Maggie spała dzisiaj zaskakująco dobrze. Bez żadnych wizji, czy koszmarów. Przez dłuższy czas leżała w łóżku bez ruchu, ciesząc się chwilą spokoju. Po chwili, do drzwi zapukał Mark.
-Maggie, śpisz jeszcze?- spytał cicho. Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się czy by nie udawać, że śpi, ale po krótkim zastanowieniu postanowiła wstać. W końcu miała dzisiaj dużo do zrobienia.
-Nie. Zaraz przyjdę. - odpowiedziała z niechęcią. Szybko ubrała zieloną koszulkę i czarną spódniczkę. Szukała spodni, ale wszystkie poszły do prania. Po umyciu zębów, wyjęła z koszyka jabłko i już zamierzała wyjść, gdy nagle Mark zagrodził jej drogę.
-Co się dzieje, Maggie?- spytał z troską.
-Nic.- odpowiedziała krótko. Uporczywie unikała jego wzroku.
-W porządku. Co masz dzisiaj w planach?
-Idę do pracy.- odparła stanowczo.
-Coś jeszcze?- Mark uporczywie wiercił jej dziurę w brzuchu.
-A ty co? Jesteś jakimś detektywem?- spytała trochę zbyt niegrzecznie.
-Nie. Z kim wczoraj przyjechałaś? Z Joe?- zapytał zdziwiony.
-Tak. Po prostu chciał zrobić mi przysługę.
-Wiesz, że on jest wampirem?
-Tak.- powiedziała, po raz pierwszy patrząc mu w oczy.- Wiem, ale on jest inny.
-Inny.- prychnął.- Każdy z tych potworów jest taki sam!- krzyknął.
-To jest twoje zdanie. Muszę już iść.- powiedziała, omijając go szerokim łukiem, zanim Mark zdążył zaprzeczyć. Dzisiaj pogoda był piękna, lecz niebo było nieco zachmurzone. Od razu, po wejściu do Angel’s Cafe, w oczy rzuciła się paczka leżąca na ladzie. Maggie ruszyła szybko w stronę pakunku. Nagle, tuż przed ladą, zderzyła się z jakimś chłopakiem. Uderzenie było na tyle silne, że mocno zatoczyła się do tyłu.
-Przepraszam. Nie zauważyłem i ..- dopiero po chwili, Maggie zauważyła, że tym chłopakiem był Charlie. On, gdy też spostrzegł, że to ona, zamilkł.
-Charlie, pogadajmy.- powiedziała cicho.
-Nie mam czasu. Muszę iść.- odpowiedział twardo, nie patrząc jej w oczy.
-Zaczekaj.-prosiła go. Charlie jednak wyszedł szybko z kawiarni. Dziewczyna była już bardzo zła na niego. -Stój!- krzyknęła ciągnąc go za rękaw. Chłopak bardzo się zdziwił.-Dosyć już tego unikania się. Nie wiem o co ci chodzi, a ty masz mi to w tej chwili wytłumaczyć.- powiedziała stanowczo.
-Co mam ci wytłumaczyć. To, że sprzedałaś się jakiemuś wampirowi?
-Kiedy do ciebie to w końcu dotrze, że nie miałam wyboru.
-Zawsze jest jakiś wybór.- tymi słowami, Charlie zakończył dyskusję. Nałożył kaptur na głowę, odwrócił się i odszedł. Maggie przez kilka chwil podążała za nim gniewnym wzrokiem. Potem odwróciła się i weszła do kawiarni. Chłopak nie mógł się pogodzić z tym co zrobiła Maggie. Taki sam błąd popełniła jego siostra jakiś rok temu. Tuż po śmierci ich mamy, Rose, zrobiła się zbuntowana i zamknięta w sobie. Zaczęła chodzić do klubów dla wampirów i tam zakochała się w pewnym typie. Oddawała mu krew, więc z każdym dniem robiła się coraz słabsza. W końcu poprosiła go, by ją przemienił. Owy wampir nie zgodził się, ponieważ nie chciał mieć kłopotów. Poza tym opieka nad nowym wampirem jest męcząca. Rose jednak była w nim tak zakochana, że za wszelką cenę chciała się z nim związać. On, w końcu zaproponował jej podpisanie paktu, który głosił, że będzie mu wierna. Dziewczyna nie wiedząc dokładnie w co się pakuje, z miejsca się zgodziła. Od tego czasu wykonywała wszystkie zadania jakie jej powierzał. Pewnego razu dostała tak niebezpieczną misję, że zginęła podczas niej. Zabiły ją wilkołaki. Owy wampir był przy tym i nie kiwnął nawet palcem, by ją uratować. Charlie wiedział o wszystkim, lecz nic nie mógł zrobić. Teraz, gdy to samo działo się z Maggie, nie mógł patrzeć spokojnie. Idąc tak i rozmyślając o przeszłości dotarł do cmentarza. Przechadzał się pomiędzy nagrobkami, aż dotarł do grobu Rose. Siostra była pochowana obok ich matki. Charlie wziął wazon i nalał do niego wody, po czym wstawił kwiaty i z powrotem postawił na nagrobku. Podczas tej czynności łzy poleciały mu po policzkach. Zawsze, gdy tutaj przychodził, wzruszał się. Bardzo tęsknił za nimi. Podczas, gdy Charlie stał tutaj jeszcze przez chwilę, Maggie pracowała w kawiarni. Przedtem schowała paczkę za zaplecze. Dzisiaj, w pracy nie było Deana, lecz Annie. Do tej pory, nie odezwała się do niej słowem. Maggie na samym początku wyjaśniła dlaczego nie przyszła na ich spotkanie, lecz Annie udawała, że jej nie słyszy. Dziewczyna czuła się teraz bardzo samotnie. Nie dość, że straciła szansę uzyskanie koleżanki, to jeszcze Charliego. Tak pracowała myśląc o chłopaku, gdy nagle do Angel’s Cafe weszło dwóch tajemniczych mężczyzn. Mieli na sobie długie, czarne płaszcze i kapelusze. Byli w podeszłym wieku.
-Dzień dobry. Mogę coś podać?
-Poproszę dwa piwa.- powiedział ochrypłym głosem. Prawie nie było widać jego twarzy spod kapelusza, lecz widocznie była zniszczona. Maggie przyniosła zamówienie i zaczęła ścierać ladę.
-Słyszałeś o tej biednej dziewczynie?
-O córce Sternalów? O Sandrze?- gdy Maggie usłyszała imię kuzynki Maddie, zbliżyła się nieco do ich stolika, chcąc usłyszeć więcej.
-Tak, słyszałem. Biedna dziewczyna. Wczoraj ją znaleźli. Woda wyrzuciła ciało na brzeg.
-Myślisz, że była to sprawka wampirów? Nie raz widziałem Brandona z nią.
-Nie sądzę, że to wampiry. Tym razem całe jej ciało było rozerwane, nie tylko gardło.- odpowiedział drugi mężczyzna znudzonym głosem.
-Po prostu zatarli ślady. Wiem, że to oni.- odparł zdecydowanie. Maggie była zszokowana wiadomością, że Sandra nie żyje. Jeszcze przedwczoraj widziała się z nią, a już dzisiaj jej nie ma.
-Wiesz co, mam już tego dosyć. Pora by położyć kres temu wszystkiemu. - powiedział, uderzając pięścią w stół.
-Co chcesz zrobić?- spytał trochę wystraszony.
-To co już planowaliśmy od dawna. Zbierzemy ludzi i zaskoczymy ich.
-Przecież nie damy rady z tyloma wampirami.
-Głównie chodzi mi o Brandona. To jego chcę załatwić. Mark nam na pewno pomoże.
-Dobrze. Kiedy to zrobimy?- spytał ściszając głos.
-Dzisiaj w nocy. Wiem gdzie on mieszka.
-W takim razie, bierzemy całą broń jaką mamy.- powiedział, odstawiając pustą butelkę po piwie.- Poproszę rachunek.- zwrócił się do Maggie. Ona wzdrygnęła się, po czym wręczyła panom kwitek. Gdy tylko zapłacili, wyszli z kawiarni. Maggie nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony była zadowolona, tym, że zabiją Brandona. W końcu będzie miała spokój. Bała się jednak o Marka. On przecież też tam będzie. Może mu się coś stać. Wampir w tym czasie był u Sary. Czarownica mieszkała w małym, jednorodzinnym domku. Mieszkanie miało dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Dziewczyna mieszkała tutaj ze swoją koleżanką, która była człowiekiem. Teraz, jednak byli tutaj sami. Sarah siedziała w swoim pokoju. Był on mały, skromny. Kolor ściany był jasnozielony. W centrum pokoju stało wielkie łóżko, obok mała szafa i biurko oraz telewizor. W pokoju rozbrzmiewała głośna muzyka. Sarah rysowała właśnie w swoim szkicowniku. Dzisiaj miała na sobie czarną podkoszulkę i krótką spódniczkę w kratę.
-Puk, puk.
-Cześć, Brandon.- powiedziała, nawet nie odwracając się do niego.
-Co robisz?- spytał, zaglądając jej przez ramię. Ona szybko zatrzasnęła szkicownik i wstała, po czym zaczęła się przechadzać po pokoju. Brandon, od razu się zadomowił. Wyłączył radio, chwycił pilot od telewizora i położył się wygodnie na łóżku. Zaczął leniwie skakać po kanałach, gdy nagle Sarah odezwała się ostro.
-Coś ty znowu narobił?
-Nie wiem o czym ty mówisz- Sarah straciła cierpliwość. Wzięła gazetę z biurka i rzuciła nią w Brandona. On spojrzał na nią pytająco.
-Czytaj.- nakazała. Wampir z niechęcią, zerknął na pierwszą stronę gazety.
-“Sandra Sternal została znaleziona dzisiaj w godzinach popołudniowych przy brzegu jeziora. Policja przeczuwa, że to atak dzikiego zwierzęcia.” No i co z tego?- spytał, wyrzucając gazetę na podłogę.
-Jak to co? Wiem, że to ty.
-No i o co robisz ten hałas. Przecież nic się nie stało.- odparł lekceważąco.
-Nic? Zabiłeś człowieka!- krzyknęła. Brandon tylko machnął ręką.
-Ludzie umierają codziennie. Tak czy tak umarłaby za kilkadziesiąt lat.- powiedział, przełączając na brazylijską telenowelę. Sarah spojrzała na niego groźnie, po czym położyła się obok niego.
-Co ty wyprawiasz ze swoim życiem?- spytała spokojnie.
-No co ty. Będziesz mi prawiła kazania z powodu jednego zabójstwa?
-Nie chodzi o Sandrę. Tutaj chodzi o to jaki się stałeś.
-Przecież zawsze taki byłem. W latach osiemdziesiątych nawet gorszy.- odparł, po czym uśmiechnął się sam do siebie.
-Gdy żył twój brat byłeś inny. Dlaczego znowu nie możesz być taki?- zapytała, siadając na nim. Brandon zbliżył jej twarz do swojej i wyszeptał:
-Ponieważ zmieniłem się.- po tych słowach, chwycił ją w tali i zdjął z siebie. Sarah była niezadowolona tym gestem. Od czasu gdy się poznali, próbowała zbliżyć się do niego. Owszem, kilka razy się przespali, ale chciała by to coś znaczyło. On natomiast zawsze miał coś innego na głowie. Brandon spojrzała zegarek i wstał z łóżka.
-Muszę już iść. Mam coś do zrobienia.
-Słońce już wzeszło?
-Jest dużo chmur, lecz słońce cały czas świeci. Będę musiał trzymać się cieni.- odparł.
-Gdzie idziesz?- spytała, także wstając.
-Mam sprawę do Ryana. No wiesz, ojca Maggie.
-Co takiego?
-Nie twoja sprawa.- odpowiedział ostro, po czym wyszedł. W tym samym czasie, Maggie szykowała się już do wyjścia. Tak jak mówił Joe, dziewczyna pracowała tylko niecałe dwie godziny. Poszła na zaplecze po paczkę, lecz tam jej nie było. Poczuła uderzenie gorąca. Joe na pewno się wkurzy, gdy dowie się, że ją zgubiła.
-Tego szukasz?- nagle w drzwiach stanęła Annie. W dłoni trzymała paczkę. Maggie poczuła ulgę.
-Tak. Czy możesz mi to oddać?- spytała, przybliżając się do niej.
-Uważaj na siebie. Wilkołaki są niebezpieczne.- powiedziała z troską. Maggie była bardzo zdziwiona jej zachowaniem.
-A więc teraz ze mną rozmawiasz.- odparła ostro.
-Po prostu wiem jakie są wilkołaki.- odpowiedziała podnosząc głos.
-Nic cię to nie obchodzi.- powiedziała, wyszarpując paczkę z jej dłoni i odchodząc.
-Zaczekaj!- zawołała za nią Annie.
-Co?- spytała donośnie.
-Joe kazał ci to przekazać.- czarownica wręczyła jej mały pistolet.- Postaraj się go jednak nie używać.
Po tych słowach, Maggie wyszła z kawiarni. Trochę zaczęła się niepokoić, ponieważ słońce co chwilę chowało się za chmury. Taka pogoda była niebezpieczna. Po drodze, nie minęła dużo ludzi. Większość była schowana w domu. Dziewczyna szła dziesięć minut, po czym dotarła na osiedlę. Tego się nie spodziewała. Sądziła, że wilkołaki będą mieszkały w jakimś odludnym miejscu, a nie w bloku. Dotarła do odpowiedniego budynku, po czym zaczęła wchodzić po schodach. Joe powiedział, że to ulica Raven 32. Dotarła już na ulicę Raven, a 32 to pewnie oznacza numer mieszkania. Był to rzeczywiście wysoki budynek, dlatego też mogło tu się znajdować tyle mieszkań. Dziewczyna, po krótkim czasie zrezygnowała ze schodów i skierowała się w stronę windy. Wyglądała na starą, dawno nie używaną, ale jeździła zaskakująco szybko. Już po chwili wjechała na dziesiąte piętro i skierowała się w stronę mieszkania nr. 32. Układ budynku był bardzo dziwny. Na jednym piętrze znajdowało się pięć mieszkań, na innym piętnaście, mniejszych. Maggie była ciekawa czy zamieszkują tu same wilkołaki. Gdy doszła pod numer 32, lekko zapukała. Po chwili otworzyła jej dziewczyna. Była prawie naga. Miała jedynie na sobie stanik i przepaskę na biodrach. Jej włosy były koloru kasztanowego i sięgały ramion. Wyraz twarzy mówił, iż nie lubi gości.
-Yy, cześć. Mam dla was przesyłkę.- powiedziała jąkając się.
-A ty to kto?- powiedziała niskim głosem.
-Maggie.
-Ej, Alex kto przyszedł?- zawołał ochrypnięty głos.
-Jakaś dziewczyna, Maggie. Powiedziała, że ma przesyłkę.- po chwili, w drzwiach pojawił się łysy, wysoki i otyły mężczyzna. Miał lekki zarost. Ubrany był w szerokie dżinsy i obcisłą podkoszulkę, która opinała się na jego brzuchu. Na widok Maggie uśmiechnął się.
-Powiedz, dziecino, kto cię przysłał?- spytał spokojnie.
-J-Joe.- wyjąkała, patrząc mu prosto w oczy.
-Trzeba było tak od razu mówić. Wejdź.- odparł, robiąc miejsce w przejściu. Maggie bez słowa weszła. Mieszkanie było malutkie. W pokoju znajdowała się zarówno kuchnia, a tuż obok, za drzwiami łazienka. W mieszkaniu panował ogromny bałagan. Wszędzie walały się ubrania i resztki po jedzeniu. Mieszkanie Marka w porównaniu do tego, to czysty dom. Centralne miejsce w pokoju zajmowała wielka kanapa, na której siedziało dwóch mężczyzn i kobieta. Za sofą, leżały śpiwory i papierowe talerzyki. Naprzeciwko kanapy, mały telewizor. Na ladzie, w “kuchni” leżało mnóstwo nie pozmywanych naczyń. Jednym słowem, Maggie brzydziła się tutaj przebywać.
-A więc, jestem Jerry.- przedstawił się mężczyzna.- Alex już znasz. Tam siedzą Tamara i Zack.
-Cześć.- powiedziała nieśmiało.- Jestem Maggie.
Nikt nawet nie zwrócił na nią uwagi. Byli zajęci oglądaniem telewizora i jedzeniem pizzy. Wszyscy byli ubrani prawie jednakowo; podkoszulki i dżinsy. Maggie chciała stąd jak najszybciej wyjść, więc szybko wręczyła Jerry’emu paczkę i już chciała wychodzić, gdy Alex zagrodziła jej drogę.
-Dokąd to?- spytała prowokująco.
-Dostarczyłam przesyłkę, więc nic tu po mnie.
-Wręcz przeciwnie. Siadaj.- powiedział Jerry, zmierzając po nóż.
-Nie. Naprawdę muszę już iść.- powiedziała stanowczo.
-Ne sądzę.- odpowiedziała ostro Alex, po czym mocno pchnęła ją na krzesło. Maggie delikatnie wymacała pistolet, który miała w pasku. Pomyślała sobie, że gdy zaraz jej nie wypuszczą to ich postraszy. Jerry otworzył paczkę nożem i wyciągnął z niej książkę. Otworzył na środku i wyciągnął z niej paczkę z czarnym proszkiem. Maggie nie mogła pohamować ciekawości.
-Co to jest?- spytała. Jerry roześmiał się.
-To coś w rodzaju narkotyków, ale dla wilkołaków.
-Dlaczego Joe wam to daje?
-Jest naprawdę w porządku. Ciesz się, że masz takiego szefa.- powiedział, po czym otworzył woreczek i wciągnął trochę proszku nosem, ciesząc się przy tym. Nagle do mieszkania wszedł Ryan. Na widok Maggie ogromnie się zdziwił.
-Co ty tutaj robisz?
-A ty?- dziewczyna była tak samo zdziwiona jak on.
-Mieszkam tutaj.
-Tutaj?- spytała, wskazując na ten cały bałagan. Ryan wzruszył ramionami.
-Musisz stąd iść.- odparł poważnie, chwytając ją za ramię. Jerry jednak odepchnął Ryana.
-Nie ty tutaj rządzisz. Poza tym dziewczyna dopiero przyszła. Nie może jeszcze wyjść.
-Nie ty o tym decydujesz.- powiedział, podchodząc do Jerry’ego. Wilkołak stracił już cierpliwość. Pchnął Ryana tak mocno, że ten poleciał na sam koniec pokoju, uderzając z całej siły o ścianę. Maggie chciała do niego podejść, lecz Jerry ją zatrzymał.
-Nic mu nie będzie. Musi się nauczyć gdzie jego miejsce. A teraz, kochanie, chcesz się zabawić?- spytał popychając ją w kierunku ściany.
-Zostaw mnie.- powiedziała głośno. Jerry tylko się roześmiał.
-Waleczna. Lubię takie.- odparł podchodząc jeszcze bliżej.
-Ostrzegam cię.- powiedziała przez zęby.
-Co mi zrobisz, kotku?- spytał patrząc na jej krótką spódniczkę i oblizując się. Dziewczyna poczuła obrzydzenie. Spojrzała na Ryana, lecz on leżał przy ścianie nieprzytomny. Nie miała wyboru, wyciągnęła z paska pistolet i wymierzyła w wilkołaka. On odrzucił głowę w tył i roześmiał się. Ręce Maggie zaczęły drżeć i pocić się. Zanim się zorientowała, Jerry chwycił za pistolet i wyrzucił go za siebie. Następnie zaczął mocno napierać na Maggie, całując ją. Dziewczyna wyrywała się mu i krzyczała o pomoc, lecz nikt nie zwracał na nich uwagi. Może z wyjątkiem Alex, która przyglądała się temu z uśmiechem. W pewnej chwili, pukanie do drzwi odwróciło uwagę Jerry’ego. Maggie skorzystała z tego, uderzając go z całej siły w krocze. Mężczyzna jęknął z bólu. Niestety dziewczyna nie zdążyła zbyt wiele zrobić, gdyż mężczyzna rzucił się, zwalając ją z nóg. Jerry usiadł na nią okrakiem i jedną ręką zaczął rozpinać jej bluzkę, druga błądził po udzie. Dziewczyna zaczęła krzyczeć o pomoc. Nagle usłyszała ogromny hałas. Ktoś wywarzył drzwi. Był to Brandon. Jerry nie zawracał sobie nim głowy. Maggie przez łzy błagała go. Brandon długo nie czekał. Z całej siły, chwycił Jerry’ego i wyrzucił go tak, że wpadł na resztę gromady, na kanapie. Alex rzuciła się na niego, lecz ten uderzył ją z całej siły w twarz. Maggie nie była w stanie się ruszyć. Strach ją całkowicie sparaliżował. Po chwili wampir podał jej dłoń i pomógł wstać.
-Wszystko w porządku?- spytał z troską w głosie. Maggie nie wiedziała co powiedzieć, więc pokiwała głową. Wogle nie rozpoznawała nowego Brandona. Nie sądziła, że ją uratuje. Nagle Jerry rzucił się na wampira strącając go z nóg. Usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami. Najwyraźniej Jerry był najstarszy z tej gromadki wilkołaków i silniejszy od Brandona. Maggie chciała coś zrobić, ale nie wiedziała jak mu pomóc. W tej samej chwili, zauważyła pistolet leżący obok okna. Zanim ktoś zdążył coś zrobić, Maggie ruszyła w tą stronę. Alex zrobiła to samo. Dziewczyna w ostatniej chwili wystrzeliła i trafiła Alex w brzuch. Zaskoczony wilkołak osunął się na podłogę. Zach i Tamara uklękli obok niej nie zwracając uwagi na Maggie, która podeszła chwiejnym krokiem do walczącej pary. Wymierzyła w Jerry’ego, lecz nie mogła wystrzelić. Bała się, że przez przypadek postrzeli Brandona. Wampir miał całą twarz od krwi. Jerry widocznie wygrywał.
-Strzelaj!- wrzasnął Brandon, widząc Maggie. Dziewczyna już bez zastanowienia wycelowała w wilkołaka i wystrzeliła. Jerry oberwał w ramię, ale to poskutkowało. Puścił Brandona i przeturlał się na podłogę, cicho skomląc. Maggie cały czas kurczowo trzymała pistolet wymierzony w Jerry’ego. Wampir przez krótki czas nie mógł się ruszyć. Przerażeni całą tą sytuacją, Zack i Tamara, dopiero teraz zauważyli co się stało. Rozwścieczona dziewczyna ruszyła na Maggie. Tym razem nie zdążyła wystrzelić. Tamara była szybsza. Wyszarpnęła jej pistolet i pchnęła ją na kanapę. Maggie szybko podniosła się, lecz Tamara przytrzymała ją. Ku jej przerażeniu, wilkołak trzymał w dłoni nóż. Maggie zaczęła odpychać jej dłoń. Tamara miała tego dosyć. Uderzyła ją z pięści w twarz. Uderzenie było tak mocne, że przez chwilę, Maggie straciła orientację. Nagle poczuła straszny ból w prawym boku. Dziewczyna wrzasnęła i znowu zaczęła się szarpać. Udrapnęła Tamarę tak mocno w policzek, że zaczęła krwawić.
-Ty głupia zdziro!- wrzasnęła. Teraz wszystko działo się jakby w przyspieszonym tempie. Brandon poczołgał się po podłodze, by dotrzeć do pistoletu. Zack chciał go zaatakować, lecz Ryan go powstrzymał i zaczął tłuc po twarzy. Wampir dotarł w końcu do broni. Tamara już się zamachnęła, by zadać śmiertelny cios w serce, gdy nagle rozbrzmiał huk z pistoletu i dziewczyna osunęła się na Maggie, martwa. Krew spływała jej ciurkiem z głowy. Maggie wrzasnęła przerażona. Brandon błyskawicznie zdjął Tamarę z niej i wyrzucił na podłogę.
-Jesteś ranna?- spytał.
-Tak, chyba tak.- odpowiedziała przez łzy, pokazując mu ranne w prawym boku. Źrenice wampira rozszerzyły się, a kły wyszły. W porę jednak opanował się i zakrył ranę. Ryan właśnie skończył okładać nieprzytomnego już Zacka. Jerry w tym czasie także stracił przytomność. Maggie chciała wstać, lecz Brandon przytrzymał ją dłonią.
-Nie ruszaj się. Rana się mocniej otworzy.- powiedział spokojnie.
-Co jej się stało?- spytał przejęty Ryan.
-Tamara dźgnęła ją nożem. Na szczęście rana nie jest zbyt głęboka.
-Musimy się nią zająć.-rzekł, biorąc ją w ramiona.
-Dobrze. Ja posprzątam ten bałagan, a ty zabierz ją do Marka.
-W porządku. - po tych słowach, Ryan wyniósł Maggie z mieszkania i delikatnie wsadził ją do samochodu. Podróż trwała krótko, ponieważ mężczyzna jechał bardzo szybko. Maggie w tym czasie straciła przytomność. Ryan szybko wprowadził ją do domu i położył na kanapie. Następnie wyciągnął z szafki apteczkę i zaczął ją opatrywać. Po dziesięciu minutach wszystko było gotowe. Dwie godziny później, Maggie ocknęła się. W pokoju nie było ani Ryana, ani Brandona, lecz na stole leżała kartka.
“Przepraszam, że nie poczekałem, aż się obudzisz. Mark nie byłby zadowolony z mojej obecności. Ryan”. Maggie przez cały czas była roztrzęsiona. Siedziała tak bez ruchu jeszcze przez godzinę, martwiąc się o to co się mogło stać z Brandonem i czy będzie miał przez to kłopoty. Postanowiła go odwiedzić. Nie do końca uważała to za dobry pomysł, ale przecież uratował ją. Nałożyła na siebie kurtkę i wyszła z domu. Wzięła swój samochód i odjechała. Nie wiedziała do końca gdzie on mieszka, ale wspominał kiedyś, że na obrzeżach miasta. Objechała więc całe miasto, aż dotarła do małego domku, obok jeziora. Z opisu Brandona to w oczy, lecz po chwili opanował się.
-To niczego nie zmienia.- wyszeptał, a następnie odchylił rękę, w której miał sztylet z zamiarem wbicia jej go w serce. W chwili, gdy miał dotknąć ciała dziewczyny, ciemny pokój wypełnił strumień światła. Był on tak silny, że Brandon z bólem osunął się na podłogę, wypuszczając sztylet z dłoni. Następnie w pokoju pojawił się młody mężczyzna, ubrany w biały garnitur z którego biło światło musiał być ten dom. Przez kilka minut Maggie siedziała w samochodzie rozważając za i przeciw. Z jednej strony więził ją w hotelu, z drugiej zaś uratował jej życie. Postanowiła zaryzykować. Wolno wyszła ze samochodu i zapukała do drzwi. Cały czas serce waliło jej jak młotem. Po kilku sekundach otworzył jej Carter. Był bardzo zdziwiony jej towarzystwem. Maggie chciała jak najszybciej to załatwić, tak więc nie dała mu dojść do słowa.
-Cześć, czy zastałam Brandona?- spytała szybko. Carter przez chwilę patrzył na nią dziwnie, po czym zawołał go. Prawie w tej samej chwili, w drzwiach stanął Brandon. Nie miał na sobie bluzki, gdyż prawdopodobnie był w tej chwili opatrywany. Na całym ciele widoczne były siniaki i zadrapania. Wampir także był zdziwiony jej obecnością.
-Cześć.- tylko to zdołała powiedzieć.
-Cześć.- odpowiedział. Jego twarz wyglądała już lepiej lecz nadal pozostały małe ranki. -Co ty tutaj robisz.
-Chciałam ci podziękować, za to co dzisiaj zrobiłeś.- Brandon zamknął drzwi i poprowadził ją na leżącą w pobliżu ławkę.
-Nie ma za co.- odpowiedział tylko, nie patrząc na nią.- Czy wszystko z tobą w porządku?
-Tak. Ryan opatrzył mnie. Nie jest tak źle, ale jeszcze trochę boli. A ty?- on w odpowiedzi zaśmiał się.
-Nic mi nie będzie. Szybko się zagoi.
-Słuchaj. Chciałabym się tobie odwdzięczyć.
-Nic od ciebie nie chcę. Zrobiłem to, ponieważ tak było trzeba.- powiedział trochę zbyt ostro, płosząc przy tym Maggie.
-Mam po prostu informację, która może ci się przydać.
-Co to za informacja?- po krótkiej chwili wahania, zdecydowała się mu to powiedzieć. -No?
-Ludzie planują cię zabić.-wypaliła prosto z mostu.
-Co?- spytał zdziwiony.
-Dzisiaj, w Angel’s Cafe dwóch facetów o tym rozmawiali. Zbiorą kilku ludzi i zabiją cię. Mają naprawdę dużo broni. Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.
Brandon przez chwilę zastanawiał się nad tym co powiedziała.
-Dlaczego mi pomagasz? Po tym jaki byłem dla ciebie?- zapytał zdziwiony. Maggie przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
-Nie myśl, że zapomniałam o tym, ale wiedz, że nie jestem taka jak w tych wizjach. Jestem całkowicie innym człowiekiem i wydaje mi się, że ty też. Po prostu udajesz, by nikt cię znowu nie skrzywdził.
-Niczego nie udaję. Ja już taki jestem. -powiedział lodowatym tonem.
-Przecież uratowałeś mnie dzisiaj.- podniosła głos, a gdy chciał się jej sprzeciwić, dodała.- I nie mów mi, że tak trzeba było. Uratowałeś mnie, ponieważ chciałeś.
Brandon już nic nie powiedział.
--Tylko proszę cię, nie skrzywdź tych ludzi. Tam będzie Mark.
-To co mam zrobić?
-Po prostu wyjedź, schowaj się gdzieś.- po tych słowach wstała i skierowała się wolno w stronę samochodu. Rana nadal jej dokuczała. Nagle Brandon zagrodził jej drogę.
-Dzięki.- powiedział cicho, po czym zniknął zostawiając Maggie samą. Ona nie zwlekała już, tylko weszła do samochodu i odjechała.
Przeczytałam do tad ta część już przesada. .. ale podobało mi się wcześniej :/
OdpowiedzUsuń