Rozdział 1
2 lata później
Nad miasteczkiem Noir Seraphin Hill nastawał świt. Tylko uczestnicy mrocznych wydarzeń rozegranych zaledwie dwa lata temu, wiedzieli o tajemnicach tego miasta. Cała reszta pozostała w niewiedzy lub domysłach. Nikt, oprócz tej piątki osób nie zauważył nieobecności Maggie. Zniknęła w tajemniczych okolicznościach, których Brandon był świadkiem. Ów wampir, był krwiożerczym, żądnym zemsty potworem. Nie odczuwał litości ani przebaczenia. Jednakże w ostatnich dniach istnienia Maggie, coś zaczęło się w nim zmieniać. Był nawet zdolny do zapomnienia o dawnych wydarzeniach, gdyby nie śmierć Sary, jego przyjaciółki. Od czasu zniknięcia Maggie, Brandon całkowicie stoczył się. Nic i nikt go nie obchodziło. Zabijał tylu ludzi, z różnych miast ile tylko można. Nie obawiał się konsekwencji, które mogły go dosięgnąć. W tej właśnie chwili leżał w hotelu, obok młodej dziewczyny. Miała zaledwie szesnaście lat. Zaatakował ją, gdy wychodziła z dyskoteki. Była drobną, niską szatynką o zielonych oczach. Do złudzenia przypominała Maggie. Wampir postanowił jej od razu nie zabijać. Zauroczył ją, by zgodziła się z nim pójść do hotelu. Następnie uprawiali seks, podczas którego zaatakował ją.Teraz zastanawiał się nad powodem jego ciągłej egzystencji. Do tej pory żył, by zemścić się na Maggie, a teraz, gdy już jej nie było, nie miał po prostu dla kogo żyć. W tej samej chwili gwałtownie wstał i zaczął przemierzać nerwowo pokój. W głowie zbeształ się, że tak myśli. Jedna, głupia dziewucha nie mogła być powodem mojej egzystencji, pomyślał. Gdy się już uspokoił, usiadł na brzegu łóżka.
- Jest jeszcze bardzo wcześnie. Dlaczego już nie śpisz, kochanie?- spytała sennie jego towarzyszka, wieszając ręce na jego ramionach.
-Mam głowę pełną myśli.- odpowiedział filozoficznie, chowając głowę w dłoniach.
-Przy mnie nie musisz myśleć.- odparła uwodząco, całując go w policzek. Brandon odwrócił się, by pocałować ją w usta, lecz, gdy zobaczył jej twarz z przerażeniem osunął się na podłogę i zaczął czołgać się w kierunku drzwi. Teraz dziewczyna nie wyglądała jak Maggie, tylko była nią. Wampir nie mógł wykrztusić słowa, tylko wpatrywał się w nią z przerażeniem.
-Czy coś nie tak, kotku?- spytała. Wyglądała dokładnie tak samo, gdy ją ostatni raz widział; była ubrana w przyległe dżinsy i czerwoną koszulę. Ubranie niedbale na niej leżało, z powodu walki. Twarz miała zakrwawioną, a dłonie brudne od kurzu, który pokrywał podłogę w szpitalu.
-To niemożliwe.- wyszeptał.- Ty nie żyjesz! Ciebie nie ma!
Maggie zaśmiała się pogardliwie, schodząc z łóżka na czworakach.
-Odejdź ode mnie!- wrzasnął. Dziewczyna nadal uśmiechając się, weszła na Brandona, chwytając go za nadgarstki i z niesamowitą siła przytrzymując je przy podłodze. Nagle uśmiech zmienił się w grymas, a jej oczy zrobiły się czerwone.
-To twoja wina! Wszystko stało się przez ciebie!- krzyczała w kółko, gdy nagle jej głos zrobił się niski i przerażający.- Teraz ty zginiesz.- po tych słowach, wyciągnęła zza siebie kołek i uniosła go nad głową.
-Błagam nie rób tego! To nie moja wina!- błagał. Maggie nie słuchała go. Z całej siły wbiła kołek w jego pierś. W tym samym momencie, Brandon zlany potem obudził się. To tylko sen, tylko sen, powtarzał sobie, przez kilka minut. Odwórcił się w kierunku dziewczyny. Na szczęście wyglądała tak jak poprzednio. Wampir z ulgą opadł na poduszki, myśląc nad swoim snem. Maggie śniła mu się po raz pierwszy od jej zniknięcia. Czy to może być jakiś znak? Tylko jaki?
***
W tym samym czasie, Charlie zmierzał właśnie w kierunku zakładu samochodowego, swojego miejsca pracy. Nadal lekko kuśtykał, tak więc cały czas chodził z laską. Dwa lata temu, w wyniku upadku z pierwszego piętra, połamał sobie obie nogi. Nikt inny nie pracował w zakładzie, więc on musiał prowadzić interes. Od czasu zniknięcia Maggie, szukał jakchkolwiek wskazówek, lecz nic nie znalazł. Porozwieszał nawet plakaty, jednakże to również nie przyniosło żadnych rezultatów. Mimo iż próbował wszystkiego, nadal miał w sobie odrobinę nadzieji. Teraz siedział w samochodzie i myślał o tym jak bardzo za nią tęskni. Wyjął ze schowka plik kartek i wpatrywał się w nie przez chwilę. Były to plakaty dotyczące zaginięcia Maggie. Gdy spojrzał na jej zdjęcie, łza mu się w oku zakręciła. Po chwili, jednak oprzytomniał i włożył plakaty spowrotem do schowka. Następnie sięgnął po laskę na tylne siedzenie i wyszedł z samochodu. Lekko kulejąc ruszył w kierunku bramy garażowej. Tuż przed nią zatrzymał się, wyciągnął klucze z przedniej kieszeni i otworzył bramę. W środku stały dwa samochody oraz kilka stołów i znajdujących się na nich narzędzi. Nie stojąc tak bezczynnie podszedł do pierwszego z brzegu samochodu, odłożył laskę na bok i otworzył maskę. Od samego początku nie mógł się skupić na pracy. Myśli miał zajętę Maggie. Jednak 0szybko wyrzucił ją z myśli i podszedł do stołu, gdzie stało małe radio. Nastawił je na muzykę z lat 80-siątych -jego ulubioną- i zabrał się z powotem do pracy. Nagle, w zakładzie zrobiło się strasznie zimno, oddech zamienił się w parę. Charlie wzdrygnął się, gdy radio zaczęło przerywać. Jak w horrorze, pomyślał. Tylko, że to nie był film. W tym miasteczku naprawdę mieszkały wampiry, wilkołaki i nie tylko. Zdarzały się nawet duchy. Tak więc, Charlie przestraszył się nie na żarty. Nagle brama z hukiem się zamknęła.
-Kto tu jest?!- krzyknął. Odpowiedziała mu cisza. Chłopak chwycił swoją laskę i wolno pokuśtykał w stronę bramy. Cały czas powtarzał sobie, że to może być tylko człowiek, a nie jakiś duch, lub co gorsze wampir. Gdy doszedł pod bramę, długo nie otwierał. Bał się zobaczyć kto lub co tam stoi. Nagle coś zaczęło walić w bramę. Charlie aż się cofnął.
-Przestań!- wrzasnął, modląc się, by to coś odeszło. Po jego słowach, przestało, lecz Charlie wiedział, że to tam jeszcze jest. Wziął kilka głębokich oddechów i mocno pchnął bramę. Gdy zobaczył kto tam stoi, oniemiał. Nie był w stanie nic powiedzieć, ani zrobić kroku. Tuż przed nim stała Maggie. Miała na sobie przepiękną, satynową sukienkę, a włosy układały się jej po obu stronach ramion. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy tylko dostrzegła Charliego. Mimo iż wyglądała tak samo, była inna. Charlie od razu to dostrzegł. Dziewczyna wolno podeszła do niego, wyciągnęła swoją delikatną, drobną dłoń i pogładziła go po policzku. Charliego wstrząsnęły dreszcze. Jej dłoń była lodowata. Po tym krótkim geście wycofała się z pomieszczenia i zniknęła za rogiem. Chłopak nie czekał ani chwili dłużej. Czym prędzej poszedł za nią. Obszedł cały budynek, lecz ona zniknęła. Charlie jednak wiedział swoje; Maggie tutaj była. Nie tracąc czasu wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku miasta. Miał zamiar przeszukać każdy zakamarek by tylko ją znaleźć.
***
Annie własnie szykowała się do codziennej medytacji. Zapaliła już kazidełka i usiadła na dywanie siadem skrzyżnym. Następnie zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów. Codziennie odprawiała medytację w swoim małym mieszkaniu. Miało ono zaledwie jeden pokój, łazienkę i kuchnię, lecz to jej wystarczało.
-Annie, Annie.- zawołał głos. Czarownica z początku go zignorowała. Pomyślała bowiem, że zbytnio się zamyśliła i po prostu wydawało jej się to. Lecz, gdy usłyszała ten głos ponownie, wiedziała, że coś tutaj z nią jest. Powoli otworzyła oczy, bojąc się co tam może zobaczyć. Jednak, ku jej uldze, nic tutaj nie było. Annie nawet zaśmiała się ze swojej głupoty. Nagle, okno otworzyło się z wielkim hukiem, a podmuch wiatru zgasił kadzidła. W pokoju zrobiło się strasznie ciemno. Annie zamarła, nie mogła się ruszyć. Ciszę zagłuszał tylko silny podmuch wiatru. Dziewczynę przeszyły dreszcze. Po krótkiej chwili, postanowiła w końcu ruszyć się. Zaczęła ślepo błądzić ręką po dywanie w poszukiwaniu zapałek. Na szczęście znajdowały się one stosunkowo blisko niej. Z początku nie mogła rozpalić zapałki. Dopiero po kilku próbach udało się. Mały płomyk rozjaśnił cały pokój. Zapałka wypadła jej z ręki, gdy ujrzała co przed nią siedzi. Była to Maggie. Siedziała centralnie na przeciwko niej. Gdy zapałka wyleciała Annie z dłoni, znowu zrobiło się strasznie ciemno. Nagle usłyszała pstryk, jakby trzask i na wyciągniętej dłoni Maggie, pojawił się płomień. Dziewczyna uśmiechała się do Annie ciepło, jednakże podobnie jak w przypadku Charliego, wyglądała jakoś inaczej.
-Czym jesteś?- spytała odważnie. W odpowiedzi, Maggie roześmiała się na całe gardło. Jednakże słodki śmiech przerodził się w silne dudnienie. Jej oczy zrobiły się czerwone i niezwykle głębokie. Annie zerwała się z miejsca i pobiegła do ściany, by zapalić światło. Następnie odwróciła się, by dostrzec w pełnym świetle Maggie, lecz jej już tam nie było. Czarownica nie zdąrzyła się uspokoić, gdy tu nagle, uderzył grzmot i światło zgasło. Zrobiło się całkiem cicho, jeśli nie licząc burzy, na zewnątrz. Annie wyszła wolno z pokoju i zaczęła iść w kierunku skrzynki od bezpieczników. Zamarła jednak, gdy usłyszała lekkie skrzypienie. Był to koń bujany znajdujący się w pokoju. Najwyraźniej teraz ktoś na nim siedział. Annie domyślała się, że to Maggie, ale bała się co ta może jej zrobić. Szybko i mocno otworzyła drzwi od pokoju. Na fotelu, jednak nikt nie siedział.
-Maggie?- zawołała nieśmiało. Nagle drzwi od sypialni zamknęły się z ogromnym łoskotem. Serce podeszło Annie do gardła. Czuła za sobą czyjąś obeność, tak więc z wolna odwróciła się. Przed nią stała Maggie.
-Co się tobie stało?- spytała Annie cicho. Maggie w odpowiedzi podeszła jeszcze bliżej i wyszeptała kilka słów w nieznanym języku. Następnie uśmiechnęła się tajemniczo i zniknęła. Annie była tak wstrząśnięta, że nie mogła się ruszyć przez kilkadziesiąt sekund. Dziewczyna znała ten język, znała go każda czarownica. Owe słowa znaczyły: "tam gdzie przelano niewinną krew". Czarownica wiedziała gdzie to jest.
Dziesięć minut później, Annie siedziała już w samochodzie i była w drodze do Angel's Cafe. Umówiła się tam z Charliem, po tym, gdy powiedziała mu co się stało i co Maggie powiedziała. Zaledwie po pięciu minutach, w szaleńczym tempie dotarła do kawiarni. Charlie już tam był. Annie nie zdąrzyła nawet chwycić oddechu, gdy chłopak już zaczął mówić.
-Wiesz gdzie to jest? Musimy tam jechać natychmiast. Maggie na pewno tam będzie. No to gdzie to jest?- Annie w odpowiedzi spojrzała na niego ze współczuciem i troską.
-Co?- spytał, zdziwiony.
-To niedaleko domu Brandona.
-Co?!- powtórzył ze złością.
-Chciałam ci to powiedzieć już przez telefon, ale nie dałeś mi dojść do słowa.
-Czy jest on chociaż w mieście?- spytał z niechęcią.
-Tak. Miał jakieś zlecenie w New Jersey, ale wrócił wczoraj.
-Obiecałem sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś go zobaczę, to zabiję.
-Musisz panować nad sobą. Jest mała szansa, że będzie akurat w pobliżu.
Charlie pokiwał zgodnie głową i obaj wybiegli z kawiarni. Następnie weszli do samochodu i odjechali. Po ich wyjściu, zza zaplecza wyszedł Joe. Wszystko słyszał. Postanowił pojechać za nimi. W tym samym czasie Brandon był już na miejscu. To właśnie tu został zabity Michael, jego brat. Od czasu egzekucji, nie przychodził tutaj często. Gdy przypomniał sobie te straszne chwile jego życie, łza zakręciła się mu w oku, a kolana ugięły. Brandon nie mógł już dalej kryć w sobie tego cierpienia. W pierwszym momencie nawet nie zauważył Maggie, która stała kilka metrów od niego.
-Co tutaj robisz?- spytała, dźwięcznym głosem. Dopiero to wybudziło Brandona z rozmyśleń.-Nie chciałam byś tutaj przychodził. Nie dałam ci znaku.
Brandon nie wiedział o czym ona mówi i czuł się się trochę zmieszany tym, że prawi mu zarzuty.
-Nie wiem o co ci chodzi.- w tym samym momencie nadjechał samochód, a w nim Annie i Charlie. Czarownica, gdy tylko zobaczyła Brandona wyszeptała do chłopaka:
-Tylko się nie denerwuj.
Charlie i Brandon widzieli się po raz pierwszy od starcia w szpitalu. Wampir nie był nawet pewny czy chłopak przeżył, tak więc gdy ich zobaczył bardzo się zdziwił.
-Charlie, ty żyjesz!- zadrwił z niego.-Przeżyłeś upadek z takiej wysokości. Jesteś niemal niezniszczalny. Może jesteś wampirem.- dodał śmiejąc się. Charlie zignorował go i podszedł prosto do Maggie. Annie także dołączyła do niego.
-Teraz, gdy jesteśmy w komplecie możemy zacząć.- powiedziała z szaleńczą determinacją, po czym oddaliła się od nich o kilkanaście metrów.- Brandon, podejdź tutaj!
Wampir spojrzał na swoich towarzyszy, lecz oni nawet na niego nie patrzyli. Nie wiedząc co innego zrobić, podszedł wolno do niej. W tym czasie, Maggie nakreśliła wokół siebie pentagram.
-Wyciągnij rękę.- wampir zrobił co kazała. Dziewczyna zamknęła jego rękę w silnym uścisku. Dopiero teraz dostrzegł, że miała w dłoni sztylet. Był on zaokrąglony i niezwykle ostry. Następnie przyłożyła go do jego ręki i przecięła skórę wzdłuż żył. Wampir syknął z bólu. Nie był to bodajże zwykły sztylet, lecz taki którym można zabić wampiry i inne nadnaturalne stworzenia. Maggie ścisnęła jego rękę, by więcej krwi spłynęło na znak pentagramu. Następnie puściła go i lekko odepchnęła.
-Radzę ci się odsunąć.- powiedziała, po czym przyłożyła sztylet do ust i zaczęła zlizywać jego krew. Charlie, Annie i Brandon skrzywili się z obrzydzeniem.
-Maggie, co ty wyprawiasz?- spytał cicho Charlie, lecz ona była zbyt skupiona. Gdy już zupełnie wyczyściła sztylet, wyciągnęła obie dłonie ku górze. W tej samej chwili, pentagram wypełnił się ogniem. Maggie zaczęła wykrzykiwać zaklęcia w języku łacińskim. Pozostała trójka była zbyt przerażona, by coś powiedzieć. Nagle oczy dziewczyny zrobiły się czerwone, niczym krew. Wyglądała wręcz koszmarnie. Na dodatek, gdy spijała krew ze sztyletu, strasznie się przy tym pocięła na twarzy.
-Oto początek końca! Początek nowej ery!- krzyknęła, po czym zaczęła się histerycznie śmiać. Po kilku sekundach, ogień zgasł, a Maggie znów była normalna; jej oczy nabrały właściwego odcieniu i nie zachowywała się już jak szalona. Następnie chwyciła się za serce i padła na ziemię.
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz