niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 9

W momencie, gdy Jack wtargnął do sali, rozpętał się prawdziwy haos. Gdy wampiry zdały sobie sprawę, że nie mogą walczyć z Maggie, gdyż jest dla nich zbyt potężna, zaczęli uciekać. Dla ich nieszczęścia, dziewczyna stała w przejściu. Niektórych nie zabijała, zostawiała ofiary dla Jacka. Carter stanął za nią i obserwował całe to zajście. Ze zdziwienia nie mógł wydukać słowa. Chciał coś powiedzieć, uchylił usta, lecz nic nie powiedział. Nie wiedział czym był bardziej zdziwiony, Maggie czy Jackiem. Chciał ją dotknąć, przerwać to piekło, ale zabrakło mu odwagi. Dziewczyna w końcu ruszyła się z miejsca. Jej dłonie przestały płonąć, lecz w jej oczach nadal wrzał ogień i widać był tylko jej gniew. Przemierzała przez płonącą salę niczym królowa. Gdy jakiś wampir ją mijał wyciągała dłoń i delikatnie muskała jego skórę, co powodowało u niego smażenie się od wewnątrz. Padal w tym przypadku na podłogę i wydzierał się w niebogłosy. Maggie tylko uśmiechała się lekko, obojętnie, nie zatrzymując się nawet. Stos ciał pozbawionych krwi rosnął coraz szybciej. Widać, że Jack był już wprawiony. Zaskakujący był fakt, że nie chciał skrzywdzić Maggie, nawet na nią nie patrzył.  Król nadal żył, był jednak uwięziony między płonącymi belkami, które zaczęły spadać z sufitu. Maggie podążała wolno w jego kierunku, to był jej główny cel. Phil chciał pomóc swojemu władcy, dlatego też rzucił się na Maggie od tyłu. Jack w ostatnim momencie zareagował. Dzięki wampirzej krwi był szybszy i silniejszy, dlatego też w momencie gdy go chwycił, skęcił mu kark i wgryzł mu się w szyję. Tak intensywnie pił, że na koniec oderwał mu głowę. Nie mając już kogo zabijać, zaczął wrzucać ciała do ognia. Carter, widząc co Maggie chce zrobić, rzucił się w jej kierunku i zagrodził jej drogę. Niepewnie dotknął jej ramion i powiedział:
-Maggie, błagam cię, nie rób tego. Popełniasz wielki błąd. Już i tak naraziłaś się przez..- nie dała mu dokończyć, tylko popchnęła na bok. Następnie chwyciła płonącą belkę i odrzuciła ją. O dziwo ogień nie parzył jej. Wręcz przeciwnie, chłodził jej skórę. Spojrzała z wyższością na wampira i powiedziała:
-Teraz spłoniesz.
                                                                                       ***
Tuż przed wybiciem zegara godziny 6:00, Gigi wywarzyła drzwi od wieżyczki. Brandon zaczął już płonąć. Charlie błyskawicznie wskoczył do pomieszczenia i wciągnął go stamtąd.Zdjął kurtkę i rzucił ją na niego, próbując go ugasić. Wampir zaczął się rzucać, nie wiedział bowiem co się dzieje. Gigi zdołała go jakos utrzymać przy podłodze. Nagle chwycił ją za gardło i rzucił na ścianę. Obnażył zęby i zacisnął uściska jakby chciał jej zmiażdżyć gardło. Gigi także pokazała kły i odepchnęła go czego skutkiem było to, że wylądował na podłodze. Błyskawicznie podniósł się i rzucił się na nią. Jeszcze chwilę się szarpali, w końcu Charlie wrzasnął:
-Przestańcie!- wziął głęboki oddech i spojrzał na nich. Zdziwione wampiry przerwały bójkę i skierowały spojrzenie ku niemu.- Musimy jeszcze znaleźć Maggie. Przecież ona może już nie żyć.
Gigi odepchnęła Brandona i podeszła do Charliego. Mimo iż przed chwilą biła się, poruszała się niczym modelka na wybiegu.
-Poczekaj, skarbeńku. Nie tak się umawialiśmy. Miałam ci tylko pomóc z tą łajzą.- wskazała na Brandona, który zawarczał wściekle.- Niedość, że go uwolniłam to jeszcze się na mnie rzucił. Nie mam zamiaru ci już w niczym pomagać. jesteś słodziutki, ale bez przesady. Po za tym ty też masz zrobić dla mnie coś w zamian, prawda?- uniosła brew ku górze, po czym podeszła jeszcze bliżej i pocałowała go w policzek. Następnie zamknęła żelazne drzwi, chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła go w kierunku wyjścia. Brandon patrzył na nich zdziwiony. Przez chwilę tylko gapił się na nich. Ruszył za nimi pospiesznie.
- Co to do cholery ma być? Od kiedy jesteś zabawką Barbie?- spytał z wyrzutem. Rzuciła mu jadowite spojrzenie. Charlie nic nie odpowiedział, pozwalał się tylko dalej prowadzić. Gigi prowadziła ich krętymi korytarzami, schodząc coraz głębiej. W koćnu Brandon nie wytrzymał.
-Gdzie my właściwie idziemy?- spytał rozdrażniony. Już miała odpowiedzieć, gdy nagle zatrzymała się i spojrzała w sufit nasłuchując. Wampir zrobił tak samo. Słychać były krzyki i odgłosy walki. Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Charlie także patrzył się na nich.
-O co chodzi? Słyszycie cos?
-Musimy tam wrócić. Pomóc im. Przecież tam może być Maggie.- odparł kompletnie ignorując tamto pytanie. Gigi westchnęła przewracając oczami.
-Co wy macie z tą Maggie? Nie jest przecież aż taka piękna, inteligentna, idealna.- powiedziała z wyrzutem. Chłopacy to zignorowali. Brandon cofnął się i zaczął iść z powrotem na powierzchnię, lecz wampirzyca błyskawicznie zagrodziła mu drogę.
-Jeśli chcesz zostać zauważony i załatwiony jak ci idioci na górze to proszę bardzo. Radziłabym raczej pójść za mną.- oznajmiła władczo. Charlie zachowywał się jakoś dziwnie, był zamyślony, jakby nic go nie obchodziło. Prawda była taka, że myślał o Maggie. Czy ona jest na górze? Walczy? A może już nie żyje..? Cokolwiek było tam na górze, było o wiele potężniejsze od wampirów. Bał się czy dadzą sobie z tym radę. Z głębokich rozmyślań rozbudził go Brandnon. Klepnął go po plecach i powiedział:
-Idziemy.
Charlie zacisnął zęby i pchnął wampira z całej siły na ścianę. Był tak zszokowany, że nawet nie zareagował. Chłopak patrzył się na niego z taką nienawiścią, że był gotowy go zabić. Gigi niepostrzeżenie podeszła do nich, położyła dłoń na ramieniu Charlie'ego i uśmiechnęła się.
-Mój twardziel.- wyszeptała mu do ucha.
-Co ty wyprawiasz?!-wrzasnął Brandon zbyt zszokowany by wyswobodzić się z jego uścisku.
-To wszystko twoja wina! Maggie może już nie żyć. To przez ciebie, to wszystko twoja wina!- krzyczał non stop nie odwracając od niego spojrzenia. Wampir odepchnął go z całej siły i uchylił usta, lecz nie wiedział co powiedzieć. Nie wiedział jak się wybronić. Pewność siebie nieco minęła, pojawiło się za to poczucie winy. Gigi patrzyła za to wszystko z zachwytem, jak gdyby oglądała jakiś spektakl. Podeszła ponownie do rozzłoszczonego chłopaka i powiedziała:
- W każdej celi, dla niewolników znajduje się taka malutka kamera, wiesz?
Charlie nawet nie spojrzał na nią, nie wiedział jaki sens mają te słowa, do momentu aż nie powiedziała kolejnego zdania.
-Pieprzyli się w niej jak króliki. Sama widziałam.- wyszeptała, obserwując jego reakcję. W tym momencie jego twarz stężała, odwrócił na moment głowę w kierunku Gigi po czym zacisnął dłoń w pięść i uderzył Brandona mocno w twarz. Tamten uchylił głowę pod wpływem uderzenia, lecz gdy znowu wyprostował się, nie było widać żadnego śladu. Charlie już przymierzał się do kolejnego ciosu, lecz Gigi go powstrzymała.
-Jeszcze przyjdzie czas na zemstę. Teraz nie ma na to czasu, kochanie.- wymruczała i przejechała palcami po jego włosach. Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął iść. Wampirzyca rzuciła tamtemu rozbawione spojrzenie i podążyła za Charliem. Brandon spojrzał po nich bez wyrazu, po czym nie mając wyboru poszedł za nimi.
                                                                                    ***
Annie nadal siedziała w lochach, czekając na jakiekolwiek informacje od Maggie, Cartera, czy choćby Jacka. W sumie nie bardzo interesował ją los Brandona, najbardziej obchodził ją jej ukochany. Nie usłyszała żadnej informacji o nim od czasu gdy tutaj przyszła. Słysząc hałas przestraszyła się. Miała uczucie, że dzieje się tam coś naprawdę okropnego, a co najgorsze czuła dym. Bała się o nich wszystkich, była bezradna. Zadzwoniła więc po Joe'ego i powiedziała mu by przyjechał z posiłkami. Wampir wraz z czteroma czarownicami oraz piętnastoma krwiopijcami przybyli na miejsce zaledwie dziesięć minut później. Sam Joe zbiegł na dół, do lochów i od razu zjawił się przy Annie. Przytulił ją mocno do siebie, po czym obejrzał dokładnie.
-Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?- pytał z przejęciem.
-Ze mną wszystko okej. Nie poszłam nawet na górę. To im grozi niebezpieczeństwo. Słyszysz? Czujesz dym?- mówiła jak opętana, tym czasem łzy leciały jej ciurkiem po policzkach. W pewnym momencie Joe przerwał jej.
-Zostań tutaj. My pójdziemy to sprawdzić.- otarł kciukiem jej łzy i gdy chciała mu przerwać, zaprotestować, Joe kontynuował- Z tego co słychać tam jest naprawdę niebezpiecznie. Zostań tutaj. Gdy już będzie po wszystkim przyjdę po ciebie, okej?- spytał patrząc jej głęboko w oczy. Annie niechętnie pokiwała głową i gdy już odwracał się by wyjść, pociągnęła go za rękę.
-Proszę, przyprowadź Jacka.- wyszeptała błagalnie. Joe przyjrzał się jej badawczo, po czym ledwo widocznie pokiwał głową. Wybiegł z pomieszczenia. Dogonił swoją grupę i ruszyli na górę, gdzie dochodziły hałasy. Dym poprowadził ich do sali balowej. Gdy ujrzeli ten przerażający widok, stanęli jak wryci. Joe jako pierwszy odzyskał świadomość. Wolno podszedł do Maggie, która wrzeszczała na króla i groziła mu. Na jej wyciągniętej dłoni płonął ogień. Jack natomiast walczył z Carterem. Temu drugiemu widocznie szło gorzej z wiadomych względów. Kilkoro wampirów rzuciło się na Jacka próbując mu jakoś uniemożliwić ruchy. Podeszły do nich także czarownice, dwie z nich usiłowały jakoś ugasić pożar, pozostałe wypowiadały jakieś zaklęcia próbując uspokoić Jacka. Joe położył dłoń na ramieniu Maggie.
-Margarett, proszę, przestań.- powiedział spokojnym, pełnym opanowania głosem. Dziewczyna odwróciła się do niego przodem. Joe aż cofnął się o krok. Twarz Maggie niesamowicie się zmieniła. W jej oczach nadal wrzał ogień, oprócz tego jednak stała się niezwykle, wręcz oszałamiająco piękna. Jej piękno dorównywało tamtym serafom, którzy ją poszukiwali. Joe wpatrywał się w nią, nie będąc w stanie się odezwać. Carter nie walczył już, więc zaczął wolno iśc w ich kierunku. W pewnym momencie Joe błyskawicznie chwycił obiema dłońmi jej głowę i przekręcił mocno, łamiąc jej kark. arter krzyknął i momentalnie znalazł się przy nich. W ostatnim momencie chwycił Maggie i próbował ją jakoś ocucić, lecz ta była martwa.
-Coś ty zrobił?!- wrzasnął Carter.
-Nie panikuj. Ona żyje. Musiałem ją tylko na jakiś czas ogłuszyć. Pozabijałaby nas wszystkich.- odpowiedział spokojnie, po czym przeszedł do Jacka i jemu także skręcił kark. W tym czasie także czarownice zdołały ugasić pożar. Wszyscy oczekiwali na posiłki, jakichś strażników, lecz nic takiego nie nastąpiło. Najwidoczniej wszyscy, którzy znajdowali się obecnie w zamku zostali zamordowani. Nagle do sali balowej wpadli Brandon, Gigi i Charlie.
-Hmm, już po imprezie. Nie wiem po co się w ogóle fatygowaliśmy.- odparła cicho wampirzyca, obojętna na to wszystko. Chłopacu, widząc martwe ciało Maggie, naraz ruszyli w tamtym kierunku. Uklękli przy niej i patrzyli z przerażeniem.
-Ona nie żye.- wyszeptał Charlie, a kilka łez spłynęło mu po policzkach. Brandon osunął się nieco dalej i przypatrywał się temu wszystkiemu z bólem i przerażeniem. Po chwili podszedł do niego Carter i uścisnął mocno. Tamten niepewnie odwzajemnił uścisk wpatrując się jednak nadal w dziewczynę.
-Cieszę się, że żyjesz, bracie.- powiedział Carter. Widząc jednak wzrok przyjaciela, dodał- Ona żyje. Joe musiał ją tylko na trochę ogłuszyć.
-Jak to ogłuszyć? Dlaczego? Po co?- zaczął pytać wampir. Charlie natomiast słysząc tą wiadomość poczuł ulgę. Uśmiechnął się delikatnie i mocno przytulił bezwładne ciało Maggie. Król nadal był roztrzęsiony tym całym zbiegowiskiem i chował się tylko w jakimś kącie. Joseph patrzył na niego z odrazą i z widoczną nienawiścią. To przecież przez niego wampir został uwięziony w trumnie na tyle lat. Carter nie wiedział co odpowiedzieć Brandonowi, gdyż sam nie miał pojęcia co działo się z dziewczyną. Zanim więc zdążył dać jakąkolwiek odpowiedź, Joe zaczął mówić.
-Dobra, słuchajcie mnie wszyscy. Musimy uciekać stąd. Teraz. Natychmiast.- nakazał. Po jego słowach, Wilhelm spojrzał na niego i wycedził przez zęby:
-Wszyscy zginiecie. Nawet nie wiecie jaką potworną zbrodnię uczyniliście. Szczególnie ta mała dziwka- wskazał palcem na Maggie. Następnie wstał podpierając się ściany. Nie drżał już tak bardzo. Teraz po prostu wpatrywał się w nich wszystkich po kolei z nienawiścią.- Zamordowała wszystkich. Bez wyjątku. Chciała zabić mnie. A ten potwór- wskazał na Jacka.- Jego każę poddać najgorszym torturom, a potem zabić, tak jak on zabił innych. Nie martwcie się, niedługo posiłku tutaj przyjadą i zrobią z wami wszystkimi porządek.
-Oh, zamknij się!- krzyknął nagle Brandon.- Teraz ty jesteś na przegranej pozycji, nie sądzisz?
W tym momencie, do sali przybiegła roztrzęsiona Annie. Podobnie jak każdy, była zszokowana tym widokiem. Jej spojrzenie jednak na dłużej zatrzymało się na Jacku. Podbiegła do niego, upadła na kolana i ze łzami w oczach wzięła go w ramiona. Spojrzała na Joe'ego i spytała cicho:
-Czy, czy on..?
-Żyje. Jest tylko nieprzytomny.- odpowiedział, wiedząc o co pyta. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, nadal przytulając go do siebie. Po chwili spojrzała na Maggie, będąca w ramionach podłamanego Charlie'ego.
-A Maggie?
-Też żyje.- odpowiedział jej tym razem sam Charlie. Wziął ją na ręcę i zaczął iść w kierunku wyjścia. Za nim podążyła także Gigi i Brandon. Kolkoro wampirów związało Wilhelma i zaczęłi go prowadzić na dół. Carter pomógł Joe'emu wziąć Jacka. Przedtem także go związali. Pięć minut później Annie, Brandon, Maggie, Charlie i Gigi siedzieli w jednym samochodzie. Natomiast Carter, Jack, Joe i Wilhelm w drugim. Reszta zatuszowała trochę ślady w sali balowej i przeteleportowali się za pomocą czarów z powrotem do Noir Seraphin Hill. W jedym samochodzie prowadził Brandon, co jakiś czas spoglądający w lusterko na Maggie, która leżała na kolanach Charlie'ego. W drugim prowadził Carter. Wilhelm groził im cały czas, przeklinajac ich, posyłając do diabła, więc w końcu Joe go ogłuszył. Wszyscy zmierzali oczywiście do Noir Seraphin Hill. Nie mieli żadnego planu by powstrzymać serafy polujące na Maggie. Musieli jednak tam wrócić. Nie wiedzieli, że owe serafy obserwowali ich cały czas. Stali teraz na wysokim wzgórzu patrząc na nich, uciekających z zamku.
-Już jest gotowa.- odezwał się.- Czas by do nas dołączyła.- wymienił spojrzenia z pozostałymi którzy pokiwali zgodnie głowami.
                                                                                                                                  C.D. nastąpi..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz