sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 2

Wpadła w agonię. Nie mogła uspokoić się. Dłonie tak jej drżały, że nie mogła trafić kluczykiem w stacyjkę. Kątem oka spojrzała jednak w okno. Zobaczyła w nim młodego chłopaka który unosząc lekko dłonie cofnął się o kilka kroków. Mimo iż serducho nadal biło jej z prędkością światła, otworzyła okno i odetchnęła z ulgą widząc człowieka, nie jakiegoś stwora, którego wyobraziła sobie w głowie.
-Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.- powiedział nieznajomy, z lekkim uśmiechem na ustach. Chłopak mógł być kilka lat starszy od Maggie. Miał ciemne, dość krótkie włosy i czarne niczym węgiel oczy. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. W dłoni trzymał latarkę, którą upuściła.
-Nie, to ja przepraszam. Zareagowałam jakbyś był co najmniej jakimś psycholem z zamiarem zamordowania mnie.- odparła, kompletnie bez zastanowienia. Dopiero po chwili, zorientowała się jak głupio musiało to zabrzmieć. Przecież on rzeczywiście mógł okazać się psycholem z zamiarem zamordowania jej. Uśmiechnęła się do niego nerwowo, po czym bąknęła.- Samochód mi się zepsuł.
-Mogę spojrzeć? Trochę się na tym znam.- odpowiedział przekonująco. Maggie,w odpowiedzi pokiwała ochoczo głową. Chłopak zaświecił latarkę i podszedł do przodu samochodu, po czym otworzył maskę. Między nimi zapadła krępująca cisza. Dziewczyna nie wiedziała jak ma się zachować. W ogóle, ta cała sytuacja wydawała jej się jakaś nienormalna.W końcu, jak często zdarza się spotkać chłopaka w środku lasu, nie mówiąc już o tym, że w środku dnia zrobiło się ciemno jak w nocy.
-Jak masz na imię?- spytał po chwili, pochylając się nad silnikiem. Na dźwięk jego głosu, dziewczyna lekko podskoczyła w fotelu. Opanowała się jednak od razu. Położyła dłonie na kierownicy i wychyliła się lekko przez okno.
-Maggie. A ty?
-Brandon.- odpowiedział, po czym zapytał.- Co robiłaś sama w środku lasu?- spytał.
-Zmierzałam do Noir Seraphin Hill i nagle samochód zatrzymał się...i zrobiło się nagle całkiem ciemno.Czy to nie dziwne? Przecież jest dopiero południe. Nie ma jeszcze czwartej.- odpowiedziała ze zdziwieniem, nie odrywając od niego wzroku. Trochę było jej głupio, że tak gapi się na niego bezczelnie, ale nie mogła oderwać wzroku od jego zręcznych ruchów. Cholera, chłopak naprawdę się na tym znał. I wyglądał przy tym, jak gdyby uczestniczył w sesji zdjęciowej.
-No to niepotrzebnie nadrabiasz drogę. Przegapiłaś skrót- odpowiedział, po czym zatrzasnął maskę samochodu i podszedł do niej, wycierając dłonie w spodnie.- Powinien odpalić.
W pierwszej minucie Maggie nie zareagowała. Nie słyszała nic z tego co powiedział. Odpłynęła gdzieś na moment. Przeniosła wzrok z powrotem na Brandona. Widząc uśmiech pojawiający się na jego ustach, poczuła się jak totalna idiotka. Jak mogła się tak zachowywać? Przecież to nie była ona.
-Proszę?-spytała cicho.
-Powinien odpalić.- powtórzył, uśmiechając się szerzej. Oparł się o samochód, tak, że jego twarz znajdowała się teraz znacznie bliżej niż wtedy, co wprawiło Maggie w dodatkowe zdenerwowanie. Przekręciła kluczyki, próbując nie myśleć, że teraz przygląda się jej. Samochód na szczęście odpalił.
-Wielkie dzięki.- odpowiedziała, odwracając głowię w jego kierunku i aż zaparło jej dech, gdy zauważyła jak dokładnie na nią patrzy. Teraz także nie mogła odwrócić od chłopaka wzroku.
-Miałaś szczęście, że natrafiłaś na mnie.- powiedział, uśmiechając się szelmowsko.- Mogę się zabrać? Też właśnie tam zmierzałem.
-Słuchaj...- zaczęła niepewnie. Nie chciała być niegrzeczna, ale już wystarczająco stresująco oddziałuje na nią jego towarzystwo, to jeszcze miała go podwieźć? Po za tym, przecież jakieś pięć minut temu go poznała. Nadal mógł okazać się bezlitosnym mordercą. - Jestem ci wdzięczna, ale chyba nie mogę cię zabrać. Nie znam cię. Przykro mi.- oznajmiła najbardziej grzecznie jak potrafiła, po czym spojrzała przed siebie, chcąc już ruszyć. Uśmiech momentalnie zniknął z ust Brandona. Bez zastanowienia wyciągnął dłoń i przekręcił delikatnie jej twarz tak, by spojrzała na niego. Maggie była tak zaskoczona tym gestem, że nie zaprotestowała. Wejrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
-Zaproponuj mi podwózkę.
Dziewczyna chciała ponownie mu odmówić, lub po prostu odwrócić wzrok, lecz nie mogła. Czuła się jakby mogła jedynie się zgodzić. Żadne słowa nie wyszłyby z jej ust. Nie mogła zrobić nic dopóki się nie zgodzi. Z czasem zaczęła  nawet czuć, że powinna tak zrobić, że tego chce.
-Może zabrałbyś się ze mną?- spytała zdecydowanie. Dziewczyna nie poznawała swojego głosu. Jak gdyby wydobywał się z innych ust. Czuła się jak obserwator. W końcu Brandon odwrócił wzrok, a uśmiech ponownie zagościł na jego ustach. Maggie poczuła, że może się znowu ruszać i swobodnie oddychać.
-Bardzo chętnie.- odpowiedział grzecznie, po czym obszedł samochód dookoła i wsiadł po stronie pasażera. Bez dłuższego zastanowienia ruszyła w dalszą drogę. Nie odważyła się już spojrzeć ponownie brunetowi w oczy. Bała się, że znowu poczuje się jak w pułapce. Że znowu utonie w jego oczach. Z biegiem minut, tamto uczucie jednak zanikało, jak gdyby od razu zgodziła się na podwózkę.W aucie panowała krępująca atmosfera.
-To, co cię tu sprowadza?- przerwał ciszę Brandon.
-Jadę do wuja w odwiedziny. A ty jesteś stąd?-zapytała, zamykając okno.
-Tak. Kocham to miasto. Wszyscy się znają i są tacy... życzliwi.- odpowiedział, akcentując ostatni wyraz. Spojrzał na nią i dodał- Na jak długo przyjeżdżasz?
-Na jak długo się da.- po tych słowach, włączyła radio i do końca drogi już nic nie mówili. Co jakiś czas zerkała na niego, nie mogła się oprzeć. Zastanawiała się czy twarz nie zaczyna go już boleć od tego ciągłego uśmiechania się. W końcu dojechali do miasta. Zaczęło robić się coraz widniej.
-Gdzie cię podwieźć?- spytała, nieco zwalniając.
-Skręć w prawo. Wysadź mnie obok kawiarenki.
Zrobiła tak jak kazał. Gdy zatrzymała się, odwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się życzliwie, sugerując mimicznie, że ma już sobie pójść. Wyszło jednak trochę sztucznie, by nie powiedzieć niegrzecznie. Ku jej zdziwieniu Brandon odwzajemnił, całkiem szczery uśmiech.
-Dzięki- odpowiedział, po czym wysiadł ze samochodu.
-Hej, poczekaj.- zawołała za nim, pochylając się lekko.- Mam pytanie.
-Tak?- spytał, pochylając się do okna.
-Co robiłeś w lesie?- to pytanie szczególnie ją intrygowało, gdy go tylko zobaczyła. Nie miał nic przy sobie, a jego ubranie nie wskazywało na jakieś dłuższe wędrówki, a co dopiero polowanie. Na grzyby też było za późno.
-Byłem na spacerze.- odpowiedział po chwili wahania.
-Sam?- ciągnęła temat.
-Czy coś w tym złego?
-Nie, wybacz. Tylko...nieważne. Na razie.- zakończyła szybko rozmowę, czując, że się czerwieni. Jakoś nie za bardzo wierzyła mu w ten "spacer". Co miała jednak zrobić. Przyprzeć go do muru i przesłuchiwać?
-Do zobaczenia.- pożegnał się, czarującym uśmiechem. Następnie wszedł do kawiarni o nazwie "Angel's Cafe". Maggie odprowadziła go wzrokiem, po czym ruszyła dalej. Wyrzuciła ten dziwny incydent z głowy. W końcu jaka jest szansa, że znowu na niego wpadnie? Mijając okoliczne ulice, była ogromnie zdziwiona, że nie napotkała żadnego przechodnia. A było dopiero południe. Wszystko po za tym było takie stare. Sięgnęła do kieszeni po karteczkę, na której miała zapisany adres wujka. Mężczyzna miał na imię Mark i był bratem jej ojca. Z tego co wiedziała, był właścicielem zakładu samochodowego. Interesował się także zjawiskami paranormalnymi. Uchodził za tutejszego dziwaka. Po niecałych pięciu minutach była na miejscu. Dojechała do małego domku jednorodzinnego. Ogród był zaniedbany, wszędzie rosły chwasty. Dziewczyna zapukała do drzwi i czekała. Przy wejściu zamontowana była kamerka, która właśnie w tej chwili odwróciła się w jej stronę.
-Kim jesteś?- zawołał mężczyzna.
-To ja, Maggie- odpowiedziała, jąkając się lekko. Nastąpiła długa cisza. Po chwili, usłyszała chrzęst zamków. W drzwiach stanął mężczyzna koło trzydziestki. Miał on włosy koloru jasnego brązu, lekko przyprószone siwizną, oraz niebieskie oczy. Był niesamowicie podobny do jej ojca. Miał na sobie flanelową koszulę, wytarte dżinsy i do tego, nałożony na ramiona szlafrok do ziemi. Na nosie spoczywały grube okulary. W dłoni trzymał szklankę wody. Nagle, zamachnął się i wylał zawartość szklanki na Maggie, dokładniej, na jej twarz. Dziewczyna kompletnie się tego nie spodziewała. Wpatrywała się tylko w niego z szeroko otwartymi oczyma. Mark chwilę odczekał, po czym powiedział z uśmiechem:
-Witaj. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. Wybacz za to. Zrobiłem się ostatnio nieufny.
-Co to było?- spytała, wycierając twarz. Weszła do środka, niepewnie.
-Woda święcona.- odpowiedział z dumą.- Śmiało, rozgość się.
Wewnątrz panował okropny bałagan. Wszędzie walały się książki oraz brudne naczynia, jednak najwięcej było wszelakiego rodzaju literatury. Dom składał się z dwóch pokoi, łazienki oraz małej kuchni. Podśpiewując sobie, mężczyzna chwycił podróżną torbę i zaczął iść tanecznym krokiem przez dom. Maggie podążyła za nim. Na końcu korytarza, otworzył drzwi i puścił ją przodem.
-To twój pokój.-odparł nieoczekiwanie. Pomieszczenie było wysprzątane, niemalże pedantycznie. Znajdowało się w nim małe łóżko, stolik nocny oraz szafa. Tapeta był koloru krwisto czerwonego.
-Przepraszam za te bałagan. Wstyd mi przyznać, ale zapomniałem o tym, że przyjeżdżasz.- powiedział zmieszany.
-Nie szkodzi.- odpowiedziała, uśmiechając się do niego. Wzięła od niego torbę i weszła głębiej do pomieszczenia. Postawiła bagaże obok łóżka, następnie na nim usiadła. Mark oparł się o drzwi, zakładając ręce na piersi. Przez chwilę patrzył tylko na nią z zadowoloną miną.
-Podróż była udana?
-W sumie tak. Tylko pod koniec samochód mi się zepsuł. Na szczęście natrafiłam na chłopaka, który znał się na tym.- odparła, rozpinając torbę. Mark przestał się już tak uśmiechać i zaniepokoił się.
-Jaki chłopak?
-Miał na imię Brandon.
Po jej słowach, mężczyzna zrobił się momentalnie biały jak ściana, po czym czerwony jak tapeta w pokoju Maggie. Podszedł do niej wolno. Wyglądał jak gdyby miał zaraz dostać zawału. Dziewczyna porządnie się zdenerwowała. Wstała z łóżka i dotknęła, niepewnie wuja.
-O co chodzi?
-Zrobił ci coś? Zmusił cię do czegoś?- spytał po dłuższej chwili.
-Nie. Po prostu naprawił mi samochód. Nic się nie stało.
Mark chwycił dziewczynę mocno za ramiona i powiedział,  z szałem w oczach:
-Unikaj go. Nie rozmawiaj z nim już nigdy więcej.
-Dlaczego?- spytała wystraszona, chcąc jakoś wyrwać się mu. Uścisk zaczął ją już boleć.
-On jest niebezpieczny.-wyszeptał, przybliżając się nieco.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Obydwoje drgnęli. W końcu Mark puścił ją i uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
-Pójdę otworzyć.- oznajmił, po czym gwiżdżąc wesoło, wyszedł z pokoju. Maggie przez chwilę stała w miejscu, zbyt oszołomiona tym co się przed chwilą stało. Wuj rzeczywiście był szalony. Dłuższej nie zastanawiając się, spięła włosy w kucyk i zaczęła się rozpakowywać. Wyjęła ubrania i włożyła je do szafy. Następnie wyciągnęła laptopa i położyła go na łóżku. Postanowiła dowiedzieć się jakie ciekawe miejsca znajdują się w tym mieście. Okazało się, że są tu tylko stare liceum, kawiarenka, którą wcześniej mijała oraz zabytkowy hotel. Napotkała także na informacje o cmentarzu, który jest "częstym miejscem odwiedzin przez mieszkańców". Co za paradoks. Może to tam wszyscy mieszkańcy spędzają popołudnia? Westchnęła nieco rozczarowana, po czym odłożyła laptop, wzięła ręcznik i poszła do łazienki. Chciała zrelaksować się po długiej podróży. Wyrzucić z głowy, spotkanie z czarującym, aczkolwiek dziwnym Brandonem, oraz obłąkanym, jeśli tak to można określić, wujem. Czuła, że tutaj może zacząć nowe życie. Zacznie od nowa. Nikt jej tutaj nie znał, nikt nie musiał poznać jej przeszłości. Teraz liczyła się teraźniejszość. Postanowiła zostawić przeszłość za sobą. Rozebrała się do naga, po czym weszła pod prysznic. Kąpała się aż do ostatniej ciepłej kropelki i nadal nie chciała wychodzić, chociaż nie miała praktycznie wyboru. Gdy zaczęła się wycierać, zorientowała się, że zapomniała wziąć ubrań. Błyskawicznie owinęła się ręcznikiem i chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju, nie patrząc wybiegła z toalety. Na nieszczęście wpadła od razu na kogoś. Nie był to wuj Mark.
                                                                                                                                          C.D nastąpi

Rozdział 1

Koniec lata, a początek jesieni był najgorszym okresem, szczególnie w rejonach położonych w północnej Kanadzie. Momentami było upalnie, aż nie dało się wytrzymać na zewnątrz, momentami lało jak z cebra. Taki dzień był właśnie dzisiaj. Nikt nie wyściubiał nosa ze swojego domu, jedynie niebieski van podróżował samotnie ulicami miasteczek i wsi. Posiadaczką  małego, zgrabnego samochodu, była młoda, zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna. Z zewnątrz wydawała się zwyczajną, przeciętną nastolatką. Miała długie, kasztanowe włosy i duże oczy o dwóch kolorach; zielonym i niebieskim. Nie była za wysoka, gdyż mierzyła zaledwie nędzne 160 cm i warzyła nie tyle ile anorektyczka i nie tyle by mieć nadwagę. Była po prostu przeciętna. Lecz był to tylko wygląd zewnętrzny. Wewnątrz była zamkniętą w sobie, smutną i samotną osobą. Nie można zaliczyć jej dzieciństwa do udanych, gdyż gdy była mała, miała zaledwie siedem lat, zginęli jej rodzice. Mała dziewczynka nie mogła sobie z tym poradzić dlatego też przez następne kilka lat została wysyłana do przeróżnych specjalistów i szpitali. Po drodze oczywiście zahaczała o szkołę, gdzie przeżywała piekło za każdym razem, gdyż różniła się od innych, a z tego powodu rówieśnicy znęcali się nad nią, co wcale nie pomagało jej i tak już naderwanej psychice. Taka była właśnie Maggie Steward. Teraz, gdy już ostatecznie wyszła ze szpitala, miała trafić do domu dziecka, do momentu ukończenia przez nią pełnoletności. Dziewczyna jednak robiła wszystko by tylko tam nie trafić. Jej ostatnią deską ratunku był wujek, mieszkający w północnej Kanadzie, w małym miasteczku o nazwie Noir Seraphin Hill. Spakowała więc wszystko i bez zastanowienia ruszyła w drogę. Jechała już dobre dwie godziny, gdy nagle lunął rzęsisty deszcz. Maggie spojrzała krzywo na zachmurzone niebo i zwolniła nieco. Mimo, iż nikogo więcej nie było na drodze, czuła się nieco niepewnie przy takiej pogodzie. Po chwili spojrzała na wskaźnik i uświadomiła sobie, że kończy się benzyna.Westchnęła głośno i skręciła w stronę stacji benzynowej. Liczyła na to, że dojedzie do miasta i nie będzie musiała dwa razy tankować, pomyliła się jednak. Trochę ją to niepokoiło, gdyż nie było tam ani jednego samochodu, a stacja wyglądała na opuszczoną.  Chciała jak najszybciej ruszyć w drogę, więc zatankowała do połowy, po czym poszła wolno w kierunku budynku. Otwierając drzwi usłyszała mały dzwoneczek. Rozejrzała się dookoła. Nie było w sumie co oglądać. W środku stała szeroka półka z towarem i ekspres do kawy, natomiast na samym końcu drzwi do toalety. Po lewej stronie ustawiona była lada za którą siedział otyły mężczyzna. Był łysy, jednak miał grubego, ciemnego wąsa. Miał na sobie obcisły podkoszulek i sprane, brudne dżinsy  zsuwające się z jego tłustego tyłka. Nieprzyjemny wyraz twarzy kierownika stacji benzynowej oraz sam jej wygląd wręcz odstraszał podróżnych, lecz co miała poradzić. Musiała tutaj zatankować, inaczej by nie dojechała. Nieśmiało i niepewnie podeszła do lady. Od razu uderzył ją zapach wódki, na co skrzywiła się nieznacznie. Zmusiła się jednak by spojrzeć wprost na mężczyznę i powiedziała grzecznie:
-Dzień dobry. Chciałabym zapłacić za benzynę.- wyciągnęła z kieszeni kilka dolców i położyła na ladę. Facet jednak nie zwracał uwagę na co mówiła tylko wpatrywał się w nią, a dokładnie w jej piersi z obrzydliwym uśmiechem na ustach. Nie wziął nawet pieniędzy. Maggie głośno przełknęła ślinę, poczuła się bardzo nieswojo, miała wręcz ochotę wybiec stamtąd jak najszybciej. Odchrząknęła znacząco i spytała- Czy mógłby mi pan powiedzieć czy dobrze jadę do Noir Seraphin Hill?
Po raz pierwszy od jej przyjścia, mężczyzna spojrzał jej w oczy. Uśmiech zszedł z jego twarzy, pojawiło się na niej przerażenie i lekkie zmieszanie. Po chwili jednak otrząsnął się i uśmiechnął się ponownie.
-Czego tam szukasz?- spytał ochrypłym, przepitym głosem, nie odwracając wzroku od jej oczu. Maggie nieco zdziwiła się jego postawą, lecz nie zastanawiała się nad tym długo i odpowiedziała:
-Nie pana sprawa. To jak, dobrze jadę?- spojrzała na  niego wyczekująco, mając nadzieję na szybką odpowiedź. Mężczyzna głośno przełknął ślinę i zamrugał kilkakrotnie. Najwidoczniej bił się z myślami czy jej powiedzieć. Maggie nie wiedziała co się dzieje, przecież chodziło tylko o wskazanie drogi. Nie spuszczała jednak z niego wzroku, doczekując się odpowiedzi. Po pewnej chwili odparł cicho, nieco stłumionym głosem:
-Tak, jedź jeszcze pięć mil tą drogą, potem skręć w prawo, w głąb lasu. Tam już będzie napis.
Nastolatka pokiwała głową, pożegnała się i pospiesznie opuściła przerażającą stację benzynową. Siedząc już w samochodzie i jadąc we wskazanym kierunku, rozmyślała nad dziwnym zachowaniem mężczyzny. Na zewnątrz zaczęło lać jeszcze bardziej. Mimo iż miała włączone wycieraczki, droga i tak była ledwo widoczna. Maggie, zajęta domysłami na temat dziwnego zachowania mężczyzny, nie zauważyła, że nagle zrobiło się całkiem ciemno.Wjechała właśnie do lasu, gdy nagle samochód wydał głośny huk i zatrzymał się.
-Nie, tylko nie to..-wymamrotała załamana. Ze złością uderzyła dłońmi o kierownicę. Wyjrzała przez szybę, jedynym źródłem światła były lampy ze samochodu, które oświetlały tylko kilka metrów na przód, wszystko inne spowite było ciemnością. Maggie zrobiło się na przemian zimno i gorąco, dłonie zaczęły jej drżeć , a serce podskoczyło do gardła. Jednym z powodów dlaczego została wysłana do szpitala psychiatrycznego było to, że strasznie bała się ciemności, a było to spowodowane pewnym incydentem z przeszłości. Dziesięć lat temu, w jej urodziny. Wszystko było idealnie, dziewczyna i jej rodzice bawili się, śmiali, aż do momentu, gdy nastał czas na zdmuchnięcie świeczek. Wtedy, nagle, całe zasilanie padło i w domu zrobiło się ciemno. Na dworze rozbrzmiały grzmoty i zaczął lać deszcz. Rodzice dziewczynki kazali jej zostać w salonie, sami poszli do piwnicy po świeczki. Mała Maggie siedziała skulona na kanapie, wpatrując się z przerażeniem w ciemne kąty pokoju, wyobrażając sobie najgorsze potwory. Jej wyobraźni pomagała dodatkowo pogoda na zewnątrz. Nagle rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk jej matki. Był on tak przeraźliwy, jakby ktoś ją obdzierał ze skóry. Dziewczynka nie wiedziała co robić, pobiegła więc na górę, do swojego pokoju, weszła pod łóżko i zatkała sobie uszy rękoma. W końcu krzyki ustały, jednakże stało się coś gorszego. Rozległy się kroki zmierzające po schodach. Serce jej łomotało w szaleńczym tempie, gdy ujrzała parę czarnych butów w drzwiach jej pokoju. Zacisnęła zęby i zatkała sobie usta dłonią. Owy osobnik zaczął przemierzać pokój, jakby szukając kogoś. Maggie poznała, że to mężczyzna. Kilka minut później wyszedł, jednakże dziewczynka nie ruszyła się spod łóżka aż do momentu gdy do domu wpadli policjanci. Nigdy nie złapali sprawcy. Ciało matki Maggie było tak zmasakrowane jakby jakieś dzikie zwierzę ją zaatakowane, a ciała ojca nie odnaleziono. I teraz, gdy znalazła się sama, w ciemnym lesie, wszystkie wspomnienia wróciły. Nie mogła jednak tak tutaj siedzieć bezczynnie. Wzięła więc latarkę ze schowka i otworzyła drzwi, następnie wolno wyszła ze samochodu i nie rozglądając się dookoła podeszła od razu do przedniej maski. Otworzyła ją i podparła, po czym poświeciła tam latarką. Kompletnie nie znała się na samochodach. Ten nawet nie był jej, bo wypożyczony. Przez chwilę wpatrywała się w silnik tępym wzrokiem. Miała maleńką nadzieję, że może jakiś samochód zaraz nadjedzie i uratuje jej beznadziejną sytuację. Nic takiego jednak się nie stało. Gdy już myślała, że się rozpłacze z bezradności, usłyszała szelest w krzakach. Momentalnie zwróciła głowę w tamtym kierunku i poświeciła latarką. Nic tam nie było, jednakże jej serce biło jak oszalałe, a nogi zaczęły drżeć.
-Kto tam jest?- spytała cicho, nieco niepewnym głosem. Podeszła kilka kroków w stronę krzaków, cały czas świecąc latarką. Nagle zaszeleściło także w innych krzakach, za jej plecami. Odwróciła się błyskawicznie, lecz tam także nic nie było. To nie mógł być wiatr. Był to raczej odgłos, jak gdyby ktoś się przemieszczał w zawrotnym tempie. Było to jednak niemożliwe. Maggie wzięła kilka głębokich oddechów i przymknęła oczy na chwilę. Gdy je otworzyła, wyszeptała do siebie:
-Nie szalej, nic tutaj nie ma.- odwróciła się na pięcie i skierowała się z powrotem w stronę otwartej maski samochodowej. W tym właśnie momencie usłyszała kroki, zbliżające się wyraźnie w jej kierunku. Dziewczyna przestraszyła się nie na żarty. Nie patrząc w kierunku dobiegających kroków, wsiadła do samochodu i zablokowała drzwi. Teraz dopiero zorientowała się, że upuściła latarkę na ziemię, lecz nie zamierzała po nią wracać. Drżącymi dłońmi sięgnęła po swoją komórkę do kieszeni. Chciała zadzwonić po pomoc, jednakże nie było zasięgu. Przez chwilę panowała grobowa cisza. Gdy Maggie zdążyła już pomyśleć, że być może jej się to wszystko przesłyszało, ktoś zapukał do okna. Dziewczyna wrzasnęła…
                                                                                                                                            C.D. nastąpi