Maggie biegła ile sił w nogach, starając się nie odwracać za siebie. Wiedziała, że Brandon ją dogania. Wbiegła do ciemnego pomieszczenia i zatrzasnęła za sobą drzwi. Znalazła się w potrzasku. Nie wiedziała co robić. Nagle drzwi poleciały kilka metrów w głąb pokoju, tym samym zwalając Maggie z nóg. Do pomieszczenia powoli wszedł Brandon. Dziewczyna próbowała się poczołgać w stronę wyjścia, lecz wampir był szybszy. Pochylił się nad nią, chwycił za włosy i zmusił ją, by wstała. Następnie przyparł ją do ściany i wyciągnął z kieszeni sztylet. Maggie widząc to wpadła w panikę i zaczęła wyrywać się.
-Proszę, nie rób tego.- błagała, ze łzami w oczach.
-Wiesz jak długo czekałem na ten moment? W końcu to zrobię.
-Zaczekaj. Nie pamiętasz jak było w przeszłości? Byliśmy razem. Kochałeś mnie.- powiedziała cicho. Następnie zbliżyła twarz do jego i mocno pocałowała go. Był to namiętny pocałunek zarówno pełen miłości jak i nienawiści. Nie chciała tego robić, lecz to mogła być jej ostatnia deska ratunku Po chwili Brandon wyrwał się z uścisku. Przez kilka sekund nie mógł spojrzeć jej w oczy, lecz po chwili opanował się.
-To niczego nie zmienia.- wyszeptał, a następnie odchylił rękę, w której miał sztylet z zamiarem wbicia jej go w serce. W chwili, gdy miał dotknąć ciała dziewczyny, ciemny pokój wypełnił strumień światła . Był on tak silny, że Brandon z bólem osunął się na podłogę, wypuszczając sztylet z dłoni.
24 godziny wcześniej.
Była już 12:30, a Maggie i Charlie nadal leżeli przytuleni do siebie w łóżku. Dziewczyna już od pewnego czasu nie spała. Chciała jednak pozostać w jego objęciach przez jak najdłuższy czas. Z rozkoszą wsłuchiwała się w równomierne bicie jego serca. Po pewnym czasie musiała jednak wstać. Dopiero teraz przypomniała sobie, że Annie miała do niej wpaść wieczorem. Postanowiła szybko pojechać do kawiarni. Annie musiała tam być. Maggie ubrała buty i cicho wyszła z pokoju. Nie chciała go budzić. Następnie wsiadła do samochodu i szybko odjechała. Prawie spowodowała wypadek samochodowy, była taka gęsta mgła. Wcześniej odebrała sms-a od Annie. Brzmiał on bardzo tajemniczo. Chciała się dowiedzieć prawdy, ale trochę bała się tego co usłyszy. Przez kilka minut siedziała w samochodzie, lecz po chwili zdecydowanym krokiem weszła do Angel’s Cafe. W tym czasie zaczął prószyć śnieg. W kawiarni nie zastała jednak Annie, lecz Joe’ego.
-Myślałem, że już cię nie zobaczę.- powiedział z uśmiechem, po czym wyszedł zza lady i stanął obok niej.
-Gdzie jest Annie?- spytała, ignorując to co powiedział.
-Zrobiła sobie wolne.
-Wiesz gdzie mogę ją zastać?
-Od kiedy stałyście się takimi przyjaciółkami?- spytał podejrzliwie. -A może ja mogę ci w czymś pomóc?
-Nie, dzięki.- odparła sucho.- A więc gdzie ją znajdę?
Joe nie odpowiedział, tylko z uśmiechem na ustach wrócił zza ladę.
-Wierz mi, jest zajęta. Robi coś dla mnie. Jeśli mówiąc o zleceniach, to chyba ostatnio zrobiłaś sobie wolne. Bez mojej zgody.- powiedział surowo. Gdy nie odpowiadała, kontynuował -Cóż, od tej chwili twoje wakacje się kończą. Mam dla ciebie robotę.
-Czy naprawdę nie możesz dać mi dzisiaj spokoju? Mam dużo spraw na głowie.
-Tak, tak rozumiem to. Tylko, że mnie to nie obchodzi. Na zaplecze. Teraz.- rzekł, wskazując palcem na małe pomieszczenie za nim.
-Bo co?- zapytała, prowokując go. On nachylił się i powiedział tak cicho, by tylko ona to usłyszała.
-Bo chwycę cię za włosy i zaciągnę tam, chociażby na oczach wszystkim. Mam to gdzieś. Tak więc lepiej mnie nie denerwuj, tylko rób co ci karzę.
Maggie zrobiła obrażoną minę i chcąc nie chcąc powlokła się za nim. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, spytała głośno:
-Czego chcesz?!
-W sumie to nie mam dla ciebie roboty. Mam jednak dla ciebie ostrzeżenie.- Maggie spojrzała na niego pytająco.- Pamiętasz co się stało wtedy u wilkołaków?
-Tak.
-Zginęło kilku z nich, lecz jeden przeżył i powiedział kto to zrobił. Wskazał palcem ciebie i Brandona.
-Co?- spytała przerażona.- To było w obronie własnej.
-Z tego będziesz się tłumaczyła przed radą wilkołaków. Oni zadecydują o waszym losie.
-Nie możesz czegoś zrobić? Przecież jesteś moim opiekunem, w pewnym sensie.
-Nie mogę ci pomóc. Nie było mnie przy tym.- gdy dostrzegł jej zmartwioną minę, dodał- Nie przejmuj się tym tak bardzo. W najgorszym przypadku wyślą was do więzienia.- powiedział spokojnie.
-Mówisz, że mam się nie przejmować, chociaż mogę trafić do więzienia? Czy wy wogle macie jakieś więzienia?
-Jedno i wierz mi, gdybyś wiedziała jakie istnieją inne kary, to cieszyłabyś cię z więzienia.
-Nie wstawisz się z mnie?
-Nie mogę. A gdybyś spotkała gdzieś Brandona, to przekaż mu tą wiadomość.- po tych słowach wyszedł. Maggie wyciągnęła komórkę i wykręciła numer do Annie. Od razu włączyła się poczta głosowa, tak więc Maggie nagrała krótką wiadomość, by ta oddzwoniła. Nie mając już nic więcej do roboty, wyszła z kawiarni. Na ulicy spotkała Jacka. Wyglądał na zaniepokojonego.
-Hej, widziałeś Annie?- spytała.
-Nie. Słuchaj, musimy porozmawiać. Może wejdziemy do kawiarni?
-Wolałabym się raczej przejść.
-W porządku.- zgodził się. Poszli w kierunku miejskiego parku. Byli tam całkiem sami, nielicząc kilku młodych chłopaków palących papierosy.
-A więc o co chodzi?
-Chodzi o Brandona. Chcę cię ostrzec przed nim. Brandon planuje coś dużego.
-Dlaczego mi o tym mówisz? Przecież jesteście przyjaciółmi.
-Byliśmy przyjaciółmi. On się bardzo zmienił. Teraz nie wiem kim on się stał.-odparł ze smutkiem.
-Co on chce zrobić?
-Chciałbym wiedzieć. Nikomu o tym nie powiedział. Nie ufa już nam.
-To skąd wiesz…- zaczęła.
-Po prostu wiem. Nie spał już od dwóch nocy i nie pożywiał się.
-Skąd mam wiedzieć, że nie kazał ci tego powiedzieć?- spytała podejrzliwie. Jack zaśmiał się w odpowiedzi.
-Chyba będziesz musiała mi zaufać.- po tych słowach oddalił się o kilka metrów, po czym przystanął i odwrócił się.- Cokolwiek on planuje, to wydarzy się dzisiaj.
-Dzięki.- wyszeptała. Wampir usłyszał to i kiwnął.
-Jack?!
-Co?- spytał.
-Wiesz może gdzie mogę znaleźć Annie? Jest mi naprawdę potrzebna.
-Nie wiem gdzie jest. Nie widziałem jej od wczoraj.
-W porządku, dzięki.
Maggie była bezradna. Nie miała co ze sobą zrobić, ani gdzie się udać, tak więc wróciła do domu. W tym samym czasie, Brandon siedział na kanapie, u siebie w domu. Oglądał niewidzącym wzrokiem telewizję. Nie drgnął nawet wtedy, gdy do domu wszedł Jack.
-Gdzie byłeś?- spytał.
-Byłem na spacerze.- odparł jak gdyby nigdy nic, po czym sięgnął do lodówki po butelkę z krwią i stanął obok.
-Nie kłam.- odrzekł ostro.- Byłeś z n i ą prawda?
-Skąd ty..?
-Czuć nią od ciebie. Co robiliście?
-Gadaliśmy.- Brandon prychnął w odpowiedzi.- Słuchaj stary, musisz z tym skończyć. Jeśli nie będziesz pić krwi, umrzesz.
-Niedługo to się skończy.
-Nie rób tego.- powiedział cicho Jack. W tym momencie Brandon zdenerwował się. Poderwał się z szybkością wampira i przygwoździł Jacka do ściany. Mimo iż nie pił od dłuższego czasu krwi, był silniejszy od przyjaciela.
-Jeśli w jakiś sposób przeszkodzisz mi w realizacji planu, zabiję cię.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Następnie zabrał butelkę od Jacka i z powrotem usiadł na kanapie.
-Jeśli ją zabijesz, zostaniesz sam. Wszyscy się od ciebie odwrócą.- mówił Jack.- Nawet Carter.
Brandon najwyraźniej go ignorował
-Brandon, posłuchaj mnie.- powiedział już bardziej łagodniej.- Jesteś lepszy od tego wszystkiego. Nie musi tak być. Nie jest jeszcze za późno by się wycofać.
-Nie.- odparł cicho.- Już jest za późno.
-Wiesz co ci grozi za zabicie Maggie? Przecież ona jest…
-Wiem czym ona jest!- przerwał mu ostro.
-A więc to jest misja samobójcza?
-Czasami trzeba się poświęcić by…
-Ty nie musisz nic robić! Możesz odpuścić.- Brandon stanął naprzeciwko Jacka i powiedział:
-Jak mówiłem, już za późno.
-W porządku. Rób co chcesz. Ja mam dosyć.- po tych słowach, Jack wyszedł z domu, zostawiając Brandona samemu sobie. W tym czasie, Maggie szykowała się na pogrzeb Marka. Ubrała się w czarną, obcisłą sukienkę. Następnie nałożyła czarne szpilki, wzięła torebkę i już miała wychodzić, gdy ktoś z hukiem wszedł do domu. Była to Annie. Wyglądała jakby przed kimś uciekała.
-Co się stało?- spytała zdziwiona Maggie.
-Nieważne.- Annie nie mogła złapać oddechu. Z ulgą usiadła na kanapie, chcąc się uspokoić.
-Jak to nieważne!- krzyknęła zirytowana.
-Nieważne, bo mam ci coś ważniejszego do powiedzenia.
-Co?
-Wiem czym jesteś.- Maggie spojrzała na nią pytająco.- Jesteś serafem- gdy dziewczyna nie reagowała, ta kontynuowała.
-To odmiana anioła.
-Jestem aniołem?- spytała nieco prześmiewczo.
-Nie do końca. Jesteś potomkiem serafa i człowieka. Czyli nefilem.
-Zaczekaj. Zgubiłam się.- odparła, siadając na kanapie.- Jestem serafem czy nefilem?
Annie złapała się za głowę.
-Okej, od początku. Nefil to potomek anioła i człowieka. A ten anioł, który cię zapłodnił był serafem.
-Był?- zapytała zdziwiona.
-Przespał się z człowiekiem. Teraz już jest upadłym aniołem i…
-Zaczekaj!- przerwała jej brutalnie Maggie.- Czyli Josh, dyrektor szkoły, jest upadłym aniołem?
-Na to wygląda.
-Czegoś tutaj nie rozumiem. Anioły powinny być piękne, a on jest… normalny.
-Gdy przestał być aniołem, jego ciało stało się ponownie ludzkie.
-Wracając do tematu.- Maggie wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju. Annie obserwowała ją uważnie.- Dlaczego ta… moc ukazała się dopiero teraz? Przecież żyłam kiedyś, w 1800 i nic się nie działo.
-Bo wtedy zostałaś poczęta przez ludzi. Najwyraźniej Brandon i Sarah chcieli się zabawić twoim kosztem.
-Oni decydowali o tym kim będą moi rodzice?- Maggie była już na skraju załamania.
-Konkretnie to Sarah.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Teraz wyglądam tak samo jak wtedy. Jakim cudem skoro teraz mam innych rodziców.
-Skąd wiesz, że innych? Widziałaś ich w poprzednim życiu?- spytała Annie tajemniczo, po czym klasnęła w dłonie i powiedziała.- Teraz nie ma czasu na rozpatrywanie czy to jest poprawnie genetycznie, czy nie. Oni i tak ci nie pomogą. Porozmawiajmy na temat twojej mocy.
-Ogień. No i co z tego? Mogę go zabić za pomocą ognia?
-To jest trudniejsze niż myślisz. Pytałaś się dlaczego moc aktywowała się teraz, a nie na przykład po śmierci twojej mamy. Cóż, musiałaś dojrzeć. Nie byłaś najwyraźniej gotowa.
-Mogę to kontrolować?
-Nie sądzę byś nauczyła się tego w jeden dzień.- gdy zobaczyła jej minę, dodała.- Już widziałam się z Jackiem. Powiedział mi, że Brandon coś kombinuje i to się stanie dzisiaj.
-Więc mówisz mi, że nie mogę się bronić?- Annie głośno westchnęła.
-Gdy staniesz z nim oko w oko, będziesz, na pewno śmiertelnie przerażona. Nie dasz rady się skupić na tyle, by zaatakować. Ale musisz wiedzieć, że jesteś niezwykle potężna.
-No i co z tego skoro nie mogę się bronić.- powiedziała, załamana.
-Nie musisz. My ci pomożemy.
-My?
-Jack, ja no i może Carter. Chociaż nie jestem co do niego pewna. Jeszcze nie zadecydował po której jest stronie.
-Charlie nie może się o tym dowiedzieć.- powiedziała Maggie stanowczo.- Nie chcę stracić kolejnej osoby.- Annie pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Idziesz na pogrzeb?
-Tak.- odparła cicho, przeglądając się w lustrze.
-Idę z tobą.- po tych słowach, stanęła obok Maggie, przy lustrze, wyciągnęła obie dłonie i pstryknęła palcami. W tej samej chwili Annie miała już na sobie czarną spódniczkę, białą, elegancką bluzkę i czarny sweter. Włosy związane w bułeczkowaty kok, a na nogach czarne baleriny.
-Jestem gotowa.
-Musisz mnie tego nauczyć.- powiedziała Maggie.- Chodźmy, bo się spóźnimy.
-Znam lepszy środek transportu.- odparła z błyskiem w oku. Następnie chwyciła ją za rękę i zamknęła oczy. W tym samym momencie, stały już przed bramą cmentarza.
-Jesteś niesamowita.- oznajmiła Maggie.
-To tylko sztuczka. Wierz mi, każda czarownica to potrafi. Nawet ty byś to umiała. Jesteś przecież potężniejsza od czarownicy.- gdy dostrzegła oniemiałą minę koleżanki, dodała.- Chodźmy już.
Następnie chwyciła Maggie za rękę i obie weszły na cmentarz. Było na nim niewiele osób. Rozpoznawała tam Charliego, kilku kolegów Marka i… Ryana. Nie widziała go od czasu spotkania u wilkołaków. Wraz z Annie podeszły do Charliego. W tym momencie doszedł także ksiądz, który rozpoczął nabożeństwo.
-Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać naszego brata, przyjaciela, syna. Rozpocznijmy modlitwę drodzy wierni. Ojcze nasz…
Wszyscy zebrani dołączyli do księdza, recytując słowa modlitwy. Charlie nic nie mówił, tylko wpatrywał się, ze łzami w oczach w trumnę. Miał na sobie ten sam garnitur, który założył na pogrzeb matki i siostry. Jego ojca tutaj nie było. Z jednej strony cieszył się z tego, ponieważ ostatnim razem, na pogrzebie matki, zaczął lamentować i krzyczeć, że ona jednak żyje. Chciał nawet otworzyć trumnę. Musiało go wyprowadzić troje mężczyzn. Był pośród nich Mark. Ryan także nic nie mówił, nawet nie płakał. Wspominał momenty spędzone ze swoim bratem. Było ich naprawdę niewiele. Ostatnim razem, gdy rozmawiał z Markiem ostro się pokłócili. Teraz bardzo tego żałował, że nie zdążyli się dogadać. Całą ceremonię obserwował, w oddali Brandon. Stał na lekkim podwyższeniu, za bramami cmentarza. Nadal był rozdarty. Myślał nad tym co mu powiedział Jack. Lecz tak jak już powiedział, jest za późno. Po pogrzebie wszyscy bez słowa rozeszli się. Został jedynie Ryan. Maggie podeszła do niego i powiedziała:
-Nie widziałam cię od tamtego czasu.
-Było kilka spraw do załatwienia. Wszystko w porządku?- spytał, patrząc na jej zaczerwienione oczy.
-A u ciebie?
-Zdecydowanie nie, ale trzeba się jakoś trzymać.
-To już znasz odpowiedź na swoje pytanie.- odparła, obejmując go lekko. Następnie podeszła do Charliego, który położył właśnie kwiat na świeżym nagrobku. Bez słowa przytuliła się do niego. On odwzajemnił uścisk, w którym pozostali przez dłuższy czas. Nagle zadzwoniła komórka Charliego.
-Przepraszam, muszę już iść. To mój ojciec.
-Czy coś nie tak?
-Zapewne znowu się gdzieś upił i nie wie gdzie jest.- powiedział z niechęcią.- Muszę go sprowadzić do domu.
-W porządku. Spotkamy się później?
-Jasne.- po tych słowach, Charlie wsiadł do samochodu i pojechał w poszukiwaniu ojca. Natomiast Maggie i Annie wróciły do domu i siedziały tam przez dłuższy czas. Gdy zbliżał się wieczór, dziewczyna postanowiła zadzwonić do Charliego. Nie odzywał się już przez długi czas. Jednak za każdym razem, gdy próbowała się z nim skontaktować, włączała się poczta głosowa.
-Martwię się o niego.- powiedziała, po pewnym czasie Maggie.- Może coś mu się stało.
-Nie możesz tak myśleć. Pewnie komórka mu padła, albo znowu pokłócił się z ojcem.
-Oby.- w tej samej chwili rozległ się dzwonek komórki. Maggie z walącym sercem odebrała telefon.
-Charlie, gdzie jesteś? Czy wszystko gra?
-Jestem w starym szpitalu na ul. Straker 5- odpowiedział.- Dostałem dziwnego sms-a od ojca, że tam jest. Co on tu może robić?
-Posłuchaj mnie, Charlie to pułapka. Brandon napisał tego sms-a.- powiedziała Maggie, z drżącym głosem.- Musisz stamtąd uciekać.
-Co?- spytał. Następnie rozległ się krzyk Charliego i szmery w słuchawce.
-Charlie!- krzyknęła.
-Wybacz, Charlie nie może podejść teraz do telefonu.- oznajmił ze śmiechem.
-Ty gnoju! Co mu zrobiłeś?!- wrzasnęła.
-Uspokój się, kochana. Po prostu jest tymczasowo niedostępny. A teraz gadka jak w każdych filmach kryminalnych.- zaśmiał się i powiedział przesadnie poważnym tonem- Jeśli nie zjawisz się w ciągu dziesięciu minutach, chłopak zginie. Tylko nie sprowadzaj policji. Przez policję mam na myśli Annie i Jacka. Do zobaczenia.-po tych słowach, odłączył się. Maggie nie traciła czasu.
-Teleportujesz mnie. Nie ma czasu.
-Nie ma mowy. Idę z tobą. Muszę tylko zadzwonić po Jacka.
-Może nie słyszałaś co on mówił, ale tylko ja mam przyjść.
-Słuchaj!- krzyknęła i położyła dłonie na jej ramionach.- Jesteśmy przyjaciółkami. Idę tam z tobą czy to ci się podoba, czy nie. Chwyć mnie za rękę i zamknij oczy. W tej samej chwili stały już przed wejściem do szpitala. Był to wielki, rozpadający się budynek.
-Chodźmy.- powiedziała cicho Maggie. Ścisnęła mocniej przyjaciółkę za rękę i poszły. W środku było strasznie ciemno. Nie było słychać żadnych dźwięków. Nagle, znikąd pojawił się Carter wraz z dwoma nieznanymi, młodymi wampirami. Z szybkością światła chwyciły Annie za ramiona i wyprowadziły z pomieszczenia. Maggie nie zdążyła nawet zareagować, gdy pojawił się Brandon.
-Mówiłem, że masz nikogo nie przyprowadzać.
-Nie rób jej krzywdy.- powiedziała cicho.- Przecież chcesz tylko mnie.
-Zastanowię się. A wracając do tematu, myślałem, że już nie przyjdziesz.
Z oddali słychać były odgłosy walki między Annie a dwoma wampirami.
-Gdzie Charlie?
-Leży gdzieś tam.- wskazał na ciemne miejsce w kącie.- Domyślasz się chyba , że nie wyjdziesz z tej walki żywa.- powiedział spokojnie. Maggie nie odpowiedziała. Wpatrywała się tylko w kąt, w którym leżał Charlie.
-Widziałem cię dzisiaj na pogrzebie.- ciągnął dalej.- Wydawałaś się taka smutna. Nie przejmuj się, jeszcze dzisiaj dołączysz do niego.
W tej samej chwili w drzwiach stanął Jack i Carter. Z szybkością wampira przyciągnęli Brandona do ściany.
-Uciekaj!- krzyknął Carter. Maggie rzuciła się w kierunku Charliego. Jednak nie było tam chłopaka. Leżał tam tylko koc. Dziewczyna szybko wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Brandon, z wściekłością wyrwał się wampirom.
-Zdrajcy! Myślałem, że chociaż ty, Carter jesteś po mojej stronie.- nagle uderzył Jacka w twarz, tak, że poleciał na sam koniec pokoju. Następnie chwycił kawałek drewna, który leżał nieopodal i wbił go w brzuch Cartera. On krzyknął z bólu.
-Zbytnio cię cenię, przyjacielu by cię zabić. Mam nadzieję, że się opamiętasz.- oznajmił Brandon. W tym czasie Maggie przeszukiwała każde pomieszczenie. Jednak nigdzie nie mogła znaleźć Charliego. Gdy usłyszała kroki, wbiegła, po schodach na piętro.
-Tutaj jesteś.- powiedział Brandon. Stał zaledwie pięć metrów od niej. Maggie rzuciła się do ucieczki, lecz on chwycił ją za nogę, tym samym przewracając ją.
-To koniec.- powiedział z uśmiechem. Nagle rozległ się wystrzał z pistoletu. Drewniany pocisk trafił w ramię Brandona. Wampir przewrócił się z krzykiem. Maggie odwróciła się, by zobaczyć kto to. Był to Charlie.
-Charlie!- krzyknęła, po czym rzuciła się w jego kierunku. Chłopak objął ją mocno.
-Już wszystko dobrze. Nie płacz.- uspokajał ją. Następnie chwycił jej twarz w dłonie i powiedział- Teraz mnie posłuchaj. Musisz uciekać. Ja to dokończę. Zabiję go.
-Nie. Zostaję z tobą. Kocham cię.- wypaliła ze łzami w oczach.- Nie chcę cię stracić. Nie mogę cię stracić.
-Mam broń. Zabiję go i to wszystko się skończy. - odpowiedział, po czym mocno pocałował ją w usta, a następnie dodał- Ja ciebie też.
Następnie chwycił ją za rękę i doprowadził do małego pomieszczenia.
-Schowaj się tutaj. Potem po ciebie przyjdę.
Zamknął za sobą drzwi, a następnie ruszył w kierunku Brandona. Leżał nieprzytomny. Gdy Charlie chciał go dotknąć, wampir chwycił chłopaka za ramię i przewrócił na podłogę.
-No proszę. Jaka to była romantyczna scena. - powiedział, uśmiechając się szyderczo. Charlie wyrywa się, lecz to nic nie dawało. Nagle wyciągnął z pod paska do spodni nóż i wbił go w brzuch Brandona. Nie zraniło go to, jednakże dało czas by chłopak mógł wstać. Nigdzie nie mógł znaleźć pistoletu, który upuścił. Niestety nie zauważył, dziury w podłodze i wpadł prosto w nią. Trzymał się z całej siły jedną ręką. Charlie nie zdążył jeszcze wciągnąć się, gdy Brandon pojawił się nad nim.
-Wiesz co, nie chciałem cię zabijać, ale naprawdę prosiłeś się o to.- po tych słowach kopnął dłoń Charliego, tak, że puścił się. Następnie z krzykiem spadł z pierwszego piętra aż do piwnicy. Brandon spojrzał czy żyje, lecz ten był nieprzytomny. Maggie lekkomyślnie wyszła z kryjówki, gdy usłyszała krzyk Charliego. Niestety wampir już ją zauważył i ruszył na nią .Maggie biegła ile sił w nogach, starając się nie odwracać za siebie. Wiedziała, że Brandon ją dogania. Wbiegła do ciemnego pomieszczenia i zatrzasnęła za sobą drzwi. Znalazła się w potrzasku. Nie wiedziała co robić. Nagle drzwi poleciały kilka metrów w głąb pokoju, tym samym zwalając Maggie z nóg. Do pomieszczenia powoli wszedł Brandon. Dziewczyna próbowała się poczołgać w stronę wyjścia, lecz wampir był szybszy. Pochylił się nad nią, chwycił za włosy i zmusił ją, by wstała. Następnie przyparł ją do ściany i wyciągnął z kieszeni sztylet. Maggie widząc to wpadła w panikę i zaczęła wyrywać się.
-Proszę, nie rób tego.- błagała, ze łzami w oczach.
-Wiesz jak długo czekałem na ten moment? W końcu to zrobię.
-Zaczekaj. Nie pamiętasz jak było w przeszłości? Byliśmy razem. Kochałeś mnie.- powiedziała cicho. Następnie zbliżyła twarz do jego i mocno pocałowała go. Był to namiętny pocałunek zarówno pełen miłości jak i nienawiści. Nie chciała tego robić, lecz to mogła być jej ostatnia deska ratunku. Po chwili Brandon wyrwał się z uścisku. Przez kilka sekund nie mógł spojrzeć jej. Miał kręcone blond włosy i gładkie rysy twarzy. Dziewczyna nigdy nie widziała tak pięknej istoty. Wolno zaczął podchodzić w kierunku Maggie. Brandon cofnął się w ciemny kąt, a dziewczyna chwyciła drżącą ręką sztylet. Młody mężczyzna uśmiechnął się do niej łaskawie i wyciągnął do niej dłoń. Biło z niego takie ciepło, że Maggie wypuściła z dłoni sztylet i podeszła do niego.
-Czym jesteś?- spytała cicho.
-Jestem aniołem.- odpowiedział łagodnym głosem.- Chodź ze mną.
-Gdzie?
-Chodź ze mną.- powtórzył. Maggie chwyciła nieśmiało jego dłoń i w tym samym momencie zniknęli.
KONIEC
C.D. nastąpi….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz