czwartek, 31 października 2013

Rozdział 2

Przez kilka dobrych minut nikt się nie odzywał. Wpatrywali się tylko w siebie nawzajem, czekając na ruch tego drugiego.
-Co ty tu robisz?- spytała po dłuższej chwili, nieco drżącym głosem.
-Mógłbym cię zapytać dokładnie o to samo- zauważył, uśmiechając się szerzej. Gdy wyszedł z mroku mogła w końcu zobaczyć go w całej okazałości. Prawa strona jego twarzy była oszpecona i nieco zdeformowana. Wyglądała jak poparzona. Widok ten spowodował, że Maggie zrobiła kilka kroków w tył. Na dłoniach miał czarne, skórzane rękawiczki, które zakrywały pokryte srebrem żyły.
-Co ci się stało? Dlaczego tak wyglądam?- zapytała z przestrachem.
-Niech się zastanowię- przyłożył kciuk do brody, przyjmując postawę myślącą, po czym wrzasnął znienacka.- Przez ciebie!
Chwilowo wyglądał tak przerażająco, że dziewczyna cofnęła się o kolejne kilka kroków. Zastanawiała się przez chwilę co zrobić, czy zacząć krzyczeć, czy może użyć swoich mocy. Teraz przecież nie była już tak bezbronna. Jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Michael zmienił swoją groźną postawę. Na jego twarzy ponownie zaczął wkradać się uśmiech. Wskazał na nią palcem i zaśmiał się, po czym kręcąc głową zaczął klaskać.
-Ale musze przyznać, że należą ci się brawa. No wiesz, za wskrzeszenie tego człowieka. Gdybym wiedział, że istnieją też także sposoby nie zabiłbym tylu ludzi. No nie... może bym zabił, w sumie, ale nie zawracałbym sobie głowy tak skomplikowanymi procedurami. Zgłosiłbym się do ciebie.- mruknął do niej, podchodząc bliżej.
-Dlaczego tak wyglądasz?- ponowniła pytanie, nie mogąc odwrócić wzroku od oszczepconej części twarzy. Michael wydawał się być nieobliczalny, w każdej sekundzie, bez powodu mógł wpaść w szał.
-Zaklęcie było niepełne, ponieważ wykazałaś się heroizmem i uratowałaś tego chłopca. Przez ciebie, ty głupia dziewucho, jestem teraz człowiekiem.- warknął, mierząc ją swoimi złotymi oczami. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, kontynuował- Owszem, posiadam kilka ponadprzeciętnych darów, jednak teraz jestem tylko plugawym, bezużytecznym, śmiertelnym człowiekiem. Tak to właśnie działa. Coś poszło nie tak, gdy mój kochany braciszek przywracał cię do życia i teraz jesteś serafem.
-Michael?!
Brandon stał w progu domu, bledszy niż zazwyczaj, wpatrujący się w brata jak w ducha.
-O wilku mowa.- mruknął do niej cicho, po czym uśmiechnął się szeroko do wampira.- Bracie, tak się cieszę, że cię widzę. Wiedziałeś, że twoja dziewczyna jest teraz nekromanką?
-Co jest, do cholery?- spytał, w błyskawicznym tempie znajdując się między Maggie a Michaelem. Całą swoją uwagę skupiał na bracie, nawet nie zauważył dużej torby, którą miała przy sobie.
-Skąd to zdziwienie? Przecież powiedziałem, zapowiadałem, że powrócę. I proszę, nie bądź kolejną osobą, która spyta dlaczego tak wyglądam, bo nie mam pojęcia. Psuję się...
-Mam to gdzieś. Po co przyszedłeś?- zapytał tak lodowatym i surowym tonem, że aż Maggie odsunęła się od niego.
-Daj spokój, jesteśmy braćmi. Musimy tzymać się razem. My...- Michael nie miał jednak szans dokończyć, gdyż tamten brutalnie mu przerwał.
-Opętałeś mnie! Zabawiałeś się z MOJĄ dziewczyną, będąc w MOIM ciele!- ryknął, kładąc duży nacisk na "moje". Po chwili pokonał odległość jaka ich dzieliła w wampirzym tempie i przyparł go do muru, po czym uderzył z całej siły w twarz.
-Brandon!- krzyknęła Maggie, biegnąc w ich kierunku. W tym samym momencie drzwi stodoły uchyliły się i stanął w nich zaskoczony Charlie. Wampir momentalnie puścił brata i z jeszcze większym zdziwieniem niż przed chwilą, spojrzał na chłopaka.
-Charlie?- spytał bezgłośnie. Tyle wystarczyło, by Michael mógł zaatakować. Zdjął rękawiczkę i przyłożył dłoń do czoła Brandona. Gdy tylko go dotknął, z opuszków palców wydobyła się srebrna łuna, a odgłos przypominał kopnięcie prądu. Brandon padł na ziemię. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, Michael podszedł do chłopaka i uczynił to samo. Z gardła Maggie wydobył się krzyk przerażenia.
- Coś ty zrobił?- Maggie rzuciła torbę i ukucnęła obok nich.
-Poraziłem ich prądem, a coś ty myślała?- odpowiedział, jak gdyby to było normalne. Widząc jej przerażone spojrzenia dodał uspokajająco- Nic im nie będzie.
-Oszalałeś?!- krzyknęła, teraz już na prawdę wkurzona. Wstała i popchnęła go z całej siły.- To człowiek. Nie można tak razić bezkarnie prądem. Przecież Charlie może tego nie przeżyć.
-Zadziwiające jest to, że nie martwisz się wcale o swojego chłopaka.- zatkał ją skutecznie Michael.- Myślisz, że dlaczego nasz przyjaciel Jack ma taką przypadłość?
-Co...?- spytała cicho, czując, że grunt usuwa się jej spod nóg.
-Nieważne, żartowałem.- odparł obojętnie, po czym chwycił ją za ramiona i przyparł do muru.- Nie mamy za dużo czasu. Carter i reszta pewnie już usłyszeli cały ten hałas. W skrucie, musisz mi oddać chłopca.
-Żebyś go zabił? Nie ma mowy.- żachnęła się, chcąc uwolnić się z jego uścisku, jednak ten nie dawał za wygraną.
-Słuchaj, możemy sobie nazwajem pomóc. Ja sprawię, że twój ukochany zapomni o dzisiejszych wydarzeniach żebyś mogła w dalszym ciągu ukrywać swojego kochanka. W zamian za to oddasz mi chłopca.
-Nie potrafisz tego.- odparła, już mniej pewnie.
-Potrafię. W taki sposób, bez portfela zapewniłem sobie apartament w mieście. No i chyba jakoś musiałem się tutaj znaleźć.-mrugnął do niej z uśmiechem. Gdy Maggie nic nie odpowiadała, wiedział już, że ma ją w garści. Mimo iż tego za bardzo nie rozumiał, postanowił wykorzystać jej słabość, Charlie'ego.
-A temu człowiekowi nic nie będzie, obiecuję. Osobiście dopilnuję, by doszedł do siebie.- gdy dziewczyna w dalszym ciągu nic nie mówiła, wyciągnął już ostatniego asa z rękawa- W porządku. Daj mi chłopaka, a powiem ci gdzie jest Jack.
Tym razem Maggie zainteresowała się bardziej. Spojrzała mu po raz pierwszy w jego złotawe oczy i uchyliła lekko usta.
-Obiecuję, że nie będzie cierpiał.- dodał, puszczając ją.
-Dobrze.- odpowiedziała, próbując zapanować nad drżeniem głosu.- Ale najpierw powiedz mi gdzie on jest.
-Na strychu.- odpowiedział krótko, bez wahania. Dziewczyna nie pytała już o nic więcej, tylko odwróciła się  i zaczęła iść w stronę domu. Michael uśmiechnął się do siebie triumfująco i zaciągnął chłopaka z powrotem do stodoły, po czym ruszył za nią. Nie zdążyli jednak nawet wejść do domu, gdyż Carter wychodząc prawie na nich wpadł.
-Tak to ja.- powiedział wymijająco Michael, spodziewając się, że za moment usłyszy swoje imię zakończone znakiem zapytania.
-Gdzie jest Damien?- spytała, chcąc już przejść do rzeczy. Dłonie drżały jej potwornie, odczuwała na przemian uderzenia gorąca i zimna.
-Damien zniknął. Nigdzie nie możemy go znaleźć.- odpowiedział, nie mogąc oderwać wzroku od oszpeconej twarzy Michaela.
-Jak to zniknął?- podniósł głos, wdzierając się siłą do środka. Pozorna dobroć i łagodność zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nagle szum wiatru zatrzasnął za nimi drzwi z łoskotem. Okazało się jednak, że nie był to wiatr a rozwścieczony Brandon, który trzymał już brata w żelaznym uścisku i próbował właśnie skręcić mu kark. Carter zareagował natychmiastowo. Błyskawicznie odciągnął wampira od swej ofiary. Musiał jednak trzymać go przez dłuższą chwilę, gdyż nie mógł się uspokoić. Gdy w końcu opanował się na tyle, że jedyną rzeczą jakiej pragnął nie było morderstwo swojego brata, Carter puścił go.
-On próbował mnie zabić!- wrzasnął wskazując na Michaela, który uniósł dłonie w geście poddania.
-Nie dramatyzuj. Tylko poraziłem cię prądem.- odparł już po raz drugi. Brandon wziął kilka głębokich oddechów, co było trochę paradoksalne, gdyż wampiry nie oddychały, jednakże ten ludzki odruch widocznie mu pomagał. ODwrócił się wolno w kierunku Maggie i spytał:
-Co się stało? Jakim cudem Charlie żyje?
-Charlie żyje?
-Gdzie on jest?
-Zamknąć się!- wrzasnął, co skutecznie uciszyło pozostałych. Nastepnie spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Nie było sensu dalszego kombinowania i kłamania. Nadszedł najwyższy czas by wyznać wszystko. Przełknęła ślinę, nabrała dużo powietrza i tak po prostu wyrzuciła to z siebie.
-Tuż po śmierci Charlie'ego, gdy zabraliście go do stodoły, poszłam tam z księgą z zaklęciami i amuletem od Setha. Byłam tak zdesperowana, że nie myślałam trzeźwo...i rzuciłam zaklęcie wskrzeszające.
Maggie nie była w stanie spojrzeć w oczy wampirowi. Wiedziała, że to co zrobiła było w gruncie rzeczy złe i z pewnością będą jakieś konsekwencje jej wyrazów. Co nie znaczyło, że nie żałowała tego co zrobiła.
-Użyłaś zaklęcia?- odezwała się jako pierwsza Annie, występując przed szereg.- Jak mogłaś? Nie można tak sobie rzucać zaklęć na lewo i prawo, nie będąc czarownicą. A już na pewno nie zaklęcia wstrzeszające. Jak ono dokładnie się nazywało?
-Zaklęcie drugiej szansy- wyszeptała ze skruchą. Annie w odpowiedzi wypuściła tylko głośno powietrze z płuc, co świadczyło o tym jak poważne to było.
-Dlaczego nam nie powiedziałaś od razu?- spytał Brandon, gdyż tylko to go najbardziej obchodziło.
-Bo wiedziałam, że nie będziecie tym zachwyceni. Że nie powinnam tego robić. Brandon...
-Masz rację. Nie powinnaś była tego robić. To niebezpieczne i nierozsądne. Nie rozumiem jak mogłaś być taka głupia.- naskoczyła na nią znienacka
-A ty? Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego wskrzesiłeś mnie, skoro to takie niebezpieczne?- odpowiedziała mu odważniej, nie dając sobą pomiatać.
-Masz rację. Nie powinienem...- zanim zdżył zorientować się co tak naprawdę powiedział, było już za późno.
-A więc żałujesz, że to zrobiłeś? Że wskrzesiłeś mnie, że poznaliśmy się? Żałujesz, że mnie kochasz?!- krzyknęła ze złością, ale i rozpaczą.
-Ups.- szepnął Michael, obserwując to całe zajście z najdalszego kąta pokoju. Wyciągnął papieros z kieszeni i włożył go do ust, po czym zapalił.
-O czym ty mówisz? Oczywiście, że nie.- odpowiedział od razu, drżąc cały z gniewu. Nie wiedział na kogo bardziej się wścieka, na Maggie czy na Michaela.- Dlaczego chciałaś mu oddać chłopca? Przecież wiesz co by mu zrobił. Czego ci naobiecywał?- zapytał siląc się jeszcze na łagodność. Dziewczyna ponownie spuściła wzrok i zacisnęła usta w wąską linię. Tego nie mogła mu powiedzieć.
-Miałem sprawić, że zapomnisz, że widziałeś Charlie'ego- wyręczył ją Michael wypuszczając dym z ust.
-Co?!- spytał z niedowierzaniem, czując ponowny przypływ złości.- Chciałaś wydać małego chłopca na śmierć tylko po to by zataić swój mały sekret?
-To nie tak- próbowała jakoś uratować sytuację.
-A jak niby? Jak mogłaś chcieć zrobić coś takiego? Kim ty jesteś?
-A więc tak teraz jest. Gdy ty mordujesz wszystkich dookoła to jest w porządku. Tłumaczysz to swoją naturą, ale jeśli ja chcę zrobić coś złego w imię...- mówiła rozpaczliwie Maggie, próbując za wszelką cenę powstrzymać gromadzące się  łzy.
-Kłamstwa? To chciałaś powiedzieć?- zapytał sucho, bez emocji Brandon. Następnie spojrzał na nią niemalże z odrazą i dodał- Jesteście siebie warci, ty i ten mój braciszek.
Te słowa tak bardzo zabolały Maggie, że nie była w stanie już nic z siebie wydusić. Wpatrywała się w czarne, zimne oczy wampira próbując znaleźć w nich coś znajomego. Coś co widziała jeszcze godzinę temu, ale to wszystko przepadło. Po chwili wmapir ruszył w stronę brata, chwycił go za niechlujny, podarty płaszcz i pchnął go o drzwi, tak, że biedak niemalże się przewrócił.
-Wynoś się stąd. Nikt cię tu nie chce.- powiedział, wpatrując się w niego morderczym wzrokiem. Michael poprawił na sobie odzienie i zacisnął zęby. Ku zaskoczeniu wszystkich, wyglądał na naprawdę zranionego. Może bycie człowiekiem obudziło w nim także ludzkie instynkty. W tym samym momencie usłyszeli odgłos grzmotu. No tak, wszyscy zapomnieli na moment, że humory Brandona decydują o pogodzie.
-W porządku. Jak sobie chcesz.- odparł, po czym chwycił księgę z zaklęciami, która leżała na stole i wyszedł z domu.
-Brandon...- zaczęła, jednak ten nie patrząc już na nią, oddalił się w stronę najbliższego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Zapadła cisza przerywana tylko odgłosami szalejącej burzy na zewnątrz.
-Powiedział mi gdzie jest Jack.- odezwała się, patrzac na Cartera.- Jest na strychu.
-To niemożliwe.- odpowiedział, marszcząc brwi.- Tutaj nie ma strychu.
-Tak mi powiedział. Mogłam się domyślić, że to kłamstwo.- odparła zrezygnowana, po czym kierując się do wyjścia dodała- Pójdę sprawdzić co z Charliem.
Zanim ktoś zdążył ją powstrzymać była już na zewnątrz. Burza rozjuszyła się już na dobre. Grzmoty uderzały niepokojąco blisko domu. Maggie nie zdziwiłaby się gdyby piorun trafił właśnie w nią. Zapewne burzy nie było nawet w miasteczku, tylko tutaj. Dziewczyna podeszła na sam środek ziemi, między domem a stodołą i uniosła rękę w górę, otwierajac pięść. Z jej dłoni wystrzeliła kula światła, a raczej ognia. Rozświetliła na moment gwieździste niebo, po czym zniknęła. Następnie zrobiła tak jeszcze raz i jeszcze raz, dołożyła również drugą dłoń i już po chwili kręciła się w kółko i wyrzucała swoją złość i rozpacz pod postacią ognia. Gdy już opadła z sił, zaczął padać deszcz. Pojedyncze krople zmieniły się w ulewę. Jeszcze przez chwilę Maggie leżała na ziemi, pozwalając przemoknąć całemu swojemu ciału. Zastanawiała się czy deszcz oznacza, że Brandon płacze. Czy to może tylko przypadek. Bo ona nie mogła płakać. Próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek żal czy łzy, by móc sobie ulżyć, lecz najwidoczniej wszystkie łzy już wypłakała. W końcu, z niechęcią wstała i ruszyła wolno w kierunku stodoły. Otworzyła ciężkie drzwi i ku jej zaskoczeniu zobaczyła Michaela siedzącego w kącie z księgą na kolanach.
-Mogłabyś zamknąć drzwi? Nie jest tu za ciepło.- powiedział, próbując zapalić na nowo świeczkę. Maggie przez chwilę wyglądała, jak gdyby chciała go zapytać co tutaj robi, jednak ostatecznie zrezygnowała. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na wysokim posłaniu, gdzie obecnie spoczywał nieprzytomny Charlie. Dotknęła jego chłodnego policzka, po czym chwyciła go za rękę.
-Myślałam, że odszedłeś.- odezwała się, nie patrząc na niego. Michael w tym czasie przeglądał księgę, mając nadzieje, że znajdzie tam coś by sobie pomóc.
-Rozczarowana?-  spytał, spoglądając na nią.
-Okłamałeś mnie, prawda?
-Nie.- odpowiedział, nie dodając nic więcej, nie podając argumentów dlaczego ma mu wierzyć i o dziwo nie wątpiła w jego słowa.
-Wiesz, jeśli chcesz byc znowu wampirem, możesz użyć swojej specjalnej mocy przekonywania i nakłodnić do tego jakiegoś wampira- rzekła, nieco ironicznie, patrząc tym razem na niego.
-Nie jestem głupi. Szukam tutaj czegoś by zatrzymać ten proces.- odparł, wskazując na oszpeconą część swojej twarzy.- Z każdym dniem jest coraz gorzej.
-Co do prądu też mówiłeś prawdę?- spytała, po dłuższej ciszy. Spojrzała na Charlie'ego, po czym wstała i usiadła bliżej.- To może mu zaszkodzić? Dlatego Jack...taki jest?
-Słuchaj, Margarett. Szczerze? Powiedziałem tak dlatego by przykuć twoją uwagę. Owszem na Jacku były kiedyś przeprowadzane eksperymenty z użyciem prądu, ale to tylko mit. To, że go raz poraziłem, nie znaczy, że stanie się Rozpruwaczem 2.0.- odpowiedział, odkładając księgę na bok. Zanim Maggie zdążyła coś powiedzieć rozległ się najpotężniejszy chyba tego wieczoru grzmot. W tym samym momencie płomyk ze świeczki zgasł, a Charlie podniósł się i otworzył oczy, które podobnie jak poprzednio były czarne.
-Charlie?- spytała, nieco zlękniona. Ten jednak nie odpowiadał. Zachowywał się jak lunatyk. Wstał, niczym automat i skierował się w stronę wyjścia. Następnie otworzył sobie drzwi i wyszedł na zewnątrz.
-Coś ty zrobił?!- wrzasnęła na Michaela ze złością, porywając się z miejsca i biegnąc za chłopakiem.
-Co ja zrobiłem? To ty go wskrzesiłaś.- odpowiedział, po chwili doganiając ich.
                                                                              ***
Brandon cały czas siedział zamknięty w pokoju. Nie wynurzał się ani na moment, nie rozlegał się również stamtąd żaden dźwięk. Natomiast Annie, Gabrielle i Carter zgromadzili się z kuchni by omówić sprawy. Nie wiedzieli jakim cudem udało się Maggie wskrzesić chłopaka, nawet bardzo potężna czarownica mogłaby mieć z tym problem. No i sam Mchael był dla nich zagadką. Gabrielle jako pierwsza udała się do swojego pokoju, na górę z pretekstem bólu głowy. Tak naprawdę nie uśmiechało jej się uczestniczenie w tym, nie czuła, że to są jej problemu. Tak na prawdę czuła sie trochę jak piąte koło wozu. Gdy Carter też już chciał udać się na górę, przestraszona Annie go zatrzymała.
-Słuchaj, Annie może grozić niebezpieczeństwo.- powiedziała szeptem, patrząc mu w oczy.- To nie jest tak, że każdy byle śmiertelnik czy wampir może sobie użyc jakiegoś zaklęcia. Trzeba wziąć za siebie konsekwencje.
-Myślałem, że to mit. Z Brandonem wszystko gra.- odpowiedział, marszcząc brwi.
-Ja też tak myślałam. Ale czy widziałeś Michaela? Jego, klątwa już dopadła. Będzie z dnia na dzień wyglądać coraz gorzej. To nie jest kwestia tego, że udało się uratować chłopca.
-Maggie też to spotka?
-Nie... Za wskrzeszenie człowieka musi odpowiedzieć swoim życiem. Równowaga musi zostać zachowana. Carter, ona umrze.
Carter nie zdążył nic powiedzieć, gdyż w tym momencie usłyszeli kroki zmierzające na górę. Myśleli, że to Brandon, jednak ujrzeli kroczącego z nogi na nogę Charlie'ego, a za nim przybiegli Maggie i Michael. Carter chciał go zatrzymać, jednak ten widocznie szedł w jakimś okreslonym kierunku. Wolno wszedł na samą górę. Wszędzie zrobiło się ciemno, jednym źródłem światła były błyskawice rozświetlające na kilka sekund pomieszczenia. Chłopak wszedł do małej biblioteczki znajdującej się na samym końcu korytarza i przez chwilę stał bez ruchu.
-Charlie..- powiedział niepewnie, chwytając go za ramię. Charlie, nadal jakby w transie, robił swoje. Wyjął jedną książkę z półki i w tym samym momencie, półka znajdująca się na przecwko przesunęła się w prawo ukazując sekretne przejście prowadzące do góry.
-Mówiłeś, że nie ma tutaj strychu.- szepnęła Maggie.
-Nie wiedziałem.
Charlie oraz reszta ruszyli do góry. Każdy stopień wydawał przeraźliwe skrzypienie, które powodowało gęsią skórkę. Znaleźli się na obszernym, lecz nieco niskim strychu. Wszędzie leżały antyki, stare meble oraz przedmioty. Większość z nich przykryte było czerwoną płachtą. Na ścianie widział wielki obraz, ciągnący się od podłogi do sufitu. Charlie stanął przed nim i już się nie poruszył.
-Co dalej?- spytała Annie i podeszła do chłopaka. Pomogła mu się troszkę przesunąć, po czym sama przyjrzała się obrazowi. Przedstawiał on rodzinę; kobietę siedzącą na krześle, dwoje dzieci obok i mąż z tyłu. Dziewczyna lekko dotknęła obrazu. Usłyszeli ciche kliknięcie i obraz uchylił się. Były to drzwi, prowadzące do jakiegoś sekretnego pokoju. Otworzyła je i wręcz zamarła. W środku odwrócony do nich tyłem siedział Jack na bujanym fotelu, który wydawał z siebie lekkie skrzypnięcia. Wampir siedział bez ruchu, wpatrując się w lekko uchyloną szafę stojącą na przeciwko niego. NAtomiast obok niego siedział na podłodze chłopiec, Damien, bawiący się samochodzikiem. Nucił sobie cicho, a gdy ich zobaczył pomachał im radośnie. Annie bardzo wolno podeszła do Jack i położyła mu dłoń na ramieniu.
                                                                                                                      C.D. nastąpi

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 1

Początek końca. Tak można by było nazwać ów dzień, w którym to istoty ciemności wraz z człowiekiem zwyciężyli nad istotami światła. Jednak to była tylko bitwa. Wojna nadal trwała i nie zanosiło się na jej koniec. Nasi bohaterowie nie mieli o tym pojęcia. Na razie świętowali zwycięstwo nad serafami. A przynajmniej większość z nich. Gigi poległa ratując Charlie'ego. Jack uciekł gdzieś ogarnięty szałem krwi wampira w swoich żyłach. Kto wie gdzie się teraz znajdował i co robił. No i jeszcze Maggie i Charlie. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak silny przedmiot znajdował się w jej posiadaniu. To nie mogło się dobrze skończyć. Niestety emocje wzięły górę. Maggie drzemała sobie oparta o klatkę piersiową Charlie'ego w czasie gdy on sam zdołał się już obudzić.A raczej poprawnym określeniem byłoby, powstał z martwych. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Otwierając po raz pierwszy oczy całe jego białka zaszły czernią. Nagle zrobiło się głucho, nie dobiegał tutaj nawet najmniejszy dźwięk. Charlie z początku myślał, że stracił słuch. Ziewnął kilkakrotnie by odetkać uszy, lecz nie to było źródłem problemu.Obok niego nie leżała już dziewczyna, był całkiem sam. Chciał się podnieść, lecz nie mógł się ruszyć. Jakaś niewidzialna siła przyciskała jego klatkę piersiową do posłania. W pewnym momencie aż zabrakło mu tchu. Zdołał lekko unieść głowę by rozejrzeć się, na tyle ile mógł, po pomieszczeniu. Było tak przeraźliwie cicho i ciemno. Nagle usłyszał szepty z najciemniejszego kąta stodoły.
-"Kto tam jest"- próbował powiedzieć, lecz z jego ust nie wydobył się nawet jęk. Z czasem szepty zaczęly być coraz bardziej wyraźniejsze. Co najmniej kilka głosów wołało:"Pomóż nam". Czuł ten ból. Znajdowały się tutaj dusze, które cierpiały. Tak go to wzruszyło, że po jego policzkach potoczyły się pojedyncze łzy. Pragnął coś zrobić, chociaż odezwać się. Nagle drzwi stodoły zaczęły się wolno otwierać z przeraźliwym skrzypieniem. Charlie odwrócił wzrok w tamtą stronę, gdyż teraz tylko ten ruch zdołał uczynić.Już nie czuł bólu, szepty również ucichły. Teraz odczuwał swoiste zimno. Włosy na jego rękach stanęły dęba, a każdy jego oddech zamieniał się w parę. Po chwili wysoka, szczupła postać dostała się do środka. Nie widział, czy to w ogóle człowiek. Owe "coś" miało na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem naciągniętym na głowę. Co dziwne postać jakby sunęła po ziemi, nie podnosząc dolnych koniczyn. Po chwili przyłożył do "ust" długi, szczupły palec i wydobył z siebie odgłos podobny do ciszenia. Charlie był tak przerażony, że na moment przestał oddychać. Bał się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Ku jego przerażeniu, postać zauważyła go i zaczęła sunąc w jego stronę. Chłopak ze wszystkich sił próbował uwolnić się z tego "niewidzialnego uścisku", lecz nic z tego. Czuł się jakby był zanurzony w zastygłym betonie. Im bliżej to zbliżało się do niego tym wyraźniej go widział. To co uznał za długie palce było ostrymi szponami. Próbował dostrzec twarz, lecz zdawało się, że nic tam nie ma. Nie ma twarzy. Wyciągnął ku niemu szpony i wydobył z siebie odgłos podobny do krzyku. W rzeczywistości było to jego imię. Charlie. Charlie. Charlie.
-Charlie!- krzyknęła Maggie, wpatrując się w niego z przerażeniem. Chłopak w rzeczywistości leżał bez ruchu z otwartymi oczami, które były całe czarne. Potrząsnęła nim mocno i zawołała jeszcze raz. To chyba poskutkowało, bo Charlie ocknął się, już z normalnymi oczyma i podniósł się błyskawicznie do pozycji siedzącej. Nie wiedział z początku gdzie jest i co się stało. Widząc jednak to przerażenie i jednocześnie ulgę w oczach Maggie zrozumiał. Nie miał jednak pojęcia co miało znaczyć tamto wydarzenie. Przyciągnął ją do siebie mocno objął.
-Charlie... już myślała, że się nie uda. Nie budziłeś się i na dodatek twoje oczy...
-Już dobrze, jestem tutaj.- uspokoił, trzymając ją w swoich silnych ramionach. Po chwili jednak nieco odsunął się by móc na nią spojrzeć.- Ale...jak? Czy ja jestem...wampirem?
-Nie, nie.- odpowiedziała szybko i widząc ulgę w jego oczach dodała- Użyłam zaklęcia. Wiem, że to było samolubne, ale nie mogłam pozwolić ci odejść. Nie teraz, nie w taki sposób. Nie przeze mnie.
Chłopak dostrzegając gromadzące się w jej oczach kropelki łez ponownie ją przytulił zapewniając, ze wszystko w porządku. Miał teraz taki mętlik w głowie, że myślał o konsekwencjach jakie mogły go dosięgnąć przez jej heroiczny czyn. Do wnętrza stodoły powoli wkradało się słońce. Dopiero to niejako ocuciło Maggie. Wyrwała się niezgrabnie z jego uścisku i wstała.
-Muszę wracać. Pewnie martwią się o mnie, ale wrócę tutaj niedługo i przyniosę ci jedzenie i ubranie.- oznajmiła pospiesznie, zabierając księgę. Charlie również wstał.
-Pójdę z tobą, nie muszę przecież tutaj zostawać.- odpowiedział z lekkim uśmieszkiem. Widząc jednak jej powagę spoważniał.- Czekaj...nikt nie wie, że żyję?
-Nie, nie mogłam...Powstrzymaliby mnie. Ale powiem im w odpowiednim momencie. Na razie zachowajmy to w sekrecie, okej?- spytała i nie dając mu możliwości sprzeciwu wyszła pospiesznie. Po chwili jednak wróciła i pocałowała go w policzek z uśmiechem. Następnie wybiegła i o mało co nie zderzyła się z Brandonem, który właśnie miał zamiar tam wejść. Obydwoje byli tak zaskoczeni, że przez chwilę się nie odzywali. Maggie wykorzystała moment i zamknęła za sobą drzwi stodoły, po czym zaważyła jeszcze dużą deską.
-Słuchaj, Maggie...- wampir westchnął, patrząc na nią z troską.- Wszystko okej?
-Tak, oczywiście. To znaczy...nie.-odpowiedziała, chcąc go jakoś wyminąć. Brandon jednak chwycił jej ramię i przyciągnął do siebie. Maggie, przez chwilę się opierała, jednak w końcu dała sobie spokój.
-Wiem, że jest ci ciężko po tym wszystkim. Potrafię sobie to wyobrazić.- westchnął głośno i spojrzał jej odważnie w oczy.- Mogłem go wtedy uratować. Charlie byłby teraz wśród nas, ale...przed bitwą prosił mnie bym tego nie robił. Nie chciał być wampirem. On...
-Rozumiem.- przerwała mu dosyć ostro, nadal unikając jego wzroku. Chciała już zakończyć tą rozmowę, jednak wiedziała, ze Brandon nie odpuści jej tak łatwo. Słońce zbliżało się coraz bliżej i pokrywało coraz większą częśc ziemi, jednak wampirowi zdawało się to nie przeszkadzać. Dziewczyna westchnęła przeciągle i chwyciła go za rękę, po czym poprowadziła w stronę domu. Przez ten czas próbowała wymyślić coś skutecznego, by przestał się przejmować i martwić nią. Będąc już w środku nadal nie miała żadnego pomysłu. Postanowiła więc improwizować. Po zamknięciu drzwi naparła na niego całym ciałem przygwożdżając go do ściany. Jako seraf była teraz silniejsza, chociaż Brandon z pewnością i tak by jej nie odepchnął. Dotknęła jego policzka i spojrzała na niego ze smutkiem.
-Naprawdę rozumiem dlaczego to zrobiłeś, Brandon. Mimo iż go nienawidziłeś, zrobiłbyś wszystko dla mnie. Wiem to i przepraszam za moje zachowanie. Nie chodzi tylko o śmierć Charlie'ego, ale o Joe'ego, nawet o Gigi i o innych mieszkańcach miasta. Coś we mnie pękło. Musisz dać mi trochę czasu..-spuściła głowę, nie odsuwając się jednak od niego ani na milimetr. Niedostrzegalnie odłożyła w tym czasie Księgę na półkę obok. Wampir rzeczywiście zdawał się tego nie zauważać. Odgarnął kosmyk włosów, który zaszedł jej na oczy i uniósł lekko podbródek by móc spojrzeć jej w oczy.
-Kochanie, tak mi przykro...Wiem , że cierpisz i dam ci tyle czasu ile potrzebujesz. Ale wiedz, że jestem tutaj i zawsze możesz ze mną porozmawiać, albo nie gadać.- widząc jej minę, parsknął śmiechem i dodał -Tak, wiem, powiedziałem ten durny tekst, który mówi się w filmach młodzieżowych, właśnie w takich momentach. To jednak nie sprawia, ze moje słowa nie są prawdziwe. Jestem tutaj i cię kocham.
-Ja ciebie też.- odpowiedziała od razu- i potrzebuję się teraz.
Po tych słowach przyciągnęła go do siebie i pocałowała mocno w usta.
-Maggie..
-Nie mów teraz nic. Potrzebuję cię.- wyszeptała mu w usta, po czym znowu go pocałowała tym razem jeszcze bardziej namiętnie. Brandon nie pozostawał jej dłużny, tylko zaczął ją rozbierać, nie myśląc nawet, że w domu są inni osobnicy. Cieszył się, że znowu ją odzyskał, a przynajmniej tak myślał. Rozmowa to byłą ostatnia rzecz jakiej teraz Maggie potrzebowała. Chciała to wszystko wyłączyć, a seks to był najlepszy pomysł na jaki wpadła. Gdy gorące całusy już nie wystarczały, wskoczyła na niego, tak, że teraz oplatywała nogami jego biodra. Nie mogli tego robić tak w przejściu, więc Brandon z szybkością wampira przeniósł ich na górę do sypialni. Gabrielle, będąca w tym czasie obok w pokoju tylko pokręciła głową z lekkim uśmieszkiem. Właściwie ona nie miała już tutaj zbyt dużo do roboty. Krótko mówiąc po walce, jej obecność była zbędna. Chciała tylko pożegnać się z Brandonem i wyjechać, lecz ten najwyraźniej był teraz zajęty czymś bardziej produktywnym. Z każdą bowiem chwilą tutaj narażała się na gniew swojego szefa, Abbadona. Carter też siedział w tym pokoju, jednak był nieco nieobecny. W przeciwieństwie do Gab, martwiło go zachowanie Maggie. Bał się, że po tych tragediach już całkowicie się stoczy i co gorsze pociągnie za sobą Brandona, który dopiero co wyszedł na prostą. Kolejną rzeczą o którą się bał był Jack, który zniknął po walce bez słowa. Wampir nie miał pojęcia gdzie go szukać. Przechadzał się po pokoju, raz po raz zaglądając za okno, jakby w nadziei, że przyjaciel pojawi się. Słońce wyszło już w całej okazałości, więc wampiry były uwięzione w domu aż do zmroku. Na szczęście istniało w tej klitce coś takiego jak jedzenie, więc ci którzy nie żywili się czerwonawym płynem, byli zabezpieczeni przed głodem. Tajemniczy chłopiec także pozostał na swoim miejscu. Wyglądał na poddenerwowanego, jednak nikt nie zadał sobie trudu by spytać o co chodzi. Każdy zastanawiał sie jedynie jak długo jeszcze chłopiec będzie tutaj gościem. Annie nie wychodziła ze swojej sypialni, gdzie siedziała na ziemi obłozona książkami. Wygrana wcale jej nie cieszyła, gdy nie było przy niej Jacka. Tak jeszze nigdy się o niego nie martwiła. Po prostu zniknął bez słowa. Mógł już teraz być martwy. Po dłuższym zastanowieniu postanowiła rzucić zaklęcie lokalizujące. Jedynym problemem było to, że nie mogła znaleźć żadnej rzeczy należącej do niego. Nawet nie zostawił po sobie sztyletu. Zdruzgotana Annie przeszukała wszystkie szafy, wszystkie zakamarki. W końcu stanęła przed stojącym lustrem by przez chwilę pomyśleć. Własnie to sprawiało, że jaśniej myślała. Dotknęła wisiorka, z którym się nie rozstawała i mruknęła sama do siebie:
-Idiotka..
Przecież właśnie tą błyskotkę dostała od niego, kilka dobrych lat temu, gdy wszystko jeszcze było po staremu. Kupił jej to w przydrożnym sklepie za kilka dolarów. Nieważne ile to kosztowało, dla niej było bezcenne. Zebrała wszystkie potrzebne materiały, narysowała solą krąg wokół siebie i położyła mapę na podłodze. Następnie jeszcze zapaliła świeczki, uniosła wisiorek nad mapą i zaczęła mamrotać zaklęcie po łacinie. Na początku nic się nie działo. W końcu poczuła moc w okół siebie, wręcz wibrowała w jej palcach. Wymawiała już zaklęcie od dłuższego czasu, jednak naszyjnik ani drgnął. Annie zdenerwowała się. Takie proste zaklęcie nie mogło się nie udać. Coś było nie w porządku. Ścisnęła łańcuszek mocniej i zaczęła wypowiadać słowa bardziej odważnie, z większą mocą. Płomienie w świeczkach zaczęły się wydłużać, jednak medalion nadal nic nie wskazywał.
-Pokaż mi!- wrzasnęła, już pozbawiona wszelkiej kontroli. W tej samej chwili wisiorek samowolnie wypadł z jej dłoni i uniósł się do góry. Przez chwilę tam krążył, uderzając lekko w sufit i gdy świeczki zgasły, upadł na podłogę. Czarownica przez chwilę wpatrywała się osłupiała w medalion. Jeszcze nigdy nie spotkało ją  coś podobnego. Co to mogło znaczyć.
                                                                                                                 ***
Charlie leżał cały dzień na twardym stole, czy cokolwiek to było i dumał. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Czuł się dziwnie, nieswojo. Próbował sobie również przypomnieć gdzie się znajdował, w czasie gdy był martwy. Jednak jedynie co potrafił przywrócić z tamtego czasu było światło. Oślepiające światło. Takie, który wręcz wprawiało go o ból głowy. Chciał podejść do małego okna, jednak po drodze nadepnął na coś. Schylił sięi podniósł mały, złoty krzyżyk. Obejrzał go z ciekawością. Wyglądał na zwykły znak chrześcijański, jednak gdy tylko go dotknął poczuł coś więcej. Nie potrafił tego opisać, ale zrobiło mu się na tyle słabo, że musiał usiąść. Chwilę potrzymał głowę między nogami. Gdy już zrobiło mu sie lepiej odłożył wisiorek i spojrzał w okno. Ujrzał Maggie i Brandona całujących się, na łózku. Może i było to nieodpowiednie, ale nie mógł jakoś odlepić od nich wzroku. Cóż, nie było to zaskoczeniem, ze nadal coś do niej czuł i wpatrywanie się w tą scenę bolało go coraz bardziej, jednak nie potrafił przestać patrzeć.
                                                                                                                ***
Po dosyć wykańczającej "czynności", która powtarzała się trzy razy, Brandon usnął. Maggie rzecz jasna była jeszcze bardziej zmęczona od niego, jednak nie mogła pozwolić sobie na sen. Musiała wykraść się do Charlie'ego. Nie wiedziała jak długo musi czekać, by mieć pewność, że wampir na dobre usnął. Musiała również zrobić coś ze swoim wyglądem. Zarówno wampir jak i ona byli pomazani swoją własną krwią. Gdy namiętność i podniecenie wzięło górę nie panowali nad sobą i nawzajem napili się własnej krwi. Jej nie mogła zaszkodzić jego, już to robili. Jednakże nie wiedziała jaki skutek wywrze na nim krew serafa. Troszkę się tego obawiała, jednak teraz teraz miała ważniejsze rzeczy na głowie. Gdzieś po północy, delikatnie wysunęła się z jego objęć i na palcach ruszyła w stronę toalety. Nie było czasu na prysznic, po za tym nie chciała obić hałasu, więc tylko wytarła się ręcznikiem i ubrała. Następnie zeszła na dół, nie zapalając nigdzie światła i zapakowała do torby trochę jedzenia, butelkę wody i parę ciuchów, które znalazła w szafie. Było już tak blisko, teraz wystarczyło wymknąć się z domu. Nie mogła uwierzyć, że idzie jej tak łatwo. Cicho skierowała się w stronę drzwi i wyszła zamykając je za sobą najdelikatniej jak potrafiła. Potem już rzuciła się biegiem w kierunku stodoły. Jednakże im bliżej znajdowała się celu, tym wyraźniej widziała, że ktoś tam stoi. Męska sylwetka opierała się o duże drzwi. Nie zwalniała jednak kroku. Jej oczom ukazał się całkowicie obcy jej mężczyzna, jednak wydawało jej się, że gdzieś go już widziała. Był wysoki, postawny. Miał ciemne, nieco kręcone włosy, a na jego policzkach widoczne były małe dołeczki. Ubrany był w długi, ciemny płaszcz, nieco nie adekwatny do tej epoki. Patrzył na nią z uśmiechem. Teraz go poznawała. Był taki podobny do Brandona.
-Hej, Margarett. Czy może powinienem mówić Maggie. Tęskniłaś?- spytał, uśmiechając się do niej wymownie.
-Michael...
                                                                                                       C.D. nastąpi

[No i w końcu nadszedł ten upragniony moment w którym dodałam rozdział. Nawet głupio mi was przepraszać po raz tysięczny, że tak długo nie dodawałam niczego. Ale teraz to się zmieni! Wiem, że słyszeliście już to, ale tym razem na poważnie. Mam w planach zmienić również wygląd bloga i uzupełnić w końcu zakładki. Ta częśc jak już mówiłam będzie ostatnia, więc również bardziej przemyślana. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba:)
P.S. Z poprzednią moderatorką straciłam nieco kontakt, więc znowu poszukuję osoby, która umie i chciałaby pomóc mi z szablonem i różnymi dodatkami. Mój nr gg: 43047499 ]