Wcześnie rano, dziewczynę obudził odgłos grzmotów. Hałas był jeszcze większy, gdyż nie było drzwi wejściowych. Maggie zrezygnowała z dalszego snu i wstała. Gdy już całkowicie się rozbudziła, przypomniała sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Na myśl o ojcu, rozbolał ją żołądek. Dziewczyna umyła zęby i twarz, a następnie ubrała się w obcisłe dżinsy oraz czarną podkoszulkę. Mimo iż na zewnątrz szalała burza, było bardzo duszno. W następnej kolejności, Maggie zrobiła sobie kawę i usiadła przy stole. Przez chwilę siedziała w ciszy nasłuchując grzmotów, gdy nagle ktoś wszedł. Był to Charlie. Miał na sobie ciemne dżinsy i białą podkoszulkę. W ręce trzymał skrzynkę z narzędziami.
-Hej.- zawołał wesoło.
-Cześć.- odpowiedziała. Po tym krótkim powitaniu nastąpiła krępująca cisza.
-Przyniosłem narzędzia. Teraz mogę wsadzić drzwi z powrotem do nawiasów.
-Świetnie.- odparła, nie wykazując najmniejszego entuzjazmu.
-Pomożesz mi je unieść?- Maggie, w odpowiedzi skinęła głową. Następnie podeszła do leżących drzwi, podnieśli je wraz z Charliem i przyparli je do zawiasów. Maggie oparła się o ścianę, natomiast chłopak wyciągnął śrubokręt i zaczął majstrować przy zawiasach. Po krótkiej ciszy, Charlie się odezwał:
-Chcesz o tym porozmawiać?
-O czym?- spytała twardo.
-No wiesz. O tym, co się wczoraj stało.
-Brandon wywarzył drzwi.
-Skrzywdził cię?- zapytał z troską.
-Nie.- odpowiedziała, patrząc cały czas przed siebie.
-No to co...
-Przyprowadził mojego tatę.- wyrzuciła to z siebie.
-Mówiłaś, że twój tata nie żyje.
-Najwyraźniej myliłam się.
Następnie Maggie opowiedziała Charliemu wszystko co się stało. On słuchał uważnie, nie przerywając jej. Gdy skończyła, chłopak nie wiedział co powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały się być odpowiednie. Do tego czasu, zdążył już naprawić drzwi. Z drugimi, od łazienki, nie dało się nic zrobić, ponieważ były w kawałkach.
-Nie wiem co powiedzieć.- powiedział w końcu.
-Nic nie mów.- odpowiedziała sztywno.- Nie mogę się jeszcze w tym odnaleźć, ale myślę, że będzie dobrze.
-Najważniejsze jest pozytywne myślenie.
-Napijesz się czegoś?- spytała, podchodząc do stołu.
-Nie, dzięki. Muszę teraz iść do pracy. Już prawie 10:00.- odparł, chowając narzędzia do skrzynki, po czym odkładając je do górnej szafki w kuchni.- Zostawię to u Marka. Może się jeszcze przydać. Nie idziesz do szkoły?
-Nie. Nie będę już chodzić do szkoły. Mam pracę. Nie chcę tam wracać.- powiedziała, wkładając naczynia do zlewu.
-Wiesz, to nie jest takie proste. Jesteś niepełnoletnia. Musisz chodzić do szkoły.- rzekł, patrząc na nią ze współczuciem.
-Nie wrócę tam. Jeśli będzie trzeba, zaszantażuję go.
Charlie wytrzeszczył oczy.
-Lepiej tego nie rób. Jeśli to nie wypali...
-Wypali. Nie będzie chciał, by jego żona dowiedziała się, że ma nieślubne dziecko, które porzucił.
-Nie znałem cię od tej strony.
-Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.- powiedziała, uśmiechając się psotnie. On odpowiedział jej uśmiechem. Gdy zaczął ubierać kurtkę, Maggie zagadnęła go.
-Słuchaj, dzięki ci za to wszystko.
-Naprawienie drzwi to drobnostka.
-Chodzi mi o rozmowę.
-A tak.- zaśmiał się z własnej głupoty.- Nie ma za co. Lepiej już?
-O wiele.
-Słuchaj, chciałbym cię o coś spytać.- powiedział, wpatrując się w podłogę. Widocznie był zakłopotany. Maggie patrzyła na niego wyczekująco.- Czy jeśli kiedyś byłabyś głodna i wiesz, skończyłabyś już pracę, i nie miałabyś niczego w planach.- jąkał się, targając włosy. Dziewczyna, gdy domyśliła się o co chce spytać, uśmiechnęła się. Nie sądziła, że Charlie jest taki nieśmiały.
-Kończę o 21:00. Potem możemy pójść coś zjeść.
Charlie odetchnął z ulgą. Był jej wdzięczny, że domyśliła się o co chodzi.
-Super. Znam świetne miejsce.- po tych słowach, uśmiechnął się raz jeszcze i wyszedł. Maggie, po pozmywaniu naczyń, włożyła je do szafki i zaczęła zbierać z podłogi kawałki po drzwiach. Włożyła to wszystko do worka i postawiła to przy wyjściu. Następnie nałożyła na siebie czerwony sweterek i wyszła. Postanowiła pójść do szkoły, do dyrektora Stewarda. Na dworze nadal grzmiało, lecz było bardzo duszno. Niebo było dzisiaj zachmurzone, tak więc prawie nikogo nie było na zewnątrz. Po dziesięciu minutach, Maggie weszła do budynku szkoły. Na korytarzu było pełno młodzieży. Rozmawiali i śmiali się między sobą. Gdy tylko dziewczyna weszła, wszyscy umilkli, wpatrując się w nią. Maggie zamierzała zachować pokerową twarz, jak gdyby nic się nie stało. Szła wolno, do końca korytarza, aż dotarła do ostatnich drzwi. Był to gabinet dyrektora. Dziewczyna denerwowała się trochę tą rozmową. Zapukała zdecydowanie, po czym otworzyła drzwi. Dyrektor Steward jak zwykle siedział w małym, zagraconym biurze. Podobnie jak poprzednio, pachniało tam kawą i starością. Josh, nie patrząc na nią, powiedział:
-Jestem bardzo zajęty. Proszę wyjść.
-Nalegam na rozmowę.- powiedziała Maggie. Po tych słowach, dyrektor Steward niecierpliwie podniósł głowę i spojrzał na nią. Gdy tylko dostrzegł, że to Maggie, zrobił przestraszoną minę i powiedział:
-W porządku. Wejdź.
Maggie wygodnie rozsiadła się na dużym fotelu.
-Chcesz się czegoś napić?- spytał.
-Nie.
-W takim razie o czym chcesz ze mną porozmawiać?
-O mojej mamie.
Josh zrobił zdziwioną minę, po czym zapytał:
-Dlaczego chcesz o niej porozmawiać. Ja nie jestem odpowiednią osobą do tej rozmowy.
-Ja sądze, że jest pan idealną osobą.- powiedziała, wpatrując się w niego z powagą.
-O co chcesz zapytać?- spytał ostrożnie.
-Wiem, że spotykał się pan z nią.
-Tak. Mówiłem ci o tym.
-Może powiem inaczej. Spotykał się pan z nią, gdy była mężata i miała mnie.
-O czym ty...
-Niech pan się nie wypiera. Ja już wszystko wiem.
Mężczyzna zrobił zrezygnowaną minę. Nie było potrzeby owijać w bawełnę.
-W porządku. Spotykałem się z nią.
-Dlaczego? Przecież wiedział pan, że ona ma męża.- spytała cicho.
-Nie wiem dlaczego to robiłem. Po prostu ją kochałem. Nadal kocham.
-Zniszczył pan moją rodzinę.- wyszeptała przez zęby. Josh zwiesił głowę zawstydzony. Nastąpiła krótka cisza, po czym Maggie ponownie kontynuowała.
-Dowiedziałam się czegoś jeszcze.
-Czego?
-Niech pan nie udaje. Wiem, że pan wie.
-O czym, do cholery!- wrzasnął.
-O tym, że jest pan moim ojcem!- krzyknęła, podnosząc się z fotelu. Josh wpatrywał się w nią rozgorączkowany. Nie miał pojęcia skąd ona może o tym wiedzieć. To nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.
-No i co ma pan mi do powiedzenia?- spytała już ciszej.
-Usiądź, proszę.- wyszeptał.
-Nie.- odpowiedziała ostro. Dyrekto głośno odetchnął.
-Nie zrozumiesz tego.
-Spróbuj.
-Twoja matka, bardzo młodo się ożeniła. Tuż po miesiącu miodowym, poszła do mnie. Godzinami żaliła się, że nie jest tak jak powinno być . Ryan za dużo poświęcał się pracy, a ona zostawała sama w domu. Rozmawialiśmy do późna, wypiliśmy dużo wina, no i stało się.
Mężczyzna przerwała na chwilę, by spojrzeć na reakcję Maggie, lecz ona nie okazywała żadnych emocji.
-Na początku nie wiedziałem, że to moje dziecko. Ona jednak cały czas to czuła. Ciągle nalegała, bym zrobił test. Po wielu błaganiach, zrobiłem to. No i jak wiesz, okazało się, że jesteś moim dzieckiem. Uwierz mi, nie wiedziałem co zrobić. Ryan niczego się nie domyślał.Przynajmniej tak myślałem. Okazało się, że ukradł z mojego biura wyniki i dowiedział się. Słuchaj, nie wiedziałem, że on do tego doprowadzi, że ją skrzywdzi.
-Mówiłeś, że nie wiedziałeś o jej śmierci.- powiedziała cicho.
-Kłamałem.- odrzekł ze wstydem.
-Masz swoją rodzinę?
-Tak. Żonę i dziecko.- gdy domyślił się do czego Maggie zmierza, przestraszył się.- Chyba nie zamierzasz tego robić.
-Co, nie chcesz, by twoja żona dowiedziała się, że masz jeszcze jedno dziecko?- spytała ostro.- Czy ty wogle wiedziałeś co się ze mną działo po śmierci mamy?
-Poszłaś do zakładu. Musiało ci być ciężko.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.- powiedziała przez zęby. Maggie zaczęła zmierzać do drzwi, gdy Josh zatrzymał ją.
-Poczekaj. Głupio mi o to prosić, ale czy mogłabyś nic nie mówić o tym?
-Nic nie powiem pod warunkiem, że nie będę musiała chodzić do szkoły.- odparła stanowczo.
-Ale ty musisz...
-Wcale nie muszę!- po tych słowach wyszła. Na korytarzu nie było nikogo. Zaczęła się już lekcja. Po wyjściu z budynku, odczuła pewnego rodzaju ulgę. Mimo, iż nie sądziła, że jej życie nabieże takiego tempa, wierzyła, że poradzi sobie. W końcu, nie z takimi problemami już sobie radziła. Była nawet pewna, że da radę stawić czoła Brandonowi. Spojrzała na zegarek. Było przed dwunastą. Mark miał wrócić około drugiej. Maggie postanowiła zrobić mu niespodziankę, przygotowywując obiad. W pobliskim supermarkecie kupiła książkę kucharską i potrzebne składniki do przygotowania posiłku. Postanowiła zrobić żeberka. Wraz z zakupami, poszła do Angel's Cafe. Mimo tego, że dziewczyna miała jeszcze wolne, z powodu ostatnich wydarzeń, chciała już wrócić do pracy. W kawiarni zastała Joe'ego. Dawno go nie widziała. Wyglądał inaczej. Obciął włosy na krótko i uformował sylwetkę. Był ubrany w czarne spodnie oraz marynarkę. Maggie musiała przyznać, że nowy image odmłodził go i dzięki temu wyglądał całkiem przystojnie. Gdy ją zobaczył, rozpromienił się.
-Witaj. Podać coś?- spytał.
-Nie, dzięki. Przyszłam tylko powiedzieć, że wracam do pracy. Mogę nawet pracować na cały etat.
-Cały etat.- zastanawiał się.-A co ze szkołą?
-Rzuciłam szkołę.- powiedziała trochę nieśmiało, nie wiedząc jaka będzie reakcja Joe'ego. On jednak tylko się zaśmiał.
-Wow, nie powiedziałbym, że jesteś taka niegrzeczna.- odparł śmiejąc się.- Ale w porządku. Mogę cię przyjąć na cały etat. Będziesz pracować więcej godzin, nawet na cały dzień. Będziesz jednak zawsze miała kilka dzień wolnego.
-Super.- powiedziała rozradowana.
-Dzisiaj jeszcze pracuj jak zawsze, od trzeciej. Od poniedziałku zaczynasz o dziesiątej.
-W porządku.- po tych słowach, wyszła. Teraz, gdy miała pracę, czuła się doroślejsza. Bardziej odpowiedzialna. Po piętnastu minutach dotarła do domu. Chciała włożyć kluczyk do zamka, lecz coś go blokowało. Maggie przekręciła klamkę. Drzwi były otwarte. Serce podskoczyło jej do gradła. Czyżby to Brandon był w domu? Nagle usłyszała kroki zbliżające się w jej kierunku. Dziewczyna rozglądała się za jakimś przedmiotem, którym mogłaby się bronić, lecz nic takiego nie było.
-Kto tu jest?- odezwał się męski głos. Maggie odczuła ulgę. To był Mark. Nie wiedziała jednak co on tutaj robi tak wcześnie.
-To ja, Maggie.
Zza drzwi salonu, wyszedł Mark. W ręku trzymał strzelbę. Ubrany był w wytarte dżinsy i brązową kurtkę. Wyglądał już o wiele lepiej. Gdy tylko ją zobaczył, odłożył broń i podszedł do niej, po czym przytulił ją mocno. Ona odwzajemniła uścisk.
-Co tutaj robisz tak wcześnie?
-Wyniki wyszły dobrze. Wypuścili mnie wcześniej.- odpowiedział puszczając ją. Następnie podszedł do kuchni i wlał sobie herbatę.
-Chciałam ci zrobić niespodziankę, ale uprzedziłeś mnie.- odparła śmiejąc się.
-Nie martw się. Zaraz idę do zakładu.
-No coś ty. Zostajesz w domu. Dopiero co wyszedłeś ze szpitala.
-Pójdę tylko porozmawiać z Charliem. Nie będę pracować.- odpowiedział, po czym upił kilka łyków.
-Wujku, muszę ci coś powiedzieć. Nie będę już chodziła do szkoły.
-Słyszałem plotki. Przykro mi.
-Będę pracować w kawiarni.
-Dobrze.- po tych słowach, Mark skierował się w stronę drzwi.Dziewczyna była mile zaskoczona tym, że wujek tak szybko się zgodził, ale nie protestowała.
-O której przyjdziesz?- spytała.
-Przed drugą.
Następnie wujek wyszedł. Maggie zaczęła przygotowywać obiad. Najpierw przeczytała przepis, następnie zabrała się do przygotowywania żeberek. Szło jej to opornie. Bała się, czy obiad wyjdzie. Po niecałych dwóch godzinach, posiłek był gotowy. Żeberka były zbyt mocno przypalone, a ziemniaki niedogotowane. Jednak Mark po przyjściu był zadowolony.
-Rozmawiałem z Charliem.- powiedział, po czym rozsiadł się na krześle. Chwycił widelec i zaczął jeść. Nie chcąc sprawić przykrości Maggie, udawał, że mu smakuje.
-I co mówił?- spytała, siadając obok.
-Mówił, że macie dzisiaj randkę.
-To tylko kolacja, żadna randka.- odparła rumieniąc się.
-Ja wiem swoje. A tak na marginesie, tworzycie ładną parę.- powiedział, z trudem przegryzając mięso.- Dobre.
-Wujku, nie udawaj. Nie umiem gotować.- powiedziała ze wstydem.
-Nie przejmuj się.- pocieszał ją.-Mam pytanie, które chciałem ci zadać już rano, ale zapomniałem. Co się stało z drzwiami?- spytał, wskazując na łazienkę.
-Brandon tu był.
-Trzeba w końcu z nim coś zrobić.- odparł ze złością.
-Był tu ktoś jeszcze.- powiedziała, wahając się.
-Kto?
-Tata.- po tych słowach, Mark wypuścił widelec z ręki i spojrzał na nią z mieszaniną troski i przerażenia.
-Coś ci zrobił?
-Nie, ale powiedział mi coś.- Maggie opowiedziała wszystko Markowi, nie pomijając żadnego szczegółu. Mężczyzna nie przerywał jej, aż do momentu, gdy skończyła.
-Wiedziałeś o tym?- spytała cicho.
-Nie. Nie miałem o tym pojęcia.- odparł zmieszany.-Powiedziałbym ci , gdybym wiedział.
-Nie mówmy już o tym więcej, dobrze?- spytała.
-Jasne.- po tych słowach, nie rozmawiali już więcej. Gdy był już czas, by wyjść, Mark dał Maggie mały nóż.
-Jest on ze srebra. Nie jest on zabójczy, ale sprawia ból.
-Dzięki.- odpowiedziała, wkładając nóż za pasek od spodni.
-Weź też swój samochód. Ten środek transportu jest bezpieczniejszy.
-Dobrze. Wrócę późno. Nie czekaj na mnie.- powiedziała wychodząc.
-Tylko uważaj.- krzyknął.
Podróż zajęła niecałe pięć minut. Na dworze padał rzęsisty deszcz, a niebo było zachmurzone. Była doskonała pogoda dla wampirów. W kawiarni był niesamowity tłok. Niektórzy nawet stali, czekając na wolne miejsce. Przy ladzie stała Annie. Miała na sobie czarne leginsy i niebieską tunikę.
-Cześć.- przywitała się Maggie.
-Cześć.- odparła sucho, cofając się na zaplecze. Dziewczyna nie wiedziała o co jej chodzi. Zabrała spod lady notesik i podeszła do zapełnionego stoliku. Ku jej niezadowoleniu, przy owym stoliku siedziała Maddie, Sandra i trzy inne dziewczyny. Maggie nie mogła liczyć na Annie, by ona przejęła jej stolik.
-Cześć. Co podać?- na jej widok, cała gromadka, z wyjątkiem Maddie, roześmiała się.
-Co podać?- powtózyła, tym razem głośniej.
-No już dobrze. Pięć latte.
-Już podaje.- odpowiedziała, po czym wróciła za ladę i przygotowała pięć kaw. Dziewczyna podała napoje. Gdy już chciała odchodzić, Sandra podłożyła jej nogę. Maggie z łoskotem upadła na podłogę. Niechcący, ręką, potrąciła przygotowane napoje, które oblały zarówno Maggie, jak i Sandrę. Wszyscy w kawiarni wybuchnęli śmiechem. Sandra, ze złością krzyknęła:
-Ty wariatko! To moja najnowsza bluzka. Jeszcze tego pożałujesz!- po tych słowach, wraz ze swoimi koleżankami wyszła. Dalsze godziny pracy przebiegały znośnie. Klienci byli mili. Annie traktowała ją jak powietrze. Gdy dochodziła godzina dziewiąta, nie było już nikogo w kawiarni. Annie szykowała się do wyjścia.
-Za chwilę przyjdzie Joe, by pomóc ci zamknąć.- to były drugie zdanie, które wypowiedziała do Maggie.
-Co się stało?- spytała, ignorując poprzednie zdanie.- Dlaczego tak się zachowujesz?
-Mam swoje powody.- odpowiedziała, zakładając sweter i wychodząc.
-Czekaj!- krzyknęła, po czym wybiegła za koleżanką. Ona jednak odpalała już samochód. W ostatniej chwili, Maggie dobiegła do okna i zapukała.
-Otwórz, proszę.
Zniecierpliwiona i zła Annie, w końcu otworzyła.
-Czego chcesz?- spytała, patrząc na nią spode łba.
-Może mogłybyśmy o tym porozmawiać.
-Dzisiaj nie mam czasu.
-No to może jutro? Umówmy się tutaj na kawę. Bardzo mi zależy na tym, by to wyjaśnić.
-No dobrze.- powiedziała niechętnie.- Spotkajmy się tutaj o 10:00.- po tych słowach, z piskiem opon, wyjechała. Maggie wróciła do kawiarni i zaczęła sprzątać. Najpierw poustawiała krzesła na stołach, potem zaczęła myć podłogę. Nagle, wszystkie światła w kawiarni zgasły. Zrobiło się niesamowicie ciemno. Dziewczyna stała bez ruchu, czekając aż znowu zrobi się jasno. W tej samej chwili usłyszała hałas dobiegający z zaplecza. Serce podskoczyło jej do gardła.
-Kto tam jest?- zawołała. Odpowiedziała jej cisza. Trzęsącymi noga, zaczęła zmierzać w kierunku zaplecza.
-Joe, to ty?- znowu nikt się nie odezwał. Wolno przeszła przez drzwi, nadal trymając mop w ręce. Nagle, ku jej przerażeniu, drzwi zaskrzypiały i z łoskotem zamknęły się. Nogi ugięły się pod nią. W powietrzu unosił się zapach męskich perfum. Czuła na sobie czyjś wzrok. W tej samej chwili, ktoś przyłożył jej chusteczkę do twarzy. Była to substancja odurzająca. Maggie próbowała się wyrwać, jednak silna ręka mężczyzny trzymała ją w mocnym uścisku. Zaledwie po kilku sekundach, osunęła się na podłogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz