Piętnaście minut później, wszyscy elegancko wystrojeni stawili się na dole, w kasynie. Pomieszczenie było ogromne, niemalże jak sala balowa . Wielkie, diamentowe żyrandole zwisały z sufitów, oświetlając całe pomieszczenie. W środku, przy ścianie znajdował się bar, natomiast resztę sali zajęły stoły z grami oraz stoliki z kanapami. Oprócz tego,w wysokich klatkach, w rogach kasyna tańczyły, a raczej wyginały się młode dziewczyny. W środku było mnóstwo ludzi. Skąpo ubrane kelnerki nosiły tace z drinkami. Carter rozejrzał się dookoła, po czym powiedział:
-Dobra, rozdzielmy się. Zachowujcie się normalnie.- po tych słowach skierował się w stronę jednej z kanap. Charlie, bez słowa, ruszył w stronę baru. Gigi podążyła za nim. Natomiast Brandon, Maggie i reszta towarzystwa rozproszyli się gdzieś po pomieszczeniu. Carter od razu poszedł w stronę kanapy znajdującej się na samym końcu kasyna. Siedział tam młody, raczej wątły mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i niesamowite, miodowe oczy. Siedział w towarzystwie dwóch młodych dziewczyn, które przytulały go i dotykały w różnych miejscach. Mężczyzna mógł mieć około dwudziestu pięciu lat. Ubrany był w nieskazitelnie biały garnitur.
-Witaj. Byliśmy umówieni.- oznajmił, gdy już podszedł do niego bliżej. Chłopak opuścił lekko okulary i przyjrzał się uważnie wampirowi.
-Kim jesteś?-spytał nieco ochrypłym głosem.
-Rozmawialiśmy wczoraj przez telefon. Jestem Carter.
Na jego słowa, wyszeptał coś do dziewczyn, które natychmiast potem wstały i poszły. Następnie wskazał mu miejsce by usiadł.
-A więc to naprawdę ty- odparł Carter, nie mogąc się powstrzymać.
-Oczywiście. Co, myślałeś, że jestem jakimś oszustem?- spytał, rozbawiony, wkładając wykałaczkę do ust.
-Abbadon, może przejdźmy do rzeczy. A więc pamiętasz...-zaczął spokojnie Carter, lecz anioł od razu mu przerwał.
-Nie mogę wam pomóc. Już wiem co sobie o mnie myślicie. Abbadon, ten największy z serafów, nie może podnieść swojego tyłka z Vegas i pojechać do jakiejś dziury by wam pomóc? Ja wam odpowiem; to nie moja wojna.- odpowiedział dosadnie.
-Jesteś przecież aniołem. Jak możesz chcieć zagłady świata?!- podniósł nieco głos. Abbadon przybliżył się do niego i odpowiedział zciszonym głosem:
-Już i tak zadarłem z nieodpowiednimi mocami. Chcą mi wyrwać skrzydła. Jeśli jeszcze teraz z nimi zadrę, to po mnie. Wtrącą mnie do piekła.
Carter westchnął przeciągle, po czym na moment schował twarz w dłoniach. To była ich ostatnia nadzieja. Naprawdę wierzył ,że anioł pomoże.
-W porządku. Rozumiem.- odparł zrezygnowany. Nie miał już nic do stracenia, więc zapytał ostrożnie.- Potrzebujemy właściwie tylko Ostrza...Czy ty...mógłbyś...
-Żartujesz, prawda?- wycedził przez zęby, a w jego oczach pojawiły się małe ogniki.- Jak śmiesz, ty...
Przez chwilę oddychał ciężko, wpatrując się w niego morderczym wzrokiem. Carter natomiast cały czas zachowywał spokój. Jedynie małe kropelki potu, które wstąpiły na jego czoło zdradzały zdenerwowanie. Abbadon mógł go zabić w sekundzie. Nie miałby szans. W końcu, jednak uspokoił się. Poprawił marynarkę i zapiął ją na jeden guzik.
-Chyba powinniście już iść. To jest lokal głównie dla istot wyższej rangi. Nie lubimy takiego plebsu jak wampiry. Bez obrazy- odparł, patrząc na niego z nieukrywaną wyższością.- A to odwaga by przyprowadzić tutaj człowieka. Niech lepiej ma się na baczności. Kelnerki widocznie mają na niego ochotę.
Carter, z niepokojem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Gdy w końcu znalazł wzrokiem Charlie'ego uświadomił sobie z przerażeniem, że dziewczyny w ogół niego nie są ludźmi.
-Czy to...sukuby?
-W rzeczy samej. Wiesz jaki mam dzięki temu interes?- spytał z radością. Znowu rozluźnił się i był przyjacielsko nastawiony do niego.- Niektórzy nazwaliby je prostytutkami, ale dla mnie są to damy do towarzystwa, które pragną coś w zamian.
-Przecież to istoty diabelne. A ty jesteś aniołem..Jak ty..?-Carterowi nie mieściło się to w głowie. Zawsze sądził, że anioły to idealne , czyste stworzenia, które nigdy nie trzymałyby się z takimi pomiotami diabelskimi jak sukuby. Owe demony kusiły mężczyzn ( czasem też kobiety) i podczas zbliżenia intymnego a nawet namiętnego pocałunku, odbierały energię życiową swojej ofiary, tym samym zwracając jej duszę do piekła.
-Jak już mówiłem, nie jestem idealny i mam swoje problemy.- oznajmił, biorąc do ręki drinka. Upił kilka łyków, po czym zwrócił spojrzenie ku niemu.- Szkoda mi jednak tak zostawiać cię bez pomocy. W końcu Vegas nie leży za rogiem.
Odłożył kieliszek z powrotem na stół, po czym pochylił się lekko i wskazał palcem by zrobił tak samo.
-Na waszym miejscu nie ufałbym tej dziewczynie.- wyszeptał, gapiąc się na Maggie. Wampir spojrzał w tym samym kierunku, po czym odpowiedział ze zdziwieniem:
-O czym ty mówisz? Maggie jest ostatnią osobą, której miałbym nie ufać...
-Naprawdę? Cóż, w niebie mówi się różne rzeczy.- oparł się wygodnie o kanapę, nie odrywając od niego wzroku.- Ta panna ma dobre zadatki na serafa. Żeby w takim młodym stadium spalić prawie całe pole.- pokręcił głową z niedowierzaniem.
-O czym ty, do cholery mówisz?
-Ta wasza niewinna, wrażliwa Maggie wymyka się czasem na spotkania ze swoimi pobratańcami. Lepiej uważaj. Z pewnośią będą próbować przekabacić ją na swoją stronę. JEst cennym obiektem.
-I co mamy, twoim zdaniem zrobić?- zapytał Carter, pochylając się bardziej. Czuł ,że zaraz zyska jakąś konkretną odpowiedź.
-Na waszym miejscu wykorzystałbym tą sytuację. Oni jej ufają, chcą być do nich dołączyła. Niech więc tak zrobi.
-Że co?!- podniósł nieco głos, za co Abbadon skarcił go wzrokiem.
-Niech dołączy do nich pozornie. Dadzą jej Ostrze i wtedy macie zwycięstwo w kieszeni. Dziewczyna jednak musi im udowodnić swoje oddanie.
-W jaki sposób?
-A skąd mam wiedzieć? Nie jestem wróżką.- odparł ironicznie.- I tak wam za wiele powiedziałem. Radźcie sobie sami. A co do wróżek, dzisiaj mamy specjalny pokaz. -uradowany klasnął w dłonie- Pownniście to zobaczyć.
***
-Co my właściwie tutaj robimy?- spytała Maggie sącząc swojego drinka.- A co ważniejsze, czy są tutaj, w ogóle jacyś ludzie?
-Nie sądzę.- odpowiedział ponuro Brandon, spoglądając na nieznajomych nieufnie.- Jednak, gdy Carter mówi, że ma jakiś plan, to mu wierzę. Facet wie co robi.- przejechał dłonią po jej nagim ramieniu.- Głowa do góry. Będzie dobrze.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i chwyciła go za rękę. Po jego słowach nieco uspokoiła się. PAtrząc tak na niego, nie mogła sobie przypomnieć dlaczego w ogóle rozważała przejście na tamtą stronę. Tutaj ma przyjaciół, których traktowała jak rodzinę, której nigdy nie miała i ukochanego. Mimo iż byli w obliczu takiego niebezpieczeństwa, czuła, że trzymając się razem poradzą sobie. Nagle usłyszała odgłos tłuczących się naczyń. Odwróciła się i dostrzegła młodą, ciemnoskórą dziewczynę, która widząc ją, zdębiała. Na podłodze leżała taca z rozbitymi kieliszkami. Ku jej zdziwieniu i przerażeniu, zaczęła iść ku nim. Nieoczekiwanie, Brandon także upuścił swojego drinka. Wyglądał jak gdyby miał się zaraz przewrócić.
-Gabrielle..?- spytał cicho.
-Brandon, coś ty zrobił?
-A może najpierw tak, cześć?
-Przywróciłeś Margarett?- dziewczyna spojrzała na Maggie z nienawiścią.
-A ty to niby kim jesteś, zombie?- spytał, nie odrywając od niej wzroku. Murzynka widocznie zmieszała się. Podniosła tacę i położyła na niej rozbite naczynia, po czym szepnęła do wampira:
-Jestem sukubem...
-Do cholery, Gabrielle...Co ty sobie myślałaś- odparł ze zdenerwowaniem.
-A co mi pozostało po śmierci Michaela? Ty gdzieś uciekłeś ze swoją czarownicą. Ciągle gadałeś o wskrzeszaniu umarłych. A nas, ciemnoskórych? Przecież wiesz jakie to były czasy. Chcieli nas wziąć do niewoli. Wtedy pojawiła się Eve. Postawiła mi ultimatum i je przyjęłam. Podpisałam umowę i jest jak jest.- wyjaśniła ze spokojem. Widząc jego wzrok, dodała.- Jestem teraz szczęśliwa, Brandon. Wolna, piękna, bogata..
-Dlaczego więc tutaj jesteś...?
-To jest moja cena. Mam przeciągać śmiertelników na stronę zła. Do piekła.- odpowiedziała, nieco ze skruchą. Brandon, bez zastanowienia podszedł do niej i przytulił mocno do siebie. Ona odwzajemniła uścisk. Po chwili czułości puścił ją i spojrzał na mocno zdziwioną Maggie.
-Maggie, to jest Gabrielle, żona Michaela.- przedstawił przyjaciółkę.
-A teraz ty opowiadaj coś narobił.- dziewczyna położyła ręce na biodrach i spojrzała na nich wyczekująco.
-Tak, owszem wykonałem ten rytuał z pomocą Sary, ale coś nie wyszło. Z jednej strony to dobrze, bo nie jest taką suką jak jej poprzednia wersja. A z drugiej strony, to trochę kiepsko, bo teraz jest... jakby ci to powiedzieć...serafem...
-Coś ty narobił, ty kretynie. W ogóle nie myślisz. Nic ci nie idzie powiedzieć.
-Znalazła się mądrzejsza. Piekielna prostytutka.- powiedział prześmiewczo. Gabrielle westchnęła i machnęła na niego ręką.
-Dobra, nie gadajmy już o tym. Muszę wrócić do pracy.
-Ale, czekaj. Zobaczymy się jeszcze? Zostajemy do jutra, więc...
-Jasne. Tym razem masz nie znikać bez pożegnania.- zaznaczyła, mrugając do niego nieznacznie.
-Co ja jej zrobiłam?- spytała cicho Maggie, odprowadzając ją wzrokiem. Brandon przytulił ją od tyłu i pocałował w czubek głowy.
-A nic szczególnego. Tylko odebrałaś jej męża i doprowadziłaś do owdowienia, czego skutkiem jest zapożyczenie duszy diabłu i służenie jako wieczna prostytutka. Nic takiego.
Maggie odwróciła się do niego przodem i wtuliła w jego umięśniony tors.
-Naprawdę byłam taka okropna...?
-Jesteś zupełnie innym człowiekiem, Maggs. Margarett to nie ty. Ty jesteś troskliwa, odważna i kochająca. Ona myślała tylko o sobie. Tylko ona się liczyła.- powtarzał jej cały czas, głaszcząc ją po plecach. Dziewczyna przymknęła lekko oczy i uśmiechnęła się lekko.- A tak na marginesie, mój pokój to 2010, w razie gdybyś się nudziła w nocy.- dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.
***
Charlie cały czas był w ruchu. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. To, te natarczywe kelnerki ciągle do niego podchodziły i zagadywały go, to ukrywał się przed Gigi. Nie mogło jednak trwać to wiecznie. W końcu na nią wpadł. Wiedział, że będzie musiał odbyć z nią tą konwersację. Bez słowa poszedł z nią w jakieś bardziej ustrojne miejsce, gdzie ludzie przychodzili głównie by się poobmacywać w różnych miejscach.
-Trochę przegiąłeś, kochanie- zaczęła, zakładając ręce na piersi.
-Mam cię dosyć, Gigi- odpowiedział wprost. Wampirzyca, na jego słowa zaśmiała się dźwięcznie, jednkaże szybko spoważniała.
-Więc masz problem, mój czarusiu. Chyba zapomniałeś o naszej umowie, co? Ja więc ci moze nieco odświeżę pamięć.- wycedziła przez zęby, po czym podeszła do niego bliżej i chwyciła brutalnie jego dłoń. Podwinęła rękach i ścisnęła mocno jego nadgarstek, gdzie ciągnął się ciemny tatuaż w kształcie pentagramu, z dorysowanymi u góry dwoma dodatkowymi ramionami.
-Widzisz to, śmieciu? To ma ci codziennie przypominać, że jesteś mój. I to nie jest zwykła umowa między wampirem a człowiekiem, o nie. Jeśli zechcesz jakoś złamać warunki jakie zawarliśmy, na przykład, odwrócisz się przeciwko mnie, czy też doprowadzisz do sytuacji zagrażającej mojemu życiu, zginiesz. Czy po tym wystrzale i pozostawieniu na moim policzku tej ohydnej szramy, nie zrobiło ci się jakoś słabo? Nie zwracałeś? Nie krwawiłeś podczas kaszlu?- spytała zadowolona, spoglądając mu w oczy. Charlie przełknął głośno ślinę. Wszystko powiedziała zgodnie z prawą. Nie dało się tego oszukać.
-Dopóki istnieje ten tatuaż jesteś mój, więc lepiej nie podskakuj.- mruknęła ze złością, po czym odepchnęła go mocno i wróciła na salę. Po jej złowieszczych słowach już wiedział co zrobi. Nie mógł dać się tak pomiatać. Ruszył od razu do swojego pokoju hotelowego. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy. Następnie napalił w kominku i przyłożył do ognia pogrzebać. Podszedł do okna i pooddychał kilka razy głęboko. Wiedział, że będzie to trudne, ale musiał to zrobić. Gdy pogrzebać już wystarczająco się nagrzał, aż do czerwoności, wziął go i usiadł na łóżku. Następnie wziął do ust małą ściereczkę wziętą z łazienki i zagryzł ją. Zacisnął dłoń w pięść i zaczął wolno przykładać pogrzebacz do tatuażu. W ostatnim momencie zatrzymał się. Pomyślał sobie, bądź mężczyzą, musisz to zrobić. Nie zastanawiając się już dłużej przyłożył rozpalony pogrzebacz do miejsca w którym znajdował się tatuaż. Zaczął krzyczeć, lecz ściereczka skutecznie ogłuszała wszystko. Na chwilę przerwał mu spojrzeć na swoją spaloną skórę. Wiedział, że musi skończyć to co zaczął. Przyłożył więc pogrzebacz jeszcze raz, tym razem mocniej. Łzy bólu pociekły mu po policzkach, nie miał już siły krzyczeć. W końcu upuścił pogrzebacz na podłogę. Zamiast tatuażu, widniała teraz czerwona rana. Wyjął ściereczkę z ust i resztkami sił dotarł do toalety. Natychmiast zwymiotował. Gdy w końcu skończył, położył się na zimnej podłodze. Był blady jak ściany, jednak na jego ustach widniał słaby uśmiech. Wyszeptał do siebie:
-Wolny...
C.D. nastąpi
[Jak już napisała na fb, rozdziały od dzisiaj będą krótsze, a za to co tydzień:) Pozdrawiam^^]
czekam na następny :3
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny! Czekam na porządną scenę łóżkową, bo ostatnia była we więzieniu :P Hahaha :D
OdpowiedzUsuńrozdział świetny ;D
OdpowiedzUsuńnie mogę się już doczeka następnego ;)
ale chcę więcej Maggie i Brandona... xd !
Ja chcę znowu tego złego Brandona <3 Uwielbiałam go !
OdpowiedzUsuńKocham twojego bloga jest taki wciągający ! Masz talent i mam nadzieje że kolejny rozdział pojawi sie już niebawem.
Tymczasem zapraszam do mnie ;D
http://dzieki-problemom-dostrzegamy-radosc.blogspot.com/