niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 7

Wuj odprowadził bratanicę do kuchni, po czym usiadł na krześle. Przez pół minuty panowała cisza.
-Wujku...- zaczęła Maggie tracąc cierpliwość. Po chwili jednak ujrzała łzy spływające po jego policzkach. Zrozumiała jakie to musiało być dla niego trudne. Chciała się jednak w końcu dowiedzieć o co chodzi.
-Było to dziesięć lat temu. Dzień lub dwa dni przed twoimi urodzinami.- po tych krótkich, dwóch zdaniach znów zapanowała cisza. Markowi zaczęły się trząść ręce. Maggie zrozumiała, że to z powodu złości jaka go ogarnęła.
-Wybrałem się kolegami na polowanie. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, gdy nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk mężczyzny. Był nim twój ojciec.- Mark spojrzał na nią ze współczuciem.-Nie widziałem go dwa lata, nie wiedziałem co się z nim dzieje.Tak więc szybko z kolegami podbiegliśmy w stronę tego hałasu.
-Co się z nim działo? Dlaczego krzyczał??
-Brandon i jego kumple zrobili z niego potwora. Na polance ujrzałem uwięzionego w klatce Ryana leżącego i wijącego się obok wielkiego wilka, który miał pysk pełen krwi .Brandon stał tam bezczelnie śmiejąc się i szydząc z niego. Nie mogłem się opanować.- Mark wstał i zaczął się krzątać po kuchni nerwowo wyglądając przez okno i wyjmując różne dziwne przedmioty z szafek zupełnie bez powodu.
-Co zrobiłeś?-spytała ostrożnie bojąc się odpowiedzi.
-Zabiłem ojca Brandona.- powiedział cicho.
-Jak mogłeś zabić człowieka?!- krzyknęła.
-To był twój ojciec do cholery!
-Nic cię nie usprawiedliwia od morderstwa.- wykrzyknęła Maggie podchodząc do mężczyzny.
-Nic nie rozumiesz.To Brandon jest odpowiedzialny za zabójstwo Kate.
-Brandon ją zabił?- spytała cicho.
-Nie! Brandon zamienił Ryana w potwora. On był nie do powstrzymania.To on zabił twoją mamę. On jest wilkołakiem.
Po tych słowach Maggie wpadła w histerię.
-Ty kłamco! Jak możesz tak mówić o tacie, o swoim bracie!!Ty cholerny łgażu!Jesteś chory psychicznie!Tata nigdy by nie skrzywdził mamy!Za dużo się naczytałeś tych wszystkich książek. Nie ma czegoś takiego jak wilkołaki!!- krzyczała. Mark próbował ją uspokoić, lecz na próżno.Maggie po kilku sekundach, gdy się trochę uspokoiła, powiedziała:
-Jutro zadzwonię do opieki społecznej.
-Co?- spytał zdziwiony podchodząć do dziewczyny.
-Wolę mieszkać w domu dziecka niż z mordercą.
Po tych słowach rozległa się burza. Marka tak zabolały te słowa, że postanowił powiedzieć jej całą prawdę.
-To nie są ludzie.
-Wiesz co, wujku, powinieneś się leczyć.- powiedziała Maggie idąc w kierunku drzwi.-No to czym są te "stworzenia "według ciebie, które zamordowałeś?
-Przez tą informację możesz zginąć!!- krzyknął Mark przekrzykując burzę.
-Jeśli mi w tej chwili nie powiesz, to wyjdę.- dziewczyna dotknęła klamki odwracając się do mężczyzny.-Masz ostatnią szansę!
Mark pozostał w bezruchu wpatrując się przerażony w bratanicę.
-Dobrze, w takim razie...
Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Maggie otworzyła drzwi. Ku ich przerażeniu, stał w nich Brandon. W tym czasie Mark krzyknął: "to wampiry!" Potwór odepchnął dziewczynę tak, że uderzyła głową o kant stołu, tracąc przy tym przytomność. Następnie błyskawicznie chwycił Marka za gardło i z nadludzką siłą uniósł go nad ziemią. Mężczyzna miał w dłoni drewniany kołek. Brandon się tym jednak nie przejmował. Przygwoździł dłoń swojej ofiary jednocześnie miażdżąc jej rękę. Mark wypuścił kołek z ręki i zawył niemiłosiernie.
-Już dawno się o to prosiłeś- wampir podniósł drewniane ostrze z podłogi i wbił go w bok Marka. Wuj znowu krzyknął z bólu. Brandon z uśmiechem wypuścił go i podszedł powoli do Maggie.
-Chyba jedna z reguł głosi, że nie można zdradzać tajemnic tego miasta, czyż nie?- pochylił się nad dziewczyną.- A za złamanie któregokolwiek zakazu ponosi się karę. Najczęściej bywa nią śmierć.
-Nie krzywdź jej!Zabij mnie!- krzyczał Mark przyciskając zdrową dłoń do boku chcąc podejść do bratanicy.Brandon nic sobie z tego nie robił. Nabrał na palec trochę krwi z głowy Maggie i oblizał go z uwielbieniem na twarzy.
-Mmm, resztę zostawię na później.- po tych słowach, Mark nie zdolny do zrobienia czegokolwiek stracił przytomność. Po chwili Brandon wyciągnął komórkę i wykręcił numer karetki.
-Halo, wydarzył się wypadek. Jest dwóch rannych. Proszę przyjechać pod Bloodstream Street.- zanim mężczyzna, który odebrał telefon, zdąrzył jeszcze o coś spytać, wampir zmiażdżył telefon i błyskawicznie zniknął.
***
Maggie ocknęła się oszołomiona w szpitalu. Obudził ją straszliwy ból głowy. Zanim zdąrzyła jeszcze coś zrobić, do pokoju wszedł młody lekarz.
-Witaj, jestem dr.Spencer. Jak się czujesz?- spytał miłym, ciepłym głosem.
-Dobrze, tylko boli mnie trochę głowa. Czy mogę już wstać?
-W porządku. Badania wyszły dobrze, nie masz wstrząsu mózgu.Chcesz może coś przeciw bólowego? Pielęgniarka musiała ci założyć dziesięć szwów, co powinno ci nieźle dokuczać.
-Rzeczywiście, strasznie boli. Poproszę o coś.
Doktor Spencer podszedł do półki i wyjął dwie tabletki. Nastepnie nalał trochę wody i podał dziewczynie to wszystko.
-Co z moim wujem?- spytała Maggie po połknięciu pigułek.
-Jest w tej chwili operowany.Lekarze robią co mogą.- mężczyzna widząć jej minę, dodał.- Będzie dobrze. Nie jest z nim tak źle.
Po tych słowach dziewczyna wyszła powoli z sali . Kręciło się jej trochę w głowie. Postanowiła znaleźć salę w której był operowany jej wuja.
-Poczekaj sekundkę.- krzyknął za nią.-Pamiętasz może co się stało? Kto to mógł zrobić?
-Niestety wszystko pamiętam jak przez mgłę.- odpowiedziała zasmucona żałując, że nie może pomóc.
-To nic, może później ci się przypomni.
Maggie szła dalej przez korytarz szpitalny mijając po drodzę chorych ludzi. Pomimo tego, co opowiadał wuj, nie chciała go stracić. Po chwili stanęła. Właśnie przypomniała sobie co dokładnie jej powiedział: " było to dziesięć lat temu...,Brandon i jego koledzy śmiali się i szydzili z twojego ojca". Przecież Brandon miał najwyżej dwadzieścia lat. Więc gdyby był na tej polanie dziesięć lat temu musiałby mieć jakieś dziesięć lat. A to było przeciez niemożliwe. Pytanie w takim razie brzmiało: czym on był? Czyżby wampirem, tak jak sądzi Mark?
                                                                                                           C.D. nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz