wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 18

Po jej jakże decydujących słowach nie uzyskała od razu odpowiedzi. Myślała nad tym by powtórzyć głośniej. Jak jednak mogli jej nie usłyszeć, byli aniołami. Nie wiedząc jak dalej się zachować, zaczęła z wolna iść ku nim. Serafy, jakby naradzali się między sobą w myślach, wymieniając spojrzenia. Trwało to chyba wieczność, lecz w końcu Seth zwrócił się ku niej z promiennym uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę z twojej decyzji. Podróż była udana?
-Co z wampirem?- w rozmowę wciął się Lucian, nie będąc tak pozytywnie nastawiony jak Seth.
-Wiadomo było od początku jak to się skończy. W końcu to tylko wampir. Czegóż można było się po nim spodziewać?-odpowiedziała przybierając maskę obojętności. Jej wielkie chęci i zapał spowodowane tym by ten plan wypalił był tak wielki, że udawanie przychodziło jej z łatwością. Ostatnio odkryła także co może spowodować by udawać bardziej przekonująco. Ogień.
-Podróż to jeszcze skuteczniej potwierdziła.- dodała, po efektownej ciszy, splatając ręce na piersi.
-Od początku to przeczuwaliśmy, kochanie.- włączyła się w konwersację Lea, podchodząc bliżej. Maggie nadal utrzymywała wyczerpujący kontakt wzrokowy z Lucianem, który widocznie, nie do końca jej ufał. Jego oczy magnetyzowały, zmuszały do odkrycia prawdziwego ja dziewczyny. Ona jednak nie okazywała grama emocji. Oczyściła całkowicie umysł, starała się o niczym nie myśleć. Nie myśleć o Brandonie, wczorajszej nocy, Charlie'em oraz swoich przyjaciołach. Swojej rodzinie. W niej ostatnia nadzieja. Po kilku, dłużących się w nieskończoność minutach, na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech. Wszyscy wiedzieli co to znaczy. Akceptację.
-Więc...nadal mogę do was dołączyć?- zapytała, odrywając w końcu wzrok od Luciana, przenosząc go na pozostałych członków "stowarzyszenia".
-Oczywiście. Potrzebujemy cię.- dopełnił Seth stając obok niej. Maggie odetchnęła z ulgą. Szło jej całkiem dobrze. Wiedziała jednak, że to dopiero początek.
-Czeka cię teraz najtrudniejsze zadanie, moja mała. Musisz przejść rytuał, podczas którego staniesz się jedną z nas. Twoje moce będą o wiele silniejsze.
-Czyli będę musiała jakoś udowodnić swoją lojalność?- to pytanie było jednak błędem. Lucian od razu nabrał podejrzeń.
-A co, jesteś nam nielojalna? Musisz nam coś udowadniać?- prychnął na powrót stając się nieufny. Zanim Maggie zdążyła odpowiedzieć, Seth upomniał go, by ten spuścił nieco z tonu. Dosłownie kilka sekund później zza wzgórza wyjrzała sylwetka mężczyzny. W pierwszej chwili dziewczyna nie mogła go poznać. Gdy pokazał się już w całej okazałości, aż ją zatkało. Był to Wilhelm. Wszyscy całkowicie o nim zapomnieli. Jak mogli przeoczyć tak znaczącą osobę.
-Ona łże.- powiedział nie odrywając od niej, pełnego nienawiści spojrzenia.- Nadal jest z tym wampirem. Spędziłem z nimi kilka dni. Wszystko wiem. Planują coś przeciwko wam.
-Naprawdę? A masz jakieś dowody oprócz pustych słów?- Maggie próbowała zachować spokój, jednak gdy usłyszała jego słowa, poczuła dosłownie, że grunt jej się wali pod nogami. Wszystko już szło dobrym torem, Wilhelm mógł to wszystko zniszczyć.
-Niepotrzebne mi dowody. Jestem królem.- oznajmił dumnie, robiąc kilka kroków do przodu.
-Tak? A gdzie twoje królestwo?- spytała z nutką drwiny w głosie, odwracając się ku nim.- Naprawdę chcecie wierzyć wampirowi zamiast mnie? Zamiast jednemu z was?
-Jeszcze nie.- burknął pod nosem Lucian. Seth przez chwilę jak gdyby zbierał myśli, zastanawiając się co dalej. W końcu, dotknął jej ramienia i odparł:
-Teraz możesz się wykazać, kochana. Co zrobisz jeśli napotkasz taką przeszkodę na swojej drodze?
Lea i Lucian nie mogli uwierzyć własnym uszom. Przecież oskarżenia Wilhelma były całkowicie prawdopodobne. Po co miałby kłamać? Seth natomiast chciał po prostu "usunąć przeszkodę" i to bez uzgodnienia tego z nimi. Seraf zauważył to w ich spojrzeniach i porozumiał się natychmiast z nimi bez słów. To było coś w stylu "Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą". Następnie kiwnął głową do Maggie i stanął za nią, tak jak poprzednio. Wilhelm zauważył, ze nie idzie po jego myśli, a wręcz przeciwnie.
-Czekajcie, co chcecie zrobić? Chyba nie ufacie tej smarkuli?- jąkając się i cofając próbował jeszcze jakoś się ratować. Maggie bez chwili zastanowienia wyciągnęła  dłoń ku niemu, po czym bez zamykania oczu skupiła się na  swojej mocy całą sobą. W jej oczach pojawiły si małe ogniki, a źrenice rozszerzyły niemalże na całą gałkę oczną. Wlepiła wzrok w króla, który upadł na ziemię i zaczął krzyczeć z bólu. Gdy Maggie poczuła już tą całą, wielką moc w sobie, zacisnęła dłoń w pięść. Dokładnie w tym samym momencie Wilhelm zaszedł płomieniami. Jego męczarnie nie trwały długo. Ostatecznie nic po nim nie zostało, tylko popiół.
                                                                              ***
W tym samym czasie reszta ekipy znajdowała się w domku nieopodal lasku. Posiadał on dwa piętra oraz piwnicę. Cały wykonany był z drewna. Razem liczył kuchnię, dwie łazienki oraz pięć pokoi i salon. Tuż obok domku znajdowała się szopa. To wszystko oczywiście było w posiadaniu Joe'ego. Wszyscy siedzieli w jednym pokoju, prawie nie odzywając się. Tylko Carter i Charlie nadal pracowali nad księgą serafów. Reszta nie mogła znaleźć sobie zajęcia. Brandon, a raczej Michael cały czas szukał jakiejś wymówki by wyjść. Miał już wszystko zaplanowane, lecz takie wyjście bez powodu byłoby podejrzane. Starał zachowywać się jak swój młodszy brat, lecz za bardzo mu to nie wychodziło, gdyż w rzeczywistości spędził z nim jedynie dwadzieścia lat i to jeszcze jakieś dwieście lat temu.
-Masz tutaj cygaro? Albo chociaż jakieś fajki? Cokolwiek?- spytał nagle Joe'ego. Carter oderwał się na chwilę od księgi i spojrzał podejrzliwie na Brandona.
-Od kiedy palisz?
-Nie palę. Po prostu nudzi mi się, Sherlocku.- odpowiedział siląc się na obojętność. W rzeczywistości robił się coraz bardziej spięty. Popełniał jedną gafę za drugą. W końcu zaczną coś podejrzewać. Tylko tego by brakowało.
-Ktoś chyba powinien iść na zwiady.- ponownie podjął próbę konwersacji.
-Niby w jaki sposób? Przecież nie możemy przejść przez bramę.- ostudził jego zapał Jack.
-Ale może gdzieś w pobliżu znajdą się jakieś poszlaki, czy coś. Albo ludzi. Przecież do tej pory nikogo nie spotkaliśmy. Może da się kogoś uratować.- zaoponował chwytając się tego tematu. Wszyscy wymienili spojrzenia, namyślając się.
-Dobrze. Ja pójdę z tobą.- odpowiedział, w końcu Charlie, wstając już.
-Nie.- odpowiedział trochę za szybko.- Właściwie chcę coś jeszcze zrobić.
-Co takiego?-zapytał Carter, patrząc na niego spode łba.
-Chcę się spotkać z Maggie.
Ten kolejny aspekt mógł sprawić, że  go puszczą i że Charlie nie będzie zbytnio chętny do pójścia.
-Wiesz, że to zbyt ryzykowne, Brandon...- odpowiedział, mówiąc już nieco łagodniej. Wampir podniósł się i marszcząc lekko brwi, by nadać bardziej brandonowego wyglądu, dodał:
-Będziemy ostrożni. Ja po prostu... muszę ją zobaczyć. Nie musimy nawet rozmawiać. Chcę ją zobaczyć...
-W porządku.- powiedział w końcu Carter, uśmiechając się do niego nikle.- I postaraj się poszukać ludzi, cokolwiek.
Brandon skinął głową w odpowiedzi i skierował się w stronę drzwi. Po drodze jedynie zmierzwił włosy. To jednak wystarczyło by zwrócić uwagę Cartera. Po wyjściu wampira, od razu zapytał Jacka:
-Mówi ci coś ten ruch?- zmierzwił włosy w taki sam sposób. Jack przez chwilę zastanawiał się, gdy jednak zorientował się, z kego ust zniknął uśmiech.
                                                                        ***
Maggie wraz z trzema serafami udali się do ich "siedziby". Był to po prostu jeden z opuszczonych domów. Dziewczyna spodziewała się w środku jakichś broni, specjalnych przyrządów, tajnych pomieszczeń i innych takich. Jednakże dom wyglądał zwyczajnie, nie było w nim nic nadzwyczajnego. Może z wyjątkiem tego, że w okół walały się książki w obcych językach każda. Zostawili Maggie na chwilę w salonie i poszli do innego pokoju porozmawiać. Dla zabicia czasu wyciągnęła z kieszeni pierścień i zaczęła obracać go w dłoni. Niesamowite było to, że przez tak długi czas miała go ciągle przy sobie. Zauważyła również, że coraz bardziej błyszczał. Po jakimś czasie wrócił tylko Seth z wiadomością, że pozostali musieli "coś załatwić" poza miastem.
-Dzisiaj odbędzie się twoja inicjacja. Chciałbym ci coś dać przedtem.- oznajmił zdejmując z szyi srebrny wisiorek. Z pozoru był to tylko zwykły krzyżyk, tak też wyglądał. Od razu założył go jej i dodał uzupełniająco:
-To mortis-vitae. Inaczej naszyjnik śmierci. Można za pomocą niego ożywić zmarłego. Są jednak pewne komplikacje z tym związane. Po pierwsze nie powinno się, a raczej jest to zabronione ożywiać człowieka.
-Dlaczego?- spytała natychmiast, obracając naszyjnik w dłoni. Seth w odpowiedzi uśmiechnął się tajemniczo nie dodając już nic. Dał jej także małą lecz bardzo grubą książkę pełną dopisków, nazywając ją "kieszonkową księgą czarów". Również zabronił używać je bez ważnego powodu.
-Gdzie są wszyscy ludzie?- zadała pytanie, nurtujące ją już od dłuższego czasu.
-Nie jest ci ta informacja niezbędna. Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że są bezpieczni. Przypominam, że tutaj nie chodzi o nich.- wyjaśnił zbierając się już.
-Gdzie idziesz?
-Muszę do nich dołączyć. A ty, może wykorzystaj ten czas i poćwicz trochę, co?
Na pożegnanie jeszcze mrugnął do niej i zniknął. Maggie nie wiedziała gdzie poszli ani na jak długo, jednak musiała zaryzykować i poszukać tych ludzi. Przeszła w pośpiechu głównymi ulicami cały czas rozmyślając o naszyjniku, który dostała. O jakie komplikacje chodziło? I dlaczego nie można było go użyć na człowieku. Wiedziała jednak jedno; może się przydać. Wszędzie było tak pusto i głucho. Przyprawiało ją to o ciarki. Nagle jednak usłyszała ciche wołanie. Bez zastanowienia udała się w tamtym kierunku, pokonując dystans biegiem. Bała się bowiem, że zaraz, ktokolwiek to był, przestanie krzyczeć i straci trop. Nigdy nie była w tej części miasta. Znajdowały się tutaj cztery ogromne budynki przeznaczone na przechowanie towarów, a więc pełniły rolę magazynów. Maggie zwolniła nieco, aż całkowicie przestała biec. Słuch jej nie zmylił, dosłownie kilka metrów przed nią stał chłopiec w podartych ubraniach. Cały się trząsł i łkał chowając twarz w dłoniach. Dziewczyna ostrożnie do niego podeszła, nie chcąc go wystraszyć.
-Hej...nic ci nie jest?- spytała nieco zdławionym głosem. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, chłopiec momentalnie przestał płakać i utkwił swoje czarne, niczym noc oczy w niej. Ku jej przerażeniu, uśmiechnął się. Nie był to jednak zwyczajny uśmiech dziecka. Maggie przełknęła głośno ślinę i cofnęła się trochę. Chciała ponowić pytanie, lecz tym razem chłopiec zabrał głos.
-On zginie. Tak jak w przepowiedni.- zrobił krótką pauzę by zobaczyć jej reakcję.- Nic tego nie zmieni. Nawet to, że tak naprawdę nie jesteś po ich stronie.
-Maggie?!
Gdy usłyszała czyjeś wołanie, aż wzdrygnęła się. Kim był ten chłopiec? Skąd wiedział o przepowiedni? Było w nim coś mrocznego. Nagle zza rogu wyszedł Brandon. Błyskawicznie znalazł się przy niej. Dziewczyna, nie zastanawiając się przytuliła się do mocno.
-Jak tu wszedłeś?- spytała od razu, ściskając kurczowo jego koszulkę,
-Znalazłem zaklęcie, to wszystko.- odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od chłopca, który tylko się do niego uśmiechał. Jego słowa właściwie były prawdą. Częściowo. Michael w ciele Brandona posiadał pewne moce, pozwalające mu na tego typu bajery. Równocześnie było potrzebne zaklęcie. Gdy w końcu Brandon uwolnił się z jej objęć, ruszył wzdłuż dróżki, szybkim krokiem. Po drodze spoglądał na budynki. Dziewczyna była nieco zdezorientowana, nie wiedziała co ten kombinuje. Wzięła chłopca na ręce i ruszyła za nim niepewnie.
-Co robisz?- zapytała ostrożnie. Na jej pytanie chłopiec zachichotał i wyszeptał jej do ucha:
-On zrobi wielkie bum.
Brandon jak gdyby nie słyszał pytania. Wyciągnął sztylet i przeciął nim swój nadgarstek, następnie zaczął podchodzić do każdych drzwi, z czterech budynków i rysował na nich ośmioramienną gwiazdę, ozdobioną symbolami. Maggie przyspieszyła nieco kroku.
-Co ty wyprawiasz?!- podniosła głos, patrząc na to wszystko z przerażeniem. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Zachowywał sie jak automat.
-Proszę, nie przeszkadzaj mi. To ważne, kochanie.- odpowiedział najmilej jak się dało. Michael miał wszystko dokładnie obliczone, jego plan był doskonały. Była jednak jedna, malutka usterka. W odbiciu lustrzanym widoczna była jego prawdziwa postać. Na niestety dla niego, w drzwiach było malutkie okienko i gdy Maggie spojrzała niechcący na nie, to myślała, że się przewróci. Nie widziała w odbiciu Brandona, ale bardzo podobnego do niego meżczyznę. Domyślała się że to Michael. Nie wiedząc co robi, zaczęła się wolno cofać, wlepiając w niego przerażone spojrzenie. Nie umknęło to jego uwadze.
-Coś nie tak, Maggie?- zapytał podejrzliwie, podchodząc bliżej. Dziewczyna nie była w stanie wyksztusić słowa. Cały czas tylko cofała się, trzymajac mocno chłopca.
-Nie pozwól mnie oddać.- wyszeptał jej do ucha.
-To ty....Michael.- odparł w końcu, a raczej wyszeptała. Była jednak pewna, że trafiło to do Michaela, gdyż ten uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie czekając dłużej, puściła się biegiem, nie odwracając za siebie. Michael zareagował natychmiast przewracajac ją na ziemię. Przywarł do niej, trzymając z  całej siły. Maggie jednak nie była bezbronna. Dotknęła jego dłoni, na których momentalnie pojawiły się płomienie. Wampir wrzasnął i odskoczył od niej, próbując się sam ugasić. Dziewczyna nie traciła czasu, zabrała chłopca z powrotem na ręce i zaczęła biec. Jak najdalej od niego. Miała gdzieś anioły, to że miała udawać. Udała się prosto po za bramy miasta. Tam gdzie osiedli teraz Carter i inni. Michael naprawdę się zdenerwował. Aż zawył ze złosći. Chłopiec był mu bardzo potrzebny. Owszem mógł pobiec za nią, ale nie było teraz czasu. To tylko kwestia czasu zanim inni się dowiedzą i go powstrzymają. Narysował pdobne znaki na pozostałych drzwiach, po czym wziął kanister benzyny znajdujący  się niepododal i zaczął rozlewać płyn dookoła. Na koniec wypowiedział krótkie zaklęcie i odpalił zapałkę. Nie poczekał nawet na swój efekt. Od razu ruszył w drogę powrotną. Wszystko zaczęło płonąć. Nawet wnętrza magazynów, w których znajdowali się mieszkańcy Noir Seraphin Hill. O ich obecności świadczył jedynie krzyki...
                                                                                                       C.D. nastąpi.

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 17

Krzyki. Duszący dym ognia. Czerwone znaki. I dziecko stojące na środku. Koniec snu.

Ciężko oddychając, Brandon zerwał się do pozycji stojącej. Był cały zlany potem. Nie wiedział do końca co mu się śniło. To były tylko pojedyncze znaki, obrazy. Przetarł spocone czoło i spojrzał z niepokojem na dziewczynę. Wyjątkowo go to martwiło, gdyż ostatni raz kiedy śnił, Maggie wróciła. Należy podkreślić, że wampiry rzadko kiedy śnią... Dlatego też było to dziwne. Położył się z powrotem, przytulając ją do siebie. Po chwili drgnęła lekko i odwróciła się do niego przodem. Położyła swoją chłodną dłoń na jego policzek.
-Coś nie tak?- spytała ze zmartwieniem. Brandon odgarnął splątane kosmyki włosów za jej ucho.
-Nie, nie. To tylko zły sen.- odpowiedział uspokajająco i pocałował ją w czoło. Nie chciał o tym rozmawiać, nadal nie mógł się otrząsnąć. Dobrze wiedział jaka to była scena. Wielokrotnie po tamtych wydarzeniu miał koszmary. Wyrzuty sumienia go wykańczały. Jedynie polowanie i zabijanie ludzi jakoś to wszystko tłumiło. Jednakże tym razem wyglądało to trochę inaczej. Pojawił się chłopiec.
-Na pewno? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda, Michael?
-Michael?-spytał, nie zważając na jej pytanie. Oczywiście, mogło to być przejęzyczenie, ale dlaczego akurat to imię...? Nawet nie rozmawiali o nim często. Podniósł się ponownie do siadu i zlustrował ją pełnym niepokoju spojrzeniem. Maggie tylko obdarzyła go spokojnym uśmiechem i także usiadła.
-Tak. To twoje imię. Na pewno dobrze się czujesz?- dotknęła wierzchem dłoni jego policzka.
-Maggie, nie rób sobie głupich żartów. To nie jest śmieszne.- odpowiedział, denerwując się coraz bardziej. Odsunął się od niej i ubrał bieliznę. Dziewczyna zmarszczyła brwi i także nałożyła coś na siebie.
-Michael, nie wiem o co ci chodzi...- odparła cicho i całkiem na poważnie.
-Jestem Brandon! B R A N D O N- wrzasnął ze złością. Jeśli jeszcze raz nazwałaby go imieniem brata, oszalałby. Czekał tylko aż Maggie wybuchnie śmiechem, zacznie go przepraszać i powie, że to głupi żart, mało śmieszny. To jednak nie nastąpiło. Zamiast tego, bez słowa udała się do łazienki, by po chwili, trzymając okrągłe lusterko wrócić z powrotem.
-Brandona już nie ma, pamiętasz? Jesteś tylko ty, Michael.- powiedziała z nikłym uśmiechem, po czym odwróciła lusterko w jego stronę. Wampir oniemiał. Nie był w stanie poruszyć się, ani odezwać. W odbiciu widniał Michael. Nerwowo wymacał swoją twarz, włosy. Odbicie zrobiło to samo.
W tym samym momencie Brandon obudził się. Ten sen był nawet gorszy od poprzedniego. Taki prawdziwy. Tylko o co w nim chodziło? O to, że jest taki podobny do brata? Musiał jednak upewnić się do końca, że nie śni. Wstał i poszedł do łazienki. Tak jak się spodziewał, w odbiciu widoczny był on sam.
-Niezła aluzja, co?
Wampir błyskawicznie odwrócił się. Przed nim stał nie kto inny jak Michael. Wyglądał widocznie na zadowolonego.
-To twoja sprawka? Możesz włazić do mojej głowy?- wycedził przez zęby. W obawie, że Maggie obudzi się, zamknął drzwi.
-Tak. A wyobraź sobie co będę potrafił, gdy wrócę.- powiedział podekscytowany.
-Nie wrócisz. nie pozwolę na to.- odpowiedział, wpatrując się w niego nieustępliwym wzrokiem. Dużo o tym myślał i już zadecydował.
-Że co proszę?
-Słyszałeś.- odparł, czując, że na sam jego widok, gotuje się w nim. Michael przez kilka sekund uśmiechał się jeszcze.
-Myślałem, że wszystko ustalone, braciszku. Że chcesz mnie z powrotem.- cały czas grał zranionego, biednego. Kiedyś Brandon dawał się nabierać na te jego gierki. Teraz już go przejrzał.
-Nie mamy już o czym rozmawiać. Najlepiej będzie jak znikniesz.- odpowiedział tym samym kończąc konwersację. Żadne słowa nie przekonałyby go do tego. Michael już się nie uśmiechał. Podszedł do brata i położył dłoń na jego ramieniu, wpatrując się w niego swoimi zimnymi oczami.
- Próbował do ciebie dotrzeć po dobroci, braciszku. Jednak skoro to nic nie daje, muszę przejść do nieco drastyczniejszych metod.
Po tych słowach, dosłownie włożył pięść w jego brzuch. Brandon był tak zdziwiony, że w pierwszym momencie nie poruszył się. Wydał z siebie jedynie cichy jęk. Dłoń jak gdyby przeniknęła go, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Następnie zbliżył się do wampira i wszedł w niego. Ten upadł na kolana, trzymając się za brzuch. Przez kilka sekund wstrząsały nim dreszcze, pojękiwał cicho. W końcu jednak, przybrał na twarzy maskę obojętności i podniósł się. Odwrócił się w stronę lustra i uśmiechnął lekko. Nie był to uśmiech Brandona, a dobrze znany, arogancki uśmiech Michaela.
-Wybacz, braciszku, ale pożyczam twoje ciało na jakiś czas.- powiedział sam do siebie, poprawiając sobie włosy.
                                                                     ***
Nazajutrz, wczesnym rankiem wszyscy już byli spakowani i gotowi do drogi powrotnej. Była nadzieja. Był plan. Pierwszy raz od dłuższego czasu coś im się udało. Mimo iż Carter miał wielki wątpliwości co do owego planu, nie było innego wyjścia. To albo nic. Wystarczyło jedynie zdobyć do przeklęte Ostrze i zabić jednego z nich. Tylko jednego. To załatwiłoby wszystko. Niby takie proste, jednak takie skomplikowane.
Maggie natomiast zauważyła dziwne zachowanie Brandona. Już od samego rana. Dziwne uwagi które rzucał do niej, a nawet jego uśmiech nie był taki sam. Nie chciała jednak nikomu zawracać głowy takim drobiazgiem. Sądziła, że to po prostu nerwy. Gigi, rano czuła się już o niebo lepiej. Nadal była straszliwie wściekła na Charliego i o niczym innym nie mówiła, tylko o zabiciu jego. Wszyscy już mieli tego dosyć, więc ostatecznie w drodze powrotnej wampirzyca jechała z Carterem. Tylko on miał do niej anielską cierpliwość. Charlie jechał z Joe i Jackiem, Annie sama, a Maggie, jak poprzednio z Brandonem. Cały czas prawie nawijał i to jeszcze nie na temat, tylko o jakichś typowo błahych rzeczach. Dziewczyna cały czas rozmyślała co mogło tak na niego wpłynąć. Bo przecież nie seks, ani picie jej krwi.
-Brandon, dosyć tego.- przerwała mu po jakimś czasie. Ten zdziwiony odwrócił się jej stronę i uniósł pytająco brew.- O co ci chodzi? Co się tobie stało?
-Co masz na myśli?- spytał, udając głębokie zdziwienie.
-Jesteś dzisiaj jakiś inny... Nie wiem, moja krew tak na ciebie wpłynęła?- spytała cicho, patrząc na niego niepewnie. Michael już chciał spytać o  co jej chodzi, lecz teraz był Brandonem. Dziwnie by to wyglądało, gdyby nie pamiętał wczorajszych zdarzeń.
-No co, kochana. Jak twoja, słodziutka krew mogłaby mi zaszkodzić? A tak na marginesie, musisz przyznać, że ten drugi raz był zdecydowanie lepszy, co?- zapytał, uśmiechając się łobuzersko i mrugając.Zapytał o to, ponieważ gdy wrócił, już w ciele swojego braciszka, Maggie obudziła się i zrobili to ponownie. Tym razem jednak było znacznie brutalniej. Wtedy z prawdziwym Brandonem, to właściwie była tylko namiastka "wampirzego seksu". Natomiast z Michaelem pieprzyli się, bo inaczej nie można tego określić, o wiele ostrzej. Poszło też więcej krwi. Na samo to wspomnienie zarumieniła się lekko i zapadła bardziej w fotel. To zamknęło dalszą dyskusję. Brandon/Michael uśmiechnął się do siebie triumfalnie i skoncentrował z powrotem na drodze. Dlaczego to zrobił wczoraj z Maggie. Prawdopodobnie dlatego, że chciał zdenerwował brata, który w nim siedział, do granic wytrzymałości. Po za tym, rzecz jasna brakowało mu seksu. Przez jakieś dwieście lat pościł.
Pod wieczór, gdy robiło się już ciemno, dojeżdżali już pod "bramy" miasta, które rzecz jasna nie były widoczne gołym okiem. Każdy mógł wjechać do miasta, lecz by wyjechać potrzebne było specjalne zaklęcie. Joe, który kierował jednym ze samochodów, jechał pewnie przed siebie, nie myśląc o żadnych przeciwieństwach losu. Jednakże gdy już miał przejechać obok tablicy z napisem NOIR SERAPHIN HILL, z całej siły uderzył z coś niewidzialnego, rozwalając przy tym przód samochodu. Nikomu na szczęście nic się nie stało. Pozostałe samochody zaparkowały z piskiem opon tuż przed "ścianą".
-Co się stało?- zabrał głos Carter, ostrożnie podchodząc do bramy. Próbował przejśc, zrobić chociaż jeden krok, lecz na nic się to zdało.
-Przejście zostało zamnięte.- odpowiedziała Annie, podchodząc do wampira.
-Możesz zdjąć zaklęcie?
-Spróbuję.- powiedziała, po chwili wahania. Nie była w najlepszej formie, podobnie jak pozostali, a do tego potrzeba było dużo siły. Musieli jednak dostać się do miasta. Gdzie indziej mieliby się podziać. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłonie przed siebie mamrocząc przy tym słowa w języku łacińskim. Gdy to nic nie dawało, wymawiała je coraz głośniej, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Próbowała tak długo, aż krew nie zaczęła lecieć jej z nosa. Carter złapał ją w ostatnim momencie, gdy traciła już cierpliwość.
-Co teraz zrobimy? Tam zostawiliśmy wszystkie nasz rzeczy.- odezwała się Gigi, nadal jednak krzywo patrząc na Charlie'ego, który zdawał się nie zwracać na nią uwagi.
-Może da się przejść górą.- zaproponował.- Przecież brama nie sięga nieba.
Na jego słowa, Jack od razu wyszedł z szeregu i wskoczył na najbliższe drzewo. Następnie bez trudu wspiął się najwyżej jak się dało i próbował przejść. Brama jednak nadal działała, nawet tak wysoko. Zszedł, zrezygnowany na dół i wrócił do nich.
-Co teraz? Samochodem tego nie rozwaliliśmy, zaklęciem też nie.
Maggie, jak gdyby oderwała się na chwilę od nich. Żadne słowo do niej nie docierało. Tylko Brandon/Michael przyglądał się jej uważnie, z zainteresowaniem. Zaczęła wolno iść w kierunku niewidzialnej przeszkody i zanim się zorientowała, znajdowała sie już po drugiej stronie. Odwróciła się do nich z uśmiechem.
-Popatrzcie! Mi udało się przejść.- powiedziała, zwracając na siebie ich uwagę. Wszyscy wpatrywali się w nią z zaskoczeniem, ale i ulgą, że przynajmniej komuś się udało. Po chwili wróciła do nich. Nie dała nawet dojść do głosu Carterowi, który już chciał dać kolejne wskazówki.
-Teraz zrobimy tak. Ja tam pójdę i zrobię wszystko według planu. Dołączę do nich, nałożę pierścień i wszystko o co mnie poproszą. Dzięki temu zdobędę Ostrze. To musi się udać.- powiedziała podekscytowana. Dziewczyna powiedziała właścwie wszystko co trzeba było. Nic dodać nic ująć. Carter tylko podszedł do niej i przytulił ją.
-Uważaj na siebie. Oni są cwani, będą chcieli cię wypróbować.- odparł opiekuńczym tonem, po czym ujął jej twarz w dłonie i powiedział patrząc jej w oczy.- Cokolwiek się nie będzie działo, pamiętaj kim jesteś.
Maggie w odpowiedzi pokiwała głową. Następnie pożegnała się z pozostałymi, nawet  z Gigi. Jeśli "pożegnaniem" mozna nazwać lekki uśmiech. Chociaż wiedziała, że mieli się jeszcze zobaczyć i to całkiem niebawem, bała się o nich. Bała sie, że może po raz ostatni ich widzi. Na koniec podszedła do Brandona i pocałowała go czule.
-Uważaj na siebie i obiecaj, że jeszcze się zobaczymy- powiedziała, spoglądając w jego oczy, jak gdyby w nich znajdowały się wszystkie odpowiedzi.
-Obiecuję.- odpowiedział, siląc się na brandonowy uśmiech. Zanim odeszła, pocałował ją jeszcze mocno, namiętnie, co wywołało zawstydzenie u pozostałych, nawet u Maggie. Odwracając się jeszcze przeszła przez bramę i biegiem pokonała resztę trasy. Jakimś trafem wiedziała gdzie znajdzie serafów. Podążyła od razu na wzgórze. O dziwno nie zmęczyła się za bardzo. Może to przez strach który jej towarzyszył, a którego musiała sie wyzbyć. Nie pomyliła się, aniołowie stali tam w okręgu  i debatowali. Gdy tylko znalazła się w zasięgu ich wzroku skupili swoje trzy pary oczu na nią.
-Podjęłam decyzję.- powiedziała głośno.- Chcę do was dołączyć.
                                                                                                         C.D. nastąpi