niedziela, 31 sierpnia 2014

News !

Witam :) ( Michael :D )

Chciałam wam tylko oznajmić, że następny rozdział będzie już ostatni, potem będzie jeszcze tylko epilog i koniec. Tak postanowiłam, ponieważ nie chcę tego przeciągać w nieskończoność, by tylko było więcej rozdziałów. Chyba lepiej, by było mniej a dobrze, prawda?:) Szkoda tylko, że od kilku notek nikt już nie komentuje. Mam nadzieję, że przynajmniej pod epilogiem podzielicie się swoją reakcją na zakończenie i ogólnie całokształt. Zastanawiam się również poważnie czy wypuścić moje nowe opowiadanie, ponieważ nie mam zamiaru pisać dla czytelników "duchów" i nie mieć w ogóle komentarzy. To oczywiście nie jest jedyny powód, chciałabym bardziej skupić się na czytaniu. Może kiedyś :) To chyba na tyle. Pozdrawiam :D

P.S. Jak gdyby ktoś nie zauważył, nowy rozdział jest pod notką :)

Rozdział 11

Po tych dwóch przerażających słowach nikt już nie dbał o wcześniejszą przestrogę Annie, że mają się nie ruszać. Było tak ciemno, że czarownica nie była w stanie dostrzec nawet własnych dłoni. Gdy chciała wstać, o mało się nie przewróciła. Zapanował totalny chaos. Kilka razy ktoś krzyknął, ktoś wypowiedział czyjeś imię. Usłyszała jak świece przewracają się na dywan. Chwilę później gorący wosk oblał jej dłonie. Równie szybko jak rozległ się gwar, równie szybko wszystko ucichło. Annie rozejrzała się przerażona z nadzieją, że dostrzeże chociaż jakiś ruch.
-Carter? Gabrielle?- spytała z lękiem, jednak odpowiedziała jej jedynie cisza.- Ludzie? To nie jest śmieszne.
Nie chcąc już dłużej tkwić w ciemnym pomieszczeniu, prawdopodobnie z mściwym duchem, zaczęła kierować się na czworakach w kierunku ściany z włącznikiem. Nie musiała długo czekać, zdążyła już zaznajomić się z tym domem i wiedziała mniej więcej co i gdzie się znajduje. Jeszcze kilka sekund błądziła panicznie dłonią po ścianie. Natrafiając na plastik poczuła taką ulgę, że niemal ją zabolało. Na szczęście prąd nie został odłączony, jak to często bywa po kontakcie z siłami nadnaturalnymi i gdy nadusiła włącznik, pokój rozlała fala, niemalże oślepiającego światła. Zmrużyła oczy i rozejrzała się bacznie po pokoju. Był pusty.
                                                                            ***
Brandon ocknął się na miękkim, lecz wąskim łóżku. Było sporo za krótkie dla niego, dziecięce. Nie miał pojęcia co się stało, ani jak się tutaj znalazł. Rozejrzał się w okół. Z tego co wcześniej opowiadali Michael i Jack musiał to być pokój tej dziewczynki z portretu. Panował półmrok, dało się jednak ujrzeć zarysy mebli oraz ścian. Po chwili podniósł się do pozycji siedzącej. Uderzył go nagły ból w ramieniu, a gdy dotknął delikatnie tamto miejsce, w dalszym ciągu czuł przejmujący chłód. Chciał zobaczyć czy pozostał mu jakiś ślad, więc wstał i podszedł do małego lustra widzącego na ścianie. Następnie obrócił się bokiem i odchylił brzeg bluzki. Ku jego zdziwieniu i przerażeniu, na ramieniu widział ciemno- fioletowy odcisk dłoni. Co jeszcze bardziej go przeraziło, odcisk widocznie był dziecięcy. Musiała minąć dłuższa chwila zanim zauważył w odbiciu jeszcze kogoś, po za sobą. Był to wcześniej uratowany chłopiec, Damien. Brandon błyskawicznie odwrócił się automatycznie przyciskając plecy do ściany.
-Nie bój się mnie. Nie mnie bowiem musisz się obawiać.- odezwał się, patrząc uważnie na wampira, któremu wyraźnie odjęło mowę.
-Ty mi to zrobiłeś?- spytał w końcu, pokazując siniak na ramieniu.
-Musiałem cię zabrać stamtąd. Inaczej utkwiłbyś w przestrzeni wspomnień, tak jak twoi przyjaciele i brat.
-O czym ty, do cholery mówisz? Przestrzeń wspomnień?- spytał, nabierając już więcej odwagi. Odsunął się od ściany i podszedł wolno w kierunku chłopca. Dopiero, gdy się do niego zbliżył mógł dostrzec jaki Damien jest blady. Jedynie kruczoczarne włosy i sińce pod oczami jakoś się odznaczały. Gdy Brandon ukucnął przed nim zauważył, że jego niebieskie oczy straciły zupełnie blask, intensywność koloru. Dosłownie jak u umarłych.
-Damien, ty...- zaczął, jednak dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
-Tak, jestem duchem. Od ponad stu dwudziestu lat.- odpowiedział całkowicie poważnie, wpatrując się w niego mądrymi oczami. Zupełnie tak, jakby był dorosłym uwięzionym w ciele dziecka i tak prawdopodobnie było.
-To niemożliwe. Przecież Maggie znalazła cię przy starych magazynach przed miastem. Ty... jesteś całkowicie materialny, a może raczej byłeś...
-Tak, to prawda, ale już wyczerpałem swoją moc. A jak znalazłem się przy magazynach? Cóż, mój dom został, przynajmniej częściowo spalony, co spowodowało przetarcie granicy po której mogliśmy się poruszać.- wyjaśnił, jak gdyby tłumaczył coś bardzo niekumatemu dziecku. Wampir nagle wstał i zaczął przemierzać pokój, trzymając się za głowę.
-Zupełnie nic z tego nie rozumiem. Czekaj!- stanął nagle w miejscu i spojrzał na niego, jak gdyby właśnie go oświeciło.- Powiedziałeś, że mieszkałeś w tym domu? Nie rozumiem...
-Jestem synem Stana Montrose'a.- oznajmił beznamiętnie, niemalże uśmiechając się z dumą. Nastała cisza pełna napięcia. Po chwili chłopiec, po  raz pierwszy od momentu rozpoczęcia ich rozmowy uśmiechnął się promiennie. Podszedł do Brandona i chwycił jego dłoń, jak gdyby był tylko bezbronnym, zagubionym dzieckiem.
-Nie mamy czasu. Muszę ci wszystko opowiedzieć.
                                                                                                ***
Wszędzie było ciemno i wilgotno. Dzięki temu drugiemu czynnikowi zorientował się, że nie znajduje się już w salonie, a najprawdopodobniej w piwnicy. Wymacał dłonią podłogę, na której znalazł coś metalowego. Chciał podeprzeć się na tym, by wstać, ale nie miał pojęcia, że, jak się okazało łóżko, jest na kółkach. Gdy miał zamiar podnieść się, łóżko poleciało aż pod ścianę, a coś ciężkiego z plaskiem wylądowało na podłodze obok niego. Wystraszony wycofał się szybko, byleby być tylko jak najdalej tego czegoś. Gdy przez kilkanaście sekund nie usłyszał żadnego odgłosu, świadczącym, że ktoś tutaj jeszcze jest, poruszył się wolno w stronę martwego obiektu. Wytężał wzrok, jak tylko mógł, ale jedyne co widział to ciemność. Zaczął więc polegać na swoim zmyśle dotyku. Na początku wyczuł włosy, nie za długie, następnie trochę skóry, w końcu oczy, usta, nos. To był człowiek. Na dodatek martwy. Gdy tylko to do niego dotarło, doczołgał się aż do ściany.
-Michaelu...
Rozległ się, przenikający do szpiku kości głos. Chłopak, podpierając się ściany wstał i rozejrzał się z lękiem.
-Kto tu jest?- odezwał się zdecydowanie. Nie chciał nawet dopuścić do siebie świadomości, że może to być ten mężczyzna z podłogi. Gdy już myślał, że nie usłyszy odpowiedzi, w kącie piwnicy błysnął mały płomyk światła. Ktoś zapalił świecę. Nikły promyk oświetlił nieco twarz właściciela świeczki. Był to łysy mężczyzną o ziemistej skórze i czarnych oczach. Co jeszcze rzucało się w oczy to to, iż pół jego twarzy była oszpecona.
-Stan Montrose.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, jednakże nie było w tym nic radosnego. Wręcz przeciwnie. Michael miał ochotę cofnąć się i zapewne by to zrobił, jednak za plecami miał już ścianę. Jeszcze większe przerażenie ogarnęło go, gdy zobaczył, że oszpecony mężczyzna zbliża się do niego posuwistym ruchem, sunąc wręcz po podłodze.
-Chciałbyś już wiecznie tak wyglądać?- spytał przystając tuż przed nim.- Jeśli czegoś nie zrobisz, niedługo już całkowicie się rozłożysz. Najpierw twarz, później ramiona, aż w końcu całe ciało. Wylecą ci włosy, oczy przybiorą czarną barwę...
-Przestań!- wrzasnął, po raz pierwszy patrząc na niego ze złością, już bez cienia strachu.
-Boisz się prawdy, ale tak naprawdę wiesz co należy zrobić, prawda?- spytał, przenikając go wzrokiem. Jego oddech cuchnął śmiercią i zgnilizną. Nie miał prawie w ogóle zębów. Trzy, które pozostały, również były czarne. Po chwili z kieszeni długiego, czarnego płaszcza wyciągnął dosyć duży, nieco oślizgły przedmiot. Było to serce, na dodatek nadal biło. Następnie uniósł je do ust i, ku przerażeniu Michaela, wgryzł się w nie.
                                                                                        ***
-Daruj sobie, Casper. Znamy już całą historię. Odrobiliśmy pracę domową.- odpowiedział, wymijająco Brandon. Damien wpatrywał się w niego twardym, nieustępliwym wzrokiem. Pociągnął jego dłoń zdecydowanym ruchem tak, żeby usiadł obok niego na niebieskim, puchowym dywaniku.
-Wiesz tylko to co napisali w gazecie. Warto byś poznał historię z mojego punktu widzenia.- oznajmił, a gdy dostrzegł w końcu cień zainteresowania u wampira, kontynuował.- Zawsze uważałem, że wszystko było dobrze dopóki nie przeprowadziliśmy się do tego domu. Kiedyś należał do ojca mojego taty, dziadka Grega. Z początku nie mieliśmy pojęcia czym się kiedyś zajmował. Jednakże podczas jednej z zabaw odkryliśmy tajemniczy pokój, a raczej piwnicę, w której znajdowały się trumny. Mama chciała oczywiście opuścić ten dom jak najszybciej. Wierzyła, że przebywanie w domu pogrzebowym przynosi pecha. Tata, jednak widział okazję, więcej pieniędzy, które przyjdą mu z prowadzenia tej działalności. Więc zostaliśmy. Z początku naprawdę byliśmy bardzo szczęśliwi. Sielanka nie trwała niestety długo. Z czasem tata coraz więcej czasu spędzał w piwnicy, kupował coraz więcej książek o okultyzmie. Zacząłem również zauważać, że tatuś wygląda coraz gorzej, jak gdyby coś pochłaniało jego energię życiową. Mama tłumaczyła nam, że zachorował, ale niedługo mu przejdzie. I tak było, ale na krótko.
-Tak się działo, ponieważ Stan Montrose zaczął maczać palce w czarnej magii, prawda?- spytał, nie mogąc już usiedzieć w ciszy. Widząc jednak jakim wzrokiem obrzucił go chłopiec, umilkł.
-Dokładnie. Chciał być potężny. Mało powiedziane, chciał być najpotężniejszą, żyjącą istotą na świecie. Nie chciał dopuszczać do siebie, że go to niszczy. W końcu, jednak zaczął szukać pomocy, oczywiście przy pomocy czarnej magii. Potrzebował też pomocników, niezwykle lojalnych pomocników. Zabił więc Mary i Thomasa, moje starsze rodzeństwo i zrobił z nich swoich sługusów.
-Co?!- spytał zszokowany tym czego się właśnie dowiedział.- Nie mówisz poważnie...
-Nie mogę opowiadać kłamstw.- odpowiedział surowo Damien, zdenerwowany, że właśnie zarzucono mu kłamstwo.
-W takim razie, dlaczego ciebie też nie zmienił?
-Nie mam pojęcia. Może dlatego, że miałem dopiero osiem lat? Tak czy inaczej, mama o niczym nie wiedziała, albo udawała, że nie widzi... Thomas i Mary dostarczyli ojcu coraz to nowe ciała, czasami przyprowadzali nawet żywych, bezdomnych, by nikt ich nie szukał. Następnie zjadał ich serca. Dzięki temu opóźniał działanie klątwy, ale i robił się przez to coraz mniej ludzki. Przerażał mnie i matkę. Nie lepsze było moje rodzeństwo.
-I jak to się skończyło?- chciał koniecznie wiedzieć Brandon.
-Policja w końcu wpadła na trop prowadzący do naszej rodziny. Ojciec wiedział co nadchodzi, ale za żadne skarby nie chciał być schwytany. Wolał zginąć.- chłopiec urwał na moment, jak gdyby wspomnienie tej tragicznej nocy nadal bolały.- To się wydarzyło w nocy. Tata najpierw rozlał benzynę po całym domu i pozamykał wszystkich w sypialni, po czym rozpalił ogień. Nie było nawet szansy na ratunek.
-Poczekaj, coś mi tutaj nie pasuje. W gazecie był wydruk o tym tragicznym wypadku i znaleźli ciała czterech osób. Na kasecie również ciebie nie było...- zauważył, marszcząc lekko brwi.
-Rodzice całe życie mnie ukrywali, nie pozwalali wychodzić nawet na zewnątrz. Wstydzili się mnie, ponieważ uważali, że coś jest ze mną nie tak. Nigdy nie nadążałem w nauce, a specjaliści uznali, że żyję w swoim świecie. W tych czasach, zapewne nazwaliby to autyzmem. A co do czterech ciał... Nigdy nie znaleźli ciała mojego ojca, ponieważ on wybrał nieco inny rodzaj śmierci. Zaraz, gdy rozpalił ogień poszedł do piwnicy. Już wcześniej uszykował sobie kryjówkę w podłodze, wielkości trumny. Thomas pomógł go zamurować, po czym sam zginął w płomieniach. I tak to się skończyło.
Zapanowała cisza. Brandon usiłował przetrawić wszystkie informacje. Tego było za dużo. Damien tylko spokojnie wpatrywał się w wampira.
-Jak mamy wydostać się z tego domu?- spytał i w tym samym momencie coś nad nimi trzasnęło.
-W tym momencie, nad tym domem panuje Stan. Jego prochy znajdują się w piwnicy, pod podłogą, ale to nie wszystko.- mówił pospiesznie chłopiec, rozglądając się w popłochu dookoła.- Mój ojciec za wszelką cenę pragnął pozostawić w domu Thomasa i Mary. Rzucił więc urok na ich ulubione przedmioty i ukrył gdzieś w domu.
-Gdzie?! Co to za przedmioty?- spytał rozpaczliwie, pragnąc wręcz potrząsnąć chłopcem.
-Tego nie wiem...
-Jak to nie wiesz?!
-Nie masz dużo czasu. Musisz znaleźć te przedmioty oraz kości ojca, po czym je zniszczyć, spalić. Tylko w taki sposób przeżyjecie i uwolnicie się z tego domu.
Niepokojące głosy zaczęły przybierać na sile. Ktoś najwyraźniej zbliżał się. Brandon wstał przybierając pozycję gotową do ataku. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał młody, niezwykle szczupły i blady chłopak. Zbyt blady jak na człowieka. Jego twarz przecinały czarne żyły. Miał czarne włosy i oczy. Uśmiechnął się niepokojąco i odrzekł:
-Byłeś bardzo niegrzeczny, braciszku.
                                                                                                     ***
Carter i Gabrielle przebudzili się na podwójnym, miękkim łóżku w danej sypialni Stana i Helen. Pierwszy ocknął się Carter, gdy usłyszał muzykę dobiegającą z pianina stojącego w kącie pokoju. Czym prędzej obudził dziewczynę i wolno wstał. W pomieszczeniu panował półmrok, dodający straszniejszego wyglądu nawet meblom. Za instrumentem siedziała żona Stana. W pewnym momencie przerwała grę i przekręcił głowę w bok, jak gdyby wyczuła ich obecność.
-Dzieci!- zawołała dźwięcznym głosem. Usłyszeli kroki po schodach i chwilę później do pokoju wpadła dziesięcioletnia dziewczynka. Mary. Czarne żyły oplatały jej drobne ramiona i okrągłą twarz.
-Gdzie Thomas?- spytała surowym tonem, patrząc na córkę.
-Bawi się z Damienem i jego nowym przyjacielem.- odpowiedziała uśmiechając się tajemniczo, jak gdyby wiedziała coś o czym nikt inny nie miał pojęcia. Następnie skierowała wzrok na Cartera i Gabrielle i podeszła do nich skocznym krokiem.
-Pobawimy się?- spytała z szerokim uśmiechem, wpatrując się w nich swymi czarnymi, pustymi oczami. Helen ponownie zaczęła grać.
                                                                                                                          C.D. nastąpi...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 10

-Czas na seans
Na te magiczne trzy słowa wszyscy zgromadzili się następnego popołudnia w salonie. Annie nie wspomniała nikomu czego dokonała poprzedniej nocy w piwnicy, z Michaelem, dlatego też wszyscy bez wyjątku osłupiali widząc go w takim stanie. Na dodatek, by zrobić jeszcze większe wrażenie na towarzyszach, przebrał się elegancko w czarne spodnie i koszulę oraz ułożył włosy. Udało mu się na tyle ich zszokować, że nikt nie spytał się go w jaki sposób to zrobił ani nawet co się stało. Dopiero, gdy usiadł między nimi w kręgu z zadowoloną miną, Gabrielle syknęła w jego stronę:
-Sprzedałeś duszę, by przywrócić swoją ładną twarzyczkę?- widząc, że ten nie odpowiada tylko wpatruje się przed siebie z przyklejonym uśmiechem, dodała cierpko- No nie, przecież ty nie masz duszy.
Po krótkim czasie pojawili się również Brandon i Maggie, z zaskakującym, jak na nią dobrym humorem. Dzięki makijażowi i innym dziewczęcym specyfikom wyglądała, jakby nigdy nie było żadnej klątwy. Michael, przez chwilę, aż sam zaczął się zastanawiać czy aby i ona nie skorzystała z pomocy Annie. Może to dlatego, że właściwie nigdy nie widział jej w makijażu. Wymieniała co jakiś czas spojrzenia z Carterem co oczywiście nie uszło uwadze Brandonowi, który w pewnym momencie nie wytrzymał i szepnął jej do ucha:
-Tylko nie mów, że i na ciebie działa ten nowy Carter. Najpierw Gabrielle a teraz ty?
-Naprawdę? Brandon Howard zazdrosny?- spytała z szerokim uśmiechem odwracając się do niego przodem. Przysunęła się bliżej i pocałowała go lekko.- Podnieca mnie to.
-Podnieca mnie to, że cię to podnieca.- dodał, przejeżdżając wierzchem dłoni po jej nieco chłodnym policzku. Uśmiech na jego ustach nieco się zmniejszył, gdy dotknął jej równie zimnej dłoni.
-Maggie...
-Wszystko w porządku. Po prostu jest mi trochę chłodno.- odpowiedziała szybko, chcąc uniknąć dalszych pytań. Widząc jednak, że ten otwiera usta w ramach protestu, dodała, kuląc się nieco.- Przytul mnie, proszę.
Brandon odpuścił tym razem i zrobił to o co go poprosiła. Charlie zdawał się być jedynym obserwatorem tej scenki. Siedział między Annie a Carterem i przyglądał się dziewczynie z niejakim niepokojem. Po tylu latach, może i nadal nie znał jej jak własnej kieszeni, ale zdążył zauważyć kiedy ta próbuje wymigać się od odpowiedzi, albo coś ukrywa
-Co się z nią dzieje?- spytał półszeptem Cartera, w dalszym ciągu patrząc na Maggie. Wampir podążył za nim wzrokiem, po czym zerknął kątem oka na niego, jakby chcąc wybadać ile ten wie.
-Nie wiem o czym mówisz.- odpowiedział swoim, zwykłym, pozbawionym emocji tonem. Można było powiedzieć o nim wiele, ale przede wszystkim było honorowym i zawsze dotrzymywał słowa. Choć rzeczywiście coś się w nim zmieniło. Po wczorajszej rozmowie z Gabrielle, jej wyznaniem i pocałunkiem długo nie mógł zmrużyć oka, ciągle rozmyślając co to  w ogóle oznacza. Zawsze uważał, wierzył w to, że wampiry to istoty przeklęte, skazane na piekło,  a przede wszystkim martwe. Martwi nie potrafią kochać. To wszystko co wiedział. Przez te wszystkie setki lat nawet nie kłopotał się by szukać kogoś, a wszystkie wielbicielki odprawiał, jak najdelikatniej potrafił. Zresztą, nie było ich tak wiele. Zwykle damy, panienki, dziewczyny wolą facetów pokroju Brandona czy Michaela, którzy są bardziej towarzyscy, zabawni czy szarmanccy. Carter za to był wiecznie zamyślony i poważny, jakby problemy całego świata spoczywały na jego barkach. Teraz coraz częściej przyłapywał się na tym, że spogląda z uśmiechem na Gabrielle, gdy ta nie patrzy. Podziwia jej piękne, kakaowe oczy przeplatane jasnymi refleksjami oraz czarne, lekko kręcone włosy, których nigdy nie spinała. Znowu to robił, jednakże tym razem ich spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Żadne z nich nie chciało jako pierwsze odwrócić wzroku. Dopiero słowa Annie sprowadziły ich z powrotem na ziemię.
-Moim zdaniem nie wszyscy powinni brać udział w seansie.- powiedziała, patrząc na każdego z kolei. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarł do wszystkich sens jej słów.
-Kogo masz na myśli mówiąc "nie wszyscy"?- spytał ostrożnie Charlie.
-Ciebie i Maggie.- odpowiedziała na jednym wydechu, spoglądając na Jacka siedzącego obok niej.- I ciebie.
-Co?!
Zaprotestowała cała trójka w tym samym momencie. To jasne, że nikt nie chciał zostać wykluczony w takiej chwili. Tym bardziej zaskoczony był Jack, bo nie miał pojęcia dlaczego akurat on.
-Przestańcie! Tak postanowiłam. W innym wypadku nie przeprowadzimy seansu.- ucięła ostro wszelkie dyskusje. Następnie spojrzała łagodnie na Maggie.- Niestety nie możesz w tym uczestniczyć. Jesteś za słaba. Nie wiadomo jakbyś to zniosła, a zważywszy na twój zły stan...
-Czuję się świetnie.- zaprotestowała ostro, prostując się, jakby chcąc przez to pokazać, że jest w pełni sił.- Brandon, powiedz im... Brandon?
-Maggs, myślę, że jednak powinnaś sobie to odpuścić... Wiem, że jesteś silna. Jesteś, tak naprawdę najsilniejszą osobą jaką znam, ale kochanie, zrób to dla mnie. Chcę byś była bezpieczna, chociaż ten jeden raz.- mówił cały czas patrząc jej w oczy i ściskając dłoń. Z każdą sekundą widział, że miękła, ulegała mu, a nawet nie musiał wykorzystywać wpływu. To po prostu miłość. Zwiesiła głowę, po czym odparła niechętnie:
-No dobrze.
-A co ze mną?- spytała Charlie, marszcząc brwi.
-Z tego co zdążyliśmy zauważyć jesteś bardzo podatny na wszelkiego rodzaju nadprzyrodzone moce. Nie możemy ryzykować twojej obecności w seansie, bo istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, że zostaniesz opętany.- wyjaśniła najprościej jak potrafiła. On z kolei nie kłócił się jak Maggie. Miał świadomość, że naraziłaby ich na ogromne niebezpieczeństwo. Pokiwał głową i wstał. Po chwili to samo uczyniła Maggie, rzucając ostatnie, tęskne spojrzenie Brandonowi. Zanim Jack zdołał spytać dlaczego również on ma opuścić pokój, powiedziała:
-Jack, z tobą jest podobna sprawa. Kilkakrotnie wpadałeś już w szał zabijając wszystko dookoła. Zazwyczaj robiłeś to po zażyciu wampirzej krwi, ale przypomnij sobie, że podczas walki z serafami zdarzyło się to samoistnie.
-Annie- zaczął Jack, wstając z miejsca. Następnie chwycił ją za ramię i odprowadził nieco na bok.- Dobrze, zrezygnuję z seansu dla ciebie, ale błagam cię, bądź ostrożna. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego. Mam wrażenie, że tym razem mamy do czynienia z czymś niezwykle potężnym i mrocznym. Uważaj na siebie.
Wyszeptał te ostatnie słowa przykładając czoło do jej czoła i nie odwracając wzroku od jej błękitnych, przestraszonych oczu.
-Będę ostrożna. Kocham cię.- odpowiedziała i pocałowała go lekko w usta, pozwalając sobie na tą sekundę zapomnienia. Przez tą jedną chwilę istnieli tylko oni, nie było nikogo innego w pokoju. Rzadko pozwalali sobie na takie chwile bliskości publicznie, a jak już, to trwało to bardzo krótko. Wszyscy wtedy, zwykle odwracali wzrok. Po chwili Annie wróciła do kręgu, a Jack, Maggie i Charlie wyszli z salonu na korytarz. Zapadła cisza. Żadne z nich nie odzywało się do siebie. W końcu Jack zabrał ich na piętro dla większego bezpieczeństwa. Nie mógł jednak spokojnie usiąść. Przemierzał pokój raz za razem. Podobnie jak pozostali, wolałby teraz tam być. Maggie usiłowała ignorować troskliwe spojrzenia Charlie'ego, który całą swoją postawą ciała chciał powiedzieć, że pragnie z nią porozmawiać. Wyznała wszystko Carterowi mimo iż obiecała sobie, że zatrzyma wszystko dla siebie. Nie chciała łamać swojej obietnicy drugi raz, dla Charlie'ego. Obawiała się, że to może być zbyt duży ciężar dla niego, a już zwłaszcza po tym co przeszedł. W pewnym momencie usiadł obok niej i spojrzał w okno. Nie mógł tam oczywiście nic zobaczyć, wszystko było spowite mgłą.
-Maggie- zaczął niepewnie- Widzę, ze nie chcesz raczej rozmawiać, a przynajmniej ze mną, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie. Nie jesteś chyba świadoma tego ile dla mnie zrobiłaś. Dzięki tobie żyję.
Przerwał na moment, by wziąć oddech i ukradkiem spojrzeć na jej reakcję, jednak twarz Maggie nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili wahania ujął jej dłoń i dodał:
-Cały czas czuję, że jestem ci coś winien.
-Żartujesz, prawda? Przecież to wszystko co nas tutaj spotyka jest moją winą.- odezwała się w końcu, chcąc wyrwać swoją dłoń, jednak Charlie uścisnął ją jeszcze mocniej.
-Przestań się obwiniać. Jeśli już chcesz zrzucić na kogoś winę to obwiń mnie. Jeśli wtedy nie dałbym się zabić...
-Charlie, przestań!- krzyknęła, wstając gwałtownie, po czym dodał już ciszej.- Już przestań, proszę.
                                                                                            ***
Gdy tylko Jack, Charlie i Maggie opuścili pokój, a Annie zajęła z powrotem swoje miejsce, zaczęli seans. Zgasili światło pozostawiając za źródło światła jedynie promyki świec, które zostały rozłożone po obu stronach tabliczki ouija. Natomiast wokół zgromadzonych, Annie narysowała duży okrąg z symbolami, które miały jeszcze dodatkowo wzmocnić ich możliwy kontakt z istotami nadnaturalnymi.
-Jeśli ktoś chce się wycofać, niech zrobi to lepiej teraz. Potem już nie będzie odwrotu.- oznajmiła, spoglądając na każdego po kolei. Nikt się nie odezwał, a chociaż skrywał strach, nie okazał tego.- Dobrze, zaczynajmy w takim razie. Chwyćcie się za ręce.
Jak rozkazała tak zrobili. Gdy tylko wszyscy złączyli się tworząc krąg, każdy poczuł delikatne kopnięcie, jak gdyby przeszedł przez nich delikatny prąd.
-Stanie Motrose, wzywamy cię.- powiedziała grobowym głosem, zamykając oczy. Wszyscy poszli za jej przykładem. Czekali sekundy, minuty, jednak nic się nie działo. Widząc, że stare metody nie odnoszą, w tym przypadku pożądanych skutków, zaczęła recytować w języku łacińskim. Powtarzała na okrągło te same słowa wkładając w nie coraz więcej mocy. Po piętnastu minutach była już tak wykończona, że z nosa zaczęła jej lecieć krew. Zauważył to Carter.
-Annie? Annie, przestań.- powiedział, rozluźniając nieco uścisk dłoni.
-Nie! Pod żadnym pozorem nie puszczaj mojej dłoni. Chociażby nie wiem co. To się tyczy każdego z was.- powiedziała zaciskając mocniej palce na dłoni Cartera. W pewnym momencie jedna świeca zgasła. zrobiło się przeraźliwie cicho.
-Annie...
Zaczęła Gabrielle, jednak momentalnie urwała, widząc, że przedmiot służący do odczytywania liter na tabliczce Ouija zaczyna się poruszać wolno po planszy. Wszyscy automatycznie pochylili się nad tabliczką.
-W S Z Y S C Y- odczytywała każdą literkę Annie, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi.-     Z G I N I E C I E
-D Z I S I A J- dokończył Carter, podnosząc wzrok na czarownicę.
-Stanie? Co masz na myśli?- spytała rozpaczliwie, a jej dłonie coraz bardziej drżały. Jednak zanim zdążyła coś jeszcze dodać, na planszy zaczęły pojawiać się kolejne słowa.
P R Z Y J D Ź   P O B A W I Ć  S I Ę  Z E  M N Ą
Gdy tylko odczytali ostatnią literkę druga świeca zgasła. Usłyszeli szybkie kroki po schodach oraz śmiech.
-Pozostańcie na miejscach. W kręgu jesteśmy bezpieczni...
-Nie ma już żadnego kręgu!- odezwał się obcy, nieludzki głos, który wywołał u wszystkich dreszcze. Dało się odczuć, że to coś zbliżało się się ku nim bezszelestnie.
-Czym jesteś?- spytała głośno Annie, rozglądając się na boki. W odpowiedzi stwór tylko zamruczał głośno, co miało zapewne zastępować pomruk śmiechu.
-Niedługo się przekonasz. Całkiem niedługo. Może dzisiaj...?
Nagle Brandon poczuł, że ktoś kładzie mu dłoń, lodowatą dłoń na ramieniu. To spowodowało, że na moment stracił czucie w palcach u rąk. Pozostali, oprócz Annie mieli podobne wrażenie.
-Annie- odezwała się Gabrielle z przerażeniem w głosie.- Nie ma Brandona. On zniknął...
                                                                                                                   C.D. nastąpi...

niedziela, 17 sierpnia 2014

Informacja

Witam was

Niestety w tym tygodniu nie dodałam rozdziału, ponieważ byłam cały tydzień na wyjeździe i nie było możliwości by go napisać, ani nawet dać wam o tym znać. Brak zasięgu a w tym i internetu:/ Rozdział więc przesuwa się w czasie o tydzień:) Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poczekacie jeszcze trochę cierpliwie.
Pozdrawiam :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 9


(I oto Carter. Lubicie go? :D)

Carter jeszcze do późna w nocy przeglądał nagrania rodzinne. Jak się okazało, było ich całkiem sporo. Za każdym kanałem krył się inny, zachowany moment, na pozór szczęśliwej rodziny. Gdy wszyscy w końcu rozeszli się, Carter zabrał się do pracy. Oglądał każdy kawałek, po kilka razy rozdzielając nawet fragmenty na klatki. By nic mu nie umknęło, zgasił wszystkie światła i usadowił się na krześle, tuż przed telewizorem. Od dłuższego czasu przyglądała mu się Maggie stojąca w progu. Od rozmowy z Samuelem nie zmrużyła oka. Cały czas ciążyło na niej poczucie winy, dlatego też, gdy Brandon usnął, wymknęła się z pokoju i wzięła długi prysznic. Wtedy, tak naprawdę mogła pomyśleć o wszystkim na spokojnie i wypłakać się. Zadecydowała, że nie powie o tym Brandonowi. Gdyby się dowiedział, z pewnością porzuciłby wszystko co do tej pory robią i skupiłby się tylko na szukaniu ratunku dla niej. Nie chciała myśleć do jakich głupich czynności mógłby się przez to posunąć. Po długim prysznicu skupiła się na swoim wyglądzie zewnętrznym. Po raz pierwszy od naprawdę dawna skorzystała z tych wszystkich kosmetyków i upiększaczy. Nie była w tym zbytnio obeznana, jednakże efekt końcowy był co najmniej zadowalający. Następnie wysuszyła i rozczesała włosy, starając się nie zwracać uwagi jak dużo zostało na szczotce. Zrzucała to za złe odżywianie, ale w głębi duszy wiedziała jaki jest prawdziwy powód. Po długich próbach okiełznania niesfornych, kasztanowych włosów, pozostawiła je ostatecznie swobodnie wokół ramion. W końcu ubrała zwiewną sukienkę w kwiatki. Zdecydowała się na to, ponieważ chciała wyglądać weselej, a nie ciągle te ciemne, przygnębiające ubrania. Wyszła na palcach z sypialni, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie Brandonowi i skierowała się w stronę kuchni. Wyciągnęła z lodówki wodę i nalała sobie trochę do szklanki. zadziwiający był fakt, iż dopiero, gdy dowiedziała się o swojej nieuchronnie zbliżającej się śmierci, zaczęła zauważać niepokojące szczegóły, takie jak drżące dłonie. Zacisnęła na moment oczy, a gdy je otworzyła zamknęła z powrotem lodówkę i zapominając kompletnie o szklance, wyszła pospiesznie z kuchni. Mijając alon zobaczyła siedzącego tam Cartera, wpatrującego się w odbiornik, jak zombie. Przez dłuższy czas obserwowała jego poczynania, jednak w końcu postanowiła się odezwać.
-Znalazłeś już coś?
Jeśli wtedy nie była pewna, czy Carter był świadomy jej obecności, teraz już wiedziała. Słysząc jej głos, poderwał się z miejsca i wysunął kły, warcząc na nią. Maggie odruchowo cofnęła się o kilka kroków. Nigdy nie obawiała się czegoś złego ze strony Cartera, ale w takim stanie widziała go po raz pierwszy. Na dodatek, jedynym źródłem światła był odbiornik, a oczy Cartera zaczerwieniły się od nadmiernego wpatrywania się w ekran. Jednakże, gdy tylko dostrzegł, że to Maggie, cofnął kły i również cofnął się przerażony.
-Dobry Boże, Maggie, wybacz... ja zareagowałem odruchowo. Przepraszam. Wiesz, przecież, że bym cię nie skrzywdził. Nigdy.
-Wiem. wiem, Carter.- odpowiedziała, po chwili Maggie, uśmiechając się blado. Mierzyli się spojrzeniami, aż dziewczyna nie zdecydowała się w końcu wejść do środka. Przysunęła sobie krzesło obok Cartera i usiadła na nim gładząc nerwowo sukienkę. Wampir również zajął swoje poprzednie miejsce. Po chwili, całkiem nieoczekiwanie położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią troskliwie.
-Maggs, jeśli chcesz o czymś pogadać...- zaczął niezgrabnie, chcąc rozpocząć temat.
-Udało ci się coś odkryć?- spytała, wchodząc mu niemal w słowo. W dalszym ciągu unikała jego wzroku.
-Nie, nie sądzę.- odpowiedział, nieco zbity z tropu jej nagłą zmianą tematu.- Przejrzałem wszystkie nagrania, ale nic niezwykłego z nich nie znalazłem. Urodziny mamy, zabawy w parku, albo po prostu zwykłe nagrania z domu. Może jeśli przejrzę je jeszcze raz, znajdę coś, jakąś ukrytą wiadomość. A jeden kanał w ogóle nie działa. To mnie właśnie zastanawia.
Maggie cały czas tylko kiwała głową z wzrokiem utkwionym w swoich kolanach. Gdy Carter skończył mówić, zapadła cisza.
-Umieram, Carter.- powiedziała cicho, niemal szepcząc i dopiero wtedy spojrzała mu w oczy. Z jego wyrazu twarzy nie odbijało się jednak zaskoczenie, a głęboki smutek i współczucie. Ujął delikatnie jej dłoń, po czym odpowiedział lekko drżącym głosem:
-Wiem, Maggie.
-Czy jest coś, co mogłabym...- zaczęła z lękiem, jednak Carter nie musiał nic odpowiadać. Wystarczyło spojrzenie jego oczu oraz uściśnięcie dłoni. Maggie przełknęła głośno ślinę i przyłożyła pięść do ust by zdusić szloch. Sądziła, że wcześniej już dostatecznie się wypłakała. Wampir przybliżył się do niej jeszcze bardziej i przytulił do siebie. Nie mówił nic. Żadne słowo, pocieszenie nie było odpowiednie do tej sytuacji. Chciał powiedzieć, że będzie dobrze, ale przecież oboje wiedzieli, że to nieprawda. Trwali w takim bezruchu przez dłuższy czas.
-Nie mów mu, dobrze?- spytała, odsuwając się już od niego.
-W porządku..., ale nie czekaj do ostatniej chwili.- odparł łagodnie, głaszcząc ją po policzku. Maggie w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego i odgarnęła ostatnie ślady łez.
-Wszystko w porządku?- spytała Gabrielle, stojąc w progu i przypatrując się im z konsternacją.
-Tak, tak.- jako pierwsza odzyskała głos Maggie, przybierając szeroki uśmiech na usta. Ponownie zapadła niezręczna cisza. Dziewczyna próbowała dać jakoś znać Carterowi, by odezwał się, przerwał milczenie, ale ten tylko gapił się pustym wzrokiem w telewizor.
-Zostawię was. Dzięki, Carter. Za wszystko.- dodała, wstając z miejsca. Spojrzała jeszcze na chłopaka, po czym oddaliła się do siebie. Gabrielle nie wiedziała co zrobić. Carter wydawał się kompletnie nie zainteresowany jej towarzystwem. Miała na sobie jedynie krótką, seksowną, czarną halkę uwydatniającą jej atuty. Gdy już zamierzała uciec stamtąd, odezwał się:
-Nie odchodź.- po raz pierwszy od jej przyjścia, spojrzał na nią.- Musimy porozmawiać.
-Tak.- odpowiedziała prawie od razu. Zaczerwieniła się lekko i speszyła, uświadamiając sobie swoją desperację. Chciała z nim wszystko sobie wyjaśnić już wczoraj. Cały czas układała sobie w głowie co dokładnie powie. W momencie konfrontacji wszystko wyparowało. Carter wstał, co było znakiem dla Gabrielle by podejść bliżej.
-To, co się...
-Nigdy nie czułam...
Zaczęli równocześnie, chcąc jak najszybciej pozbyć się kłębiących się w środku nich myśli. Uśmiechnęli się do siebie, nieco speszeni.
-Ty pierwszy.- oznajmiła, bawiąc się brzegiem halki, by zająć czymś dłonie. Wampir wziął głęboki oddech, co było paradoksem, skoro nie musiał oddychać i zaczął wolno.
-To co się wydarzyło było dość niespotykane. Ja... nigdy się tak nie zachowuję. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam, jeśli uwłaszczyłem w twoją godność. Znaczy... po tym co zrobiłem, z pewnością uwłaszczyłem w twoją godność. Wybacz, tak nie postępują gentlemani.- wyrecytował, spuszczając ze skruchą wzrok. Splótł dłonie za plecami i czekał na reakcję. Gabrielle znała Cartera od ponad dwustu lat, ale w życiu nie spodziewałaby się po nim takiej odpowiedzi.
-Uprawiałam seks z tyloma ludźmi, że wszystkie twarze zlewają mi się w jedno. Przestałam już cokolwiek odczuwać. To stało się dla mnie pracą, czynnością niezbędną do przeżycia.
- W porządku...?- odpowiedział Carter, całkowicie zbity z tropu.
-Nie przerywaj mi.- powiedziała ostro, po czym kontynuowała.- Naprawdę nie mam pojęcia co takiego jest w tobie, że na twój widok nogi się pode mną uginają, a wszystkie słowa gdzieś uciekają. Może dlatego, że jesteś zawsze taki poważny i smutny? To co wtedy pokazałeś... Do tej pory śni mi się to, czuję twój dotyk na moim ciele.
Gdyby Carter nie był wampirem, w tej chwili z pewnością by się zaczerwienił. Gabrielle miała rację. Nie przywykł do tego wszystkiego, do takich rozmów. Owszem, miewał jakieś dziewczyny wcześniej, ale nie było to nic tak intensywnego.
-Wybacz, że przerywam, ale nie jestem pewien dokąd zmierzasz.
-Zmierzam do tego, że...- Gabrielle pokonała dzielącą ich odległość i spojrzała mu głęboko w oczy.- Chyba się w tobie zakochałam, Carterze Cipriano DeLasca.
Zanim wampir zdążył jakoś zareagować, wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Po chwili, Carter objął ją delikatnie w talii i odwzajemnił pocałunek.
                                                                                         ***
Annie, w tym czasie tkwiła wraz z Michaelem w piwnicy. Tuż po posiłku udali sobie małą pogawędkę na temat tej całej klątwy oraz samej magii. Czarownica nie była zbyt skora do pomocy i to właśnie jemu, ale dała się namówić na wycieczkę do piwnicy z samej ciekawości. Zabrała również ze sobą wszystkie specyfiki i księgę, a raczej Michael wziął.
-Czytałem, pewnej nocy, że jest na to środek. Nie okłamuj mnie.- powtarzał jej po raz tysięczny, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. Annie nie mogła nic poradzić, ale mimo wszystkich okropieństw, jakich się dopuścił, było jej go trochę żal. chociażby z tego względu, że tak uporczywie chciał pozostać żywym. Miała chyba niejaką słabość do potworów.
-Nie ma, Michaelu. To klątwa. Nie jestem w stanie...
-Nie kłam!- wrzasnął, a jego dłonie zaczęły iskrzyć, jak gdyby cała energia elektryczna skłębiła się w jego ciele. Wziął głęboki oddech i powiedział już spokojniej- Annie, proszę cię. Nie znamy się od wczoraj. Wiesz, że nie zawsze byłem potworem. Musi być coś, cokolwiek.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się. wiedziała, że on, szczególnie on, nie zasługuje na jakąkolwiek pomoc, lecz gdy widziała błaganie i desperację w jego oczach, nie mogła go tak zostawić.
-Jest coś, ale to tylko chwilowe. Może zlikwidować twoje szramy na jakiś czas, lecz to nie zlikwiduje klątwy.
-Cokolwiek.- powtórzył, błagalnie. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciła za książkę i zaczęła ją wertować, aż nie dotarła do odpowiedniej strony. Wyciągnęła kilka fiolek pełnych tajemniczych przedmiotów i zaczęła je mieszać w jedno. Co jakiś czas zaglądała do księgi by sprawdzić co dalej. Michael cały czas zaglądał jej przez ramię. Po piętnastu minutach mikstura była gotowa. Miała szarawy odcień, pachniała też nie najlepiej.
-Gotowe. Wystarczy, że to wypijesz. Eliksir powinien działać kilka, kilkanaście godzin.- oznajmiła, podając mu dymiący jeszcze wywar. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Natomiast Michael był nieufny, właściwie jak zawsze. Nie miał jednak nic do stracenia. Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił za fiolkę, a zawartość wlał sobie do gardła. Momentalnie poczuł gorąco rozchodzące się po całym ciele, szczególnie twarz strasznie go piekła. Cały ten stan trwał jakieś dwie minuty.
-I co, to tyle? Podziałało?- zaczął się dopytywać, jednakże gdy tylko dotknął twarzy, wiedział, że tak. Była aksamitna, bez żadnej skazy. Dla pewności spojrzał jeszcze w lustro. Widząc dawnego siebie, zaśmiał się radośnie.
-To cud.
-Nie, to czary. Pamiętaj, że czas działania... Michael!
Annie krzyknęła, widząc, że chłopak już wbiega po schodach, kierując się do wyjścia. Nie ważne było jak długo miał trwać w takim stanie. Nic już do niego nie docierało.
-Michael wrócił.- powiedział cicho do siebie, przywdziewając ten swój charakterystyczny, tajemniczy uśmiech.
                                                                                                                         C.D. nastąpi.

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 8

Minęło trochę czasu zanim wszyscy zdołali się doprowadzić do porządku. Charlie strasznie palił się by wyznać wszystkim co właśnie odkrył, ale okazało się, że jednym nieco dłużej przychodziło dochodzenie do siebie. Brandon, w końcu, po kilku godzinach ocknął się z wielkimi wyrzutami sumienia w stosunku do tego co zrobił. Annie, chociaż nadal była w szoku, doszła już, w przynajmniej połowie do siebie i wybaczyła wampirowi ten wyskok. Maggie również czuła się lepiej, po kilkugodzinnej drzemce i porządnym posiłku. Dopiero na drugi dzień postanowili wymienić się między sobą wszystkimi informacjami. Charlie i Annie zostali, chcąc nie chcąc tymczasowymi żywicielami dla grupy wampirów. Postanowili nie ryzykować już z krwią Gabrielle, w końcu nie wiadomo było jak zadziała na innych. Niekoniecznie, w innych mogłoby wzmożyć pożądanie, jak u Cartera. Maggie również nie angażowali w to z powodu jej kiepskiej kondycji. Nikt nie mówił o tym na głos, ale widać było gołym okiem, że z każdym dniem jest coraz słabsza. Gdy wszyscy zebrali się w salonie, nie wiedzieli nawet od czego najpierw zacząć. Carter, jako jedyny stał, opierając się o framugę drzwi i wpatrywał się w jakiś martwy punkt. Niedługo, po małej przygodzie z Gabrielle doszedł do siebie i czuł się tak niezręcznie, że nie był w stanie nawet na nią patrzeć. Jack czuł się podobnie w stosunku do tych dwoje.
-Dosyć już tej ciszy. Musimy porozmawiać.- powiedział nagle Charlie, zrywając się z miejsca. Spojrzał na każdego z kolei, zatrzymując się dopiero na Carterze. Bez dalszych wstępów opowiedział o wszystkim co go spotkało w piwnicy, potem o swoich przypuszczeniach. Dopiero po tym towarzystwo się nieco ożywiło. Brandon podzielił się z resztą co spotkało jego i Maggie, gdy byli po za domem i ile czasu, jak im się zdawało tam byli. To wszystko wydawało się być pozbawione sensu i całkowicie nie powiązane ze sobą.
-Mam pewną teorię.- przerwała, kolejną długą ciszę Annie. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, niektórzy z nadzieją. Zanim zaczęła mówić, również wstała.- Cóż, nigdy nic podobnego mnie nie spotkało, ale podejrzewam, że to wszystko, wizje Charlie'ego czy nawet fakt, iż nie możemy wyjść z tego domu powoduje ten facet z obrazu. Nie sądzę, że był nekromantą, jak twierdzi Michael, ale z całą pewnością był naznaczony klątwą przez nadużywanie magii. Po to był mu ten cały dom pogrzebowy, by mieć ludzkie serca.
-Wszystko super, ale niby dlaczego miałby bawić się z nami w "Ducha", po śmierci?- spytał Brandon, cały czas trzymając Maggie za rękę.- I to właśnie teraz? Z tego co pamiętam, Carter kiedyś tutaj mieszkał.
-Niczego nie rozumiecie...?- zapytał cicho Charter, jak gdyby znał odpowiedź cały czas. W rzeczywistości dopiero po pytaniu Brandona oświeciło go.
-Nie, oświeć nas myślicielu.- odpowiedziała, nieco zniecierpliwiona Gabrielle, co wbrew jej intencjom wyszło nieco kokieteryjnie.
-Unicestwiliśmy przecież boskie istoty. To nie zdarza się codziennie. Na dodatek Maggie przywróciła Charlie'ego i to za pomocą serafickiego naszyjnika. Naruszyliśmy równowagę i to w silnym natężeniu. I myślę, że przy okazji pozostawiliśmy uchyloną furtkę.
-Furtkę?- zdziwił się Michael.
-Przenośnia, idioto.- odparł Brandon, za co brat zmierzył go morderczym spojrzeniem.
-Coś złego przyszło wraz z Charlie'em.- dodał uzupełniająco Carter.
-I co mamy teraz zrobić?- spytała Maggie, bardziej przysuwając się do Brandona. Prawda wcale nie sprawiła, że poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie, teraz czuła, że to wszystko jej wina.
-Zawsze możemy ponownie uśmiercić Charlie'ego.- zaproponował beznamiętnie Michael, za co wszyscy zmierzyli go pełnym nagany wzrokiem.
-Albo ciebie. W końcu, ty także nie jesteś tutaj zbyt legalnie. Tylko, że tobie chyba coś nie wyszło...- dogryzł mu Charlie, uśmiechając się złośliwie.
-Ty...
-Zamknijcie się! Po za tym Charlie ma rację. Twój wielki powrót, Michaelu oraz fakt ile krwi musiałeś przelać by się tu znaleźć również nie mógł przejść bez echa. Dobrze to wiesz.- powiedział stanowczo Jack, na co Michael już się nie odezwał.
-No dobrze. A jak, w takim razie mamy się dowiedzieć czego on chce?
-Możemy zrobić seans.- natychmiast wpadła na pomysł Annie, co wydawało się najbardziej logicznym wyjściem z tej sytuacji.
                                                                                          ***
Z początku rewelacyjny pomysł, z czasem przyniósł coraz więcej pytań i niedopowiedzeń. Czy zechce się z nami skomunikować? A co jeśli będzie niebezpieczny? Czy my w ogóle mamy tabliczkę Ouija? Maggie miała już dość tego tematu, po za tym i tak była bezużyteczna, nie miała niczego do zaoferowania. Nawet żaden pomysł jej nie przychodził do głowy. Wymknęła się z pokoju pod pretekstem odpoczynku, po czym poszła do góry, do swojej sypialni i zamknęła drzwi za sobą. Właściwie, to miała inny plan, ale z jakiegoś powodu, nie do końca znanemu nawet jej, postanowiła zachować dla siebie to co chciała zrobić. A mianowicie skontaktować się z Samuelem. On musiał im pomóc, był przecież aniołem. Nie musiała daleko szukać kredy, świec oraz księgi z zaklęciami, gdyż robiła to już nie tak dawno, w tym pokoju. Dopiero teraz do niej dotarło, że wtedy jej nie pomógł. To jednak nie powstrzymało jej przed narysowaniem niewielkiego okręgu na drewnianej podłodze. Następnie porozstawiała świece i zapaliła je używając do tego swojej mocy. Przez ostatnie zdarzenia niemal zapomniała, że jeszcze nie tak dawno została serafem. Wzięła jeszcze księgę i usiadła " po turecku" w środku kręgu. Odszukała odpowiednią stronę, po czym zaczęła wypowiadać łacińskie zaklęcie przywołania. Powtarzała je tak długo, że w końcu potrafiła mówić je z pamięci. Przymknęła oczy, by bardziej się skupić.
-Samuelu!- krzyknęła, z bezsilności, zauważając, że nic się nie dzieje. Dopiero, gdy przywołała go po imieniu, promienie w świecach wyraźnie się wydłużyły, a gdy Maggie otworzyła oczy ujrzała w kręgu Samuela. Podobnie jak poprzednio, miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur, a nad nim samym roznosiła się jasna aura. Ze swoimi kręconymi, blog lokami i łagodnymi rysami twarzy wyglądał dosłownie jak aniołek. Jedyne co nie pasowało do obrazku to jego poważny, wręcz surowy wyraz twarzy. Nie odezwał się, tylko wpatrywał się w Maggie przenikając ją wzrokiem.
-Samuelu, ja... my potrzebujemy twojej pomocy.- zaczęła cicho, wręcz piskliwie. Nie spodziewała się, że anioł wywoła w niej taki strach.
-Poprzednio okazałaś mi nieposłuszeństwo, tylko dlatego, że nie mogłem ci pomóc.- odezwał się, unosząc lekko podbródek. zanim Maggie zdążyła zareagować na jego słowa, dodał.- A teraz ponosisz odpowiedzialność za swój wyskok.
-Dobrze, w takim razie nie pomagaj nam, ale powiedz przynajmniej co możemy zrobić? Jak uwolnić się z tego domu?- spytała desperacko, robiąc jeszcze kilka kroków w jego stronę. Anioł przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Zaczął wręcz przypominać posąg.
-Margarett, twój czas na ziemi dobiega końca. I oto powiadam ci, zabierzesz ze sobą jeszcze kogoś z tego domu.
Nie takich słów spodziewała się od niego usłyszeć. Stanęła jak wryta, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Serce łomotało jej z szybkością światła, a nogi ugięły się pod nią. Ku jej zaskoczeniu, anioł pokonał pozostałą odległość jaka ich dzieliła. Następnie delikatnie ujął jej policzek.
-Nie bój się, dziecko. Fakt iż uratowałaś tego chłopca zostanie wzięty pod uwagę, podczas twojego ostatecznego sądu.- oznajmił łagodnie, jakby mówił o czymś zupełnie normalnym. Nawet nie zauważyła, gdy po jej policzku zaczęły bezwiednie lecieć łzy. Była w tak głębokim szoku, że nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Po chwili Samuel pochylił się lekko i złożył na jej czole pocałunek. Dziewczyna poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się ciepło, zaś sama odczuła spokój i ukojenie.
-Przyjdę po ciebie, gdy nadejdzie czas.- obiecał, odsuwając się już od niej, Wrócił na swoje miejsce i, gdy zamierzał już zniknąć, dodał jeszcze- Odpowiedzi szukaj u podstaw.
I tyle. zniknął, a po pokoju rozległ się delikatny łopot skrzydeł. Dopiero wtedy Maggie zaczęła płakać. Upadła na kolana, głośno łkając. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że niedługo po prostu zniknie z tego świata. Nie mogła się z tym pogodzić. Słysząc jednak kroki po schodach szybko nałożyła dywan na kręg, zdmuchnęła świeczki i wepchnęła je wraz z książką pod łózko. Następnie sama się na nim położyła, wycierając pospiesznie łzy. Zamknęła oczy, czekając na przebieg wydarzeń.
-Maggie, śpisz?- spytał Brandon, uchylając lekko drzwi. Gdy nie doczekał się odpowiedzi wszedł na palcach do środka i usiadł na brzegu łóżka. Dziewczyna nie poruszyła się, nawet wstrzymała oddech na chwilę. Wiedziała, że gdyby teraz spojrzała na niego, znowu rozpłakałaby się i musiałaby mu o wszystkim powiedzieć, a nie chciała tego robić. Chciała przeżyć te ostatnie dni z nim, jak gdyby nic nie miało się wydarzyć. Jak gdyby miała to przeżyć... Po dłuższej chwili Brandon położył się delikatnie obok niej, przykrywając ich obu kołdrą. Następnie przytulił ją do siebie, opierając podbródek o jej głowę.
-Kocham cię.- wyszeptał.
                                                                                        ***
Ostatecznie postanowili odwlec seans do jutra, aż porządnie się przygotują. Niektórzy, jak na przykład Charlie czy Michael byli temu przeciwni. Uważali, że nie ma czasu i zapewne mieli rację. Nie mogli sobie pozwolić na jakiekolwiek pomyłki. By zając jakoś czas, Annie postanowiła coś ugotować dla ludzkiej części grupy. Wampiry otrzymały już rano swój posiłek. Nie można jednak zapomnieć o ludziach i ludzi- podobnych. Gabrielle również pomagała.
-On w ogóle się do mnie nie odzywa.- powiedziała nagle, mieszając coś w garnku.- Mówię o Carterze.
-Ja wiem, wiem... Jack mówić co między wami zaszło.- odpowiedziała nieco wytrącona z równowagi Annie. Widząc jednak zmartwioną koleżankę, postanowiła jakoś ją podnieść na duchu.- Słuchaj, Gabby. Sama znasz Cartera. On już taki jest. Wiecznie zamyślony, pogrążony w planach. Jestem pewna, ze celowo cię nie unika... A jeśli nawet, to musisz przyznać, że on nie jest raczej skłonny do romansowania... ale jestem pewna, że mu się podobało. Musisz tylko złapać go raz na osobności i wyjaśnić z nim wszystko. Będzie dobrze, zobaczysz.
Te słowa najwidoczniej pomogły, ponieważ Gabrielle uśmiechnęła się z wdzięcznością do Annie i ją nawet przytuliła.
-Dziękuję.- powiedziała, po czym, zapominając, że była w środku gotowania wyszła z kuchni. Niemalże zderzyła się przy tym z Carterem. Przez chwilę stali, tylko gapiąc się na siebie. Jutro, pomyślała sobie Gabrielle. Jutro z nim pogadam.
-Więc, dziewczyny.- zwrócił się również do Annie.- Jack wpadł na pomysł, by się trochę odprężyć i obejrzeć coś. Za moment zaczynamy, więc...
Spojrzał jeszcze na Gabrielle i uśmiechnął się, nie ukrywając zażenowania, po czym wymaszerował z kuchni. W salonie wszyscy siedzieli już na kanapie, rozmawiając. Nie poruszali już tematu domu, czy tego co mają zrobić jutro. Dyskutowali o zwykłych rzeczach. Zachowywali się niemalże, jak gdyby byli na jakimś wypadzie. Nie było pośród nich tylko Brandona i Maggie, którzy nadal byli na górze. Po chwili do pokoju wmaszerowała Annie z talerzami spaghetti dla Charlie'ego, Michaela, Gabrielle i siebie.
-Nie pamiętam kiedy ostatnio coś jadłem.- odparł Charlie, zabierając się łapczywie za posiłek.
-Kultury.- zwrócił mu uwagę Michael wpatrując sie w jedzenie z rosnącym apetytem.
-To co, włączamy coś?- spytał Jack, zabierając pilot ze stołu. Nie czekając na odpowiedź, uruchomił odbiornik. Z początku nie wyświetlał się żaden obraz, tylko biel zdobiła ekran telewizora. Jednakże po kilku sekundach coś się pokazało. Przez ekran zaczęły przebijać się czarno- białe obrazy jakiejś rodziny. Dwoje dzieci bawiły się na podwórku, a kobieta siedziała na kocu i spoglądała na nich z uśmiechem.
-Pomachajcie do taty.- zawołał mężczyzna, trzymający kamerę, na co dziewczynka i chłopiec wykonali polecenie ze śmiechem. Nagle widelec Charlie'ego upadł na talerz, powodując, że pozostali w salonie wzdrygnęli się. Gdy spojrzeli na niego zobaczyli, że jest cały blady i przerażony.
-Charlie, co się stało...?
-To oni. To ta rodzina...
                                                                                                                                              C.D. nastąpi...

środa, 30 lipca 2014

Newsy! ! !

Witajcie! (wiem, że niektórzy za nim nie przepadają, ale Charlie jest przecież jednym z głównych bohaterów:D)


Jak tam wakacje mijają? Mi strasznie szybko:/ No, ale jeszcze miesiąc został, niektórym dwa :D Cieszmy się tym co mamy. A teraz, mianowicie, chciałabym podziękować czytelniczce z poprzedniego postu za bardzo miłe słowa. Strasznie się cieszę, że podoba się wam to co dla was tworzę. W ogóle, chciałabym w tym poście podziękować za wszystkie miłe słowa ( i również słowa krytyki), które do mnie kierujecie. Może tego nie wiecie, ale to bardzo dużo daje. Rozumiem, że większości nie chce się zostawiać komentarzy, widzę, jednak, że czytacie rozdziały po ilości wejść na bloga. Ale taki komentarz wyrażający zainteresowanie jest dla mnie jak taki kopniak. Tak jak, na przykład, dzisiaj przeczytałam komentarz z rozdziału siódmego i, możecie nie uwierzyć, napisałam cały ósmy rozdział :D Zajęło mi to niecałe cztery godziny, ale było warto. Chciałabym, więc was zachęcić do czynnego wkładu w mój blog, bo to bardzo dużo dla mnie znaczy. Nawet, jeśli mielibyście pisać tylko jak już was wkurza to opowiadanie, albo jak nienawidzicie jakiegoś bohatera:) Nie zmuszam oczywiście nikogo, ale byłoby bardzo miło :D Już się cieszę z samego faktu, że jest dość dużo wejść. Wiem, że w przeszłości was zaniedbywałam i za to przepraszam. Każdy ma jakieś wady, a moją właśnie jest lenistwo, a i czasami niedotrzymywanie słowa. Pracuję nad tym jednak! :D Kiedyś, także przysyłaliście mi linki swoich opowiadań i muszę się przyznać, do niektórych nie zaglądałam, za co przepraszam i chciałabym się zrehabilitować. Jeśli któraś z was prowadzi jakiegoś bloga, zostawcie linka pod postem, a tym razem na pewno zajrzę :D
A co do nowego rozdziału, mimo iż jest on już w całości napisany( naprawdę!), to dodam go w sobotę ;) O tak, by trochę przetrzymać was w niepewności, a jest, według mnie warto. Może jakieś dwa małe spoilery? Otóż, pojawi się Samuel ( dla tych, którzy nie kojarzą, pojawił on się m.in. w ostatnim rozdziale pierwszej części. Zabrał on Maggie z tego opuszczonego szpitala, tym samym ratując ją przed Brandonem:). A drugi spoiler; wyjaśni się parę spraw dotyczących bieżącej akcji:D
Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałam poruszyć. Otóż, w październiku zaczynam studia, więc będę miała naprawdę mało czasu na pisanie. Będę oczywiście coś dodawać, co jakiś czas, ale będzie to raczej rzadko. Mam nadzieję, że jednak mnie nie opuścicie i czasami będziecie wchodzić na bloga, by sprawdzić czy nie ma czegoś nowego:) Z tego też względu, będę starać się, do końca września, dodawać rozdziały co tydzień :D Na razie dotrzymuję słowa, więc.. :D Trzymajcie się mocno, pozdrawiam :D

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 7

-Czuję się jak w jakimś dreszczowcu. Na fakcie.- stwierdził Michael, oświetlając z wolna wszystkie przedmioty znajdujące się pod ścianą pomieszczenia.
-Szczególnie z twoją piękną buźką. Mógłbyś grać jakiś czarny charakter.. Na przykład Leatherface'a*.- odparł sucho, jednak uśmiechając się lekko czego nie mógł ujrzeć sam Michael.
-Jesteś bardzo zabawny.- odpowiedział przysadziście, podchodząc do stołu z jakimiś narzędziami. Prawie wszystkie były zardzewiałe i sprawiały wrażenie dawno nie używanych. Wśród nich znajdowały się przyrządy typowe dla czynności jakie wykonuje osoba pracująca w zakładzie pogrzebowym. Jednakże niektóre z nich wyglądały na nowsze, a obecność ich w takim miejscu jak to wywoływało niepokój. Na przykład taki sztylet z wygrawerowanymi łacińskimi symbolami z pewnością nie służył dekoracji zwłok. Michael wziął go do ręki i obejrzał z wszystkich stron.
-To malum... Jak to mogło znaleźć się u jakiegoś przypadkowego faceta w piwnicy. No chyba, że...
-No chyba, że co?- spytał Charlie podchodząc do niego bliżej i świecąc latarką w kierunku sztyletu.
-No chyba, że był nekromantą.- dokończył z nutką grozy w głosie. Chłopak nie był pewny co to słowo dokładnie znaczy, jednak widząc minę Michaela nie mogło to być nic dobrego. Wolną ręką sięgnął ku przedmiotowi. W chwili, gdy jego skóra zetknęła się z zimnym metalem, poczuł jak gdyby przeszedł przez niego prąd. Momentalnie wygiął się w łuk, a jego oczy zrobiły się całe czarne.
-Charlie? Charlie!- zawołał Michael, jednak chłopak już go nie słyszał. Ściskał mocno sztylet w dłoni, rozcinając sobie głęboko wnętrze dłoni tak, że krew gęsto ściekała na podłogę. Charlie znajdował się nadal w piwnicy, jednakże obok niego nie stał już Michael. Nie był też sam. Słyszał, że ktoś krząta się po kątach, nie był w stanie jednak dostrzec twarzy jegomościa. Rozejrzał się dookoła. Poruszał się jak w zwolnionym tempie, jakby nogi miał uwięzione w galarecie. Pomieszczenie już nie znajdowało się w nieładzie, wszystko wyglądało na nowsze. Jeszcze jedna rzecz była tutaj nie na miejscu. Na dużym, metalowym stole leżało ciało młodego mężczyzny. Po jego stanie fizycznym dało się stwierdzić, że jest martwy od kilku dni. Nagle z ciemnego kąta wyjrzała sylwetka. Im bliżej się znajdował, tym lepiej Charlie mógł ujrzeć jego twarz. To był mężczyzna z portretu oraz z poprzedniej wizji chłopaka. Miał na sobie długą czarną szatę a na głowie naciągnięty kaptur. Podszedł on do stołu i przejechał długim palcem wzdłuż klatki piersiowej delikwenta.
-Przynieś świece.- polecił, nie odrywając wzroku od ciała. Charlie dopiero teraz zauważył, że w piwnicy znajduje się jeszcze jedna osoba. Do tej pory stał w kącie przyglądając się swojemu mistrzowi z pewnej odległości. Wyszedł z cienia słysząc polecenie. Był niezwykle podobny do mężczyzny z portretu z tym wyjątkiem, że na ziemistej twarzy chłopaka nie znajdowało się ani jednej zmarszczki, niedoskonałości. Była niemal jak porcelana, nie wyrażała żadnej emocji. Po chwili w jego dłoniach znalazły się dwie długie świece, które położył po dwóch stronach ciała. Przemieszczał się po pomieszczeniu bezszelestnie, jak gdyby w ogóle nie dotykał stopami podłogi.
-To już ostatni raz, prawda?- spytał chłopak, patrząc nieco z lękiem na mistrza. Mężczyzna nie odpowiedział, tylko zamknął oczy. Jego twarz wyrażała teraz skupienie. Wyciągnął dłonie i wolno przeciągnął nimi wokół świec. Po kilku sekundach zabłysnął mały płomień. Widząc swoje dzieło uśmiechnął się ukazując rząd czarnych, zepsutych zębów. Następnie zjdjął kaptur z głowy. Widząc prawdziwe oblicze mężczyzny, Charlie chciał się cofnąć, jednak nie mógł się ruszyć. Prawie cała jego twarz była zniszczona, jakby się rozkładała. Przypominał trochę Michaela z tym wyjątkiem, że jego stadium było już zaawansowane, a na ciele nie znajdowało się ani jednego włoska.
-Jestem w tym coraz lepszy.- odparł, obchodząc stół dookoła.- Na jutro załatw dwa kolejne ciała.
Chłopak skinął głową, po czym zabrał od niego czarny płaszcz. Spoglądał nieufnie na ciało, widocznie coś go gryzło.
-Panie, po co ci więcej ciał? Mówiłeś, że jedno załatwi sprawę, że potem już wszystko wróci do normy.
-Zamilcz i rób co ci karzę!- krzyknął donośnym głosem patrząc z gniewem na chłopca.- Podaj mi skalpel.
Tym razem wykonał on polecenie natychmiast. Mężczyzna zrobił małe nacięcie na klatce piersiowej, po czym własnymi rękoma rozszerzył ranę na tyle, by włożyć tam dłoń. Gdy ją wyjął trzymał serce nieboszczyka. Patrzył na nie z błyskiem w oku. Przyłożył je sobie do ust, po czym obliznął. Charlie musiał na moment odwrócić wzrok z obawy, że zwymiotuje.
-Przynieś mi malum.- polecił, nie odrywając wzroku od narządu. W tym samym momencie chłopak spojrzał swoimi czarnymi oczami prosto na Charlie'ego. Zaczął wolno się do niego zbliżać. Na jego twarzy widoczne było tylko zacięcie i determinacja. Charlie szamotał się, próbował krzyknąć, ale nic nie odniosło skutku. Dopiero teraz zorientował się, że nadal trzyma w ręku sztylet. Gdy chłopak znajdował się już na wyciągnięcie ręki, Charlie wypuścił przedmiot z dłoni. Z powrotem znajdował się w starej, opuszczonej piwnicy, tylko z Michaelem.
                                                                                           ***
Minęło kilkanaście sekund zanim Jack i Gabrielle zdołali odciągnąć Brandona od Annie, która przestała już krzyczeć. Co było jeszcze bardziej przerażające, miała zupełnie obojętny wyraz twarzy, jakby zupełnie już nic nie obchodziło. Taki stan spowodował jad, który zawierał substancję powodującą uczucie spokoju, ale i też czasami podniecenia. Trzymał ją tak mocno, że musieli ją siłą od niego odciągać. Nie mogli go uspokoić, więc jedynym sposobem było skręcenie mu karku. Nie rozwiązywało to trwale ich problemów, ale przynajmniej pozwoliło im zastanowić się co zrobić dalej. Wnieśli bezwładne ciało Brandona do salonu, po czym położyli je na kanapie.
-Annie, wszystko okej?- spytał Jack, pochylając się nad nią. Czarownica jeszcze nie całkiem doszła do siebie po tym ataku. Straciła sporo krwi.
-Carter, pomóż mi jakoś!- wrzasnął, widząc, że dziewczyna traci przytomność. Wampir jednak tylko wpatrywał się w kałużę krwi wygłodniałym wzrokiem, w którym czaiła się domieszka szaleństwa.
-Jack, zabierz ją stąd. Natychmiast!- to ostatnie słowo wykrzyknął. Nie ruszył się z miejsca, a jedynie zaciskał mocno dłonie w pięści. Jack nie zwlekał tylko wziął ją w ramiona i zrobił jak przyjaciel mu kazał. Nie zaprowadził jej do salonu w obawie przed Brandonem, tylko zaniósł na górę do jakiejś pustej sypialni. Następnie pobiegł poszukać apteczki pierwszej pomocy. Tymczasem Carter obchodził nerwowo korytarz, próbując zapanować nad sobą. Nie mógł tracić głowy, nie teraz. Gdyby poniósł się pragnieniu, nie rozwiązaliby zagadki tego domu. Nigdy by się stąd nie wydostali. Wziął kilka głębokich wdechów i zamknął oczy.
-Carter.- powiedziała cicho Gabrielle, kładąc dłoń na jego ramieniu.- Napij się ze mnie. Mówię poważnie. Jeśli nie pożywicie się teraz, w krótkim czasie oszalejecie, jak Brandon.
Wampir wolno odwrócił się do niej przodem. Nie był całkowicie pewny czy chce to zrobić. W końcu Gabrielle była demonem, a on nigdy nie był krwi demona. Miała jednak rację. Tak należało postąpić. Ostatecznie skinął głową, po czym odsłonił włosy z jej szyi i wgryzł się najdelikatniej jak mógł. Czując eksplozję gorącej krwi w ustach nie mógł się powstrzymać przed cichym mruknięciem. Jej krew różniła się nieco od zwykłego człowieka. Miał wrażenie, że ta zawierała właściwości, które dodawały mu energii. Jego mózg zaczął od razu pracować w przyspieszonych obrotach. A po za tym krew sama w sobie smakowała rewelacyjnie. Po jakiejś chwili oderwał się od niej błogością wypisaną na twarzy.
-Już?- spytała, nie kryjąc zaskoczenia. Przyłożyła sobie dłoń by zatamować drobne krwawienie z dwóch ranek.
-W zupełności wystarczy. To było... rewelacyjne.- odpowiedział z zachwytem w głosie, wpatrując się jej w oczy.- Nie sądziłem, że krew demona może tak smakować.
-Tak, możesz być przez kilka godzin troszkę nadpobudliwy i hmmm... nieobliczalny, ale to nic groźnego.- odpowiedziała, próbując brzmieć normalnie. W rzeczywistości natarczywy wzrok Cartera ją trochę onieśmielał. On nigdy taki nie był, a już na pewno nie w stosunku do niej.
-Nieobliczalny powiadasz?- zapytał, a na jego ustach wkradł się uśmiech, który całkowicie zmieniał jego dotychczasowy, poważny wyraz twarzy. Teraz wyglądał na rozluźnionego i szczęśliwego, a nie, jakby wszystkie problemy świata spoczywały na jego barkach. Wolno wyciągnął dłoń, po czym przejechał nią po jej policzku. Głaskał delikatnie jej ciemną skórę, jadąc w dół ku jej linii szczęki i na szyję, gdzie napotkał jej dłoń.
-Carter, co ty...?
-Jesteś taka piękna.- oznajmił, lustrując jej twarz wzrokiem, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu. I może tak było. Dzięki demonicznej krwi widział dokładnie każdy szczegół jej twarzy. O dziwo, dopiero teraz dostrzegł, że jej oczy nie są całkiem czarne, a bardziej brunatne z jasnymi refleksami. Gabrielle wręcz zatkało. Spodziewała się, że może dziwnie się zachowywać. Nie sądziła, jednak, że dziwność ma dla niego takie znaczenie. W pewnym momencie zbliżył się do niej jeszcze bardziej, ujął w dłoniach jej twarz i wpił się w jej usta, pozostawiając na nich namiętny pocałunek. Dziewczyna nie odsunęła się od niego, wręcz przeciwnie. Górę wzięło pożądanie. To go tylko zachęciło do kolejnego kroku. Wziął ją w ramiona i przyparł do ściany, tak, że nogi owinęła wokół jego pasa. Jednym ruchem rozszarpał górną część jej garderoby, dolną nie musiał zawracać sobie zbytnio głowy, gdyż miała na sobie spódniczkę. Gabrielle również nie pozostawała mu dłużna. Swoimi długimi pazurami rozorała koszulę na jego piersi. Carter wydał z siebie gardłowy pomruk, po czym zaczął zawzięcie całować jej szyję, nadgryzając lekko skórę. Dziewczyna jęknęła cicho z rozkoszy i szepnęła mu do ucha dwa słowa:
-Na podłodze.
Carter od razu zareagował na jej polecenie i w błyskawicznym tempie znaleźli się na ziemi. Wtedy już się nie ociągali. Kilkoma zręcznymi ruchami zerwali z siebie pozostałe ubrania i przeszli do rzeczy. Gabrielle, jako sukub, robiła to już z wieloma mężczyznami, jednak nigdy nie z wampirem. Nie sądziła, że może jej być z kimś tak dobrze. Nie panowała nad sobą. W pewnym momencie wbiła paznokcie w jego plecy i przejechała nimi po całej długości, pozostawiając krwawe szramy, co jedynie bardziej podnieciło Cartera. Jack, zaniepokojony dziwnymi odgłosami dochodzącymi z dołu, zszedł wolno po schodach i skierował się w stronę głośnych jęków. Widząc jednak kim byli autorzy tych odgłosów i w skutek czego one powstały, szybko wycofał się, zanim zdążyli go zauważyć. Chłopak był dosłownie w szoku.
-Już nigdy nie wymarzę tego obrazu z mojej głowy.- powiedział do siebie, wzdrygając się lekko.
                                                                                         ***
Charlie opowiedział Michaelowi, w skrócie, o wszystkim co widział.
-I niby na jakiej podstawie uważasz, że ten facet zjada serca?- spytał, nie chcąc jakoś uwierzyć w zwariowaną teorię Charlie'ego.
-Jak to, na jakiej? Nie słuchałeś co mówiłem?- odparł z wyraźnym zniecierpliwieniem.- Widziałem tego faceta już wcześniej i wtedy wyglądał normalnie. To znaczy, nie miał takich szram na twarzy jak ty.
-I gdzie go poprzednio widziałeś?
-No... we wizji.- odpowiedział z nieco mniejszym przekonaniem, słysząc jak głupio to brzmi.- Posłuchaj mnie. Carter mówił, że ten facet praktykował czarną magię, a według Annie, każdy ko nie jest czarownicą, musi ponieść cenę. Myślę, że to klątwa, a on znalazł sposób by to pokonać. Poprzez jedzenie ludzkich serc.
-Myślisz, że to samo dzieje się ze mną, bo używałem czarów?- spytał nagle Michael, wpatrując się w niego zagadkowo.
-Nie wiem... możliwe.- odpowiedział niepewnie, drapiąc się po głowie.
-Maggie też używała czarów, by wskrzesić ciebie, a jakoś nic się z nią nie dzieje.- zauważył z nutką goryczy w głosie, czując, że postąpiono z nim niesprawiedliwie. Dopiero, gdy Michael o tym wspomniał, Charlie skojarzył ze sobą  fakty. Zauważył ostatnio, że Maggie strasznie wychudła i zrobiła się taka krucha.
-Może dotknął ją inny rodzaj kary.- powiedział zagadkowo, wpatrując się w stół na którym, przed chwil leżał martwy człowiek. Tym samym, nie mógł zobaczyć twarzy Michaela, który już obmyślał coś w głowie. Czyżby naprawdę ludzkie serca mogłyby powstrzymać tą klątwę? Było to samo w sobie barbarzyńskie, jednakże Michael zrobiłby wszystko by tylko znowu być sobą. Spojrzał na Charlie'ego, uśmiechając się niepokojąco.
                                                                                                                               C.D. nastąpi...
* Leatherface- morderca z filmu "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Wycinał on skóry z twarzy swoich ofiar, po czym przyszywał on ją na swoją twarz.

czwartek, 24 lipca 2014

Ach ten Jack...

Witajcie! (Tym razem witamy naszą, małą Maggie :) )

Mam dobre wiadomości. Otóż, mam już napisane 5 stron A4 nowego rozdziału i dlatego też, pojawi się on już w tym tygodniu! :D Wiem, że się cieszycie. Mam tylko nadzieję, że zbyt nie poplątałam. No ja niestety mam taką skłonność, że najpierw piszę potem myślę i czasami nie da się tego logicznie skleić. Mam jednak nadzieję, że nie będzie tak w tym przypadku :) Druga dobra, mam nadzieję, wiadomość brzmi następująco; poprawiam stare rozdziały, wszystkie od początku. Do tej chwili udało mi się zrobić sześć, ale chciałabym wszystkie. Jak niektóre czytam to łapię się za głowę XD Nie żebym teraz jakoś genialnie, bezbłędnie pisała, ale np. rozdział czwarty pierwszej części był masakryczny XD Tak więc, zmierzam do tego, by wam oznajmić, że jeśli ktoś będzie chciał sobie przypomnieć stare przygody Brandona, Maggie i innych będzie to dostępne w lepszej formie. Również wpadłam na plan poprawek po to by nowo przybyli na mój blog ( mam nadzieję, że tacy się odnajdą) nie przerażą się i nie zniechęcą moimi koszmarnymi początkami, gdzie właściwie były same, suche dialogi:) No cóż, każdy kiedyś zaczynał:)
Kolejna sprawa, którą chcę załatwić dotyczy Jacka. Gdy robiłam zwiastun nadałam mu wizerunek Paula Walkera, a ponieważ niestety ten pan zginął jest to trochę niestosowne, przynajmniej dla mnie. I z tego też względu chcę znaleźć nową twarzyczkę dla naszego Jacka. Jeśli ktoś ma jakieś propozycje, są one mile widziane pod postem :D
A ostatnia sprawa dotyczy mojego nowego opowiadania. Wiem, że mówiłam już wam o tym dużo wcześniej, miał pojawić się blog i tak dalej. Trochę ogarnął mnie, szczerze powiedziawszy strach, że nikt nie będzie tego czytał, a moim zdaniem jest ono ciekawe dosyć i mam też jeszcze wiele pomysłów. Moją ostateczną decyzją jest wypuszczenie tego opowiadania, jednakże, dopiero gdy będę kończyć to. Chociaż,
znając mnie, coś mi piknie i zdecyduję się wypuścić je wcześniej. Na razie nie będę zdradzać o czym dokładnie będzie. Planuję również skleić jakiś filmik o tym, byście poznali bohaterów i takie tam :) To chyba na tyle. Pozdrawiam :D

wtorek, 22 lipca 2014

Nowości!

Witam! (Obok pan, którego widzę w miejsce Brandona :), tak dla poprawy humoru)

Jak widać, odzyskałam władzę! Wprowadziłam trochę zmian, m.in. dodałam aska, nową ankietę i ogólnie nieco zmieniłam szablon. Pytanie w ankiecie jest takie a nie inne, ponieważ chcę wiedzieć czy będziecie zainteresowani moim nowym opowiadaniem ^^ A co do aska, cóż... pytajcie, ja nie gryzę :) Kolejną nowością jest nowa playlista. Domyśliłam się, że pewnie nudzą was na okrągło te same piosenki. Dodałam więc trochę świeżości. Chciałam również dodać tutaj pokaz slajdów, by wyświetlały się wizerunki aktorów, których widzę na miejsce naszych bohaterów. Niestety nie udało mi się to:/ Może jutro spróbuję:)
Kolejna sprawa. Nowa zakładka "Filmiki" nie jest przypadkowa, ponieważ zamierzam się do wykonania nowego filmiku. Jednakże tym razem nie będzie to zwiastun a filmik pt: Maggie&Brandon&Charlie. Zobaczymy jak mi to wyjdzie. Postaram się by był lepszej jakości :)
Doszłam do wniosku, że częste notki także będą was zachęcać do częstszego odwiedzania mojego bloga, więc jak widzicie jest to już trzeci post pod rząd! To chyba na razie na tyle, mam nadzieję, że nowy wygląd bloga przypadł wam do gustu. Pozdrawiam :)

poniedziałek, 21 lipca 2014

Szczyt głupoty...

Witajcie, dobry wieczór :)

Pewnie zastanawiacie się dlaczego taki tytuł postu. Otóż ten szczyt głupoty popełniłam ja. Tak. Dzisiaj chciałam zabrać się za ulepszenie szablonu (jak widać jakaś zmiana zaistniała) i chyba za dużo zaczęłam grzebać, ponieważ z administratora zrobiłam z siebie autora... I teraz nie mogę wprowadzać żadnych zmian ( chwała, że mogę chociaż dodawać posty). Dzięki Bogu istnieje tutaj również drugi administrator do którego już zgłosiłam się z pomocą by mnie przywrócił.
Tak to jest jak ktoś bez umiejętności zabiera się za ulepszanie bloga :D Jest jeszcze plan B, jeśli koleżanka się nie odezwie. Po prostu przeniosę wszystko na innego bloga :)
Tak po za tym myślałam nad uzupełnieniem zakładki Bohaterowie. Cóż, wypadałoby to zrobić przed zakończeniem trylogii :) Ale na razie pisze kolejny rozdział. Tak! Spięłam pośladki, jak to się mówi i napisałam już stronę A4 jak dotąd, ale noc jest jeszcze młoda :) Planowałam również dodać dzisiaj sondę i założyć aska, jednak jak widać nie było mi to dane... To już chyba wszystko, mam nadzieję, że niedługo odzyskam pełną władzę i jeszcze trochę pokombinuję :) Trzymajcie się mocno, pozdrawiam :)

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 6

                                                                                    Dzień 1
Brandonowi wydawało się, że minęło co najmniej kilka godzin zanim przestał krzyczeć o pomoc i przywracać do przytomności Maggie. Za każdym razem odpowiadała mu głucha cisza. To otoczenie wywoływało wręcz klaustrofobię. Wszędzie, z wszystkich stron tylko mgła. Jedyne co mógł zrobić to oczyścić ją pobieżnie z krwi, wziąć na ręce i kierować się z powrotem w kierunku domu. Nie mógł kontynuować tej bezsensownej wędrówki w nieznane, ponieważ nie wiedział jak długo będzie w stanie utrzymać Maggie przy życiu. I co wywołało ten atak? Zdawało mu się, że jedyną osobą, która będzie znała odpowiedź na to pytanie jest Carter. Przyciskał drobne, bezwładne ciało do siebie i brnął przed siebie, nie rozglądając się na boki. Jednakże z czasem zaczął opadać z sił, ledwo stawiając jedną stopę za drugą. Nie posilił się, a właśnie o tym cały czas myślał. O krwi. Mógłby zostawić na krótką chwilę tutaj Maggie i wrócić na miejsce ataku. Tam pozostało całe mnóstwo gęstej, czerwonej substancji. Może jeszcze całkiem nie wsiąkła w ziemię. Albo... Albo mógłby po prostu wgryźć się w tą delikatną, miękką szyję Maggie... Zanim zdążył się zorientować już pochylał się z obnażonymi kłami nad nieprzytomną dziewczyną.
-Brandon?- spytała słabo, nie otwierając oczu.- Co się stało?
Jej słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Błyskawicznie odskoczył od niej, wpatrując się w nią z przerażeniem. Była taka bezbronna, niczego nieświadoma. Gdyby teraz ją wykorzystał nigdy by sobie tego nie wybaczył. Wolno zbliżył się do niej, a gdy znajdowała się już na wyciągnięcie ręki, zdecydowanym ruchem wziął ją w objęcia, mocno przyciskając do siebie.
-Przepraszam...- wymamrotał z takim żalem, jak gdyby już dopuścił się niewyobrażalnej zbrodni.- Zabiorę cię stąd, obiecuję.
Zacisnął zęby i ponownie wziął ją w ramiona, z tym wyjątkiem, że tym razem zdawało mu się, że jej waga wzrosła o dwadzieścia kilogramów. Maggie zaczęła odzyskiwać przytomność oraz pojęcie o tym co się wokół nich dzieje, jednak nadal była bardzo słaba. Objęła dłonią jego kark i spojrzała w jego ciemne oczy.
-Brandon...- powiedziała pytająco, a gdy zwrócił na nią uwagę, spytała.- Czy ja umrę?
-Nie. Nie pozwolę na to, rozumiesz? Nawet nie zadawaj mi takich pytań.- odpowiedział nieco zbyt ostro niż zamierzał. Próbował odpierać od siebie tą ewentualność, nawet nie myśleć o tym, że jej atak może nie być jednorazowy i może zakończyć się skutkiem śmiertelnym. A wypowiedziane przez nią samą te słowa na głos sprawiły, że nagle przestał odczuwać głód.
-Nie zginiesz.- dodał już łagodniej wpatrując się uporczywie przed siebie.
                                                                                          Dzień 3
Nie zginiesz, nie zginiesz- te słowa Brandon powtarzał sobie przez ostatnie dwa dni. Obydwoje byli w opłakanym stanie. Cały czas zdawało mu się, że już widzi zarys domu, czarną dachówkę spowitą mgłami. Jednak po kolejnych trzech godzinach marszu okazało się, że mu się tylko zdawało. Miał tego dosyć. Chciał już tylko po prostu usiąść na ziemi i czekać na śmierć. Ale nie mógł. Wiedział, że musi walczyć dla Maggie. Żartował i cały czas mówił o jakichś głupotach byleby tylko zachęcić ją tym do dalszego marszu. Może i wędrówka nie miała najmniejszego sensu, ale lepsze to niż bezczynne siedzenie i czekanie na śmierć. Brandon wolał nie myśleć o tym, że Maggie od naprawdę dawna niczego nie jadła, a co tu dopiero mówić o piciu. Nie poruszał jednak w ogóle tego tematu. Jak gdyby nie wspominanie o tym miało sprawić, że problem zniknie. Również zwiększyła się znacznie odległość między nimi. Zaledwie wczoraj trzymali się za ręce, a już dzisiaj starał się nawet nie patrzeć w jej kierunku. Wampir właśnie rozwodził się nad bezsensem produkowania prequeli, gdy nagle Maggie padła na ziemię. Brandon błyskawicznie do niej doskoczył nie pozwalając by uderzyła głową o ziemię.
-Maggie! Maggie, co jest?- zaczął powtarzać jej imię starając się zachować spokój. Odwrócił jej głowę tak by widzieć jej oczy. Na szczęście nie straciła przytomności.
-Brandon, wybacz, ale nie dam już rady. Nie mam sił. Tak bardzo chce mi się pić...- powiedziała błagalnie, jakby z nadzieją, że może gdzieś pod kurtką ukrywa butelkę z wodą czy kanapkę. Mimo jej dalszych protestów wziął ją na ręce i zaczął iść dalej.
-To nie ma sensu. Po co mamy dalej iść. Przecież tam nic nie ma. Idziemy donikąd. Sam to wiesz.- dodała, wkurzając się za sam upór wampira, który z resztą nie skomentował ani słowem jej uwag.- Co tam jest?
Maggie wskazała na dwa, małe przedmioty leżące jakieś osiemdziesiąt metrów przed nimi. To zwróciło uwagę Brandona na tyle, że znacznie przyspieszył. Ostatnie dwadzieścia metrów pokonał biegiem. W końcu coś innego, coś innego niż mgła. Nadzieja na ratunek. Gdy już dwa, dosyć duże pudełeczka znajdowały się na wyciągnięcie ręki postawił Maggie na ziemi i ukucnął. Były wykonane z solidnego drewna i opisane ich imionami. Pudełka zdawały mu się znajome. Maggie otworzyła swoje i wręcz pisnęła z radości. W środku znajdowała się mała buteleczka wody i kilka kanapek. Dziewczyna wyrzuciła ręce do nieba i krzyknęła "dziękuję". Następnie, nie zastanawiając się czy to jakiś podstęp, czy to trucizna, zabrała się za jedzenie i picie. Brandon nie miał serca jej powstrzymywać. Właściwie to odetchnął z ulgą, że zyska trochę siły. Gdy już upewnił się, że Maggie nie dostanie kolejnego ataku wskutek zatrucia otworzył swoje pudełko. Tam znajdowała się tylko mała fiolka zabarwiona na czerwono. Bez zastanowienia chwycił za nią, otworzył i wychylił przystawiając sobie do ust. Niestety nie wyleciała ani jedna malutka kropla. Zawiedziony Brandon przyjrzał się jeszcze raz z bliska fiolce. W środku był jedynie czerwony papier dający złudne wrażenie, jednakże znajdowało się tam coś jeszcze. Po kilku chwilach żmudnej przerwy wygrzebał stamtąd małą karteczkę. Widniało na niej tylko jedno słowo. Maggie.
                                                                              Dzień 10
Na swojej drodze spotkali jeszcze kilka takich "podarunków" o podobnej zawartości. A właściwie Maggie otrzymywała porcje jedzenia, a Brandon nie dostał już niczego. Zapewne tajemniczy prześladowca chciał mu w delikatny sposób uświadomić, że swoją "porcję jedzenia" ma tuż przed nosem, cały czas. Maggie i Brandon mogli tylko zgadywać ile już minęło dni. Pogoda w żaden sposób się nie zmieniała, a słońce nie wyjrzało zza mgły ani na moment. Po mozolnych próbach znalezienia jakiegoś sposobu na odgadnięcie pór dnia, dali sobie z tym spokój. Odpoczywali wtedy gdy już dosłownie padali na twarz.
-Kiedy ostatnio się pożywiałeś?
To pytanie zadawała mu co kilka godzin widząc, że nie jest z nim najlepiej. Początkowo, za wymówkę służyła mu wcześniej otrzymana pusta fiolka, ale oczywiście to nie mogło trwać wiecznie. W pewnym momencie, rzecz jasna chciał ją poprosić o chociaż kilka kropel krwi, ale gdy krwawienie zaczęło ponownie się pojawiać wyrzucił tą myśl z głowy.
Zwykle, gdy przystawali na odpoczynek by się trochę przespać, jedno z nich czuwało. Mieli robić to na zmianę, ale za każdym razem wartę brał Brandon. Mimo iż czuł, że głód wyżera go od wewnątrz pozwalał jej przytulić się do niego w czasie snu. Gdy jej dotykał, czuł delikatny, ale słodki zapach róż, cierpiał fizycznie. Kochał ją jednak tak bardzo, że nie był w stanie jej odtrącić. To by bolało jeszcze bardziej.
-Brandon...- zawołał cicho kobiecy głos. Brandon otworzył oczy i rozejrzał się badawczo. OD razu przyszło mu do głowy, że to może Gabrielle lub Annie, szukając ich. Jednakże, gdy usłyszał swoje imię po raz kolejny, wiedział, że to nie mogła być żadna z nich. Głos brzmiał miękko, jak aksamit. Nie był też ludzki.
-Podejdź tutaj...- po tych słowach jego oczom ukazała się drobna postać. Była to młoda kobieta o długich blond włosach. Miała na sobie białą sukienkę sięgającą ziemi z wieloma wycięciami. Była niezwykle szczupła, jednak również posiadała pokaźne atuty. Dziewczyna patrzyła na niego zalotnie spod długich, jasnych rzęs i pokazywała palcem by podszedł do niej. Brandon nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostrożnie odsunął od siebie pogrążoną w śnie Maggie i zaczął wolno kroczyć ku nieznajomej.
-Kim jesteś?- spytał, zatrzymując się dwa metry od niej.
-Nie mów, że mnie nie pamiętasz, Brandy.- odparła chichocząc. Wampir pokonał pozostały dystans, który ich dzielił. Przechylił lekko głowę i spojrzał jej w oczy. To był nie kto inny a Sandra. Dziewczyna, którą wykorzystywał by być bliżej Maggie. Nie poznałby jej, gdyby nie sposób w jaki go nazwała. Sandra była zupełnie odmieniona, jakby nie z tego świata. Położyła mu dłoń na policzek, po czym zjechała w dół ku jego klatce piersiowej, torsie...
-Sandra, dziewczyna, której skręciłem kark, Która NIE ŻYJE.- odpowiedział dosadnie, łapiąc za jej lodowatą dłoń.
-Tęskniłam tam za tobą, wiesz?- spytała, przybliżając się jeszcze bardziej.- A teraz przybyłam tu by ci pomóc.
-Pomóc?- wampir uniósł brew pytająco. Sandra stanęła na palcach przy okazji sunąc ciałem po jego, po czym wyszeptała mu na ucho.
-Przecież wiem jaki jesteś głodny.
O dziwo, Brandon nie miał oporów. Nie tym razem. Nie obchodziło go czym jest ta istota, czy zginie od kontaktu z jej krwią. Wiedział, że musi się posilić. Chwycił ją za włosy i szarpnął odchylając szyję. Następnie wgryzł się w jej szyję. Krew, która lała mu się do gardła miała dziwny smak i była lodowata. Mimo to łapczywie spijał "napój".
-Brandon, Brandon...- zaczęła powtarzać Sandra, jednakże po pewnym czasie jej głos zaczął się zmieniać i zanim się zorientował mówiła do niego Maggie i to nie z rozkoszą a z przerażeniem. W tym samym momencie wampir otworzył szeroko oczy. Obok niego kucała oniemiała i wystraszona Maggie. Brandon spojrzał na swoje nadgarstki. Były całe we krwi. Podobnie jak jego twarz.
                                                                                          Dzień 17
Od tamtego, niefortunnego incydentu Brandon już nie ważył się nawet przymknąć powieki. Jako wampir nie było to niemożliwe, ale pochłaniało resztę energii jaką jeszcze w sobie miał. Gdyby Maggie nie była serafem zapewne już dawno by umarła, a tak, ten "dodatek" trzymał ją przy życiu. Od kilku dni nie mieli już nawet siły na rozmowy. Po prostu brnęli przed siebie już bez nadziei na ratunek. Krwawienie zdarzały się coraz częściej i zarówno Maggie jak i Brandon coraz gorzej to przeżywali. W  pewnym momencie ich mozolnej wędrówki dziewczyna chwyciła go za rękę by się zatrzymał, po czym jak gdyby nigdy nic położyła się na ziemi.
-Maggie, dopiero co...
-Proszę, chociaż na chwilę.- powiedziała błagalnie. Nie chcąc się wykłócać położył się obok niej, a wtedy ona chwyciła go za rękę.
-Przemyślałam sobie wszystko. Wierz mi lub nie, miałam mnóstwo czasu. Ja umieram i nie ma sensu dalej trzymać mnie przy życiu, to bezsensowne. Chcę więc byś pożywił się mną pijąc do ostatniej kropli krwi. W ten sposób przynajmniej ty przetrwasz.
-Oszalałaś.- tylko tyle miał jej do powiedzenia po tym długim monologu.
-Brandon...
-Nie. Chyba masz już problem z głową, albo jesteś zwyczajnie zacofana, jesli jeszcze nie zauważyłeś, że jesteś cholerną, jedyną miłością mojego życia i kocham cię moim zimnym, niebijącym sercem. Więc, Maggie przestań z tymi frazesami. Będę walczyć o ciebie do końca, chociażbym już pod koniec miał się jeść.
Ścisnął mocniej jej dłoń, po czym obrócił twarz w jej stronę. Dopiero teraz zauważył, że Maggie płacze. Przejechał dłonią po jej policzku wycierając jej łzy, po czym pochylił się nad nią.
-Słyszałaś? Kocham cię, wariatko. Nawet jeśli zaczniesz zwracać czymś mniej apetycznym od krwi.- dodał, patrząc na nią zupełnie poważnie. Następnie delikatnie musnął wargami jej spękane, suche usta. Maggie objęła jego kark przyciskając go bardziej i odwzajemniła pocałunek. W tym momencie zapomniał o wszystkim, teraz liczyła się tylko ona. Dopiero, gdy poczuł, wysuwające się kły, odsunął się od niej. Chciał spojrzeć w jej duże, zielone oczy, jednak Maggie wpatrywała się nieodgadnionym wyrazem twarzy w zupełnie innym kierunku. Brandon podążył za nią wzrokiem. Ujrzał dom, dom Cartera. Bliżej niż kiedykolwiek. Bez zastanowienia, podniósł ją i razem zaczęli biec w kierunku drzwi. Wampir w pewnym momencie zatrzymał się, równocześnie krzycząc by dziewczyna sama biegła. Gdy już dobiegła, zaczęła walić z całej siły w drzwi i zaledwie kilka sekund później otworzył jej Carter.
-Maggie.- wypowiedział jej imię z nieukrywanym zdziwieniem. Był również zszokowany jej stanem. W samą porę zdążył ją ocalić przed upadkiem.
-Szliśmy tak długo, nie mogliśmy znaleźć...niczego. Carter tam nic nie ma.- powiedziała słabo, opierając się o niego całym ciałem.
-Ależ Maggie, nie było was zaledwie dwadzieścia minut.- odpowiedział, wampir, wnosząc ją do środka. Zaraz potem pojawiła się Annie, przynosząc trochę wody.- Już dobrze, zaraz wszystko nam opowiesz. Gdzie Brandon?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, zza drzwi wyszedł wampir. Oczy zaszły mu czernią a kły nienaturalnie się wydłużyły. Wpatrywał się w każdego z nich jak na przekąskę. Zanim ktokolwiek zdążył wypowiedzieć jego imię, rzucił się prosto na Annie.
                                                                                                                                  C.D. nastąpi...

[Witajcie znowu :) Mam dla was rozdział troszkę w innej konwencji, ale mam nadzieję, że spodoba wam się tak jak mi. Bardzo dziękuję za miłe słowa i po raz setny przepraszam, że was zaniedbuję. Mam nadzieję, że przynajmniej rewanżuję się w miarę dobrymi rozdziałami. Niczego nie obiecuję, ale zaczynam już pisać kolejny rozdział ^^ Jutro również pojawi się nowa sonda. Pozdrawiam :)]

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 5

Wampir zmywający naczynia po posiłku którego nie było. Takie coś mogłoby się pojawić ewentualnie w jakieś komedii lub grotesce. Jednakże ta radykalna scenka również pojawia się w domku nieopodal Noir Seraphin Hill. Carter co chwilę zamaczał kruche naczynia w nie do końca już czystej wodzie z bąbelkami i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w okno. Nie patrzył w żaden konkretny punkt. Było to właściwie niemożliwe, gdyż za oknem nie było widać niczego konkretnego, ponieważ wszystko tonęło w mgle, która wydawała się pojawić znikąd. Wyglądało tak, jakby nic po za tym domem nie znajdowało się w, przynajmniej w obrębie kilku kilometrów.
-Carter...Carter...Carter!- powtarzała już od kilku dobrych minut Gabrielle, stojąc w progu kuchni. Dopiero gdy potrząsnęła jego ramieniem, wampir przebudził się z transu. Wzdrygnął się, wypuszczając z dłoni szklankę, która wleciała do wody rozchlapując ją dookoła. Odwrócił się i ujrzał zmartwiony wzrok dziewczyny. Zanim zdążyła spytać go co się stało, sam zadał pytanie.
-Znaleźliście już coś?
-Nie, szczerze powiedziawszy wszyscy zrobili sobie przerwę po twoim wyjściu.- odpowiedziała, jakby niechętnie, nie chcąc go martwić.
-Nie powinniśmy zaprzestawać poszukiwań. Im szybciej znajdziemy miejsce, które służyło za dom pogrzebowy tym lepiej.- odparł, jak zwykle opanowanym tonem, zabierając się ponownie do roboty. Gabrielle stanęła obok niego, chwyciła za ścierkę i zaczęła wycierać czyste aż do połysku talerze i szklanki.
-Bez urazy, Carter.- zaczęła ostrożnie, zerkając na niego ukradkiem- Ale dlaczego po prostu nie zostawimy tej całej sprawy w spokoju i nie wyjedziemy stąd? Wiem, że miasto jest całkowicie zniszczone, ale przecież nie musimy tam wracać. Wybierzmy się może nawet do Las Vegas. Obojętnie, byleby najdalej stąd.
-Gabrielle...przebywając w tym domu, gdy tylko przekroczyłem prób czułem coś. Coś niekoniecznie dobrego. A teraz, gdy odkryliśmy kim byli poprzedni lokatorzy, co się tutaj wydarzyło. Po prostu sądzę iż powinniśmy to rozwiązać, zakończyć nierozwiązaną sprawę. By uwolnić te znękane dusze...
-Carter. Przestań, nie nakładaj na siebie kolejnego ciężaru. Dopiero co stoczyliśmy wojnę z istotami niebiańskimi. Nie sądzisz, że zasługujemy na odpoczynek? Carter?- spytała, wymieniając jego imię, nieco podnosząc głos i chwyciła go za rękę. Wtedy Carter w końcu uraczył ją swoim spojrzeniem. Przeniósł wzrok na ich dłonie i po chwili wahania uścisnął jej nieco mocniej. Nie wiadomo właściwie co mógł oznaczać ten gest. Może chęć przyjęcia wsparcia od Gabrielle? Dziewczyna nigdy się o tym jednak nie przekona, ponieważ w tym samym momencie w przedpokoju rozległ się hałas. Kłóciły się co najmniej trzy osoby.
-To jest jakaś głupota. Oszaleliście!- krzyczała Maggie. Carter po chwili dołączył do pozostałych na korytarzu. Widząc rozhisteryzowaną dziewczynę, aż przestraszył się. Nie sądził, że jest z nią aż tak źle. Sądził, że jej złe samopoczucie wiązało się ze serafami, jednakże po rozmowie z Annie zaczął dopuszczać inną możliwość. Klątwa. Śmierć.
-Maggie, uspokój się. Zastanówmy się przez chwilę...- zaczął Charlie wychodząc z szeregu. To jednak tylko spowodowało, że dziewczyna zbliżyła się bardziej do wyjścia.
-Mam tego dość. Mam was wszystkich dość. Wychodzę stąd.- dodała, lustrując wszystkich po kolei wzrokiem, po czym otworzyła drzwi. Jej oczom ukazała się jedynie mgła. Nie było nawet widać słońca. Tylko biała, ciężka mgła. Maggie, mimo protestów przekroczyła próg i wkroczyła w pustą przestrzeń. Nie odwracając się ruszyła dzielnie ku nieznanemu.
-Myślisz, że coś tam jest?- odezwał się nagle Brandon, idąc kilka metrów za nią. Maggie wystraszona, aż odskoczyła.
-Co ty robisz?- spytała ze złością obracając się do niego przodem.
-Mógłbym cię spytać o to samo. Zachowujesz się ostatnio jak wariatka.- mruknął, mijając ją. W końcu jednak przystanął by poczekać na nią. Maggie jednak w dalszym ciągu patrzyła na znikający pośród mgły domu.
-Idziesz?- spytał łagodniej spoglądając na nią z troską.
                                                                                   ***
-Idę za nimi.- upierał się cały czas Charlie, chcąc nieudolnie przejść obok Cartera.- Przecież mogą się zgubić, zabłądzić...
-Tak jak ty. Nie, nikt już stąd nie wychodzi.- odpowiedział stanowczo wampir, zamykając drzwi.- Michael, przydaj się na coś i dopilnuj by nikomu nie przyszedł do głowy durny pomysł- dodał, spoglądając znacząco na Charlie'ego. Michael nie wydawał się być zachwycony, że posłużono się nimi, lecz pytał na to i usadowił się przed drzwiami. W rzeczywistości Carter chciał przynajmniej na chwilę pozbyć się Charlie'ego i brata Brandona z zasięgu wzroku by dokończyć rozmowę z Annie. Znalazł ją właśnie tam, gdzie przypuszczał, w biblioteczce.
-Już chyba wszystko przekopaliśmy.- odezwał się podchodząc bliżej.
-Carter, wiesz, że coś tu nie gra, prawda? Powiedz mi, że nie tylko ja to czuję.- odpowiedziała, robiąc mu miejsce obok siebie.- Duchy nigdy nie objawiają się bez powodu. Nawet jeśli jako ludzi dotknęła ich tragedia, nie mieliby prawa ukazać się nam, jeśli nie chcieliby nam czegoś przekazać.
-Wiem.- skomentował tylko krótko, wpatrując się w podłogę.- Chciałbym jednak z tobą porozmawiać o czymś innym. O Maggie. Pamiętam co mówiłaś o klątwie, o śmierci, ale... Musi być jakiś sposób, prawda? Przecież sama jesteś czarownicą, a to właśnie one wymyśliły tą klątwę.
-Nic nie mogę zrobić, Carterze. Jak już mówiłam, równowaga została zachwiana. Za Charlie'ego musi ktoś umrzeć. Ktoś czyli ona.- odpowiedziała, niezręcznie poprawiając kosmyki włosów, które wymknęły się z koka. Chłopak już nic nie powiedział. Oparł się o półkę za sobą i spojrzał przed siebie.
-Mamy jeszcze jeden problem.- Carter spojrzał na nią pytająco.- Musicie coś pić.
                                                                                   ***
Charlie uporczywie wpatrywał się w Michaela. Rozważał jakby tutaj przejść obok niego.
-Nawet o tym nie myśl.- mruknął nieco znudzony Michael, opierając się leniwie o drzwi.
-Dlaczego tak wyglądasz?- spytał nagle Charlie, mając oczywiście na myśli jego twarz.
-Bo karma jest suką.- odparł, siląc się na lekki uśmieszek.- Tak, w ogóle, jak się odezwałeś to muszę spytać, dlaczego jesteś taką ciotą?
-Co proszę?- warknął, podchodząc trochę bliżej.
-Jesteś aż tak głupi, że nie zrozumiałeś w miarę prostego pytania? Widziałem te maślane oczy, które posyłałeś w kierunku Maggie. Jakie to słodkie. Bo przecież prawdziwa historia miłosna nie istnieje bez prawdziwego trójkąta z człowiekiem i tymi jego ludzkimi rozterkami, prawda?- spytał ironicznie, patrząc na niego z rozbawieniem. Charlie denerwował się coraz bardziej , co Michael doskonale wiedział. Po chwili dodał.- Powiedziałeś już jej, że ją kochasz?
Tym razem chłopak nie wytrzymał i rzucił się z impetem na Michaela. Już wyciągał rękę by mu przyłożyć, jednak tamten błyskawicznie chwycił go za ramiona i odepchnął z całej siły. Charlie przeleciał przez całą długość korytarza, aż nie uderzył w drewnianą ścianę na przeciwko robiąc przy okazji małą dziurę.
-Gówniarzu, myślisz, że skoro nie jestem już wampirem, nie mam nadludzkiej mocy?- warknął, patrząc na niego ze złością, ale i ekscytujący. W końcu coś się dzieje. Charlie podniósł się na łokciach. Z głowy zaczęła mu ciurkiem lecieć krew. Upadek jedynie podburzył kotłujące się w nim emocje. Chwycił ramkę z obrazem, która również wcześniej roztrzaskała się na podłodze i rzucił w niego. Przedmiot doleciał do Michaela, jednak odbił się jedynie od niego i upadł z powrotem na ziemię. Mężczyzna pokręcił głową i zaczął ku niemu iść.
-Młody, ty to masz tupet. Nawet nie wiesz z kim zadzierasz.- odparł z pozornym spokojem, po czym nachylił się nad nim i podniósł go, jak gdyby nic nie ważył. Widząc jednak dziurę w ścianie i pustą przestrzeń, odstawił niedbale chłopaka i pochylił się.
-Myślisz, że coś tam jest?- spytał, jak gdyby nic się nie przed chwilą nie stało.
-Przekonajmy się.- odpowiedział, wpatrując się w ten sam punkt. Następnie z całej siły kopnął w ścianę. I tak raz za razem, aż dziura się powiększyła. Okazało się, że są tam również schody prowadzące gdzieś w dół. Chłopacy spojrzeli po sobie, po czym Michael wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zaczął iść odważnie. Charlie nie pozostawał w tyle.
                                                                                     ***
W tym samym czasie Maggie i Brandon cały czas kroczyli przed siebie w poszukiwaniu...czegokolwiek.
-Czy do tej pory nie powinniśmy już znajdować się w mieście? Albo w lesie?- spytała po raz kolejny Maggie, coraz bardziej zmęczona wędrówką.- Tak w ogóle, jak długo już idziemy? Nie powinno się już ściemniać?
-Mówiłem ci już setki razy, nie mam pojęcia.- odpowiedział Brandon, tracąc powoli cierpliwość. On również nie wyglądał za dobrze. Od wielu już godzin czuł palący głód, tracił powoli siły, a ból dobiegający z kłów przypominał mu, że powinien się pożywić.
-Po co w ogóle poszedłeś za mną? Przecież mnie nienawidzisz...- spytała cicho, nie mając odwagi chociażby spojrzeć na niego. Przez dłuższą chwilę zapadła cisza, nie było nawet słychać szumu wiatru. Tylko cały czas ta głupia mgła.
-Nie nienawidzę cię.- odpowiedział w końcu, wkładając drżące dłonie do kieszeni.- Po za tym, ktoś przecież musiał z tobą iść...
-Nieprawda.- zaprzeczyła od razu Maggie.
-No dobrze, w porządku. Nikt nie musiał z tobą iść. Sam chciałem. Po za tym miałem nadzieję, że zostaniemy zmuszeni do podjęcia konwersacji o... sama wiesz czym.- powiedział szybko, cały czas uporczywie wpatrując się przed siebie.
-Nie, nie wiem o czym.- odparła z cieniem uśmiechu na ustach. Oczywiście wiedziała o co mu chodzi, chciała go jednak zmusić do powiedzenia tego na głos. Po za tym miała ubaw z tego jego problemem z wyznawaniem uczuć. Brandon zatrzymał się w końcu i stanął do niej przodem przekrzywiając lekko głowę.
-Wkręcasz mnie, prawda?- spytał, mrużąc oczy.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi?- droczyła się z nim nadal, odwracając głowę w bok.
-Dobrze, chcesz mieć to czarno na białym? Proszę bardzo. Nawaliłem, znowu. Krzyczałem na ciebie, mówiłem takie straszne rzeczy o tobie, a to wszystko ze złości... i zazdrości. Gdy zobaczyłem cię z... moim bratem, który w przeszłości odebrał mi wszystko... coś we mnie wstąpiło.
-Nie... miałeś rację. Zmieniłam się. Nie jestem niewinna, też mam krew na rękach. Dotarło to do mnie dopiero, gdy powiedziałeś to wszystko.- wyszeptała już te ostatnie słowa, spuszczając wzrok. Brandon podszedł do niej tak, że teraz niemalże dotykali się. Miał ochotę chociażby musnąć jej dłoń, jednakże atmosfera była teraz tak napięta, że nie odważył się. Dopiero, gdy się lepiej przyjrzał zobaczył, że dziewczyna płacze. Poczuł, że coś w nim pękło.
-Maggie... ja przepraszam. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Kocham cię i to się nigdy nie zmieni.- powiedział wolno, nie odrywając od niej wzroku. Po tych słowach Maggie rzuciła się mu na szyję i wybuchnęła płaczem. Brandon, z początku zaskoczony, objął ją mocno zamykając na moment oczy.
-Nigdy już mnie zostawiaj.- wyszeptał, gdy już zdołała się uspokoić, chowając twarz w jego szyi. Wampir odciągnął ją troszkę od siebie by spojrzeć jej w oczy. Następnie po prostu ją pocałował. To była jego odpowiedź, obietnica, że od teraz już wszystko będzie dobrze. Przemawiał jednak przez niego, przede wszystkim głód. Tak więc, gdy odsunął się od niej, jego oczy zaszły czernią i kły zaczęły się wysuwać.
-O rety, wybacz...- powiedział, odwracając się od niej.
-Brandon, już dobrze. Mogę ci dać troszkę.- zaproponowała bez wahania kładąc dłoń na jego ramieniu. Przeczuwała, że zacznie odmawiać, więc dodała- Daj spokój. Jeśli ci nie dam, niedługo sam sobie weźmiesz, a to już nie będzie takie piękne.
Maggie uniosła lekko brew czekając na jego decyzję. Nie musiała go długo namawiać, również wiedział, że niedługo straci panowanie nad sobą.
-No dobrze, ale tylko odrobinę.- odpowiedział, obracając się do niej.- Kobiety zawsze muszą...
Urwał, gdy zobaczył co się dzieje z Maggie. Zrobiła się całkowicie blada, nawet jej oczy straciły dawny blask. Chwyciła się za brzuch i zaczęła jęczeć.
-Maggie!- wrzasnął, dobiegając do niej, zanim upadła. Nagle z jej ust wypłynął ciemno- czerwony, gęsty płyn. Krew.
-Maggie! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!- krzyczał, a jego głos rozbrzmiewał się echem.
                                                                                                                          C.D. nastąpi...

[Witam po kolejnej przerwie :) Przez dłuższy czas nie miałam zbytnio konkretnego pomysłu na trzecią część, ale teraz już wiem, mam plany :D No i już po maturze ^^ A co to oznacza? Będę miała więcej czasu dla was. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Pozdrawiam :)