niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 14

Nikt nie odważył się spytać dlaczego Las Vegas? Jaki jest właściwie plan? Wszyscy wiedzieli, że Carter ma głowę na karku. Musiał wpaść na jakiś genialny pomysł. To było po prostu oczywiste. Maggie chciała chociaż przez chwilę pogadać z Charlie'em. Czuła się okropnie po tym wszystkim. Chłopak jednak ani przez sekundę nie był sam. Bardzo wczuł się w to całe planowanie "misji". Nie odstępował kroku od Cartera i non stop omawiał z nim szczegóły. Pozostali zastanawiali się kiedy to chłopacy stali się takimi przyjaciółmi. Z Noir Seraphin Hill do Las Vegas był dosyć spory kawałek drogi. Jedynym wyjściem dostania się tam była podróż samochodem. Joe, przy swojej posiadłości miał kilka bardzo luksusowych samochodów. Wszyscy od razu tam pojechali. Maggie zastanawiała się przedtem czy nie wziąć jakiejś broni. Przypomniało jej się jednak, że tym razem przeciwnikami nie są wampiry, lecz potężne, boskie stworzenia, których nie zabije kołek.  Głupio byłoby nie zabrać niczego na taką wyprawę, nie wiadomo, bowiem na kogo się trafi. Poszła więc do składzika Marka, uprzednio informując innych by już pojechali do Joe'ego. W domu było już całkowicie ciemno. Kto ma niby czas, w takiej sytuacji, by zapłacić rachunki? Nawet w obliczu niebezpieczeństwa, stare fobie i strachy poszły górą. Jedynym źródłem światła była komórka. Stanęła w drzwiach skrytki z telefonem w dłoni, którym oświetlała sobie otoczenie dookoła. Przez pięć minut stała bez ruchu, obserwując uważnie ciemne kąty, jakby oczekując, że za moment coś wyskoczy. Nagle doznała olśnienia. Była przecież serafem. Jakieś pół godziny ćwiczyła sztuczki z ogniem, przez co mało co nie spaliła pola. Uderzyła się otwartą dłonią w głowę i schowała telefon do kieszeni. Następnie wyciągnęła rękę i zamknęła oczy, próbując się skupić. W tym momencie, na jej otwartej dłoni buchnął mały ogień. Nie rozprzestrzeniał się, także nie parzył. Wręcz przeciwnie, czuła przyjemny chłód. Teraz widziała o wiele więcej. Weszła głębiej, prosto do szerokiego stołu na którym wyeksponowana była cała broń jaką posiadał Mark. W większości składała się z broni palnej. Zabrała mały, podręczny pistolet i schowała go z tyłu, w spodniach. Nie wiedziała czy działa to tylko na wampiry, czy także na inne stworzenia. No cóż, okaże się. Następnie podeszła do małej półki, gdzie leżały noże. Jedne dłuższe, drugie krótsze. Znajdowały się tam także dwie szpady. Maggie, gdy tak patrzyła na te wszystkie przedmioty, które Mark przechowywał, selekcjonował, nie mogła powstrzymać się od urojenia kilku łez. Tęsniła za nim. Może i nie był łatwym człowiekiem, lecz zawsze chciał dla niej jak najlepiej. Musiała trzymać ogień z dala od wszystkiego, by przez przypadek nie wywołać pożaru. Po tym wszystkim, planowała spakować całą broń, dzienniki, książki i wsadzić w jedno miejsce. Chciała mieć chociaż jedną cząstkę Marka. Nagle dostrzegła znajomy sztylet. Wzięła go do ręki i obejrzała ze wszystkich stron. Była niemalże w stu procentach pewna, że Brandon ma taki sam. Nie zastanawiając się dłużej, włożyła go do buta i przykryła spodniami.
-A więc także wyjeżdżasz?
Maggie odwróciła się błyskawicznie w kierunku drzwi. Była pewna, że tylko ona tu została. Myliła sie. W progu stał Seth.
-Tak, tak- odpowiedziała, gdyż już trochę się uspokoiła. Po chwili podeszła do niego z wolna i spojrzała mu w oczy.- Nie podjęłam jeszcze decyzji, jeśli o to chciałeś spytać. Wyjeżdżam..., znaczy wyjeżdżamy by poszukać odpowiedzi. Nie możesz mnie powstrzymać.- cały czas mówiła spokojnie, lecz poważnie, odważnie.
-Rozumiem.- odparł, ku zdziwieniu Maggie, która myślała, że będzie chciał ją powstrzymać. Wytrąciło ją to z równowagi.
-Nie jedźcie za nami.- dodała jeszcze, nie owijając w bawełnę.
-Dobrze.- odpowiedział równie krótko jak poprzednio. Po chwili milczenia, dodała.- Nie mogę cię zmusić byś dołączyła do nas. Pozostało nam tylko nalegać. Ale wrócisz, prawda?
-Tak, oczywiście.- powiedziała od razu, nie odrywając od niego wzroku. Seth przez chwilę jeszcze patrzył jej w oczy. Następnie jego wzrok powędrował w kierunku miejsca, gdzie schowała pistolet. Nieoczekiwanie podszedł do niej bardzo blisko, po czym sięgnął po broń, którą schowała z tyłu, za paskiem u spodni i wyciągnął ją. Maggie wstrzymała oddech i nie poruszyła się ani na milimetr, ze zdenerwowania.
-To jest całkowicie bezużyteczne, a pociski domowej roboty, co najwyżej zadrasną napastnika.- oznajmił, nawet nie patrząc na pistolet. Wyrzucił go na podłogę, po czym rozpiął płaszcz i wyjął z wewnętrznej kieszeni mały, srebrny nóż. Podał go jej. Dziewczyna wzięła narzędzie i schowała go. Nie mogła jednak oderwać wzroku od srebrnego, długiego ostrza. Seth zauważył to. Uśmiechnął się do niej ciepło i odpowiedział:
-To Anielskie Ostrze. Każdy je dostaje. Ty także go otrzymasz, gdy już się zdeklarujesz.- po tych słowach pocałował ją w czoło i dodał- Szczęśliwej podróży.
Wtedy zniknął. Za każdym razem, gdy Maggie miała do czynienia z aniołem, czuła się wtedy dziwnie. Nie potrafiła nazwać tego uczucia. Nie wiedziała nawet czy jest ono przyjemne, czy też nie. Z transu wyrwał ją odgłos klaksonu dochodzący z zewnątrz. Przypomniało jej się co właściwie mieli zrobić. W pośpiechu chwyciła za torbę i spakowała do niej najważniejsze rzeczy. Następnie wyszła z domu i skierowała się w stronę zaparkowanego samochodu. Był to czerwony porsche. Wsiadła po stronie pasażera i położyła torebkę z tyłu. Na siedzeniu kierowcy siedział Brandon.
-A gdzie pozostali?- spytała, zapinając pasy.
-Pojechali trzema innymi samochodami.- odpowiedział, jak gdyby trochę prześmiewczo, ruszając.
-Trzema?- spytała zdziwiona. Wiedziała, że nie zmieszczą się w jednym samochodzie, ale myślała, że zabiorą się na dwa razy.
-Jack i Annie muszą sobie co nieco wyjaśnić. No wiesz, ta cała sprawa z "drugim obliczem" Jacka. Joe i Carter opracowywują plan, jak to oni. Natomiast Gigi i Charlie zapewne chcą trochę pobaraszkować- odparł uśmiechając się półgębkiem. Maggie już nie spytała o nic. Dochodziła piąta nad ranem. Na dworze robiło się coraz jaśniej. Samochody Joe'ego wyposażone były w specjalne przyciemniane szyby, przystosowane do wampirzych, dziennych przejażdżek. Pozostałe samochody, czyli czarny cabriolet, granatowe ferrari, niebieski dżip i czerwone porsche jechały w dosyć dużych odstępach. Nie dziwił ich fakt, iż na drodze rzadko kiedy napotykali na podróżnych. Ci pojedyńczy zapewne uciekali jak najdalej. Jednakże im dalej od Północnej Kanady tym więcej powracało "normalności".
Jack i Annie przez dłuższy czas nic do siebie nie mówili. Oboje własciwie mieli coś do ukrycia. Gdy w końcu oboje zdecydowali się by wyrzucić to z siebie, zaczęli mówić równocześnie. Uśmiechnęli się do siebie niezręcznie.
-No to może ty pierwsza.- zaproponował zerkając na nią. Annie  nie mogła mu teraz spojrzeć w oczy. Niby nie było to nic wielkiego, ale nie chciała przed nim niczego ukrywać. Spojrzała na swoje splecione dłonie i wzięła głęboki oddech.
-Wtedy, gdy ty, Carter i Charlie pojechaliście do siedziby króla, rozmawiałam z Joe. Dał mi sztylet i pomógł trochę i...i pocałował mnie.- te ostatnie słowa wyszeptała. Jack przez dłuższy czas nic nie mówił. Nigdy nie spodziewał się tego po nim. Gdy zobaczył w lusterku jadący za nimi samochód, w którym siedziały wampiry, gwałtownie zahamował na środku drogi. Całkowicie już zapomniał o swojej tajemnicy.
-Jack, co ty...?- zaczęła Annie, lecz wampir już jej nie słuchał. Wysiadł ze samochodu i stanął na środku jezdni. Był wściekły. Joe pędził z szaleńczą szybkością, dlatego też z trudem zatrzymał się przed wampirem. Jack podszedł do drzwi od strony kierowcy i otworzył je.
-Wysiadaj.- warknął, obnażając kły.
-O co ci chodzi? Co się stało?- spytał zszokowany Joe. Wampir chwycił Joe'ego za kurtkę i dosłownie wyrzucił z samochodu. Carter także wysiadł z pojazdu i stanął między nimi.
-Jack, co się stało?- zapytał spokojnie, patrząc na niego.
-Ten sukinsyn dobierał się do Annie, gdy nas nie było. Jak śmiałeś ją tknąć, ty...
Joe podniósł się z ziemi i podszedł bliżej do nich. Po jego słowach zorientował się o czym się dowiedział. Po części był zadowolony, że to w końcu wyszło na jaw. Uczucie jakie żywił do czarownicy już od dawna się w nim kiełkowało, a między Annie a Jackie już dawno przestało się układać.
-To był tylko pocałunek. Nie śmiałbym się do niej dobierać. Kocham ją.- odpowiedział, patrząc mu w oczy. Tego było za wiele. Jack ruszył na niego z szałem w oczach. Na szczęście Carter był blisko i w porę zdołał go utrzymać. Nie było to proste, gdyż wampir wpadł w prawdziwą furię.
-Jack, spokojnie. Bądź mądrzejszy. Uspokój się.- powtarzał mu co chwilę, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Wiedział, że jeszcze lada moment i puści go. Nagle, wampir wyrwał się z żelaznego uścisku Cartera i schował kły. Następnie tylko spojrzał na Joe'ego z nienawiścią i wsiadł do samochodu, po czym odjechał. W tym samym momencie z pojazdu wyszła Annie i podeszła do nich zaniepokojona. Obejrzała się za odjeżdżającym samochodem, nic nie mówiąc.
-Jedźmy dalej.- odezwał się, po chwili milczenia Carter i ruszył w kierunku zaparkowanego ferrari.
-Annie...-zaczął Joe, lecz dziewczyna bez słowa podążyła za wampirem.
                                                                                ***
-Może zwolnimy trochę? Nie widzę ich- odezwała się nagle. Brandon spojrzał w lusterko, jednocześnie zwalniając przy tym trochę. Dochodziło południe. Słońce nadal ukrywało się za chmurami. Mieli szczęście, szykował się szary, pochmurny dzień. Znowu zapadła krępująca cisza. Nie wiedzieli o czym mieli niby rozmawiać, by nie zahaczyć o niewygodne tematy. Maggie, przez większość czasu obserwowała krajobraz za oknem, a Brandon szukał jakiejś fajnej stacji radiowej. Co jakiś czas spoglądał na nią.
-Jesteś głodna? Możemy gdzieś wstąpić.- zaproponował, obserwując dziewczynę. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła lekko.
-Nie dzięki. Nie jestem głodna.
-Na pewno? Nie jadłaś nic od wczoraj- drążył dalej temat.
-Na pewno.
Nie byłaby w stanie wziąć teraz czegoś do ust. Z pewnością od razu by to zwróciła. To ciągłe życie w stresie bardzo źle na nią wpływało. Przez ten krótki czas schudła przynajmniej kilka kilogramów i ogólnie zmizerniała. Prawie w ogóle nie spała. Brandon to zauważył.
-Hej, wszystko okej?- spytał po chwili. Już miała odpowiedzieć, że tak, lecz nie chciała go okłamywać.
-Nie...nie za bardzo.- westchnęła głośno, po czym dodała.- Chcę by to się w końcu skończyło.
-Skończy się, wkrótce. Carter ma plan.- odpowiedział pocieszająco. Chciał ją chwycić za rękę, lecz w ostatnim momencie rozmyślił się.- Może porozmawiajmy o czymś innym.
-Opowiedz mi o Michaelu.- powiedziała cicho. Brandon właściwie nigdy o nim nie mówił. Zaciekawiły ją jednak słowa Gigi. Wampir naprężył się i zacisnął dłonie na kierownicy.
-Michael był moim bratem. Zabrał mi narzeczoną i zginął. Koniec.- opowiedział w skrócie. W sumie, Maggie nie powinna być zdziwiona. Wiedziała, że ten temat był szczególnie drażliwy dla niego.
-Tylko tyle masz na mój temat do powiedzenia, braciszku?- spytał Michael, który rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu. Brandon nie spodziewał się, że pokaże się, gdy będzie w towarzystwie innej osoby. Spojrzał na niego w lusterku, po czym przeniósł wzrok na Maggie, która odwróciła się w stronę okna.
-Byliśmy niegdyś najlepszymi przyjaciółmi.- podjął ponownie temat.- Mówiliśmy sobie o wszystkim, ufałem mu jak nikomu.
Maggie, gdy usłyszała, że zaczął mówić, przeniosła wzrok na niego.
-Wiedziałem o tych wszystkich jego wybrykach. On jednak tak potrafił mnie zmanipulować, że zawsze obwiniałem o wszystko kobiety. Michael był najbardziej fałszywą osobą jaką znałem. Niestety dotarło to do mnie za późno.- te ostatnie słowa wypowiedział patrząc w lusterko. Maggie dyskretnie odwróciła się do tyłu. Ona jednak oczywiście nikogo tam nie zobaczyła.
-Kochać kogoś, a jednocześnie nienawidzić.- mruknął, bardziej do siebie niż do niej. Nagle skręcił gwałtownie w lewo i zaparkował na poboczu. Wysiadł ze samochodu i oparł się lekko o niego. Nie zastanawiając się ani przez chwilę, dziewczyna wysiadła z auta i podeszła do niego. Wampir nie patrzył na nią, tylko wpatrywał się w niebo.
-Wiem jak to jest. Kochać i jednocześnie nienawidzić.- odezwała się, po chwili milczenia.- A przynajmniej wiedziałam. To drugie uczucie z czasem minęło.
-Wiesz co? Wolę cię własnie taką.- odpowiedział, przenosząc wzrok na nią.- Gdy przyjechałaś do Noir Seraphin Hill byłaś taka odważna, waleczna. Od razu zorientowałaś się, że coś tu nie gra. Ale po tym zdarzeniu u króla?
-Nie wiem co się wtedy ze mną stało.- odparła z rozbawieniem.- Czy to kwestia tego, że uaktywniłam swoją moc, czy coś? W każdym razie, byłam wtedy dziwna, nie?
-Taak. I te twoje teksty rodem z telenowel albo z filmów dla dorosłych.- odpowiedział ze śmiechem. Maggie dała mu lekkiego kuksańca w ramię, po czym także zaczęła się śmiać. Po chwili bez słowa Brandon splótł palce z jej.
Charlie i Gigi jechali kilkaset metrów za nimi. Wampirzyca dosłownie całą drogę gadała. Buzia jej się nie zamykała. Chłopak próbował chociaż włączyć głośno radio, lecz ona i to zagłuszyła. Charlie może i jakoś wytrzymałby to wszystko, jednak właśnie przejeżdżał obok zaparkowanego samochodu i zobaczył Maggie i Brandona śmiejących się, i trzymających za rękę. Wtedy wybuchnął. Walnął pięścią w radio, psując je od razu. Ostro skręcił w prawo i zaparkował po przeciwległej stronie.
-Co ty...?
-Do cholery! Zamknij, w końcu, ten swój wampirzy ryj! Mam cię dosyć! Wynoś sie stąd!- wrzasnął, aptrząc na nią ze złością. Już tak dalej nie mógł. Gigi  nie mogła uwierzyć, że to słyszy. W pierwszej chwili aż zaniemówiła.
-Chyba ci się coś pomyliło. Nie zapędziłeś się zbytnio?
-Nie. Wysiadaj ze samochodu.- odparł spokojnie, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął pistolet zza paska i wymierzył w jej stronę.- Wynocha.
Brandon odwrócił się w ich kierunku z niepokojem.
-Coś tam nie gra.- powiedział, po czym ruszył w ich kierunku. Maggie podążyła za nim.
-Chory jesteś?! Lepiej to odłóż, bo jeszcze się zranisz.- odparła zdezorientowana. Charlie nie bawił się już w groźby. Wycelował kilka centymetrów od jej głowy i wystrzelił. Wampirzyca sie tego nie spodziewała. Od razu otworzyła drzwi i już miała wychodzić, jednak odwróciła się i rzuciła się na niego. Charlie był gotowy na tą ewentualność. W drugiej dłoni trzymał  srebrny krzyż. Gdy zbliżyła się, przyłożył go do jej policzka. Gigi z wrzaskiem wyskoczyła ze samochodu, trzymając się za policzek. Spojrzał to na Charlie'ego, to na Gigi, po czym zaśmiał się.
-Chłopie, brawo. Jesteś normalnie pierwszym i chyba jedynym człowiekiem, który zdołał postawić się Gigi. Gdybyś mnie tak nie nienawidził, przybiłbym z tobą żółwika.- powiedział całkowicie rozbawiony tą sytuacją. Gigi leżała na ziemi i skomlała z bólu. Gdy odsłoniła dłoń od policzka, było widać, że krzyżyk nadal trzyma się twarzy. Chwyciła go w dwa palce  i z krzykiem odczepiła od policzka. Następnie rzuciła nim w Charlie'ego i ruszyła wściekła w stronę drugiego samochodu.
-Pojadę z nim. Ty jedź z Gigi.- powiedziała cicho, kierując się do drzwi. Brandon chwycił ją pod ramię, zatrzymując tym samym.
-Co? Po co? Nie podobała ci się nasza wspólna podróż?
Maggie uśmiechnęła się tylko do niego i położyła dłoń na jego policzek.
-Podobała się. Muszę jednak poromawiać w końcu z Charlie'em. Załatwić tą sprawę raz na zawsze.- odpowiedziała, nieco niechętnie. Brandon dotknął jej dłoń i lekko uścisnął.
-Dobrze. Pojadę z tą wariatką.- odparł, uśmiechając się półgębkiem. Następnie ruszył wraz z narzekającą Gigi do ferrari. Maggie natomiast usiadła obok Charlie'ego.
-Wysiądź.- powiedział, już spokojnie.
-Nie. Musimy pogadać.- odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi i zapinając pasy. Chłopak chąc nie chąc ruszył dalej. Nie mógł przecież wyprowadzić ją siłą z samochodu.
-W porządku. O czym chcesz porozmawiać?- zapytał spokojnie, patrząc na drogę.
-O tym wszystkim co się między nami wydarzyło.- odpowiedziała nieco ciszej, po czym dodała- Bardzo mi przykro z tego jak to się potoczyło. Naprawdę, ostatnią rzeczą...
-Już dobrze...-odpowiedział spokojnie, patrząc się przed siebie.- Nie jestem zły na ciebie. Rozumiem, że mnie nie kochasz. Nie rozumiem jednak, jak możesz wolić wampira od człowieka. Myślałem, że człowieczeństwo, normalnośc to wszystko czego pragniesz.
-Też tak myślałam.- dparła, patrząc na niego z żałością w oczach.
-Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Ciągłe wspominanie o tym nie do końca pomaga mi zapomnieć.
Maggie tylko kiwnęła lekko głową. A może właśnie to miało mu pomóc? Zachowywanie się jak gdyby nic się nie stało. Nie był to do końca jej sposób na rozwiązywanie problemów, ale zrobi wszystko by już jej tak nie nienawidził.
                                                                                            ***
Do Las Vegas dojechali wraz z zapadnięciem zmroku. O tej porze, jednak miasto dopiero budziło się do życia. Gdy wjechali do centrum, trzymali się razem. Carter prowadził. Dokładnie wiedział gdzie mają jechać. Wszystko załatwił. Maggie przypatrywała się tym wszystkim wieżowcom i bilbordom z zachwytem. Nigdy nie była w takim dużym mieście. Po dziesięciu minutach krążenia po centrum, dojechali do luskusowego hotelu. Przy wejściu przywitał ich portier. Carter i Joe załatwili wszystko z recepcjonistą i już po chwili stali w windzie. Atmosfera była niezwykle napięta. Jack wyglądał jakby miał zaraz zabić Joe'ego. Annie wpatrywała się błagalnie w swojego "chłopaka", który nawet  nie chciał na nią patrzeć. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy dojechali na odpowiednie piętro. Jeden pokój zajęły Maggie i Annie, drugi Jack i Brandon, trzeci Gigi i Carter, czwarty Joe i Charlie. Zaraz po rozpakowaniu mieli wybrać się do kasyna znajdującego się w hotelu. Mieli tam kogoś spotkać. Czarownica prawie przez cały czas żaliła się Maggie, która naprawdę chciała jej pomóc, ale chyba trzymała jednak stronę Jacka. Wymknęła się do łazienki pod pretekstem kąpieli. Annie padła na łóżko i zaczęła zastanawiać się nad tym wszystkim. Była także ciekawa co chciał jej powiedzieć wampir. Nie miała jednak zbyt dużo czasu na rozmyślanie, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Miała cichą nadzieję, że może to Jack, więc z uśmiechem podbiegła do drzwi i je otworzyła. Uśmiech jednak zniknął z jej ust, gdy zobaczyła w progu Brandona.
-Mogę wejść? Muszę z nią pogadać.- powiedział, nie dając jej dojść do słowa. Annie przepuściła go w drzwiach, po czym sama wyszła i skierowała się w stronę pokoju Cartera i Gigi. Wampir, słysząc, że Maggie kąpie się, usiadł sobi na łóżku i zaczął układać w głowie co chce jej powiedzieć. Nie musiał długo czekać, gdyż po chwili dziewczyna wyszła z łazienki, okryta ręcznikiem. Ogromnie zdziwiła się widząc go tutaj.
-Brandon, co ty...
-Musimy w końcu sobie wszystko wyjaśnić. Mam dosyć tych ciągłych podchodów i mam wrażenie, że ty także. Ciągle mówimy sobie "musimy pogadać", a nigdy tego nei robimy.- zaczął mówić, nie dając jej dojść do słowa.
-Może tyko się prze...
-Nie musisz się przebierać. Nie przeszkadza mi twoje, prawie nagie, mokre, seksowne ciało. Obchodzi mnie tylko rozwiązanie spraw.
-Ja też musze ci coś powiedzieć. I wiesz co, ja pierwsza.
-Nie. Ja przyszedłem, to ja zaczynam.- zaprotestował, zakładając ręce na piersi.
-Zamknij się.- powiedziała, podchodząc bliżej. Brandon uniósł lekko brwi i uśmiechnął się lekko.
-Dobrze, mów.
-Wiem, że mówiłam ci to setki razy, ale widzę, że coś do mnie czujesz. Cokolwiek to jest, za każdym razm gdy już zaczynamy dochodzić do pewnego porozumienia, oddalasz się ode mnie. A ja...ja cię kocham, Brandon.- na chwilę przerwała. Spojrzała mu w oczy i kontynouwała- Ciągle mówisz o sobie, że jesteś potworem. Ale wiesz co, ja też nim jestem. Czy więc, nie możemy być kochającymi się potworami?- Maggie gadała jak najęta. Zaczęła już mówić rzeczy całkowicie bez sensu. W pewnym momencie Brandon pokręcił głową z uśmiechem i podszedł do niej. Następnie porwał ją w swoje objęcia i pocałował ją namiętnie, a jednocześnie czule. Maggie, nieco zdezorientowana, odwzajemniła pocałunek. Nie wierzyła, że to się dzieje. Że znowu jest jej dane zatonąć w jego silnych i ciepłych ramionach oraz ponieść się słodkim pocałunkom. Po chwili wampir oderwał się od niej i trzymając usta przy jej uchu wyszeptał z uśmiechem:
-Ja ciebie też kocham, potworze.
Maggie odsunęła się troszkę, by spojrzeć mu w oczy. Nigdy nie była tak szczęśliwa jak teraz. Pocałowała go ponownie i tym razem już tak szybko nie skończyli. Czułe, słodkie pocałunki zaczęły przeistaczać  się w namiętnie, pełne porządania i tęsknoty. Ręcznik, którym Maggie była owinięta, zaczął się nieco zsuać z jej ciała. Niekrwając, Brandon temu trochę pomógł. Nie opierała się. Mogła mu się oddać tu i teraz. Tak strasznie za nim tęskniła, za jego bliskością. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Obydwoje wzdrygnęli się i nieco odsunęli od siebie. Dziewczyuna szybko poprawiła ręcznik, rumieniąc sie lekko.
-Przerwijcie to co teraz robicie i chodźcie już!-krzyknął Carter.
                                                                                                                                 C.D. nastąpi

3 komentarze:

  1. Hej. Znalazłam twój blog przypadkowo ale strasznie mi się podoba. Mam nadzieję ze wpadniesz do mnie. http://wampiry-tez-maja-uczucia.blogspot.dk/ Pozdro.Kath

    OdpowiedzUsuń
  2. ja piernicze *-*
    czytałam przez 2 popołudnia bez przerwy.
    to jest naprawdę bardzo dobre.
    proszę daj jak najszybciej następne rozdziały bo nie mogę się doczekać :)

    +mam mieszane odczucia co do powrotu Michaela. troche mi too wszystko mąci. ale ogólnie jest ok :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń