Jack, Carter i Charlie byli już prawie na miejscu. Całą drogę dyskutowali w jaki sposób dostaną się do środka. Największa kłótnia wybuchła między Carterem a Charlie'em. Jack jak zwykle utrzymywał stoicki spokój. W końcu jednak nie wytrzymał.
-Dosyć już tego!-krzyknął, po czym dodał już nieco spokojniej- Byliście już tam?
-Nie.- odpowiedział z miejsca Carter. Natomiast Charlie pokręcił głową.
-Ja tam byłem.- odpowiedział patrząc w okno. Gdu nikt się nie odezwał, ciągnął dalej.- Skoro żadne z nie było w tym miejscu, to dlaczego w ogóle zabieracie głos?
Ani Charlie ani Carter nie odpowiedzieli, w końcu wampir zabrał głos.
-Słuchaj, stary. Dlaczego nic nie mówiłeś? Nie miałem pojęcia.
-Nie ma o czym mówić. Z pewnością nie są to przyjemne wspomnienia.- odparł, wracają wspomnieniami do tych czasów. Już wolał zginąć niż ponownie być tam uwięzionym. Resztę drogi spędzili w milczeniu. W końcu Charlie zapytał:
-Mamy jakiś plan?- na co nikt mu nie odpowiedział, gdyż tak naprawdę nie mieli żadnego planu. Jechali tam licząc na szczęście.
***
Maggie i Brandon zostali uwięzieni w podziemnych lochach, w dużej klatce. W środku znajdowała się jedne, wąskie łóżko, podobne do tych w więzieniach. Klaty były wykonane z takiego żelaza, że nawet wampir nie dałby rady ich złamać. Brandon siedział na podłodze, przy kratach, co jakiś czas uderzając w nie głową. Natomiast Maggie cały czas przechadzała się dookoła, myślać nad jakimś planem. Nogi i ręce nieustannie jej drgały z nerwów i strachu, ale próbowała nad tym panować.
-Brandon, nie możemy się teraz poddawać. Może.. spróbuje jeszcze raz rozwalić kraty?- mówiła nerwowo. Brandon tylko głośno westchnął.
-Już próbowałem. Poza tym gdybym chociaż jakimś cudem je wyłamał, to w ciągu pięciu sekund pojawiłaby się tutaj ochrona. A wtedy byłoby jeszcze gorzej.- odpowiedział zrezygnowany. Nagle Maggie rozzłościła się.
-Skończ z tym!- wrzasnęła. On popatrzył na nią jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?
-O co mi chodzi? O to, że tobie kompletnie nie zależy. Ty chcesz zginąć.- powiedziała wolno. Brandon zaśmiał się pogardliwie, po czym spojrzał jej prosto w oczy.
-Nie chcę. Ale to nieuniknione, jakbyś jeszcze nie zauważyła. Poza tym- powiedział poważniej, odciągając wzrok od niej.- Zasłużyłem na to.
Maggie chciała zaprzeczyć, lecz ten przerwał jej ostro.
-Tak, Maggie. Zabiłem tyle ludzi. To prawda.- odparł, akcentując każde słowo. Ku zdziwieniu dziewczyny, Brandon nagle zaśmiał się głośno.
-Co cię tak śmieszy?- spytała.
-Wiesz, wiedziałem, że w końcu zginę, najprawdopodobniej zabity przez inne wampiry lub łowców, ale nigdy nie sądziłem, że mój żywot skończy się tutaj.- powiedział nadal rozbawiony wskazując na klatkę.- Na dodatek usmażony przez promienie słoneczne.
Nagle Maggie odwróciła się od niego i odeszła nieco dalej. Zakryła twarz dłonią, by ukryć
to, że płacze, lecz Brandon zauważył ten ruch. Zdziwiony, wolno wstał i podszedł do niej. Gdy stał już jakieś dwa metry od niej, chciał ją dotknąć, ale jednak nie zrobił tego.
-Co się stało? Powiedziałem coś nie tak?- spytał cicho. Maggie pokręciła przecząco głową, ale nie odwróciła się. Wampir nieśmiało dotknął jej ramienia.
-Hej, co jest?
Maggie odwróciła się i powiedziała drżącym głosem:
-Ja po prostu... po prostu nie chcę żebyś zginął.- po tych słowach wybuchła płaczem i przytuliła się do niego. Zdziwiony wampir przez chwilę stał bez ruchu, lecz po chwili odwzajemnił uścisk i odpowiedział:
-Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze.- powtarzał te słowa w kółko. Niestety sam wiedział, że są one kłamstwem. Wiedział, że to co go czeka jest nieuniknione, ale pomyślał sobie, że musi być twardy. Nie może się rozkleić. Chociażby dlatego by wesprzeć Maggie. Dziewczyna także wiedziała co go czeka, ale chciała usłyszeć od niego te krzepiące słowa "wszystko będzie dobrze". Tak mało a trochę pomogło. Jednak Maggie w dalszym ciągu była w rozsypce. To wszystko wydarzyło się, przez to, że przyjechała do Noir Seraphin Hill. Gdyby tego nie zrobiła, Mark i wiele innych ludzi by żyło. A Brandon, cóż Brandon zapewne także by żył, jakoś po swojemu. Wszystko byłoby dobrze. Ale niestety czasu nie da się cofnąć. Maggie lekko odsunęła się od Brandona i spojrzała mu w oczy. Chciała coś powiedzieć, ale nie było odpowienich słów do tej sytuacji. Ich usta znajdowały się zaledwie kilkanaście centymetrów od siebie. Nagle nie wiadomo jak, zetknęły się tworząc delikatny pocałunek. Brandon przytrzymał delikatnie jej głowę i znowu złożył na jej ustach pocałunek, lecz tym razem dłuższy i bardziej namiętny. Przerwali go tylko po to, by chwilę odetchnąć. Następnie, nie wiadomo jak, znaleźli się na łóżku. Znowu całowali się namiętnie. Maggie zaczęła ściągać z niego, i tak już podartą koszulę, a Brandon rozpinał właśnie guziki u jej koszuli. Gdy byli już pół nadzy, zaczął całować jej szyję. W tym właśnie momencie zorientował się jak bardzo jest głodny, ale to nie było teraz ważne. Nie mógł się powstrzymać. By nie wyszły mu kły, oderwał się od szyi i zaczął całować jej brzuch. Maggie przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Gdy dotarł do małej blizny, będącej ,pamiątką po owym rutuale, który właśnie on poprowadził, oderwał się na moment i podniósł się trochę, wpatrując się w znak. Dziewczyna otworzyła oczy i także usiadła. Dotknęła jego policzka i powiedziała cicho:
-Wszystko jest dobrze.- po czym pocałowała go mocno. Całowali się długo, podczas, gdy Brandon błądził dłonią po jej udzie. Nie bawiąc się dalej w grę wstępną, zdjął jej bieliznę. Maggie także chciała zrobić to w jego przypadku zręcznie, lecz wychodziło jej to niefortunnie. Brandon błyskawicznie zdjął spodnie, potem bokserki. Następnie wszedł w nią wolno. Maggie jęknęła cicho, odchylając nieco głowę. Wampir podczas tego ponownie całował jej szyję. Następne ruchy były już bardziej dynamiczne, lecz Brandon starał się być dla niej delikatny. Kuszący zapach szyi sprawił, że wampirowi wyszły kły. Natychmiat odsunął głowę skupiając się na Maggie. Ona czuła o co chodzi.
-Zrób to.- powiedziała ledwo. Brandon podniósł nieco dziewczynę przechylając ją do pozycji siedziącej. Maggie patrzyła na niego uważnie. Wampir z początku pocałował ją delikatnie, po czym zatopił swoje ostre kły, w jej szyi. Maggie głośno jęknęła, jednakże nie z bólu, lecz rozkoszy. Pił łapczywie jej słodką krew, przytulając ją mocno do siebie. Dziewczyna czuła, że momentalnie eksploduje z rozkoszy. Jednak nagle oderwał się, po czym mocno przytulił ją do siebie. Siedzieli tak przez chwilę przytuleni, oddychając ciężko. W końcu Brandon delikatnie ją odsunął i zaczął się ubierać, nie patrząc już na nią. Wtedy Maggie poczuła się nagle tak skrępowana, więc także wzięła swoje rzeczy i zaczęła je na siebie wkładać. W ogóle się przy tym nie odzywali, ani nie patrzyli na siebie. Maggie czuła się odrobinę skołowana, gdyż to był jej pierwszy raz, a nie spodziewała się, że przeżyje go we więziennych lochach z wampirem. Natomiast Brandon miał wyrzuty sumienia, gdyż wiedząc, że za kilka godzin zginie, robił jej nadzieje na coś więcej. Natychmiast musiał ostudzić te uczucia. Nie chciał tego, ale gdyby tego nie zrobił, byłoby jeszcze gorzej. Błyskawicznie włożył na siebie jedynie spodnie, bez bluzki, gdyż była cała rozerwana i odwrócił się do niej. Maggie była właśnie w trakcie zapinania guzików koszuli. Uśmiechnęła się do niego lekko, lecz on patrzył na nią z powagą. Usiadł na krawędzi łóżka i powiedział:
-Słuchaj..- lecz już po chwili przerwał szukając odpowiednich słów. Maggie wiedziała, że nie będzie to przyjemna rozmowa, więc usiadła obok niego.- To co się przed chwilą wydarzyło... było pod wpływem impulsu. O zdrowych zmysłach, nie doszłoby do tego.- powiedział szybko, odwracając wzrok. Maggie nadal na niego patrzyła z rozczarowaniem wypisanym na twarzy.
-Co ty mówisz.- powiedziała cicho, chwytając go za rękę, lecz on zabrał ją. Wiedział, że słowa, które teraz wypowie zabolą ją najbardziej, ale musiał to zrobić dla jej dobra. Spojrzał na nią lodowatym wzrokiem.
-Nic nas nie łączy. No, może nienawiść.
-To nie prawda. Nie okłamuj mnie. Nie okłamuj siebie.- podniosła głos. Brandon zaśmiał się krótko, po czym powiedział cicho:
-Zrobiłaś to, ponieważ niedługo zginę.- po tych słowach nastąpiła długa cisza. Maggie chciała coś powiedzieć, przynajmniej zaprzeczyć, ale po prostu nie mogła. Zaczęła się zastanawiać czy on przypadkiem nie ma racji, czy nie zrobiła tego, ponieważ czekał go koniec. Po chwili jednak energicznie pokręciła głową i powiedziała stanowczo:
-To nie prawda. Zrobiłam to, bo...- podczas, gdy dziewczyna szukała odpowiedniego wyrażenia, Brandon wstał szybko i krzyknął:
-No odpowiedz! Dlaczego to zrobiłaś!
-Bo coś do ciebie czuję!- odkrzyknęła, mając już łzy w oczach. Nie pozwalała im jednak spłynąć po policzkach.
-Co możesz czuć do takiego potwora jak ja?!- spytał, wskazując z pogardą na siebie. Maggie nie odpowiedziała, tylko spuściła wzrok.
-To dlaczego ty to zrobiłeś?- spytała ledwo słyszalnie. Brandon, wówczas stojący tyłem do niej, odwrócił się i odpowiedział najbardziej chamsko, jak tyko przyszło mu do głowy:
-Bo chciałem sobie użyć po raz ostatni.- dla dodania efektu chciał się uśmiechnąć, ale za bardzo mu to nie wyszło, gdyż broda lekko mu drżała. Nagle Maggie z wściekłością wstała i podeszła do niego.
-Dlaczego kłamiesz! Wiem, że kłamiesz! Czułam to, że nie robiłeś tego, tylko dla przyjemności, ale dlatego, że coś do mnie czujesz.
-Dlaczego nie możesz tego w końcu pojąć, że ciebie nie kocham!- wrzasnął.- Jesteś głupia jeśli sądzisz inaczej.
Tym razem Maggie nie mogła powstrzymać łez, które spłynęły jej ciurkiem po policzkach. Zamachnęła się i uderzyła go mocno w twarz. Zabolało to bardziej ją niż jego, ale poczuła jakąś satysfakcję. Nie powiedziała już nic, tylko odwróciła się, usiadła na łóżku i schowała twarz w dłoniach. Brandon usiadł z powrotem, opierając się o kraty. Czuł się potwornie, ale musiał tak zrobić. Zaczął mrugać szybko, by łzy, które napłynęły już na początku rozmowy, zniknęły.
***
Annie siedziała cały czas na kanapie, patrząc niewidzącym wzrokiem na telewizor. Cały czas martwiła się o nich, czy w ogóle jeszcze żyją. Nerwowo obgryzała paznokcie, gdy nagle rozległo się głośno pukanie do drzwi. Gdy to usłyszała, serce podskoczyło jej do gardła. Wolno podeszła do drzwi. Łomotanie z każdą chwilą narastało. Nie chciała tak po prostu otwierać, więc najpierw spojrzała w wizjer. Przed drzwiami stał młody, postawny mężczyzna. Miał kręcone blond, włosy i jasno zielone oczy. Annie od razu poznała, że to on wraz z dwójką pozostałych aniołów był w Angel's Cafe. Nie chciała otwierać, ale wiedziała, że jeśli będzie trzeba, ten wywarzy drzwi. Drżącymi dłońmi odkluczyła i wolno otworzyła. Twarz mężczyzny nie odzwierciedlała żadnych emocji. Spojrzał uważnie w jej oczy i spytał:
-Gdzie jest Margarett?- jego głos był niezwykle niski i poważny. Annie przez kilka sekund nic nie odpowiadała tylko wpatrywała się w niego z przerażeniem.
-N-nie wiem.- wyjąkała. Anioł zrobił tylko zniecierpliwioną minę i wejrzał do środka.
-Słuchaj, nie chce mi się z tobą bawić w jakieś gierki. Masz pojęcie kim ja jestem?- spytał. Ton jego głosu wskazywał na to, że był już lekko zdenerwowany.
-Nie wiem gdzie ona jest.- odpowiedziała pewnie. Nagle zza pleców blondyna pojawiła się pozostała dwójka. Annie jeszcze bardziej się przeraziła, ale postanowiła utrzymywać pokerową twarz. Kobieta stanęła na czele.
-Wpuść nas.- powiedziała ostro. Czarownica spojrzała na nią groźnie i odpowiedziała:
-Nie.- dziewczyna ze śmiechem, odwróciła się do swoich towarzyszy, którzy nadal zachowywali powagę. Następnie ponownie spojrzała na Annie i odepchnęła ją tak mocno, że ta poleciała jakieś dziesięć metrów w głąb pokoju, po czym walnęła w ścianę. Na szczęście nie uderzyła się na tyle mocno, by stracić przytomność. Była jednak nieco skołowana. Wolno wstała, podpierając się ręką.
-Czym wy jesteście?- wyszeptała przez zęby. Kobieta z politowaniem spojrzała na nią.
-Wy, wiedźmy jesteście takie dociekliwe. Cóż, jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć, jestem Lea.- powiedziała wskazując na siebie, swoim chudym palcem.- To jest
Mężczyźni nadal mieli poważne miny, badawczo rozglądając się po pomieszczeniu.
-A teraz przejdźmy do rzeczy. Gdzie ona jest?- zapytała, podchodząc do niej. Wyglądała nieziemsko pięknie. Dzisiaj miała na sobie leginsy, czarny żakiet, prezentujący jej idealny biust, a do tego wysokie botki. Włosy pozostawiła w artystycznym nieładzie, chociaż wyglądała jakby wyszła prosto od fryzjera. Krwistoczerwone usta wykrzywiła w grymasie. Wolno podeszła do czarownicy, następnie przydusiła ją do ściany i powiedziała:
-Słuchaj, mała, jeżeli nam nie powiesz to i tak sami się dowiemy, ale wtedy na dodatek zginie więcej osób. Możliwe, że w tym ty. Gadaj!- wrzasnęła, tak, że Annie aż sie wzdrygnęła. Mimo strachu uśmiechnęła się krzywo i powiedziała wyzywająco:
-Idźcie do piekła!- Lea spojrzała na nią, tak jakby miała ją zabić, lecz po chwili opanowała się. Wyjęła z kieszeni małą, srebrną zapalniczkę i zapaliła.
-Co się stanie, gdy podpalimy czarownicę.- powiedziała, tak jakby mówiłą do dzieci w szkole. Widząc przerażenie w oczach Annie, zaśmiała się złowieszczo. Podsunęła ogień pod jej twarz, podczas gdy dziewczyna próbowała się uwolnić. Lea powtórzyła po raz kolejny swoje słowa- Gdzie ona jest?
Nagle ktoś z trzaskiem otworzył drzwi. Był to Joe. Poprawił swoją marynarkę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Lea schowała zapalniczkę i podeszła do wampira.
-Co tutaj się do cholery dzieje?- spytał, jak zwykle spokojnie. Następnie rozglądając się w około spytał- Gdzie są wszyscy?
Nikt mu nie odpowiedział. Annie nadal była zbyt przerażona by cokolwiek powiedzieć, natomiast Lea zbyt wściekła, gdyż przeszkodzono jej. Wampir nie zwrócił nawet uwagi na całą zaistniałą sytuację. Przeszedł do drugiego pokoju, następnie do kolejnego, w końcu wrócił do nich i spytał:
-Gdzie jest Maggie, Brandon, ktokolwiek? Annie?- podszedł do niej i dotknął jej policzka.- Coście za jedni tak w ogóle?- wolno podszedł do przybyszów. Zlustrował wzrokiem mężczyzn, następnie przeszedł do kobiety.
-Jesteśmy serafami.- odpowiedziała, jak gdyby to było oczywiste. Założyła ręce na piersi i spytała- Gdzie jest Margarett.
-Nie mam pojęcia.- odpowiedział wolno, robiąc zamyśloną minę.
-Dlaczego w ogóle z nimi rozmawiasz?- odezwała się w końcu pretensjonalnie. Joe spojrzał na nią przelotnie.
-Co tutaj robicie i do czego wam Maggie?- zapytał, ignorując poprzednie pytanie. Rudowłosa przeczesała leniwie włosy i odwróciła się do swoich towarzyszy.
-Idziemy. Tutaj niczego się nie dowiemy- po tych słowach, po kolei zaczęli wychodzić. Jednkaże ruda na chwilę odwróciła się i powiedziała do Annie- To jeszcze nie koniec.
Joe nic nie powiedział, aż do ich wyjścia. Podszedł zdecydowanie do czarownicy i wyszeptał:
-Gdzie jest Maggie?- Annie chciała znowu zaprzeczyć, ale on silnie nią potrząsnął i odrzekł- No już nie są przelewki. Dobrze wiesz, że oni ją znajdą. To tylko kwestia czasu. Natychmiast masz mi powiedzieć gdzie ona jest. Musimy być szybsi.
Po tych słowach, Annie rozpłakała się i potrząsnęła głową.
-I tak nie możemy nic zrobić. Maggie i Brandon siedzą w więzieniu.- z początku Joe nie zrozumiał, lecz gdy Annie znacząco kiwnęła głową, wampir zrobił przestraszoną minę.
-Musimy tam jechać. Teraz.
-Nie. Jack, Carter i Charlie tam pojechali.- wyjaśniła, po czym dodała łamiącym głosem- Nie odzywali się jeszcze. Słuchaj, jesli tam pojedziemy narobimy jeszcze większego bałaganu. Musimy zostać.
Joe nic nie odpowiedział, tylko usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach.
***
Cała trójka siedziała w samochodzie, już od ponad pół godziny. Znajdowali się dokładnie na przeciwko olbrzymiej budowli, w której uwięzieni są Maggie i Brandon. Cały ten czas siedzieli w ciszy, rozmyślając nad jakimkolwiek planem. W końcu Charlie powiedział na głos, to nad co każdy z nich myślał:
-Musimy natychmiast coś zrobić. Nie wiemy przecież ile mamy czasu.
-Jeśli wejdziemy tam nieprzygotowani..-zaczął spokojnie Carter, lecz Jack natychmiast mu przerwał.
-Charlie ma rację. Musimy tam pójść teraz.- po tych słowach, wampiry wysiadły wolno ze samochodu. Jack otworzył bagażnik i zaczął wyjmować całą broń jaką zabrali. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. Charlie w tym czasie szukał w kieszeni tabletek przeciwbólowych. Nie mógł już wytrzymać, tak go bolała noga. Nie powinien w ogóle chodzić bez laski, a co dopiero walczyć, ale nie miał wyboru. Wyjął dwie ostatnie tabletki i połknął je. Następnie dotknął delikatnie bolącego miejsca i skrzywił się. Carter to zauważył.
-Wszystko w porządku?- spytał dyskretnie, podchodząc do niego. Charlie natychmiast opamiętał się i wysiadł ze samochodu.
-Oczywiście.- odpowiedział pewnie. Wampir spojrzał na niego uważnie.
-Słuchaj, tam gdzie idziemy nie ma miejsca na słabości. Mamy naprawdę niewielkie szanse na to, by... wygrać, a ty niestety będziesz nas tylko spowalniać.- wyjaśnił mu cicho.
-Jestem tutaj po to, by uwolnić Maggie. Nie wycofam się, chociażbym miał zginąć.- powiedział zdecydowanie, biorąc od niego broń.
***
Maggie i Brandon cały czas siedzieli w ciszy, nawet na siebie nie patrząc. Nagle usłyszali jakieś podniesione głosy i kroki. Dwóch wampirów wyszło zza rogu, prowadząc Ricarda. Cały czas wyrywał się i wykrzywał przekleństwa po hiszpańsku. Jeden z nich otworzył klatkę, która znajdowała się obok Brandona i Maggie, i wrzucił hiszpana tam. Chłopak upadł, ale prawie natychamiast podbiegł do krat i znowu zaczął krzyczeć. Dziewczyna niepewnie podeszła na skraj klatki, tak, że dzieliły ich tylko kraty.
-Hej, Ricardo co się stało?- spytała cicho. On westchnął cicho i przysiadł się obok niej.
-Zabrali Mię.- odpowiedział smętnie.
-Gdzie? Co się teraz z nią stanie?
-Została skazana na lincz. Zabrali ją do sali egzekucyjnej.
-Ale.. przecież wyjdzie z tego cało, prawda?- zapytała, z nadzieją, chcąc go pocieszyć. Ricardo pokręcił wolno głową.
-Nikt z tego nie wychodzi cało. Biczują cię tak długo, aż nie wykrwawisz się na śmierć. Posługują się takimi narzędziami, że czujesz jakby skóra odrywała się od mięśni.- mówił. Maggie nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Przecież ją czekało to samo niebawem. Gdy usłyszała kroki zmierzające na dół, serce zaczęło jej bić szybciej. Była prawie pewna, że to po nią. Mimo iż wiedziała, że im nie ucieknie, pobiegła w najdalszy kąt klatki. Tym razem jednym z wampirów była kobieta. Miała ciemną karnację i była niezwykle drobna, lecz było wiadome, że silna. Otworzyła klatkę, ale nie weszła do środka. Wskazała potężnemu strażnikowi, by poszedł po Maggie.
-Nie, proszę..- błagała, chcąc jakoś ominąć go, jednakże było to niemożliwe. Wampir błyskawicznie ją złapał i skuł kajdankami. Brandon przyglądał się temu spokojnie, lecz w środku szalał z rozpaczy. Chciał, pragnął coś zrobić, zabić ich i uwolnić Maggie, ale pogorszyłoby to jeszcze sprawę. Dziewczyna rzuciła mu ostatnie pełne tęsknoty spojrzenie i została wyprowadzona z klatki. Wampirzyca spojrzała na niego i powiedziała:
-Grzeczny chłopiec.
-Dobrej drogi.- krzyknął jeszcze Ricardo. Po tych pożegnalnych słowach, zniknęli zza rogiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz