niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 9

W nocy, Maggie nie mogła zmrużyć oka. Każdy, najmniejszy hałas przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Mimo, iż zostawiła zapalone światło w kuchni, bała się. Nie mogąc już dłużej leżeć bezczynnie, w końcu wstała. Była dopiero godzina piąta. Słońce jeszcze nie wyszło zza horyzontu. Nie mogła jeszcze pójść do szpitala, ponieważ godziny odwiedzin były od 9:00. Maggie czuła się już dzisiaj znacznie lepiej, dlatego też postanowiła pójść do szkoły. Miała jeszcze dużo czasu, tak więc, wzięła długi, gorący prysznic i zaparzyła kawy. Napój całkowicie ją rozgrzał i pobudził, ale nie nasycił. Wyjęła dwie kromki chleba i zjadła je z apetytem. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Maggie przed otwarciem, zajrzała w ekran monitora. Był to Charlie. Po raz pierwszy cieszyła się, że go widzi. Tylko on z tych wszystkich ludzi mieszkających tutaj, wydawał się normalny.
-Cześć.- powiedział z uśmiechem, gdy otworzyła mu drzwi.
-Witaj, proszę wejdź.- odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.
-Słyszałem o tym co się stało. Jak się czujesz?- spytał czule, wchodząc do środka. Wydawał się naprawdę zmartwiony. Właściwie czemu się dziwić, znał Marka dłużej niż Maggie. Wsadził dłonie do kieszeni i spojrzał na nią.
-W porządku. Ja oberwałam najmniej. To przecież Mark leży w szpitalu w śpiączce.-oznajmiła trochę zbyt oschle. Nie chciała być dla niego taka niemiła. Chciała jeszcze coś dodać, jednakże nie mogła się do tego zmusić. Złączyła dłonie razem i wbiła wzrok w podłogę. Nastała smutna i krępująca cisza.
-Wczoraj nie mogłem przyjść.-powiedział szybko zmieniając temat.-Ktoś musiał się zająć zakładem.
-Jakoś sobie radzisz?- zapytała, chcąc wykazać większe zainteresowanie podjętym tematem.
-Taak. Nie mamy aż tak wielu klientów.Jest dobrze.- skinął zgodnie głową, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu/
-Chcesz kawy?-spytała Maggie, wchodząc do kuchni.
-Tak, poproszę.- powiedział siadając na krześle, po czym zaczął przeglądać gazetę. Dziewczyna podczas przygotowywania kawy, wpadła na genialny pomysł. Charlie musiał doskonale wiedzieć co się dokładnie dzieje w tym mieście, tak więc postanowiła się go podpytać.
-Słuchaj, masz może pomysł kto mógł to zrobić?-spytała niepewnie. Charlie odłożył gazetę i złożył ręce na stole.
-Nie mam pojęcia. To mógł być każdy.
-Może kogoś podejrzewasz?-zapytała stawiając kawę przed nim.
-Sugerujesz coś?
-Czy wierzysz w wampiry, Charlie?- po tych słowach nastąpiła cisza. Chłopak najwyraźniej bił się z myślami. Charlie podobnie jak wcześniej Mark, zaczął się krzątać po kuchni zaglądając przez okna.
- Powiedział ci.- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-Tak. Czytałam też trochę jego pamiętnik.-powiedziała, pokazując mu gruby zeszyt.
-Czas najwyższy.- czując, że Charlie nic już nie powie, dziewczyna zachęciła go.-Opowiedz mi, proszę.
-Może wybierzemy się do Angel's Cafe?- Maggie spojrzała pytająco.- Pośród ludzi będzie bezpieczniej.
-Dobrze.- zgodziła się z niejaką ulgą. W końcu będzie miała na co czekała, dowie się wszystkiego. Charlie wydawał się jej wiarygodny, także nie wątpiła w jego prawdomówność. W przeciwieństwie do Marka.
Już mieli wychodzić, gdy ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyna nikogo innego się już nie spodziewała. Spojrzała na monitor i ku jej zdziwieniu stał tam Brandon.
-Nie otwieraj.-wyszeptał Charlie ze strachem w oczach. Brandon powtórnie zapukał.
-Twój samochód jest na podjeździe. Muszę otworzyć.- odszepnęła bezgłośnie, po czym wzięła kilka głębokich wdechów i powoli otworzyła drzwi. Serce podeszło jej do gardła, lecz postanowiła zachować pokerową twarz.
-Cześć.- tylko to mogła z siebie wydusić.
-Hej. Widzę, że czujesz się już o wiele lepiej.-odrzekł z uśmiechem.
-Skąd wiesz, że coś mi się stało?-Brandon zrobił głupią minę i odpowiedział.- Całe miasto o tym słyszało. Postanowiłem sprawdzić, czy wszystko gra. Mogę wejść?- zapytał, wchodząc już na próg, tym samym stając bardzo blisko niej. W pierwszej chwili Maggie tak zamurowało, że nie odsunęła się. Czując delikatny zapach mięty i mydła, nie mogła zrobić nawet kroku. A to były przecież tylko zwykle zapachy, żadne czary. Chociaż kto wie... Czując jednak spojrzenie chłopaków na sobie, cofnęła się o krok.
-Właśnie mieliśmy wychodzić.- wtrącił Charlie.
- Możesz wyjść sam. Przyszedłem tak naprawdę tylko do Maggie.- Brandon nie zamierzał odpuścić.- Porozmawiamy, prawda?-spytał głęboko wpatrując się w oczy dziewczyny.
-Nie słuchaj go! Maggie?!- krzyknął,potrząsając nią w panice.
-Chyba powinieneś już iść, Charlie. Wybierzemy się kawiarni kiedy indziej.- powiedziała głosem całkowicie wyprutym z emocji, cały czas patrząc na Brandona.
-Nigdzie nie idę.- powiedział stanowczo. Wampir chwycił go za ramię i wyprowadził przez drzwi bez słowa.
-Nie musiałeś być taki niemiły.- odparła Maggie, krzywiąc się lekko. Ponowie poczuła się dziwnie skołowana. Nie były to zawroty głowy, ale czuła się dosłownie jakby była pod czyjąś kontrolą. Nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego właściwie go wpuściła.
-Z nim trzeba krótko i na temat. Jak się czuje Mark?- spytał rozsiadając się wygodnie na krześle kładąc nogi na stole.
-Yyy, jest w śpiączce.- dziewczyna nadal stała patrząc się na chłopaka. Jego towarzystwo dziwnie na nią oddziaływało. Czuła się niezręcznie. Dokładnie tak jak każda nastolatka w towarzystwie jakiegoś przystojniaka. Z tym wyjątkiem, że ów przystojniak, w tym przypadku jest prawdopodobnie morderczą bestią z horrorów.
-Czy coś się stało?- zapytał, a na jego ustach pojawił się satysfakcjonujący uśmieszek. Tak jakby to wszystko sobie z góry zaplanował. Maggie szybko wzięła się w garść i postanowiła wyjaśnić wszystko.
-Musimy poważnie porozmawiać.- powiedziała stanowczo.
-Uu, brzmi poważnie.- odrzekł z uśmiechem nie biorąc sobie tego wszystkiego na poważnie.
-Wiem, że uderzyłeś Annie.- uśmiech nagle zszedł z ust Brandona.
-Tak ci powiedziała?
-Tak.- odpowiedziała, krzyżując ręce na piersi. Próbowała zgrywać odważną, stanowczą, jednak serce waliło jej jak młotem. Nie patrzyła mu już również w oczy, chciała teraz trzeźwo myśleć.
-Cóż, nie wiem co chciała uzyskać tymi kłamstwami. To nie ja.- odparł spokojnie.
-Kłamiesz!- dziewczyna podniosła głos.Chłopak wolno podszedł do niej i spytał:
-A masz jakiś dowód?
-Ona to potwierdziła!
-Annie jest psychiczna. Jej rodzice są pijakami. To pewnie jej ojciec to zrobił.
-To dlaczego powiedziała, że to ty?!
-Typowa historia. Chodziliśmy ze sobą, ale nam nie wyszło, więc zerwałem z nią. Wtedy wieczorem, zauważyła, że rozmawiamy ze sobą, dlatego zapewne poczuła się zazdrosna i powiedziała, że to ja.
Maggie chwilę się zastanawiała. To wydawało się bardzo prawdopodobne. Od razu zauważyła, jak Annie szybko zmienia się humor. I, w ogóle, była jakaś dziwna.Nie chciała mu jednak przyznawać racji.
-Nie zrobiłaby tego- dodała, z powodu braku argumentacji.
-Skąd wiesz, że nie zrobiłaby tego. Nie znasz jej.- Brandon znowu zajął miejsce na krześle i spytał:
-Czy jeszcze jakieś pytania?
-Czego naopowiadałeś ludziom o mnie?
-Co proszę?- zapytał szczerze zdziwiony.
-Jakas kobieta powiedziała..-chłopak zaśmiał się przerywając jej.- Naprawdę nie zauważyłaś jacy ci ludzie są?
-Racja, są trochę dziwni, ale ona stwierdziła, że ty powiedziałeś jej, że jestem mordercą.
-Spójrzmy prawdzie w oczy. Po pierwsze, ja też cię nie znam na tyle dobrze, żeby cię o coś takiego oskarżyć. Po drugie, przekonasz się o tym niedługo,że ci ludzie są bardzo przesądni . Nowych w tym mieście nie przyjmuje się zbyt gościnnie. Odróżniasz się od tłumu, dlatego też pomyślała, że odprawiasz jakieś czary, rytuał, mordujesz kogoś, czy coś.- odpowiedział niedbale, przypatrując się jej reakcji. Cóż, jeśli kłamał to był w tym naprawdę dobry. Zupełnie jak gdyby grał w jakimś filmie.
Dziewczyna poczuła się bardzo głupio, że tak pochopnie go o wszystko oskarżyła, lecz miała jeszcze jedno, jakże znaczące, pytanie którego naprawdę się bała.
-Jeszcze jakieś wątpliwości do rozwiania?Jestem gotowy.- Brandon rozpostarł ręce, jakby chciał przyjąć cios na siebie.
-Tak, jest jeszcze jedno pytanie, ale myślę... możesz się poczuć urażony.
-Dawaj.
-Czy mój wuj, Mark, zabił twojego ojca?- chłopak nie spodziewał się takiego pytania. Nagle zrobił się bardzo ponury na wspomnienie tych trudnych chwil. Odwrócił wzrok i zasępił się.
-Wybacz, nie chciałam.- powiedziała od razu gdy spostrzegła jego minę.Brandon tylko machnął ręką.
-Nie szkodzi.Tak, to prawda.- odpowiedział po dłuższej chwili.
-Bardzo mi przykro.Byłeś przy tym?
-Tak.
-Mark opowiadał mi o tym. To, co się potem zdarzyło, wydaje mi się bardzo nieprawdopodobne.
-Co ci powiedział?- spytał z pogardą.
-Co zrobiłeś z moim ojcem?- odpowiedziała pytaniem.
-Co zrobiłem z twoim ojcem.-powiedział bardziej do siebie niż do niej.-Pozwól, że opowiem ci co się wydarzyło z mojego punktu widzenia.
-Dobrze.
-Był sezon na polowanie, więc poszedłem z ojcem i przyjaciółmi do lasu. Twój wujek zawsze słynął z tego, że pił i był nieobliczalny. Gdy go ujrzeliśmy na tej polanie, to ni skąd ni zowąd, ten pijak rzucił się na mojego ojca i przebił go drewnianym kołkiem. Ubzdurał sobie, że my wszyscy jesteśmy wampirami. Nie mogłem uwierzyć w to co zrobił, więc strzeliłem w niego. Niestety ojca nie dało się uratować, ale twój wuja przeżył.
Maggie musiała uważnie przemyśleć te słowa.
-Nie został ukarany?
-Policja stwierdziła, że był nieobliczalny, tak więc poszedł na rok do zakładu psychiatrycznego. To jest cała historia.
-Mark mówił co innego.- Brandon zaśmiał się pogardliwie.
-Wierzysz temu psychopacie i mordercy bardziej niż mnie!-krzyknął.
-Nie znam cię!
-Najwidoczniej Marka też nie znasz. Rozejrzyj się tylko.Wszędzie tylko jakieś satanistyczne książki- zezłoszczony chłopak chwycił pierwszą, lepszą jaka mu wpadła w ręce.- O wampirach, czarownicach.I do tego alkohol. Spójrz, wszędzie puste butelki.- po chwili uspokoił się i powiedział już znacznie spokojniej.-Nie musisz mi wierzysz, wystarczy tylko rozejrzeć się. Wszystko mówi samo za siebie. Radzę ci, dopóki Mark jest jeszcze w śpiączce, wyprowadzić się. Ten typ jest niebezpieczny.
-Nie mam dokąd pójść.
-Nie masz rodziców?- spytał.
-Nie- odparła sucho.
-Cóż, przykro mi. W mieście jest hotel. Tani, ale elegancki.
-I co mu powiem?
-Najlepiej prawdę.- Brandon spojrzał zaniepokojony w okno po czym powiedział.- Zasiedziałem się. Muszę już lecieć.W razie czego zadzwoń.
Po tych słowach napisał swój numer na małej kartce i ją podał Maggie. Następnie rzucił jeszcze "do zobaczenia" i już go nie było. Dziewczyna już naprawdę nie wiedziała komu wierzyć. Była między młotem a kowadłem. Chociaż prawdę powiedziawszy historia Brandona wydawała się bardziej prawdopodobna. W końcu uzyskała jakąś normalną odpowiedź, która niekoniecznie ją cieszyła; Mark rzeczywiście był szalony i niebezpieczny. Maggie nie miała jednak czasu na dalsze rozważania, ponieważ była już spóźniona do szkoły. Wydawało jej się, że minęło tylko kilka minut, a w rzeczywistości minęły już ponad dwie godziny.
***
Pierwszą lekcją Maggie była historia. Bardzo lubiła ten przedmiot, jednakże ciągle rozmyślała nad tym co jej powiedział Brandon i dlatego nie mogła się skupić.Gdy nagle usłyszała swoje imię, które wypowiedział nauczyciel, domyśliła się, że zadał jej jakieś pytanie. Dziewczyna nie miała pojęcia o co chodzi. Cała klasa wyczekująco wpatrywała się w nią. Maggie poczuła, że się czerwieni. Nienawidziła takich sytuacji.
-Deklaracja niepodległości została ogłoszona 4 lipca 1776 roku w Filadelfii podczas II Kongresu Kontynentalnego.- odpowiedziała dziewczyna siedząca za Maggie. Dziewczyna od razu ją rozpoznała. Była to dziewczyna, którą spotkała przed gabinetem dyrektora.
-Dziękuję, Maggie. - powiedział kładąc nacisk na imię, chcąc przez to powiedzieć, że zwracał się do Maggie, a nie do niej.W klasie rozległ się śmiech.- Proszę następnym razem uważać.
Po tych słowach powrócił do lekcji. Maggie obejrzała się do sąsiadki i wyszeptała" dzięki". Ona w odpowiedzi, uśmiechnęła się.
Po trzeciej lekcji rozbrzmiał dzwonek na lunch. Dziewczyna nie była zachwycona tym faktem. W starej szkole, nie była zbytnio lubiana. Nigdy nie wyróżniała się z tłumu: ma 165 cm wzrostu, długie, ciemne włosy i zielone oczy. Zawsze była odtrącana i wyśmiewana z powodu wizyt u u psychiatry, co w ostateczności sprowadziło się do umieszczenia jej w zakładzie psychiatrycznym. Nie radziła sobie z odtrąceniem, czego skutkiem było kaleczenie się. Zawsze, podobnie było z przerwą na lunch, siedziała sama. Postanowiła, jednak tym razem wziąć sprawy w swoje ręce. Spostrzegła ową dziewczynę, która wybawiła ją dzisiaj z opresji i podeszła do niej.
-Hej, mogę się dosiąść?- spytała, usiłując brzmieć odważnie i pewnie.
-Jasne.- odparła z uśmiechem, robiąc jej miejsce.
-Jak masz na imię?-spytała Maggie.
-Maddie, a ty to.. Mary,Maria..-zaczęła odliczać.
-Maggie.- podpowiedziała jej.
-Tak, racja.
Przez resztę obiadu dziewczyny zdążyły się lepiej poznać. Maggie poczuła w końcu, że zbliżyła się do kogoś. Bardzo chciałaby się z nią zaprzyjaźnić. Po lekcjach wszyscy wybiegli na parking, chcąc jak najszybciej opuścić ten duszny, szary budynek.Maggie i Maddie szły razem rozmawiając po drodze.
-Moja kuzynka urządza dzisiaj mega imprezę u niej w domu. Przyjdziesz?-spytała podekscytowana. Dziewczyna bardzo się ucieszyła z perspektywy poznania nowych osób, lecz czuła lekkie wyrzuty sumienia, że woli pójść na imprezę niż odwiedzić wuja, nawet mimo tego czego się dowiedziała.
-Chyba nie mogę...- powiedziała z żałością w głosie.-Mój wujek leży w szpitalu.
-Słyszałam, przykro mi .Ale pomyśl, przecież leży w śpiączce. Nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje.
-A co z pracą?
-Znam Joe'ego. Załatwię to.- odpowiedziała lekko machają dłonią.
-Świetnie!-odparła Maggie, chyba pierwszy raz od przyjazdu tutaj szczerze uśmiechając się. To było jak spełnienie marzeń. W końcu mogła skosztować normalnego życia. Pójść na imprezę i po prostu się zabawić.
-Przyjdź pod ten adres tak około 20:00. Pomogę ci się ubrać.- rzekła na odchodne Maddie.
                                                                                                  C.D. nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz