Maggie siedziała obok okna, czekając niecierpliwie na Marka. Musiała go za wszelką cenę powstrzymać przed pójściem do Brandona. Tylko zastanawiała się jak to zrobić, ponieważ wtedy musiałaby się tłumaczyć skąd to wie, a to by mu się nie spodobało. Dziewczyna nie umiała się niczym innym zająć. Była zbyt zdenerwowana rozmową, która miała nadejść. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Maggie z uśmiechem na ustach otworzyła, gotowa by przywitać wujka, lecz to nie był on. W drzwiach stał Charlie. Miał skruszoną minę, co oznaczało, że raczej nie przyszedł się kłócić. Miał na sobie strój roboczy. Wargę miał spuchniętą, a pod okiem siniak. Maggie nawet nie witając się, od razu przeszła do rzeczy.
-Co ci się stało?- spytała zdziwiona.
-Nie ważne. Przyszedłem z tobą porozmawiać. Mogę wejść?
-Jasne.- odpowiedziała szybko, wpuszczając go do pokoju.- Chciałbyś się czegoś napić?
-Nie, dzięki. Chciałbym ci wszystko wyjaśnić.
-W porządku, ale najpierw powiedz co ci się stało?- spytała z przejęciem.
-Tata się wkurzył i przy tym za dużo wypił.- odparł w skrócie. Maggie pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym zmieniła temat.
-To co chciałeś mi powiedzieć?- Charlie opowiedział jej całą historię związaną z jego siostrą. Dziewczyna słuchała nie przerywając mu. Gdy skończył, zapanowała krępująca cisza.
-Dlatego tak się zdenerwowałeś, gdy dowiedziałeś się o tym. - powiedziała cicho. Charlie pokiwał wolno głową.- Ale przecież wiesz, że nie miałam wyboru.
-Tak, wiem. Po prostu zbyt mocno utożsamiałem cię z moją siostrą. Ale ty przecież nie jesteś taka sama. Nie powinienem porównywać cię do niej.
-Cieszę się, że mi to opowiedziałeś. Teraz rozumiem. Nie winię cię.- odparła ze współczuciem.
-Więc, między nami zgoda?- spytał, spoglądając na nią nieśmiało.
-Jasne.- odpowiedziała uśmiechając się. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, gdy Maggie nagle przypomniała sobie która już jest godzina.
-Słuchaj, nie chcę cię wyganiać, ale Mark za chwilę przyjdzie, a ja muszę z nim porozmawiać.
-Coś poważnego?- spytał z troską.
-Tak.
-W porządku.- gdy Charlie zakładał kurtkę i zaczął zmierzać do drzwi dodał.-Do zobaczenia jutro.
-Na razie.- po zamknięciu drzwi, znów ktoś do nich zapukał. Tym razem był to Mark.
-Cześć.- powitała go w progu.- Zrobić ci herbatę?
-Jasne. Coś ciepłego się przyda.- powiedział, po czym ciężko opadł na krzesło. Gdy Maggie przygotowała mu gorący napój także usiadła obok.
-Słuchaj, chciałabym z tobą porozmawiać.- zaczęła spokojnie.
-Tylko szybko. Za chwilę wychodzę.
-Gdzie?- spytała wystraszona. Podejrzewała co chce jej powiedzieć, lecz nie przyjmowała tego do wiadomości.
-W zasadzie nie powinienem ci mówić, ale cóż.- odparł zadowolony.- Wraz z paroma ludźmi postanawiamy zabić Brandona.
Gdy Maggie zrobiła przerażoną minę, Mark zdziwił się.
-Co się stało?
-Nie możesz tam iść.
-Dlaczego?- zapytał.
-To niebezpieczne.- odpowiedziała Maggie.
-Nie martw się. Mamy dużo broni. Poza tym Brandon niczego nie podejrzewa.- po tych słowach nastąpiła długa cisza. Maggie znieruchomiała. Nie wiedziała jak powiedzieć mu o wszystkim. Przełknęła głośno ślinę, po czym zaczęła.
-Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć.- zabrzmiało to tak poważnie, że Mark bardzo się zmartwił.-Brandon uratował mi dzisiaj życie, dlatego…
-Dlatego co?
-Dlatego powiedziałam mu, że zamierzacie go zabić.- powiedziała szybko. Mark ze zdenerwowania wstał i zaczął przechadzać się nerwowo po kuchni.
-Dlaczego to zrobiłaś?!- wrzasnął nagle. Maggie poderwała się z krzesła i wolno podeszła do niego.
-Nie słyszałeś co powiedziałam? On uratował mi życie.
-To nic nie znaczy. Jeden dobry uczynek nie przekreśli tych wszystkich krzywd.
-Chciałam mu tylko pomóc.- nagle Mark odwrócił się i z całej siły uderzył ją w twarz.
-Jak śmiesz tak mówić! Po tym co ten potwór zrobił twojemu ojcu!
-Ryan nie jest moim ojcem!- krzyknęła, trzymając się za obolały policzek. Mężczyzna dostał napadu szału. Podniósł stół i rzucił nim przez kuchnię.
-Nie chcę cię tu więcej widzieć!
-Gdzie mam pójść?- spytała cicho.
-Może do Brandona?- odpowiedział z ironią w głosie. Następnie wyjął książkę z biblioteczki i już po chwili pokazał się sekretny pokój. Zamaszystym krokiem wszedł do środka, wyjął z niego całą broń i amunicję jaką miał. Po tym włożył je do torby podróżnej i bez słowa wyszedł. Maggie podążyła za nim.
-Zaczekaj! Nie idź tam!- krzyczała za nim.
-Jeśli zginę to jako bohater.- odpowiedział, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. Dziewczyna stała przez chwilę na dworze nie wiedząc co ze sobą zrobić. Napad na Brandona na pewno nie mógł się dla nich dobrze skończyć. Zrobiło się już całkiem ciemno, tak więc stanie na zewnątrz było niebezpieczne. Gdy już miała się odwrócić i pójść do domu, ktoś zagrodził jej drogę. Był to Joe.
-Witaj. Co ty tutaj robisz?- spytał. Maggie była już tak wkurzona, że nie panowała nad sobą.
-Ty gnoju! Mówiłeś, że nikt mi nic nie zrobi. Prawie zginęłam!- krzyczała, bijąc go pięściami. On jednak nic sobie z tego nie robił.- Jesteś kłamcą!- tymi słowami Maggie przegięła. Joe z szybkością światła przygwoździł ją do ściany.
-To nie moja wina, co ci zrobiły wilkołaki. Nie było mnie przy tym.- wyszeptał przez zęby.
-Powiedziałeś, że będę bezpieczna.
-Ale przecież nic ci się nie stało i to nie moja wina, że nie umiesz posługiwać się bronią.- odparł szyderczo, puszczając ją. Maggie zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Joe tylko się roześmiał.
-Może gdybyś była taka waleczna przy tych wilkołakach to nic by się nie stało.
-Co ty tutaj wogle robisz?
-Chciałem sprawdzić co u ciebie, ale i tak muszę się już zbierać.
-Co, znowu przemycasz coś dla wilkołaków? Może narkotyki?- powiedziała wyzywająco. Joe, zdziwiony odwrócił się do niej.
-Zakazałem ci otwierania.- odparł surowo.
-Twój przyjaciel otworzył to przy mnie. To chyba nie jest legalne, co?- rzekła z drwiącym uśmiechem.
-Nic nie zrobisz.
-Bo co? Zabijesz mnie?
-Skrzywdzę Marka, lub Charliego.
-Tak, jasne. Już to widzę.- odparła podchodząc do niego bliżej.
-Nie wierzysz mi?- odpowiedział, coraz bardziej denerwując się.
-Oczywiście że wierzę. Tylko jeśli zabijesz ich, to ja powiem innym, że pomagasz wilkołakom. A to chyba ci zaszkodzi.- rzekła, naśladując uśmiech Brandona.
-Robisz się coraz bardziej cwana. Najpierw stawiasz swoje warunki, a potem mnie szantażujesz.-Joe z niedowierzaniem pokręcił głową. Po chwili wzruszył ramionami i powiedział.- W porządku. Co chcesz w zamian za milczenie?
-Chcę byś naprawdę mnie chronił, a nie tak jak do tej pory.- powiedziała stanowczo.
-Dobrze. Czegoś jeszcze sobie życzysz?
-Tak, podwieziesz mnie?
-Gdzie?- spytał zdziwiony.
-Do Brandona.- na te słowa, Joe wyrzucił głowę w tył i roześmiał się.
-To najpierw chcesz ochrony przed nim, a teraz chcesz do niego jechać. Nie rozumiem ciebie.
-Zrobisz to? Mark planuje go zabić.
-A ty chcesz ratować krwiożerczego wampira?
-Nie. Chcę ratować Marka.- po tych słowach oboje wsiedli do samochodu Joe’ego i pojechali do Brandona. Kilkadziesiąt metrów przed domem, zatrzymali się. Przez kilka sekund nic nie mówili.
-Myślisz, że już po wszystkim. No wiesz, że zabił ich?- przerwał ciszę.
-Mam nadzieję, że nie. Trzeba go powstrzymać póki jeszcze nie jest za późno. Póki jeszcze żyje.
-Mówisz o Marku czy Brandonie?- Maggie nie odpowiedziała na to pytanie, tylko bez słowa wysiadła.- Co zamierzasz zrobić?- spytał ostrożnie, po czym dołączył do niej.- Zaczekaj, słyszysz to?
-Co takiego?- wyszeptała. W oddali słychać było trzaski, jak gdyby ktoś chodził po krzakach. Zaledwie po kilku sekundach, zauważyli małe, jasne plamki. Zapewne były to pochodnie.
-Co wy tutaj robicie?- Maggie i Joe zaskoczeni odwrócili się. W drzwiach stał zdziwiony Brandon.
-Przyszłam powstrzymać Marka.- powiedziała drżącym głosem.
-Dlaczego?
-Bo nie chcę, by zginął.
-Co tutaj się wyrabia?- nagle obok Brandona znalazła się Sarah. Maggie zrobiła zaskoczoną minę.
-Co ona tu robi?- Maggie sama nie wiedziała dlaczego zadała to pytanie. Gdy sobie to uświadomiła, zaczerwieniła się. Brandon otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale nic z siebie nie wydobył. Joe przerwał tą krępującą ciszę.
-Może skończymy te prywatne rozmowy i wejdziemy do środka zanim ktoś nas rozstrzeli?- Brandon bez słowa wpuścił ich do środka. W domu byli tylko Jack, Carter i Annie. Reszta była w tym czasie na polowaniu.
-Oni już tu są?- spytał Brandon.
-Dlaczego ty tutaj nadal jesteś? Przecież powiedziałam ci żebyś stąd uciekł.- Maggie całkowicie zignorowała jego pytanie. Brandon uśmiechnął się swoim szyderczym uśmieszkiem, po czym powiedział:
-Nie rozumiem po co ty tutaj jesteś, Joe. Maggie jeszcze rozumiem. W końcu leci na mnie.- przy tym zdaniu, spojrzał na nią zalotnie. Maggie w odpowiedzi przewróciła oczami. Sarah wzięła te słowa do siebie i zdenerwowała się.
-Zamierzacie nam pomóc, czy będziecie tu tylko tak siedzieć?
Nagle rozległo się głośne walenie w drzwi.
-Otwieraj Brandon! Wiemy, że tam jesteś.
Żadne z nich nie zrobiło ruchu. Nikt nie wiedział co zrobić. W tej samej chwili Annie wpadła na pomysł.
-Sarah, przecież jesteśmy czarownicami. Załóżmy na niego ochronę. Znasz zaklęcie, prawda?- spytała z nadzieją.
-Znam, ale to i tak nic nie pomoże. Jesteśmy za słabe.
-Zawsze można spróbować.- po tych słowach, Annie podeszła do drzwi, wyciągnęła ręce i zaczęła szeptać zaklęcia. Widać było, że kosztuje ją to dużo wysiłku. Zaledwie po chwili, zaczęła jej lecieć krew z nosa, na co wszystkie wampiry od razu zareagowały. Jack podbiegł do niej i zaprowadził na kanapę.
-Widzicie, to nic nie daje.- odparła Sarah.
-Może, gdybyś ruszyła dupę i pomogła jej, to dałoby to coś.- odparł ostro Brandon. Wtedy Sarah zamilkła i usunęła się w cień. Nikt, oprócz Maggie nie zwracał na to uwagi, ponieważ wszyscy byli przyzwyczajeni do tego, jak Brandon traktuje czarownicę.
-No i co teraz zrobimy. Moglibyśmy ich załatwić, ale jest nas za mało.- rzekł, jak zwykle opanowany Carter. W tej samej chwili, rozległ się odgłos stłuczonego szkła. To Mark i pozostali zbili okna.
-Okej, musisz stąd iść.- powiedział Joe do Maggie.
-Nigdzie się nie ruszę. Nie pozwolę skrzywdzić Marka.
-Musimy się jakoś bronić. Poza tym to rozkaz. Masz stąd iść. Powiedziałaś przecież, że mam cię ochraniać.
Nagle przez okno wpadł Mark. Wszyscy poderwali się i stanęli w pozycji bojowej.
-A więc znowu przyszłaś do niego.- powiedział ze złością, patrząc na Maggie.
-To nie tak. Przyszłam tutaj cię powstrzymać. Nie rób tego.- dziewczyna podeszła do niego, lecz ten ją brutalnie odepchnął. W tym samym momencie, przez okno, z bronią w ręku wszedł Charlie.
-Charlie?!- krzyknęła zdumiona.
-Maggie?!
-Okej, bez żadnych wstępów co tutaj robicie i dlaczego niszczycie mój dom?- przerwał zdenerwowany i zniecierpliwiony Brandon.
-Dzisiaj położymy kres temu wszystkiemu.
Nagle jakiś wysoki, postawny mężczyzna wywarzył drzwi.
-Ty potworze!- wrzasnął.- Zabiłeś moją córkę! Moje dziecko!- krzyknął, po czym rzucił się na Brandona. On zrobił szybki unik w bok. Maggie i Charlie cały czas wpatrywali się w siebie zdumieni, nie zwracając na to wszystko uwagi.
-Dlaczego tutaj jesteś?- spytała cicho.
-Mark poprosił mnie o pomoc. Poza tym nienawidzę wampirów i pragnę je zabić. A ty?
-Chciałam ich powstrzymać.- odpowiedziała w skrócie.
-Chcę ci wierzyć, ale jakoś nie mogę.
-Co?- krzyknęła zdziwiona.
-Nie jesteś tutaj tylko z tego powodu, prawda? Jesteś tutaj, ponieważ nie chcesz byśmy go zabili.
-Charlie, chodź tutaj!- wrzasnął Mark. Maggie nie zdążyła odpowiedzieć. Kilku mężczyzn, w tym Charlie walczyli zażarcie z pozostałymi wampirami. Carter oberwał dosyć poważnie. Annie i Sandra trzymały się z boku. Nagle rozległy się dwa głośne strzały. Maggie odwróciła się, by zobaczyć co się stało. Okazało się, że to Brandon oberwał i teraz leżał na podłodze skręcając się z bólu. Mark oraz ojciec Sandry chwycili go i zaciągnęli na zewnątrz, podczas gdy w domu rozlegała się bitwa.
-Joe, pomóż!- krzyknęła w kierunku wampira.
-Wybacz, jestem w tej chwili nieco zajęty.- krzyknął, walcząc z czterema potężnymi mężczyznami. Maggie chwyciła się za głowę. Nie wiedziała co zrobić. Była rozdarta. Za moment Mark miał zabić Brandon. Przecież to coś na co czekałaś, coś czego chciałaś, mówił jej głosik w głowie. Z drugiej strony nie mogła patrzeć jak druga osoba umiera, po mimo iż była potworem. Dziewczyna pobiegła z powrotem do domu. W kącie napotkała skuloną Sarę. Cała się trzęsła.
-Sarah, musisz mi pomóc. Za chwilę zabiją Brandona.
-A co ciebie to wogle obchodzi. Nienawidzisz go.- odparła ostro. W tej samej chwili, Joe pobiegł na zewnątrz i rzucił się na Marka. Maggie zauważyła w kącie ciała czterech mężczyzna, z którymi wcześniej walczył wampir. To wzbudziło w niej obrzydzenie i strach. Z powrotem pobiegła do Marka. Widząc jak Joe wgryza się w jego szyję, dziewczyna krzyknęła.
-Nie! Przestań, to go zabije!
-Przecież miałem coś zrobić.
Maggie chwyciła leżącą obok strzelbę i strzeliła w plecy Joe’ego. On z bólem stoczył się na ziemię.
-Ty suko!- krzyknął. Maggie szybko podbiegła do Marka. Był on nieprzytomny. Mężczyzna stojący obok, uderzył dziewczynę z brzegu strzelby w twarz. Ta osunęła się, nieprzytomna na ziemię.
-Co ty robisz?!- krzyknął Charlie, podbiegając do nich.
-Ona jest po ich stronie.
-Nie prawda. Próbowała chronić Marka. Czy wszystko z nim w porządku?
-Tak.- odpowiedział krótko. Następnie Charlie uklęknął obok Maggie. Krew sączyła się jej z głowy.
-Musimy się wycofać.- odparł stanowczo chłopak.
-Jak to?- spytał zdziwiony.
-Nasi ludzie giną. Jesteśmy przegrani, Jim. Nieważne ilu by nas tutaj miało być, to nadal są wampiry.
-Nie! Jesteśmy już tak blisko. Nie dam mu uciec!- krzyknął, po czym pochylił się nad Brandonem
-Ty skończony idioto.- wystękał Brandon.- Wiesz co ci grozi za zabicie wampira?
-Nie obchodzi mnie to. Zemsta jest dla mnie najważniejsza.
W tym samym momencie Mark i Maggie ocknęli się. Mężczyzna poderwał się i podbiegł do Brandona. Nagle, na zewnątrz wybiegła Sarah. W chwili, gdy Mark unosił kołek nad piersią Brandona, czarownica wymamrotała zaklęcie i uniosła ręce wysoko. W tym samym momencie Mark z krzykiem przewrócił się na plecy martwy.
-Nie!- wrzasnęła Maggie. Chciała do niego podbiec, lecz ktoś silny ją przytrzymał.
-On umiera. Już nic nie możemy dla niego zrobić.- wyszeptał. Był to Brandon. Do Maggie to nie docierało. Nadal szarpała się szlochając przy tym. Charlie osunął się na podłogę i zakrył usta dłonią. Był zdruzgotany. Chciał podejść do Maggie i ją uspokoić, ale sam nie był w stanie. Czuł się jakby ktoś wyrwał mu z piersi kawałek serca. Traktował Marka jak ojca, a teraz już go nie ma. W końcu dziewczyna przestała się wyrywać i przywarła do Brandona. On, ledwie trzymając się na nogach, odwzajemnił uścisk. Joe, po chwili ocknął się i z szybkością światła podbiegł do Jima, i skręcił mu kark. Po kilku minutach zrobiło się już całkiem cicho. Carter i Jack wyszli z domu i oznajmili, iż niektórzy zdołali uciec. Do Maggie jednak nic nie docierało, czuła pustkę w sobie. Nagle ogarnęła ją straszliwa wściekłość i furia. Wyrwała się z uścisku Brandona i podeszła do Sary.
-Jesteś z siebie zadowolona?!- wrzasnęła. Sarah położyła dłonie pod boki i uśmiechnęła się.
-Gdyby nie ja, Brandon by nie żył.
-Zabiję cię!- w tej samej chwili, Maggie poczuła jak jej ramiona robią się coraz gorętsze. Spojrzała na nie z przestrachem i odkryła, że się palą. Szybko jednak się opanowała i uniosła dłonie w kierunku Sary. Natychmiast pożarły ją języki ognia. Zaledwie po dwóch sekundach, czarownica zamieniła się w popiół. Wydarzyło to się tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować. Wszyscy wpatrywali się ze zdziwieniem w Maggie. W tym samym momencie, dziewczyna zemdlała. Po dwóch godzinach obudziła się w pokoju Charliego. On sam siedział obok niej.
-Co się stało?- spytała słabo. Była bardzo wyczerpana. Czuła się jakby nie spała od kilku dni.
-Obawiam się, że mam złe wieści. Mark nie żyje.- powiedział, z trudem wypowiadając te słowa. Oczy Maggie zaszły łzami, lecz nie płakała.- Ale teraz śpij. Jesteś wykończona.- po tych słowach, podał jej tabletki nasenne i wyszedł z pokoju. Dziewczyna zaledwie po kilku minutach zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz