Charlie, jako pierwszy znalazł się przy Maggie. Bezskutecznie próbował wykryć puls, ale nie mógł go znaleźć.
-Nie oddycha.-odezwał się Brandon poważnie. Charlie jednak nie zważał na jego uwagi. Chwilę później Annie uklękła obok Maggie i chwyciła ją za rękę.
-Jest zimna, Charlie.- powiedziała cicho i dotknęła jego ramienia.
-Nie. Ona żyje. Musimy zawieźć ją do szpitala. Brandon, możesz ją tam szybko zabrać?- spytał z nadzieją. Wampir wpatrywał się w nią niewidzącym wzrokiem, nie móc wykrztusić słowa. Chciał coś zrobić, pomóc jej, ale po prostu nie mógł, nie był w stanie nic zrobić.
-Zrób coś!-krzyknął. Brandon otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, lecz zamiast tego uciekł z szybkością wampira. Charlie, nie tracąc czasu wziął ją na ręce i kuśtykając pobiegł do samochodu.
-Wsiadaj.- powiedział do Annie. Chłopak wsadził Maggie na tylne siedzenie, po czym usiadł za kierownicą. Annie usiadła obok niego i zanim Charlie zdąrzył odpalić samochód, powiedziała:
-Myślisz, że ona jeszcze żyje? Myślisz, że warto?
-Oczywiście.- odpowiedział dobitnie. Następnie wrzucił bieg i ruszył. W tym czasie Brandon dobiegł do pobliskiego lasku. Był zdruzgotany tym co zobaczył. Zrobił kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Nagle, za jego plecami pojawił się Joe. Brandon oczywiście go wyczuł.
-Co to było?- spytał Joe'ego.
-Nie mam pojęcia. Widziałem wiele rzeczy, ale czegoś takiego...nie.
-Ale teraz nie żyje, prawda?- spytał, lecz gdzieś głęboko miał nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca.
-Nie wiem, może gdybyś jej pomógł, przeżyłaby.
Brandon ze złością odwrócił się w jego stronę.
-Nie mogłem, dobrze? Po prostu nie mogłem nic zrobić.
-A więc naprawdę jesteś nieczułym potworem. Myślałem, że może gdzieś w głębi duszy coś do niej czujesz.
-Cóż, myliłeś się.
W między czasie Charlie i Annie dojechali do szpitala. Chłopak błyskawicznie wziął Maggie i wbiegł do budynku.
-Potrzebuję pomocy!- krzyknął. Prawie natychmiast podbiegł do nich lekarz z dwoma pielęgniarkami. Kobiety wzięły ją od Charliego i położyły na nosze.
-Co się stało?- spytał doktor Steward. Chłopak przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, lecz Annie go ubiegła.
-Znaleźliśmy ją w lesie. Na początku zachowywała się jak szalona, a chwilę później upadła i ...
-Proszę, pomóżcie jej. Nie oddycha.- przerwał jej Charlie.
-Zrobimy co w naszej mocy.
Doktor Steward zabrał Maggie na salę operacyjnę. Charlie i Annie pobiegli do sali widokowej. Doktor najpierw sprawdził jej puls. Następnie zabrał się za reanimowanie. Najpierw trzydzieści razy naciskał na jej klatkę piersiową, potem dokonał jednego wdechu ratowniczego. Charlie i Annie w pokoju obok chwycili się za dłonie. Gdy lekarz miał ponowić próbę reanimacji, z ust Maggie wyleciała woda. Dziewczyna spuściła głowę w dół i zaczęła ją wypluwać. Wyglądało to tak, jakby dopiero co się topiła. Lekarz oraz pielęgniarki byli zaskoczeni tym co zobaczyli. Charlie i Annie wbiegli na salę, lekceważąc protesty pielęgniarek.
-Maggie?- odezwał się chłopak niepewnie, po czym delikatnie dotknął jej ramienia. Nagle dziewczyna chwyciła się za brzuch i zaczęła wymiotować krwią. Jedna z pielęgniarek podłożyła jej dużą miskę. Gdy skończyła, doktor Steward spowrotem położył ją na łóżko i zaczął badać.
-Na pewno znaleźliście ją w lesie?- spytał nerwowo.
-Tak.- odpowiedział pewnie Charlie. Nagle Maggie usiadła i zaczęła się dusić. Gdy z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej sina, doktor chwycił ją od tyłu i wcisnął dłonie kilka razy w przeponę. W tej samej chwili z ust Maggie wyleciał pierścień. Był stosunkowo mały. Miał wygrawerowany napis w języku łacińskim, który znajdował się wokół dwóch małych węży. Pierwszy odezwał się doktor Steward:
-Charlie, Annie wyjdźcie.- gdy nastolatkowie chcieli zaprzeczyć, doktor dodał - Teraz.
Charlie i Annie przez kilka minut przechadzali się nerwowo po korytarzu, podczas gdy doktor szczegółowo badał Maggie. Gdy w końcu skończył, wyszedł na korytarz.
-Czy wszystko z nią w porządku?- spytał chłopak, gdy tylko go zobaczył.
-Potrzebuje wypoczynku i spokoju, a poza tym wszystko w porządku. To była bardzo dziwna sytuacja. Czy ktoś może powiedzieć mi co tak naprawdę się wydarzyło?- spytał bardzo poważnie. Annie westchnęła zrezygnowana i odparła:
-Maggie zniknęła gdzieś na dwa lata i dzisiaj, po raz pierwszy ją zobaczyliśmy. Dalej już pan wie. - doktor zlustrował ich wzrokiem, po czym odpowiedział:
-W porządku. Maggie zostanie w szpitalu na obserwacji jeszcze do jutra. Mam coś dla was.- doktor wyciągnął z plastikowej torebki sygnet, który Maggie wypluła.- Powinienem to oddać policji, ale sądzę, że wy zrobicie z tym większy pożytek.- odparł, po czym mrugnął tajemniczo do nich.
-Niech pan zaczeka!- zawołała za odchodzącym lekarzem.- Czy policja jest w to wplątana?
-Teraz, gdy Maggie się znalazła, tak. Policja powinna zbadać sytuację.
Charlie gotował się w środku. Był oburzony słowami doktora.
-Gdy Maggie się znalazła?! Policja powinna zbadać sytuację?!- krzyknął.
-Uspokój się.
-Nie. Co ty sobie myślisz. Jak możesz wyrażać się o tym tak spokojnie.
-Charlie, to nie jego wina. Chodź, pójdziemy do Maggie.- powiedziała spokojnie, ciągnąc go w kierunku sali. Chłopak długo wpatrywał się ze złością w doktora, lecz po chwili odpuścił i poszedł za Annie. W pokoju, podłączona do kroplówek leżała Maggie. Była przytomna, gdyż niespokojnie oglądała pokój. Gdy dostrzegła parę, przestraszyła się.
-Spokojnie.- powiedział Charlie, po czym usiadł obok łóżka.-To ja, Charlie.
Maggie przez kilka sekund wpatrywała się w niego przestraszona, lecz już po chwili poznała go.
-Charlie.- wyszeptała, po czym rzuciła się mu w objęcia.
-Tak za tobą tęskniłem. Wiedziałem, że wrócisz. Nigdy nie straciłem nadziei.- Maggie odpowiedziała na to tylko dwoma słowami:
-Kocham cię.- Charlie lekko przysunął się do niej i złożył na jej ustach delikatny całus , który przerodził się w namiętny, pełen tęsknoty pocałunek. Annie poczuła się skrępowana w związku z tą sytuacją, więc cicho wymknęła się z pokoju. Bardzo się cieszyła z tego, że jej przyjaciółka wróciła. Zagadką pozostał tylko pierścień. Annie zastanawiała się jak on znalazł się w jej żołądku. Czy miała go od urodzenia, czy może ktoś go włożył w czasie jej nieobecności. Czarownica wiedziała, że sama tej zagadki nie rozwiąże, tak więc wyciągnęła telefon i wykręciła numer do Jacka.
-Halo?
-Cześć Jack. Musisz przyjechać teraz do szpitala.
-Jestem zajęty. Nie mogę przyjechać.- odpowiedział. Jack był w tym czasie na polowaniu, w lesie. Nie jadł od kilku dni, więc był bardzo głodny.
-Jak to nie możesz. Musisz.
-Jestem na polowaniu. Nie mogę przyjechać.- po tych słowach, wampir rozłączył się.
-Jack? Cholera.- przeklnęła zdenerwowana. Już od dłuższego czasu nie mogła się z nim dogadać. Nigdy nie miał dla niej czasu. Annie miała wrażenie, że Jack po prostu jej unika. Nie wiedziała tylko dlaczego. Po chwili, czarownica wróciła do pokoju. Charlie i Maggie przestali się już całować.
-Maggie, jak się czujesz?- spytała, siadając obok Charliego.
-Trochę dziwnie, ale w porządku.- odpowiedziała niepewnie.
-Pamiętasz coś?- spytała Annie. Zadała pytanie, które nasuwało się jej, gdy tylko ją zobaczyła. Maggie zastanawiała się przez długi czas. W końcu Charlie odezwał się:
-To nic, że nie pamiętasz. Musiałaś wiele przeżyć.- po tych słowach, łzy pociekły Maggie po policzkach.
-Dlaczego nic nie pamiętam? Jak ja mogę nic nie pamiętać.- powiedziała. Charlie wytarł łzy na jej policzkach.
-Maggie, kochanie nie płacz. Nie przejmuj się.
W tej samej chwili, do sali wszedł doktor Steward.
-Muszę was prosić o wyjście. Maggie musi odpocząć.- powiedział zdecydowanie. Charlie pożegnał się z dziewczyną i już po chwili, wraz z Annie wyszli. Tymczasem Brandon siedział na kanapie w swoim domu i pił krew z kieliszka. Nagle do domu wszedł Carter. Był bardzo zdziwiony obecnością przyjaciela. Nie widział go praktycznie od czasu zniknięcia Maggie.
-Wróciłeś.- odparł bez żadnego powitania.
-Jak widać.- odpowiedział sucho.
-Co się z tobą działo?- spytał Carter, po czym wyciągnął sobie butelkę z krwią i usiadł na kanapie.
-Byłem w New Jersey. Imprezowałem.
-O tak. Słyszałem. Dziewięć osób zginęło, a dziewiętnaście zaginęło. Niezła zabawa.- powiedział sarkastycznie, na co Brandon zaśmiał się pod nosem i odpowiedział:
-Jesteś taki nudny.
-Widać na to, że bawiłeś się dobrze nie tylko w New Jersey.- ciągnął dalej, ignorując go, po czym wyciągnął z szuflady kilka wycinków gazet.- W Nowym Jorku zginęło piętnaście osób, czworo nieodnaleziono; w Miami trzynaście zginęło, pięcioro zaginęło; w Las vegas dziewięć zginęło, osiem zaginęło. Czy mam dalej wymieniać? Jest tego znacznie więcej.
-Niezły wynik.- powiedział bardziej do siebie. Carter zdenerwował się.
-Nie zakazuję ci zabijać, ale mógłbyś chociaż nie zwracać zbytniej uwagi na siebie. To sprowadzi kłopoty na nas wszystkich. Nie wspominając o karze za wilkołaki, którą uniknąłeś ucieczką.
-Wielkie halo. Maggie też uniknęła kary.
-Ona uniknęła kary, ponieważ zniknęła. Tajemniczy anioł ją porwał.- odparł lekko prześmiewczo.
-Nie słyszałeś nowin?- spytał wściekły. Był zły na to, że Carter mu nie uwierzył w związku z tym co się stało.- Maggie wróciła.- Carter poderwał się z miejsca.
-Naprawdę? Wróciła? To cud. Muszę z nią natychmiast porozmawiać. Mam tyle pytań.- mówił Carter bardzo podekstytowany.
-Nie ciesz się zbytnio.- zgasił go Brandon.- Ona nie żyje.
Po tych słowach Carter zatrzymał się w drodze do drzwi i spytał cicho:
-Co?
-Nie przesłyszałeś się. Widziałem jak dzisiaj padła martwa, niedaleko domu. To koniec.- odrzekł od niechcenia.
-I to nic cię nie obchodzi?
-Nie.
Nagle Carter ze złością przewrócił stolik znajdujący się przed kanapą. Brandon poderwał się z miejsca zaskoczony.
-Co do cholery?!
-Obudź się w końcu!- krzyknął.- Przestań się zachowywać tak, jakby nic dla ciebie nie znaczyło. Najpierw zabijasz wszystkich kogo popadnie, a potem jeszcze kompletnie nie obchodzi cię Maggie. Przestań w końcu udawać!
-Co ja według ciebie udaję?
-Udajesz, że nic nie czujesz do Maggie.
Brandon zaśmiał się histerycznie.
-Jesteś już drugą osobą, która mnie o to podejrzewa.- nagle spoważniał.- Wytłumacz mi w takim razie, dlaczego przez te wszystkie lata planowałem zabić Maggie, skoro według ciebie coś do niej czuję?
-A ty mi wytłumacz, dlaczego wszystkie twoje ofiary, przez te dwa lata, były kobietami i łudząco przypominały Maggie?
-Cóż, ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie, ja nie odpowiem na twoje.- odpowiedział Brandon, po czym skierował się w stronę drzwi.
-Jesteś żałosny.- powiedział cicho Carter. Wampir zatrzymał się i odwrócił do przyjaciela.
-Ja jestem żałosny?
-Chciałeś mnie zabić!- wrzasnął.
-Zdradziłeś mnie. Myślałem, że jestem twoim przyjacielem.- robił mu wyrzuty Brandon.
-Byłeś moim przyjacielem, bratem, ale potem liczyła się dla ciebie tylko zemsta. Nic innego cię nie obchodziło. O niczym innym nie rozmawiałeś. Dostałeś obsesji.
-Cóż, żałuję, że nie dokończyłem roboty i nie skończyłem z tobą.- po tych słowach Brandon wybiegł z domu, a Carter za nim. Z całej siły przewrócił przyjaciela na plecy. Następnie zaciśnił uchwyt na jego szyi. Brandon próbował się wyrwać, ale Carter go nie puszczał.
-Powinien to zrobić już dawno temu.- po tych słowach Carter chwycił go jeszcze mocniej. Brandon kopnął go z całej siły w brzuch i dzięki temu się uwolnił. Wampir był wściekły. Trzymając się za szyję, dzikimi ślepiami wpatrywał się w Cartera. W tej samej chwili, zza chmur zaczęło wychodzić słońce. Wampiry pomyślały o tym samym; z tej walki, tylko jeden wyjdzie żywy. Obaj rzucili się na siebie i zaczęli spychać w kierunku słońca. Brandon położył Cartera na plecy i powiedział:
-Zawsze byłeś taki jak ja. Zdobywaliśmy każde miasto razem. Co się z tobą stało?
-Zmieniłem się. Ty też powinieneś, lecz teraz już na to za późno.- Carter odepchnął Brandona tak, że ten był zaledwie parę centymetrów od światła. Obydwaj ujawnili swoje długie, ostre kły. Carter rzucił się ku Brandonowi spychając go na promienie słoneczne. W tej samej chwili, pojawił się Jack i popchnął wampira w bezpieczne miejsce.
-Dlaczego to zrobiłeś?!- wrzasnął Carter.
-Nie jesteś mordercą.- odpowiedział Jack. Brandon miał poparzone prawe ramię i połowę twarzy.
-Cudownie. teraz będę musiał zapolować.- odparł Brandon, po czym zniknał w cieniu drzew.
-On nie przestanie.- oznajmił Carter, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął wampir.
-Może jeszcze da się coś zrobić. Może Maggie go zmieni.
-Maggie nie żyje.- odrzekł sucho.
-Jak to?- zdziwił się Jack.- Zaledwie przed chwilą byłem w szpitalu z Annie i Charliem. Maggie tam jest.
-Zaraz. Mówiłeś, że idziesz polować.
-Byłem, lecz po telefonie Annie pojechałem do szpitala. Musiałem ją zobaczyć na własne oczy. Zachowuje się jakoś dziwnie, inaczej.- odparł wampir.
-Brandon mówił, że Maggie nie żyje.- powiedział skołowany Carter.
-Tak było, ale jakimś cudem, no tak jakby, odżyła.- tłumaczył mu, już lekko zniecierpliwiony.- Zobacz co mam.- powiedział, wyciągając z kieszeni pierścień, który Maggie wypluła. Carter, gdy go zobaczył spoważniał. Wziął go od Jacka i zaczął delikatnie obracać w dłoni.
-To niemożliwe.- wyszeptał.
-Wiesz co to jest?- spytał Jack.
-Skąd to masz?
-Annie mówiła, że Maggie go... wypluła.- odparł.
-Wypluła? Czyli, że miała to w żoładku?- zapytał zdziwiony. Nie czekając na odpowiedź, dodał.-Muszę się z nią zobaczyć.
***
Kilka godzin później, rozpoczęła się w szpitalu cisza nocna. We wszystkich salach pielęgniarki zgasiły światła, zostawiając jedynie małe lampki na korytarzu. Sala Maggie znajdowała się na samym końcu korytarza, tak więc pielęgniarka przyszła do niej jako ostatnia. Dała jej na noc leki nasenne i zgasiła światło. Dziewczyna mimo leku nie mogła zasnąć. Nadal czuła w sobie pewnego rodzaju niepokój, że wkróce coś się wydarzy. Niepokoiło ją także, że od chwili powrotu czuje się jakoś obco, jakby nie należała tutaj. To ją przerażało. Nagle usłyszała na korytarzu tajemnicze odgłosy, coś jakby trzepot skrzydeł. Z początku Maggie próbowała udawać, że nic nie słyszy, lecz, gdy dźwięk nasilał się, postanowiła to sprawdzić. Wzięła ze sobą stojak z kroplówką i wyszła. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, trzepot skrzydeł ustał. Maggie zaczeła rozglądać się po korytarzu. W ciemnym kącie coś leżało. Dziewczyna wolno podeszła bliżej. Okazało się, że siedział tam skulony, mały chłopiec. Twarz miał schowaną za rękami, które oplatały jego kolana. Płakał.
-Hej, nic cie nie jest?- spytała cicho. Po tych słowach, chłopiec podniósł głowę. Maggie cofnęła się o kilka kroków, gdy dostrzegła jego twarz; zamiast łez, po twarzy spływały mu krople krwi. Jego oczy były czerwone niczym róża. Gdy chłopiec zobaczył Maggie, zaczął się głośno śmiać, co jeszcze bardziej ją przeraziło.
-Oni idą po ciebie.- powiedział.
-C-co? O czym ty mówisz?- wyjąkała. Nagle chłopiec odwrócił wzrok w kierunku ciemnego korytarza. Maggie spojrzała tam gdzie on. Było tylko widać trzy zarysy postaci. Jedyne co dziewczyna zdąrzyła u nich dostrzec, były trzy świecące pierścienie; takie same jaki ona wypluła. Chłopiec znowu zaczął się śmiać. W tym samym momencie, Maggie obudziła się, zlana potem.
C.D. nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz