sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 16

Charlie jeszcze przez krótki czas leżał na podłodze. Zimno bijące od płytek ochładzało jego rozpalone ciało. Rana nie wyglądała najlepiej, lecz gdyby trzeba było odciąłby sobie nawet rękę. Czuł, jakby dopiero teraz mógł oddychać. Gdy w końcu wstał, zaczął rozglądać się za czymś co mogłoby robić za bandaż. Musiał coś z tym zrobić, by nie wdało się zakażenie. Ostatecznie obmył ranę i porwał kawałek koszuli, którą następnie obwiązała ostrożnie wokół poparzenia. Próbował ignorować dreszcze, które raz za razem nim wstrząsały. Teraz musiał być silny. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nadal był przeraźliwie blady, a jego czoło świeciło się od potu. Odgarnął włosy z czoła i przemył twarz lodowatą wodą. Następnie nie zastanawiając się dłużej, wyjął nożyczki z szafki i zaczął obcinać sobie, już za długie włosy. Zostawił trochę więcej na przodzie, skrócił całkowicie z tyłu. Na końcu przejechał dłonią po swojej nowej fryzurze.
                                                                   *  *  *
Annie cały czas próbowała jakoś dotrzeć do Jacka. Po raz enty opisywała mu całą sytuację, powtarzała jak bardzo go kocha, a Joe nic dla niej nie znaczy. Wampir jednak pozostawał nieugięty. Nawet na nią nie patrzył. Wpatrywał się tylko wrogo w Joe'ego. W każdym momencie mógł wybuchnąć.
-Jack, proszę...- mówiła po raz kolejny, kładąc dłoń na jego ramię. Ten, jednak na dotyk zareagował jak porażony prądem.- Chcesz przekreślić tyle wspólnych lat? Przez ten jeden incydent? Jack...
-Teraz nie czas na to. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.- odpowiedział zimno, wypijając do końca swojego drinka.- A gdy to się skończy, zabiję go.
-Jack, co ty mówisz...Co się z tobą stało, chcesz go zabić przez jeden pocałunek?- spytała przerażona, podnosząc nieco głos.- To nie ty. To ta twoja ciemna natura przejęła nad tobą kontrolę, o której zresztą nie chcesz mi nic powiedzieć...
-A więc teraz to moja wina, tak?!-krzyknął, odwracając się w końcu do niej przodem.- On cię podobno "kocha", więc dlaczego nie porozmawiasz teraz ze swoim kochasiem? Ja cię już nie chcę widzieć.
Po tych słowach, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia. Zanim Annie zdążyła jakoś zareagować rozbrzmiał czyiś przerażający krzyk. Wszyscy umilkli, przestali grać i spojrzeli w tamtym kierunku. To była Gigi. Nagle upadła na podłogę i wrzeszcząc na całe gardło, zaczęła rzucać się na po podłodze. Carter błyskawicznie znalazł się obok niej. Abbadon skomentował tą scenę słowami:
-Tak to jest, jak zaprasza się plebs do takich lokali.
Wampir uklęknął przy niej i przekręcił głowę w swoją stronę.
-Gigi, co się dzieje?-spytał z niepokojem, doglądając ją.
Dziewczyna nie mogła z początku wydusić z siebie słowa. Sama była tą sytuacją zaskoczona. Jednak nagle coś jej zaświtało. Odkryła kawałek materiału znajdujący się po wewnętrznej stronie ręki. Na nadgarstku zaczęła robić się czerwona rana, po oparzeniu. Skóra wyglądała na spaloną. Gigi aż warknęła ze złości.
-Zabiję go! Zabiję go gołymi rękoma. Nie powstrzymacie mnie.- krzyczała, z szałem w oczach. Nikt nie pytał o co chodzi. Wszyscy tylko popatrzyli na siebie pytająco. Jedynie Carter wiedział o co chodzi. Wziął Gigi na ręce, po czym pospiesznie skierował się w stronę pokoi hotelowych. Na odchodne odparł:
-To przysięga wierności.
Maggie te słowa nic nie dały. Marszcząc brwi spojrzała na Brandona.
-Przecież ja też jestem związana przysięgą z Joe. A nie mam czegoś takiego.
-Twoja przysięga, a ich to nie to samo. Gdy ty złamiesz jakąś zasadę, to najwyżej Joe cię skarci, lub da szlaban. A Gigi i Charlie są związani krwią. Jeśli ona złamie nogę, on też. Jeśli ona zginie, on też...- wyjaśnił jej. Z każdym jego słowem, dziewczyna była coraz bardziej roztrzęsiona. Nie mogła zrozumieć dlaczego Charlie mógłby zrobić coś tak głupiego. Przecież w każdej chwili był narażony na niebezpieczeństwo. A no właśnie..Gdy Maggie zorientowała się, że zapewne chłopak sam wypalił sobie skórę, zdjęła szpilki, chwyciła je w rękę i ruszyła biegiem w stronę pokoi. Brandon ruszył za nią. Gdy znaleźli się przed odpowiednimi drzwiami, zapukała donośnie.Po chwili otworzył nam Charlie we własnej osobie. Nadal nie wyglądał za dobrze, czym jeszcze bardziej zdenerwował Maggie. Bez pytania wpakowała mu się do pokoju, to samo uczynił wampir.
-Charlie, coś ty zrobił.- powiedziała, wpatrując się w niedbały opatrunek zrobiony z podartej koszuli.
-Nie rozumiesz...ja
-No właśnie, nie rozumiem, wyjaśnij mi.- nie pozwoliła mu skończyć. Rzuciła buty w kąt i podeszła do rozsuwanej szafy, znajdującej się obok drzwi. Tam, na samej górze znajdowała się apteczka pierwszej pomocy. Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, zwróciła się do Brandona.
-Daj mu trochę swojej krwi, by się wyleczył.
-Skarbie, nie jesteśmy w "Pamiętnikach Wampirów".-odpowiedział, jak gdyby to było logiczne.- Moja krew go nie uleczy. Ona służy jedynie do przemiany w wampira.
Maggie tylko machnęła na niego ręką i pociągnęła Charlie'ego w stronę kanapy, gdzie po chwili usiedli razem. Odwinęła koszulę od jego rany, krzywiąc się przy tym. Szmata lekko przykleiła się do oparzenia, więc przy jej zdejmowaniu chłopak jęknął cicho z bólu. Dziewczyna nie traciła czasu. Wyjęła wodę utlenioną i zanim zaczęła obmywać ranę, spojrzała wymownie na Brandona, by zostawił ich samych. Wampir tylko przewrócił oczami i skierował się w stronę wyjścia. Na odchodne szepnął jeszcze : "Pokój 2010" i mrugnął, uśmiechając się łobuzersko. Maggie przegryzła lekko dolną wargę, powstrzymując się by nie wybiec za nim, jednak teraz musiała pomóc Charlie'emu. Obmyła delikatnie oparzenie wodą utlenioną. Zrobiła się na tym piana, co było dobrym znakiem. Rana się nie pobrudziła. Następnie wyciągnęła długi bandaż i owinęła nim jego rękę.
-Charlie, dlaczego to zrobiłeś...- spytała cicho. Przez chwilę nie uzyskiwała odpowiedzi. Dopiero gdy skończyła swoją robotę, a chłopak odniósł apteczkę na swoje miejsce, odparł:
-Bo byłem głupi. Samotny. Odrzucony. Wiem, że to był błąd. Proszę cię, nie praw mi teraz kazań.- westchnął głęboko, po czym usiadł z powrotem obok niej.- Na początku było fajnie. Miałem kogoś komu mogłem się wyżalić, z kim mogłem się zabawić, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę robiłem za jej tarczę. Gdybyście chcieli się jej pozbyć, byłbym jej kartą przetargową. Wtedy sądziłem, że to nas połączy na zawsze...nigdy nie będę samotny. Teraz już wiem, że to była głupota. Dlatego to zrobiła. To było jedyne wyjście, by się od niej uwolnić. Zniszczyć tatuaż.
-Ale mogłeś przedtem porozmawiać ze mną...albo z Carterem..z kimkolwiek...- odpowiedziała, po dłuższej chwili, spoglądając na niego z żalem w oczach.
-Wiem...działałem pod wpływem impulsu..Maggie, czy możemy już zostawić ten temat, proszę?- spytał, patrząc jej w oczy.- Czy możemy...zostać przyjaciółmi?- dodał niepewnie. Dziewczyna spojrzała na niego z iskierką radości. Tego właśnie pragnęła. Mieć go przy sobie. Tylko tego jej brakowało do szczęścia.
-Naprawdę?- zapytała z nadzieją.
-Tak...Skoro nie mogę ciebie mieć, chciałbym chociaż być blisko ciebie, być potrzebny.- odparł, z nikłym uśmiechem na ustach. Maggie, w odpowiedzi, przytuliła go, kiwając głową. Charlie, bo chwili wahania, odwzajemnił uścisk. Jak mu tego brakowało. Jej bliskości, jej zapachu. A co więcej, jej szczerego uśmiechu. Cieszył się, że dzięki jej propozycji, mógł ją uszczęśliwić. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć więcej.
-To ja może już pójdę. Zrobiło się późno.- przerwała ciszę, uśmiechając się delikatnie.- Musisz odpocząć.
Po tych słowach wstała, wzięła swoje szpilki i skierowała sie w stronę drzwi. Charlie odprowadził ją. Gdy już miała iść, dodała całkiem szczerze:
-Do twarzy ci z tą fryzurą.
Chłopak tylko się uśmiechnął. Po zamknięciu drzwi, Maggie niemalże w podskokach ruszyła w kierunku pokoju Brandona. Była taka szczęśliwa. Nie wiedziała kiedy ostatnio tak dobrze się czuła. Nawet poczuła się głodna, co było dobrą oznaką gdyż mało ostatnio jadła. Jej rewelacyjny humor zburzyło nieco, pojawienie się Cartera na korytarzu.
-Maggie, musimy porozmawiać.- oznajmił, następnie nie czekając na nią, udał się w stronę swojego pokoju. Zdziwiona dziewczyna, nie mając wyboru podążyła za nim. Wewnątrz był Joe, Annie, oraz Gigi, która aktualnie leżała na łózku, nieprzytomna.
-Czy ona...wyjdzie z tego?- spytała, spoglądając na nią niepewnie.
-Tak, jutro będzie już kipieć zdrowiem.- odparł, jakoś nie do końca z tego powodu zadowolony, Joe, który wyłonił się z toalety z zimnym okładem, który położył na oparzenie Gigi. Zanim Carter zdążył zacząć swoje przemówienie, Maggie zadała kolejne pytanie.
-Ale przecież jest wampirem, dlaczego od razu nie wyzdrowieje?
-Ponieważ ogień zabija wampiry. Nasza regeneracja trwa też jakiś czas. Nie zdrowiejemy od tak.- wyjaśnił jej, już nieco zdenerwowany Carter. Stanał przed nią i splótł ręce na ramionach.
-Przejdźmy od razu do rzeczy. Dowiedziałem się bardzo interesujących rzeczy na twój temat, Maggie.- zaczął, patrząc jej uważnie w oczy. Gdy ta nic nie odpowiadała, kontynuował- Podobno spotykasz się po kryjomu z tymi serafami i trenujecie. Wyjaśnij mi, do cholery, co to ma znaczyć?
-To nie tak jak myślisz... Ja po prostu chciałam się nauczyć kontrolować jakoś moją moc, by..
-By co? By nas spalić na polu bitwy?- wtrącił się do dyskusji Joe.
-Nie, by pomóc. Gdy będę już panować nad ogniem, będziemy mieli przewagę nad nimi.- odparła z entuzjazmem.
-A nie wpadłaś może na pomysł, by poinformować nas o tym?
-Ja...ja chciałam, tylko, wiedziała, że nie zgodzisz się na to, Carter.- odpowiedziała, ze skruchą.
-Do cholery, Maggie. To my nadstawiamy dla ciebie karku, harujemy całymi nocami i dniami próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Jesteśmy gotowi się poświęcić, rozumiesz? Poświęcić życie dla ciebie, a ty tak nam się odwdzięczasz?!- wrzasnął, na co dziewczyna cofnęła się o kilka kroków.
-Carter, może już wystarczy..- odezwała się cicho Annie.
-Nie! Jesteś dla nas jak rodzina, jesteś jednym z nas. A ty, zdradzasz nas z tymi popieprzonymi aniołami..Jak w ogóle mogłas wpaść na to by tam chodzić do nich..A wiesz czego jeszcze się dowiedziałem? Podobno wahasz się czy by do nich nie wstąpić.
Każde jego słowo raniło ją strasznie. Dopiero gdy ktoś wypowiedział te zdania na głos, zrozumiała jak głupio chciała postąpić. Mogła przeciez powiedzieć o wszystkim Carterowi...
-Carter, ja...
-Ale nie, my zostaliśmy dla ciebie. Rozumiesz, Maggie, dla ciebie. W każdej chwili mogliśmy się spakować i uciec. Na pewno ominęło by to nas, nie musielibyśmy się wychylać. A Jack? Jack to bomba tykająca. W każdej chwili może wybuchnąć. Jednak nadal tu wszyscy jesteśmy..Dla ciebie...Bo cię kochamy.- te ostatnie słowa wypowiedział już łagodniej, wręcz ze smutkiem.
-Przepraszam. Okej. Tak cholernie was przepraszam.- odpowiedziała z płaczem. Nie myśląc nad tym co robi, podeszła do Cartera i przytuliła go mocno, powtarzając, że przeprasza, że żałuje i że ich kocha. Po tej chwili czułości i nerwów, wszyscy opanowali emocje. Wampir nawet przedstawił wszystkim nowy plan. Teraz Maggie miała wkupić się w łaski Serafów, by zyskać Ostrze. To wymagało od niej niezwykłej odwagi, lecz ta od razzu się zgodziła. Zrobi wszystko by tylko pomóc,  a fakt, że to od niej zależy powodzenie misji, jeszcze bardziej ją motywowało. Porozmawiali jeszcze chwilę, w końcu Maggie opuściła ich pokój i ruszyła w końcu do Brandona. Zapukała lekko. Nie musiała zbyt długo czekać. Już po chwili była w jego pokoju.
-Co tak długo? Myślałem, że już nie przyjdziesz.- mruknął niezadowolony. Dziewczyna przytuliła go do siebie i pocałowała lekko w usta.
-Komplikacje.- wyszeptała i zanim on zdążył jeszcze coś powiedzieć, pocałowała go raz jeszcze, tym razem już namiętniej, odważniej. Brandon nie pozostawał w tyle. Przyciągnął ją do siebie, odwzajemniając pocałunki. Jedna dłoń błądziła gdzieś z tyłu, na jej plecach, szukając wyraźnie zamka. Po chwili jednak Maggie go wyręczyła i sama rozpięła sukienkę, która momentalnie opadła na podłogę. Teraz pozostała tylko w seksownej czarnej bieliźnie. Brandon przez chwilę lustrował ją od stóp do głów, a na jego ustach malował się coraz większy uśmiech. Dziewczyna podeszła do niego i wyszeptała mu do ucha :"Teraz, chcę być tylko z tobą". Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Brandon jednym ruchem pozbył się koszuli, oczywiście niszcząc ją przy tym. Maggie pomogła mu w pozbyciu się spodni i już po chwili znaleźli się na łóżku. Tym raem mogli sobie pozwolić na większe rozkosze niż w celi. Brandon obdarzał ją słodkimi, momentami namiętnymi całusami w usta, ale i nie tylko. Powoli pozbywał się kolejnych częscli garderoby, takich jak biustonosz. Z początku Maggie była trochę wstydliwa. Co prawda, miała już ten pierwszy raz za sobą, jednakże wtedy działali bardziej pod wpływem impulsu, nie myślała nawet o wstydzie. Gdy wampir już zaczął pozbawiać ją ostatniej części garderoby, zapaliła się jej lampka ostrzegawcza.
-Brandon, masz zabezpieczenie?- spytała zdenerwowana. Wampir widocznie musiał powstrzymywać się od śmiechu. Ujął jej twarz, po czym przybliżył i pocałował delikatnie w usta.
-Kochanie, wampiry i ludzie nie mogą mieć dzieci i nie, nie mam zabezpieczenia. Nie noszę od jakichś dwustu lat.- przyznał udając powagę. Maggie zaśmiała się, po czym popchnęła lekko.
-Oj no, nie śmiej się ze mnie. Wiesz, że jestem w tych tematach "świeża".
-Przepraszam.- odpowiedział, tuż przez jej ustami, które zaraz ponownie pocałował, tym razem dłużej. Następnie zdecydowanymi ruchami zdjął jej majtki i swoje bokserki. Całując jej szyję,  przystąpił do gry. Początkowo był delikatny, jego ruchy były powolne. Nie chciał bowiem sprawić jej jakiejś krzywdy. Dopiero, gdy Maggie obróciła go na plecy, zaczęła się prawdziwa zabawa. Tym razem ona przejęła inicjatywę. Brandon tylko uśmiechnął się i przyciągnął do siebie. Wgryzł się w jej szyję, powodując wydobycie się z je ust odgłosów szczęścia. Jego ruchy były coraz szybsze, energiczniejsze, zapuszczał się w coraz dalsze "rejony". Maggie ogarnął jakiś szał. Wołała by mocniej to robił i mocniej. Teraz uprawiali prawdziwy "wampirzy seks". Na końcu, dziewczyna wzięła jego nadgarstek i wgryzła się w niego. Brandon, był zdziwiony z leksza lecz to tylko powodowało u niego większe podniecenie. Gdy w końcu skończyli, leżeli padnięci, obok siebie, nadzy, pobrudzeni od krwi, lecz szczęsliwi.
-To był...- zaczęła Maggie, lecz dokończyli wspólnie:
-Epickie.
                                                                                              C.D. nastąpi...
[Sory, że nie napisałam tych rzeczy, których obiecałam w spoilerach. Będą na pewno w następnym odcinku, czyli za tydzień. Napisałabym je, tylko rozdział znowu by był za długi:) Mam nadzieję, ze się rozdział spodoba. Pozdrawiam:)]

środa, 20 lutego 2013

Obserwatorzy.

Drodzy czytelnicy!
Dodałam gadżet obserwatorów "Stali Czytelnicy". I tak jak w tytule, dodawajcie się do obserwatorów, ale tylko ci którzy czytają na bieżąco. Ponieważ nie zbieramy obserwatorów do ozdoby tylko do czytania :D 
Pozdrawiam.


niedziela, 17 lutego 2013

Polecam wam strony! Drodzy czytelnicy :D

Cześć, dla zabicia czasu polecę wam kilka stron.

Serial:
Teen Wolf, jak ktoś nie oglądał to polecam, na prawdę dobry serial, aczkolwiek jeśli chodzi o efekty specjalne to pierwszy sezon leży, drugi już o wiele lepszy. :D

Opowiadania
Nowe życie Niny - ponownie polecam moje opowiadanie, choć co prawda Gosi nie dorównuje  ja obecnie zaczynam :D

Gry.
Słodki Flirt :D Gra polegająca jedynie na podrywie, w grze nazywam się Tofciaa, czekam na zaproszenia do znajomych :D

Blogi:
Sexi szlachta jedyny tak na prawdę blog, który czytam regularnie, pomimo tego że nie zawsze zostawiam komentarz. :D

Inna. - blog w którym zaczęłam swoją karierę blogową :D Polecam, czytajcie i dodawajcie się do obserwatorów :D

No to tyle, dla takiej Marleny to jak grom z jasnego nieba. Szczególnie ten serial, bo podobno zaczęła od nowa pamiętniki oglądać, ciota! :D Hahaha! :D

Pozdrawiam wszystkich czytelników! :D

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 15

   Piętnaście minut później, wszyscy elegancko wystrojeni stawili się na dole, w kasynie. Pomieszczenie było ogromne, niemalże jak sala balowa . Wielkie, diamentowe żyrandole zwisały z sufitów, oświetlając całe pomieszczenie. W środku, przy ścianie znajdował się bar, natomiast resztę sali zajęły stoły z grami oraz stoliki z kanapami. Oprócz tego,w wysokich klatkach, w rogach kasyna tańczyły, a raczej wyginały się młode dziewczyny. W środku było mnóstwo ludzi. Skąpo ubrane kelnerki nosiły tace z drinkami. Carter rozejrzał się dookoła, po czym powiedział:
-Dobra, rozdzielmy się. Zachowujcie się normalnie.- po tych słowach skierował się w stronę jednej z kanap. Charlie, bez słowa, ruszył w stronę baru. Gigi podążyła za nim. Natomiast Brandon, Maggie i reszta towarzystwa rozproszyli się gdzieś po pomieszczeniu. Carter od razu poszedł w stronę kanapy znajdującej się na samym końcu kasyna. Siedział tam młody, raczej wątły mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i niesamowite, miodowe oczy. Siedział w towarzystwie dwóch młodych dziewczyn, które przytulały go i dotykały w różnych miejscach. Mężczyzna mógł mieć około dwudziestu pięciu lat. Ubrany był w nieskazitelnie biały garnitur.
-Witaj. Byliśmy umówieni.- oznajmił, gdy już podszedł do niego bliżej. Chłopak opuścił lekko okulary i przyjrzał się uważnie wampirowi.
-Kim jesteś?-spytał nieco ochrypłym głosem.
-Rozmawialiśmy wczoraj przez telefon. Jestem Carter.
Na jego słowa, wyszeptał coś do dziewczyn, które natychmiast potem wstały i poszły. Następnie wskazał mu miejsce by usiadł.
-A więc to naprawdę ty- odparł Carter, nie mogąc się powstrzymać.
-Oczywiście. Co, myślałeś, że jestem jakimś oszustem?- spytał, rozbawiony, wkładając wykałaczkę do ust.
-Abbadon,  może przejdźmy do rzeczy. A więc pamiętasz...-zaczął spokojnie Carter, lecz anioł od razu mu przerwał.
-Nie mogę wam pomóc. Już wiem co sobie o mnie myślicie. Abbadon, ten największy z serafów, nie może podnieść swojego tyłka z Vegas i pojechać do jakiejś dziury by wam pomóc? Ja wam odpowiem; to nie moja wojna.- odpowiedział dosadnie.
-Jesteś przecież aniołem. Jak możesz chcieć zagłady świata?!- podniósł nieco głos. Abbadon przybliżył się do niego i odpowiedział zciszonym głosem:
-Już i tak zadarłem z nieodpowiednimi mocami. Chcą mi wyrwać skrzydła. Jeśli jeszcze teraz z nimi zadrę, to po mnie. Wtrącą mnie do piekła.
Carter westchnął przeciągle, po czym na moment schował twarz w dłoniach. To była ich ostatnia nadzieja. Naprawdę wierzył ,że anioł pomoże.
-W porządku. Rozumiem.- odparł zrezygnowany. Nie miał już nic do stracenia, więc zapytał ostrożnie.- Potrzebujemy właściwie tylko Ostrza...Czy ty...mógłbyś...
-Żartujesz, prawda?- wycedził przez zęby, a w jego oczach pojawiły się małe ogniki.- Jak śmiesz, ty...
Przez chwilę oddychał ciężko, wpatrując się w niego morderczym wzrokiem. Carter natomiast cały czas zachowywał spokój. Jedynie małe kropelki potu, które wstąpiły na jego czoło zdradzały zdenerwowanie. Abbadon mógł go zabić w sekundzie. Nie miałby szans. W końcu, jednak uspokoił się. Poprawił marynarkę i zapiął ją na jeden guzik.
-Chyba powinniście już iść. To jest lokal głównie dla istot wyższej rangi. Nie lubimy takiego plebsu jak wampiry. Bez obrazy- odparł, patrząc na niego z nieukrywaną wyższością.- A to odwaga by przyprowadzić tutaj człowieka. Niech lepiej ma się na baczności. Kelnerki widocznie mają na niego ochotę.
Carter, z niepokojem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Gdy w końcu znalazł wzrokiem Charlie'ego uświadomił sobie z przerażeniem, że dziewczyny w ogół niego nie są ludźmi.
-Czy to...sukuby?
-W rzeczy samej. Wiesz jaki mam dzięki temu interes?- spytał z radością. Znowu rozluźnił się i był przyjacielsko nastawiony do niego.- Niektórzy nazwaliby je prostytutkami, ale dla mnie są to damy do towarzystwa, które pragną coś w zamian.
-Przecież to istoty diabelne. A ty jesteś aniołem..Jak ty..?-Carterowi nie mieściło się to w głowie. Zawsze sądził, że anioły to idealne , czyste stworzenia, które nigdy nie trzymałyby się z takimi pomiotami diabelskimi jak sukuby. Owe demony kusiły mężczyzn ( czasem też kobiety) i podczas zbliżenia intymnego a nawet namiętnego pocałunku, odbierały energię życiową swojej ofiary, tym samym zwracając jej duszę do piekła.
-Jak już mówiłem, nie jestem idealny i mam swoje problemy.- oznajmił, biorąc do ręki drinka. Upił kilka łyków, po czym zwrócił spojrzenie ku niemu.- Szkoda mi jednak tak zostawiać cię bez pomocy. W końcu Vegas nie leży za rogiem.
Odłożył kieliszek z powrotem na stół, po czym pochylił się lekko  i wskazał palcem by zrobił tak samo.
-Na waszym miejscu nie ufałbym tej dziewczynie.- wyszeptał, gapiąc się na Maggie. Wampir spojrzał w tym samym kierunku, po czym odpowiedział ze zdziwieniem:
-O czym ty mówisz? Maggie jest ostatnią osobą, której miałbym nie ufać...
-Naprawdę? Cóż, w niebie mówi się różne rzeczy.- oparł się wygodnie o kanapę, nie odrywając od niego wzroku.- Ta panna ma dobre zadatki na serafa. Żeby w takim młodym stadium spalić prawie całe pole.- pokręcił głową z niedowierzaniem.
-O czym ty, do cholery mówisz?
-Ta wasza niewinna, wrażliwa Maggie wymyka się czasem na spotkania ze swoimi pobratańcami. Lepiej uważaj. Z pewnośią będą próbować przekabacić ją na swoją stronę. JEst cennym obiektem.
-I co mamy, twoim zdaniem zrobić?- zapytał Carter, pochylając się bardziej. Czuł ,że zaraz zyska jakąś konkretną odpowiedź.
-Na waszym miejscu wykorzystałbym tą sytuację. Oni jej ufają, chcą być do nich dołączyła. Niech więc tak zrobi.
-Że co?!- podniósł nieco głos, za co Abbadon skarcił go wzrokiem.
-Niech dołączy do nich pozornie. Dadzą jej Ostrze i wtedy macie zwycięstwo w kieszeni. Dziewczyna jednak musi im udowodnić swoje oddanie.
-W jaki sposób?
-A skąd mam wiedzieć? Nie jestem wróżką.- odparł ironicznie.- I tak wam za wiele powiedziałem. Radźcie sobie sami. A co do wróżek, dzisiaj mamy specjalny pokaz. -uradowany klasnął w dłonie- Pownniście to zobaczyć.
                                                                                           ***
-Co my właściwie tutaj robimy?- spytała Maggie sącząc swojego drinka.- A co ważniejsze, czy są tutaj, w ogóle jacyś ludzie?
-Nie sądzę.- odpowiedział ponuro Brandon, spoglądając na nieznajomych nieufnie.- Jednak, gdy Carter mówi, że ma jakiś plan, to mu wierzę. Facet wie co robi.- przejechał dłonią po jej nagim ramieniu.- Głowa do góry. Będzie dobrze.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i chwyciła go za rękę. Po jego słowach nieco uspokoiła się. PAtrząc tak na niego, nie mogła sobie przypomnieć dlaczego w ogóle rozważała przejście na tamtą stronę. Tutaj ma przyjaciół, których traktowała jak rodzinę, której nigdy nie miała i ukochanego. Mimo iż byli w obliczu takiego niebezpieczeństwa, czuła, że trzymając się razem poradzą sobie. Nagle usłyszała odgłos tłuczących się naczyń. Odwróciła się i dostrzegła młodą, ciemnoskórą dziewczynę, która widząc ją, zdębiała. Na podłodze leżała taca z rozbitymi kieliszkami. Ku jej zdziwieniu i przerażeniu, zaczęła iść ku nim. Nieoczekiwanie, Brandon także upuścił swojego drinka. Wyglądał jak gdyby miał się zaraz przewrócić.
-Gabrielle..?- spytał cicho.
-Brandon, coś ty zrobił?
-A może najpierw tak, cześć?
-Przywróciłeś Margarett?- dziewczyna spojrzała na Maggie z nienawiścią.
-A ty to niby kim jesteś, zombie?- spytał, nie odrywając od niej wzroku. Murzynka widocznie zmieszała się. Podniosła tacę i położyła na niej rozbite naczynia, po czym szepnęła do wampira:
-Jestem sukubem...
-Do cholery, Gabrielle...Co ty sobie myślałaś- odparł ze zdenerwowaniem.
-A co mi pozostało po śmierci Michaela? Ty gdzieś uciekłeś ze swoją czarownicą. Ciągle gadałeś o wskrzeszaniu umarłych. A nas, ciemnoskórych? Przecież wiesz jakie to były czasy. Chcieli nas wziąć do niewoli. Wtedy pojawiła się Eve. Postawiła mi ultimatum i je przyjęłam. Podpisałam umowę i jest jak jest.- wyjaśniła ze spokojem. Widząc jego wzrok, dodała.- Jestem teraz szczęśliwa, Brandon. Wolna, piękna, bogata..
-Dlaczego więc tutaj jesteś...?
-To jest moja cena. Mam przeciągać śmiertelników na stronę zła. Do piekła.- odpowiedziała, nieco ze skruchą. Brandon, bez zastanowienia podszedł do niej i przytulił mocno do siebie. Ona odwzajemniła uścisk. Po chwili czułości puścił ją i spojrzał na mocno zdziwioną Maggie.
-Maggie, to jest Gabrielle, żona Michaela.- przedstawił przyjaciółkę.
-A teraz ty opowiadaj coś narobił.- dziewczyna położyła ręce na biodrach i spojrzała na nich wyczekująco.
-Tak, owszem wykonałem ten rytuał z pomocą Sary, ale coś nie wyszło. Z jednej strony to dobrze, bo nie jest taką suką jak jej poprzednia wersja. A z drugiej strony, to trochę kiepsko, bo teraz jest... jakby ci to powiedzieć...serafem...
-Coś ty narobił, ty kretynie. W ogóle nie myślisz. Nic ci nie idzie powiedzieć.
-Znalazła się mądrzejsza. Piekielna prostytutka.- powiedział prześmiewczo. Gabrielle westchnęła i machnęła na niego ręką.
-Dobra, nie gadajmy już o tym. Muszę wrócić do pracy.
-Ale, czekaj. Zobaczymy się jeszcze? Zostajemy do jutra, więc...
-Jasne. Tym razem masz nie znikać bez pożegnania.- zaznaczyła, mrugając do niego nieznacznie.
-Co ja jej zrobiłam?- spytała cicho Maggie, odprowadzając ją wzrokiem. Brandon przytulił ją od tyłu i pocałował w czubek głowy.
-A nic szczególnego. Tylko odebrałaś jej męża i doprowadziłaś do owdowienia, czego skutkiem jest zapożyczenie duszy diabłu i służenie jako wieczna prostytutka. Nic takiego.
Maggie odwróciła się do niego przodem i wtuliła w jego umięśniony tors.
-Naprawdę byłam taka okropna...?
-Jesteś zupełnie innym człowiekiem, Maggs. Margarett to nie ty. Ty jesteś troskliwa, odważna i kochająca. Ona myślała tylko o sobie. Tylko ona się liczyła.- powtarzał jej cały czas, głaszcząc ją po plecach. Dziewczyna przymknęła lekko oczy i uśmiechnęła się lekko.- A tak na marginesie, mój pokój to 2010, w razie gdybyś się nudziła w nocy.- dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.
                                                                                            ***
Charlie cały czas był w ruchu. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. To, te natarczywe kelnerki ciągle do niego podchodziły i zagadywały go, to ukrywał się przed Gigi. Nie mogło jednak trwać to wiecznie. W końcu na nią wpadł. Wiedział, że będzie musiał odbyć z nią tą konwersację. Bez słowa poszedł z nią w jakieś bardziej ustrojne miejsce, gdzie ludzie przychodzili głównie by się poobmacywać w różnych miejscach.
-Trochę przegiąłeś, kochanie- zaczęła, zakładając ręce na piersi.
-Mam cię dosyć, Gigi- odpowiedział wprost. Wampirzyca, na jego słowa zaśmiała się dźwięcznie, jednkaże szybko spoważniała.
-Więc masz problem, mój czarusiu. Chyba zapomniałeś o naszej umowie, co? Ja więc ci moze nieco odświeżę pamięć.- wycedziła przez zęby, po czym podeszła do niego bliżej i chwyciła brutalnie jego dłoń. Podwinęła rękach i ścisnęła mocno jego nadgarstek, gdzie ciągnął się ciemny tatuaż w kształcie pentagramu, z dorysowanymi u góry dwoma dodatkowymi ramionami.
-Widzisz to, śmieciu? To ma ci codziennie przypominać, że jesteś mój. I to nie jest zwykła umowa między wampirem a człowiekiem, o nie. Jeśli  zechcesz jakoś złamać warunki jakie zawarliśmy, na przykład, odwrócisz się przeciwko mnie, czy też doprowadzisz do sytuacji zagrażającej mojemu życiu, zginiesz. Czy po tym wystrzale i pozostawieniu na moim policzku tej ohydnej szramy, nie zrobiło ci się jakoś słabo? Nie zwracałeś? Nie krwawiłeś podczas kaszlu?- spytała zadowolona, spoglądając mu w oczy. Charlie przełknął głośno ślinę. Wszystko powiedziała zgodnie z prawą. Nie dało się tego oszukać.
-Dopóki istnieje ten tatuaż jesteś mój, więc lepiej nie podskakuj.- mruknęła ze złością, po czym odepchnęła go mocno i wróciła na salę. Po jej złowieszczych słowach już wiedział co zrobi. Nie mógł dać się tak pomiatać. Ruszył od razu do swojego pokoju hotelowego. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy. Następnie napalił w kominku i przyłożył do ognia pogrzebać. Podszedł do okna i pooddychał kilka razy głęboko. Wiedział, że będzie to trudne, ale musiał to zrobić. Gdy pogrzebać już wystarczająco się nagrzał, aż do czerwoności, wziął go i usiadł na łóżku. Następnie wziął do ust małą ściereczkę wziętą z łazienki i zagryzł ją. Zacisnął dłoń w pięść i zaczął wolno przykładać pogrzebacz do tatuażu. W ostatnim momencie zatrzymał się. Pomyślał sobie, bądź mężczyzą, musisz to zrobić. Nie zastanawiając się już dłużej przyłożył rozpalony pogrzebacz do miejsca w którym znajdował się tatuaż. Zaczął krzyczeć, lecz ściereczka skutecznie ogłuszała wszystko. Na chwilę przerwał mu spojrzeć na swoją spaloną skórę. Wiedział, że musi skończyć to co zaczął. Przyłożył więc pogrzebacz jeszcze raz, tym razem mocniej. Łzy bólu pociekły mu po policzkach, nie miał już siły krzyczeć. W końcu upuścił pogrzebacz na podłogę. Zamiast tatuażu, widniała teraz czerwona rana. Wyjął ściereczkę z ust i resztkami sił dotarł do toalety. Natychmiast zwymiotował. Gdy w końcu skończył, położył się na zimnej podłodze. Był blady jak ściany, jednak na jego ustach widniał słaby uśmiech. Wyszeptał do siebie:
-Wolny...
                                                                                                                                 C.D. nastąpi
[Jak już napisała na fb, rozdziały od dzisiaj będą krótsze, a za to co tydzień:) Pozdrawiam^^]

piątek, 15 lutego 2013

Drugie opowiadanie :D

Cześć, w oczekiwaniu na kolejny odcinek zapraszam na moje opowiadanie, przed chwilą dodałam nowy trzeci odcinek. W przeciwieństwie do opowiadania o nocnych łowcach, tam akcja dzieje się w szkole i nie ma tam nadnaturalnych postaci. Ale kto wie, czy jeszcze się nie pokażą. :D
Tak więc jeśli jest ktoś zainteresowany, Zapraszam ---> Nowe życie Niny.
Pozdrawiam.

środa, 13 lutego 2013

Favikona

Cześć, zmieniłam favikonę, ale chyba jeszcze się nie naładowała. U mnie na blogu pisze, że jest zmienione, tu jak wchodzę wciąż jest białe B na pomarańczowym tle. No cóż, podobno potrafi się zmieniać 12 dni xD
Chcę tylko powiedzieć, iż napis na niej OoW oznacza opowiadania o wampirach. :D
Głosujcie w ankietach.
Pozdrawiam :D

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 14

Nikt nie odważył się spytać dlaczego Las Vegas? Jaki jest właściwie plan? Wszyscy wiedzieli, że Carter ma głowę na karku. Musiał wpaść na jakiś genialny pomysł. To było po prostu oczywiste. Maggie chciała chociaż przez chwilę pogadać z Charlie'em. Czuła się okropnie po tym wszystkim. Chłopak jednak ani przez sekundę nie był sam. Bardzo wczuł się w to całe planowanie "misji". Nie odstępował kroku od Cartera i non stop omawiał z nim szczegóły. Pozostali zastanawiali się kiedy to chłopacy stali się takimi przyjaciółmi. Z Noir Seraphin Hill do Las Vegas był dosyć spory kawałek drogi. Jedynym wyjściem dostania się tam była podróż samochodem. Joe, przy swojej posiadłości miał kilka bardzo luksusowych samochodów. Wszyscy od razu tam pojechali. Maggie zastanawiała się przedtem czy nie wziąć jakiejś broni. Przypomniało jej się jednak, że tym razem przeciwnikami nie są wampiry, lecz potężne, boskie stworzenia, których nie zabije kołek.  Głupio byłoby nie zabrać niczego na taką wyprawę, nie wiadomo, bowiem na kogo się trafi. Poszła więc do składzika Marka, uprzednio informując innych by już pojechali do Joe'ego. W domu było już całkowicie ciemno. Kto ma niby czas, w takiej sytuacji, by zapłacić rachunki? Nawet w obliczu niebezpieczeństwa, stare fobie i strachy poszły górą. Jedynym źródłem światła była komórka. Stanęła w drzwiach skrytki z telefonem w dłoni, którym oświetlała sobie otoczenie dookoła. Przez pięć minut stała bez ruchu, obserwując uważnie ciemne kąty, jakby oczekując, że za moment coś wyskoczy. Nagle doznała olśnienia. Była przecież serafem. Jakieś pół godziny ćwiczyła sztuczki z ogniem, przez co mało co nie spaliła pola. Uderzyła się otwartą dłonią w głowę i schowała telefon do kieszeni. Następnie wyciągnęła rękę i zamknęła oczy, próbując się skupić. W tym momencie, na jej otwartej dłoni buchnął mały ogień. Nie rozprzestrzeniał się, także nie parzył. Wręcz przeciwnie, czuła przyjemny chłód. Teraz widziała o wiele więcej. Weszła głębiej, prosto do szerokiego stołu na którym wyeksponowana była cała broń jaką posiadał Mark. W większości składała się z broni palnej. Zabrała mały, podręczny pistolet i schowała go z tyłu, w spodniach. Nie wiedziała czy działa to tylko na wampiry, czy także na inne stworzenia. No cóż, okaże się. Następnie podeszła do małej półki, gdzie leżały noże. Jedne dłuższe, drugie krótsze. Znajdowały się tam także dwie szpady. Maggie, gdy tak patrzyła na te wszystkie przedmioty, które Mark przechowywał, selekcjonował, nie mogła powstrzymać się od urojenia kilku łez. Tęsniła za nim. Może i nie był łatwym człowiekiem, lecz zawsze chciał dla niej jak najlepiej. Musiała trzymać ogień z dala od wszystkiego, by przez przypadek nie wywołać pożaru. Po tym wszystkim, planowała spakować całą broń, dzienniki, książki i wsadzić w jedno miejsce. Chciała mieć chociaż jedną cząstkę Marka. Nagle dostrzegła znajomy sztylet. Wzięła go do ręki i obejrzała ze wszystkich stron. Była niemalże w stu procentach pewna, że Brandon ma taki sam. Nie zastanawiając się dłużej, włożyła go do buta i przykryła spodniami.
-A więc także wyjeżdżasz?
Maggie odwróciła się błyskawicznie w kierunku drzwi. Była pewna, że tylko ona tu została. Myliła sie. W progu stał Seth.
-Tak, tak- odpowiedziała, gdyż już trochę się uspokoiła. Po chwili podeszła do niego z wolna i spojrzała mu w oczy.- Nie podjęłam jeszcze decyzji, jeśli o to chciałeś spytać. Wyjeżdżam..., znaczy wyjeżdżamy by poszukać odpowiedzi. Nie możesz mnie powstrzymać.- cały czas mówiła spokojnie, lecz poważnie, odważnie.
-Rozumiem.- odparł, ku zdziwieniu Maggie, która myślała, że będzie chciał ją powstrzymać. Wytrąciło ją to z równowagi.
-Nie jedźcie za nami.- dodała jeszcze, nie owijając w bawełnę.
-Dobrze.- odpowiedział równie krótko jak poprzednio. Po chwili milczenia, dodała.- Nie mogę cię zmusić byś dołączyła do nas. Pozostało nam tylko nalegać. Ale wrócisz, prawda?
-Tak, oczywiście.- powiedziała od razu, nie odrywając od niego wzroku. Seth przez chwilę jeszcze patrzył jej w oczy. Następnie jego wzrok powędrował w kierunku miejsca, gdzie schowała pistolet. Nieoczekiwanie podszedł do niej bardzo blisko, po czym sięgnął po broń, którą schowała z tyłu, za paskiem u spodni i wyciągnął ją. Maggie wstrzymała oddech i nie poruszyła się ani na milimetr, ze zdenerwowania.
-To jest całkowicie bezużyteczne, a pociski domowej roboty, co najwyżej zadrasną napastnika.- oznajmił, nawet nie patrząc na pistolet. Wyrzucił go na podłogę, po czym rozpiął płaszcz i wyjął z wewnętrznej kieszeni mały, srebrny nóż. Podał go jej. Dziewczyna wzięła narzędzie i schowała go. Nie mogła jednak oderwać wzroku od srebrnego, długiego ostrza. Seth zauważył to. Uśmiechnął się do niej ciepło i odpowiedział:
-To Anielskie Ostrze. Każdy je dostaje. Ty także go otrzymasz, gdy już się zdeklarujesz.- po tych słowach pocałował ją w czoło i dodał- Szczęśliwej podróży.
Wtedy zniknął. Za każdym razem, gdy Maggie miała do czynienia z aniołem, czuła się wtedy dziwnie. Nie potrafiła nazwać tego uczucia. Nie wiedziała nawet czy jest ono przyjemne, czy też nie. Z transu wyrwał ją odgłos klaksonu dochodzący z zewnątrz. Przypomniało jej się co właściwie mieli zrobić. W pośpiechu chwyciła za torbę i spakowała do niej najważniejsze rzeczy. Następnie wyszła z domu i skierowała się w stronę zaparkowanego samochodu. Był to czerwony porsche. Wsiadła po stronie pasażera i położyła torebkę z tyłu. Na siedzeniu kierowcy siedział Brandon.
-A gdzie pozostali?- spytała, zapinając pasy.
-Pojechali trzema innymi samochodami.- odpowiedział, jak gdyby trochę prześmiewczo, ruszając.
-Trzema?- spytała zdziwiona. Wiedziała, że nie zmieszczą się w jednym samochodzie, ale myślała, że zabiorą się na dwa razy.
-Jack i Annie muszą sobie co nieco wyjaśnić. No wiesz, ta cała sprawa z "drugim obliczem" Jacka. Joe i Carter opracowywują plan, jak to oni. Natomiast Gigi i Charlie zapewne chcą trochę pobaraszkować- odparł uśmiechając się półgębkiem. Maggie już nie spytała o nic. Dochodziła piąta nad ranem. Na dworze robiło się coraz jaśniej. Samochody Joe'ego wyposażone były w specjalne przyciemniane szyby, przystosowane do wampirzych, dziennych przejażdżek. Pozostałe samochody, czyli czarny cabriolet, granatowe ferrari, niebieski dżip i czerwone porsche jechały w dosyć dużych odstępach. Nie dziwił ich fakt, iż na drodze rzadko kiedy napotykali na podróżnych. Ci pojedyńczy zapewne uciekali jak najdalej. Jednakże im dalej od Północnej Kanady tym więcej powracało "normalności".
Jack i Annie przez dłuższy czas nic do siebie nie mówili. Oboje własciwie mieli coś do ukrycia. Gdy w końcu oboje zdecydowali się by wyrzucić to z siebie, zaczęli mówić równocześnie. Uśmiechnęli się do siebie niezręcznie.
-No to może ty pierwsza.- zaproponował zerkając na nią. Annie  nie mogła mu teraz spojrzeć w oczy. Niby nie było to nic wielkiego, ale nie chciała przed nim niczego ukrywać. Spojrzała na swoje splecione dłonie i wzięła głęboki oddech.
-Wtedy, gdy ty, Carter i Charlie pojechaliście do siedziby króla, rozmawiałam z Joe. Dał mi sztylet i pomógł trochę i...i pocałował mnie.- te ostatnie słowa wyszeptała. Jack przez dłuższy czas nic nie mówił. Nigdy nie spodziewał się tego po nim. Gdy zobaczył w lusterku jadący za nimi samochód, w którym siedziały wampiry, gwałtownie zahamował na środku drogi. Całkowicie już zapomniał o swojej tajemnicy.
-Jack, co ty...?- zaczęła Annie, lecz wampir już jej nie słuchał. Wysiadł ze samochodu i stanął na środku jezdni. Był wściekły. Joe pędził z szaleńczą szybkością, dlatego też z trudem zatrzymał się przed wampirem. Jack podszedł do drzwi od strony kierowcy i otworzył je.
-Wysiadaj.- warknął, obnażając kły.
-O co ci chodzi? Co się stało?- spytał zszokowany Joe. Wampir chwycił Joe'ego za kurtkę i dosłownie wyrzucił z samochodu. Carter także wysiadł z pojazdu i stanął między nimi.
-Jack, co się stało?- zapytał spokojnie, patrząc na niego.
-Ten sukinsyn dobierał się do Annie, gdy nas nie było. Jak śmiałeś ją tknąć, ty...
Joe podniósł się z ziemi i podszedł bliżej do nich. Po jego słowach zorientował się o czym się dowiedział. Po części był zadowolony, że to w końcu wyszło na jaw. Uczucie jakie żywił do czarownicy już od dawna się w nim kiełkowało, a między Annie a Jackie już dawno przestało się układać.
-To był tylko pocałunek. Nie śmiałbym się do niej dobierać. Kocham ją.- odpowiedział, patrząc mu w oczy. Tego było za wiele. Jack ruszył na niego z szałem w oczach. Na szczęście Carter był blisko i w porę zdołał go utrzymać. Nie było to proste, gdyż wampir wpadł w prawdziwą furię.
-Jack, spokojnie. Bądź mądrzejszy. Uspokój się.- powtarzał mu co chwilę, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Wiedział, że jeszcze lada moment i puści go. Nagle, wampir wyrwał się z żelaznego uścisku Cartera i schował kły. Następnie tylko spojrzał na Joe'ego z nienawiścią i wsiadł do samochodu, po czym odjechał. W tym samym momencie z pojazdu wyszła Annie i podeszła do nich zaniepokojona. Obejrzała się za odjeżdżającym samochodem, nic nie mówiąc.
-Jedźmy dalej.- odezwał się, po chwili milczenia Carter i ruszył w kierunku zaparkowanego ferrari.
-Annie...-zaczął Joe, lecz dziewczyna bez słowa podążyła za wampirem.
                                                                                ***
-Może zwolnimy trochę? Nie widzę ich- odezwała się nagle. Brandon spojrzał w lusterko, jednocześnie zwalniając przy tym trochę. Dochodziło południe. Słońce nadal ukrywało się za chmurami. Mieli szczęście, szykował się szary, pochmurny dzień. Znowu zapadła krępująca cisza. Nie wiedzieli o czym mieli niby rozmawiać, by nie zahaczyć o niewygodne tematy. Maggie, przez większość czasu obserwowała krajobraz za oknem, a Brandon szukał jakiejś fajnej stacji radiowej. Co jakiś czas spoglądał na nią.
-Jesteś głodna? Możemy gdzieś wstąpić.- zaproponował, obserwując dziewczynę. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła lekko.
-Nie dzięki. Nie jestem głodna.
-Na pewno? Nie jadłaś nic od wczoraj- drążył dalej temat.
-Na pewno.
Nie byłaby w stanie wziąć teraz czegoś do ust. Z pewnością od razu by to zwróciła. To ciągłe życie w stresie bardzo źle na nią wpływało. Przez ten krótki czas schudła przynajmniej kilka kilogramów i ogólnie zmizerniała. Prawie w ogóle nie spała. Brandon to zauważył.
-Hej, wszystko okej?- spytał po chwili. Już miała odpowiedzieć, że tak, lecz nie chciała go okłamywać.
-Nie...nie za bardzo.- westchnęła głośno, po czym dodała.- Chcę by to się w końcu skończyło.
-Skończy się, wkrótce. Carter ma plan.- odpowiedział pocieszająco. Chciał ją chwycić za rękę, lecz w ostatnim momencie rozmyślił się.- Może porozmawiajmy o czymś innym.
-Opowiedz mi o Michaelu.- powiedziała cicho. Brandon właściwie nigdy o nim nie mówił. Zaciekawiły ją jednak słowa Gigi. Wampir naprężył się i zacisnął dłonie na kierownicy.
-Michael był moim bratem. Zabrał mi narzeczoną i zginął. Koniec.- opowiedział w skrócie. W sumie, Maggie nie powinna być zdziwiona. Wiedziała, że ten temat był szczególnie drażliwy dla niego.
-Tylko tyle masz na mój temat do powiedzenia, braciszku?- spytał Michael, który rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu. Brandon nie spodziewał się, że pokaże się, gdy będzie w towarzystwie innej osoby. Spojrzał na niego w lusterku, po czym przeniósł wzrok na Maggie, która odwróciła się w stronę okna.
-Byliśmy niegdyś najlepszymi przyjaciółmi.- podjął ponownie temat.- Mówiliśmy sobie o wszystkim, ufałem mu jak nikomu.
Maggie, gdy usłyszała, że zaczął mówić, przeniosła wzrok na niego.
-Wiedziałem o tych wszystkich jego wybrykach. On jednak tak potrafił mnie zmanipulować, że zawsze obwiniałem o wszystko kobiety. Michael był najbardziej fałszywą osobą jaką znałem. Niestety dotarło to do mnie za późno.- te ostatnie słowa wypowiedział patrząc w lusterko. Maggie dyskretnie odwróciła się do tyłu. Ona jednak oczywiście nikogo tam nie zobaczyła.
-Kochać kogoś, a jednocześnie nienawidzić.- mruknął, bardziej do siebie niż do niej. Nagle skręcił gwałtownie w lewo i zaparkował na poboczu. Wysiadł ze samochodu i oparł się lekko o niego. Nie zastanawiając się ani przez chwilę, dziewczyna wysiadła z auta i podeszła do niego. Wampir nie patrzył na nią, tylko wpatrywał się w niebo.
-Wiem jak to jest. Kochać i jednocześnie nienawidzić.- odezwała się, po chwili milczenia.- A przynajmniej wiedziałam. To drugie uczucie z czasem minęło.
-Wiesz co? Wolę cię własnie taką.- odpowiedział, przenosząc wzrok na nią.- Gdy przyjechałaś do Noir Seraphin Hill byłaś taka odważna, waleczna. Od razu zorientowałaś się, że coś tu nie gra. Ale po tym zdarzeniu u króla?
-Nie wiem co się wtedy ze mną stało.- odparła z rozbawieniem.- Czy to kwestia tego, że uaktywniłam swoją moc, czy coś? W każdym razie, byłam wtedy dziwna, nie?
-Taak. I te twoje teksty rodem z telenowel albo z filmów dla dorosłych.- odpowiedział ze śmiechem. Maggie dała mu lekkiego kuksańca w ramię, po czym także zaczęła się śmiać. Po chwili bez słowa Brandon splótł palce z jej.
Charlie i Gigi jechali kilkaset metrów za nimi. Wampirzyca dosłownie całą drogę gadała. Buzia jej się nie zamykała. Chłopak próbował chociaż włączyć głośno radio, lecz ona i to zagłuszyła. Charlie może i jakoś wytrzymałby to wszystko, jednak właśnie przejeżdżał obok zaparkowanego samochodu i zobaczył Maggie i Brandona śmiejących się, i trzymających za rękę. Wtedy wybuchnął. Walnął pięścią w radio, psując je od razu. Ostro skręcił w prawo i zaparkował po przeciwległej stronie.
-Co ty...?
-Do cholery! Zamknij, w końcu, ten swój wampirzy ryj! Mam cię dosyć! Wynoś sie stąd!- wrzasnął, aptrząc na nią ze złością. Już tak dalej nie mógł. Gigi  nie mogła uwierzyć, że to słyszy. W pierwszej chwili aż zaniemówiła.
-Chyba ci się coś pomyliło. Nie zapędziłeś się zbytnio?
-Nie. Wysiadaj ze samochodu.- odparł spokojnie, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął pistolet zza paska i wymierzył w jej stronę.- Wynocha.
Brandon odwrócił się w ich kierunku z niepokojem.
-Coś tam nie gra.- powiedział, po czym ruszył w ich kierunku. Maggie podążyła za nim.
-Chory jesteś?! Lepiej to odłóż, bo jeszcze się zranisz.- odparła zdezorientowana. Charlie nie bawił się już w groźby. Wycelował kilka centymetrów od jej głowy i wystrzelił. Wampirzyca sie tego nie spodziewała. Od razu otworzyła drzwi i już miała wychodzić, jednak odwróciła się i rzuciła się na niego. Charlie był gotowy na tą ewentualność. W drugiej dłoni trzymał  srebrny krzyż. Gdy zbliżyła się, przyłożył go do jej policzka. Gigi z wrzaskiem wyskoczyła ze samochodu, trzymając się za policzek. Spojrzał to na Charlie'ego, to na Gigi, po czym zaśmiał się.
-Chłopie, brawo. Jesteś normalnie pierwszym i chyba jedynym człowiekiem, który zdołał postawić się Gigi. Gdybyś mnie tak nie nienawidził, przybiłbym z tobą żółwika.- powiedział całkowicie rozbawiony tą sytuacją. Gigi leżała na ziemi i skomlała z bólu. Gdy odsłoniła dłoń od policzka, było widać, że krzyżyk nadal trzyma się twarzy. Chwyciła go w dwa palce  i z krzykiem odczepiła od policzka. Następnie rzuciła nim w Charlie'ego i ruszyła wściekła w stronę drugiego samochodu.
-Pojadę z nim. Ty jedź z Gigi.- powiedziała cicho, kierując się do drzwi. Brandon chwycił ją pod ramię, zatrzymując tym samym.
-Co? Po co? Nie podobała ci się nasza wspólna podróż?
Maggie uśmiechnęła się tylko do niego i położyła dłoń na jego policzek.
-Podobała się. Muszę jednak poromawiać w końcu z Charlie'em. Załatwić tą sprawę raz na zawsze.- odpowiedziała, nieco niechętnie. Brandon dotknął jej dłoń i lekko uścisnął.
-Dobrze. Pojadę z tą wariatką.- odparł, uśmiechając się półgębkiem. Następnie ruszył wraz z narzekającą Gigi do ferrari. Maggie natomiast usiadła obok Charlie'ego.
-Wysiądź.- powiedział, już spokojnie.
-Nie. Musimy pogadać.- odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi i zapinając pasy. Chłopak chąc nie chąc ruszył dalej. Nie mógł przecież wyprowadzić ją siłą z samochodu.
-W porządku. O czym chcesz porozmawiać?- zapytał spokojnie, patrząc na drogę.
-O tym wszystkim co się między nami wydarzyło.- odpowiedziała nieco ciszej, po czym dodała- Bardzo mi przykro z tego jak to się potoczyło. Naprawdę, ostatnią rzeczą...
-Już dobrze...-odpowiedział spokojnie, patrząc się przed siebie.- Nie jestem zły na ciebie. Rozumiem, że mnie nie kochasz. Nie rozumiem jednak, jak możesz wolić wampira od człowieka. Myślałem, że człowieczeństwo, normalnośc to wszystko czego pragniesz.
-Też tak myślałam.- dparła, patrząc na niego z żałością w oczach.
-Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Ciągłe wspominanie o tym nie do końca pomaga mi zapomnieć.
Maggie tylko kiwnęła lekko głową. A może właśnie to miało mu pomóc? Zachowywanie się jak gdyby nic się nie stało. Nie był to do końca jej sposób na rozwiązywanie problemów, ale zrobi wszystko by już jej tak nie nienawidził.
                                                                                            ***
Do Las Vegas dojechali wraz z zapadnięciem zmroku. O tej porze, jednak miasto dopiero budziło się do życia. Gdy wjechali do centrum, trzymali się razem. Carter prowadził. Dokładnie wiedział gdzie mają jechać. Wszystko załatwił. Maggie przypatrywała się tym wszystkim wieżowcom i bilbordom z zachwytem. Nigdy nie była w takim dużym mieście. Po dziesięciu minutach krążenia po centrum, dojechali do luskusowego hotelu. Przy wejściu przywitał ich portier. Carter i Joe załatwili wszystko z recepcjonistą i już po chwili stali w windzie. Atmosfera była niezwykle napięta. Jack wyglądał jakby miał zaraz zabić Joe'ego. Annie wpatrywała się błagalnie w swojego "chłopaka", który nawet  nie chciał na nią patrzeć. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy dojechali na odpowiednie piętro. Jeden pokój zajęły Maggie i Annie, drugi Jack i Brandon, trzeci Gigi i Carter, czwarty Joe i Charlie. Zaraz po rozpakowaniu mieli wybrać się do kasyna znajdującego się w hotelu. Mieli tam kogoś spotkać. Czarownica prawie przez cały czas żaliła się Maggie, która naprawdę chciała jej pomóc, ale chyba trzymała jednak stronę Jacka. Wymknęła się do łazienki pod pretekstem kąpieli. Annie padła na łóżko i zaczęła zastanawiać się nad tym wszystkim. Była także ciekawa co chciał jej powiedzieć wampir. Nie miała jednak zbyt dużo czasu na rozmyślanie, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Miała cichą nadzieję, że może to Jack, więc z uśmiechem podbiegła do drzwi i je otworzyła. Uśmiech jednak zniknął z jej ust, gdy zobaczyła w progu Brandona.
-Mogę wejść? Muszę z nią pogadać.- powiedział, nie dając jej dojść do słowa. Annie przepuściła go w drzwiach, po czym sama wyszła i skierowała się w stronę pokoju Cartera i Gigi. Wampir, słysząc, że Maggie kąpie się, usiadł sobi na łóżku i zaczął układać w głowie co chce jej powiedzieć. Nie musiał długo czekać, gdyż po chwili dziewczyna wyszła z łazienki, okryta ręcznikiem. Ogromnie zdziwiła się widząc go tutaj.
-Brandon, co ty...
-Musimy w końcu sobie wszystko wyjaśnić. Mam dosyć tych ciągłych podchodów i mam wrażenie, że ty także. Ciągle mówimy sobie "musimy pogadać", a nigdy tego nei robimy.- zaczął mówić, nie dając jej dojść do słowa.
-Może tyko się prze...
-Nie musisz się przebierać. Nie przeszkadza mi twoje, prawie nagie, mokre, seksowne ciało. Obchodzi mnie tylko rozwiązanie spraw.
-Ja też musze ci coś powiedzieć. I wiesz co, ja pierwsza.
-Nie. Ja przyszedłem, to ja zaczynam.- zaprotestował, zakładając ręce na piersi.
-Zamknij się.- powiedziała, podchodząc bliżej. Brandon uniósł lekko brwi i uśmiechnął się lekko.
-Dobrze, mów.
-Wiem, że mówiłam ci to setki razy, ale widzę, że coś do mnie czujesz. Cokolwiek to jest, za każdym razm gdy już zaczynamy dochodzić do pewnego porozumienia, oddalasz się ode mnie. A ja...ja cię kocham, Brandon.- na chwilę przerwała. Spojrzała mu w oczy i kontynouwała- Ciągle mówisz o sobie, że jesteś potworem. Ale wiesz co, ja też nim jestem. Czy więc, nie możemy być kochającymi się potworami?- Maggie gadała jak najęta. Zaczęła już mówić rzeczy całkowicie bez sensu. W pewnym momencie Brandon pokręcił głową z uśmiechem i podszedł do niej. Następnie porwał ją w swoje objęcia i pocałował ją namiętnie, a jednocześnie czule. Maggie, nieco zdezorientowana, odwzajemniła pocałunek. Nie wierzyła, że to się dzieje. Że znowu jest jej dane zatonąć w jego silnych i ciepłych ramionach oraz ponieść się słodkim pocałunkom. Po chwili wampir oderwał się od niej i trzymając usta przy jej uchu wyszeptał z uśmiechem:
-Ja ciebie też kocham, potworze.
Maggie odsunęła się troszkę, by spojrzeć mu w oczy. Nigdy nie była tak szczęśliwa jak teraz. Pocałowała go ponownie i tym razem już tak szybko nie skończyli. Czułe, słodkie pocałunki zaczęły przeistaczać  się w namiętnie, pełne porządania i tęsknoty. Ręcznik, którym Maggie była owinięta, zaczął się nieco zsuać z jej ciała. Niekrwając, Brandon temu trochę pomógł. Nie opierała się. Mogła mu się oddać tu i teraz. Tak strasznie za nim tęskniła, za jego bliskością. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Obydwoje wzdrygnęli się i nieco odsunęli od siebie. Dziewczyuna szybko poprawiła ręcznik, rumieniąc sie lekko.
-Przerwijcie to co teraz robicie i chodźcie już!-krzyknął Carter.
                                                                                                                                 C.D. nastąpi

Rozdział *

                                                                             Rozdział *
Zima wyjątkowo długo trzymała tego roku w Noir Seraphin Hill. A był rok 1800. Ostatni dzień roku, sylwester. Wszyscy zajęci byli przygotowaniami wykwintnego przyjęcia, które miało odbyć się wieczorem w domu rodziny Brandona i Michaela. Kilku osób jednak brakowało. Wybiła godzina dwunasta, a Margarett nadal leżała w łóżku. Z uśmiechem wpatrywała się w swojego śpiącego towarzysza. Gęste, nieco poplątane włosy opadały kaskadami na jej nagie plecy. Mimo iż dopiero się obudziła, wyglądała olśniewająco. Dziewczyna leżała na brzuchu, zakrywając szczelnie kołdrą piersi. Głaskała go momentami po policzku. Owy towarzysz był wysokim, ciemnowłosym mężczyzną. Jego "kwadratowa" szczęka oraz potężna struktura ciała nadawała mu dorosły, poważny wygląd. Jedynie małe dołeczki pokazujące się w momentach, gdy się uśmiecha, oddają jego chłopięcy urok. W końcu przebudził się. Mrużąc oczy, odwrócił się w kierunku Margarett.
-Dzień dobry, śpiochu.- wymruczała, przybliżając się jeszcze bardziej do niego.
-Która godzina?- spytał, zaspanym głosem, patrząc w okno.
-Niedawno wybiła dwunasta.- odpowiedziała przejeżdżając dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej. Chłopak, przerażony zerwał się z łóżka i zacząć się pospiesznie ubierać.
-Dzisiaj o ósmej miałem jechać na polowanie z ojcem, a od dziesiątej pomagać przy przyjęciu.- powiedział, wkładając białą koszulę. Nagle rozległo się ciche pukanie. Chwilę później w drzwiach ukazała się drobna, starsza kobieta, pokojówka Margarett. W dłoni trzymała tacę z jedzeniem. Widząc, niekompletnie ubranego Michaela zawstydziła się i zmieszała. To nie była jednak jej sprawa, musiała wykonywać swoją pracę.
-Dzień dobry, panienko. Przyniosłam śniadanie.- powiedziała, obdarowując ją promiennym uśmiechem. Położyła tacę na stoliku, po czym podeszła do okna i odłoniła kotary. Następnie odwróciła się w kierunku Michaela i dodała nieco speszona- Paniczu Howard, brat pana szuka.
-A gdzie jest?- zapytał, wykonując już ostatnie poprawki. Na koniec założył jeszcze kamilezkę i poprawił włosy przed lustrem.
-Powinien być przy drodze. Czeka na przyjaciół.- odpowiedziała, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. Chłopak chyba też to wyczuł, ponieważ uśmiechnął się raz jeszcze do Margarett i wyszedł. Od razu, po zamknięciu drzwi, pokojówka podjęła temat.
-Jak panienka może się tak zachowywać? Przecież jest panienka zaręczona. Panicz Michael tak samo.- odparła z oburzeniem.
-Nie twoja sprawa.- oznajmiła lekceważąco, wstając niechętnie. Nie ubierając się, udała się do mniejszego pomieszczenia obok. Służąca pościeliła łóżko i wyjęła z szafy sukienkę, którą dziewczyna miała włożyć na dzisiejsze przyjęcie. Następnie podeszła do drzwi, w których zniknęła Margarett i spytała niepewnie:
-Nie jest panience żal panicza Brandona?
-Nigdy się nie dowie, spokojnie. Czego oczy nie widzą tego duszy nie żal.- odpowiedziała śmiejąc się. Służąca tylko pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. Tak bardzo chciała mu to powiedzieć, lecz nie mogła. Pracowała przecież dla Margarett.
                                                                                      ***
W tym samym czasie Brandon siedział na ziemi, przy głównej drodze czekając na Cartera i Jacka. Miał na sobie ciemne spodnie oraz białą koszulę z kamizelką, czyli podobnie jak Michael. Na głowie często nosił kapelusz. Teraz było podobnie. Rysował na ziemi patykiem nieokreślone wzory, gdy nagle usłyszał tętet koni. Wstał i z uśmiechem spojrzał w tamtym kierunku. Chwilę później zza rogu ujawniłu się cztery konie z dużą, elegancką bryczką. Brandon był tak podekscytowany ich wizytą, że wstał dzisiaj o świcie. Nie widzieli się przez dłuższy czas. Stęsknił się za nimi. Byli dla niego jak bracia. Od razu, gdy wysiedli z bryczki rzucili się na niego. Obaj chłopacu ubrani byli według mody francuskiej.
-Carter! Jack! Jak się cieszę, że przybyliście!- powiedział ściskając najpierw jednego, potem drugiego.
-Jak moglibyśmy przegapić wasze przyjęcie. Po za tym umieram z ciekawości by zobaczyć twoją narzeczoną.- odpowiedział Jack.
-A gdzie Michael? Myślałem, że również nas powita.- powiedział Carter, kierując się w stronę miasta. Chłopaki ruszyli za nim.
-Nie wiem. Rano miał być z ojcem na polowaniu.-odrzekł ponuro. Nastała nieco krępująca cisza. Cała trójka zauważyła częstą nieobecność Michaela i Margarett w tym samym czasie. Brandon cały czas coś podejrzewał, lecz nie chciał przyjmować tego do wiadomości. Zanim któryś zdążył coś zainsynuować, zmienił temat.
-Kiedy Annie przyjedzie?- zapytał nagle.
-Powinna dotrzeć na przyjęcie.- odpowiedział Jack, trochę wytrącony z równowagi. Z głównej drogi było około dwie mile przez las. Przez chwilę szli w ciszy rozkoszując się dźwiękami natury.
-Jak to jest?- spytał nagle Brandon.
-Z czym?
-No wiecie... z przemianą w wampira. Czuje się coś nadzwyczajnego?
Carter i Jack, oprócz Joe'ego byli najstarszymi wampirami w Noir Seraphin Hill. Mieli więc spore doświadczenie.
-Na początku strasznie boli.- zaczął Jack.
-Czujesz się jakby trucizna powoli zakażała każdą komórkę twojego ciała.- dodał Carter.
-Ale później czujesz się lekki jak piórko. Masz świadomość, że możesz zrobić wszystko. Wejść bez problemu na drzewo, podnieść szafę jedną ręką, czy wyjśc cało z najgorszego wypadku.
-No i będziesz żyć wiecznie- powiedział Carter z uśmiechem, klepiąc Brandona po ramieniu. Tamten także odpowiedział uśmiechem. Zboczyli nieco z drogi, zaczęli przechadzać się po górkach, jak mali chłopcy. Nagle usłyszeli czyjeś wołanie. Zanim Brandon zdążył zorientować się kto to, Carter powiedział:
-Michael.
I zgodnie z tym co powiedział, po chwili poczuł poryw wiatru.
-Witajcie.- powiedział radośnie, stając na gałęzi drzewa. Następnie zeskoczył z jakichś pięciu metrów , prosto na nogi. Poklepał ich po ramionach na powitanie i otrzepał spodnie ze śniegu.
-Gdzie byłeś?- spytał nieco oskarżycielskim głosem Brandon.
-Byłem...z Gabrielle.- odpowiedział z lekkim wahaniem.
-A no tak. Gabrielle, jak mniemam, to twoja żona?- zapytał radośnie Jack i gdy ten potwierdził, dodał- Okropnie żałuję, że nie mogłem się zjawić na twoim ślubie.  Nie mogę się doczekać by poznaćobie panie.
-Chłopaki, nie zrozumcie mnie źle, ale czy moglibyście zostawić mnie samego z bratem?- spytał, wlepiając wzrok w ziemię. Carter i Jack wymienili ze sobą zdumione spojrzenia, lecz nie zaprotestowali, tylko ruszyli w wampirzym tempie przez las. Michael objął chłopaka bratersko i spytał:
-No to o co chodzi? O czym chciałeś pogadać?
-Masz mi coś do powiedzenia?- zapytał cicho, zanim Michael zdążył skończyć zdanie. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-W jakiej sprawie?
Wampir od początku przeczuwał w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. W końcu miasto jest małe, a plotki szybko się rozchodzą. Brandon nie był taki głupi. Chciał mu w tym momencie powiedzieć o wszystkim, ale bał się go zranić. Zrobił to już tak wiele razy. Obawiał się, że teraz był o ten jeden raz za dużo.
-O Margarett.- odparł, odrywając wzrok od zmiemi i przenosząc go na oczy brata.
-O Margarett?- uniósł lekko ramiona, wkładając dłonie do kieszeni.
-Spytam wprost.- oznajmił, w końcu Brandon, zatrzymując się. Patrząc mu prosto w oczy, spytał- Czy masz romans z Margarett?
-Co? Kto naopowiadał takich historyjek?- Michael także się zatrzymał. Próbował utrzymać zdziwiony wyraz twarzy.
-Gabrielle.
Zanim zdążył wypowiedzieć jej imię do końca, Michael przerwał mu gwałtownie.
-Gabrielle.- powiedział nieco pogardliwie.- Zazdrosna z niej kobieta. To, że kilka razy rozmawiałem z Margarett nie znaczy, że mam z nią romans. Gabrielle wszędzie widzi jakiś podstęp. Boi się, że ją zostawię.- kłamstwa wylewały się z niego i wylewały. Nie potrafił tego opanować. Teraz nie dało się już wycofać. Brandon nie wydawał się do końca przekonany, więc Michael dotknął jego ramienia i spytał:
-Ufasz mi?
-Tak.- odpowiedział automatycznie. Na to pytanie nie musiał się zastanawiać. Ufał bratu bezgranicznie.
-Więc wiesz, że nie oszukałbym cię. Chcę twojego szczęścia.
-Dobrze, dobrze. Skończmy temat.- powiedział szybko, po czym ruszył dalej.
-Masz wątpliwości co do ślubu? Stąd te pytania?- zapytał ruszając za nim. Brandon przez chwilę nie odpowiadał. W końcu jednak cisza robiła się zbyt przytłaczająca.
-Ja po prostu... nie wierzę, że kobieta taka jak ona mogła zainteresować się kimś takim jak ja...- mruknął cicho.
-No to uwierz. Co to znaczy, ktoś taki jak ty? Przecież jesteś wyjątkowy- odpowiedział przekonywująco, stając mu na drodze. Położył dłonie na jego ramiona i powiedział- Jesteś moim bratem, co znaczy, że nie możesz być jakiś zwykły. Margarett ma szczęście, że ją chcesz.
-Przesadzasz.- odparł, jednak z zadowolonym uśmiechem.
-Nie przesadzam. Musisz bardziej w siebie wierzyć.- klepnął go raz mocno w policzek po czym odwrócił się na pięcie i ruszył dalej.
-Czekaj, gdzie idziesz?- spytał, chłopak podążając za nim.
-Pomóc chociaż trochę przy przyjęciu- odpowiedział jak gdyby to było oczywiste. Brandon bez zbędnych pytań ruszył za nim. Momentami musiał nawet truchtać. Gdy dotarli na miejsce, wszystko było niemalże gotowe. Długi, wystawny stół umiejscowiony był w samym sercu ogrodu. Pan Howard zadecydował, że przyjęcie odbędzie się na świeżym powietrzu. Wszyscy krzątali się i nawet nie zauważyli, gdy Brandon i Michael przyszli. Jedyną osobą która jednak spostrzegła ich nadejście, był pan Howard, który natychmiast podszedł do starszego syna.
-Michael, gdzieś ty u diaska się podziewał? Mieliśmy przecież być na polowaniu. Eh, ty zawsze się gdzieś błąkasz. Idź, spytaj gdzie możesz się przydać.- nie dając mu dojść do słowa, poszedł dalej. Chłopacy wymienili ze sobą spojrzenia, po czym rozeszli się. Michael poszedł w kierunku domu, a Brandon przez chwilę jeszcze chodził bez celu, gdy nagle spostrzegł Gabrielle, siedzącą samotnie na trawie. Z miejsca ruszył w jej kierunku. Mimo iż była żoną jego brata, bardzo się zaprzyjaźnili ze sobą. Gabrielle była ciemnoskórą, młodą kobietą o czarnych, niczym węgiel oczach. Pochodziła z nawet bardziej zamożnej rodziny niż Howardowie. Brandon od razu przysiadł się do niej. Gdy go tylko zobaczyła, ucieszyła się ogromnie.
-Witaj! Nie spodziewałam się szczerze widzieć cię tak wcześnie. Sądziłam, że będziesz z bratem- to ostatnie słowo powiedziała nieco z pogardą.
-Zmieniłem plany- odrzekł wymijająco, rozkładając się na trawie.- Spytałem go o to.
Gabrielle nieco bardziej się zainteresowała.
-I co? Co odpowiedział?
-Że to bzdura.- po krótkiej ciszy, dodał - A ja mu wierzę.
-Oh, Brandon jakiś ty naiwny. Obydwaj pogrywają sobie z tobą...
-Gabrielle...
-Nie, Brandon, to prawda. Przecież widzę jak się zachowują w swoim towarzystwie.- powiedziała przejmująco, chcąc za wszelką cenę przemówić mu do rozsądku. Chłopak usiadł z powrotem i spojrzał na nią poważnie.
-Garbielle, Michael to twój mąż. Powinnaś, wręcz musisz mu bardziej ufać, a jeśli to nie wystarcz, to porozmawiaj z nim.
-Niby kiedy, skoro przestał przychodzić na noc do mojej komnaty..-wyznała, prawie szepcąc, odwracając speszona wzrok. Brandon nie skomentował tego, nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć.
-Porozmawiaj z nim po przyjęciu.- zaoponował, na koniec rozmowy. W tym samym czasie Michael szukał po posiadłości, nie kogo innego jak Margarett. Miał tego dosyć. Żył w kłamswie. Okłamywał Brandona, ojca i Gabrielle.Swoją żonę... Na początku był naprawdę w niej zakochany, ale uczucie po prostu wygasło. Jednak prawda była taka, że czas to zakończyć. Gra nie była warta śweczki. Nagle zauważył ją, schodzącą po schodach. Wyglądała jeszcze lepiej, niż rano, jeśli to może być możliwe. Miała na sobie długą suknię do ziemi, zwężoną w talii a w dłoni wachlarz. Widząc Michaela na jej ustach zagościł nieznaczny uśmiech. Od razu gdy dotarła do niego, spytała:
-Gdzie Brandon? Rozmawiałeś z nim?
-Jest na zewnątrz. Słuchaj, musimy pomówić- wyszeptał, zbliżając się do niej, przy okazji rozglądając się dookoła czy nikogo nie ma. Chwycił ją po ramię i zaprowadził do jakiegoś małego pomieszczenia, znajdującego się obok kuchni. Margarett nie była z tego, że był dla niej taki oschły.
-O co chodzi?-spytała sucho.
-Musimy to zakończyć.- powiedział prosto z mostu, zanim zdążył się rozmyślić.- Nie mogę już tego ciągnąć. Nie, nie mów nic. Pozwól mi powiedzieć. Jesteś zaręczona z moim bratem. Wiem, że to między nami zaczęło się już przed, ale nasz związek się niewłaściwy. Po za tym, kocham brata. Z całego serca i boli mnie to w jaki sposób go ranię.
-Ale on o niczym nie wiem- odpowiedziała zaborczo, chwytając go za rękę.- Dzisiaj spędzę z nim noc. Po tym doświadczeniu już nie będzie miał wątpliwości.- dodała, uśmiechajac się jednoznacznie. Jednak Michaelowi nie było do śmiechu.
-Przykro mi, Margarett. Bradzo cię szanuję, dlatego też muszę odejść, ale wiedz, że kochałem cię i nadal to czuję. Po prostu nadszedł czas.- wyszeptał z żałością, po czym zbliżył się i ucałował ją delikatnie, po czym ruszył w kierunku wyjścia.
-Czekaj!- krzyknęła i podeszła kilka kroków.- Nie możesz tego zrobić. Ja...jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko.
Michael zatrzymał się wpół kroku i odwrócił się w jej kierunku, przerażony.
-Ależ to niemożliwe! Ojcem na pewno jest Brandon.
-Nie...tylko z tobą byłam..
-Ale ja nie mogę mieć dzieci..przecież opowiadałem ci..mówiłem ci kim jestem. Tacy jak my nie mogą mieć dzieci..- wyjąkał.
-A więc to cud- oznajmiła, uśmiechając się lekko. Zrobiłą jeszcze kilka kroków.- Pocznę twoje dziecko. Byłam dzisiaj u lekarza. Teraz nie możesz mnie opuścić.
Margarett była urodzoną manipulantką i kłamczuchą. Musiała już trzymać się brzytwy. Odszedłby gdyby tego nie zmyśliła w ostatnim momencie. Zawsze była szansa, że nie uwierzy, ale widziała jaką miał minę. Wampir po chwili wahania podszedł do niej i mocno przytulił.
-Nie zostawię cię- wyszeptał jej do ucha.
                                                                               ***
O godzinie siedemnstej wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Wystawne jedzenie ułożone na stoliku, wokół ozdoby, świece, lampiony. Wszystko co możnaby było sobie wymarzyć. Na przyjęciu brakowało właściwie tylko Annie. Nikt niestety nie wiedział dlaczego, tylko Jack si domyślał. Nie dzielił się jednak swoimi przypuszczeniami. Podczas kolacji wszyscy rozmawiali ze sobą, śmiali się, żartowali. Brandon próbował nawiązać jakąś konwersację z Margarett ta jednak zdawała się nie być duchem na tym przyjęciu. Michael też siedział zamyślony, myśląc nad jej wcześniejszymi słowami. Gabrielle nie próbowała nawet z nim rozmawiać. Wiedziała, że myśli o niej. Po jedzeniu odbyły się tańce,w których większość chętnie wzięła udział. Margarett i Michael gdzieś zniknęli w trakcie tego chaosu. Gabrielle tylko patrzyła na Brandona z tą jedną miną "a nie mówiłam". Byli właściwie jedynymi ludźmi którzy nie bawili się. Czekali tylko do północy, by po pokazie sztucznych ognii oddalić się do swoich pokoju. Gdy w końcu to nadeszło, chłopak rozglądał się za swoją narzeczoną by chociaż potrzymać ją za rękę, by razem "świętować" nowy rok. Jednak to co zobaczył całkowicie wytrąciło go z równowagi. Nikt nie patrzył w ich kierunku, tylko Brandon. Nie mógł odwrócić wzroku od namiętnie całującej się pary. W końcu, gdy szok przeminął zaczął iść  w ich kierunku ze złością w oczach. Nagle ktoś zastąpił mu drogę. Była to ciemnoskóra kobieta. Wyglądała na bezdomną i była na dodatek niewidoma. Chłopak nie wiedział co taka osoba jak ona może robić na ich przyjęciu. Już miał zamiar ją wyminąć gdy ona położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
-Nie idź. Jeszcze spotka ich kara. Dostaną to na co zasłużą.- po tych słowach oddaliła się w stronę lasu. Brandon przez chwilę jeszcze odprowadził ją wzrokiem. Chciał pobiec za nią, spytać co ma  na myśli, lecz nogi jakby wrosły mu w ziemię. Gdy odwrócił się z powrotem w  kierunku brata i anrzeczonej, ich już nie było. Wściekły i zraniony wrócił do swojego pokoju i nawet nie rozbierając się położył się na łóżko. Impreza trwała jeszcze jakieś trzy godziny. Brandon i tak nie zmrużył oka. Cały czas miał przed oczami widok Margarett i Michaela. Nie wierzył tym plotkom, zaprzeczał im, jednak tego co zobaczył nie dało się podważyć. Gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, nawet nie udawał, że śpi. Patrzył się w sufit. To był Margarett. Zdjęła z siebie sukienkę i w s amej halce położyła się obok niego. Rozpieła kok , po czym przytuliła się do Brandona.
-Jak się dzisiaj bawiłeś, ukochany?- spytała, przesłodzonym głosem.
-Wspaniale- odrzekł i ku zdziwieniu w jego głosie nie było ani grama ironii.
-Ja także.

Rozdział 13

Brandona, wówczas nie było już w pokoju od dłuższego czasu. Wymknął się przez okno i przechadzał się po okolicy. Nagle dostrzegł Maggie wychodzącą z domu. Schował się za drzewem i obserwował co robi. Szczęka mu opadła, gdy zobaczył do kogo podeszła. Nie wyglądała jakby była pod przymusem. Ba, nawet się nie bała. Gdy zaczęli rozmawiać, próbował usłyszeć chociażby strzępy rozmów, lecz nic z tego. Seraf musiał wytwarzać jakąś energię hamującą umiejętności zwykłego wampira. Gdy dotknął jej policzka i odgarnął włosy z jej twarzy, zagotowało się w nim. Wyszedł z ukrycia i zaczął odważnie iść w ich kierunku.
-Hej!- krzyknął, by zwrócił ich uwagę.
-Brandon...Co ty tu robisz?- zapytała cicho patrząc na niego. Seth nie odezwał się, ani nie poruszył.
-Mógłbym zapytać cię o to samo.- odparł ostro, nie zatrzymując się.- Co to, do cholery, ma być? Spotykasz się po kryjomu z wrogami?
-On nie jest wrogiem.- przerwała mu, zanim zdążyła ugruźć się w język. Wampir zmarszczył brwi. Nie mógł wierzyć, że wygaduje takie rzeczy.
-Chodź, Maggie. Wracajmy.- powiedział łagodnie, zerkając nieufnie na Setha. Wyciągnął ku niej dłoń.- Porozmawiajmy w spokoju. Sama wiesz, że musimy wyjaśnić sobie parę spraw.
Maggie nie wiedziała co zrobić. Patrzyła to na Brandona, to na serafa, jak gdyby chciała w ich twarzach znaleźć rozwiązanie. Jeszcze kilka dni wcześniej, bez zastanowienia poszłaby za wampirem, ale teraz propozycja Setha bardziej kusiła.
-Nie mogę teraz- zwróciła się do Brandona.- Porozmawiamy później.
-Co..?- spytał z niedowierzaniem.- wolisz iść z tym...z tym elementem, maszyną do zabijania zamiast ze mną?
-I kto to mówi- mruknął Seth, bardzo cicho, tak, że tylko Maggie to usłyszała. Po chwili dodał- Nigdy w życiu nie zabiłem ani jednej osoby lub innego stworzenia. W odróżnieniu od niego.
To ostatnie Brandon usłyszał.
-Ah tak? To może łaskawie podzielisz się co planujecie? Zniszczyć ludzkość, tak ? Słyszałem takie plotki.- odparł kpiąco, podchodząc jeszcze kilka kroków.
-A ty może podzielisz się co musiałeś zrobić by przywrócić ją z powrotem?
Po tych słowach zapadła krepująca cisza. Dziewczyna odwróciła się do wampira i spojrzała na niego pytająco.
-Nie wiem o czym...
-Doskonale wiesz o czym mówię.- przerwał mu Seth.
-O co w tym chodzi, Brandon?- spytała cicho Maggie.
-To był wypadek, potem wszystko wymknęło się spod kontroli.- burknął pod nosem, ignorując wcześniejsze pytanie.
-Dlaczego nie dałeś jej po prostu odejść?- Seth także podszedł kilka kroków, po czym chwycił ją za rękę.
-Nie dotykaj jej.- warknął ze złością.
-Brandon, o co chodzi? Masz mi to w tej chwili wyjaśnić.- powiedziała zdecydowanie, patrząc na niego.
-Wyjaśnię ci, jeżeli pójdziesz ze mną.- odpowiedział, nie odrywajac od niej wzroku. Maggie, nieoczekiwanie, tym razem odpowiedziała od razu:
-Nie. Idę z Sethem.- uścisnęła mocniej jego dłoń i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Wampir zacisnął dłonie w pięści i podszedł do serafa.
-Ty..-zanim zdążył powiedzieć co o nim myśli, Seth spojrzał tylko mu w oczy. Brandon przewrócił się na ziemię, jak gdyby jakaś niewidzialna siła go uderzyła. Nie krzyknął, nawet nie wydał z siebie dźwięku. Po prostu, od razu, stracił przytomność. Pierwszym odruchem Maggie było podejść do niego, sprawdzić co z nim, lecz tego nie zrobiła. Tylko patrzyła na niego bez żadnego wyrazu. W środku miała dylemat co zrobić. Jednakże Seth przejął inicjatywę i spytał:
-Idziemy?
-A co z...
-Wszystko z nim w porządku.- przerwał jej od razu, wręcz ze zniecierpliwieniem. Chwycił mocniej jej dłoń i pociągnął lekko naprzód. Pozwoliła się poprowadzić, co jakiś czas jednak zerkała za siebie. Przez większość czasu nie odzywali się do siebie. Nie wiedziała gdzie ją prowadzi, lecz bała się zapytać. Gdy szli już tak piętnaście minut, w końcu przerwała ciszę.
-Co chcesz mi pokazać? Gdzie idziemy?
-Jesteśmy na miejscu- odparł z zadowoleniem. Znajdowali się za miastem, na wysokim wzgórzu. Wokół nie było nic. Tylko otwarte niebo. Na dodatek, dookoła rozpościerała się piękna panorama.
-Jak pięknie.- powiedziała nie mogąc opanować zachwytu. Nie wiedziała na co pierwsze patrzeć.- Co my tutaj robimy?
-Chciałem ci pokazać twoje możliwości- odpowiedział, stając za nią.- Tutaj jest idealnie.
Chwycił delikatnie jej dłoń i uniósł do góry. stał teraz tak blisko niej, że niemalże stykali się ciałami. Czuła jego oddech na swojej szyi.
-Skup się na jednym punkcie.- wyszeptał jej do ucha. Tak też zrobiła. Wpatrywała się tak intensywnie, że oczy zaczęły jej łzawić. Gdy Seth także odwrócił głowę w tamtym kierunku, trawa w tamtym miejscu zaczęła płonąć. Skup się, powtarzał jej co jakiś czas. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zacisnęła obie dłonie. Płomień powoli rosnął i rosnął. Płonął jendak tylko w tamtym jednym punkcie. Po chwili zrobiła kilka kroków do przodu i wyciągnęła otwarte dłonie przed siebie.  Przesunęła dłonią w prawo i tam zaczął rozpościerać się ogień. Drugą dłonią zrobiła podobnie, tlyko w przeciwnym kierunku. Dzięki temu, ogień utworzyć wielkie płonące koło.
-Widzisz to?!- krzyknęła radośnie, nie odwracając jednak wzroku od swojego dzieła. Seth niepostrzeżenie stanął obok niej i obdarzył ją promiennym uśmiechem.
-To zaledwie cząstka tego co potrafisz. Co jeszcze możesz osiągnąć. Z naszą pomocą- po ostatnich słowach, nagle z nikąd pojawili się pozostali towarzysze, Lea i   . Oboje byli tak samo uradowani i przyjacielscy. Maggie jednak zaczęła już trochę panikować, gdyż ogień zaczął wymykać się spod kontroli.
-Jak mam to ugasić?! Nie mogę przestać!-krzyknęła spanikowana. Wtem, popełniła błąd, oderwała wzrok od płomieni i spojrzała na Setha. Teraz zaczęło już płonąć wszystko, koło się całkowicie wypełniło.
-Co mam zrobić?!-powtórzyła.
-Po pierwsze uspokój się.- odparł, a w jego oczach nie było ani grama paniki, tylko spokój.
-Co?
-Zamknij oczy. Pomogę ci.- dodał kojącym głosem, po czym ponownie stanął za nią i przymknął powieki. Maggie zrobiła jak kazał. Ogień zbliżał się w porażającym tempie do nich. Nikt jednak nawet nie drgnął.
-Znajdź wewnętrzny spokój. Nie myśl o tym. Pomyśl o czymś przyjemnym.- wyszeptał. Dziewczyna zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów. Nie wiedziała o czym ma myśleć. Przez ostatnie kilka miesięcy nie zdarzyło się nic przyjemnego. Wręcz przeciwnie, same dramaty. Przypomniała sobie jednak wspólne chwile z Brandonem. Ich pierwszy pocałunek lub wtedy w celi... Mimo iż potem miała iść na skatowanie i zabiła jakiś tuzin wampirów, było warto. Nagle poczuła jak ktoś ją lekko szturcha. Był tu Seth. Rozejrzała się dookoła nieco skołowana. Wszystko wyglądało jak wcześniej. Tak jakby to wszystko było snem. Nie było ani śladu spalonej trawy. Odwróciła się i spojrzała zdezorientowana na serafa.
-Co...co się stało?
Zrobiłaś to całkiem sama. Zanim zdążyłem ci pomóc, ognia już nie było.- odparł, patrząc na nią z uśmiechem.
-Ale...jak..?- obejrzała się po pozostałych, którzy byli tak bardzo zdziwieni jak i zadowoleni.
-Mówiłem ci. Masz wielki dar. Gdy już opanujesz to wystarczająco będziesz mogła podpalić cokolwiek, mrugnięciem oka. Mogłabyś jednym machnięciem ręki spalić całe miasto. Po chwili Lea podeszła bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu.
- O czym pomyślałaś?
-Nieważne.- odpowiedziała cicho, nieco speszona. On i jednakże patrzyli na nią takim wzrokiem jakby doskonale wiedzieli o czym, a raczej o kim myślała.
-Musisz do nas dołączyć.- powiedział Lucian, także podchodząc bliżej.- Możemy nauczyć cię o wiele więcej. Z nami będziesz nie do pokonania. Będziemy rządzić światem.
-Nie mogę...- wyszeptała, spuszczając wzrok.- Nie mogę stanąć przeciwko moim przyjaciołom.
-Przyjaciołom, którzy nawet nie zauważyli kiedy wyszłaś.- skomentował Seth.- Mogę się założyć, że nadal się nie zorientowali.
-Ale wy... wy chcecie wszystko zniszczyć. Zabić ludzi... wampiry- powiedziała ze łzami w oczach. Lea odgarnęła włosy z jej twarzy i odpowiedziała łagodnie:
-Twoi "przyjaciele" zabijają ludzi codziennie. I to nie zawsze z konieczności, ale z przyjemności. My nie zabijamy nikogo.
-Jeszcze...- wyrwało się jej zanim zdążtła ugryźć się w język. Spojrzała w oczy Sethowi, po czym dodała odważnie.- Wiem co macie w planach. Chciecie wszystkich pozabijać. To ma niby być dobre?!
-To nie jest tylko nasz wola. Bóg już dawno chciał zakończyć świat. Teraz nadeszła własciwa pora.
-Świat nie może się skończyć. Ci wszyscy niewinni ludzie mieliby zginąć? Nie, nie..- powtarzała tak, co chwilę.
-Hej, spokojnie. Oni wszyscy zostaną osądzeni przed sądem Bożym.- wyjaśnił Lucian.
-Nie mogę zdradzić przyjaciół...Oni są dla mnie jak rodzina.- powtórzyła zdecydowanie, po czym odeszła parę kroków dalej. Cała trójka wymieniła spojrzenia. Naradzili się bez słów. Chwilę później Seth podszedł do niej.
-Mówiłem ci. Oni nie są twoimi przyjaciółmi. Zapomniałaś już do czego Joe cię zmusił? Złamał ci rękę byś podpisała pakt i groził, że jeśli się nie zgodzisz, zabije Marka. Mylę się?
-Skąd ty..?- spytała cicho, nieco zlękniona.
-A Carter i Jack? Myślisz, że oddaliby za ciebie życię? Zapomniałas już jak to było na początku? Zrobiliby wszystko dla Brandona. Nie pojechali przecież do więzienia by uwolnić ciebie. Pojechali tam po ich prawdziwego przyjaciela- wyjaśnił, kłądąc nacisk na "prawdziwgo".
-Annie zawsze traktowała cię jak intruza. Była zazdrosna, że Jack bardziej interesuje się tobą niż nią.- podjęła temat Lea podchodząc bliżej. Maggie zastanawiała się nad tymi wszystkimi oskarżeniami. Nigdy nie patrzyła na to w taki sposób. Może oni w końcu otworzyli jej oczy? Odwróciła się do nich przodem i powiedziała zdecydowanie:
-Chcę porozmawiać z moim aniołem. Z Samuelem.
-Oczywiście.- odpowiedział Seth z uśmiechem, po czym obejrzał się za siebie. W tym samm momencie, w miejscu którym wpatrywał się seraf, pojawił się Sam. Podobnie jak poprzedniu, patrzył tylko na Maggie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur.
-Zostawicie nas samych?- spytała, patrząc po kolei każdemu w oczy.
-Jasne.- odparł Lucian, po czym cała trójka przeszła obok dziewczyny. Gdy odwróciła się by zobaczyć gdzie poszli już ich nie było. Spojrzała ponownie na anioła, który nie poruszył się ani na krok. Przerażało ją, że zachowywał się rzeźba. Była niemalże pewna, że nawet nie mrugał. Podeszła do niego bardzo wolno i gdy już stała wystarczająco blisko, odezwała się:
-Potrzebuję twojej pomocy.
-O co chodzi?- zapytał, prawie nie poruszając ustami.
-Nie wiem co zrobić. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę chociażby rozważać by przejść na tą złą stronę.- powiedziała, wręcz rozpaczliwie, podchodząc bliżej.
-Czym jest zło, czym jest dobro.- odrzekł filozoficznie, wpatrując się w niebo.- Nic nie jest albo białe albo czarne. wszystko ma swoją dobrą i złą stronę.- przeniósł wzrok ponownie na Maggie.
-Na litość boską, nie mógłbyć mi chociaż raz powiedzieć wprost co mam zrobić?!- podniosła nieco głos. Denerwowało ją już takie zachowanie Samuela. Był przecież jej aniołem stróżem.
-Nie mogę ci mówić co mam robić.  Wszystkie skutki twojej decyzji będziesz przyjmować ty, nie ja.- odpowiedział spokojnie.
-To jest niby takie oczywiste, że powinnam wybrać przyjaciół. Dlaczego więc sie waham?- powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
-Bo twoim przeznaczeniem jest bycie serafem. Nigdy nie osiągniesz pełni szczęścia, gdy wyrzekniesz się prawdziwej siebie.
-Czy...czy mółbyś mi pokazać co się wydarzy jeśli wybiorę... przeznaczenie?- zapytała niepewnie. Z jednej strony chciała to zobaczyć, pomogłoby to jej w podjęciu decyzji. Czuła jednak strach. Samuel zastanawiał się przez chwilę, w końcu podszedł jeszcze bliżej i spytał:
-Na pewno chcesz to zobaczysz? Jak już mówiłem, każda decyzja niesie za sobą pewne konsekwencje.
-Tak, jestem pewna.- odpowiedziała, drżącym głosem, po czym zamknęła oczy. Anioł wyciągnął dłoń i przyłożył ją do jej czoła. W momencie gdy ją dotknął, poczuła ogromne mdłości. Gdy już myślała, że zwymiotuje zobaczyła, jakby urywek z filmu. Widziała siebie, tylko że wyglądała zupełnie inaczej. Miała na sobie piękną, złotą suknię, która iskrzyła się przy każdym ruchu. Włosy nabrały wyrazistego koloru. Były tak idealne, że wyglądały jak peruka. Twarz Maggie nie wyrażała żadnych emocji. Kolejną rzeczą, która rzucała się w oczy był pierścień widoczny na jej serdecznym palcu. Z tyłu, nieco w tle, podążali za nią Seth, Lea i Lucian. Wszędzie w około leżało pełno zwłok. Wśród nich znajdował się Carter, Jack i Joe. teraz dopiero dotarło do niej, że umrli składali się głównie z wampirów i wilkołaków. Wszyscy inni, którzy przeżyli byli ludźmi. Klęczeli wokół nich, składając im pokłony. Gdzieś w oddali leżał młody mężczyzna. Był poważnie ranny. Cała trójka podeszła do niego. Okazało się, że był to nie kto onny tylko Brandon. Z jego ust i brzucha wylewała się krew. Patrzył tylko na Maggie, powtarzając wciąż jej imię. Ona jednak spoglądała na niego bez większego zainteresowania. Po chwili skinęła na Setha, który podszedł do Brandona, po czym wyciągnął srebrne ostrze i bez zastanowienia wbił mu je w serce. Wampir wydał z siebie ostatnie tchnienie i umarł. Jego ciało zaczęło rozpadać się w proch. W tym samym momencie Samuel zabrał dłoń z czoła Maggie. Dziewczyna przez dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie. Cała drżała, a łzy płynęły jej po policzkach. Przypomniała sobie jak wcześniej Sam pokazał jej przyszłość. Dotarł do niej cały tragizm tej sytuacji.
-A więc...próbujesz mi powiedzieć, że jeśli wybiorę przyjaciół, Charlie zginie, a jeżeli wybiorę serafów zginie Brandon?- spytała cicho, patrząc na anioła,  a serce podeszło jej do gardła.
-Tak.- odpowiedział beznamiętnie. Dziewczyna była zrozpaczona. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Nie ważne co by wybrała, ktoś zginie, a obydwaj, Brandon i Charlie byli dla niej ważni. Jak mogła wybrać?
-Chciałaś wiedzieć, więc ci pokazałem-powiedział po chwili, po czym dodał- Przykro mi.
Po tych słowach zniknął. Maggie została sama.
                                                                              ***
Charlie i Carter nie wrócili do domu Marka, chłopak tego nie chciał. Poszli więc do byłego domu wampiró. Tam, Charlie wziął jakieś leki nprzeciwbólowe i zrobił sobie kawę. Carter natomiast wziął księgę i usiadł na kanapie. Nie zdziwił go zbyt fakt, że nie była w języku ojczystym, ani nawet po łacinie. Z trudem odczytywał zdanie po zdaniu. W jednym miejscu rozpoznał fragment z Pisma Świętego. Potrafił to rozczytać, gdyż był napisany w języku hebrajskim.
                    "Ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a
                    tren Jego szat wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim;
                    każdy z nich miał po sześć skrzydeł. I wołał jeden do drugiego:
                    Święty, święty, święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest
                    Jego chwały"  (Iz 6, 1-2)
Pod spodem wypisana była klasyfikacja aniołów. Serafy postawione były na pierwszym miejscu jako najważniejsze i najpotężniejsze stworzenia anielskie.Przewinął kilka kartek naprzód, gdzie umieszczone były tylko obrazki.
-Znalazłeś coś ciekawego?- spytał Charlie, siadając obok.
-Nic czego bym wcześniej nie wiedział.- odpowiedział, nie odrywając wzroku od książki.- Serafy to istoty anielskie związane z proroczą wizją Izajasza. Są bezwzględnie posłuszne Bogu i skupione na oddawaniu Mu chwały- przeczytał kawałek.
-Chyba nie są to świeże informacje.- odparł chłopak, śledząc tekst.
-Czekaj, coś tutaj jest.- powiedział nagle, po czym przez parę minut czytał w milczeniu. Z każdym przeczytanym słowem jego uśmiech malał, aż zupełnie zniknął.
-O co chodzi? Co tam jest napisane?- zapytał cicho Charlie. Wampir wypuścił głośno powietrze z ust, po czym spojrzał na niego.
-Jest sposób by zabić serafy, a właściwie są dwa. Jeden już Jack nam powiedział. Jednakże w jego wyniku czarownica, wampir i wikołak giną.- oznajmił ponuro.
-A drugi sposób?
-Serafa można zabić, tak zwanym, srebrnym ostrzem.
-No to na co czekamy- poderał się na nogi- Jak go można zdobyć?
-To nie takie proste. Każdy seraf posiada srebrne ostrze z którym się nie rozstaje. Nie tak łatwo je wykraść...-odpowiedział, patrząc na niego.
-Chyba mam pomysł.- powiedział Charlie, z błyskiem w oku.
                                                                                        ***
Brandon, po jakimś czasie przebudził się, jednakże nie wstał. Leżał tak na środku ulicy i wpatrywał się w gwieździste niebo. Nie było sensu iść za nią i tak by z nim nie wróciła. Po za tym jak mógł się równać z serafem.
-Nad czym tak rozmyślasz, braciszku?- odezwał się Michael, który nagle zjawił się tuż obok niego. Brandon zignorował go, nadal był zły na to co usłyszał od Gigi.- Co, teraz się do mnie nie odzywasz?
-Wiem już wszystko. Nie udawaj teraz najlepszego brata na świecie.- wycedził przez zęby, patrząc w gwiazdy.
-Okej, nie wiem o czym ty mówisz- odpowiedział unosząc dłonie w geście obronnym. Brandon podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał po raz pierwszy na niego.
-Gigi opowiedziała jak to śmieliście się ze mnie. Jak to, podobno każda dziewczyna z która byłem, spała wczesniej z tobą. I wiesz co, nie było mi trudno w to uwierzyć. Zawsze mi wszystko zabierałeś. Uważałeś się za lepszego ode mnie. Robiłeś ze mnie idiotę!
-Jestem twoim starszym bratem, ja...
-Zamknij się! A pamiętasz jak zwierzałem ci się o Margarett?Jak bardzo mi na niej zależało? Wiem, że pamiętasz. Obiecywałeś mi wtedy, że zrobisz wszystko bym był szczęśliwy. Wiedziałeś, wiedziałeś jak bardzo ją kochałem!
-I dlatego chciałeś ją potem zabić?- spytał niemalże z drwiną.
-Myślałem, że to jej wina. Obwiniałem ją o twoją śmierć. I w pewnym sensie to prawda. Byliście siebie warci.- po tych słowach wstał i ruszył w stronę domu.
-Nie kochała ciebie.- powiedział Michael.
-Co?- przystanął, po czym odwrócił się przodem do niego.- Michael podszedł bliżej o kilka kroków.
-Nigdy cię nie kochała.- powtórzył.- Była z tobą ze względu na rodziców. Byłeś dla niej odpowiedni, ale to mnie pragnęła.
Wsadził dłonie do kieszeni i podszedł tak blisko, że Brandon był na wyciągnięcie ręki. wampir cały czas wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem.
-Słuchaj, nie chcę się z tobą kłócić. Zamknijmy tamte stare sprawy. Nie jest to teraz ważne. Prawda jest taka, że przybyłem tutaj nie bez powodu. Nie bez powodu mnie widzisz.
-Czego chcesz?- spytał, zakładając ręce na piersi.
-Musisz pomóc mi wrócić.
-Że co?- spytał po dłuższej chwili, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
-Sprowadzić mnie z powrotem.-odpowiedział całkowicie poważnie.
-O czym  ty do cholery mówisz. Michael, ty nie żyjesz. Nie można ożywić kogoś kto nie żyje.
-Ale przecież już raz tak zrobiłeś, prawda?- zapytał, uśmiechając się wrednie.- Teraz możesz zrobić to ponownie.
-Musiałem na nią czekać ponad dwieście lat...
-Da się chyba ten proces jakoś przyspieszyć. Od czego on zależy?- zrobił zamyśloną minę.- Ach no tak. Od liczby złożonych ofiar. Brandon- położył mu dłoń na ramieniu.- Chcę wrócić by zwnou być twoim bratem. By naprawić te wszystkie błędy...
-Za wysoką cenę trzeba zapłacić...- wymamrotał pod nosem.
-Wierzę, że dasz radę.-dodał Michael, po czym go przytulił. Chwilę później już go nie było. Zanim Brandon zdążył się zastanowić ujrzał zbliżającą się z oddali Maggie. Błyskawicznie znalazł się obok niej.
-Wszystko w porządku? Jesteś ranna?- spytał zaniepokojony.
-Przepraszam.- wyszeptała, po czym mocno się do niego przytuliła i wybuchnęła płaczem. Zdziwiony wampir, w końcu odwzajemnił uścisk.
-Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Z drugiej strony zaczęli się do nich zbliżać Charlie z Carterem. Wampir taszczył pod pachą księgę.
-Nie, to wcale nie jest dobry pomysł. Zróbmy to po mojemu- powiedział, po raz setny Carter.
-Ale dlaczego nie? Mój pomysł jest o wiele lepszy.
-I jest o wiele niebezpieczniejszy.- podkreślił. Widząc Brandona i Maggie skierował się w ich stronę. Charlie, widząc ich przytulających się, umilkł.
-Jedziemy do Las Vegas.- oznajmił rozentuzjazmowany Carter.
                                                                                                                        C.D. następi...

Rozdział 12

Carter obudził się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Próbował się poruszyć, lecz dłonie miał ciasno związane liną. Z każdym ruchem nadgarstki bolały go coraz bardziej. Po chwili zorientował się, że lina musiała być wcześniej zzmoczona w wodzie święconej. Nie mógł także wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czuł na twarzy metalowe urządzenie, które zakrywały szczelnie jego usta. W buzi miał włożone metalowe śruby. Carter przewrócił się na brzuch, po czym zaczął z całej siły szarpać rękoma. Trwało to chyba wieki, lecz w końcu uwolnił się. Lekko chwiejąc się, wstał z podłogi i rozejrzał się po pokoju. Nie dochodziły tutaj żadne dźwięki, lecz z tego co mógł dostrzec, znajdował się w piwnicy. Chwycił obiema rękoma dziwne urządzenie i zaczął ciągnąc z całej siły. Niestety im większą siłę wkładał w zdjęcie tej "maski" tym bardziej śruby wrzynały się mu w podniebienie. Gdy zaczął krwawić, poddał się. Nie rozumiał na jakiej podstawie to działa. Zbadał to dokładnie dłońmi. Z tyłu znajdował się licznik. Zanim zdążył zastanowić się ktoś otworzył drzwi. Słup światła wdarł się do środka, co spowodowało ból u wampira. Błyskawicznie przemieścił się do ciemnego kąta, zasłaniając się rękoma. W progu stał Josh z dwoma mężczyznami uzbrojonymi w włócznie.
-No proszę. Już się  obudził.- powiedział uradowany, klaszcząc w dłonie, po czymzrobił gest  ręką by przymknęli drzwi. Carter, w końcu, spojrzał na nich i wydał z siebie dźwięk zbliżony do "Josh?". Krew zaczęła mu cieknąć ciurkiem z ust, co wzbudziło śmiech u mężczyzn.
-Oh, nie wysilaj się, proszę. Nie chcemy by ciało się zbyt pobrudziło. Nie wiem czy słyszałeś, ale będziesz naszą kolacją.
Wampir spojrzał na nich z przerażeniem, po czym ruszył ze złością w stronę Josha. Ten jednak był sprytniejszy. W ostatniej chwili wyciągnął zza pleców srebrny krzyż i przyłożył do jego skóry. Carter wrzasnął przeraźliwie, co spowodowało jeszcze większy ból i krwotok z jamy ustnej. Carter przewrócił się na plecy jęcząc cicho.
-Dobrze, chłopcy. Nie prowokujmy go bardziej. Nie chcemy chyba, by skóra była spalona tak jak we wcześniejszych, czyż nie?- spytał zadowolony z siebie mężczyzna, po czym kazał tamtym wyjść. Sam ukucnął obok wampira i podniósł go za "maskę". Carter nie stawiał się, ból go chwilowo zamroczył. Josh ustawił go twarzą do siebie.
-Wiesz co, cieszę się, że serafy powróciły. W końcu możecie poczuć się tak jak wszyscy ludzie, których atakujecie, mordujecie. Pożywiacie się nami jak byśmy byli darmowymi przekąskami. Najpierw ty, potem twoi koledzy Jack i ten morderca, Brandon. Jego zostawiam ojcu Sandry.- oznajmił ze złością. Po tych słowach odwrócił go tyłem do siebie i wpisał kod przy liczniku. Na koniec popchnął go i wstał.
-W skrócie, za pięćdziesiąt minut twoja głowa eksploduje. Sam rozumiesz, wolimy ciało bez górnej części.- roześmiał się, po czym wyszedł z pomieszczenia, zakluczając za sobą drzwi.
                                                                                       ***
Po przyjeździe do domu Marka, czyli obecnie ich głównej kwatery, praktycznie wszyscy rozdzielili się opracowywując plan. Joe i Jack siedzieli w kuchni`z rozłożoną mapą na stole, obmyślali miejsca ataku, ich mocne i słabe strony. Starali się zachowywać, a przynajmniej Joe, jakby nic się nie wydarzyło w siedzibie króla. Jack natomiast odczuwał ogromny wstyd. Nie wiedział jak to wszystko mogło się wymknąć z pod kontroli. Miał także świadomość, że będzie musiał odbyć tą trudną konwersację z Annie. Powiedzieć jej całą prawdę. Odwlekał to jednak w nieskończoność. W tajemnej biblioteczce Annie zajmowała się studiowaniem notatek oraz książek Marka. Chciała znaleźć chociaż ślad mówiący o serafach. Coś czym możnaby ich zniszczyć. Nie wierzyła jednak zbytnio w to. Szukała wszędzie, między opasłymi tomami, jego pamiętnika, lecz ten zaginął. W salonie zaś, na obszernej kanapie siedzieli Gigi, Brandon i Maggie. Wampir siedział po środku dziewczyn. Nikt się nie odzywał, a napięcie jakie panowało, było niemalże namacalne. Wszyscy wpatrywali się w wyłączony telewizor. Brandon co jakiś czas próbował dodzwonić się do Cartera, jednkaże natychmiast włączała się poczta głosowa. Naprawdę zaczął się o niego martwić. Jak zwykle, gdy robiło się nieco nerwowo, ratował się dogryzaniem innym. Odwrócił się w kierunku Gigi i spytał nieco drwiąco:
-Tak właściwie to czego tutaj szukasz? Dlaczego nie siedzisz teraz ze swoim namiętnym kochankiem?
-Nie siedzę z Charlie'em, bo go wywaliliście- odpowiedziała, akcentując każde słowo. Maggie nawet nie patrzyła na nich.
-Sam odszedł.- poprawił ją.
-Odszedł, bo nie mógł na ciebie patrzeć.
Brandon w odpowiedzi parsknął śmiechem, po czym sięgnął po pilot i włączył TV.
-A ty, dlaczego nie wymieniasz, w obecnej chwili, śliny z Księżniczką Ognia, Maggie?
Dziewczyna, słysząc swoje imię drgnęła, lecz nadal nie patrzyła na nich.
-Czemu pytasz? Zazdrościsz?- zapytał, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Gigi także uśmiechnęła się, nieco wrednie. Przysunęła się bliżej niego i odpowiedziała:
-Nie jesteś w moim typie. Wolałam twojego brata.- na te słowa, mina Brandona nieco zrzędła.
-Co ty możesz wiedzieć. Nie znałaś go.
-Naprawdę? Taki jesteś pewien?- odparła, mrużąc przy tym oczy. Wampir robił się jeszcze bardziej zdenerwowany. Gigi doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że Michael jest jego słabym punktem, jak łatwo traci przez to panowanie.
-Gdy przyjechałaś na pogrzeb swojego ojca, a był to 1797, spędziłaś w mieście dwa dni. - zaczął przez zaciśnięte zęby.- Jeden dzień na pogrzebie, drugi ze mną w łóżku.
Blondynka zaśmiała się dźwięcznie. Maggie, po raz pierwszy, zerknęła na nich kątem oka.Czuła, że Brandon za moment straci panowanie.
-Nie sądziłam, że jesteś aż taki naiwny.- powiedziała, gdy w końcu przestała się śmiać. Przysunęła się jeszcze bliżej, po czym wyszeptała.- Tak naprawdę, to każda dziewczyna  z którą byłeś, spała najpierw z Michaelem. Sam mi powiedział.
Brandon błyskawicznie stanął na równe nogi, patrząc na nią ze złością. Dłonie mocno zacisnął w pięści. Nie mógł się dać wyprowadzić z równowagi. Wampirzyca również wstała i zakładając ręce na piersi dodała:
-Byłeś jak taki kosz na śmieci. Często śmialiśmy się z twoim bratem, z twojej naiwności. Naprawdę myślałeś, że te wszystkie dziewczyny były z tobą, bo się zakochały, bo je pociągałeś?- parsknęła śmiechem, na co Brandon zaczął nieco drżeć.- Otóż powiem ci prawdę, a raczej powiem ci co mi Michael powiedział. Owe panie kręciły się koło ciebie z jednego powodu; byłeś bratek Mike'ego. W tobie mogły mieć chociaz cząstkę niego. Ja też się przyznam, że byłam z tobą, gdyż chciałam zobaczyć czy jesteś taki jak on. Niestety, ty, Brandonie, nie masz tego czegoś co miał Michael.
Brunet naprawdę bardzo mocno musiał się hamować w tym momencie. Dłoń wręcz go świerzbiła, by nie uderzyć jej. Ostatecznie jednak minął ją bez słowa i poszedł do pokoju Maggie trzaskając mocno drzwiami. Gdy już był sam, uderzył pięścią tak mocno w szafę, że jednym ciosem rozwalił ją na kawałki. Zaczął kopać w ścianę, warcząc przy tym nieco. W końcu zmęczył się i usiadł na podłodze, opierając się o drzwi. Po chwili, Maggie także wstała i podeszła do Gigi, patrząc na nią mieszaniną złości i zimna w oczach.
-Zawsze musisz być taką suką?- Gigi spojrzała na nią ze wzgardą.
-Byłam szczera. Ktoś musiał mu w końcu powiedzieć prawdę. Za bardzo się puszy.
Maggie tylko pokręciła głową i minęła ją, szturchając dosyć mocno w ramię.
-A tak w ogóle, to dlaczego nie obroniłaś swojego chłopaka?- odwróciła się do niej przodem, po czym dodała, jak gdyby własnie się jej przypomniało.- A no tak, zapomniałam. Zerwaliście. Jakie to tragiczne.
Dziewczyna w ogóle nie zwróciła uwagi na te słowa. Podeszła pod drzwi i już miała je otworzyć, gdy nagle zawahała się. Gigi miała rację, Brandon z nią skończył. nie była pewna czy on chce jej towarzystwa. Czy to go jeszcze bardziej nie zdenerwuje. Ostatecznie usiadła na podłodze opierając się o drzwi. Brandon, po drugiej stronie siedział dokładnie w takiej samej pozie. Poczuł jej obecność i z jednej strony był wdzięczny, że nie weszła, nie zaczęła się pytać "czy wszystko w porządku", bo nie było. Naprawdę nie chciał się na niej wyżywać. Sam musiał rozwiązać swój problem. Prawda była taka, że Gigi trafiła w sedno. Chyba jako jedyna wiedziała, że zawsze to Michael górował nad wszystkim. Brandon był tym frajerem, który go naśladował. A teraz, gdy jeszcze dowiedział się, że Gigi i on byli ze sobą, śmiali się z niego, poczuł ogarniającą go furię do brata, do samego siebie, że nigdy mu się nie postawił. Doszedł także do wniosku, że jedyna dziewczyna w której był naprawdę zakochany, Margarett, kochała Michaela. Nie potrzebował odpowiedzi, teraz już to wiedział. Z tą świadomością czuł się do niczego. Właściwie, z jednej strony nawet cieszył się z śmierci brata, co jest potworne. A teraz jeszcze to silne uczucie do Maggie. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Oparł głowę o drzwi i dokładnie w tym samym momencie, Maggie zrobiła to samo. Nagle poczuł wszechogarniającą potrzebę przytulenia jej, pocałowania. Chciał rzucić się na kolana i błagać o wybaczenie, by mogli być razem. Wiedział, że nie może jednak tego zrobić.
                                                                                    ***
Charlie nie wiedział co ma ze soba zrobić. Chodził z kąta w kąt, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Chciał zadzwonić do Gigi, lecz ta zostawiła telefon. W końcu usiadł na kanapie w salonie i włączył telewizor. Cały czas myślał o Maggie. Jednak gdy przypomniało mu się co zrobiła, czuł złość. Z jednej strony chciał z nią pogadać, z drugiej nie chciał widzieć jej na oczy. Nie mógł tak bezczynnie siedzieć i nic nie robić. Zarzucił więc na siebie kurtkę i wziął broń, po czym wyszedł z domu. Na zewnątrz nadal padał śnieg. Zaczął pospiesznym krokiem iść wzdłuż ulicy. Wokół było cicho, głucho. Ani jednej żywej duszy. Wolał nie wyobrażać sobie co się stało z tymi ludźmi. Jakieś pięć minut później stał przed drzwiami domu Josha. Charlie wiedział, że ojciec Maggie ma ogromną wiedzę na ten temat. Widział też te wszystkie książki u niego w salonie. Wcześniej zapewne nie chciał się dzielić wiedzą ze względu na Brandona, ale teraz był sam. Zapukał donośnie do drzwi, po czym nieco się cofnął. Kilka sekund później otworzył mu sam gospodarz mierząc w niego strzelbą. Chłopak uniósł dłonie do góry, cofając się jeszcze trochę.
-Josh, to ja, Charlie.- powiedział nieco przestraszony. Mężczyzna opuścił broń, lecz nadal patrzył na niego nieufnie i nieco wrogo.
-Jesteś sam czy przyprowadziłeś ze sobą kumpli?- zapytał wychylając głowę by rozejrzeć się dookoła.
-Jestem sam.- odpowiedział opuszczając dłonie.- Przyszedłem prosić o pomoc.
Josh przyjrzał mu się od stóp do głów, po czym chwycił go za ramię i wciągnął do środka. Zakluczył za sobą drzwi, następnie zwrócił się ku Charlie'emu.
-O co chodzi? Chcesz się do nas przyłączyć?- spytał zmierzając szybkim krokiem do salonu. W domu panował, łagodnie powiedziane, bałagan. Na podłodze natomiast widniały ślady krwi. Chłopak poszedł za nim, rozglądając się dosyć niepewnie.
-Przyłączyć się do was? Nie, przyszedłem po jakiekolwiek informacje dotyczące serafów.- wyjaśnił próbując za nim nadążyć. Josh w końcu zatrzymał się i usiadł na kanapie. Pokazał mu gestem dłoni, by przysiadł się do niego, więc chłopak tak zrobił.
-Na co ci te informacje? By potem od razu przekazać je swoim koleżkom?- spojrzał na niego nieco kpiąco, z obrzydzeniem w oczach.
-Nie...- odpowiedział dosyć niepewnie. Sam nie wiedział co chce zrobić z tymi informacjami. Chciał po prostu się do czegoś przydać, co też mu powiedział.
-Jeśli naprawdę chcesz się do czegoś przydać to przyłącz się do nas.- ponowił swoją propozycję, patrząc na niego już łagodniej. Zanim Charlie zdążył zadać pytanie, dodał- Zbieram ludzi by w końcu razem stoczyć z nimi wojnę.
-Z serafami?
-Z wampirami i innymi podobnymi kreaturami.- dodał, jak gdyby to było oczywiste. Tego Charlie się nie spodziewał. Nie wiedział co na to odpowiedzieć, więc nie skomentował tego.
-Bądź mężczyzną, Charlie. Stań po stronie swojej rasy i przystąp do walki.
-Ale...ale przecież pan jest nefilem.- odparł przyciszonym głosem.  Josh spojrzał nieco spanikowany w kierunku korytarza, po czym znowu przeniósł wzrok na chłopaka.
-I myślisz, że mi z tym dobrze? Brzydzę się sobą, czasem mam ochotę się zabić. Jedyne co mogę zrobićto walczyć z tym- wyszeptał przybliżając się nieco do niego. Uwagę Charlie'ego skupiła wielka biblioteczka wypełniona stosami opasłych tomów. A więc nadal tutaj była.
-Zrób to, Charlie. Gdy przystąpisz do nas zyskasz ochronę.- kontynuował monolog. To zwróciło jego uwagę, więc odpowiedział:
-O, naprawdę? Przed serafami, którzy chcą wszystkich pozabijać też?
-Nie rozumiesz? Oni nas nie tkną- oznajmił z przekonaniem- Gdy dostrzegną, że pomagamy, że chcemy zwalczyć to robactwo, to oszczędzą nas. Jesteśmy im przydatni.
-Czy mogę...zastanowić się nad tym?
-Dobrze- odpowiedział wyraźniej bardziej ucieszony Josh.- Razem z chłopakami idziemy poszukać innych ludzi. Na pewno chowają się w swoich domach. Muszą być przerażeni. Może potrzebna im jakaś pomoc.- dodał z przejęciem, wstając na równe nogi. Zabrał broń ze stołu, po czym jeszcze raz odwrócił się do Charlie'ego.-Przemyśl to sobie dokładnie.
Po tych słowach wraz z dwoma mężczyznami opuścili dom. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, chłopak wstał i podszedł do biblioteczki. Otworzył ją, po czym zabrał pierwszą książkę z brzegu. Ku jemu rozczarowaniu była to najnormalniejsza książka na świecie. Zaczął przeglądać też inne, lecz pozostałe także okazały się po prostu jakimiś fabularnymi powieściami. Odstawił książki na swoje miejsce, po czym zamknął ostrożnie biblioteczkę. Nie wiedział ile czasu stracił i kiedy Josh wróci, lecz musiał szukać dalej. Był niemalże pewny tego, że coś musi tutaj być. Chociaż jakaś wzmianka o serafach. Dopiero teraz, gdy odłożył książki z powrotem, dostrzegł coś. Pierwsze litery z tytułów ułożone były w hasło: N O I R S E R A P H I N H I L L 1 7 8 9. To nie mógł być przypadek, że książki były ułożone własnie w takiej kombinacji. Gdzieś tutaj musiała  być jakaś skrytka, cokolwiek. Nie chcąc tracić więcej czasu, wyszedł na palcach z salonu i już chciał zmierzać na górę, lecz natknął się na potężnie zbudowanego mężczyznę w średnim wieku. Poznał, że jest to ojciec Sandry.
-Czego tutaj szukasz?- spytał patrząc na niego wrogo.
-Ja tylko... Josh powiedział, że mogę się rozgościć. Muszę iść do toalety.- odpowiedział najspokojniej jak potrafił, patrząc mu w oczy. Mężczyzna zlustrował go wzrokiem, po czym widocznie niezadowolony, pozwolił mu iść. Sam zszedł na dół do piwnicy. Gdy tylko zniknął mu z zasięgu wzroku, pobiegł na górę. Miał coraz mniej czasu. Otworzyłpierwsze drzwi z brzegu i wszedł tam. Okazało się, że była to sypialnia Josha. Kompletnie nie pasowała do reszty domu, gdyż tylko ttuaj panował nieskazitelny porządek. Nie zastanawiając się dłużej zamknął za sobą drzwi i zaczął przeszukiwać uważnie każdy zakamarek. Sypialnia wydawała mu się doskonałą kryjówką. Rozpoczął od szafy, kończąc pod łóżkiem, po drodze myszkując jeszcze pod dywanem, szukając jakichś wolnych przestrzeni w podłodze czy w ścianach. Nic jednak nie znalazł. Usiadł , zrezygnowany na łóżko rozmyślając co w takim razie mógł znaczyć ten kod. Przecież Josh nie ułożył tych książek akurat w takiej kolejności. Jego rozmyślenia przerwał dziwny hałas dobiegający z przewodów wentylacyjnych. Ukucnął obok łóżka i przyłożył ucho do tego otworu. Ktoś najwidoczniej cicho jęczał i szybko poruszał się po pomieszczeniu. Kogoś tutaj więzili, pomyślał sobie. Wiedział, że nie mógł na to pozwolić, chociażby tym kimś okazał się wampir, czy inny stwór. Musiał jednak najpierw załatwić tego faceta, lecz tak by go nie zabijać. Wyjął broń zza paska, po czym bardzo cicho zszedł na dół. Rozejrzał się dookoła czy aby nie ma innych ludzi, lecz był tylko tamten mężczyzna. Zaczął więc od razu iść do piwnicy, po stromych schodach. Gdy tylko ukazał mu się ojciec Sandry, wymierzył w niego spluwą i powiedział:
-Rzuć broń i kopnij ją w moją stronę.
Facet z początku ogromnie się zdziwił, lecz po chwili zaczął sięgać po pistolet. Charlie załadował magazynek i podszedł bliżej do niego.
-Nie radzę- wycedził przez zęby, celując w jego serce. Męzczyzna uniósł jedną dłoń do góry, po czym trzęsącą się dłonią wyjął broń i położył ją na podłodze. Kopnął ją lekko w kierunku Charlie'ego i cofnął się lekko. Chłopak zabrał ją z podłogi, nie spuszczając go z muszki. Następnie wycelował w jego kolano i strzelił. Mężczyzna wrzasnął przeraźliwie, padając na podłogę. Charlie podbiegł do niego, po czym przyłożył mu pistoletem w tył głowy, uciszając go tym samym. Następnie wyjął z jego kieszeni pęk kluczy. Teraz to już naprawdę musał się streszczać. Wystrzał z pistoletu mógł zaalarmować kogoś, szczególnie gdy na zewnątrz było tak przeraźliwie cicho. Z początku każdy klucz który wkładał do zamka okazywał się niewłaściwy. Ktoś z drugiej strony zaczął walić w drzwi i krzyczeć coś niezrozumiałego.
-Spokojnie. Już idę.- powiedział, przewracając klucze w dłoniach. W końcu ostatni klucz jaki był zadziałał. Przekręcił go i otworzył drzwi. Carter błyskawicznie cofnął się do cienia, zakrywając twarz rękoma. Wszędzie widniała krew. Sam wampir także nie wyglądał najlepiej.
-Carter?- wyszeptał, podchodząc bliżej. Nie mógł go rozpoznać w tej dziwnej masce na twarzy. Słysząc głos Charlie'ego Carter spojrzał na niego z wyraźną ulgą, po czym zaczął wymachiwać rękoma, by tamten przymknął drzwi. Tak więc zrobił. Następnie podszedł do niego i pochylił się nad nim.
-Co to jest?- spytał, próbując jednocześnie zdjąć mu to z twarzy. Carter jednak widocznie przez to cierpiał. Zaczął krzyczeć jeszcze bardziej i wyrywać się, więc Charlie przestał.
-Co mam zrobić, Carter? - powiedział błagalnie. Wampir próbował coś powiedzieć, lecz wyszedł z tego tylko jakiś niezrozumiały bełkot. Wiedział, że ma coraz mniej czasu zanim odliczanie dobiegnie końca i ta "maska" po prostu eksploduje. Zaczął macać się z tyłu głowy i  zagle natrafił palcami na mały otwór, przypominający zamek. Napisał na podłodze krwią słowo "klucz", mając nadzieję, że ten zrozumie. Chłopak nie zastanawiając się dłużej pobiegł z powrotem na zewnątrz. Podniósł upuszczony wcześniej pęk kluczy i wrócił do Cartera, nie zamykając już drzwi za sobą. Tylko to co trzymał w dłoniach mogło go teraz uratować. Wolał nie rozważać takiej opcji, że owego klucza mogłoby tu nie być. Zaczął trzęsącymi się dłońmi przetrząsać każdy klucz po kolei. Według licznika pozostało jeszcze jakieś pół minuty. Carter zaczął już panikować, wyrywać się.
-Uspokój się. Jeszcze chwila.- mówił co jakiś czas, chociaż sam w środku denerwował się jeszcze bardziej od niego. W końcu przestałsprawdzać każdy klucz po kolei. Spojrzał na nie wszystkie  i wywnioskował, że praktycznie tylko jeden się wyróżniał; był najmniejszy ze wszystkich. Zostało pięć sekund, a więc teraz albo nigdy. Charlie włożył kluzyk do zamka i przekręcił, wstrzymując oddech. Na szczęście zamek ustąpił, wszystko się poluzowało. Wyjął to z niego po czym rzucił najdalej jak potrafił. Już w powietrzu maska zatrzasnęła się. Carter przez dłuższy czas nie ruszał się. Siedział tyłem do Charlie'ego mając cały czas zamknięte oczy.
-Już po wszystkim Carter. Już dobrze.- wyszeptał po chwili ciszy. Dopiero po tych słowach wampir otworzył oczy i odwrócił się. Uśmiechnął się blado, po czym szepnął "dziękuję". Następnie wstał i chwiejąc się lekko zaczął iść w stronę drzwi. Gdy już miał się przewrócić, u jego boku pojawił się Charlie, który przytrzymując go pomógł mu wyjść z pomieszczenia.
-Co się dokładnie stało?- zapytał, wpatrujac się swoimi zielonymi oczyma w niego.
-PRzyszedłem tutaj po jakieś informacje dotyczące serafów, jednakże te dzikusy po prostu na mnie napadły.- odrzekł ze złością. Gdy zauważył leżącego nieopodal drzwi, ojca Sandry, Carter odepchnął lekko Charlie'ego i  zaczął iść w jego kierunku, wręcz oblizując się. Chłopak nie mógł na to pozwolić.
-Co ty do cholery robisz?!-spyał oburzony, popychając go na ścianę. Wampir obnażył kły, po czym zwrócił się do niego.
-Jestem za słaby. Muszę się pożywić.
-Nie możesz.- zaprotestował ostro.
-Muszę i to zrobię. Nie powstrzymasz mnie- odparł już łagodniej.- Słuchaj, Charlie. Oni chcieli mnie zabić, potem zjeść. Dlaczego mam go żałować?
Szatyn nie odpowiedział na jego pytanie, tylko zastąpił mu drogę i podwinął rękaw aż do łokcia. Carter zmarszczył brwi.
-Co ty wyprawiasz? Nie wykorzystam cię. Zejdź mi z drogi.- powiedział, nieco zaskoczony chcąc go odepchnąć. Charlie był jednak zdecydowany. Podszedł jeszcze bliżej wyciągając nadgarstek w jego stronę.
-Albo ja, albo nikt.- oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wampir był już zbyt głodny by negocjować, więc chcąc nie chcąc chwycił jego dłoń, po czym wgryzł się w nadgarstek i zaczął pić zachłannie krew. Z każdym łykiem zrobił się coraz silniejszy a rany na twarzy i brzuchu zaczęły się goić. Skońcył dopiero wtedy, gdy Charlie upadł na kolana. Carter pomógł mu wstać, następnie oderwał kawałek koszuli i przewiązał nią ranę na nadgarstku.
-Wszystko w porządku.- uprzedzł jego pytanie.- Mam tylko lekkie zawroty głowy. Zaraz wszytsko się ustabilizuje.- po tych słowach podpierając się go wstał i otworzył szerzej drzwi do piwnicy. Nic nie zaszkodziło sprawdzić czy aby tutaj nie ma jakiejś skrytki.
-Wynośmy się stąd.- powiedział Carter patrząc niepewnie na ogłuszonego mężczyznę.
-Czekaj, chcę tylko coś sprawdzić. -odpowiedział wchodząc głębiej. Jego nogi nadal nie były całkiem sprawne a fakt, że stracił przed chwilą jakiś litr krwi nie polepszał sytuacji, więc po chwili przewrócił się, wywracając przy tym stojącą przy ścianie meblościankę. Carter na szczęście w porę odsunął Charlie'ego, po czym podniósł go z podłogi.
-Nie lepiej by było gdybyś usiadł-zaproponował mądrze, patrząc na niego. Charlie jednak wpatrywał się w malutki sejf, z zafascynowaniem. Wyrwał się z jego objęć, po czym nie zastanawiając się wpisał kod. Tak jak się domyślał zamek natychmiast ustąpił, a drzwiczki otworzyły się. W środku znajdowała się jedynie gruba, stara książka. Wyjął ją ostrożnie, po czym otarł kurz z okładki. Carter patrząc na niego z wytrzeszczonymi oczyma.
-Skąd..?
-Nie pytaj.-przerwał mu od razu.- Musimy się stąd wynosić, zanim Josh wróci.
Po tych słowach zatrzasnął srzwiczki od sejfu i podpierając się Cartera wyszli z piwnicy, następnie z domu. Gdy znajdowali się już w bezpiecznej odległosci, wampir spytał go z nadzieją:
-To oznacza, że wracasz do nas prawda?
-Nie..nie wiem..-odpowiedział cicho, patrząc przed siebie.
                                                                         ***
Maggie i reszta przez ten cały czas nie robili nic niezwykłego. Brandon do tej pory nie wyszedł z pokoju, natomast Jack i Joe co chwilę telefonowali. Dziewczyna nie ruszyła się z pod drzwi. Wpatrywała się tylko w puty punkt za oknem. Nagle dotrzegła tam kogoś. Od razy go poznała. Był to owy seraf. Wszyscy byli zajęci, więc nikt nie zauważył ,jak wyszła z domu. sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Mężczyzna ogormnie ją zafascynował. Podeszła do niego nieśmiało. Seth wyglądał tak jak zawsze, czyli idealnie. Tym razem nawet uśmiechał się co dawało mu więcej człowieczeństwa.
-Pójdź ze mną. Pokaże ci coś fantastycznego.- powiedział od rauz gdy ją zobaczł. Maggie bez zastanowienia zgodziła się.
                                                                                                                                            C.D. nastąpi..