Strażnicy wyprowadzili ją po schodach na górę. Następnie ciemnoskóra wampirzyca otworzyła wielkie, żelazne drzwi i popchnęła ją. Maggie przez cały czas wrzeszczała i wyrywała się, lecz na nic się to zdało. Bo czym była jej siła, w porównaniu z wampirzycą. Korytarz przez który była prowadzona całkiem się różnił od poprzednich. Ściany miały kolor krwistej czerwieni, wręcz przypominały krew. Widoczne były także, gdzienie gdzie ślady po paznokciach. Wprawiło to dziewczynę w takie osłupienie, że zamilkła nagle. W oddali słyszała potworne krzyki, które nasilały się z każdą sekundą. Gdy w końcu doszli do wysokich, mosiężnych drzwi, nie weszli od razu, tylko czekali...Maggie drżącymi dłońmi zakryła uszy, gdyż krzyki były tak potworne. Łzy zaczęły ciurkiem płynął jej po policzkach. Strażniczka, widząc to, parsknęła śmiechem. Po chwili Maggie przymknęła także oczy. Wiedziała, że idzie właśnie na śmierć..., ale chciała już po prostu być po wszystkich. Chciała by ten ból się skończył. Chciała odpocząć w końcu. Nagle krzyki całkowicie ustały. Przeraziło to Maggie jeszcze bardziej niżeliby było ją słychać. Wampirzyca popchnęła lekko drzwi, które otworzyły się z łoskotem. Dziewczyna patrzyła na to wszystko z przerażeniem i bezradnością. Teraz już się nie broniła. Bała się tylko nadchodzącego bólu. Strażnik wprowadził ją do środka, następnie przykuł do leżącego na środku kamienia. Obok leżało całkowicie zniszczone ciało Niny. Maggie musiała odwrócić wzrok, by nie zwymiotować. Twarz hiszpanki była tak zmasakrowana, że nie daliby jej rady teraz rozpoznać. Oprócz tego wnętrzności dosłownie wylewały się na zewnątrz. Wampir z uśmimechem chwycił jedną dłonią bezwładne ciało Niny i rzucił je gdzieś w kąt. Dopiero teraz Maggie rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w małej, okrągłej arenie. W okół siedziała zgraja rozgadanych wampirów i wampirzyc. Natomiast centralnie na przeciwko, na tronie zasiadł król, a obok niego, na zwykłym krześle Louis. Rozmawiał o czymś zawzięcie ze swoim panem. W końcu król wstał i podszedł do barierki, która odgradzała trybuny od tak zwanej sceny. Spojrzał na Maggie z uśmiechem, po czym przemówił:
-Moi drodzy. Zebraliśmy się tutaj po to, by ukarać Margarett Steward za morderstwo- wrzasnął, na cdo wampiry zadowoleni krzyknęli, unosząc ręce ku górze. Król zaśmiał się, po czym żartobliwie spytał- Czy ktoś może chciałby uratować biedną, bezbronną Maggie?
Publiczność zareagowała gromkim śmiechem na te słowa. Dziewczyna z płaczem przyglądała się temu przerażona. Pociągnęła lekko kajdankami, lecz te za nic nie chiały puścić. Gdy Wilhelm skończył się śmiać usiadł z powrotem na tronie i zwrócić się do Louisa.
-Załatw to. Byle nie za krótko.
-Ja mam to zrobić?- spytał nieco zdziwiony i rozczarowany. Wampir sądził iż król stawia go nieco wyżej od pozostałych. Myślał nawet, że mógłby kiedyś zostać jego zastępcą, tak więv te słowa rozczarowały go. Król spojrzał na niego surowo.
-Mam dwa razy powtarzać?
-Oczywiście, że nie. Wybacz.- odpowiedział nerwowo, uśmiechając się. Zdjął swoją marynarkę od Gucci i zszedł na dół. Podszedł do Maggie i jednym ruchem rozerwał jej koszulę na plecach. Następnie gdzieś zniknął zza drzwiami, by za chwilę przyjść z małym stolikiem, na którym znajdowały się różne narzędzia. Dziewczyna, widząc to, odsunęła się od Louisa na tyle ile pozwolił jej łańcuch. Wampir chwycił w dłoń długi, czarny bicz i podszedł do niej. Następnie wyczekująco spojrzał na króla. Ten lekko skinął głową, na co Louis odchylił się i zadał jej silny cios. Maggie wrzasnęła z bólu. Okazało się, że nie był to taki zwyczajny bicz, gdyż zakończony był maleńkimi ostrzami, które boleśnie wbijały się w skórę. Louis pociągnął za niego, by odkleić go od niej, co pozostawiło na jej ciele krwawe rany. Wampiry na trybunach zaczęły krzyczeć i śmiać się. Maggie leżała na podłodze, chcąc jak najszybciej umrzeć. Tym razem Louis chwycił zwykły bat i po prostu zaczął ją nim okładać. Za każdym razem bolało coraz bardziej, co powodowało iż krzyczała jeszcze głośniej. Gdy Maggie myślała, że nie może bolić bardziej, nadchodziła kolejna fala. Bat był już cały od krwi, podobnie jak oszpecone ciało dziewczyny. Publiczność dopingowała Louisa, krzyczała, śmiała się. To była dla nich rozrywka. W momencie, gdy wampir zamachnął się, by zadać ostateczny, śmiertelny cios, Maggie zamknęła oczy. Wiedziała, że to już koniec. Pomyślała o Charliem, co z nim jest, czy jest bezpieczny. Pomyślała również o Marku i mamie, że niedługo ich zobaczy. Jednakże ktoś jeszcze przemknął jej przez myśl; Brandon. Czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy..o jej uczuciach do niego. Właśnie w tym momencie król podniósł dłoń.
-Louis, dosyć.- powiedział cicho, lecz stanowczo. Wszystkie wampiry umilkły. Niektóre były wręcz niezadowolone, wpatrywały się w swojego pana pretensjonalnie. Louis także spojrzał na niego zdziwiony.
-Ale przecież..-zaczął, lecz Wilhelm natychmiast mu przerwał.
-Powiedziałem coś. Zostaw ją!- wrzasnął na co, zrobiło się cicho. Wszyscy byli przerażeni jego nagłym wybuchem. Louis także wypuścił bat z dłoni, patrząc na niego ze strachem. Maggie była półprzytomna, nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Wampir czekał na kolejne polecenie władcy, który najwyraźniej głęboko się zastanawiał co zrobić. Po jakichś pięciu minutach, odezwał się.
-Zabierz ją do celi Brandona.
-Co? Ale dlaczego, przecież..- Wilhelm znowu mu przerwał ostro.
-To będzie jego ostatni posiłek...
Louis uśmiechnął się, następnie rozpiął kajdany i pociągnął ją w stronę wyjścia. Na sali panowała cisza, nikt nie sprzeciwiał się woli króla.
Maggie nie miała już siły by poruszać nogami. Pozostała tylko bezwładna w ramionach Louisa, który ciągnął ją z powrotem na dół. Próbowała coś powiedzieć cokolwiek, ale z trudem otwierała usta, z których wydobywał się tylko cichy jęk. Wampir sprawiał wrażenie jakby tego nie słyszał. Mimo iż chciała umrzeć jak najszybciej, by poczuć choć troszkę ulgii, pojawiła się w niej iskierka nadzieji iż może, ale tylko może uda jej się przetrwać. Przecież Brandon by jej nie skrzywdził, prawda? Prawda..? Droga w dół ciągnęła się w nieskończoność, bezwładne nogi co chwila uderzały o zimne kafelki raniąc jeszcze bardziej jej nogi. Gdy schodził po schodach, Louis uniósł ją lekko nad zienią, by nie zranić jej jeszcze bardziej. Brandon cały czas czuł, że coś jest nie w porządku, gdyż krzyki słyszalne z góry ucichły za szybko i coraz mocniej wyczuwalna była woń krwi. Gdy zobaczył Maggie i Louisa, poderwał się i spojrzał na nią z przerażeniem. Dziewczyna patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Co to ma być, do cholery?-spytał Louisa, podchodząc do krat. Wampir otworzył klatkę i wrzucił tam Maggie, która z głośnym łoskotem wylądowała na zimnej posadce. Następnie zamknął klatkę i powiedział z wrednym uśmieszkiem:
-Twój ostatni posiłek. Życzę smacznego.- po tych słowach, poszedł pospiesznie na górę. Ricardo wstał i podszedł na skraj swojej klatki, wpatrując się w dziewczynę z przerażeniem i niepokojem.
-Czy ona żyje?- spytał cicho. Wampir nie odpowiedział tylko wolno do niej podszedł. Ukucnął i dotknął jej policzka. Maggie odwróciła głowę by spojrzeć na niego. W jej oczach malował się strach i ból. Bezgłośnie błagała go by jej pomógł. Brandon delikatnie wziął ją w ramiona, ona jęknęła cicho z powodu ranach na plecach. Dopiero gdy ją podniósł zauważył małą plamę krwi. Jego nozdrza rozszerzyły się, a kły wysunęły się nieco. Wpatrywał się w nią z głodem w oczach. Przyłożył usta do jej szyi. Na twarzy Maggie budziło się przerażenie. Słabymi dłońmi próbowała go odepchnąć, lecz jaka jest siła słabej, rannej dziewczyny, podług głodnego wampira.
-Co ty wyprawiasz! Zostaw ją!- wrzasnął Ricardo, waląc w kraty. Brandon jakby nie słyszał. Przymknął oczy i pocałował ją w szyję, wdychając tym samym jej zapach pomieszany z wonią krwi. Uchylił usta by wbić kły w jej szyję i właśnie w tym momencie Maggie jęknęła błagalnie "Brandon". Słysząc jej głos, zamarł, spojrzał na nią przerażony. Puścił ją i błyskawicznie odsunął się jak najdalej od niej. Dłonie założył za kraty, by przez przypadek nie pobiec do niej. Nie panował teraz nad swoim ciałem. Bał się, że może ją zaatakować. Kły wyszły mu już maksymalnie, przyłapał się nawet na tym, że obliznął się i znowu zaczął się przybliżać w jej kierunku.
-Brandon! Zostaw ją! Opamiętaj się!-krzyczał raz po raz hiszpan, chcąc rozpaczliwie ją uratować. Wampir znów wzdrygnął się i podleciał do krat, tym razem stał tyłem do niej. Oddychał głęboko chcąc się uspokoić. Cały drżał, krople potu spływały mu po czole. Z całej siły pragnął zapanować nad sobą, lecz z tego względu, że nie pożywiał się tak do pełna od dłuższego czasu, był bardzo, ale to bardzo głodny. Krew z podłogi zaczęła toczyć się w jego stronę. Jego zwierzęca natura wzięła przewagę nad ludzką. Odwrócił głowę w jej stronę, wpatrując się w nią z szaleństwem w oczach. Wewnątrz jego umysłu toczyła się walka. Nagle wrzasnął niemiłosiernie i upadł na kolana. Drżące dłonie położył na głowie. Szarpnął swoje krótkie włosy, jak gdyby chciał je wyrwać. Ricardo ze strachu aż cofnął się bardziej w głąb swojej klatki. Nagle poderwał się i walnął w brzeg klatki, zaczął wołać o pomoc i z szybkością światła zaczął przemieszczać się w każdy kąt, chcąc być jak najdalej jej, by nie zrobić jej krzywdy. W pewnym momencie nawet znalazł się na suficie. Poruszał się w takim tempie, że hiszpanowi i Maggie tylko migał przed oczami. Dziewczyna, z powodu dużego ubytku krwi, zaczęła tracić świadomość. Patrzyła na niego bez wyrazu twarzy, jednakże jedna łza splynęła jej po policzku. W tym samym momencie Brandon zatrzymał się. Nadal stał tyłem do niej. Ramiona założył na kratę i jęknął z bólu. Nagle poczuł dotyk dłoni na swoim ciele. Wzdrygnął się i od razu odwrócił. Uchylił usta i wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył kto, a raczej co się przed nim znajdywało.
***
Charlie, Carter i Jack zabrali tyle broni ile zdołali udźwignąć i poszli wolno i niepewnie w kierunku budowli.
-Dlaczego nie ma straży?- wyszeptał Carter do Jacka. Wampir spiął się nieco przyspieszając kroku i powiedział z przerażeniem w głosie:
-Straży nie ma tutaj tylko w jednym przypadku. Gdy odprawiane są egzekucje.
-Czyli, że..-zaczął Charlie, lecz Jack mu przerwał i odpowiedział krótko:
-Tak.
Chłopak także przyspieszył kroku i chwilę później znajdowali się już przy ścianie pałacu. Jack prowadził, potem Charlie, na końcu Carter. Nikt się nie odzywał, gdyż bali się, że jakiś wampir ich usłyszy. Wtedy byłby już koniec. Mieli plan by wziąść ich z zaskoczenia, to był jedyny sposób by nie zginęli od razu. Szli wolno uważając na każdy swój krok. Gdy stanęli przed głównymi drzwiami Carte powiedział pretensjonalnie:
-Chyba nie jestesmy takimi idiotami by iść głónym wejściem.
-Przecież i tak nikogo tam teraz nie ma.
-Lepiej chodźmy bocznym wejściem.-wyszeptał idąc w kierunku wielkiego ogrodu. Jack ostro go zatrzymał i powiedział przez zęby:
-Idziemy tam gdzie ja mówię.
-Nie mam zamiaru cię słuchać.- zamknął jego ramię w żelaznym uścisku.
-Teraz ja tutaj dowodzę. Masz robić co ci każę jeśli chcesz przeżyć. Ja tutaj byłem, ty nie.- puścił go i uchylił lekko drzwi wejściowe. Carter poprawił kurtkę, która zwisała z niego niedbale i ruszył za nimi. Zamknęli cicho za sobą i rozejrzeli się. Charlie naładował broń.
-To co teraz, rozdzielamy się?
-Tak. Carter idzie na dół, a ja i ty rozejrzymy się na górze.- zarządził Jack.
-Lepiej by było gdyby cała trójka się rozdzieliła. Tak będziemy mieć większe szanse na to by ich znaleźć.- zaproponował chłopak i założył broń na ramię.
-Nie, Jack ma rację. Ja idę na dół, on z tobą.- dodał Carter. Zanim Charlie zdążył zaprotestować, dodał- Wiem, że jesteś silny, stary, ale nie jesteś w pełni sprawny.- spojrzał na jego nogę. Charlie spojrzał na Jacka oczekując wsparcia, lecz ten się nie odzywał.
-Czuję się dobrze. Poradzę sobie.- powiedział dosadnie.
-Idziesz ze mną. Koniec tematu. Nie możemy pozwolić sobie na stratę chociaż jednego. Jest nas tylko troje- po tych słowach, Carter skierował się ku zejściu do lochów, Jack, nie czekając na Charlie'ego zaczął iść po schodach na górę. Chłopak westchnął i chcęc nie chcąc poszedł za nim. Szli wolno po miękkim dywanie wzdłuż korytarza. Nagle usłyszeli zbliżające się ku nim kroki. Nie było gdzie uciec, więc Jack wpadł na pewien pomysł.
-Schowaj broń.- powiedział bezgłośnie. Charlie nie ruszał się, tylko wpatrywał się z przerażeniem przed siebie. Jack zabrał mu strzelbę i kołki, schował do dużej donicy obok i przysypał troszkę piaskiem. Była ona na tyle wielka, że kwiat przykrywał niemal wszystko. Następnie klepnął lekko w twarz chłopaka i wyszeptał:
-Uspokój się, będzie dobrze, mam plan.- gdy Charlie lekko kiwnął, w tym momencie zobaczyli parę wampirów. Obydwoje byli elegancko wystrojeni. Kobieta o krótkich blod włosach i wyrazistych oczach miała okrągłą twarz i duże, pełne usta. Na szczupłej sylwetce widniała czerwona sukienka sięgająca ziemi, z wycięciem u nogi, głębokim dekoldem i bez ramiączek. Mężczyzna był bardzo wysoki i masywny. Miał krókie, czarne włosy i ciemne, niemal czarne oczy. Ubrany był w elegancki smoking. Gdy ich zobaczyli, podeszli do niech z zaciekawieniem. Blodnynka spoglądała cały czas na Charlie'ego. JAck uśmiechnął się do nicj jak gdyby nigdy nic.
-James, jak miło cię widzieć. Gigi.- pokłonił się jej.- Jak zwykle pięknie wyglądasz.
Kobieta chcąc nie chcąc uśmiechnęła się promiennie i skłoniła lekko. James patrzył na niego podejrzliwie.
-Co ty tutaj robisz, Jack?Znowu coś przeskrobałeś?- uniósł brew i założył ręce na piersi. Wampir spojrzał nerwowo na ich stroje i palnął bez zastanowienia:
-Przyjechaliśmy na przyjęcie.
-Z nim?- spytał zdziwiony, wskazując na człowieka. - No chyba, że przywiozłeś przekąskę.- obliznął się, patrząc teraz na chłopaka.
-O czym wy mówicie? On przecież nie jest człowiekiem. Jest nowonarodzonym wampirem.- powiedział dosadnie, patrząc im w oczy. Gigi i James wymienili spojrzenia, następnie przypatrzyli się dokładnie Charlie'emu.
-Dlaczego on nic nie mówi?- spytała kobieta ostrym tonem. Jack zerknął na niego ze strachem w oczach. Charlie stał bez ruchu, jakby był posągiem. Tylko oczy zdradzały przerażenie.
-Bo...jest nowy. Nie czuje się tutaj jeszcze komfortowo. Nie pamiętacie jak to było z wami?- uśmiechnął się nerwowo.
-No dobrze.- odpuścił w końcu James, lecz po chwili zauważył- Skoro idziecie na przyjęcie, dlaczego jesteście tak ubrani?
Jack już nie wiedział co wymyślić, na szczęście Gigi wybawiła ich z opresji.
-O James, nie męcz już tak tych biedaków. Za chwilę znajdziemy im coś odpowiedniego.- podeszła do Charlie'ego, wzięła go za rękę i pociągnęła w przeciwną stronę. Mimo iż zapierał się i chciał zaprzeczyć, to i tak już nic nie mógł zrobić.
-Pójdę z nimi.- powiedział od razu, chcąc iść w ich kierunku, lecz James zagrodził mu drogę.
-Nie, ty pójdziesz ze mną.- nie czekając na niego poszedł wzdłuż korytarza. Jack chcąc nie chcąc poszedł za nim.
***
W tym samym czasie Annie była na zapleczu w Angel's Cafe i przebierała w miksturach, które znajdowały się w lodówkach i zamrażalnikach. Nagle do pomieszczenia wszedł Joe.
-Co ty wyprawiasz?- spytał zniecierpliwiony, opierając się o framugę. Dziewczyna spojrzała na niego, po czym zaczęła wyjmować flakoniki.
-Jadę tam. Muszę im pomóc. Czuję, że są w tarapatach.- zapakowała do małej torebki strzykawki i kilka małych flakoników.
-Myślisz, że cię tam puszczę? Nie ma mowy.- zaprotestował ostro.
-No to jedź ze mną- mówiła nadal, nie patrząc na niego. W spodnie włożyła mały pistolet z drewnianymi kulami, a w pasek dwa drewniane kołki. Joe podszedł do niej wolno.
-Jesteś mi tutaj podszebna. Nie możesz tam jechać. Zabiją cię.- dotknął jej ramienia.
-Tam jest Jack.- powiedziała dosadnie- Nie pozwolę mu zginąć. Nie powstrzymasz mnie. Po za tym musisz tutaj zostać. Powstrzymać serafów.
Joe westchnął i zbliżył się do niej nieco, pochylił głowę, tak, że prawie stykali się nosami i szepnął:
-Wróć do mnie...
Zanim Annie zaczęła coś powiedzieć, wampir odsunął się od niej nieco i wręczył jej sztylet, dokłądnie taki sam jak Brandona, tylko z nieco inną rękojeścią. Czarownica wzięła go od niego i obróciła niepewnie w dłoniach.
-Przecież on nie zabija wampirów.
-Zabija, gdy poderżniesz gardło. Wtedy padnie i już się nie podniesie.- wyjaśnił, patrząc jej w oczy. NAstępnie znienacka pocałował ją w usta delikatnie i wyszeptał:
-Uważaj na siebie.- po tych słowach wyszedł z pomieszczenia. Annie była tak zszokowana tym co się przed chwilą stało, że przez kilkanaście sekund stała bez ruchu. W końcu otrząsnęła się, zamknęła oczy, wymamrotała zaklęcie i zniknęła. Pojawiła się tuż przed bramą pałacu.
***
Brandon opadł na podłogę i zaczął się czołgać jak najdalej.
-Czym jesteś?- spytał z przerażeniem.
-Już zapomniałeś jak wyglądam, bracie?- spytał młody mężczyzna. Miał kruczoczarne włosy, które lekko kręciły się i ciemne oczy. Był niezwykle podobny do Brandona, tylko wyglądał nieco starzej od niego. Miał na sobie podartą koszulę i dziurawe spodnie. Ubrany był tak samo jak w momencie egzekucji.
-Michael?- wyszeptał.- To niemożliwe...ty nie żyjesz!- krzyknął z przerażeniem i odsunął się jeszcze dalej. Michael pokiwał lekko głową.
-A jednak stoję tutaj przed tobą i mówię do ciebie.- wyciągnął dłonie i zaczął iść w jego kierunku. Ricardo przypatrywał się wampirowi ze strachem. Podszedł znowu do brzegu swojej klatki i spytał cicho:
-Brandon...do kogo ty mówisz?- Hiszpan rozejrzał się po klatce, jednakże byli tam tylko Brandon i Maggie. Dziewczyna chociaż słaba, także obejrzała głowę w jego kierunku i jęknęła cicho jego imię. Wampir na sekundę spojrzał na nią, lecz widząc krew odwrócił szybko głowę. Nie zwracał kompletnie uwagi na Ricarda. Maggie także rozejrzała się dookoła. W lochach nie było nikogo prócz jej, Brandona i Ricarda.
-Niedługo umrzesz, mój bracie. I pomyśleć, że to znowu przez tą małą osóbkę.- powiedział z uśmiechem, po czym ukucnął obok niej. Westchnął głośno i pokręcił głową.
-O czym ty mówisz? To moja wina, nie jej!- krzyknął, patrząc w jej kierunku. Maggie myślała, że to do niej, gdyż Michael stał za nią.
-Brandon, co ci jest?- spytała słabo, po czym wyciągnęła ku niemu dłoń.
-Czyżby?- uniósł jedną brew, po czym zaczął mówić.- PRzypomnij sobie wilkołaki. Poszedłes tam pomóc jej i co? Zabiłeś bodajże jednego z nich. A pote,, gdy zniknęła, dlaczego zabijałeś wszystkie kobiety łudząco do niej podobne? Ja ci powiem dlaczego. Z tęsknoty i miłości.
-Nie!- wrzasnął nagle. Michael dotknął dłonią jej policzka, jednakże ona nic nie poczuła.
-Ależ tak. Takie małe i drobne, a tyle potrafi narobić krzywdy.- zacmokał i znowu pokręcił głową, następnie odsłonił włosy z jej szyi i powiedział- Przecież widzę jaki jesteś głodny. I tak za chwilę umrzesz. Zrób to teraz. Zrób to.
-Odejdź, Michael. Zostaw mnie w spokoju.- zamknął oczy i zatkał sobie uszy dłońmi. Tamten zaśmiał się gardłowo. Gdy Brandon otworzył oczy, Michael znajdował się tuż przed nim, wziął jego dłonie z uszu i wrzasnął:
-Bądź chociaż raz mężczyzną. Zawsze przynosiłeś wstyd rodzinie. Teraz masz szansę się wykazać. Pomścij mnie. Pomścij siebie.
-Ale...-zawahał się i spojrzał na przerażoną twarz Maggie.- Nie zrobię tego, nie mogę.
-Dlaczego?! Dlaczego nie możesz w końcu jej zabić?!
-Bo ją kocham!- wrzasnął, odpychając go. Michael najpierw patrzył na niego zdziwiony, po czym odchylił głowę i roześmiał się. Zaklaskał kilka razy i powiedział:
-No, braciszku. W końcu to z siebie wyrzuciłeś. Tak się stawiałeś, tak walczyłeś, a co się okazało? Kochasz ją.- znowu się roześmiał się. Stanął za nim bardzo blisko i wyszeptał mu do ucha- Zrób to, Brandon, zrób to. Piłeś niedawno jej krew, prawda? JEst pyszna i wiem, że chcesz jeszcze spróbować. JEszcze chociaż troszkę. Przecież nic ci nie będzie, jeśli trochę skosztujesz.
Brandon coraz bardziej wierzył w słowa brata, nie obchodziło go to, że on nie żyje, dlaczego w ogóle go widzi. Najważniejszy był tylko głód. Zbliżał się do niej coraz bliżej, Michael nadal szeptał mu słowa zachęta. Maggie domyślała się co chce zrobić, więc zaczęła odsuwać się trochę, lecz była zbyt słaba. Ukucnął obok niej i chwycił jej dłoń.
-Brandon, nie. Błagam.- szeptała raz po raz. Wampir jednak nie słuchał jej, słyszał jedynie Michaela. Obrócił jej dłoń do strony wewnętrznej i przyłożył nadgarstek do ust. Maggie chciała mu się wyrwać, lecz nie miała szans. Przymknęła tylko oczy i odwróciła głowę. Wysunęły mu się kły i już miał ją ugryźć, gdy nagle trzech wampirów zeszło na dół i otworzyło klatkę. Był pośród nich Louis.
-Weźcie go.- rozkazał. Straż odciągnęła go od Maggie i zakuła w kajdany. Następnie podszedł do dziewczyny i tylko uśmiechnął się.- Nawet jej nie spróbowałeś. Szkoda.
Michael podszedł do brata i dotknął jego ramienia i westchnął.
-Zawiodłeś mnie bracie.
Straż jak najszybciej wyprowadziła go z lochów, nie zapierał się nawet tylko wpatrywał się w Maggie. Ona nadal miała zamkniete oczy. Kilka minut później wzięli także Ricarda, który wrzeszczał tak bardzo, że musieli go uśpić.
***
Gigi zaprowadziła Charlie'ego do swojej komnaty. Był to wysoki, przestronny pokój. W centralnym miejscu stało olbrzymie łóżko z baldachimem. Po prawej stronie szafa, a po drugiej stojące lustro. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do garderoby, zaczęła przebierać pośród ubrań. Chłopak nieco zmieszany, zaczął rozglądać się dookoła. Chciał jak najszybciej stąd uciec. Gdy uświadomił sobie, że jest sam na sam z wampirem i na dodatek nie jest uzbrojony, wpadł w panikę.
-Słuchaj, Gigi. Nie musisz mi niczego dawać, pójdę już.- podszedł do drzwi, lecz dziewczyna błyskawicznie zastąpiła mu drogę.
-Nigdzie się stąd nie ruszasz.- odparła surowym tonem i wręczyła mu garnitur.
-Gdzie mogę się przebrać?- spytał nerwowo, rozglądając się. Gigi rozłożyła ramiona na znak, że tutaj ma się przebrać.
-Nie krępuj się, kochanie. Mnie nie musisz się wstydzić.- wyszeptała, podchodząc do niego bardzo blisko, tak, że niemal stykali się nosem. Charlie przełknął ślinę i wycofał się trochę z lekkim uśmiechem.
-Dobrze.- odpowiedział krótko i zaczął zdejmować koszulę. Gdy już włożył elegancką, białą koszulę, Gigi podeszła do niego i dotknęła jego blizn.
-A cóż to?
-To...to..miałem wypadek.- zaczął się jąkać. Wampirzyca roześmiała się i dotknęła jego policzka.
-Kochany, skoro jesteś wampirem, nie powinieneś mieć tego. Po wypadku wszystko by się zagoiło.- zacmokała i pokręciła głową. Zbliżyła głowę do jego głowy, tak, że prawie stykali się ustami.- Chyba ktoś tutaj kłamie.
-Nie, nie.- pokręcił głową.- Jestem nowy. To trochę potrwa zanim wszystko się zagoi.- mówił nerwowo, modląc się by ta uwierzyła. Gigi sięgnęła po marynarkę i nałożyła na jego ramiona. Następnie zapięła wolno guziki, zostawiając trzy odpięte i wyszeptała mu do ucha:
-Proszę cię, słodziutki. Od razu wiedziałam, że jesteś człowiekiem. Po tym co zobaczyłam, wiem już na pewno. Niech zgadnę, masz B Rh+?- przejechała paznokciem po jego szyi, rozcinając delikatnie jego skórę. Charlie poruszył się delikatnie, lecz ona od razu chwyciła go, miażdżąc mu ramię. NAstępnie zlizała krew z jego szyi i zamruczała cicho.
-Zgadłam. Jestem w tym dobra.- wyciągnęła z torebki maleńki flakonik, przypominający perfum i psiknęła w rankę, z której zaczęło lecieć coraz więcej krwi. Dokładnie w tym momencie wszystko się zagoiło. Nabrałla na palec resztę krwi i włożyła go do ust.
- Na razie koniec zabawy, maleńki. Ale jeszcze tutaj wrócimy. Natomiast teraz- chwyciła go za rękę.- Idziemy na przyjęcie.
***
James i Jack w tym czasie poszli do małego magazynku, gdzie stał jedynie wózek z wieszakami. Na nich wisiały pokrowce z różnymi kreacjami. James dał mu pierwszy z brzegu. Wampir wziął go niepewnie, rozpakował, po czym zaczął się rozbierać.
-Co u Annie?- spytał nagle.
-Wszystko okej.- odpowiedział wymijająco. Zdjął bluzkę i włożył białą koszulę. James zaczął przemierzać wolno pomieszczenie i z lekkim uśmiechem powiedział:
-Nigdy nie wiedziałem dlaczego wybrała akurat ciebie. Co ona w tobie widzi?
-Nie zabijam ludzi.- odpowiedział dosadnie, zapinając guziki. Następnie włożył marynarkę.
-Już.-dodał James.- Annie nie wie za co tutaj byłeś, co?- Jack odwrócił wzrok i założył na szyję krawat.
-Co? Nie powiedziałeś jej nawet, że tutaj byłeś?- rozesmiał się.
-Cóż, od ciebie się tego nie dowie.
-Może przejadę się pewnego dnia do was. Wtedy sobie z nią porozmawiam.
-Ja już taki nie jestem.- podszedł do niego ze złością.
-Czyżby? A co z twoją dziwną skłonnością?
-O co ci chodzi?
-Kręci cię krew wampirów, prawda?- uśmiechnął się złośliwie.- Śledziłem twoje poczynania. Cóż, przyznam ci, że jesteś mistrzem. Brandon powinien się od ciebie uczyć.- Jack nie skomentował tego, tylko wpatrywał się w niego ze stoickim spokojem.- Po co tutaj jesteście? Wiem, że nie na przyjęcie. PRzyjechaliście uwolnić Brandona, tak?
-Nie wiem o czym mówisz.- odparł spokojnie, dłonią sięgnął ku pasku od spodni, gdzie miał sztylet, taki sam jak u Brandona i Joe'ego. Carter też miał taki sam.
-Myślisz, że jestem idiotą? Chcecie uwolnić tego nieszczęśnika. Sądzisz, że wam się uda? Za kilkanaście minut pozostanie po nim tylko proch.
Jack wyjął sztylet zza paska i zamachnął się podżynając mmu gardło. Zszokowany upadł na podłogę. Przez kilka sekund poruszał się spanikowany, lecz po chwili już nie żył. Natomiast w Jacku obudziła się rządza krwi. Zanim zdąrzył pomyśleć, zaczął zlizywać łapczywie płyn ze sztyletu, zacinając się przy tym strasznie. Jego oczy zrobiły się czerwone. Teraz już nie był sobą. Upadł na podłogę i wgryzł się w szyję James'a wypijając z niego wszystko.
***
Annie przeszła przez bramę i pobiegła w kierunku głównego wyjścia. Przed drzwiami zatrzymała się jednak i zaczęła przechodzić dookoła budynek. Szukała tajemnego wejścia. Każda stara budowla zamieszkiwana przez wampirów skrywała wiele ukrytych przejść. W końcu zauważyła, że zza krzaków na murze wyryty jest pentagram. Dotknęła go dłonią i wyszeptała zaklęcie otwierające. Mur rozstąpił się ukazując stare, drewniane drzwi. Przeszła przez nie i rzuciła sie biegiem przez korytarz. Nie była tutaj nigdy, ale domyślała się, że lochy znajdują się na dole. Nagle usłyszała kroki. Zatrzymała się i wyjęła wolno kołek. Chwyciła go mocno w dłoń i czekała. Gdy usłyszała, że to coś znajduje się już w odlegości kilku metrów, zamachnęła się i wybiegła z kołkiem. wampir błyskawicznieodrzucił kołkiem trzymany przez dziewczynę i przygwoździł ją do ściany.
-Annie?
-Carter?- wampir puścił ją szybko. Obywoje powiedzieli równocześnie "przepraszam" i ruszyli jak gdyby nigdy nic dalej. Droga im się nie dłużyła gdyż kilka minut później byli już w lochach. Zastali tam jedynie Maggie. Bez zastanowienia Carter wyłamał kraty i podszedł do niej. Czując krew momentalnie odsunął się na maksimum.
-W porządku, ja się nią zajmę- powiedziała Annie i wyjęła rózne mikstury z torby. Następnie zaczęła ją opatrywać. Wampir stał na czatach.
***
Gigi i Charlie wchodzili własnie na salę, gdzie miało się odbyć przyjęcie. Wszyscy byli odświętnie ubrani. Olbrzymia sala była przepięknie udekorowana. Na suficie wielki żyrandol, po bokach, poustawiane były stoły, lecz zamiast dań i alkoholu, w dzbankach była krew, różne grupy. Charlie czuł się wręcz obrzydzony, chciało mu się wymiotować. Na dodatek wszyscy wpatrywali się w niego, gdyż zapewne wyczuli, ze jest człowiekiem. Na szczęście, lub nieszczęscie Gigi cały czas go trzymała za rękę. Jedyną rzeczą jaka nie pasowała tutaj był wielki, plazmowy telewizor. W momencie gdy zamknęli za sobą drzwi, ktoś go włączył. Charlie zamarł gdy zobaczył co w nim jest pokazane. Mianowicie był tam Brandon znajdujący się w małej, okągłej wieży, bez dachu...czekając na śmierć...
C.D. nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz