niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 10

Dotarwszy do Noir Seraphin Hill skierowali się od razu do domu Marka. Chciali jechać do Brandona, Jacka i Cartera, ale było tam za dużo wampirów. U Marka natomiast było pusto. Joe i Carter wnieśli króla do środka, posadzili go na krześle i przywiązali srebrnymi łańcuchami. Brandon wziął Jacka, który był jeszcze nieprzytomny i posadził go na kanapie, a Charlie wziął Maggie i położył ją obok. Przez chwilę panowała cisza, nikt nie wiedział co powiedzieć. Gigi usiadła sobie na stole. Machając leniwie nogami, przerwała w końcu ciszę:
-No to co robimy? Mamy jakiś plan czy coś?
Nikt jej nie odpowiedział, gdyż prawda była taka, że nie mieli żadnego planu. W tym samym momencie Maggie zaczęła się wybudzać. Była zdezorientowana, nie wiedziała gdzie jest, ani co się stało. Usiadła wolno, gdyż kręciło się jej w głowie. Rozejrzała się dookoła.
-Co...co się stało?- spytała cicho. Z tego względu iż tylko trzy osoby wiedziały o tym co się stało z Maggie, postanowili milczeć. Charlie przytulił ją troskliwie i odpowiedział:
-Już dobrze. Jesteśmy w domu. Przeżyliśmy.- uśmiechnął się do niej, patrząc jej w oczy. Ona jednak była rozkojarzona. Patrzyła na niego, lecz myślała o kimś innym. Odlepiła wzrok od chłopaka i zaczęła się rozglądać. Po chwili wyszeptała, ledwo słyszalnie: "Brandona". Nastała głucha cisza. Wszystkie wampiry w pokoju, usłyszały to. W tym właśnie momencie z pokoju obok wyszedł Brandon. Był on bez koszulki, gdyż przez chwilą opatrywał sobie rany. Jego spojrzenie natrafiło od razu na Maggie. Parzyli na siebie bez wyrazu. Joe i Carter wymienili znaczące spojrzenia. Po chwili dziewczyna wyswobodziła się z objęć Charlie'ego i podeszła wolno do wampira.
-Ty żyjesz.- odezwała się w końcu, nie odrywając od niego spojrzenia.
-Tak.-odpowiedział, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
-Jak?- wszyscy przypatrywali się temu w ciszy. Charlie wyglądał na zdenerwowanego.
-Charlie mnie uratował.- powiedział cicho, gdy Gigi odchrząknęła , dodał- I Gigi.
Maggie w końcu uśmiechnęła się i podeszła bliżej, po czym wtuliła się w niego mocno. Wszyscy wyglądali na nieco zmieszanych tą sytuacją. Gigi jednak była znudzona, a Charlie gotował się w środku ze złości. Brandon po chwili wahania także ją objął. Dziewczyna zacisnęła powieki, by łzy nie potoczyły się po policzku. Odchyliła się lekko i spojrzała mu ponownie w oczy. Uchyliła usta by coś powiedzieć, lecz jednak zrezygnowała. Położyła dłoń na jego policzku. W końcu Charlie nie wytrzymał. Wstał dosyć gwałtownie i powiedział:
-Chyba już odwaliłem swoją robotę. Wynoszę się stąd.- spojrzał przelotnie na Maggie. Z jego wzroku kryła się gorycz i zazdrość. Nieco kulejąc skierował się do wyjścia. Maggie błyskawicznie wyswobodziła się z objęć Brandona i podeszła do chłopaka.
-Nie, Charlie. Czekaj.
-Po co?- spytał.- Nie jestem już potrzebny.
-Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję.- mówiła chcąc go rozpaczliwie zatrzymać. Chwyciła go za rękę, lecz ten ją niemalże natychmiast puścił i odsunął się. Spojrzał z nienawiścią na Brandona, po czym skierował na nią wzrok i odpowiedział z goryczą w głosie.
-Masz już swojego chłopaka. Nie wiem do czego ci jestem potrzebny.
Dziewczynę zatkało, nie wiedziała co w pierwszym momencie powiedzieć.
-To nie tak.- rzekła, w końcu, mało przekonywująco. Prawda była niestety taka, że czuła coś więcej do Brandona, nawet więcej niż do Charlie'ego.- Co ty mówisz?- wyszeptała dopiero po chwili. Nikt w pomieszczeniu się nie odezwał. Atmosfera była tak napięta, że niemal namacalna.
-Nie udawaj, że nie wiesz.- warknął, coraz bardziej rozzłoszczony. Nie dbał już o to czy skrzwydzi swoimi słowami Maggie. Teraz w końcu nastał czas by powiedział co czuje. Dziewczyna nadal nie miała pojęcia o tym, że kamery były zajerestrowane w lochach. Nigdy nie widziała jeszcze chłopaka tak rozgniewanego. Miała świadomość iż jej relacje z Brandonem mogą wprawić go w zazdrość, no ale bez przesady. Gdy nie odzywała się przez dłuższy czas, Charlie w końcu powiedział, prosto z mostu, nie owijając w bawełnę:
-Wiem, że spaliście ze sobą.
Po tych słowach, czterech krótkich słowach, Maggie spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok. Brandon gapił się na niego bez wyrazu. Nie krył absolutnie z tym co robił z Maggie . Mimo iż w środku poczuł dotyk gorąca, na samo wspomnienie o tym. Reszta gapiła się na nich zdziwieni, wręcz zszokowani. Niby spodziewali się, że to kiedyś nastąpi. Widzieli bowiem, że łączyło ich coś niesamowitego, lecz sądzili iż jest szczęśliwa z Charlie'em. Tylko Gigi patrzyła na nich z nieukrywanym triumfem i zadowoleniem. Po chwili Maggie spojrzała na chłopaka ze łzami w oczach.
-Charlie...-zaczęła, lecz tak naprawdę nie wiedziała co miała powiedzieć. Żadne słowa nie mogły tego naprawić. Oczy chłopaka zalśniły nieco, jak gdyby były szkliste.
-Powiedziałaś, że mnie kochasz...-wyszeptał, usiłując zapanować nad drżącym głosem. Czuł się jakby serce mu pękło. Do ostatniej chwili wierzył, że Maggie zaprzeczy, że to kłamstwo. Ona jednak nawet nie próbowała, nie usiłowała powiedzieć nic na swoje usprawiedliwienie.
-Charlie, ja..-podjęła kolejną próbę odezwania się, lecz podobnie jak poprzednio jej głos zawiódł.
-Kochasz mnie jeszcze?- zapytał, lecz niemalże natychmiast odpowiedział sobie- Oczywiście, ze nie. Gdybyś kochała nie zrobiłabyś tego. Nie dałabyś dupy temu potworowi!-wrzasnął . Brandon nadal gapił się na niego bez wyrazu. Jedynym znakiem, że był wściekły i zazdrosny, i tak bardzo nie na miescu były zaciśnięte pięsci tak, że aż knykcie mu pobielały. Charlie wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę. Miał już odejść, lecz nie mógł zmarnować takiej okazji. Musiał doprowadzić sprawy do końca.
-Przez dwa lata, dzień w dzień, szukałem cię. Każdy mi mówił, że jestem głupcem, że na pewno nie żyjesz. Ja jednak nigdy nie traciłem nadziei. Chwilę odczekał by dotarło to do niej.- Gdy wywieźli cię do tego więzenia, nie zawahałem się. Dodam więcej, ja chciałem najbardziej tam jechać. Byłem gotów zginąć za ciebie.- te ostatnie słowa niemalże wyszeptał. Maggie podeszła nieco bliżej, lecz ten od razu cofnął się.
-Charlie, tak mi przykro...tak mi przykro, że cię zraniłam...-zaczęła cicho, mówiąc coraz odważniej.- Tak mi przykro, że pozwoliłam ci uwierzyć iż uczucie jakim cię darzę jest tak silne jak twoje.
Chłopak zmarszczył brwi, najwyraźniej nie rozumiejąc. Gdy ta nie kontynuowała, zapytał:
-A więc kłamałaś wtedy? Gdy mówiłaś że mnie kochasz?!
-To nie tak!
-A jak?!-krzyknął podchodząc kilka kroków do niej.
-Kocham jego!- po tych słowach nastała głucha cisza. Maggie sama nie wierzyła, że wypowiedziała je na głos, przy wszystkich. Brandon kątem oka zerknął na nią. Nieco z podziwem, jak i zdziwieniem. Podziwem, gdyż on sam nie miałby tyle odwagi by wyznać swoje uczucia, zdziwieniem, bo nie wierzył, że to powie. Podejrzewał w głębi duszy, jaka jest prawda, lecz na głos, brzmi inaczej. Tak poważniej. Nie mógł być uczestnikiem w tej rozmowie w dalszym ciągu. Wycofał się więc z pomieszczenia, bez słowa wyszedł z niego zamykając drzwi. Charlie natomiast patrzył na nią z bólem w oczach. Czuł wręcz namacalny cios,po jej słowach. Nie wiedział już co powiedzieć, więc odwrócił się i wyszedł z domu. Maggie przez chwilę stała, nie ruszając się, w końcu  poszła, nie jednak za Charlie'em a za Brandonem. Wszyscy popatrzyli po sobie nieco zmieszani. Tylko Carter odzyskał zdrowy rozsądek, w sumie jak zawsze. Wstał i wyszedł za chłopakiem. Zaczął padać deszcz, chwilę później rozległa się już prawdziwa ulewa.
-Charlie, czekaj!- podbiegł do niego w ostatnim momencie, gdy tamten już wsiadł do samochodu. Carter ustał przed oknem kierowcy i powiedział- Wiem, że to co się stało musiało cię strasznie zranić, ale jesteś nam potrzebny. Proszę, zostań.
-Nie jestem wam do niczego potrzebny!-powiedział chcąc przekrzyknąć deszcz.- Jestem tylko człowiekiem.
-Nie rozumiesz? Nadchodzi wojna. Gdy nie powstrzymamy tych serafów, wszyscy zginiemy!
-To nie moja wojna. Odwaliłem już swoją robotę. Nie jestem wam do niczego potrzebny. Żegnam.- mruknął cicho, lecz Carter oczywiście go usłyszał. Chciał coś jeszcze dodać, próbować go przekonać, lecz chłopak zamknął okno i uruchomił silnik. Ruszył w kierunku swojego domu. Wampir jeszcze przez chwilę wpatrywał się w odjeżdżający samochód. Wkrótce potem wrócił do środka. Brandon w tym czasie siedział w sypialni Maggie. Nie patrzył za bardzo gdzie idzie, gdy wymknął się z pokoju. Mimo iż dziewczyna była tutaj od jakiegoś czasu nie zadomowiła się za bardzo. Wygląd jej pokoju mówił sam za siebie. Usiadł sobie na łózku i rozejrzał się dookoła. Myślał cały czas o jej słowach. Wiedział, że rozmowa z nią będzie nieunikniona.  Sam nie wiedział co czuł, sądził, że ją kocha, lecz nie był pewny czy mógłby jej to powiedzieć. Na ziemi leżał jakiś niebieski zeszyt, cały pokryty napisami. Teraz dopiero go zauważył. Podniósł notes i otworzył.
                                                                                "Drogi pamiętniku
                 Dzisiaj wszystko się zmieni, przeprowadzam się do Noir Seraphin Hill. Trochę się boję, nie znam tu nikogo, nawet wuja. Zobaczę go pierwszy raz w życiu. Może zobaczę w nim coś z taty. Może będzie mi go przypominał. Może będę udawać, że to on..? Nie, psychiczna się robię. Muszę nad tym panować. Czuję sie jednak tak nie na miejscu tutaj. Wierzę w to, że może w tym mieście odkryję swoje przeznaczenie. Nie przyznam się do tego głośno, nie powiem nikomu, gdyż znowu mogliby mnie zamknąć w szpitalu, lecz czasem słyszę ten odłos. Odgłos trzepoczących skrzydeł. Nie kojarzy mi się jednak to z czyś dobrym. Gdy to słyszę, nadchodzi mrok..."
- Nie ładnie tak czytać czyichś myśli.- ktoś nagle wyszeptał mu to do ucha. Brandon wstał jak poparzony i rozejrzał się rozgorączkowany dookoła. Znał ten głos aż za dobrze, należał do jego brata, Michaela. Sądził jednak, że te halucynacje są spowodowane tym, że idzie na śmierć. Mylił się. Usłyszał, że ktoś nadchodzi. Nie wiedząc czemu, zamknął pamiętnik i wsunął go sobie w spodnie. Następnie wziął koszulę z łózka i zaczął ją ubierać. Po chwili do pokoju weszła Maggie. Zamknęła za sobą drzwi. Nie wiedziała jak się odezwać. Wiedziała jednak tak dobrze jak on, że trzeba o tym porozmawiać. Wampir także nie odrywał od niej spojrzenia. Nie trzeba było umieć czytać w myślach by wiedzieć co myśli.
-Nie musimy o tym rozmawiać- odezwał się jako pierwszy. Jego głos był wyprany z emocji. Dziewczyna podeszła do niego wolno.
-Musimy...chyba.- odpowiedziała cicho.- Powiedziałam przecież...
-Co powiedziałaś.- powiedział ostro, co nieco przeraziło Maggie. Postanowiła się jednak trzymać.
-Powiedziałam, że cię kocham.- odpowiedziała ze ściśniętym gardłem.
-Kochasz mnie? Doprawdy?- Brandon sam nie wiedział w co brnął. To był atak z jego strony. Maggie najwyraźniej zdziwiła się, nie odpowiedziała na jego pytanie, na co liczył wampir. Kontynuował więc- Maggie spójrz prawdzie w oczy. Zniszczyłem ci życie. Doprowadziłem do tego, że twój rzekomy ojciec zabił twoją matkę.
-To nie jest mój ojciec.- zaprotestowała od razu, podchodząc do niego.
-Chciałem zabić ciebie i zrobiłbym to, gdyby Samuel po ciebie nie przyszedł.
-Dlaczego tak mówisz...? Dlaczego tak się bronisz przed tym uczuciem? Dlaczego po prostu nie chcesz się przyznać..?
-Co mam przyznać?!- niemalże krzyknął, nie czekając na jej odpowiedź dodał- Że cię kocham?! Skąd ty możesz wiedzieć co ja czuję?
-Wiem to.- odpowiedziała spokojnie. Nie drżała już, teraz to on cały się trząsł. W Maggie odezwało się jej drugie ja. To opanowane, władcze i odważne. Podeszła do niego śmiało, po czym spojrzała mu w oczy, wyciągnęła się lekko i musnęła delikatnie jego usta swoimi. Brandon był z początku zdziwiony jej śmiałością, jednak nie odepchnął jej, a odwzajemnił pocałunek. Położyła dłonie na jego ramionach, a on objął ją w pasie, przyciągając do siebie. Całowali się jakby robili to dopiero po raz pierwszy. Poznawali stopniowo swoje usta, wprawiając pocałunek w coraz bardziej namiętny. W tym momencie Brandon nie wiedział za bardzo co robi, robił to co podpowiadał mu instynkt. Natomiast Maggie, a raczej jej alter ego, doskonale miała wszystko pod kontrolą. Po chwili przerwała pocałunek. Nadal będąc blisko jego ust, spojrzała mu w oczy i wyszeptała:
-Nie musisz nic mówić teraz. Ja wiem.- po tych słowach, odsunęła się od niego i wyszła z pokoju. Brandon przez jakiś czas stał jeszcze osłupiały, wpatrując się w zamknięte drzwi.
                                                                                        ***
Gdy Charlie wrócił do domu, był tak przybity, że nie zamknął nawet za sobą drzwi. Oparł się plecami o ścianę i spojrzał na podłogę. Nigdy nie czuł się jeszcze tak zraniony. Kochał Maggie jak nikogo nigdy na świecie, zrobiłby dla niej wszystko, lecz ona wolała innego. Myślał sobie, jak mógł być taki głupi. One przecież zawsze wolą wampirów. Sądził, że Maggie jest inna. W tym momencie ogarnęła go złość. Nie był już smutny, ale przeraźliwie wściekły. Był gotów sie zemścić, Podszedł do szafki i zaczął wszystko zrzucać na podłogę. Ramki ze zdjęciami, jakieś zeszyty, a także puste szklanki. Zawył ze złości i padł na kolana, trzymając się za głowę.
-Nie ma co. Pokazałeś, że masz jaja.- odezwała się nagle Gigi, stojąca w progu. Patrzyła na niego, uśmiechając się lekko. Po chwili podeszła bliżej.
-Odejdź stąd.- wycedził przez zęby, nie patrząc nawet na nią.
-Obawiam się, że nie możesz mnie wyrzucić. Nasza umowa nadal obowiązuje.- zauważyła nieco bardziej ostro. Pochyliła się lekko nad nim i uniosła podbródek by spojrzał na nią. Charlie odsunął jej dłoń, po czym wstał i oddalił się do swojego pokoju. Nie odwracając się do niej, spytał:
-Kiedy chcesz to zrobić?
-Jak najszybciej. Muszę być ubezpieczona.- powiedziała z przekąsem, uśmiechając sie delikatnie.
                                                                                    ***
-Gdzie jest Gigi?- to były pierwsze słowa jakie zadał Brandon po wyjściu z pokoju.
-Poszła do Charlie'ego.- odpowiedziała Annie. To były chyba jej pierwsze słowa tutaj. Siedziała na kanapie i głaskała Jacka po głowie, nie spuszczając z niego wzroku. Była jakaś taka przybita, obojętna do wszystkiego. Obchodziłoją tylko to, kiedy Jack się obudzi. Brandon zerknął na nią, nieco z niepokojem i współczuciem, lecz szybko się ogarnął i odpowiedział:
-Skoro mamy tu spędzić trochę czasu muszę jechać po zapasy.- wziął swoją skórzaną kurtkę i ubrał ją, następnie skierował się w stronę wyjścia. Annie lekko uniosła głowę i spojrzała na niego.
-Czy mógłbyś go uwolnić?- uniosła lekko dłonie Jacka spętane łańcuchami. Skóra na jego nadgarstkach była już przeżarta przez srebro. Brandon zastanowił się przez chwilę. Było to nieco niebezpieczne, gdyż nie wiadomo jak się będzie zachowywać po przebudzeniu. Jednakże Jack był dla niego jak brat i nie mógł patrzeć jak ten cierpi. Chciał także, jakby ulżyć Annie. Podszedł więc do nich, dotknął łańcuchów i rozerwał je błyskawicznie. Syknął z bólu i opuścił je na podłogę. Skinął Annie i wyszedł z domu. Maggie patrzyła na nich z daleka. Siedziała sobie obk Joe. Król spał cały czas, momentami budził się i łypał na nich groźnie, lecz potem znowu zasypiał. Carter natomiast seidział w drugim pokoju i dzwonił. Musiał pozałatwiać parę spraw.
-Co ci się stało?- spytał po dłuższej chwili Joe. Spojrzał na nią badawczo. Zmarszczył lekko brwi, gdyż zielonkamy kolor jej oczu, zaczął blaknąć i przybierał szarego koloru.
-Co masz na myśli?- zapytała spokojnie, pukając w stół określony takt muzyczny.
-Jesteś jakaś inna. Taka...spokojna. Wiesz, jak gdybyś zapomniała, nadchodzi wojna. Serafy polują na ciebie. Chcą zgładzić ludzkość. A ty zachowujesz się jakby to była jakaś zabawa- rzekł nieco z wyrzutem. Nawet Carter, który zwykle uchodził za oazę spokoju, był nerwowy. Maggie na jego słowa wzruszyła ramionami.
-Oni wiedzą gdzie jestem.- odpowiedziała, nie robiąc sobie nic z jego słów.- Gdyby chcieli już by tutaj byli. Nie wiem dlaczego się denerwujesz. Wygramy to.
-Wygramy to? Czy ty siebie słyszysz?- spytał podnosząc głos. Wymianę zdań przerwał Carter, który właśnie wyszedł z pokoju. Spojrzał na nich badaczo, jak gdyby próbując domyślić się o czym rozmawiali. W końcu jednak odezwał się.
-Zawiadomiłem radę wilkołaków o wszystkim. O dziwo, nie wiedzieli o niczym. Są sceptycznie nastawieni na to wszystko. O dziwo, nie wiedzieli o niczym. Nie chcą się mieszać. Zgodzili się jednak na spotkanie. Mamy jakieś szanse.- powiedział chcąc podnieść wszystkich na duchu. Wszyscy jednak wiedzieli, że wilkołaki nie byli skorzy do pomocy, szczególnie wampirom.
-Musimy jeszcze zawiadomić radę czarownic, chociaż oni pewnie już wiedzą. Annie?- spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna jednak nadal patrzyła się tylko na Jacka. Po chwili Maggie wstała i usiadła  obok Annie przytulając ją od razu. Dopiero wtedy podniosła lekko głowę i spojrzała na Cartera.
-Masz z Nią kontakt, prawda?- zapytał spokojnie, podchodząc do niej. Ukucnął tuż przed nią i spojrzał jej w oczy. Dzięki jego zdolnościom wiedział dokładnie co czuje do niego, przez co razem przeszli, co ich łączy. Wiedziałby o tym wszystkim nawet bez swojej mocy.
-Co się stało, Carter? Dlaczego go związaliście? Co się stało z Maggie?
-Myślę, że Jack musi ci o tym powiedzieć osobiście. Wkrótce się obudzi.- powiedział wymijająco odwracając wzrok. Nie chciał jej teraz o tym mówić. Nie chciał mówić o Maggie. Ta sytuacja go przerażała, nie wiedział co o tym myśleć. Najpierw sam musiał dowiedzieć się co to było. Czym była przemiana Maggie. Zanim Annie zdążyła coś jeszcze powiedzieć, Carter wstał i skierował się do wyjścia.
-Muszę pozałatwiać jeszcze parę spraw. Dasz sobie radę, Joe?- zapytał i gdy Joe skinął głową, tamten wyszedł.
                                                                                                       ***
Brandon, w rzeczywistości nie poszedł po zapasy, tylko wrócił do swojego domu. O dziwo, był niemalże pusty. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się dookoła.
-Jest tutaj ktoś?- krzyknął, przechodząc do salonu. Nagle młody chłopak zbiegł ze schodów trzymając walizkę. Był przerażony.- Stevie, co się stało? Gdzie się wybierasz?
-Wynoszę się stąd. Podobnie jak wszyscy. Pakuj się, pojedziemy razem.- odpowiedział podchodząc do Brandona. Chłopak mógł miec dopiero z 15 lat. Miał rude, kręcone włosy i pełno piegów na bladej twarzy. Był nieco chudy, a wiszące na nim ubrania, ukazywały jak bardzo.
-Zaraz. Wszyscy już wyjechali?- spytał ze zdziwieniem ale i rozdrażnieniem. Sądził, że wszyscy pomogą, będą mieć większą szansę na wygran, ale mylił się. Okazali się zwykłymi tchórzami.
-No tak. Zostałem tylko ja. Gdzie Jack i Carter? Jadą z nami?
-Nikt nie wyjeżdża. Ani ja ani oni.- wycedził przez zęby podchodząc bliżej. Był teraz naprawdę wkurzony. Jak oni mogli okazać się tak niewdzięczni. Carter, Jack i Brandon przygarnęli ich pod swoje skrzydła, nauczyli jak sobie radzić, a teraz gdy nadeszło niebezpieczeństwo, nie zważając na nic, uciekli.
-Brandon, nie bądź głupi.
-Nie jestem głupi!- wrzasnął.- Zostanę z przyjaciółmi, chociażbym miał zginąć.- nagle rozległy się grzmoty. Rzecz jasna nastrój wampira wpływał na pogodę. Stevie przestraszył się nieco, był o wiele słabszy od Brandona.
-Dobrze, jak sobie chcesz.- wyciągnął dłonie w obronnym geście.- Wiedz, że nasze drzwi są zawsze otwarte. Powodzenia i w ogóle.- dodał wymijająco, po czym wziął swój bagaż i wybiegł z domu. Brandon zatrzasnął za nim drzwi, po czym ze złością walnął w nie. Burza rozszalała się już na poważnie. Odetchnął głęboko by się uspokoić. Następnie wyjął pamiętnik Maggie zza spodni i poszedł do salonu. Usiadł na kanapie, kładąc nogi na stole i otworzył zeszyt. Nie wiedział tak naprawdę dlaczego to robi. Może chciał się dowiedzieć co naprawdę czuje. Po za tym nieco zaciekawił go jej pierwszy wpis. Już wtedy czuła czyjąś obecność. Postanowił spojrzeć na wpisy znajdujące się przed przyjazdem do miasta.
                                                                          "Drogi pamiętniku
                  Mój dzisiejszy sen był nawet bardziej przerażający od poprzednich. Tak naprawdę, nie jestem pewna czy to był sen, ale muszę tak myśleć, by zachować zdrowy rozsądek. W tym "śnie" obudziłam się w środku nocy. Było ciemno, jedynie księżyc rzucał blade światło na wnętrze pokoju. Nie widziałam niczego, ale czułam czyjąś obecność w pokoju. Serce łomotało mi jak oszalałe. Nagle usłyszałam, że szafa zaczyna się wolno otwierać, hałasując przy tym. Wolno usiadłam na łóżku i spojrzałam w tamtym kierunku. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno. "Oni nadchodzą, oni nadchodzą", słyszałam takie szepty. Z szafy zaczęły wychodzić dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka. Ku memu przerażeniu, podchodziły do mnie. Byłam jakby sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć. One natomiast stanęły po obu stronach łóżka i patrzyły na mnie swoimi zaczerwienionymi ocxyma. Krew z ich policzków skapywała na pościel. Szepty ucichły, usłysxałam natomiast trzepot skrzydeł i dostrzegłam tajemniczą postać stojącą przd łóżkiem, nie widziałam jednaj jej twarzy. W tym momencie, obudziłam się..."
Brandon na moment przerwał lekturę, zastanawiając się nad treścią wpisu. A więc sny zaczęły się już wcześniej. Tylko o co chodziło z tymi dziećmi? I dlaczego pojawiła się jedna postać, a nie trzy? Nagle poczuł napływający chłod. Nie był to jednak zwykły chłód, a taki przenikający do szpiku kości. Rozejrzał się dookoła wolno. Poczuł się nieco durnie, przecież był tutaj sam, a jednak czuł czyjąć obecność. Gdy drzwi salonu z hukiem zatrzasnęły się, Brandon zerwał się przewracając przy tym zeszyt. Rozejrzał dię rozgorączkowany.
-Kto tutuaj jest?- krzyknął. Jedynymi dźwiękami były odgłosy grzmotów na zewnątrz. Przez chwilę jeszcze pozostał, patrząc przenikliwym wzrokiem w najciemniejsze zakamarki. W końcu, uspokoiwszy się nieco podniósł pamiętnik i usiadł z powrotem na kanapie. Zaczął czytać wpis, na który właśnie wypadło.
                                                                   " Drogi pamiętniku
                  Dzisiaj miałam swoje pierwsze zadania. Nie jestem do końca przekonana, czy dobrze zrobiłam oddając siebie Joe, ale nie miałam wyboru. Charlie ma do mnie żal z tego powodu. Mam nadzieję, że uda nam się naprawić naszą przyjaźń, nie chcę go stracić.."
Na wzmiankę o przyjaźni, parsknął śmiechem. Tak naprawdę szukał jakiegoś kawałku o sobie, przeskoczył więc nieco dalej.
 "...Nie spodziewałam się, że to właśnie Brandon mnie uratuje. Sądziłam, że jest złem w czystej postaci, myliłam sie jednak. Teraz dopiero dostrzegłam, że to była maska. Nie wiem tylko dlaczego tak bardzo kryję się. Dlaczego po prostu nie może być dobry. Powiedziałam mu o ataku na niego. Wiem, że narażam tym życie Marka, ale nie chciałam by mojemu wampirowi coś się stało. "Mój wampir", co się ze mną dzieje? Nie mogę usiedzieć w domu, jadę więc teraz do Brandona. Oby tylko nikomu się nic nie stało..."
Zamknął z trzaskiem pamietnik. Miał dosyć jak na razie. Nie czuł się dziwnie czytając jej myśli, czuł się dziwnie czytając o sobie. Chciał już jej to oddać, lecz korciło go by jeszcze coś przeczytać, więc postanowił go jeszcze na jakiś czas zatrzymać. Odstawił pamiętnik na stół, po czym wstał i poszedł do kuchni. Czytanie tych dziewczęcych wypocin wznieciło w nim pragnienie. Otworzył więc lodówkę i wyjął z niej ostanią butelkę z krwią.
-Brandon!- zawołał nagle, głos, ten sam, który usłyszał w sypialni Maggie, głos jego brata. Upuścił butelkę, która roztrzaskała się na drobne kawałeczki. Krew rozprysnęła się na podłodze. Brandon jednak tego nie zauważył, stał jak zamurowany wpatrując sie w drewniane schody. Ominął rozlany czerwony płyn, skierował się w stronę schodów i zaczął wchodzić na górę wolno.
-Pospiesz się, braciszku!- odezwał sie ponownie. Brandon na moment zatrzymał się. Teraz naprawdę był przerażony. Bał się co zobaczy tam na górze, bał się znowu go zobaczyć. Po dłuższej chwili znowu zaczął wspinać się na górę. Głosy nadchodziły z jego pokoju. Przez moment stał przed nimi, w końcu mocno je pchnął.
                                                                                 ***
Pierwsze miejsce do którego udał się Carter była biblioteka. Oczywiście nie była to zwykła biblioteka, tylko taka dla "nich". Wszedł tam za ukazaniem karty. Zjechał ciasną, małą windą na dół i przetrząsnął książki na temat serafów. Nie było tam jednak nic pożytecznego, ani co możnaby było wyjasnić zachowanie Maggie. Zrezygnowany wyszedł z budynku i skierował się już w stronę domu Marka, lecz nagle oświeciło go. Wsiadł do samochodu i pojechał w kierunku posiadłości prawdziwego ojca Maggie. On musiał znać wszystkie odpowiedzi.
                                                                                ***
Natomiast w domu Marka panował w miarę spokojny nastrój. Joe obserwował wszystko z dystansu. Chciał porozmawiać z Annie na osobności, lecz nie mógł jej w tym momencie niepokoić. Nie miał serca by to robić, widząc ją w takim stanie. Wilhelm przez jakiś czas marudził i groził mówiąc, że wojna to nic w porównaniu z tym co im zrobi. Widząc jednak, że oni nic sobie z jego słów nie robią, umilkł. Maggie przez większość czasu spała leżąc obok Annie. W czasie gdy była przytomna, nic nie mówiła. Momentami rozmawiała z Joe o czymś bezistotnym . Czarownica natomiast patrzyła tylko na Jacka. Po jakiejś godzinie zaczął się przebudzać. Annie w końcu drgnęła i pogłaskała go po policzku.
-Joe...- szepnęła, by zwrócić jego uwagę. Ten od razu podszedł bliżej, a Maggie ocknęła się i spojrzała na Jacka. Wampir z początku tylko poruszał się niespokojnie. Wszyscy wyczekująco wpatrywali się w niego. Nagle Jack otworzył szeroko oczy. Miały odcień ostrej czerwieni.
                                                                               ***
Gdy otworzył szeroko drzwi, rozejrzał się od razu, nie poruszając się jednak. Nigdy jeszcze nie był tak przerażony. W środku nie było nikogo, jednakże dostrzegł coś równie strasznego. Wszedł nieco głębiej do środka i podszedł do dużego stojącego lustra. Było na nim napisane krwią "Wróciłem". W tym momencie zobaczył w odbiciu, za sobą, Michaela. Odwrócił się błyskawicznie. Zjawa stała tuż przed nim. Uśmiechnął się lekko i spytał:
-Tęskniłeś, braciszku?
                                                                                                                                        C.D. nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz