niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 8

Charlie jeszcze przez chwilę gapił się w ekran. Nie mógł się ruszyć, zamarł wręcz. Przełknął głośno ślinę i rozejrzał się dookoła. Wszyscy wpatrywali się w ekran ze śmiechem, zachwytem. Jakby nie mogli się już doczekać egzekucji. Gigi chichotała, zakrywając sobie usta dłonią. Chłopak nachylił się lekko nad nią i szepnął:
-Egzekucja będzie się odbywać przy nas?
-No jasne. A jak sobie to wyobrażałeś?- spytała rozbawiona, nie odrywając wzroku od ekranu. Charlie chciał się niepostrzerzenie jej wyrwać, tak więc odsuwał się od niej stopniowo. Gigi była jednak czujna, momentalnie zacisnęła uścisk i spojrzała na niego surowo.
-A ty gdzie się wybierasz?
-Ja...ja...- zaczął się jąkać patrząc na wampirzycę z przerażeniem, otrząsnął się jednak niemalże natychmiast i odpowiedział- Muszę iść do toalety.
Gigi uniosła jedną brew i przyglądała mu się przez chwilę. Następnie westchnęła rozdrażniona i spojrzała na zegarek.
-No dobrze.- odpowiedziała w końcu i wyprowadziła go ze sali. Szli pospiesznie korytarzem aż doszli do ostatnich drzwi.- Wchodź, ale pospiesz się.- warknęła i wepchnęła go do środka. Charlie natomiast nie wszedł do kabiny, tylko rozejrzał się wokół by znaleźć coś do obrony. Nic tutaj jednak nie było. Na chwilę zamknął oczy i zrobił kilka głębszych oddechów. Zostało zaledwie kilka minut do wschodu słońca, a on nic nie mógł zrobić...i gdzie jest Maggie..?
Gdy ponownie otworzyłem oczy, rozejrzałem się raz jeszcze dokładnie.
-Pospiesz się!- krzyknęła zza drzwi, Gigi. Zrezygnowany opuścił w końcu toaletę i stanął obok niej. Wampirzyca przez chwilę wpatrywała się w niego uważnie chcąc jakby odnaleźć powód dla którego tak długo był w toalecie. W końcu odparła "idziemy" i podążyła przodem w kierunku sali, gdzie odbywało się przyjęcie. Charlie szedł za nią wolno, obmyślając w głowie jakiś plan ucieczki, cokolwiek. Spojrzał na zegarek i odkrył z przerażeniem, że jeszcze trzy minuty do wschodu słońca. W tym czasie słońce przykryło już zapewne ponad połowę pomieszczenia. Innymi słowy, musiał się spieszy. Zbliżali się właśnie do miejsca, w którym ich złapali i nagle go oświeciło. Spojrzał na wielką donicę, w której ukryli broń. To była jego jedyna szansa. Charlie błyskawicznie dopadł jej i wyciągnął strzelbę. Gigi usłyszała to nagłe poruszenie, więc odwróciła się i spojrzała na niego ze złością. Już chciała go dopaść, lecz chłopak wycelował w nią i powiedział:
-Doprowadź mnie do Brandona.
-Nie sądzisz chyba..-zaczęła, lecz ten załadował strzelbę i podszedł bliżej.
-Nie zawaham się cię zabić, a teraz zaprowadź mnie do tej wieży.
-Po pierwsze, kochaniutki, nie boję się ciebie, ani twojej zabawki. Gdybym chciała, wwypatroszyłabym ciebie, zanim pociągnąłbyś za spust.- dłonie Charlie'ego zaczęły drżeć, lecz nadal dzielnie trzymał ją na muszce. Natomiast Gigi kontynuowała- Tak apropo to dlaczego chcesz go uratować? Dzięki temu nie uzyskasz dziewczyny.
-Zrób to, bo cię zabiję!- wrzasnął. Minuty mijały niemiłosiernie.
-Dobrze, ale wtedy ty zrobisz coś dla mnie.- powiedziała uśmiechając się cwanie. Charlie tylko kiwnął głową w milczeniu.
                                                                                ***
Brandon siedział skulony na zimnej podłodze, opierając się o ściany. Przemieszczał się co jakiś czas, by pozostać w ciemnych kątach. Słońce powoli się już ukazywało, dlatego też w wieżyczce otwartej na niebo robiło się coraz jaśniej. Wampir usiłował wpłynąć jakkolwiek na pogodę, by chociaż opóźnić wschód słońca, lecz wieżę chroniły czary uniemożliwiające jakiekolwiek działania. Wpatrywał się co jakiś czas w niebo, próbując obliczyć ile jeszcze zostało mu życia. Z każdą minutą trząsł się coraz mniej. Dziwne, bo uspokajał się. Rozmyślał nad wszystkich jego czynach tych złych jak zarówno tych dobrych. Tych dobrych niemal nie pamiętał...Myślał także o Maggie. Jak można kogoś tak samo kochać jak i nienawidzić. Przecież to przez nią tutaj jest, przez nią stał się potworem, przez nią Michael nie żyje..Nie mógł jednak opanować w sobie tego uczucia...miłości. Z jednej strony żałował tych wszystkich gorzkich słów, które wypowiedział do niej, w celi, po tym co zrobili. Lecz dzięki temu nie będzie go żałować. Wolał by go nienawidziła niż opłakiwała. Mimo iż cisnęło mu się do oczu tony łez, postanowił, że zginie jak mężczyzna, z honorem. Nagle ktoś zaklaskał głośno. Brandon obejrzał głowę i ujrzał Michaela. Nawet już to go nie dziwiło. Uznał to za omamy spowodowane tym, że za moment zginie.
-No i proszę. Mój młodszy braciszek ginie tak jak ja. I to z powodu tej samej kobiety.
Niewielkie promienie słońca zaczęły wpływać do wnętrza wieżyczki. Wampir wstał i usiadł obok drzwi, podkurczając nogi.
-Co, nie porozmawiasz z własnym bratem?- także wstał i usiadł obok.  Brandon spojrzał na niego zmęczonym, jednocześnie pełnym jadu wzrokiem.
-Ty nie istniejesz.- wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
-Ale jednak mnie widzisz. Chciałbyś zobaczyć jeszcze kogoś?- spytał z zagadkowym uśmiechem, nie spuszczając wzroku z brata. Ten wydawał się być wywrócony z równowagi. Zmarszczył brwi i zapytał cicho o kogo chodzi. Michael odwrócił głowę do tyłu i w tym momencie ukazała się drobna dziewczyna, wzrostem nie przekraczająca 170cm.  Miała na sobie kremową sukienkę sięgającą do kostek. Gorset obciskał jej ciało od klatki piersiowej do pasa, suknia rozszerzała się aż do ziemi. Jej kasztanowe włosy okalały drobną twarzyczkę. Zielone oczy wpatrywały się prosto w Brandona, a czerwone niczym maliny usta wykrzywiły się ku górze w uśmiechu. Wampira zamurowało. Na początku tylko gapił się na nią bez słowa. Dziewczyna uniosła trochę sukienkę i podeszła do nich, przecinając promienie słoneczne. Brandon miał jakieś maniery, więc podniósł się i podszedł do niej. Widząc jej ubiór, poczuł się jakby znowu wrócił do tych czasów. Tak więc wyciągnął niepewnie dłoń, ujął jej i przyłożył sobie do ust, na co dziewczyna skłoniła się lekko. Gdy opuścił jej dłoń wyszeptał:
-Margarett?
Michael usunął się nieco w bok i uważnie patrzył na nich.
-Margarett?- powtórzył nieco odważniej, na co dziewczyna tylko zahihotała i odsunęła się o kilka kroków w stronę promieni słoncecznych, które pokrywały coraz więcej objętości pomieszczenia. On jednak nie uważał na to, zachowywał się jakby był zahipnotyzowany.
-Co ty tutaj robisz, Maggie. Przecież ty... nie żyjesz.- wyszeptał niemalże niesłyszalnie. W tym właśnie momencie z głowy Maggie zaczęła sączyć się krew, która poplamiła skrawek jej sukienki. Zachwiała się i upadła na podłogę. Leżała właśnie pod takim samym kątem, jak wtedy, gdy Brandon popchnął ją i ta w skutek uderzenia, umarła. Wampir momentalnie znalazł się przy niej.  Dotknął jej, zimnego jak lód policzka i przejechał w dół dłonią aż do ust. Michael z uśmiechem podszedł bliżej i ukucnął tuż obok niego.
-Dlaczego mi to robisz?- spytał Brandon, nie odrywając jednak wzroku od Maggie. Po chwili dodał- To nie ja skazałem cię na śmierć. To nie przeze mnie nie żyjesz.
-Chciałeś ją zobaczyć, czyż nie?- wyszeptał mu do ucha.- A w jakiej postaci, to już inna bajka.
W tym momencie Maggie zamknęła oczy i osunęła się bezwładnie na jego kolana. Jej postać niczyć hologram zaczął powoli niknąć, aż w zupełności zniknęła. Brandon, zdając sobie sprawę jak blisko znajduje się słońca, szybko cofnął się do drzwi. Promienie słoneczne zajmowały już trzy czwarte pomieszczenia. Brandon oderwał się od drzwi i podszedł bliżej. Zdał sobie sprawę, że to już koniec. Nie można uciekać w nieskończoność. Przymknął oczy i wypuścił głośno powietrze ustami, następnie ponownie je otworzył i spojrzał na Michaela.
-Do zobaczenia w piekle, bracie.
Po tych słowach podszedł do Brandona i położył mu dłoń na ramię.
-Staw czoła swojemu przeznaczenia. Idź, bracie. Jesteś już gotowy.
Wampir kiwnął głową i zaczął iść wolno w kierunku jasności.
                                                                       ***
Annie cały czas próbowała ją uratować. Podawała jej przeróżne płyny i wypowiadała cicho zaklęcia, lecz ta nawet się nie ruszyła. Carter z daleka przyglądał się temu z niepokojem. Po jakichś piętnastu minutach próby ratowania odezwał się cicho:
-Już chyba za późno, Annie...Nie słyszę bicia jej serca.
Annie nawet nie spojrzała na niego. Gdy zdała sobie sprawę, że zaklęcia nie działają, zaczęła jej robić masaż serca. Dzięki eliksirom rany częściowo się zagoiły, ale Maggie w dalszym ciągu nie budziła się. Całkowicie odpłynęła. Było to jak sen. Znalazła się na cmentarzu, nie było jednak nic widać, gdyż wszystko spowiła mgła. Poruszała się jakby w zwolnionym tempie. Obracała się dookoła i wołała o pomoc. Jej głos jednak także był wyciszony i zwolniony. Nagle jej wzrok natrafił na postać. Był to jasnowłosy chłopak, może kilka lat starszy od niej. Jego oczy były niesamowicie błękitne, miał na sobie biały garnitur. Na pierwszy rzut oka nie poznawała go, lecz gdy odezwał się, wiedziała już kto to jest.
-Samuel?- jej głos odbił się echem. Podeszła do niego wolno, tym razem jej ruchy były już normalne. Anioł nie odezwał się, ani nie poruszył. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Maggie podeszła jeszcze kilka kroków, tak, że teraz był na wyciągnięcie ręki. Stali tak chwilę w ciszy, w końcu odezwał sie:
- Margarett, przeniosłem cię tutaj, by ci coś powiedzieć.- jego głoś był taki aksamitny, taki wspaniały, że tylko marzyła by coś jeszcze powiedział. Zrobił dwa kroki ku niej. Teraz niemal stykali się ciałami. Uniósł lekko dłoń i zawinął kosmyk jej włosów za ucho. Dreszcze przeszły po całym jej ciele. Miała dosyć tej niepewności, więc spytała nieco drżącym głosem:
-Co mi chciałeś powiedzieć?- nie mogła spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że jeżeli spojrzy na niego chociaż na sekundkę, zatraci się całkowicie.
-Pokażę ci.- wyszeptał tajemniczo, po czym uniósł jej podbrudek by spojrzała mu w oczy. Ta nie mogła się oprzeć, patrzyła więc bez opamiętania w jego niesamowite oczy. Nagle poczuła falę zimna i gorąca rozchodząca się po jej ciele. Czuła jakby odpływała, zasypiała. W rzeczywistości oczy miała cały czas otwarte. Obraz jego błękitnych oczów zaczął zanikać, pojawiły się jakieś inne. Zobaczyła siebie, ale wyglądała jakoś inaczej. Miała większy brzuch, jakby była w ciąży.  Głaskała sie po nim spoglądając w okno. Następnym obrazem jakim zobaczyła, był Brandon. Leżał na jakiejś łące, w środku lasu. Był ranny, a słońce coraz bardziej go zakrywało. Widziała jak płonął żywcem. Następnie zobaczyła siebie na cmentarzu. Była ubrana cała na czarno. Za nią stało także kilku innych ludzi w żałobie. Kilku z nich płakało, że Maggie miała grobową minę. Nie wyrażała emocji. Stali przed nagrobkiem. Ku jej przerażeniu spostrzegła, że było na nim napisane: " Ś.P. Charlie Anthony James. To był ostatni obraz jaki zobaczyła. Znowu powróciła do zamglonego cmenatarza, przed nią nadal stał Samuel, przyglądając się jej badawczo.
-To jest przysżłość..?- spytała cicho, ze strachem.
-Przyszłosć zawsze może się zmienić, ale tak, aktualnie tak przedstawia się przyszłosć.
Maggie przełknęła głośno ślinę i cofnęła się o kilka kroków. Chwyciła się za głowę i ukucnęła. Samuel podszedł do niej i pociągnął delikatnie by wstała. Następnie wyszeptał tylko:
-Budź się. Wschód słońca nadszedł.
W tym momencie wizja się skończyła. Maggie znalazła się z powrotem w celi. Nad nią klękała zatroskana Annie. Błyskawicznie usiadła prosto, następnie wstała. Nie czuła już bólu, tylko przebiegające po jej ciele ciepło. Miała wrażenie, że to nie annie ją uratowała, a Samuel.
-Maggie, usiądź, musisz chwileczkę odpocząć.- powiedziała od razu, próbując zmusić ja by usiadła.
-Która godzina? Czy słońce już wzeszło?- spytała chwytając się gorączkowo za głowę. Nagle rozległ się odgłos zegara, bijącego godzinę szóstą. Słońce było już na wysokości. Słysząc ten okropny dźwięk, nogi zrobiły się jej niczym z waty. Myślała, że się przewróci. Annie zauważyła to, więc podtrzymała ją. Chwilę później doszedł także carter. Położył dłonie na jej ramiona i obejrzał ją dokładnie. Widząc strach i tęsknotę w jej oczach, zrozumiał. Zrozumiał kim jest dla niej Brandon. Chwycił ją więc za rękę i powiedział:
-Chodźmy, może jeszcze nie jest za późno.
Zanim Annie zdążyła coś powiedzieć, wybiegli z pomieszczenia. Z początku ludzkim tempem, lecz w pewnym momencie Carter wział ją na ręce i pognał w szaleńczym tempie w kierunku wieżyczki. Chwilę później już tam byli. Maggie rozpaczliwie zaczęła ciągnąć wielkie, żelazne drzwi, lecz na nic sie to zdało. Wampir odepchnął ją lekko i pociągnął za kłódkę. Z początku nic to nie dawało, w końcu udało mu się otworzyć. Maggie wpadła tam od razu, jednakże już w przejściu ją zamurowało. Nie było go tam. Słońce oświetlało każdy skrawek wieżyczki, po bokach porozrzucane były prochy umarłych tam wampirów. Dziewczyna wiedziała co to onzacza...spóżnili się. Upadła na kolana i rozpłakała się gorzko. Carter także wszedł do środka. Poczuł dziwne ukłucie w sercu. Mimo iż miewał wiele spięć z Brandonem, kochał go jak brata. A teraz on nie żyje. Czuł jeszcze większy żal z tego powodu, gdyż gdy ostatni raz rozmawiali, ostro się pokłócili. Do jego oczu napłynęły łzy, lecz powstrzymał się, by całkowicie się nie rozkleić. Była tutaj przecież Maggie, która już całkowicie się rozsypała. Odwrócił się do niej, po czym ukucnął i podniósł ją by wstała. Ona nie opierała się. Wręcz przeciwnie, przytuliła się do niego mocno. Nie puszczał jej, czekał aż się uspokoi do reszty. Czasem wypowiadał słowa pociechy. Maggie jednak nie słyszała go. Nie wiedziała dlaczego, ale przez tego jednego wampira, który zrobił z jej życia piekło, czuła jakby jej świat się zawalił. Nie myślała w ogóle o Charlie'em, on był dla niej nieistotny. Po prostu...pragnęła tylko by Brandon tu był, by żył. Od momentu, gdy więził ją w hotelu, życzyła mu by zginął, by spotkało go wszystko co najgorsze, a teraz nie wyobrażała sobie dalszego życia bez niego. Dopiero teraz, gdy zginął, potrafiła przyznać, że zakochała sie  w nim. W miarę upływu czasu miejsce żalu zajmowała niewyobrażalna złość. Pragnęła zabić, chociażby gołymi rękami, tych wszystkich, którzy byli odpowiedzialni za jego śmierć, za odebranie jej ukochanego. dziwinie to tak brzmiało w jej głowie, lecz to właśnie czuła. Po całym jej ciele przepłynęły na zmianę fale zimna i gorąca, a nieprzyjemne prądy zawładnęły jej ciałem. W pewnym momencie poczuła w sobie takie gorąco, że myślała, że płonie w środku. I to zapewne działo się w jej ciele. Odsunęła się delikatnie od Cartera i zwróciła sie do niego z zadziwiającym spokojem:
-Gdzie odbywa się to przyjęcie?- jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie jej wzrok był lodowaty i surowy, nie znoszący sprzeciwu. Carter uchylił usta i spojrzał na nią badawczo. Jego niezwykła umiejętność pozwalała mu dostrzec jakie ma zamiary. Pokręciłtylko głową.
-Maggie, to zły pomysł. Nie rób tego, proszę.
Dziewczyna poczuła jakby śmierć Brandona sprawiła, że włączył się w niej jakiś przycisk. Już nie była bezradną, bezbronną dziewczyną. Teraz był świadoma swoich zdolności i wiedziała jak z nich korzystać. Nie chciała więcej go o to pytać, odepchnęła go więc na bok i ruszyła z powrotem w kierunku głównego holu.
- Maggie, stój. Zatrzymaj się!- krzyczał, podążając za nią. Chciał ją chwycić za ramiona i po prostu zatrzymać, lecz z daleka odczuwał od niej negatywne wibracje. Odczuwał pewnego rodzaju strach. Mimo iż był wampirem. Jednakże ona była czymś większym od niego. O wiele większym. Dziewczyna jednak nie słuchała go, szła przed siebie. W pewnym momencie zatrzymała się i spojrzała w dół. Na podłodze leżały dwa ciała. Dwóch mężczyzn, wampirów, martwych. Mieli rozszarpane gardła. Carter chwilę później doszedł do niej. Widząc te dwa ciała, przełknął nerwowo ślinę. Wiedział co to znaczy, kto to zrobił. Gdy tylko to ujrzał wiedział, że to Jack. Nie mógł jednak w to uwierzyć. To było przecież tak dawno. Jednakże Jack zawsze pozostawiał ciała tak charakterystycznie, że nie szło tego pomylić z czymś innym. Maggie spojrzała na to obojętnie i po chwili znowu ruszyła przed siebie. Carter nie mógł tak puścić jej wolno, więc poszedł za nią. Zaledwie chwilę później dziewczyna stała już w drzwiach sali balowej. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Połowa wampirów po prostu imprezowała, druga próbowała naprawić niedziałającą plazmę. To jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Jak mogli tak po prostu sobie tutaj siedzieć, niczym się nie przejmowac, podczas gdy ktoś zginął. Zamknęła oczy i rozluźniła się. Widząc Cartera stojącego ku jej boku, odepchnęła go brutalnie tak, że upadł na podłogę w holu. Następnie uniosła ręce ku górze, a dłonie ścisnęła w piąstki. W tym momencie, kotary sięgające ziemi zaczęły płonąć. W jej oczach równiarz byłwidoczny ogień. Wampiry z początku nie wiedziały jakie jest źródło pożaru. Gdy spostrzegli, że to Maggie ruszyli ku niej ze złoscią i agresją. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Gdy byli już bardzo blisko niej, wyciągnęła dłoń ku grupce i ponownie ją ścisnęła, powodując to, że zaczęli płonąć. Robiła tak z każdym wampirem w pomieszczeniu, nawet z królem. Nagle do pomieszczenia wpadł zakrwawiony Jack. Nie była to rzecz jasna jego krew tylko tych innych których zabił. W jego oczach widniała czysta agresja i złość. Kły wychodziły mu spod czerwonych warg. O dziwo nic nie zrobił Maggie tylko minął ją jakby była meblem i ruszył na inne wampiry, które jeszcze nie płonęły. Rozrywał ich tętnice i pił łapczywie krew. Gdy Maggie go zobaczyła roześmiała się tylko gardłowo.
                                                                                                                         C.D. nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz