Gdy tylko Maggie opanowała się, zadzwoniła do Charliego. On na pewno dotarł już do szpitala i zauważył, że jej nie ma.
-Gdzie jesteś? Kazałem ci czekać.- Charlie nie dopuścił nawet Maggie do głosu, taki był zdenerwowany.
-Spokojnie. Jestem na drodze prowadzącej do miasta. Przyjedziesz po mnie?- spytała.
-Jasne. Będe za dwie minuty.
Maggie zaczęła wolno iść w stronę centrum. Po drodze, rozmyślała o tym, co jej powiedział Brandon. Co miał na myśli, mówiąc o tym, że zniszczy ją. Jak ma uciec wampirowi, skoro nie ma wyjazdu z tego miasta. Kilka minut później, nadjechał Charlie. Gdy tylko ją spostrzegł, od razu poczuł ulgę. Natychmiast otworzył jej drzwi od strony pasażera i spytał już bardziej spokojniej:
-Wszystko w porządku?- Maggie, w odpowiedzi skinęła głową.
-Jedźmy już.- dodała cicho. W czasie jazdy, nie odzywali się zbyt wiele. Po dziesięciu minutach dojechali do domu Charliego. Okolica była opustoszała, chłopak nie miał sąsiadów. Kolejny dom znajdował się dopiero pięć kilometrów dalej. Charlie mieszkał w małym, piętrowym domku. Z zewnątrz, był nieco zaniedbany. Gdy stanęli, na podjeździe, Maggie ani drgnęła. Charlie pierwszy wyszedł z samochodu i otworzył jej drzwi
-Chodź, zrobię ci w środku herbatę, przebierzesz się.- powiedział, pomagając wyjść dziewczynie z auta. Maggie, bez słowa, chwyciła go za rękę i wysiadła. Po chwili, weszli do środka. Dom był bardzo przytulny. W przedpokoju, wisiało mnóstwo zdjęć. Jedne przedstawiały Charliego, jako małego chłopca, wraz z kobietą, która mocno go przytuała. Na innych widniały zdjęcia całej rodziny.Wraz z kolejnymi zdjęciami, kobieta, drastycznie się zmnieniała. Na niektórych miała długie, piękne, rude włosy. Na tych starszych, matka Charliego była już wychudzona, a na dodatek łysa. Ojciec chłopaka, był otyłym mężczyzną. Na każdym zdjęciu był naburmuszony. Podłogi, w całym domu, były drewniane, a ściany pomalowane na różne kolory. Dom sprawiał wrażenie, bardzo przytulnego. Charlie wprowadził ją do dużego pokoju. W środku stał kominek, mały telewizor oraz duży, drewniany stół i beżowa kanapa.
-Usiądź sobie. Zaraz zrobię ci coś ciepłego.- powiedział, po czym podał jej ubrania.- Proszę, przyniosłem ci to o co prosiłaś. Możesz się tutaj przebrać.
Zaraz, po tym, gdy chłopak wyszedł, Maggie szybko ubrała niebieską bluzkę z krótkim rękawem, oraz dżinsy. Następnie, usiadła na kanapie, obejmując się rękami. W domu panował chłód. Po chwili, do pokoju wszedł Charlie. Niósł tacę z dwoma herbatami. Widząc jak Maggie cała się trzęsie, zdjął bluzę, którą miał na sobie i okrył ją .
-Wybacz, nie wiedziałem, że będzie tutaj tak zimno. Sądziłem, że będzie tutaj mój ojciec. Proszę.- chłopak podał jej parującą herbatę. Napój był pyszny, a na dodatek rozgrzał ją całkowicie. Bluza Charliego, była bardzo wygodna i ciepła. Pachniała mieszaniną cynamonu z mydłem jabłkowym. Zupełnie jak chłopak.
-Mogę cię o coś spytać?- zapytała cicho.
-Jasne.
-Co się stało z twoją mamą?
Charlie odwrócił wzrok. Najwyraźniej, wspomnienie matki, przygnębiło go.
-Umarła. Była chora na raka.- odpowiedział krótko
-Przykro mi. To musiało być dla ciebie trudne.
-Chorowała dwa lata. Trzymała się na prawdę, bardzo dobrze. Gdy myśleliśmy, że już wyzdrowieje, umarła.
-Kiedy?
-Rok temu.
-Była piękną kobietą.- powiedziała, patrząc na jedno ze zdjęć. Charlie, uśmiechnął się, po czym wstał i zaczął wsypywać węgiel do kominka.
-Pomóc ci?- sytała.
-Nie, nie musisz. Jesłi jesteś głodna, możesz sobie przygrzać sphaghetty. Zostało jeszcze trochę.
Gdy chłopak, to powiedział, Maggie stwierdziła, że jadła ostatnio wczoraj. Napływ emocji i strachu, sprawił, że głód nie dawał sie jej w znaki. Dziewczyna od razu wstała i zaczeła zmierzać w kierunku kuchni, jednak zatrzymała się przy wyjściu i powiedziała:
-Zapomniałam ci powiedzieć, że jestem ci naprawdę wdzięczna. Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradziła.
-Nie ma za co.- odpowiedział uśmiechając się do niej ciepło.
W tym samym czasie, Jack wchodził właśnie do Angel's Cafe. Było już całkiem ciemno, więc w kawiarni, jak i na zewnątrz, nie było żywej duszy. W środku była tylko Annie, zbierając ostatnie naczynia ze stołów. Na widok, chłopaka rozpromieniła się. Jack jednak nie był w dobrym humorze.
-Hej, co tutaj robisz?- spytała, podchodząc do niego.
-Brandon odprawił rytuał.- powiedział siadając przy najbliższym stoliku. Po tych słowach, Annie przestała się już uśmiechać. Nie była zadowolona, że jej chłopak nie miał już czasu dla niej, tylko był zajęty Brandonem i jego intrygami.
-On zawsze musi postawić na swoim. Nie dziwię się, że to zrobił. Czy ona żyje jeszcze?- spytała obojętnie, siadając obok.
-Tak, żyje, ale to jeszcze nie koniec. Brandon planuje coś większego. Musimy się dowiedzieć co.
Annie nie mogła już wytrzymać.
-My? My musimy?
-O co ci chodzi?- spytał zdziwiony.
-Wiesz co, wogle mnie nie obchodzi co planuje Brandon. To problem tej dziewczyny, Maggie.
-Jak możesz tak mówić?- spytał zszokowany. Nie mógł uwierzyć, że mogło jej być obojętne życie jakiegoś człowieka. Jack nie był taki jak inne wampiry, nie zabijał ludzi.
-Wydaje mi się, że teraz żyjesz tylko tym co knuje Brandon i bardziej obchodzi cię Maggie niż ja.
-Co?!- teraz Jack był już bardzo zdenerwowany.- Jak możesz być taka samolubna.
-Przyznaj się. Coś cię z nią łączy?
-O czym ty mówisz. Jestem z tobą! Kocham ciebie!- krzyczał Jack, po czym wstał i ruszył w kierunku wyjścia.
-Tak? To dlaczego powiedziałeś Brandonowi, że już ze sobą nie chodzimy?- spytała zagradzając mu przejście.
-Powiedziałem to, żeby zbliżyć się do Brandona. Dowiedzieć się jakie ma plany. Zdobyć, ponownie jego zaufanie. Nadal cię kocham.- powiedział chwytając Annie w pasie. Ona jednak wyrwała się mu, po czym powiedziała:
-Wybieraj. Ja czy on.
-Jesteś taka dziecinna.
-Powiedziałam, wybieraj.
-Teraz, najważniejsza jest Maggie. Muszę jej pomóc. On chce ją zniszczyć.
-Wynoś się.-powiedziała cicho.
-Annie, proszę..
-Wynocha!!- wrzasnęła, wyrzucając go za drzwi. Jack nie opierał się już. Rozumiał, że Annie była bardzo zdenerwowana, lecz najważniejsze jest uratowanie życia.
W tym samym czasie, Maggie i Charlie jedli razem spagetty. Bardzo dobrze dogadywali się. Razem rozmawiali i śmiali się. Chłopak celowo unikał tematu wampirów i tego miasta. Rozmawiali o błahych sprawach. Jednak, w końcu, Maggie przeszła do rzeczy.
-Słuchaj, musimy porozmawiać.- powiedziała nagle, zmieniając temat.
-Domyślam się o czym.- odparł.
-Pierwsza sprawa. Co to za brama, przy wyjeździe? Jak ona się tam znalazła?
-Mówiłem ci, wtedy u Marka, że nie można opuścić tego miasta.
-W takim razie, jak wogle wjechałam tutaj? Wcześniej jej tutaj nie było.
-To wszystko za sprawką czarów. Czarownice, za rozkazem wampirów, zrobiły to.
-Dlaczego?
-Pomyśl logicznie. Gdyby każdy mógłby tak wjeżdżać i wyjeżdżać, to ludzie rozpowiedzieli by wszystko, a to by oznaczało katastrofę.
-Czy na świecie istnieją także inne wampiry?
-O tak. Jest ich mnóstwo i są wszędzie. Zresztą nie tylko wampiry. Są także czarownice, wilkołaki, zmiennokształtni itp.
Maggie zrobiła zdziwioną minę, po czym zrobiła wielkie "wow".
-Jak ty możesz tutaj żyć?- spytała.
-Mieszkam tutaj od urodzenia. Przyzwyczaiłem się już. Gdy nie rzucasz się w oczy, to zostawiają cię w spokoju.
-Brandon chyba nie zostawi mnie w spokoju.- odparła cicho Maggie.
-Pomogę ci. Jakoś sobie poradzimy. Znając go, za jakiś czas mu się znudzi i cię zostawi.- pocieszał ją.
-Ale, widziałam to wszystko, co się wydarzyło w przeszłości.
-Co się stało?- spytał zdziwiony.
-Żyłam kiedyś, w 1800. Nie wiem jakim cudem, ale ta czarownica, Sarah, wykonała jakiś rytuał, żebym powróciła do życia.
-Czekaj, co?- zapytał, kompletnie wywrócony z równowagi. Maggie opowiedziała mu o wszystkim co jej pokazał Brandon.
-Więc dlatego chce się zemścić.- powiedział zamyślony.
-Mam przerąbane.
-Gdyby chciał cię zabić, zrobiłby to gdy miał okazję.
-Nie. On powiedział, że zabójstwo by było za proste.- powiedziała załamana.- Już po mnie.
-Nie mów tak. Na pewno sobie jakoś poradzimy. Wiesz co, jutro pójdę do niego.
-Co?!- spytała zdziwiona.- Nie możesz tego zrobić. Przecież cię zabije.
-Wampiry nie mogą wychodzić na słońce, bo się spalają na nim. Dlatego też, pójdę z samego rana i gdy zrobi się niebezpiecznie, ucieknę na zewnątrz.
-Niby dobry plan, ale..
-Żadne ale. Załatwię to. Nie pójdę przecież bez broni.
-Chodzi ci o kołki ?
-Tak.- powiedział poważnie. Maggie natomiast się zaśmiała.
-Co?- spytał.
-Zupełnie jak w filmach o wampirach.
-Wiele mitów, jest prawdą.
-Na przykład co?- spytała ciekawa.
-Na przykład święte przedmioty, takie jak krzyż, czy woda święcona, działają.
-A czosnek?
-Nie, czosnek nie.- powiedział śmiejąc się. Po chwili, Maggie spojrzała na zegarek. Było już po północy.
-O rety, jak późno. Muszę iść. Podwieziesz mnie?- spytała wstając.
-Chcesz tam być sama?- zapytał niepewnie.- Mark wróci dopiero pojutrze. W takim razie, może chciałabyś zostać u mnie?
-Sama nie wiem.- odparła, zastanawiając się. Chciała u niego zostać. Bardzo dobrze czuła się w jego towarzystwie, lecz nie chciała się mu narzucać.
-Zgódź się, proszę. Będziesz spała w moim pokoju, a ja tutaj.
-Na pewno?
-Jasne.
-Naprawdę, jestem ci bardzo wdzięczna.- powiedziała, ściskając go przyjaźnie. Stali tak chwilę, przytualjąc się, gdy po chwili Charlie puścił ją i gestem zaprowadził na górę. Pokój chłopaka był bardzo mały. Było to chyba najmniejsze pomieszczenie w całym domu. W pokoju, obok okna stało, małe łóżko z czarną narzutą, duża drewniana szafa, oraz biurko obok drzwi.
-Rozgość się.- powiedział przyjaźnie.- Potrzebujesz czegoś jeszcze?
-Właściwie tak. Gdzie jest łazienka? Chciałabym wziąść prysznic.- odpowiedziała, po czym dodała szybko.- Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
-Łazienka jest na końcu korytarza.
-Dzięki i dobranoc.
-Dobranoc.- odpowiedział, schodząc już po schodach. Maggie szła korytarzem, w kierunku łażienki, gdy nagle spostrzegła uchylone drzwi, po prawej stronie. Dziewczyna nie chciała być wścibska, lecz ciekawość zwyciężyła nad przyzwoitością. Owym pokojem była duża sypialnia, zapewne rodziców Charliego. W środku stało duże łóżko z baldachimem, ogromna szafa oraz lustro. Na ścianach wisiały obrazy oraz zdjęcia, przedstawiające rodzinę. Jednak na łóżku oraz na podłodze, leżały porozrzucane butelki po alkoholu. Maggie nie chciała się mieszać, więc w pośpiechu wyszła z pokoju, zmierzając od razu do łażienki. Prysznic trwał krótko, ponieważ dziewczyna była bardzo zmęczona i chciała już się kłaść. Podczas wycierania, przyglądała się pięknej łazience. Była ogromna. Większa nawet, niż pokój Charliego. Był tutaj prysznic i duża, okrągła wanna, oraz umywalka, a nad nią duże lustro. Kafelki były koloru jasnego błękitu. Podczas kąpieli, Maggie musiała zdjąć opatrunki i delikatnie przemyć rany, co trochę bolało. Nie miała zamiaru drugi raz ubierać, tych samych bandaży, więc postanowiła spytać się chłopaka czy ma opatrunki. Dziewczyna ubrała biustonosz i delikatnie bluzkę po czym zeszła na dół. Zastała Charliego w samych spodniach od dresu. Zapewne była to jego piżama.Jego ciało było umięśniony, lecz nie tak jak Brandona. Chłopak miał na całym ciele siniaki i blizny. Gdy ją zobaczył, lekko się zmieszał, dlatego też ubrał szybko czarny T-shirt, po czym spytał :
-O co chodzi?
-Yyy, chciałam spytać, czy masz może bandaże? Musiałam zdjąć stare.
-Jasne.- odpowiedział, po czym poszedł do kuchi i wyjał z najwyższej półki apteczkę.
-Proszę.- powiedział sztywno. Maggie była niezwykle zmieszana tą sytuacją. Natychmiast po tym, poszła na górę i ubrała opatrunki. Cały czas rozmyślała, co mu się stało. Nie trwało to jednak długo, gdyż od razu, gdy się położyła, zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz