czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 5

Wampir zmywający naczynia po posiłku którego nie było. Takie coś mogłoby się pojawić ewentualnie w jakieś komedii lub grotesce. Jednakże ta radykalna scenka również pojawia się w domku nieopodal Noir Seraphin Hill. Carter co chwilę zamaczał kruche naczynia w nie do końca już czystej wodzie z bąbelkami i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w okno. Nie patrzył w żaden konkretny punkt. Było to właściwie niemożliwe, gdyż za oknem nie było widać niczego konkretnego, ponieważ wszystko tonęło w mgle, która wydawała się pojawić znikąd. Wyglądało tak, jakby nic po za tym domem nie znajdowało się w, przynajmniej w obrębie kilku kilometrów.
-Carter...Carter...Carter!- powtarzała już od kilku dobrych minut Gabrielle, stojąc w progu kuchni. Dopiero gdy potrząsnęła jego ramieniem, wampir przebudził się z transu. Wzdrygnął się, wypuszczając z dłoni szklankę, która wleciała do wody rozchlapując ją dookoła. Odwrócił się i ujrzał zmartwiony wzrok dziewczyny. Zanim zdążyła spytać go co się stało, sam zadał pytanie.
-Znaleźliście już coś?
-Nie, szczerze powiedziawszy wszyscy zrobili sobie przerwę po twoim wyjściu.- odpowiedziała, jakby niechętnie, nie chcąc go martwić.
-Nie powinniśmy zaprzestawać poszukiwań. Im szybciej znajdziemy miejsce, które służyło za dom pogrzebowy tym lepiej.- odparł, jak zwykle opanowanym tonem, zabierając się ponownie do roboty. Gabrielle stanęła obok niego, chwyciła za ścierkę i zaczęła wycierać czyste aż do połysku talerze i szklanki.
-Bez urazy, Carter.- zaczęła ostrożnie, zerkając na niego ukradkiem- Ale dlaczego po prostu nie zostawimy tej całej sprawy w spokoju i nie wyjedziemy stąd? Wiem, że miasto jest całkowicie zniszczone, ale przecież nie musimy tam wracać. Wybierzmy się może nawet do Las Vegas. Obojętnie, byleby najdalej stąd.
-Gabrielle...przebywając w tym domu, gdy tylko przekroczyłem prób czułem coś. Coś niekoniecznie dobrego. A teraz, gdy odkryliśmy kim byli poprzedni lokatorzy, co się tutaj wydarzyło. Po prostu sądzę iż powinniśmy to rozwiązać, zakończyć nierozwiązaną sprawę. By uwolnić te znękane dusze...
-Carter. Przestań, nie nakładaj na siebie kolejnego ciężaru. Dopiero co stoczyliśmy wojnę z istotami niebiańskimi. Nie sądzisz, że zasługujemy na odpoczynek? Carter?- spytała, wymieniając jego imię, nieco podnosząc głos i chwyciła go za rękę. Wtedy Carter w końcu uraczył ją swoim spojrzeniem. Przeniósł wzrok na ich dłonie i po chwili wahania uścisnął jej nieco mocniej. Nie wiadomo właściwie co mógł oznaczać ten gest. Może chęć przyjęcia wsparcia od Gabrielle? Dziewczyna nigdy się o tym jednak nie przekona, ponieważ w tym samym momencie w przedpokoju rozległ się hałas. Kłóciły się co najmniej trzy osoby.
-To jest jakaś głupota. Oszaleliście!- krzyczała Maggie. Carter po chwili dołączył do pozostałych na korytarzu. Widząc rozhisteryzowaną dziewczynę, aż przestraszył się. Nie sądził, że jest z nią aż tak źle. Sądził, że jej złe samopoczucie wiązało się ze serafami, jednakże po rozmowie z Annie zaczął dopuszczać inną możliwość. Klątwa. Śmierć.
-Maggie, uspokój się. Zastanówmy się przez chwilę...- zaczął Charlie wychodząc z szeregu. To jednak tylko spowodowało, że dziewczyna zbliżyła się bardziej do wyjścia.
-Mam tego dość. Mam was wszystkich dość. Wychodzę stąd.- dodała, lustrując wszystkich po kolei wzrokiem, po czym otworzyła drzwi. Jej oczom ukazała się jedynie mgła. Nie było nawet widać słońca. Tylko biała, ciężka mgła. Maggie, mimo protestów przekroczyła próg i wkroczyła w pustą przestrzeń. Nie odwracając się ruszyła dzielnie ku nieznanemu.
-Myślisz, że coś tam jest?- odezwał się nagle Brandon, idąc kilka metrów za nią. Maggie wystraszona, aż odskoczyła.
-Co ty robisz?- spytała ze złością obracając się do niego przodem.
-Mógłbym cię spytać o to samo. Zachowujesz się ostatnio jak wariatka.- mruknął, mijając ją. W końcu jednak przystanął by poczekać na nią. Maggie jednak w dalszym ciągu patrzyła na znikający pośród mgły domu.
-Idziesz?- spytał łagodniej spoglądając na nią z troską.
                                                                                   ***
-Idę za nimi.- upierał się cały czas Charlie, chcąc nieudolnie przejść obok Cartera.- Przecież mogą się zgubić, zabłądzić...
-Tak jak ty. Nie, nikt już stąd nie wychodzi.- odpowiedział stanowczo wampir, zamykając drzwi.- Michael, przydaj się na coś i dopilnuj by nikomu nie przyszedł do głowy durny pomysł- dodał, spoglądając znacząco na Charlie'ego. Michael nie wydawał się być zachwycony, że posłużono się nimi, lecz pytał na to i usadowił się przed drzwiami. W rzeczywistości Carter chciał przynajmniej na chwilę pozbyć się Charlie'ego i brata Brandona z zasięgu wzroku by dokończyć rozmowę z Annie. Znalazł ją właśnie tam, gdzie przypuszczał, w biblioteczce.
-Już chyba wszystko przekopaliśmy.- odezwał się podchodząc bliżej.
-Carter, wiesz, że coś tu nie gra, prawda? Powiedz mi, że nie tylko ja to czuję.- odpowiedziała, robiąc mu miejsce obok siebie.- Duchy nigdy nie objawiają się bez powodu. Nawet jeśli jako ludzi dotknęła ich tragedia, nie mieliby prawa ukazać się nam, jeśli nie chcieliby nam czegoś przekazać.
-Wiem.- skomentował tylko krótko, wpatrując się w podłogę.- Chciałbym jednak z tobą porozmawiać o czymś innym. O Maggie. Pamiętam co mówiłaś o klątwie, o śmierci, ale... Musi być jakiś sposób, prawda? Przecież sama jesteś czarownicą, a to właśnie one wymyśliły tą klątwę.
-Nic nie mogę zrobić, Carterze. Jak już mówiłam, równowaga została zachwiana. Za Charlie'ego musi ktoś umrzeć. Ktoś czyli ona.- odpowiedziała, niezręcznie poprawiając kosmyki włosów, które wymknęły się z koka. Chłopak już nic nie powiedział. Oparł się o półkę za sobą i spojrzał przed siebie.
-Mamy jeszcze jeden problem.- Carter spojrzał na nią pytająco.- Musicie coś pić.
                                                                                   ***
Charlie uporczywie wpatrywał się w Michaela. Rozważał jakby tutaj przejść obok niego.
-Nawet o tym nie myśl.- mruknął nieco znudzony Michael, opierając się leniwie o drzwi.
-Dlaczego tak wyglądasz?- spytał nagle Charlie, mając oczywiście na myśli jego twarz.
-Bo karma jest suką.- odparł, siląc się na lekki uśmieszek.- Tak, w ogóle, jak się odezwałeś to muszę spytać, dlaczego jesteś taką ciotą?
-Co proszę?- warknął, podchodząc trochę bliżej.
-Jesteś aż tak głupi, że nie zrozumiałeś w miarę prostego pytania? Widziałem te maślane oczy, które posyłałeś w kierunku Maggie. Jakie to słodkie. Bo przecież prawdziwa historia miłosna nie istnieje bez prawdziwego trójkąta z człowiekiem i tymi jego ludzkimi rozterkami, prawda?- spytał ironicznie, patrząc na niego z rozbawieniem. Charlie denerwował się coraz bardziej , co Michael doskonale wiedział. Po chwili dodał.- Powiedziałeś już jej, że ją kochasz?
Tym razem chłopak nie wytrzymał i rzucił się z impetem na Michaela. Już wyciągał rękę by mu przyłożyć, jednak tamten błyskawicznie chwycił go za ramiona i odepchnął z całej siły. Charlie przeleciał przez całą długość korytarza, aż nie uderzył w drewnianą ścianę na przeciwko robiąc przy okazji małą dziurę.
-Gówniarzu, myślisz, że skoro nie jestem już wampirem, nie mam nadludzkiej mocy?- warknął, patrząc na niego ze złością, ale i ekscytujący. W końcu coś się dzieje. Charlie podniósł się na łokciach. Z głowy zaczęła mu ciurkiem lecieć krew. Upadek jedynie podburzył kotłujące się w nim emocje. Chwycił ramkę z obrazem, która również wcześniej roztrzaskała się na podłodze i rzucił w niego. Przedmiot doleciał do Michaela, jednak odbił się jedynie od niego i upadł z powrotem na ziemię. Mężczyzna pokręcił głową i zaczął ku niemu iść.
-Młody, ty to masz tupet. Nawet nie wiesz z kim zadzierasz.- odparł z pozornym spokojem, po czym nachylił się nad nim i podniósł go, jak gdyby nic nie ważył. Widząc jednak dziurę w ścianie i pustą przestrzeń, odstawił niedbale chłopaka i pochylił się.
-Myślisz, że coś tam jest?- spytał, jak gdyby nic się nie przed chwilą nie stało.
-Przekonajmy się.- odpowiedział, wpatrując się w ten sam punkt. Następnie z całej siły kopnął w ścianę. I tak raz za razem, aż dziura się powiększyła. Okazało się, że są tam również schody prowadzące gdzieś w dół. Chłopacy spojrzeli po sobie, po czym Michael wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zaczął iść odważnie. Charlie nie pozostawał w tyle.
                                                                                     ***
W tym samym czasie Maggie i Brandon cały czas kroczyli przed siebie w poszukiwaniu...czegokolwiek.
-Czy do tej pory nie powinniśmy już znajdować się w mieście? Albo w lesie?- spytała po raz kolejny Maggie, coraz bardziej zmęczona wędrówką.- Tak w ogóle, jak długo już idziemy? Nie powinno się już ściemniać?
-Mówiłem ci już setki razy, nie mam pojęcia.- odpowiedział Brandon, tracąc powoli cierpliwość. On również nie wyglądał za dobrze. Od wielu już godzin czuł palący głód, tracił powoli siły, a ból dobiegający z kłów przypominał mu, że powinien się pożywić.
-Po co w ogóle poszedłeś za mną? Przecież mnie nienawidzisz...- spytała cicho, nie mając odwagi chociażby spojrzeć na niego. Przez dłuższą chwilę zapadła cisza, nie było nawet słychać szumu wiatru. Tylko cały czas ta głupia mgła.
-Nie nienawidzę cię.- odpowiedział w końcu, wkładając drżące dłonie do kieszeni.- Po za tym, ktoś przecież musiał z tobą iść...
-Nieprawda.- zaprzeczyła od razu Maggie.
-No dobrze, w porządku. Nikt nie musiał z tobą iść. Sam chciałem. Po za tym miałem nadzieję, że zostaniemy zmuszeni do podjęcia konwersacji o... sama wiesz czym.- powiedział szybko, cały czas uporczywie wpatrując się przed siebie.
-Nie, nie wiem o czym.- odparła z cieniem uśmiechu na ustach. Oczywiście wiedziała o co mu chodzi, chciała go jednak zmusić do powiedzenia tego na głos. Po za tym miała ubaw z tego jego problemem z wyznawaniem uczuć. Brandon zatrzymał się w końcu i stanął do niej przodem przekrzywiając lekko głowę.
-Wkręcasz mnie, prawda?- spytał, mrużąc oczy.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi?- droczyła się z nim nadal, odwracając głowę w bok.
-Dobrze, chcesz mieć to czarno na białym? Proszę bardzo. Nawaliłem, znowu. Krzyczałem na ciebie, mówiłem takie straszne rzeczy o tobie, a to wszystko ze złości... i zazdrości. Gdy zobaczyłem cię z... moim bratem, który w przeszłości odebrał mi wszystko... coś we mnie wstąpiło.
-Nie... miałeś rację. Zmieniłam się. Nie jestem niewinna, też mam krew na rękach. Dotarło to do mnie dopiero, gdy powiedziałeś to wszystko.- wyszeptała już te ostatnie słowa, spuszczając wzrok. Brandon podszedł do niej tak, że teraz niemalże dotykali się. Miał ochotę chociażby musnąć jej dłoń, jednakże atmosfera była teraz tak napięta, że nie odważył się. Dopiero, gdy się lepiej przyjrzał zobaczył, że dziewczyna płacze. Poczuł, że coś w nim pękło.
-Maggie... ja przepraszam. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Kocham cię i to się nigdy nie zmieni.- powiedział wolno, nie odrywając od niej wzroku. Po tych słowach Maggie rzuciła się mu na szyję i wybuchnęła płaczem. Brandon, z początku zaskoczony, objął ją mocno zamykając na moment oczy.
-Nigdy już mnie zostawiaj.- wyszeptał, gdy już zdołała się uspokoić, chowając twarz w jego szyi. Wampir odciągnął ją troszkę od siebie by spojrzeć jej w oczy. Następnie po prostu ją pocałował. To była jego odpowiedź, obietnica, że od teraz już wszystko będzie dobrze. Przemawiał jednak przez niego, przede wszystkim głód. Tak więc, gdy odsunął się od niej, jego oczy zaszły czernią i kły zaczęły się wysuwać.
-O rety, wybacz...- powiedział, odwracając się od niej.
-Brandon, już dobrze. Mogę ci dać troszkę.- zaproponowała bez wahania kładąc dłoń na jego ramieniu. Przeczuwała, że zacznie odmawiać, więc dodała- Daj spokój. Jeśli ci nie dam, niedługo sam sobie weźmiesz, a to już nie będzie takie piękne.
Maggie uniosła lekko brew czekając na jego decyzję. Nie musiała go długo namawiać, również wiedział, że niedługo straci panowanie nad sobą.
-No dobrze, ale tylko odrobinę.- odpowiedział, obracając się do niej.- Kobiety zawsze muszą...
Urwał, gdy zobaczył co się dzieje z Maggie. Zrobiła się całkowicie blada, nawet jej oczy straciły dawny blask. Chwyciła się za brzuch i zaczęła jęczeć.
-Maggie!- wrzasnął, dobiegając do niej, zanim upadła. Nagle z jej ust wypłynął ciemno- czerwony, gęsty płyn. Krew.
-Maggie! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!- krzyczał, a jego głos rozbrzmiewał się echem.
                                                                                                                          C.D. nastąpi...

[Witam po kolejnej przerwie :) Przez dłuższy czas nie miałam zbytnio konkretnego pomysłu na trzecią część, ale teraz już wiem, mam plany :D No i już po maturze ^^ A co to oznacza? Będę miała więcej czasu dla was. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Pozdrawiam :)