Kilka godzin później, Maggie obudziła się. W pokoju, nie zastała ani Sary, ani Brandona. Dziewczyna czuła się już lepiej, lecz nadal była obolała. Na twarzy czuła rozmazaną, zaschniętą krew. Ból w szyi prawie zanikał, lecz brzuch cały czas ją piekł. Maggie chciała skorzystać z okazji, by uciec. Niestety jej ręce nadal były mocno związane. Mocno się szarpała, lecz to nic nie dało. Zrozpaczona, nie wiedziała co robić. Nagle, zauważył, obok swojej stopy, sztylet. Postanowiła to wykorzystać. Na szczęście, nóg nie miała związanych. Ostrożnie zacisnęła palce na sztylecie. Nie udało się jej go ponieść. Postanowiła sie jednak nie poddawać. Próbowała jeszcze kilka razy i gdy chciała się już poddać, udało się jej. Trzymała sztylet drżącymi palcami i przesunęła nogę bliżej dłoni. Nagle usłyszała odgłos przekręcania zamku w drzwiach. Maggie chcąc nie chcąc, odłożyła sztylet szybko, tam gdzie był i zamknęła oczy. W drzwiach stanął Brandon. Wyglądał już znacznie lepiej niż przedtem. Najwidoczniej, poszedł się pożywić. Spojrzał na łóżko, ze zniecierpliwioną miną, widząc, że dziewczyna jeszcze śpi. Po chwili do pokoju, z hukiem, wszedł Jack. Był ubrany w czarne dżinsy i ciemno zielony T-shirt. Nie był zadowolony z tego co zobaczył.
-Hej.- powiedział ponuro.
-Cześć. Co ty tutaj robisz?- spytał, zdziwiony siadając na krześle.
-Przyszedłem sprawdzić jak się mają sprawy.- odparł.
-Annie cię przysłała, czyż nie?
-Jak powiedziałem. Przyszedłem sprawdzić co robisz. Nie przesadziłeś?- spytał wskazując na Maggie.
-Bez tego by się nie obyło.- odpowiedział, włączając telewizor. Jack podszedł do dziewczyny, po czym sprawdził czy oddycha. Odetchnął z ulgą, stwierdzając, że żyje. Następnie poszedł do łazienki, wziął ręcznik i namoczył go wodą, po czym delikatnie zaczął wycierać krew z twarzy dziewczyny. Ona, gdy tylko ją dotknął, drgnęła i otworzyła oczy. Jack był bardzo zdziwiony, lecz nie dawał znaku, że to zauważył. Maggie miała przerażony wyraz twarzy i widocznie błagała go , by nic nie mówił. Poruszała nawet ustami "pomóż mi". Chłopak był rozdarty. Bardzo chciał jej pomóc, lecz nie wiedział jak to zrobić, by Brandon tego nie zauważył. Jack, jako wampir, miał nadnaturalną zdolność;panował nad elektrycznością, Brandon nad pogodą, natomiast Carter czytał w myślach. Jack przeniósł wzrok na telewizor, po czym zmarszczył czoło, głęboko skupiając się. W tym samym momencie, telewizor z łoskotem się wyłączył.
-Co do cholery!- krzyknął. Zdenerwowany wstał i podszedł do monitora, oglądając go. Jack wykorzystał tą sytuację. Chwycił za sztylet i włożył go w pobliżu dłoni Maggie. Nie mógł jej rozwiązać, ponieważ, wtedy Brandon by się skapnął. Następnie znów spojrzał na telewizor, po czym on się włączył.
-Ty to zrobiłeś?- spytał Brandon.
-Skąd.- odpowiedział ze zdziwieniem, wycierając krew z brzucha.- Ile to będzie jeszcze trwało?
-Nie wiem.- powiedział znudzony. Widząc spojrzenie Jacka, dodał- Przecież jej nie zabiję. Zrobię to tylko w konieczności.
-Nie zemściłeś się już należycie?
-Nie.- odparł twardo, po czym przygłosił telewizor.- Przyszedłeś tutaj czynić jakieś usługi lekarskie czy masz jakiś problem do mnie?- spytał niegrzecznie.
-Słuchaj, koleś. Chciałem się pogodzić.
Brandon po raz pierwszy od jego przyjścia, zwrócił na niego uwagę.
-Więc jesteś po mojej stronie?-spytał.
-Tak.- skłamał. Chciał mieć wampira po swojej stronie.-Zrozumiałem, że czarownicom nie warto słuchać. Zerwałem z Annie.
-W końcu.- ucieszył się.- Słuchaj, to nie była dziewczyna dla ciebie. Czarownice, z reguły są fałszywe. Znajdziemy ci inną dziewczynę.- powiedział podchodząc do kumpla i ściskając go. Jack, cały czas grając, odwzajemnił uścisk.
-Pójdziemy na miasto?- spytał radośnie Jack.
-Nie mogę. Muszę z nią zostać.- powiedział wskazując na Maggie.
-Przecież śpi i jest uwięziona.- namawiał go.- No dalej, nie daj się prosić.
Brandon patrzył jeszcze przez chwilę na dziewczynę, po czym powiedział: "no dobrze". Zabrał kurtkę i obaj wyszli. Maggie od razu otworzyła oczy i chwyciła za sztylet. Mozolnie jej szło rozwiązywanie jednej ręki, druga już poszła lepiej. Na nadgarstkach zostały jej czerwone otarcia od sznura, które piekły. Nie było jednak czasu na ból, musiała szybko działać. Nie wiadomo było, kiedy wróci Brandon. Maggie ledwo wstała , z powodu ran na brzuchu. Postanowiła jak najszybciej opuścić to miasto. Dziewczyna wiedziała, że drzwi na pewno są zamknięte, lecz mimo to podbiegła do nich i naciskała kilkakrotnie za klamkę. Gdy miała już wrócić na łózko, by pomyśleć, zauważyła w rogu pokoju windę na posiłki. Wcześniej jej nie zauważyła, ponieważ stał tam fotel. Maggie nie chciała tracić czasu. Szybko pobiegła do windy, po czym pociągnęła za sznurek, otwierający pomieszczenie. Z początku, nie chciała się otworzyć, lecz gdy dziewczyna mocniej się do tego przyłożyła, drzwiczki ustąpiły. Pomieszczenie było ciasne i ciemne. Dziewczyna bała się trochę tam wsiąść, lecz sytuacja wymagała poświęcenia. Podczas, gdy Maggie, w środku ciągnęła sznurek, ręce jej drżały. W końcu, dojechała. Po otworzeniu drzwiczek, dostrzegła, że znalazła się w małej kuchni. Na szczęście, nikogo tam nie było. Dziewczyna biegiem ruszyła do drzwi wyjściowych. Przy wyjściu zauważyła recepcjonistkę. Tym razem była o wiele bledsza i miała ślady kłów na nadgarstkach. Domyślała się kto mógł to zrobić.
-Do widzenia.- powiedziała automatycznie. Maggie bardzo chciała jej pomóc, lecz narazie musiała myśleć, przede wszystkim, o sobie. Gdy wybiegła na zewnątrz, nie wiedziała gdzie pójść. Hotel znajdował się na obrzeżach miasta, czyli było tutaj pustkowie. Rana na brzuchu przykleiła się boleśnie do brzucha. Z powodu ran, było jej już trochę słabo. Postanowiła iść drogą w stronę miasta.Wczoraj była tak pijana, że nie pamiętała którędy jechał Brandon. Z początku biegła, lecz gdy zaczęło jej się kręcić w głowie stanęła. Nawet nie zauważyła, gdy znalazła się na środku drogi. Nagle światła samochodu ją całkowicie oślepiły. Rozległ się klakson i ślizg opon. Samochód tylko lekko drasnął Maggie, lecz z powodu osłabienia, wypadek strącił ją z nóg. Ze samochodu od razu wybiegł młody mężczyzna. Był to Charlie.
-O Boże. Nic pani nie jest?- spytał podbiegając. Gdy tylko spostrzegł, że to Maggie, zmartwił się jeszcze bardziej.
-Maggie?!-krzyknął.
-Nic mi nie jest.- powiedziała słabo.Chłopak wziął ją na ręce, po czym wsadził do samochodu i przypiął pasami. Maggie była w opłakanym stanie. Miała całą zakrwawioną koszulę oraz dłonie.
-Zawiozę cię do szpitala.
-Nie, nie.- protestowała.-Muszę uciekać z tego miasta.
-To Brandon.
-Tak. Przepraszam, że ci nie uwierzyłam. Tak bardzo..- nie zdąrzyła dokączyć, ponieważ Charlie chwycił jej dłoń i powiedział:
-Nie ma o czym mówić. Sam bym sobie nie uwierzył.
Po tych słowach, Maggie straciła przytomność. Charlie przyspieszył, ponieważ chciał jak najszybciej dojechać do szpitala. Bał się, jakich mogła jeszcze doznać obrażeń. Po niecałych pięciu minutach, był już na miejscu. Szybko wziął ją na ręce i pobiegł do budynku. Tam znalazł pierwszego, lepszego lekarza. On zaś kazał mu zostać na korytarzu. W tym czasie, postanowił odwiedzić Marka. Zastał go śpiącego. Nie chciał go budzić, lecz nie miał wyboru. Lekko szturchnął mężczyznę i powiedział:
-Hej, hej obudź się. Tu Charlie.
-Charlie, co tutaj robisz?- spytał zaspany, otwierając oczy.
-Znalazłem Maggie. Jest teraz tutaj, w szpitalu.- po tych słowach Mark natychmiast, zerwał się zaniepokojony.
-Czy wszystko z nią w porządku? Dlaczego jest w szpitalu?
-Doznała kilku obrażeń.- powiedział niechętnie. Nie chciał, by się denerwował, lecz musiał mu to powiedzieć.-Lekarz teraz ją opatruje. Nie jest jednak tak źle.
-Co jej zrobił?- spytał, już bardziej spokojniej, lecz nadal był zły.
-Ugryzł ją w szyję i..- Charlie nie wiedział jak opisać tą ranę na brzuchu.-Ma na brzuchu znak w kształcie koła i pięciu pentagramów. Nie mam pojęcia, co to znaczy.
-Odprawił rytuał. Pokazał jej przeszłość. Tylko po co.
-Przyszedłem tutaj ci o tym powiedzieć. Pójdę dowiedzieć się czegoś więcej.
-Informuj mnie na bierząco.- dodał Mark. Charlie odczekał na korytarzu jeszcze jakieś pół godziny. Po tym czasie, z sali, w której była Maggie, wyszedł lekarz. Był to doktor Spencer. Przeglądał kartę zdrowia dziewczyny. Miał nieodgadnięty wyraz twarzy.
-Co z nią?- spytał poddenerwowany.
-Straciła spoko krwi, ale nawodnienie elektroitami przywróciło ją na nogi.-odpowiedział fachowo.
-Może bardziej po angielsku?
-Powraca do zdrowia.- po tych słowach uśmiechnął się i dodał -Możesz ją odwiedzić, jeśli chcesz. Powoli się wybudza.
-Proszę poczekać!- zawołał za odchodzącym lekarzem.- Nie chce pan dowiedzieć się co się stało?
-Po obejrzeniu jej ran, domyśliłem się.- powiedział poważnie, po czym odszedł. Charlie szybko wszedł do sali. Maggie była już całkowicie przytomna. Przypięta była do kroplówki, a jej brzuch i szyja były zabandażowane. Gdy tylko go zobaczyła, lekko się uśmiechnęła.
-Jak się czujesz?- spytał.
-Lepiej. Przejdźmy teraz do rzeczy.- jej głos nabrał poważniejszego tonu.- Musisz pójść do mojego domu i przynieść mi ubrania, a potem...
-Hej, hej, powoli. Na razie musisz wypoczywać.
-Nie, niczego nie rozumiesz. Muszę uciekać.
-Gdzie chcesz pójść?- spytał.
-Jak najdalej z tego miasta.- powiedziała cicho.
-Mówiłem ci już to. Nie możesz..- Maggie przerwała mu w pół słowa.
-Po prostu zrób to, o co cię proszę. Błagam.
-Dobrze. Nigdzie się nie wybieraj.- po tych słowach wyszedł w pośpiechu. Nagle, Maggie usłyszała dzwoniącą komórkę. Z początku myślała, że to nie jej, lecz odgłos wyraźnie dobiegał z jej sali. Dokładnie, z koszuli Brandona. Komórka dzwoniła tak długo, że w końcu dziewczyna postanowiła odebrać.
-Halo.- powiedziała cicho.
-Siemasz, kochanie. Czemu ode mnie uciekłaś?- Maggie od razu rozpoznała głos Brandona. Serce podskoczyło jej do gardła.- Jesteś tam jeszcze?
-Zostaw mnie w spokoju.-powiedziała przez zaciśnięte zęby. Postanowiła pokazać mu, że się go nie boi. Trudno było jednak zatuszować strach.
-Zrobiłaś się groźna, mała. Radzę opanować emocje. No więc do rzeczy. Co zamierzasz mi powiedzieć, po tym co zobaczyłaś?- spytał.
-Co to było?- to pytanie nasuwało jej się, gdy tylko to ujrzała.
-To była twoja przeszłość. Nasza, wspólna przeszłość. Byłaś wtedy samolubną, wredną dziwką. Tak, to cała ty.
-Ja nie jestem taka.-odparła ostro.
-Ty sama nie wiesz jaka jesteś!- krzyknął.-A teraz musisz zapłacić.
-Dlaczego nie zabiłeś mnie, gdy miałeś okazję?-wyszeptała cicho. Brandon roześmiał się tylko dźwięcznie.
-Skąd taki czarny scenariusz. Nie zamierzam cię zabić. Jeszcze nie.- Brandon widocznie pogrywał sobie z Maggie.-Chciałbym się najpierw tobą pobawić.
-Co masz na myśli?
-Gdybym ci teraz powiedział, to bym zepsuł całą niespodziankę.
Maggie była przerażona tym wszystkim. Szybko odłożyła słuchawkę i wstała z łóżka. Postanowiła jak najszybciej uciec stąd. Nie obchodziło ją nawet czy ma jakieś przyzwoite ubrania, czy samochód. Jeśli było trzeba, to mogła uciekać nawet piechotą i w koszuli szpitalnej. Wzięła komórkę i wybiegła ze sali. Biegła szybko, by nikt jej nie zatrzymywał. Cieszyła się z faktu iż ulice były puste. W tym samym czasie, Brandon schował komórkę do kieszeni, po czym odezwał się do stojącego z tyłu Jacka. Chłopcy właśnie wrócili do hotelu i nie zastali tam dziewczyny.
-Nie masz pomysłu, jak mogła się sama rozwiązać?- spytał, patrząc ciągle na łóżko, jak gdyby Maggie ciągla tam leżała. Po niej pozostał tam jedynie tylko krwawy ślad.
-Nie. Chociaż zostawiłeś na łóżku sztylet. Mogła go wziąść i się rozwiązać.- powiedział Jack.
-A wiesz co ja myślę?- zapytał odracając się do przyjaciela.-Sądzę, że to ty jej pomogłeś.- powiedział wprost.
-Co? Kiedy miałbym to zrobić?Przecież cały czas byliśmy razem.
-Nie pamiętasz tego małego incydentu z telewizorem? A czy ty przy okazji nie masz władzy nad elektrycznością?
-Słuchaj...-zaczął się tłumaczyć. Brandon uniósł rękę w geście, że ma być cicho.
-Od razu wiedziałem, że to ty. Masz szczęście, że mi tym nie zaszkodziłeś.
Po tych słowach Brandon z zawrotną szybkością wyszedł z pokoju, zostawiając Jacka samemu sobie. W tym samym czasie, Maggie nadal biegła poboczem drogi. Była pewna, że niedługo przekroczy miasto. Nagle zobaczyła, coś co ją całkiem zwaliło z nóg. Za znakiem przekreślającym napis Noir Seraphin Hill, stała wysoka na dwadzieścia metrów, metalowa brama. Dziewczyna była niemal całkowicie pewna, że, gdy wjeżdżała do miasta, nie było tutaj żadnej bramy. Maggie wolno podeszła. Nie było tam nawet klamki. Stała sobie tutaj po prostu, jak gdyby była tutaj od zawsze. W takim razie, jakim cudem wjechała do miasta? Dziewczyna przeszła kawałek wzdłuż bramy. Po dwudziestu metrach, okzazało się, że nie było tego końca. Maggie uderzyła kilka razy w kraty, lecz prócz siniaków, nic tym nie zyskała. Dziewczyna po raz kolejny, nie posłuchała Charliego i po raz kolejny okazało się, że to on miał rację.
-Tutaj jesteś!
Maggie wolno odwróciła się i ku jej przerażeniu ujrzała Brandona.
-Wszędzie cię szukałem. Co ty tutaj robisz? Powinnaś być w szpitalu.- powiedział z udawaną troską.
-Zostaw mnie w spokoju!- wykrzyknęła przez łzy.
-O nie, skarbie. Teraz się już mnie nie pozbędziesz. Dwieście jedenaście lat temu, wyeleminowałaś mojego brata, Michaela. Dostałaś czego chciałaś. Od teraz, będziesz mnie miała tylko dla siebie. Na zawsze.
-Nie!-krzyknęła, po czym zaczęła biec, z całych sił w głąb lasu. Tylko na chwilę, odwróciła się, by zobaczyć czy Brandon ją goni, lecz nie było tam po nim śladu. Gdy się zatrzymała, wpadła prosto w ramiona wampira. Chłopak odepchnął ją prosto na bramę, po czym zaczął się przyglądać, w co jest ubrana.
-Co tym masz na sobie? Czekaj, już cię gdzieś widziałem w podobnym ubraniu.- Brandon zaczął przechadzać się po lesie, zastanawiając się. Maggie nie wiedziała o co mu chodzi.
-Już wiem.- powiedział w końcu, po czym wyciągnął z wewntrznej kieszeni kurtki, plik kartek i zaczął je przeglądać.-Mam. Zobacz.
Brandon pokazał dziewczynie zdjęcie, sprzed kilku lat, gdy była jeszcze w szpitalu psychiatrycznym. Wyglądała tam koszmarnie. Była strasznie szczupła, blada. Miała potargane włosy i podkrążone oczy. Była także ubrana, w podobną do tej którą miała na sobie, koszulę. Dziewczyna była zaskoczona, tym, że wampir miał jej akta.
-Byłaś wtedy w szpitalu.
-Skąd to masz?- spytała, podchodząc, chcąc mu to odebrać. Chłopak jednak trzymał kartki w bezpiecznej odległości.
-Tym chcę ci pokazać, że wiem o tobie wszystko i mogę to wykorzystać przeciwko tobie.- gdy Maggie nic nie odpowiadała, Brandon ciągnął dalej.-Zniszczę cię zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Gdy wampir miał już iść, dziewczyna nagle, odezwała się.
-Słuchaj, przykro mi z tego co się stało, lecz co się stało, to się nie odstanie. Gdybyś mi tego nie pokazał, nawet nie wiedziałabym, co zrobiłam. Nie jestem taka, jak jak przeszłości. Uwierz mi.
-Chciałbym, ale ludzie sie nie zmieniają. Pokażesz swoją drugą twarz prędzej czy później.- po tych słowach odszedł. Maggie usiadła, opierając się o bramę, po czym wybuchnęła płaczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz