Rozdział *
Zima wyjątkowo długo trzymała tego roku w Noir Seraphin Hill. A był rok 1800. Ostatni dzień roku, sylwester. Wszyscy zajęci byli przygotowaniami wykwintnego przyjęcia, które miało odbyć się wieczorem w domu rodziny Brandona i Michaela. Kilku osób jednak brakowało. Wybiła godzina dwunasta, a Margarett nadal leżała w łóżku. Z uśmiechem wpatrywała się w swojego śpiącego towarzysza. Gęste, nieco poplątane włosy opadały kaskadami na jej nagie plecy. Mimo iż dopiero się obudziła, wyglądała olśniewająco. Dziewczyna leżała na brzuchu, zakrywając szczelnie kołdrą piersi. Głaskała go momentami po policzku. Owy towarzysz był wysokim, ciemnowłosym mężczyzną. Jego "kwadratowa" szczęka oraz potężna struktura ciała nadawała mu dorosły, poważny wygląd. Jedynie małe dołeczki pokazujące się w momentach, gdy się uśmiecha, oddają jego chłopięcy urok. W końcu przebudził się. Mrużąc oczy, odwrócił się w kierunku Margarett.
-Dzień dobry, śpiochu.- wymruczała, przybliżając się jeszcze bardziej do niego.
-Która godzina?- spytał, zaspanym głosem, patrząc w okno.
-Niedawno wybiła dwunasta.- odpowiedziała przejeżdżając dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej. Chłopak, przerażony zerwał się z łóżka i zacząć się pospiesznie ubierać.
-Dzisiaj o ósmej miałem jechać na polowanie z ojcem, a od dziesiątej pomagać przy przyjęciu.- powiedział, wkładając białą koszulę. Nagle rozległo się ciche pukanie. Chwilę później w drzwiach ukazała się drobna, starsza kobieta, pokojówka Margarett. W dłoni trzymała tacę z jedzeniem. Widząc, niekompletnie ubranego Michaela zawstydziła się i zmieszała. To nie była jednak jej sprawa, musiała wykonywać swoją pracę.
-Dzień dobry, panienko. Przyniosłam śniadanie.- powiedziała, obdarowując ją promiennym uśmiechem. Położyła tacę na stoliku, po czym podeszła do okna i odłoniła kotary. Następnie odwróciła się w kierunku Michaela i dodała nieco speszona- Paniczu Howard, brat pana szuka.
-A gdzie jest?- zapytał, wykonując już ostatnie poprawki. Na koniec założył jeszcze kamilezkę i poprawił włosy przed lustrem.
-Powinien być przy drodze. Czeka na przyjaciół.- odpowiedziała, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. Chłopak chyba też to wyczuł, ponieważ uśmiechnął się raz jeszcze do Margarett i wyszedł. Od razu, po zamknięciu drzwi, pokojówka podjęła temat.
-Jak panienka może się tak zachowywać? Przecież jest panienka zaręczona. Panicz Michael tak samo.- odparła z oburzeniem.
-Nie twoja sprawa.- oznajmiła lekceważąco, wstając niechętnie. Nie ubierając się, udała się do mniejszego pomieszczenia obok. Służąca pościeliła łóżko i wyjęła z szafy sukienkę, którą dziewczyna miała włożyć na dzisiejsze przyjęcie. Następnie podeszła do drzwi, w których zniknęła Margarett i spytała niepewnie:
-Nie jest panience żal panicza Brandona?
-Nigdy się nie dowie, spokojnie. Czego oczy nie widzą tego duszy nie żal.- odpowiedziała śmiejąc się. Służąca tylko pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. Tak bardzo chciała mu to powiedzieć, lecz nie mogła. Pracowała przecież dla Margarett.
***
W tym samym czasie Brandon siedział na ziemi, przy głównej drodze czekając na Cartera i Jacka. Miał na sobie ciemne spodnie oraz białą koszulę z kamizelką, czyli podobnie jak Michael. Na głowie często nosił kapelusz. Teraz było podobnie. Rysował na ziemi patykiem nieokreślone wzory, gdy nagle usłyszał tętet koni. Wstał i z uśmiechem spojrzał w tamtym kierunku. Chwilę później zza rogu ujawniłu się cztery konie z dużą, elegancką bryczką. Brandon był tak podekscytowany ich wizytą, że wstał dzisiaj o świcie. Nie widzieli się przez dłuższy czas. Stęsknił się za nimi. Byli dla niego jak bracia. Od razu, gdy wysiedli z bryczki rzucili się na niego. Obaj chłopacu ubrani byli według mody francuskiej.
-Carter! Jack! Jak się cieszę, że przybyliście!- powiedział ściskając najpierw jednego, potem drugiego.
-Jak moglibyśmy przegapić wasze przyjęcie. Po za tym umieram z ciekawości by zobaczyć twoją narzeczoną.- odpowiedział Jack.
-A gdzie Michael? Myślałem, że również nas powita.- powiedział Carter, kierując się w stronę miasta. Chłopaki ruszyli za nim.
-Nie wiem. Rano miał być z ojcem na polowaniu.-odrzekł ponuro. Nastała nieco krępująca cisza. Cała trójka zauważyła częstą nieobecność Michaela i Margarett w tym samym czasie. Brandon cały czas coś podejrzewał, lecz nie chciał przyjmować tego do wiadomości. Zanim któryś zdążył coś zainsynuować, zmienił temat.
-Kiedy Annie przyjedzie?- zapytał nagle.
-Powinna dotrzeć na przyjęcie.- odpowiedział Jack, trochę wytrącony z równowagi. Z głównej drogi było około dwie mile przez las. Przez chwilę szli w ciszy rozkoszując się dźwiękami natury.
-Jak to jest?- spytał nagle Brandon.
-Z czym?
-No wiecie... z przemianą w wampira. Czuje się coś nadzwyczajnego?
Carter i Jack, oprócz Joe'ego byli najstarszymi wampirami w Noir Seraphin Hill. Mieli więc spore doświadczenie.
-Na początku strasznie boli.- zaczął Jack.
-Czujesz się jakby trucizna powoli zakażała każdą komórkę twojego ciała.- dodał Carter.
-Ale później czujesz się lekki jak piórko. Masz świadomość, że możesz zrobić wszystko. Wejść bez problemu na drzewo, podnieść szafę jedną ręką, czy wyjśc cało z najgorszego wypadku.
-No i będziesz żyć wiecznie- powiedział Carter z uśmiechem, klepiąc Brandona po ramieniu. Tamten także odpowiedział uśmiechem. Zboczyli nieco z drogi, zaczęli przechadzać się po górkach, jak mali chłopcy. Nagle usłyszeli czyjeś wołanie. Zanim Brandon zdążył zorientować się kto to, Carter powiedział:
-Michael.
I zgodnie z tym co powiedział, po chwili poczuł poryw wiatru.
-Witajcie.- powiedział radośnie, stając na gałęzi drzewa. Następnie zeskoczył z jakichś pięciu metrów , prosto na nogi. Poklepał ich po ramionach na powitanie i otrzepał spodnie ze śniegu.
-Gdzie byłeś?- spytał nieco oskarżycielskim głosem Brandon.
-Byłem...z Gabrielle.- odpowiedział z lekkim wahaniem.
-A no tak. Gabrielle, jak mniemam, to twoja żona?- zapytał radośnie Jack i gdy ten potwierdził, dodał- Okropnie żałuję, że nie mogłem się zjawić na twoim ślubie. Nie mogę się doczekać by poznaćobie panie.
-Chłopaki, nie zrozumcie mnie źle, ale czy moglibyście zostawić mnie samego z bratem?- spytał, wlepiając wzrok w ziemię. Carter i Jack wymienili ze sobą zdumione spojrzenia, lecz nie zaprotestowali, tylko ruszyli w wampirzym tempie przez las. Michael objął chłopaka bratersko i spytał:
-No to o co chodzi? O czym chciałeś pogadać?
-Masz mi coś do powiedzenia?- zapytał cicho, zanim Michael zdążył skończyć zdanie. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-W jakiej sprawie?
Wampir od początku przeczuwał w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. W końcu miasto jest małe, a plotki szybko się rozchodzą. Brandon nie był taki głupi. Chciał mu w tym momencie powiedzieć o wszystkim, ale bał się go zranić. Zrobił to już tak wiele razy. Obawiał się, że teraz był o ten jeden raz za dużo.
-O Margarett.- odparł, odrywając wzrok od zmiemi i przenosząc go na oczy brata.
-O Margarett?- uniósł lekko ramiona, wkładając dłonie do kieszeni.
-Spytam wprost.- oznajmił, w końcu Brandon, zatrzymując się. Patrząc mu prosto w oczy, spytał- Czy masz romans z Margarett?
-Co? Kto naopowiadał takich historyjek?- Michael także się zatrzymał. Próbował utrzymać zdziwiony wyraz twarzy.
-Gabrielle.
Zanim zdążył wypowiedzieć jej imię do końca, Michael przerwał mu gwałtownie.
-Gabrielle.- powiedział nieco pogardliwie.- Zazdrosna z niej kobieta. To, że kilka razy rozmawiałem z Margarett nie znaczy, że mam z nią romans. Gabrielle wszędzie widzi jakiś podstęp. Boi się, że ją zostawię.- kłamstwa wylewały się z niego i wylewały. Nie potrafił tego opanować. Teraz nie dało się już wycofać. Brandon nie wydawał się do końca przekonany, więc Michael dotknął jego ramienia i spytał:
-Ufasz mi?
-Tak.- odpowiedział automatycznie. Na to pytanie nie musiał się zastanawiać. Ufał bratu bezgranicznie.
-Więc wiesz, że nie oszukałbym cię. Chcę twojego szczęścia.
-Dobrze, dobrze. Skończmy temat.- powiedział szybko, po czym ruszył dalej.
-Masz wątpliwości co do ślubu? Stąd te pytania?- zapytał ruszając za nim. Brandon przez chwilę nie odpowiadał. W końcu jednak cisza robiła się zbyt przytłaczająca.
-Ja po prostu... nie wierzę, że kobieta taka jak ona mogła zainteresować się kimś takim jak ja...- mruknął cicho.
-No to uwierz. Co to znaczy, ktoś taki jak ty? Przecież jesteś wyjątkowy- odpowiedział przekonywująco, stając mu na drodze. Położył dłonie na jego ramiona i powiedział- Jesteś moim bratem, co znaczy, że nie możesz być jakiś zwykły. Margarett ma szczęście, że ją chcesz.
-Przesadzasz.- odparł, jednak z zadowolonym uśmiechem.
-Nie przesadzam. Musisz bardziej w siebie wierzyć.- klepnął go raz mocno w policzek po czym odwrócił się na pięcie i ruszył dalej.
-Czekaj, gdzie idziesz?- spytał, chłopak podążając za nim.
-Pomóc chociaż trochę przy przyjęciu- odpowiedział jak gdyby to było oczywiste. Brandon bez zbędnych pytań ruszył za nim. Momentami musiał nawet truchtać. Gdy dotarli na miejsce, wszystko było niemalże gotowe. Długi, wystawny stół umiejscowiony był w samym sercu ogrodu. Pan Howard zadecydował, że przyjęcie odbędzie się na świeżym powietrzu. Wszyscy krzątali się i nawet nie zauważyli, gdy Brandon i Michael przyszli. Jedyną osobą która jednak spostrzegła ich nadejście, był pan Howard, który natychmiast podszedł do starszego syna.
-Michael, gdzieś ty u diaska się podziewał? Mieliśmy przecież być na polowaniu. Eh, ty zawsze się gdzieś błąkasz. Idź, spytaj gdzie możesz się przydać.- nie dając mu dojść do słowa, poszedł dalej. Chłopacy wymienili ze sobą spojrzenia, po czym rozeszli się. Michael poszedł w kierunku domu, a Brandon przez chwilę jeszcze chodził bez celu, gdy nagle spostrzegł Gabrielle, siedzącą samotnie na trawie. Z miejsca ruszył w jej kierunku. Mimo iż była żoną jego brata, bardzo się zaprzyjaźnili ze sobą. Gabrielle była ciemnoskórą, młodą kobietą o czarnych, niczym węgiel oczach. Pochodziła z nawet bardziej zamożnej rodziny niż Howardowie. Brandon od razu przysiadł się do niej. Gdy go tylko zobaczyła, ucieszyła się ogromnie.
-Witaj! Nie spodziewałam się szczerze widzieć cię tak wcześnie. Sądziłam, że będziesz z bratem- to ostatnie słowo powiedziała nieco z pogardą.
-Zmieniłem plany- odrzekł wymijająco, rozkładając się na trawie.- Spytałem go o to.
Gabrielle nieco bardziej się zainteresowała.
-I co? Co odpowiedział?
-Że to bzdura.- po krótkiej ciszy, dodał - A ja mu wierzę.
-Oh, Brandon jakiś ty naiwny. Obydwaj pogrywają sobie z tobą...
-Gabrielle...
-Nie, Brandon, to prawda. Przecież widzę jak się zachowują w swoim towarzystwie.- powiedziała przejmująco, chcąc za wszelką cenę przemówić mu do rozsądku. Chłopak usiadł z powrotem i spojrzał na nią poważnie.
-Garbielle, Michael to twój mąż. Powinnaś, wręcz musisz mu bardziej ufać, a jeśli to nie wystarcz, to porozmawiaj z nim.
-Niby kiedy, skoro przestał przychodzić na noc do mojej komnaty..-wyznała, prawie szepcąc, odwracając speszona wzrok. Brandon nie skomentował tego, nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć.
-Porozmawiaj z nim po przyjęciu.- zaoponował, na koniec rozmowy. W tym samym czasie Michael szukał po posiadłości, nie kogo innego jak Margarett. Miał tego dosyć. Żył w kłamswie. Okłamywał Brandona, ojca i Gabrielle.Swoją żonę... Na początku był naprawdę w niej zakochany, ale uczucie po prostu wygasło. Jednak prawda była taka, że czas to zakończyć. Gra nie była warta śweczki. Nagle zauważył ją, schodzącą po schodach. Wyglądała jeszcze lepiej, niż rano, jeśli to może być możliwe. Miała na sobie długą suknię do ziemi, zwężoną w talii a w dłoni wachlarz. Widząc Michaela na jej ustach zagościł nieznaczny uśmiech. Od razu gdy dotarła do niego, spytała:
-Gdzie Brandon? Rozmawiałeś z nim?
-Jest na zewnątrz. Słuchaj, musimy pomówić- wyszeptał, zbliżając się do niej, przy okazji rozglądając się dookoła czy nikogo nie ma. Chwycił ją po ramię i zaprowadził do jakiegoś małego pomieszczenia, znajdującego się obok kuchni. Margarett nie była z tego, że był dla niej taki oschły.
-O co chodzi?-spytała sucho.
-Musimy to zakończyć.- powiedział prosto z mostu, zanim zdążył się rozmyślić.- Nie mogę już tego ciągnąć. Nie, nie mów nic. Pozwól mi powiedzieć. Jesteś zaręczona z moim bratem. Wiem, że to między nami zaczęło się już przed, ale nasz związek się niewłaściwy. Po za tym, kocham brata. Z całego serca i boli mnie to w jaki sposób go ranię.
-Ale on o niczym nie wiem- odpowiedziała zaborczo, chwytając go za rękę.- Dzisiaj spędzę z nim noc. Po tym doświadczeniu już nie będzie miał wątpliwości.- dodała, uśmiechajac się jednoznacznie. Jednak Michaelowi nie było do śmiechu.
-Przykro mi, Margarett. Bradzo cię szanuję, dlatego też muszę odejść, ale wiedz, że kochałem cię i nadal to czuję. Po prostu nadszedł czas.- wyszeptał z żałością, po czym zbliżył się i ucałował ją delikatnie, po czym ruszył w kierunku wyjścia.
-Czekaj!- krzyknęła i podeszła kilka kroków.- Nie możesz tego zrobić. Ja...jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko.
Michael zatrzymał się wpół kroku i odwrócił się w jej kierunku, przerażony.
-Ależ to niemożliwe! Ojcem na pewno jest Brandon.
-Nie...tylko z tobą byłam..
-Ale ja nie mogę mieć dzieci..przecież opowiadałem ci..mówiłem ci kim jestem. Tacy jak my nie mogą mieć dzieci..- wyjąkał.
-A więc to cud- oznajmiła, uśmiechając się lekko. Zrobiłą jeszcze kilka kroków.- Pocznę twoje dziecko. Byłam dzisiaj u lekarza. Teraz nie możesz mnie opuścić.
Margarett była urodzoną manipulantką i kłamczuchą. Musiała już trzymać się brzytwy. Odszedłby gdyby tego nie zmyśliła w ostatnim momencie. Zawsze była szansa, że nie uwierzy, ale widziała jaką miał minę. Wampir po chwili wahania podszedł do niej i mocno przytulił.
-Nie zostawię cię- wyszeptał jej do ucha.
***
O godzinie siedemnstej wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Wystawne jedzenie ułożone na stoliku, wokół ozdoby, świece, lampiony. Wszystko co możnaby było sobie wymarzyć. Na przyjęciu brakowało właściwie tylko Annie. Nikt niestety nie wiedział dlaczego, tylko Jack si domyślał. Nie dzielił się jednak swoimi przypuszczeniami. Podczas kolacji wszyscy rozmawiali ze sobą, śmiali się, żartowali. Brandon próbował nawiązać jakąś konwersację z Margarett ta jednak zdawała się nie być duchem na tym przyjęciu. Michael też siedział zamyślony, myśląc nad jej wcześniejszymi słowami. Gabrielle nie próbowała nawet z nim rozmawiać. Wiedziała, że myśli o niej. Po jedzeniu odbyły się tańce,w których większość chętnie wzięła udział. Margarett i Michael gdzieś zniknęli w trakcie tego chaosu. Gabrielle tylko patrzyła na Brandona z tą jedną miną "a nie mówiłam". Byli właściwie jedynymi ludźmi którzy nie bawili się. Czekali tylko do północy, by po pokazie sztucznych ognii oddalić się do swoich pokoju. Gdy w końcu to nadeszło, chłopak rozglądał się za swoją narzeczoną by chociaż potrzymać ją za rękę, by razem "świętować" nowy rok. Jednak to co zobaczył całkowicie wytrąciło go z równowagi. Nikt nie patrzył w ich kierunku, tylko Brandon. Nie mógł odwrócić wzroku od namiętnie całującej się pary. W końcu, gdy szok przeminął zaczął iść w ich kierunku ze złością w oczach. Nagle ktoś zastąpił mu drogę. Była to ciemnoskóra kobieta. Wyglądała na bezdomną i była na dodatek niewidoma. Chłopak nie wiedział co taka osoba jak ona może robić na ich przyjęciu. Już miał zamiar ją wyminąć gdy ona położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
-Nie idź. Jeszcze spotka ich kara. Dostaną to na co zasłużą.- po tych słowach oddaliła się w stronę lasu. Brandon przez chwilę jeszcze odprowadził ją wzrokiem. Chciał pobiec za nią, spytać co ma na myśli, lecz nogi jakby wrosły mu w ziemię. Gdy odwrócił się z powrotem w kierunku brata i anrzeczonej, ich już nie było. Wściekły i zraniony wrócił do swojego pokoju i nawet nie rozbierając się położył się na łóżko. Impreza trwała jeszcze jakieś trzy godziny. Brandon i tak nie zmrużył oka. Cały czas miał przed oczami widok Margarett i Michaela. Nie wierzył tym plotkom, zaprzeczał im, jednak tego co zobaczył nie dało się podważyć. Gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, nawet nie udawał, że śpi. Patrzył się w sufit. To był Margarett. Zdjęła z siebie sukienkę i w s amej halce położyła się obok niego. Rozpieła kok , po czym przytuliła się do Brandona.
-Jak się dzisiaj bawiłeś, ukochany?- spytała, przesłodzonym głosem.
-Wspaniale- odrzekł i ku zdziwieniu w jego głosie nie było ani grama ironii.
-Ja także.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz