sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 16

Charlie jeszcze przez krótki czas leżał na podłodze. Zimno bijące od płytek ochładzało jego rozpalone ciało. Rana nie wyglądała najlepiej, lecz gdyby trzeba było odciąłby sobie nawet rękę. Czuł, jakby dopiero teraz mógł oddychać. Gdy w końcu wstał, zaczął rozglądać się za czymś co mogłoby robić za bandaż. Musiał coś z tym zrobić, by nie wdało się zakażenie. Ostatecznie obmył ranę i porwał kawałek koszuli, którą następnie obwiązała ostrożnie wokół poparzenia. Próbował ignorować dreszcze, które raz za razem nim wstrząsały. Teraz musiał być silny. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nadal był przeraźliwie blady, a jego czoło świeciło się od potu. Odgarnął włosy z czoła i przemył twarz lodowatą wodą. Następnie nie zastanawiając się dłużej, wyjął nożyczki z szafki i zaczął obcinać sobie, już za długie włosy. Zostawił trochę więcej na przodzie, skrócił całkowicie z tyłu. Na końcu przejechał dłonią po swojej nowej fryzurze.
                                                                   *  *  *
Annie cały czas próbowała jakoś dotrzeć do Jacka. Po raz enty opisywała mu całą sytuację, powtarzała jak bardzo go kocha, a Joe nic dla niej nie znaczy. Wampir jednak pozostawał nieugięty. Nawet na nią nie patrzył. Wpatrywał się tylko wrogo w Joe'ego. W każdym momencie mógł wybuchnąć.
-Jack, proszę...- mówiła po raz kolejny, kładąc dłoń na jego ramię. Ten, jednak na dotyk zareagował jak porażony prądem.- Chcesz przekreślić tyle wspólnych lat? Przez ten jeden incydent? Jack...
-Teraz nie czas na to. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.- odpowiedział zimno, wypijając do końca swojego drinka.- A gdy to się skończy, zabiję go.
-Jack, co ty mówisz...Co się z tobą stało, chcesz go zabić przez jeden pocałunek?- spytała przerażona, podnosząc nieco głos.- To nie ty. To ta twoja ciemna natura przejęła nad tobą kontrolę, o której zresztą nie chcesz mi nic powiedzieć...
-A więc teraz to moja wina, tak?!-krzyknął, odwracając się w końcu do niej przodem.- On cię podobno "kocha", więc dlaczego nie porozmawiasz teraz ze swoim kochasiem? Ja cię już nie chcę widzieć.
Po tych słowach, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia. Zanim Annie zdążyła jakoś zareagować rozbrzmiał czyiś przerażający krzyk. Wszyscy umilkli, przestali grać i spojrzeli w tamtym kierunku. To była Gigi. Nagle upadła na podłogę i wrzeszcząc na całe gardło, zaczęła rzucać się na po podłodze. Carter błyskawicznie znalazł się obok niej. Abbadon skomentował tą scenę słowami:
-Tak to jest, jak zaprasza się plebs do takich lokali.
Wampir uklęknął przy niej i przekręcił głowę w swoją stronę.
-Gigi, co się dzieje?-spytał z niepokojem, doglądając ją.
Dziewczyna nie mogła z początku wydusić z siebie słowa. Sama była tą sytuacją zaskoczona. Jednak nagle coś jej zaświtało. Odkryła kawałek materiału znajdujący się po wewnętrznej stronie ręki. Na nadgarstku zaczęła robić się czerwona rana, po oparzeniu. Skóra wyglądała na spaloną. Gigi aż warknęła ze złości.
-Zabiję go! Zabiję go gołymi rękoma. Nie powstrzymacie mnie.- krzyczała, z szałem w oczach. Nikt nie pytał o co chodzi. Wszyscy tylko popatrzyli na siebie pytająco. Jedynie Carter wiedział o co chodzi. Wziął Gigi na ręce, po czym pospiesznie skierował się w stronę pokoi hotelowych. Na odchodne odparł:
-To przysięga wierności.
Maggie te słowa nic nie dały. Marszcząc brwi spojrzała na Brandona.
-Przecież ja też jestem związana przysięgą z Joe. A nie mam czegoś takiego.
-Twoja przysięga, a ich to nie to samo. Gdy ty złamiesz jakąś zasadę, to najwyżej Joe cię skarci, lub da szlaban. A Gigi i Charlie są związani krwią. Jeśli ona złamie nogę, on też. Jeśli ona zginie, on też...- wyjaśnił jej. Z każdym jego słowem, dziewczyna była coraz bardziej roztrzęsiona. Nie mogła zrozumieć dlaczego Charlie mógłby zrobić coś tak głupiego. Przecież w każdej chwili był narażony na niebezpieczeństwo. A no właśnie..Gdy Maggie zorientowała się, że zapewne chłopak sam wypalił sobie skórę, zdjęła szpilki, chwyciła je w rękę i ruszyła biegiem w stronę pokoi. Brandon ruszył za nią. Gdy znaleźli się przed odpowiednimi drzwiami, zapukała donośnie.Po chwili otworzył nam Charlie we własnej osobie. Nadal nie wyglądał za dobrze, czym jeszcze bardziej zdenerwował Maggie. Bez pytania wpakowała mu się do pokoju, to samo uczynił wampir.
-Charlie, coś ty zrobił.- powiedziała, wpatrując się w niedbały opatrunek zrobiony z podartej koszuli.
-Nie rozumiesz...ja
-No właśnie, nie rozumiem, wyjaśnij mi.- nie pozwoliła mu skończyć. Rzuciła buty w kąt i podeszła do rozsuwanej szafy, znajdującej się obok drzwi. Tam, na samej górze znajdowała się apteczka pierwszej pomocy. Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, zwróciła się do Brandona.
-Daj mu trochę swojej krwi, by się wyleczył.
-Skarbie, nie jesteśmy w "Pamiętnikach Wampirów".-odpowiedział, jak gdyby to było logiczne.- Moja krew go nie uleczy. Ona służy jedynie do przemiany w wampira.
Maggie tylko machnęła na niego ręką i pociągnęła Charlie'ego w stronę kanapy, gdzie po chwili usiedli razem. Odwinęła koszulę od jego rany, krzywiąc się przy tym. Szmata lekko przykleiła się do oparzenia, więc przy jej zdejmowaniu chłopak jęknął cicho z bólu. Dziewczyna nie traciła czasu. Wyjęła wodę utlenioną i zanim zaczęła obmywać ranę, spojrzała wymownie na Brandona, by zostawił ich samych. Wampir tylko przewrócił oczami i skierował się w stronę wyjścia. Na odchodne szepnął jeszcze : "Pokój 2010" i mrugnął, uśmiechając się łobuzersko. Maggie przegryzła lekko dolną wargę, powstrzymując się by nie wybiec za nim, jednak teraz musiała pomóc Charlie'emu. Obmyła delikatnie oparzenie wodą utlenioną. Zrobiła się na tym piana, co było dobrym znakiem. Rana się nie pobrudziła. Następnie wyciągnęła długi bandaż i owinęła nim jego rękę.
-Charlie, dlaczego to zrobiłeś...- spytała cicho. Przez chwilę nie uzyskiwała odpowiedzi. Dopiero gdy skończyła swoją robotę, a chłopak odniósł apteczkę na swoje miejsce, odparł:
-Bo byłem głupi. Samotny. Odrzucony. Wiem, że to był błąd. Proszę cię, nie praw mi teraz kazań.- westchnął głęboko, po czym usiadł z powrotem obok niej.- Na początku było fajnie. Miałem kogoś komu mogłem się wyżalić, z kim mogłem się zabawić, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę robiłem za jej tarczę. Gdybyście chcieli się jej pozbyć, byłbym jej kartą przetargową. Wtedy sądziłem, że to nas połączy na zawsze...nigdy nie będę samotny. Teraz już wiem, że to była głupota. Dlatego to zrobiła. To było jedyne wyjście, by się od niej uwolnić. Zniszczyć tatuaż.
-Ale mogłeś przedtem porozmawiać ze mną...albo z Carterem..z kimkolwiek...- odpowiedziała, po dłuższej chwili, spoglądając na niego z żalem w oczach.
-Wiem...działałem pod wpływem impulsu..Maggie, czy możemy już zostawić ten temat, proszę?- spytał, patrząc jej w oczy.- Czy możemy...zostać przyjaciółmi?- dodał niepewnie. Dziewczyna spojrzała na niego z iskierką radości. Tego właśnie pragnęła. Mieć go przy sobie. Tylko tego jej brakowało do szczęścia.
-Naprawdę?- zapytała z nadzieją.
-Tak...Skoro nie mogę ciebie mieć, chciałbym chociaż być blisko ciebie, być potrzebny.- odparł, z nikłym uśmiechem na ustach. Maggie, w odpowiedzi, przytuliła go, kiwając głową. Charlie, bo chwili wahania, odwzajemnił uścisk. Jak mu tego brakowało. Jej bliskości, jej zapachu. A co więcej, jej szczerego uśmiechu. Cieszył się, że dzięki jej propozycji, mógł ją uszczęśliwić. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć więcej.
-To ja może już pójdę. Zrobiło się późno.- przerwała ciszę, uśmiechając się delikatnie.- Musisz odpocząć.
Po tych słowach wstała, wzięła swoje szpilki i skierowała sie w stronę drzwi. Charlie odprowadził ją. Gdy już miała iść, dodała całkiem szczerze:
-Do twarzy ci z tą fryzurą.
Chłopak tylko się uśmiechnął. Po zamknięciu drzwi, Maggie niemalże w podskokach ruszyła w kierunku pokoju Brandona. Była taka szczęśliwa. Nie wiedziała kiedy ostatnio tak dobrze się czuła. Nawet poczuła się głodna, co było dobrą oznaką gdyż mało ostatnio jadła. Jej rewelacyjny humor zburzyło nieco, pojawienie się Cartera na korytarzu.
-Maggie, musimy porozmawiać.- oznajmił, następnie nie czekając na nią, udał się w stronę swojego pokoju. Zdziwiona dziewczyna, nie mając wyboru podążyła za nim. Wewnątrz był Joe, Annie, oraz Gigi, która aktualnie leżała na łózku, nieprzytomna.
-Czy ona...wyjdzie z tego?- spytała, spoglądając na nią niepewnie.
-Tak, jutro będzie już kipieć zdrowiem.- odparł, jakoś nie do końca z tego powodu zadowolony, Joe, który wyłonił się z toalety z zimnym okładem, który położył na oparzenie Gigi. Zanim Carter zdążył zacząć swoje przemówienie, Maggie zadała kolejne pytanie.
-Ale przecież jest wampirem, dlaczego od razu nie wyzdrowieje?
-Ponieważ ogień zabija wampiry. Nasza regeneracja trwa też jakiś czas. Nie zdrowiejemy od tak.- wyjaśnił jej, już nieco zdenerwowany Carter. Stanał przed nią i splótł ręce na ramionach.
-Przejdźmy od razu do rzeczy. Dowiedziałem się bardzo interesujących rzeczy na twój temat, Maggie.- zaczął, patrząc jej uważnie w oczy. Gdy ta nic nie odpowiadała, kontynuował- Podobno spotykasz się po kryjomu z tymi serafami i trenujecie. Wyjaśnij mi, do cholery, co to ma znaczyć?
-To nie tak jak myślisz... Ja po prostu chciałam się nauczyć kontrolować jakoś moją moc, by..
-By co? By nas spalić na polu bitwy?- wtrącił się do dyskusji Joe.
-Nie, by pomóc. Gdy będę już panować nad ogniem, będziemy mieli przewagę nad nimi.- odparła z entuzjazmem.
-A nie wpadłaś może na pomysł, by poinformować nas o tym?
-Ja...ja chciałam, tylko, wiedziała, że nie zgodzisz się na to, Carter.- odpowiedziała, ze skruchą.
-Do cholery, Maggie. To my nadstawiamy dla ciebie karku, harujemy całymi nocami i dniami próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Jesteśmy gotowi się poświęcić, rozumiesz? Poświęcić życie dla ciebie, a ty tak nam się odwdzięczasz?!- wrzasnął, na co dziewczyna cofnęła się o kilka kroków.
-Carter, może już wystarczy..- odezwała się cicho Annie.
-Nie! Jesteś dla nas jak rodzina, jesteś jednym z nas. A ty, zdradzasz nas z tymi popieprzonymi aniołami..Jak w ogóle mogłas wpaść na to by tam chodzić do nich..A wiesz czego jeszcze się dowiedziałem? Podobno wahasz się czy by do nich nie wstąpić.
Każde jego słowo raniło ją strasznie. Dopiero gdy ktoś wypowiedział te zdania na głos, zrozumiała jak głupio chciała postąpić. Mogła przeciez powiedzieć o wszystkim Carterowi...
-Carter, ja...
-Ale nie, my zostaliśmy dla ciebie. Rozumiesz, Maggie, dla ciebie. W każdej chwili mogliśmy się spakować i uciec. Na pewno ominęło by to nas, nie musielibyśmy się wychylać. A Jack? Jack to bomba tykająca. W każdej chwili może wybuchnąć. Jednak nadal tu wszyscy jesteśmy..Dla ciebie...Bo cię kochamy.- te ostatnie słowa wypowiedział już łagodniej, wręcz ze smutkiem.
-Przepraszam. Okej. Tak cholernie was przepraszam.- odpowiedziała z płaczem. Nie myśląc nad tym co robi, podeszła do Cartera i przytuliła go mocno, powtarzając, że przeprasza, że żałuje i że ich kocha. Po tej chwili czułości i nerwów, wszyscy opanowali emocje. Wampir nawet przedstawił wszystkim nowy plan. Teraz Maggie miała wkupić się w łaski Serafów, by zyskać Ostrze. To wymagało od niej niezwykłej odwagi, lecz ta od razzu się zgodziła. Zrobi wszystko by tylko pomóc,  a fakt, że to od niej zależy powodzenie misji, jeszcze bardziej ją motywowało. Porozmawiali jeszcze chwilę, w końcu Maggie opuściła ich pokój i ruszyła w końcu do Brandona. Zapukała lekko. Nie musiała zbyt długo czekać. Już po chwili była w jego pokoju.
-Co tak długo? Myślałem, że już nie przyjdziesz.- mruknął niezadowolony. Dziewczyna przytuliła go do siebie i pocałowała lekko w usta.
-Komplikacje.- wyszeptała i zanim on zdążył jeszcze coś powiedzieć, pocałowała go raz jeszcze, tym razem już namiętniej, odważniej. Brandon nie pozostawał w tyle. Przyciągnął ją do siebie, odwzajemniając pocałunki. Jedna dłoń błądziła gdzieś z tyłu, na jej plecach, szukając wyraźnie zamka. Po chwili jednak Maggie go wyręczyła i sama rozpięła sukienkę, która momentalnie opadła na podłogę. Teraz pozostała tylko w seksownej czarnej bieliźnie. Brandon przez chwilę lustrował ją od stóp do głów, a na jego ustach malował się coraz większy uśmiech. Dziewczyna podeszła do niego i wyszeptała mu do ucha :"Teraz, chcę być tylko z tobą". Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Brandon jednym ruchem pozbył się koszuli, oczywiście niszcząc ją przy tym. Maggie pomogła mu w pozbyciu się spodni i już po chwili znaleźli się na łóżku. Tym raem mogli sobie pozwolić na większe rozkosze niż w celi. Brandon obdarzał ją słodkimi, momentami namiętnymi całusami w usta, ale i nie tylko. Powoli pozbywał się kolejnych częscli garderoby, takich jak biustonosz. Z początku Maggie była trochę wstydliwa. Co prawda, miała już ten pierwszy raz za sobą, jednakże wtedy działali bardziej pod wpływem impulsu, nie myślała nawet o wstydzie. Gdy wampir już zaczął pozbawiać ją ostatniej części garderoby, zapaliła się jej lampka ostrzegawcza.
-Brandon, masz zabezpieczenie?- spytała zdenerwowana. Wampir widocznie musiał powstrzymywać się od śmiechu. Ujął jej twarz, po czym przybliżył i pocałował delikatnie w usta.
-Kochanie, wampiry i ludzie nie mogą mieć dzieci i nie, nie mam zabezpieczenia. Nie noszę od jakichś dwustu lat.- przyznał udając powagę. Maggie zaśmiała się, po czym popchnęła lekko.
-Oj no, nie śmiej się ze mnie. Wiesz, że jestem w tych tematach "świeża".
-Przepraszam.- odpowiedział, tuż przez jej ustami, które zaraz ponownie pocałował, tym razem dłużej. Następnie zdecydowanymi ruchami zdjął jej majtki i swoje bokserki. Całując jej szyję,  przystąpił do gry. Początkowo był delikatny, jego ruchy były powolne. Nie chciał bowiem sprawić jej jakiejś krzywdy. Dopiero, gdy Maggie obróciła go na plecy, zaczęła się prawdziwa zabawa. Tym razem ona przejęła inicjatywę. Brandon tylko uśmiechnął się i przyciągnął do siebie. Wgryzł się w jej szyję, powodując wydobycie się z je ust odgłosów szczęścia. Jego ruchy były coraz szybsze, energiczniejsze, zapuszczał się w coraz dalsze "rejony". Maggie ogarnął jakiś szał. Wołała by mocniej to robił i mocniej. Teraz uprawiali prawdziwy "wampirzy seks". Na końcu, dziewczyna wzięła jego nadgarstek i wgryzła się w niego. Brandon, był zdziwiony z leksza lecz to tylko powodowało u niego większe podniecenie. Gdy w końcu skończyli, leżeli padnięci, obok siebie, nadzy, pobrudzeni od krwi, lecz szczęsliwi.
-To był...- zaczęła Maggie, lecz dokończyli wspólnie:
-Epickie.
                                                                                              C.D. nastąpi...
[Sory, że nie napisałam tych rzeczy, których obiecałam w spoilerach. Będą na pewno w następnym odcinku, czyli za tydzień. Napisałabym je, tylko rozdział znowu by był za długi:) Mam nadzieję, ze się rozdział spodoba. Pozdrawiam:)]

3 komentarze:

  1. widzę że dotrzymujesz obietnicy i dodajesz co tydzień ;D
    odcinek świetny xD !

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak wszystkie świetny, wręcz idealny!
    Czytam od jakiegoś czasu i powiem Ci, że talent to ty masz olbrzymi, jak i kilka innych osób :3
    Pozdrowionka i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny, z resztą jak pozostałe...
    Masz ogromny talent, mam nadzieję, że kolejny rozdział szybko się pojawi <33
    Zapraszam do mnie: http://tajemnicalustra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń