niedziela, 31 sierpnia 2014

News !

Witam :) ( Michael :D )

Chciałam wam tylko oznajmić, że następny rozdział będzie już ostatni, potem będzie jeszcze tylko epilog i koniec. Tak postanowiłam, ponieważ nie chcę tego przeciągać w nieskończoność, by tylko było więcej rozdziałów. Chyba lepiej, by było mniej a dobrze, prawda?:) Szkoda tylko, że od kilku notek nikt już nie komentuje. Mam nadzieję, że przynajmniej pod epilogiem podzielicie się swoją reakcją na zakończenie i ogólnie całokształt. Zastanawiam się również poważnie czy wypuścić moje nowe opowiadanie, ponieważ nie mam zamiaru pisać dla czytelników "duchów" i nie mieć w ogóle komentarzy. To oczywiście nie jest jedyny powód, chciałabym bardziej skupić się na czytaniu. Może kiedyś :) To chyba na tyle. Pozdrawiam :D

P.S. Jak gdyby ktoś nie zauważył, nowy rozdział jest pod notką :)

Rozdział 11

Po tych dwóch przerażających słowach nikt już nie dbał o wcześniejszą przestrogę Annie, że mają się nie ruszać. Było tak ciemno, że czarownica nie była w stanie dostrzec nawet własnych dłoni. Gdy chciała wstać, o mało się nie przewróciła. Zapanował totalny chaos. Kilka razy ktoś krzyknął, ktoś wypowiedział czyjeś imię. Usłyszała jak świece przewracają się na dywan. Chwilę później gorący wosk oblał jej dłonie. Równie szybko jak rozległ się gwar, równie szybko wszystko ucichło. Annie rozejrzała się przerażona z nadzieją, że dostrzeże chociaż jakiś ruch.
-Carter? Gabrielle?- spytała z lękiem, jednak odpowiedziała jej jedynie cisza.- Ludzie? To nie jest śmieszne.
Nie chcąc już dłużej tkwić w ciemnym pomieszczeniu, prawdopodobnie z mściwym duchem, zaczęła kierować się na czworakach w kierunku ściany z włącznikiem. Nie musiała długo czekać, zdążyła już zaznajomić się z tym domem i wiedziała mniej więcej co i gdzie się znajduje. Jeszcze kilka sekund błądziła panicznie dłonią po ścianie. Natrafiając na plastik poczuła taką ulgę, że niemal ją zabolało. Na szczęście prąd nie został odłączony, jak to często bywa po kontakcie z siłami nadnaturalnymi i gdy nadusiła włącznik, pokój rozlała fala, niemalże oślepiającego światła. Zmrużyła oczy i rozejrzała się bacznie po pokoju. Był pusty.
                                                                            ***
Brandon ocknął się na miękkim, lecz wąskim łóżku. Było sporo za krótkie dla niego, dziecięce. Nie miał pojęcia co się stało, ani jak się tutaj znalazł. Rozejrzał się w okół. Z tego co wcześniej opowiadali Michael i Jack musiał to być pokój tej dziewczynki z portretu. Panował półmrok, dało się jednak ujrzeć zarysy mebli oraz ścian. Po chwili podniósł się do pozycji siedzącej. Uderzył go nagły ból w ramieniu, a gdy dotknął delikatnie tamto miejsce, w dalszym ciągu czuł przejmujący chłód. Chciał zobaczyć czy pozostał mu jakiś ślad, więc wstał i podszedł do małego lustra widzącego na ścianie. Następnie obrócił się bokiem i odchylił brzeg bluzki. Ku jego zdziwieniu i przerażeniu, na ramieniu widział ciemno- fioletowy odcisk dłoni. Co jeszcze bardziej go przeraziło, odcisk widocznie był dziecięcy. Musiała minąć dłuższa chwila zanim zauważył w odbiciu jeszcze kogoś, po za sobą. Był to wcześniej uratowany chłopiec, Damien. Brandon błyskawicznie odwrócił się automatycznie przyciskając plecy do ściany.
-Nie bój się mnie. Nie mnie bowiem musisz się obawiać.- odezwał się, patrząc uważnie na wampira, któremu wyraźnie odjęło mowę.
-Ty mi to zrobiłeś?- spytał w końcu, pokazując siniak na ramieniu.
-Musiałem cię zabrać stamtąd. Inaczej utkwiłbyś w przestrzeni wspomnień, tak jak twoi przyjaciele i brat.
-O czym ty, do cholery mówisz? Przestrzeń wspomnień?- spytał, nabierając już więcej odwagi. Odsunął się od ściany i podszedł wolno w kierunku chłopca. Dopiero, gdy się do niego zbliżył mógł dostrzec jaki Damien jest blady. Jedynie kruczoczarne włosy i sińce pod oczami jakoś się odznaczały. Gdy Brandon ukucnął przed nim zauważył, że jego niebieskie oczy straciły zupełnie blask, intensywność koloru. Dosłownie jak u umarłych.
-Damien, ty...- zaczął, jednak dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
-Tak, jestem duchem. Od ponad stu dwudziestu lat.- odpowiedział całkowicie poważnie, wpatrując się w niego mądrymi oczami. Zupełnie tak, jakby był dorosłym uwięzionym w ciele dziecka i tak prawdopodobnie było.
-To niemożliwe. Przecież Maggie znalazła cię przy starych magazynach przed miastem. Ty... jesteś całkowicie materialny, a może raczej byłeś...
-Tak, to prawda, ale już wyczerpałem swoją moc. A jak znalazłem się przy magazynach? Cóż, mój dom został, przynajmniej częściowo spalony, co spowodowało przetarcie granicy po której mogliśmy się poruszać.- wyjaśnił, jak gdyby tłumaczył coś bardzo niekumatemu dziecku. Wampir nagle wstał i zaczął przemierzać pokój, trzymając się za głowę.
-Zupełnie nic z tego nie rozumiem. Czekaj!- stanął nagle w miejscu i spojrzał na niego, jak gdyby właśnie go oświeciło.- Powiedziałeś, że mieszkałeś w tym domu? Nie rozumiem...
-Jestem synem Stana Montrose'a.- oznajmił beznamiętnie, niemalże uśmiechając się z dumą. Nastała cisza pełna napięcia. Po chwili chłopiec, po  raz pierwszy od momentu rozpoczęcia ich rozmowy uśmiechnął się promiennie. Podszedł do Brandona i chwycił jego dłoń, jak gdyby był tylko bezbronnym, zagubionym dzieckiem.
-Nie mamy czasu. Muszę ci wszystko opowiedzieć.
                                                                                                ***
Wszędzie było ciemno i wilgotno. Dzięki temu drugiemu czynnikowi zorientował się, że nie znajduje się już w salonie, a najprawdopodobniej w piwnicy. Wymacał dłonią podłogę, na której znalazł coś metalowego. Chciał podeprzeć się na tym, by wstać, ale nie miał pojęcia, że, jak się okazało łóżko, jest na kółkach. Gdy miał zamiar podnieść się, łóżko poleciało aż pod ścianę, a coś ciężkiego z plaskiem wylądowało na podłodze obok niego. Wystraszony wycofał się szybko, byleby być tylko jak najdalej tego czegoś. Gdy przez kilkanaście sekund nie usłyszał żadnego odgłosu, świadczącym, że ktoś tutaj jeszcze jest, poruszył się wolno w stronę martwego obiektu. Wytężał wzrok, jak tylko mógł, ale jedyne co widział to ciemność. Zaczął więc polegać na swoim zmyśle dotyku. Na początku wyczuł włosy, nie za długie, następnie trochę skóry, w końcu oczy, usta, nos. To był człowiek. Na dodatek martwy. Gdy tylko to do niego dotarło, doczołgał się aż do ściany.
-Michaelu...
Rozległ się, przenikający do szpiku kości głos. Chłopak, podpierając się ściany wstał i rozejrzał się z lękiem.
-Kto tu jest?- odezwał się zdecydowanie. Nie chciał nawet dopuścić do siebie świadomości, że może to być ten mężczyzna z podłogi. Gdy już myślał, że nie usłyszy odpowiedzi, w kącie piwnicy błysnął mały płomyk światła. Ktoś zapalił świecę. Nikły promyk oświetlił nieco twarz właściciela świeczki. Był to łysy mężczyzną o ziemistej skórze i czarnych oczach. Co jeszcze rzucało się w oczy to to, iż pół jego twarzy była oszpecona.
-Stan Montrose.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, jednakże nie było w tym nic radosnego. Wręcz przeciwnie. Michael miał ochotę cofnąć się i zapewne by to zrobił, jednak za plecami miał już ścianę. Jeszcze większe przerażenie ogarnęło go, gdy zobaczył, że oszpecony mężczyzna zbliża się do niego posuwistym ruchem, sunąc wręcz po podłodze.
-Chciałbyś już wiecznie tak wyglądać?- spytał przystając tuż przed nim.- Jeśli czegoś nie zrobisz, niedługo już całkowicie się rozłożysz. Najpierw twarz, później ramiona, aż w końcu całe ciało. Wylecą ci włosy, oczy przybiorą czarną barwę...
-Przestań!- wrzasnął, po raz pierwszy patrząc na niego ze złością, już bez cienia strachu.
-Boisz się prawdy, ale tak naprawdę wiesz co należy zrobić, prawda?- spytał, przenikając go wzrokiem. Jego oddech cuchnął śmiercią i zgnilizną. Nie miał prawie w ogóle zębów. Trzy, które pozostały, również były czarne. Po chwili z kieszeni długiego, czarnego płaszcza wyciągnął dosyć duży, nieco oślizgły przedmiot. Było to serce, na dodatek nadal biło. Następnie uniósł je do ust i, ku przerażeniu Michaela, wgryzł się w nie.
                                                                                        ***
-Daruj sobie, Casper. Znamy już całą historię. Odrobiliśmy pracę domową.- odpowiedział, wymijająco Brandon. Damien wpatrywał się w niego twardym, nieustępliwym wzrokiem. Pociągnął jego dłoń zdecydowanym ruchem tak, żeby usiadł obok niego na niebieskim, puchowym dywaniku.
-Wiesz tylko to co napisali w gazecie. Warto byś poznał historię z mojego punktu widzenia.- oznajmił, a gdy dostrzegł w końcu cień zainteresowania u wampira, kontynuował.- Zawsze uważałem, że wszystko było dobrze dopóki nie przeprowadziliśmy się do tego domu. Kiedyś należał do ojca mojego taty, dziadka Grega. Z początku nie mieliśmy pojęcia czym się kiedyś zajmował. Jednakże podczas jednej z zabaw odkryliśmy tajemniczy pokój, a raczej piwnicę, w której znajdowały się trumny. Mama chciała oczywiście opuścić ten dom jak najszybciej. Wierzyła, że przebywanie w domu pogrzebowym przynosi pecha. Tata, jednak widział okazję, więcej pieniędzy, które przyjdą mu z prowadzenia tej działalności. Więc zostaliśmy. Z początku naprawdę byliśmy bardzo szczęśliwi. Sielanka nie trwała niestety długo. Z czasem tata coraz więcej czasu spędzał w piwnicy, kupował coraz więcej książek o okultyzmie. Zacząłem również zauważać, że tatuś wygląda coraz gorzej, jak gdyby coś pochłaniało jego energię życiową. Mama tłumaczyła nam, że zachorował, ale niedługo mu przejdzie. I tak było, ale na krótko.
-Tak się działo, ponieważ Stan Montrose zaczął maczać palce w czarnej magii, prawda?- spytał, nie mogąc już usiedzieć w ciszy. Widząc jednak jakim wzrokiem obrzucił go chłopiec, umilkł.
-Dokładnie. Chciał być potężny. Mało powiedziane, chciał być najpotężniejszą, żyjącą istotą na świecie. Nie chciał dopuszczać do siebie, że go to niszczy. W końcu, jednak zaczął szukać pomocy, oczywiście przy pomocy czarnej magii. Potrzebował też pomocników, niezwykle lojalnych pomocników. Zabił więc Mary i Thomasa, moje starsze rodzeństwo i zrobił z nich swoich sługusów.
-Co?!- spytał zszokowany tym czego się właśnie dowiedział.- Nie mówisz poważnie...
-Nie mogę opowiadać kłamstw.- odpowiedział surowo Damien, zdenerwowany, że właśnie zarzucono mu kłamstwo.
-W takim razie, dlaczego ciebie też nie zmienił?
-Nie mam pojęcia. Może dlatego, że miałem dopiero osiem lat? Tak czy inaczej, mama o niczym nie wiedziała, albo udawała, że nie widzi... Thomas i Mary dostarczyli ojcu coraz to nowe ciała, czasami przyprowadzali nawet żywych, bezdomnych, by nikt ich nie szukał. Następnie zjadał ich serca. Dzięki temu opóźniał działanie klątwy, ale i robił się przez to coraz mniej ludzki. Przerażał mnie i matkę. Nie lepsze było moje rodzeństwo.
-I jak to się skończyło?- chciał koniecznie wiedzieć Brandon.
-Policja w końcu wpadła na trop prowadzący do naszej rodziny. Ojciec wiedział co nadchodzi, ale za żadne skarby nie chciał być schwytany. Wolał zginąć.- chłopiec urwał na moment, jak gdyby wspomnienie tej tragicznej nocy nadal bolały.- To się wydarzyło w nocy. Tata najpierw rozlał benzynę po całym domu i pozamykał wszystkich w sypialni, po czym rozpalił ogień. Nie było nawet szansy na ratunek.
-Poczekaj, coś mi tutaj nie pasuje. W gazecie był wydruk o tym tragicznym wypadku i znaleźli ciała czterech osób. Na kasecie również ciebie nie było...- zauważył, marszcząc lekko brwi.
-Rodzice całe życie mnie ukrywali, nie pozwalali wychodzić nawet na zewnątrz. Wstydzili się mnie, ponieważ uważali, że coś jest ze mną nie tak. Nigdy nie nadążałem w nauce, a specjaliści uznali, że żyję w swoim świecie. W tych czasach, zapewne nazwaliby to autyzmem. A co do czterech ciał... Nigdy nie znaleźli ciała mojego ojca, ponieważ on wybrał nieco inny rodzaj śmierci. Zaraz, gdy rozpalił ogień poszedł do piwnicy. Już wcześniej uszykował sobie kryjówkę w podłodze, wielkości trumny. Thomas pomógł go zamurować, po czym sam zginął w płomieniach. I tak to się skończyło.
Zapanowała cisza. Brandon usiłował przetrawić wszystkie informacje. Tego było za dużo. Damien tylko spokojnie wpatrywał się w wampira.
-Jak mamy wydostać się z tego domu?- spytał i w tym samym momencie coś nad nimi trzasnęło.
-W tym momencie, nad tym domem panuje Stan. Jego prochy znajdują się w piwnicy, pod podłogą, ale to nie wszystko.- mówił pospiesznie chłopiec, rozglądając się w popłochu dookoła.- Mój ojciec za wszelką cenę pragnął pozostawić w domu Thomasa i Mary. Rzucił więc urok na ich ulubione przedmioty i ukrył gdzieś w domu.
-Gdzie?! Co to za przedmioty?- spytał rozpaczliwie, pragnąc wręcz potrząsnąć chłopcem.
-Tego nie wiem...
-Jak to nie wiesz?!
-Nie masz dużo czasu. Musisz znaleźć te przedmioty oraz kości ojca, po czym je zniszczyć, spalić. Tylko w taki sposób przeżyjecie i uwolnicie się z tego domu.
Niepokojące głosy zaczęły przybierać na sile. Ktoś najwyraźniej zbliżał się. Brandon wstał przybierając pozycję gotową do ataku. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał młody, niezwykle szczupły i blady chłopak. Zbyt blady jak na człowieka. Jego twarz przecinały czarne żyły. Miał czarne włosy i oczy. Uśmiechnął się niepokojąco i odrzekł:
-Byłeś bardzo niegrzeczny, braciszku.
                                                                                                     ***
Carter i Gabrielle przebudzili się na podwójnym, miękkim łóżku w danej sypialni Stana i Helen. Pierwszy ocknął się Carter, gdy usłyszał muzykę dobiegającą z pianina stojącego w kącie pokoju. Czym prędzej obudził dziewczynę i wolno wstał. W pomieszczeniu panował półmrok, dodający straszniejszego wyglądu nawet meblom. Za instrumentem siedziała żona Stana. W pewnym momencie przerwała grę i przekręcił głowę w bok, jak gdyby wyczuła ich obecność.
-Dzieci!- zawołała dźwięcznym głosem. Usłyszeli kroki po schodach i chwilę później do pokoju wpadła dziesięcioletnia dziewczynka. Mary. Czarne żyły oplatały jej drobne ramiona i okrągłą twarz.
-Gdzie Thomas?- spytała surowym tonem, patrząc na córkę.
-Bawi się z Damienem i jego nowym przyjacielem.- odpowiedziała uśmiechając się tajemniczo, jak gdyby wiedziała coś o czym nikt inny nie miał pojęcia. Następnie skierowała wzrok na Cartera i Gabrielle i podeszła do nich skocznym krokiem.
-Pobawimy się?- spytała z szerokim uśmiechem, wpatrując się w nich swymi czarnymi, pustymi oczami. Helen ponownie zaczęła grać.
                                                                                                                          C.D. nastąpi...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 10

-Czas na seans
Na te magiczne trzy słowa wszyscy zgromadzili się następnego popołudnia w salonie. Annie nie wspomniała nikomu czego dokonała poprzedniej nocy w piwnicy, z Michaelem, dlatego też wszyscy bez wyjątku osłupiali widząc go w takim stanie. Na dodatek, by zrobić jeszcze większe wrażenie na towarzyszach, przebrał się elegancko w czarne spodnie i koszulę oraz ułożył włosy. Udało mu się na tyle ich zszokować, że nikt nie spytał się go w jaki sposób to zrobił ani nawet co się stało. Dopiero, gdy usiadł między nimi w kręgu z zadowoloną miną, Gabrielle syknęła w jego stronę:
-Sprzedałeś duszę, by przywrócić swoją ładną twarzyczkę?- widząc, że ten nie odpowiada tylko wpatruje się przed siebie z przyklejonym uśmiechem, dodała cierpko- No nie, przecież ty nie masz duszy.
Po krótkim czasie pojawili się również Brandon i Maggie, z zaskakującym, jak na nią dobrym humorem. Dzięki makijażowi i innym dziewczęcym specyfikom wyglądała, jakby nigdy nie było żadnej klątwy. Michael, przez chwilę, aż sam zaczął się zastanawiać czy aby i ona nie skorzystała z pomocy Annie. Może to dlatego, że właściwie nigdy nie widział jej w makijażu. Wymieniała co jakiś czas spojrzenia z Carterem co oczywiście nie uszło uwadze Brandonowi, który w pewnym momencie nie wytrzymał i szepnął jej do ucha:
-Tylko nie mów, że i na ciebie działa ten nowy Carter. Najpierw Gabrielle a teraz ty?
-Naprawdę? Brandon Howard zazdrosny?- spytała z szerokim uśmiechem odwracając się do niego przodem. Przysunęła się bliżej i pocałowała go lekko.- Podnieca mnie to.
-Podnieca mnie to, że cię to podnieca.- dodał, przejeżdżając wierzchem dłoni po jej nieco chłodnym policzku. Uśmiech na jego ustach nieco się zmniejszył, gdy dotknął jej równie zimnej dłoni.
-Maggie...
-Wszystko w porządku. Po prostu jest mi trochę chłodno.- odpowiedziała szybko, chcąc uniknąć dalszych pytań. Widząc jednak, że ten otwiera usta w ramach protestu, dodała, kuląc się nieco.- Przytul mnie, proszę.
Brandon odpuścił tym razem i zrobił to o co go poprosiła. Charlie zdawał się być jedynym obserwatorem tej scenki. Siedział między Annie a Carterem i przyglądał się dziewczynie z niejakim niepokojem. Po tylu latach, może i nadal nie znał jej jak własnej kieszeni, ale zdążył zauważyć kiedy ta próbuje wymigać się od odpowiedzi, albo coś ukrywa
-Co się z nią dzieje?- spytał półszeptem Cartera, w dalszym ciągu patrząc na Maggie. Wampir podążył za nim wzrokiem, po czym zerknął kątem oka na niego, jakby chcąc wybadać ile ten wie.
-Nie wiem o czym mówisz.- odpowiedział swoim, zwykłym, pozbawionym emocji tonem. Można było powiedzieć o nim wiele, ale przede wszystkim było honorowym i zawsze dotrzymywał słowa. Choć rzeczywiście coś się w nim zmieniło. Po wczorajszej rozmowie z Gabrielle, jej wyznaniem i pocałunkiem długo nie mógł zmrużyć oka, ciągle rozmyślając co to  w ogóle oznacza. Zawsze uważał, wierzył w to, że wampiry to istoty przeklęte, skazane na piekło,  a przede wszystkim martwe. Martwi nie potrafią kochać. To wszystko co wiedział. Przez te wszystkie setki lat nawet nie kłopotał się by szukać kogoś, a wszystkie wielbicielki odprawiał, jak najdelikatniej potrafił. Zresztą, nie było ich tak wiele. Zwykle damy, panienki, dziewczyny wolą facetów pokroju Brandona czy Michaela, którzy są bardziej towarzyscy, zabawni czy szarmanccy. Carter za to był wiecznie zamyślony i poważny, jakby problemy całego świata spoczywały na jego barkach. Teraz coraz częściej przyłapywał się na tym, że spogląda z uśmiechem na Gabrielle, gdy ta nie patrzy. Podziwia jej piękne, kakaowe oczy przeplatane jasnymi refleksjami oraz czarne, lekko kręcone włosy, których nigdy nie spinała. Znowu to robił, jednakże tym razem ich spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Żadne z nich nie chciało jako pierwsze odwrócić wzroku. Dopiero słowa Annie sprowadziły ich z powrotem na ziemię.
-Moim zdaniem nie wszyscy powinni brać udział w seansie.- powiedziała, patrząc na każdego z kolei. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarł do wszystkich sens jej słów.
-Kogo masz na myśli mówiąc "nie wszyscy"?- spytał ostrożnie Charlie.
-Ciebie i Maggie.- odpowiedziała na jednym wydechu, spoglądając na Jacka siedzącego obok niej.- I ciebie.
-Co?!
Zaprotestowała cała trójka w tym samym momencie. To jasne, że nikt nie chciał zostać wykluczony w takiej chwili. Tym bardziej zaskoczony był Jack, bo nie miał pojęcia dlaczego akurat on.
-Przestańcie! Tak postanowiłam. W innym wypadku nie przeprowadzimy seansu.- ucięła ostro wszelkie dyskusje. Następnie spojrzała łagodnie na Maggie.- Niestety nie możesz w tym uczestniczyć. Jesteś za słaba. Nie wiadomo jakbyś to zniosła, a zważywszy na twój zły stan...
-Czuję się świetnie.- zaprotestowała ostro, prostując się, jakby chcąc przez to pokazać, że jest w pełni sił.- Brandon, powiedz im... Brandon?
-Maggs, myślę, że jednak powinnaś sobie to odpuścić... Wiem, że jesteś silna. Jesteś, tak naprawdę najsilniejszą osobą jaką znam, ale kochanie, zrób to dla mnie. Chcę byś była bezpieczna, chociaż ten jeden raz.- mówił cały czas patrząc jej w oczy i ściskając dłoń. Z każdą sekundą widział, że miękła, ulegała mu, a nawet nie musiał wykorzystywać wpływu. To po prostu miłość. Zwiesiła głowę, po czym odparła niechętnie:
-No dobrze.
-A co ze mną?- spytała Charlie, marszcząc brwi.
-Z tego co zdążyliśmy zauważyć jesteś bardzo podatny na wszelkiego rodzaju nadprzyrodzone moce. Nie możemy ryzykować twojej obecności w seansie, bo istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, że zostaniesz opętany.- wyjaśniła najprościej jak potrafiła. On z kolei nie kłócił się jak Maggie. Miał świadomość, że naraziłaby ich na ogromne niebezpieczeństwo. Pokiwał głową i wstał. Po chwili to samo uczyniła Maggie, rzucając ostatnie, tęskne spojrzenie Brandonowi. Zanim Jack zdołał spytać dlaczego również on ma opuścić pokój, powiedziała:
-Jack, z tobą jest podobna sprawa. Kilkakrotnie wpadałeś już w szał zabijając wszystko dookoła. Zazwyczaj robiłeś to po zażyciu wampirzej krwi, ale przypomnij sobie, że podczas walki z serafami zdarzyło się to samoistnie.
-Annie- zaczął Jack, wstając z miejsca. Następnie chwycił ją za ramię i odprowadził nieco na bok.- Dobrze, zrezygnuję z seansu dla ciebie, ale błagam cię, bądź ostrożna. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego. Mam wrażenie, że tym razem mamy do czynienia z czymś niezwykle potężnym i mrocznym. Uważaj na siebie.
Wyszeptał te ostatnie słowa przykładając czoło do jej czoła i nie odwracając wzroku od jej błękitnych, przestraszonych oczu.
-Będę ostrożna. Kocham cię.- odpowiedziała i pocałowała go lekko w usta, pozwalając sobie na tą sekundę zapomnienia. Przez tą jedną chwilę istnieli tylko oni, nie było nikogo innego w pokoju. Rzadko pozwalali sobie na takie chwile bliskości publicznie, a jak już, to trwało to bardzo krótko. Wszyscy wtedy, zwykle odwracali wzrok. Po chwili Annie wróciła do kręgu, a Jack, Maggie i Charlie wyszli z salonu na korytarz. Zapadła cisza. Żadne z nich nie odzywało się do siebie. W końcu Jack zabrał ich na piętro dla większego bezpieczeństwa. Nie mógł jednak spokojnie usiąść. Przemierzał pokój raz za razem. Podobnie jak pozostali, wolałby teraz tam być. Maggie usiłowała ignorować troskliwe spojrzenia Charlie'ego, który całą swoją postawą ciała chciał powiedzieć, że pragnie z nią porozmawiać. Wyznała wszystko Carterowi mimo iż obiecała sobie, że zatrzyma wszystko dla siebie. Nie chciała łamać swojej obietnicy drugi raz, dla Charlie'ego. Obawiała się, że to może być zbyt duży ciężar dla niego, a już zwłaszcza po tym co przeszedł. W pewnym momencie usiadł obok niej i spojrzał w okno. Nie mógł tam oczywiście nic zobaczyć, wszystko było spowite mgłą.
-Maggie- zaczął niepewnie- Widzę, ze nie chcesz raczej rozmawiać, a przynajmniej ze mną, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie. Nie jesteś chyba świadoma tego ile dla mnie zrobiłaś. Dzięki tobie żyję.
Przerwał na moment, by wziąć oddech i ukradkiem spojrzeć na jej reakcję, jednak twarz Maggie nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili wahania ujął jej dłoń i dodał:
-Cały czas czuję, że jestem ci coś winien.
-Żartujesz, prawda? Przecież to wszystko co nas tutaj spotyka jest moją winą.- odezwała się w końcu, chcąc wyrwać swoją dłoń, jednak Charlie uścisnął ją jeszcze mocniej.
-Przestań się obwiniać. Jeśli już chcesz zrzucić na kogoś winę to obwiń mnie. Jeśli wtedy nie dałbym się zabić...
-Charlie, przestań!- krzyknęła, wstając gwałtownie, po czym dodał już ciszej.- Już przestań, proszę.
                                                                                            ***
Gdy tylko Jack, Charlie i Maggie opuścili pokój, a Annie zajęła z powrotem swoje miejsce, zaczęli seans. Zgasili światło pozostawiając za źródło światła jedynie promyki świec, które zostały rozłożone po obu stronach tabliczki ouija. Natomiast wokół zgromadzonych, Annie narysowała duży okrąg z symbolami, które miały jeszcze dodatkowo wzmocnić ich możliwy kontakt z istotami nadnaturalnymi.
-Jeśli ktoś chce się wycofać, niech zrobi to lepiej teraz. Potem już nie będzie odwrotu.- oznajmiła, spoglądając na każdego po kolei. Nikt się nie odezwał, a chociaż skrywał strach, nie okazał tego.- Dobrze, zaczynajmy w takim razie. Chwyćcie się za ręce.
Jak rozkazała tak zrobili. Gdy tylko wszyscy złączyli się tworząc krąg, każdy poczuł delikatne kopnięcie, jak gdyby przeszedł przez nich delikatny prąd.
-Stanie Motrose, wzywamy cię.- powiedziała grobowym głosem, zamykając oczy. Wszyscy poszli za jej przykładem. Czekali sekundy, minuty, jednak nic się nie działo. Widząc, że stare metody nie odnoszą, w tym przypadku pożądanych skutków, zaczęła recytować w języku łacińskim. Powtarzała na okrągło te same słowa wkładając w nie coraz więcej mocy. Po piętnastu minutach była już tak wykończona, że z nosa zaczęła jej lecieć krew. Zauważył to Carter.
-Annie? Annie, przestań.- powiedział, rozluźniając nieco uścisk dłoni.
-Nie! Pod żadnym pozorem nie puszczaj mojej dłoni. Chociażby nie wiem co. To się tyczy każdego z was.- powiedziała zaciskając mocniej palce na dłoni Cartera. W pewnym momencie jedna świeca zgasła. zrobiło się przeraźliwie cicho.
-Annie...
Zaczęła Gabrielle, jednak momentalnie urwała, widząc, że przedmiot służący do odczytywania liter na tabliczce Ouija zaczyna się poruszać wolno po planszy. Wszyscy automatycznie pochylili się nad tabliczką.
-W S Z Y S C Y- odczytywała każdą literkę Annie, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi.-     Z G I N I E C I E
-D Z I S I A J- dokończył Carter, podnosząc wzrok na czarownicę.
-Stanie? Co masz na myśli?- spytała rozpaczliwie, a jej dłonie coraz bardziej drżały. Jednak zanim zdążyła coś jeszcze dodać, na planszy zaczęły pojawiać się kolejne słowa.
P R Z Y J D Ź   P O B A W I Ć  S I Ę  Z E  M N Ą
Gdy tylko odczytali ostatnią literkę druga świeca zgasła. Usłyszeli szybkie kroki po schodach oraz śmiech.
-Pozostańcie na miejscach. W kręgu jesteśmy bezpieczni...
-Nie ma już żadnego kręgu!- odezwał się obcy, nieludzki głos, który wywołał u wszystkich dreszcze. Dało się odczuć, że to coś zbliżało się się ku nim bezszelestnie.
-Czym jesteś?- spytała głośno Annie, rozglądając się na boki. W odpowiedzi stwór tylko zamruczał głośno, co miało zapewne zastępować pomruk śmiechu.
-Niedługo się przekonasz. Całkiem niedługo. Może dzisiaj...?
Nagle Brandon poczuł, że ktoś kładzie mu dłoń, lodowatą dłoń na ramieniu. To spowodowało, że na moment stracił czucie w palcach u rąk. Pozostali, oprócz Annie mieli podobne wrażenie.
-Annie- odezwała się Gabrielle z przerażeniem w głosie.- Nie ma Brandona. On zniknął...
                                                                                                                   C.D. nastąpi...

niedziela, 17 sierpnia 2014

Informacja

Witam was

Niestety w tym tygodniu nie dodałam rozdziału, ponieważ byłam cały tydzień na wyjeździe i nie było możliwości by go napisać, ani nawet dać wam o tym znać. Brak zasięgu a w tym i internetu:/ Rozdział więc przesuwa się w czasie o tydzień:) Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poczekacie jeszcze trochę cierpliwie.
Pozdrawiam :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 9


(I oto Carter. Lubicie go? :D)

Carter jeszcze do późna w nocy przeglądał nagrania rodzinne. Jak się okazało, było ich całkiem sporo. Za każdym kanałem krył się inny, zachowany moment, na pozór szczęśliwej rodziny. Gdy wszyscy w końcu rozeszli się, Carter zabrał się do pracy. Oglądał każdy kawałek, po kilka razy rozdzielając nawet fragmenty na klatki. By nic mu nie umknęło, zgasił wszystkie światła i usadowił się na krześle, tuż przed telewizorem. Od dłuższego czasu przyglądała mu się Maggie stojąca w progu. Od rozmowy z Samuelem nie zmrużyła oka. Cały czas ciążyło na niej poczucie winy, dlatego też, gdy Brandon usnął, wymknęła się z pokoju i wzięła długi prysznic. Wtedy, tak naprawdę mogła pomyśleć o wszystkim na spokojnie i wypłakać się. Zadecydowała, że nie powie o tym Brandonowi. Gdyby się dowiedział, z pewnością porzuciłby wszystko co do tej pory robią i skupiłby się tylko na szukaniu ratunku dla niej. Nie chciała myśleć do jakich głupich czynności mógłby się przez to posunąć. Po długim prysznicu skupiła się na swoim wyglądzie zewnętrznym. Po raz pierwszy od naprawdę dawna skorzystała z tych wszystkich kosmetyków i upiększaczy. Nie była w tym zbytnio obeznana, jednakże efekt końcowy był co najmniej zadowalający. Następnie wysuszyła i rozczesała włosy, starając się nie zwracać uwagi jak dużo zostało na szczotce. Zrzucała to za złe odżywianie, ale w głębi duszy wiedziała jaki jest prawdziwy powód. Po długich próbach okiełznania niesfornych, kasztanowych włosów, pozostawiła je ostatecznie swobodnie wokół ramion. W końcu ubrała zwiewną sukienkę w kwiatki. Zdecydowała się na to, ponieważ chciała wyglądać weselej, a nie ciągle te ciemne, przygnębiające ubrania. Wyszła na palcach z sypialni, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie Brandonowi i skierowała się w stronę kuchni. Wyciągnęła z lodówki wodę i nalała sobie trochę do szklanki. zadziwiający był fakt, iż dopiero, gdy dowiedziała się o swojej nieuchronnie zbliżającej się śmierci, zaczęła zauważać niepokojące szczegóły, takie jak drżące dłonie. Zacisnęła na moment oczy, a gdy je otworzyła zamknęła z powrotem lodówkę i zapominając kompletnie o szklance, wyszła pospiesznie z kuchni. Mijając alon zobaczyła siedzącego tam Cartera, wpatrującego się w odbiornik, jak zombie. Przez dłuższy czas obserwowała jego poczynania, jednak w końcu postanowiła się odezwać.
-Znalazłeś już coś?
Jeśli wtedy nie była pewna, czy Carter był świadomy jej obecności, teraz już wiedziała. Słysząc jej głos, poderwał się z miejsca i wysunął kły, warcząc na nią. Maggie odruchowo cofnęła się o kilka kroków. Nigdy nie obawiała się czegoś złego ze strony Cartera, ale w takim stanie widziała go po raz pierwszy. Na dodatek, jedynym źródłem światła był odbiornik, a oczy Cartera zaczerwieniły się od nadmiernego wpatrywania się w ekran. Jednakże, gdy tylko dostrzegł, że to Maggie, cofnął kły i również cofnął się przerażony.
-Dobry Boże, Maggie, wybacz... ja zareagowałem odruchowo. Przepraszam. Wiesz, przecież, że bym cię nie skrzywdził. Nigdy.
-Wiem. wiem, Carter.- odpowiedziała, po chwili Maggie, uśmiechając się blado. Mierzyli się spojrzeniami, aż dziewczyna nie zdecydowała się w końcu wejść do środka. Przysunęła sobie krzesło obok Cartera i usiadła na nim gładząc nerwowo sukienkę. Wampir również zajął swoje poprzednie miejsce. Po chwili, całkiem nieoczekiwanie położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią troskliwie.
-Maggs, jeśli chcesz o czymś pogadać...- zaczął niezgrabnie, chcąc rozpocząć temat.
-Udało ci się coś odkryć?- spytała, wchodząc mu niemal w słowo. W dalszym ciągu unikała jego wzroku.
-Nie, nie sądzę.- odpowiedział, nieco zbity z tropu jej nagłą zmianą tematu.- Przejrzałem wszystkie nagrania, ale nic niezwykłego z nich nie znalazłem. Urodziny mamy, zabawy w parku, albo po prostu zwykłe nagrania z domu. Może jeśli przejrzę je jeszcze raz, znajdę coś, jakąś ukrytą wiadomość. A jeden kanał w ogóle nie działa. To mnie właśnie zastanawia.
Maggie cały czas tylko kiwała głową z wzrokiem utkwionym w swoich kolanach. Gdy Carter skończył mówić, zapadła cisza.
-Umieram, Carter.- powiedziała cicho, niemal szepcząc i dopiero wtedy spojrzała mu w oczy. Z jego wyrazu twarzy nie odbijało się jednak zaskoczenie, a głęboki smutek i współczucie. Ujął delikatnie jej dłoń, po czym odpowiedział lekko drżącym głosem:
-Wiem, Maggie.
-Czy jest coś, co mogłabym...- zaczęła z lękiem, jednak Carter nie musiał nic odpowiadać. Wystarczyło spojrzenie jego oczu oraz uściśnięcie dłoni. Maggie przełknęła głośno ślinę i przyłożyła pięść do ust by zdusić szloch. Sądziła, że wcześniej już dostatecznie się wypłakała. Wampir przybliżył się do niej jeszcze bardziej i przytulił do siebie. Nie mówił nic. Żadne słowo, pocieszenie nie było odpowiednie do tej sytuacji. Chciał powiedzieć, że będzie dobrze, ale przecież oboje wiedzieli, że to nieprawda. Trwali w takim bezruchu przez dłuższy czas.
-Nie mów mu, dobrze?- spytała, odsuwając się już od niego.
-W porządku..., ale nie czekaj do ostatniej chwili.- odparł łagodnie, głaszcząc ją po policzku. Maggie w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego i odgarnęła ostatnie ślady łez.
-Wszystko w porządku?- spytała Gabrielle, stojąc w progu i przypatrując się im z konsternacją.
-Tak, tak.- jako pierwsza odzyskała głos Maggie, przybierając szeroki uśmiech na usta. Ponownie zapadła niezręczna cisza. Dziewczyna próbowała dać jakoś znać Carterowi, by odezwał się, przerwał milczenie, ale ten tylko gapił się pustym wzrokiem w telewizor.
-Zostawię was. Dzięki, Carter. Za wszystko.- dodała, wstając z miejsca. Spojrzała jeszcze na chłopaka, po czym oddaliła się do siebie. Gabrielle nie wiedziała co zrobić. Carter wydawał się kompletnie nie zainteresowany jej towarzystwem. Miała na sobie jedynie krótką, seksowną, czarną halkę uwydatniającą jej atuty. Gdy już zamierzała uciec stamtąd, odezwał się:
-Nie odchodź.- po raz pierwszy od jej przyjścia, spojrzał na nią.- Musimy porozmawiać.
-Tak.- odpowiedziała prawie od razu. Zaczerwieniła się lekko i speszyła, uświadamiając sobie swoją desperację. Chciała z nim wszystko sobie wyjaśnić już wczoraj. Cały czas układała sobie w głowie co dokładnie powie. W momencie konfrontacji wszystko wyparowało. Carter wstał, co było znakiem dla Gabrielle by podejść bliżej.
-To, co się...
-Nigdy nie czułam...
Zaczęli równocześnie, chcąc jak najszybciej pozbyć się kłębiących się w środku nich myśli. Uśmiechnęli się do siebie, nieco speszeni.
-Ty pierwszy.- oznajmiła, bawiąc się brzegiem halki, by zająć czymś dłonie. Wampir wziął głęboki oddech, co było paradoksem, skoro nie musiał oddychać i zaczął wolno.
-To co się wydarzyło było dość niespotykane. Ja... nigdy się tak nie zachowuję. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam, jeśli uwłaszczyłem w twoją godność. Znaczy... po tym co zrobiłem, z pewnością uwłaszczyłem w twoją godność. Wybacz, tak nie postępują gentlemani.- wyrecytował, spuszczając ze skruchą wzrok. Splótł dłonie za plecami i czekał na reakcję. Gabrielle znała Cartera od ponad dwustu lat, ale w życiu nie spodziewałaby się po nim takiej odpowiedzi.
-Uprawiałam seks z tyloma ludźmi, że wszystkie twarze zlewają mi się w jedno. Przestałam już cokolwiek odczuwać. To stało się dla mnie pracą, czynnością niezbędną do przeżycia.
- W porządku...?- odpowiedział Carter, całkowicie zbity z tropu.
-Nie przerywaj mi.- powiedziała ostro, po czym kontynuowała.- Naprawdę nie mam pojęcia co takiego jest w tobie, że na twój widok nogi się pode mną uginają, a wszystkie słowa gdzieś uciekają. Może dlatego, że jesteś zawsze taki poważny i smutny? To co wtedy pokazałeś... Do tej pory śni mi się to, czuję twój dotyk na moim ciele.
Gdyby Carter nie był wampirem, w tej chwili z pewnością by się zaczerwienił. Gabrielle miała rację. Nie przywykł do tego wszystkiego, do takich rozmów. Owszem, miewał jakieś dziewczyny wcześniej, ale nie było to nic tak intensywnego.
-Wybacz, że przerywam, ale nie jestem pewien dokąd zmierzasz.
-Zmierzam do tego, że...- Gabrielle pokonała dzielącą ich odległość i spojrzała mu głęboko w oczy.- Chyba się w tobie zakochałam, Carterze Cipriano DeLasca.
Zanim wampir zdążył jakoś zareagować, wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Po chwili, Carter objął ją delikatnie w talii i odwzajemnił pocałunek.
                                                                                         ***
Annie, w tym czasie tkwiła wraz z Michaelem w piwnicy. Tuż po posiłku udali sobie małą pogawędkę na temat tej całej klątwy oraz samej magii. Czarownica nie była zbyt skora do pomocy i to właśnie jemu, ale dała się namówić na wycieczkę do piwnicy z samej ciekawości. Zabrała również ze sobą wszystkie specyfiki i księgę, a raczej Michael wziął.
-Czytałem, pewnej nocy, że jest na to środek. Nie okłamuj mnie.- powtarzał jej po raz tysięczny, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. Annie nie mogła nic poradzić, ale mimo wszystkich okropieństw, jakich się dopuścił, było jej go trochę żal. chociażby z tego względu, że tak uporczywie chciał pozostać żywym. Miała chyba niejaką słabość do potworów.
-Nie ma, Michaelu. To klątwa. Nie jestem w stanie...
-Nie kłam!- wrzasnął, a jego dłonie zaczęły iskrzyć, jak gdyby cała energia elektryczna skłębiła się w jego ciele. Wziął głęboki oddech i powiedział już spokojniej- Annie, proszę cię. Nie znamy się od wczoraj. Wiesz, że nie zawsze byłem potworem. Musi być coś, cokolwiek.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się. wiedziała, że on, szczególnie on, nie zasługuje na jakąkolwiek pomoc, lecz gdy widziała błaganie i desperację w jego oczach, nie mogła go tak zostawić.
-Jest coś, ale to tylko chwilowe. Może zlikwidować twoje szramy na jakiś czas, lecz to nie zlikwiduje klątwy.
-Cokolwiek.- powtórzył, błagalnie. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciła za książkę i zaczęła ją wertować, aż nie dotarła do odpowiedniej strony. Wyciągnęła kilka fiolek pełnych tajemniczych przedmiotów i zaczęła je mieszać w jedno. Co jakiś czas zaglądała do księgi by sprawdzić co dalej. Michael cały czas zaglądał jej przez ramię. Po piętnastu minutach mikstura była gotowa. Miała szarawy odcień, pachniała też nie najlepiej.
-Gotowe. Wystarczy, że to wypijesz. Eliksir powinien działać kilka, kilkanaście godzin.- oznajmiła, podając mu dymiący jeszcze wywar. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Natomiast Michael był nieufny, właściwie jak zawsze. Nie miał jednak nic do stracenia. Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił za fiolkę, a zawartość wlał sobie do gardła. Momentalnie poczuł gorąco rozchodzące się po całym ciele, szczególnie twarz strasznie go piekła. Cały ten stan trwał jakieś dwie minuty.
-I co, to tyle? Podziałało?- zaczął się dopytywać, jednakże gdy tylko dotknął twarzy, wiedział, że tak. Była aksamitna, bez żadnej skazy. Dla pewności spojrzał jeszcze w lustro. Widząc dawnego siebie, zaśmiał się radośnie.
-To cud.
-Nie, to czary. Pamiętaj, że czas działania... Michael!
Annie krzyknęła, widząc, że chłopak już wbiega po schodach, kierując się do wyjścia. Nie ważne było jak długo miał trwać w takim stanie. Nic już do niego nie docierało.
-Michael wrócił.- powiedział cicho do siebie, przywdziewając ten swój charakterystyczny, tajemniczy uśmiech.
                                                                                                                         C.D. nastąpi.

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 8

Minęło trochę czasu zanim wszyscy zdołali się doprowadzić do porządku. Charlie strasznie palił się by wyznać wszystkim co właśnie odkrył, ale okazało się, że jednym nieco dłużej przychodziło dochodzenie do siebie. Brandon, w końcu, po kilku godzinach ocknął się z wielkimi wyrzutami sumienia w stosunku do tego co zrobił. Annie, chociaż nadal była w szoku, doszła już, w przynajmniej połowie do siebie i wybaczyła wampirowi ten wyskok. Maggie również czuła się lepiej, po kilkugodzinnej drzemce i porządnym posiłku. Dopiero na drugi dzień postanowili wymienić się między sobą wszystkimi informacjami. Charlie i Annie zostali, chcąc nie chcąc tymczasowymi żywicielami dla grupy wampirów. Postanowili nie ryzykować już z krwią Gabrielle, w końcu nie wiadomo było jak zadziała na innych. Niekoniecznie, w innych mogłoby wzmożyć pożądanie, jak u Cartera. Maggie również nie angażowali w to z powodu jej kiepskiej kondycji. Nikt nie mówił o tym na głos, ale widać było gołym okiem, że z każdym dniem jest coraz słabsza. Gdy wszyscy zebrali się w salonie, nie wiedzieli nawet od czego najpierw zacząć. Carter, jako jedyny stał, opierając się o framugę drzwi i wpatrywał się w jakiś martwy punkt. Niedługo, po małej przygodzie z Gabrielle doszedł do siebie i czuł się tak niezręcznie, że nie był w stanie nawet na nią patrzeć. Jack czuł się podobnie w stosunku do tych dwoje.
-Dosyć już tej ciszy. Musimy porozmawiać.- powiedział nagle Charlie, zrywając się z miejsca. Spojrzał na każdego z kolei, zatrzymując się dopiero na Carterze. Bez dalszych wstępów opowiedział o wszystkim co go spotkało w piwnicy, potem o swoich przypuszczeniach. Dopiero po tym towarzystwo się nieco ożywiło. Brandon podzielił się z resztą co spotkało jego i Maggie, gdy byli po za domem i ile czasu, jak im się zdawało tam byli. To wszystko wydawało się być pozbawione sensu i całkowicie nie powiązane ze sobą.
-Mam pewną teorię.- przerwała, kolejną długą ciszę Annie. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, niektórzy z nadzieją. Zanim zaczęła mówić, również wstała.- Cóż, nigdy nic podobnego mnie nie spotkało, ale podejrzewam, że to wszystko, wizje Charlie'ego czy nawet fakt, iż nie możemy wyjść z tego domu powoduje ten facet z obrazu. Nie sądzę, że był nekromantą, jak twierdzi Michael, ale z całą pewnością był naznaczony klątwą przez nadużywanie magii. Po to był mu ten cały dom pogrzebowy, by mieć ludzkie serca.
-Wszystko super, ale niby dlaczego miałby bawić się z nami w "Ducha", po śmierci?- spytał Brandon, cały czas trzymając Maggie za rękę.- I to właśnie teraz? Z tego co pamiętam, Carter kiedyś tutaj mieszkał.
-Niczego nie rozumiecie...?- zapytał cicho Charter, jak gdyby znał odpowiedź cały czas. W rzeczywistości dopiero po pytaniu Brandona oświeciło go.
-Nie, oświeć nas myślicielu.- odpowiedziała, nieco zniecierpliwiona Gabrielle, co wbrew jej intencjom wyszło nieco kokieteryjnie.
-Unicestwiliśmy przecież boskie istoty. To nie zdarza się codziennie. Na dodatek Maggie przywróciła Charlie'ego i to za pomocą serafickiego naszyjnika. Naruszyliśmy równowagę i to w silnym natężeniu. I myślę, że przy okazji pozostawiliśmy uchyloną furtkę.
-Furtkę?- zdziwił się Michael.
-Przenośnia, idioto.- odparł Brandon, za co brat zmierzył go morderczym spojrzeniem.
-Coś złego przyszło wraz z Charlie'em.- dodał uzupełniająco Carter.
-I co mamy teraz zrobić?- spytała Maggie, bardziej przysuwając się do Brandona. Prawda wcale nie sprawiła, że poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie, teraz czuła, że to wszystko jej wina.
-Zawsze możemy ponownie uśmiercić Charlie'ego.- zaproponował beznamiętnie Michael, za co wszyscy zmierzyli go pełnym nagany wzrokiem.
-Albo ciebie. W końcu, ty także nie jesteś tutaj zbyt legalnie. Tylko, że tobie chyba coś nie wyszło...- dogryzł mu Charlie, uśmiechając się złośliwie.
-Ty...
-Zamknijcie się! Po za tym Charlie ma rację. Twój wielki powrót, Michaelu oraz fakt ile krwi musiałeś przelać by się tu znaleźć również nie mógł przejść bez echa. Dobrze to wiesz.- powiedział stanowczo Jack, na co Michael już się nie odezwał.
-No dobrze. A jak, w takim razie mamy się dowiedzieć czego on chce?
-Możemy zrobić seans.- natychmiast wpadła na pomysł Annie, co wydawało się najbardziej logicznym wyjściem z tej sytuacji.
                                                                                          ***
Z początku rewelacyjny pomysł, z czasem przyniósł coraz więcej pytań i niedopowiedzeń. Czy zechce się z nami skomunikować? A co jeśli będzie niebezpieczny? Czy my w ogóle mamy tabliczkę Ouija? Maggie miała już dość tego tematu, po za tym i tak była bezużyteczna, nie miała niczego do zaoferowania. Nawet żaden pomysł jej nie przychodził do głowy. Wymknęła się z pokoju pod pretekstem odpoczynku, po czym poszła do góry, do swojej sypialni i zamknęła drzwi za sobą. Właściwie, to miała inny plan, ale z jakiegoś powodu, nie do końca znanemu nawet jej, postanowiła zachować dla siebie to co chciała zrobić. A mianowicie skontaktować się z Samuelem. On musiał im pomóc, był przecież aniołem. Nie musiała daleko szukać kredy, świec oraz księgi z zaklęciami, gdyż robiła to już nie tak dawno, w tym pokoju. Dopiero teraz do niej dotarło, że wtedy jej nie pomógł. To jednak nie powstrzymało jej przed narysowaniem niewielkiego okręgu na drewnianej podłodze. Następnie porozstawiała świece i zapaliła je używając do tego swojej mocy. Przez ostatnie zdarzenia niemal zapomniała, że jeszcze nie tak dawno została serafem. Wzięła jeszcze księgę i usiadła " po turecku" w środku kręgu. Odszukała odpowiednią stronę, po czym zaczęła wypowiadać łacińskie zaklęcie przywołania. Powtarzała je tak długo, że w końcu potrafiła mówić je z pamięci. Przymknęła oczy, by bardziej się skupić.
-Samuelu!- krzyknęła, z bezsilności, zauważając, że nic się nie dzieje. Dopiero, gdy przywołała go po imieniu, promienie w świecach wyraźnie się wydłużyły, a gdy Maggie otworzyła oczy ujrzała w kręgu Samuela. Podobnie jak poprzednio, miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur, a nad nim samym roznosiła się jasna aura. Ze swoimi kręconymi, blog lokami i łagodnymi rysami twarzy wyglądał dosłownie jak aniołek. Jedyne co nie pasowało do obrazku to jego poważny, wręcz surowy wyraz twarzy. Nie odezwał się, tylko wpatrywał się w Maggie przenikając ją wzrokiem.
-Samuelu, ja... my potrzebujemy twojej pomocy.- zaczęła cicho, wręcz piskliwie. Nie spodziewała się, że anioł wywoła w niej taki strach.
-Poprzednio okazałaś mi nieposłuszeństwo, tylko dlatego, że nie mogłem ci pomóc.- odezwał się, unosząc lekko podbródek. zanim Maggie zdążyła zareagować na jego słowa, dodał.- A teraz ponosisz odpowiedzialność za swój wyskok.
-Dobrze, w takim razie nie pomagaj nam, ale powiedz przynajmniej co możemy zrobić? Jak uwolnić się z tego domu?- spytała desperacko, robiąc jeszcze kilka kroków w jego stronę. Anioł przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Zaczął wręcz przypominać posąg.
-Margarett, twój czas na ziemi dobiega końca. I oto powiadam ci, zabierzesz ze sobą jeszcze kogoś z tego domu.
Nie takich słów spodziewała się od niego usłyszeć. Stanęła jak wryta, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Serce łomotało jej z szybkością światła, a nogi ugięły się pod nią. Ku jej zaskoczeniu, anioł pokonał pozostałą odległość jaka ich dzieliła. Następnie delikatnie ujął jej policzek.
-Nie bój się, dziecko. Fakt iż uratowałaś tego chłopca zostanie wzięty pod uwagę, podczas twojego ostatecznego sądu.- oznajmił łagodnie, jakby mówił o czymś zupełnie normalnym. Nawet nie zauważyła, gdy po jej policzku zaczęły bezwiednie lecieć łzy. Była w tak głębokim szoku, że nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Po chwili Samuel pochylił się lekko i złożył na jej czole pocałunek. Dziewczyna poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się ciepło, zaś sama odczuła spokój i ukojenie.
-Przyjdę po ciebie, gdy nadejdzie czas.- obiecał, odsuwając się już od niej, Wrócił na swoje miejsce i, gdy zamierzał już zniknąć, dodał jeszcze- Odpowiedzi szukaj u podstaw.
I tyle. zniknął, a po pokoju rozległ się delikatny łopot skrzydeł. Dopiero wtedy Maggie zaczęła płakać. Upadła na kolana, głośno łkając. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że niedługo po prostu zniknie z tego świata. Nie mogła się z tym pogodzić. Słysząc jednak kroki po schodach szybko nałożyła dywan na kręg, zdmuchnęła świeczki i wepchnęła je wraz z książką pod łózko. Następnie sama się na nim położyła, wycierając pospiesznie łzy. Zamknęła oczy, czekając na przebieg wydarzeń.
-Maggie, śpisz?- spytał Brandon, uchylając lekko drzwi. Gdy nie doczekał się odpowiedzi wszedł na palcach do środka i usiadł na brzegu łóżka. Dziewczyna nie poruszyła się, nawet wstrzymała oddech na chwilę. Wiedziała, że gdyby teraz spojrzała na niego, znowu rozpłakałaby się i musiałaby mu o wszystkim powiedzieć, a nie chciała tego robić. Chciała przeżyć te ostatnie dni z nim, jak gdyby nic nie miało się wydarzyć. Jak gdyby miała to przeżyć... Po dłuższej chwili Brandon położył się delikatnie obok niej, przykrywając ich obu kołdrą. Następnie przytulił ją do siebie, opierając podbródek o jej głowę.
-Kocham cię.- wyszeptał.
                                                                                        ***
Ostatecznie postanowili odwlec seans do jutra, aż porządnie się przygotują. Niektórzy, jak na przykład Charlie czy Michael byli temu przeciwni. Uważali, że nie ma czasu i zapewne mieli rację. Nie mogli sobie pozwolić na jakiekolwiek pomyłki. By zając jakoś czas, Annie postanowiła coś ugotować dla ludzkiej części grupy. Wampiry otrzymały już rano swój posiłek. Nie można jednak zapomnieć o ludziach i ludzi- podobnych. Gabrielle również pomagała.
-On w ogóle się do mnie nie odzywa.- powiedziała nagle, mieszając coś w garnku.- Mówię o Carterze.
-Ja wiem, wiem... Jack mówić co między wami zaszło.- odpowiedziała nieco wytrącona z równowagi Annie. Widząc jednak zmartwioną koleżankę, postanowiła jakoś ją podnieść na duchu.- Słuchaj, Gabby. Sama znasz Cartera. On już taki jest. Wiecznie zamyślony, pogrążony w planach. Jestem pewna, ze celowo cię nie unika... A jeśli nawet, to musisz przyznać, że on nie jest raczej skłonny do romansowania... ale jestem pewna, że mu się podobało. Musisz tylko złapać go raz na osobności i wyjaśnić z nim wszystko. Będzie dobrze, zobaczysz.
Te słowa najwidoczniej pomogły, ponieważ Gabrielle uśmiechnęła się z wdzięcznością do Annie i ją nawet przytuliła.
-Dziękuję.- powiedziała, po czym, zapominając, że była w środku gotowania wyszła z kuchni. Niemalże zderzyła się przy tym z Carterem. Przez chwilę stali, tylko gapiąc się na siebie. Jutro, pomyślała sobie Gabrielle. Jutro z nim pogadam.
-Więc, dziewczyny.- zwrócił się również do Annie.- Jack wpadł na pomysł, by się trochę odprężyć i obejrzeć coś. Za moment zaczynamy, więc...
Spojrzał jeszcze na Gabrielle i uśmiechnął się, nie ukrywając zażenowania, po czym wymaszerował z kuchni. W salonie wszyscy siedzieli już na kanapie, rozmawiając. Nie poruszali już tematu domu, czy tego co mają zrobić jutro. Dyskutowali o zwykłych rzeczach. Zachowywali się niemalże, jak gdyby byli na jakimś wypadzie. Nie było pośród nich tylko Brandona i Maggie, którzy nadal byli na górze. Po chwili do pokoju wmaszerowała Annie z talerzami spaghetti dla Charlie'ego, Michaela, Gabrielle i siebie.
-Nie pamiętam kiedy ostatnio coś jadłem.- odparł Charlie, zabierając się łapczywie za posiłek.
-Kultury.- zwrócił mu uwagę Michael wpatrując sie w jedzenie z rosnącym apetytem.
-To co, włączamy coś?- spytał Jack, zabierając pilot ze stołu. Nie czekając na odpowiedź, uruchomił odbiornik. Z początku nie wyświetlał się żaden obraz, tylko biel zdobiła ekran telewizora. Jednakże po kilku sekundach coś się pokazało. Przez ekran zaczęły przebijać się czarno- białe obrazy jakiejś rodziny. Dwoje dzieci bawiły się na podwórku, a kobieta siedziała na kocu i spoglądała na nich z uśmiechem.
-Pomachajcie do taty.- zawołał mężczyzna, trzymający kamerę, na co dziewczynka i chłopiec wykonali polecenie ze śmiechem. Nagle widelec Charlie'ego upadł na talerz, powodując, że pozostali w salonie wzdrygnęli się. Gdy spojrzeli na niego zobaczyli, że jest cały blady i przerażony.
-Charlie, co się stało...?
-To oni. To ta rodzina...
                                                                                                                                              C.D. nastąpi...