sobota, 2 marca 2013

Rozdział 17

Krzyki. Duszący dym ognia. Czerwone znaki. I dziecko stojące na środku. Koniec snu.

Ciężko oddychając, Brandon zerwał się do pozycji stojącej. Był cały zlany potem. Nie wiedział do końca co mu się śniło. To były tylko pojedyncze znaki, obrazy. Przetarł spocone czoło i spojrzał z niepokojem na dziewczynę. Wyjątkowo go to martwiło, gdyż ostatni raz kiedy śnił, Maggie wróciła. Należy podkreślić, że wampiry rzadko kiedy śnią... Dlatego też było to dziwne. Położył się z powrotem, przytulając ją do siebie. Po chwili drgnęła lekko i odwróciła się do niego przodem. Położyła swoją chłodną dłoń na jego policzek.
-Coś nie tak?- spytała ze zmartwieniem. Brandon odgarnął splątane kosmyki włosów za jej ucho.
-Nie, nie. To tylko zły sen.- odpowiedział uspokajająco i pocałował ją w czoło. Nie chciał o tym rozmawiać, nadal nie mógł się otrząsnąć. Dobrze wiedział jaka to była scena. Wielokrotnie po tamtych wydarzeniu miał koszmary. Wyrzuty sumienia go wykańczały. Jedynie polowanie i zabijanie ludzi jakoś to wszystko tłumiło. Jednakże tym razem wyglądało to trochę inaczej. Pojawił się chłopiec.
-Na pewno? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda, Michael?
-Michael?-spytał, nie zważając na jej pytanie. Oczywiście, mogło to być przejęzyczenie, ale dlaczego akurat to imię...? Nawet nie rozmawiali o nim często. Podniósł się ponownie do siadu i zlustrował ją pełnym niepokoju spojrzeniem. Maggie tylko obdarzyła go spokojnym uśmiechem i także usiadła.
-Tak. To twoje imię. Na pewno dobrze się czujesz?- dotknęła wierzchem dłoni jego policzka.
-Maggie, nie rób sobie głupich żartów. To nie jest śmieszne.- odpowiedział, denerwując się coraz bardziej. Odsunął się od niej i ubrał bieliznę. Dziewczyna zmarszczyła brwi i także nałożyła coś na siebie.
-Michael, nie wiem o co ci chodzi...- odparła cicho i całkiem na poważnie.
-Jestem Brandon! B R A N D O N- wrzasnął ze złością. Jeśli jeszcze raz nazwałaby go imieniem brata, oszalałby. Czekał tylko aż Maggie wybuchnie śmiechem, zacznie go przepraszać i powie, że to głupi żart, mało śmieszny. To jednak nie nastąpiło. Zamiast tego, bez słowa udała się do łazienki, by po chwili, trzymając okrągłe lusterko wrócić z powrotem.
-Brandona już nie ma, pamiętasz? Jesteś tylko ty, Michael.- powiedziała z nikłym uśmiechem, po czym odwróciła lusterko w jego stronę. Wampir oniemiał. Nie był w stanie poruszyć się, ani odezwać. W odbiciu widniał Michael. Nerwowo wymacał swoją twarz, włosy. Odbicie zrobiło to samo.
W tym samym momencie Brandon obudził się. Ten sen był nawet gorszy od poprzedniego. Taki prawdziwy. Tylko o co w nim chodziło? O to, że jest taki podobny do brata? Musiał jednak upewnić się do końca, że nie śni. Wstał i poszedł do łazienki. Tak jak się spodziewał, w odbiciu widoczny był on sam.
-Niezła aluzja, co?
Wampir błyskawicznie odwrócił się. Przed nim stał nie kto inny jak Michael. Wyglądał widocznie na zadowolonego.
-To twoja sprawka? Możesz włazić do mojej głowy?- wycedził przez zęby. W obawie, że Maggie obudzi się, zamknął drzwi.
-Tak. A wyobraź sobie co będę potrafił, gdy wrócę.- powiedział podekscytowany.
-Nie wrócisz. nie pozwolę na to.- odpowiedział, wpatrując się w niego nieustępliwym wzrokiem. Dużo o tym myślał i już zadecydował.
-Że co proszę?
-Słyszałeś.- odparł, czując, że na sam jego widok, gotuje się w nim. Michael przez kilka sekund uśmiechał się jeszcze.
-Myślałem, że wszystko ustalone, braciszku. Że chcesz mnie z powrotem.- cały czas grał zranionego, biednego. Kiedyś Brandon dawał się nabierać na te jego gierki. Teraz już go przejrzał.
-Nie mamy już o czym rozmawiać. Najlepiej będzie jak znikniesz.- odpowiedział tym samym kończąc konwersację. Żadne słowa nie przekonałyby go do tego. Michael już się nie uśmiechał. Podszedł do brata i położył dłoń na jego ramieniu, wpatrując się w niego swoimi zimnymi oczami.
- Próbował do ciebie dotrzeć po dobroci, braciszku. Jednak skoro to nic nie daje, muszę przejść do nieco drastyczniejszych metod.
Po tych słowach, dosłownie włożył pięść w jego brzuch. Brandon był tak zdziwiony, że w pierwszym momencie nie poruszył się. Wydał z siebie jedynie cichy jęk. Dłoń jak gdyby przeniknęła go, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Następnie zbliżył się do wampira i wszedł w niego. Ten upadł na kolana, trzymając się za brzuch. Przez kilka sekund wstrząsały nim dreszcze, pojękiwał cicho. W końcu jednak, przybrał na twarzy maskę obojętności i podniósł się. Odwrócił się w stronę lustra i uśmiechnął lekko. Nie był to uśmiech Brandona, a dobrze znany, arogancki uśmiech Michaela.
-Wybacz, braciszku, ale pożyczam twoje ciało na jakiś czas.- powiedział sam do siebie, poprawiając sobie włosy.
                                                                     ***
Nazajutrz, wczesnym rankiem wszyscy już byli spakowani i gotowi do drogi powrotnej. Była nadzieja. Był plan. Pierwszy raz od dłuższego czasu coś im się udało. Mimo iż Carter miał wielki wątpliwości co do owego planu, nie było innego wyjścia. To albo nic. Wystarczyło jedynie zdobyć do przeklęte Ostrze i zabić jednego z nich. Tylko jednego. To załatwiłoby wszystko. Niby takie proste, jednak takie skomplikowane.
Maggie natomiast zauważyła dziwne zachowanie Brandona. Już od samego rana. Dziwne uwagi które rzucał do niej, a nawet jego uśmiech nie był taki sam. Nie chciała jednak nikomu zawracać głowy takim drobiazgiem. Sądziła, że to po prostu nerwy. Gigi, rano czuła się już o niebo lepiej. Nadal była straszliwie wściekła na Charliego i o niczym innym nie mówiła, tylko o zabiciu jego. Wszyscy już mieli tego dosyć, więc ostatecznie w drodze powrotnej wampirzyca jechała z Carterem. Tylko on miał do niej anielską cierpliwość. Charlie jechał z Joe i Jackiem, Annie sama, a Maggie, jak poprzednio z Brandonem. Cały czas prawie nawijał i to jeszcze nie na temat, tylko o jakichś typowo błahych rzeczach. Dziewczyna cały czas rozmyślała co mogło tak na niego wpłynąć. Bo przecież nie seks, ani picie jej krwi.
-Brandon, dosyć tego.- przerwała mu po jakimś czasie. Ten zdziwiony odwrócił się jej stronę i uniósł pytająco brew.- O co ci chodzi? Co się tobie stało?
-Co masz na myśli?- spytał, udając głębokie zdziwienie.
-Jesteś dzisiaj jakiś inny... Nie wiem, moja krew tak na ciebie wpłynęła?- spytała cicho, patrząc na niego niepewnie. Michael już chciał spytać o  co jej chodzi, lecz teraz był Brandonem. Dziwnie by to wyglądało, gdyby nie pamiętał wczorajszych zdarzeń.
-No co, kochana. Jak twoja, słodziutka krew mogłaby mi zaszkodzić? A tak na marginesie, musisz przyznać, że ten drugi raz był zdecydowanie lepszy, co?- zapytał, uśmiechając się łobuzersko i mrugając.Zapytał o to, ponieważ gdy wrócił, już w ciele swojego braciszka, Maggie obudziła się i zrobili to ponownie. Tym razem jednak było znacznie brutalniej. Wtedy z prawdziwym Brandonem, to właściwie była tylko namiastka "wampirzego seksu". Natomiast z Michaelem pieprzyli się, bo inaczej nie można tego określić, o wiele ostrzej. Poszło też więcej krwi. Na samo to wspomnienie zarumieniła się lekko i zapadła bardziej w fotel. To zamknęło dalszą dyskusję. Brandon/Michael uśmiechnął się do siebie triumfalnie i skoncentrował z powrotem na drodze. Dlaczego to zrobił wczoraj z Maggie. Prawdopodobnie dlatego, że chciał zdenerwował brata, który w nim siedział, do granic wytrzymałości. Po za tym, rzecz jasna brakowało mu seksu. Przez jakieś dwieście lat pościł.
Pod wieczór, gdy robiło się już ciemno, dojeżdżali już pod "bramy" miasta, które rzecz jasna nie były widoczne gołym okiem. Każdy mógł wjechać do miasta, lecz by wyjechać potrzebne było specjalne zaklęcie. Joe, który kierował jednym ze samochodów, jechał pewnie przed siebie, nie myśląc o żadnych przeciwieństwach losu. Jednakże gdy już miał przejechać obok tablicy z napisem NOIR SERAPHIN HILL, z całej siły uderzył z coś niewidzialnego, rozwalając przy tym przód samochodu. Nikomu na szczęście nic się nie stało. Pozostałe samochody zaparkowały z piskiem opon tuż przed "ścianą".
-Co się stało?- zabrał głos Carter, ostrożnie podchodząc do bramy. Próbował przejśc, zrobić chociaż jeden krok, lecz na nic się to zdało.
-Przejście zostało zamnięte.- odpowiedziała Annie, podchodząc do wampira.
-Możesz zdjąć zaklęcie?
-Spróbuję.- powiedziała, po chwili wahania. Nie była w najlepszej formie, podobnie jak pozostali, a do tego potrzeba było dużo siły. Musieli jednak dostać się do miasta. Gdzie indziej mieliby się podziać. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłonie przed siebie mamrocząc przy tym słowa w języku łacińskim. Gdy to nic nie dawało, wymawiała je coraz głośniej, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Próbowała tak długo, aż krew nie zaczęła lecieć jej z nosa. Carter złapał ją w ostatnim momencie, gdy traciła już cierpliwość.
-Co teraz zrobimy? Tam zostawiliśmy wszystkie nasz rzeczy.- odezwała się Gigi, nadal jednak krzywo patrząc na Charlie'ego, który zdawał się nie zwracać na nią uwagi.
-Może da się przejść górą.- zaproponował.- Przecież brama nie sięga nieba.
Na jego słowa, Jack od razu wyszedł z szeregu i wskoczył na najbliższe drzewo. Następnie bez trudu wspiął się najwyżej jak się dało i próbował przejść. Brama jednak nadal działała, nawet tak wysoko. Zszedł, zrezygnowany na dół i wrócił do nich.
-Co teraz? Samochodem tego nie rozwaliliśmy, zaklęciem też nie.
Maggie, jak gdyby oderwała się na chwilę od nich. Żadne słowo do niej nie docierało. Tylko Brandon/Michael przyglądał się jej uważnie, z zainteresowaniem. Zaczęła wolno iść w kierunku niewidzialnej przeszkody i zanim się zorientowała, znajdowała sie już po drugiej stronie. Odwróciła się do nich z uśmiechem.
-Popatrzcie! Mi udało się przejść.- powiedziała, zwracając na siebie ich uwagę. Wszyscy wpatrywali się w nią z zaskoczeniem, ale i ulgą, że przynajmniej komuś się udało. Po chwili wróciła do nich. Nie dała nawet dojść do głosu Carterowi, który już chciał dać kolejne wskazówki.
-Teraz zrobimy tak. Ja tam pójdę i zrobię wszystko według planu. Dołączę do nich, nałożę pierścień i wszystko o co mnie poproszą. Dzięki temu zdobędę Ostrze. To musi się udać.- powiedziała podekscytowana. Dziewczyna powiedziała właścwie wszystko co trzeba było. Nic dodać nic ująć. Carter tylko podszedł do niej i przytulił ją.
-Uważaj na siebie. Oni są cwani, będą chcieli cię wypróbować.- odparł opiekuńczym tonem, po czym ujął jej twarz w dłonie i powiedział patrząc jej w oczy.- Cokolwiek się nie będzie działo, pamiętaj kim jesteś.
Maggie w odpowiedzi pokiwała głową. Następnie pożegnała się z pozostałymi, nawet  z Gigi. Jeśli "pożegnaniem" mozna nazwać lekki uśmiech. Chociaż wiedziała, że mieli się jeszcze zobaczyć i to całkiem niebawem, bała się o nich. Bała sie, że może po raz ostatni ich widzi. Na koniec podszedła do Brandona i pocałowała go czule.
-Uważaj na siebie i obiecaj, że jeszcze się zobaczymy- powiedziała, spoglądając w jego oczy, jak gdyby w nich znajdowały się wszystkie odpowiedzi.
-Obiecuję.- odpowiedział, siląc się na brandonowy uśmiech. Zanim odeszła, pocałował ją jeszcze mocno, namiętnie, co wywołało zawstydzenie u pozostałych, nawet u Maggie. Odwracając się jeszcze przeszła przez bramę i biegiem pokonała resztę trasy. Jakimś trafem wiedziała gdzie znajdzie serafów. Podążyła od razu na wzgórze. O dziwno nie zmęczyła się za bardzo. Może to przez strach który jej towarzyszył, a którego musiała sie wyzbyć. Nie pomyliła się, aniołowie stali tam w okręgu  i debatowali. Gdy tylko znalazła się w zasięgu ich wzroku skupili swoje trzy pary oczu na nią.
-Podjęłam decyzję.- powiedziała głośno.- Chcę do was dołączyć.
                                                                                                         C.D. nastąpi

4 komentarze:

  1. odcinek jak zwykle świetny;)
    fajnie że Michael już wrócił xD !
    i błagam dodaj do zakładki z bohaterami jakieś postacie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie, Michael wrócił! :c
    Rozdział świetny, nie mogę się doczekać kolejnej części. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze chce cię powiadomić o nominacji :3
      Tu -> http://love-nolife.blogspot.com/2013/03/the-versatile-blogger-award.html

      Usuń
  3. Fajnie piszesz tylko... czemu przerwałaś w takim momencie ja się pytam. Dodawaj nową notkę szybko. Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
    wladczyni-mocy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń