niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 5

Carter i Jack czekali w domu już ponad pół godziny. Nagle Jack poderwał się z miejsca i zaczął krążyć po pokoju.
-Są tam za długo. Coś musiało się stać.- powiedział zaniepokojony.Carter w milczeniu wpatrywał się w wyłączony telewizor. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Była to Annie. Jack poszedł jej otworzyć.
-No to gdzie oni są?- spytała od razu po wejściu. Carter milczał.
-Pojechali do domu Maggie po jej rzeczy, ale nie ma ich już ponad pół godziny.- odparł Jack.
-No to musimy po nich jechać, teraz.
-To nie sprawka aniołów. Samuel powiedział, że ich zatrzyma.- odpowiedział w końcu Carter.- Nie możemy teraz jechać. Musimy dokładnie przemyśleć nasz następny krok. Nie stać nas na pomyłkę.
W tym samym czasie, Charlie jechał właśnie do Maggie, po drodze wysyłając jej siódmą z kolei wiadomość.
-Gdzie jesteś i dlaczego nadal nie odpowiadasz na moje telefony? Czy zrobiłem coś niewłaściwego? Jadę teraz do ciebie.
W momencie, gdy skończył nagrywać wiadomość, dojechał na miejsce. Gdy zauważył, że drzwi są otwarte na oścież, wiedział już, że coś się stało. Zaczął przeszukiwać każdy pokój, wołając ją przy tym. Spostrzegł na podłodze spakowaną torbę, a przy drzwiach leżała jej komórka. Charlie zastanawiał się, co tu się mogło stać. Nie tracił jednak czasu, tylko wsiadł z powrotem do samochodu i pojechał do domu Brandona. W tym samym czasie Maggie siedziała związana z dwoa ludźmi i Brandonem w furgonetce.Dziewczyna próbowała go obudzić, lecz ten nie dawał znaku życia. Dwoje pozostałych ludzi byli hiszpanami. Kobieta była drobną szatynką. Jej ubranie było brudne i postrzępione.Przerażona, tuliła się do hiszpana. Miał on ciemne włosy i był niezwykle postawny. Jego koszula była rozerwana i zakrwawiona. Na jego torsie widoczne były liczne blizny i zadrapania. Chłopak mówił  coś  do niej po hiszpańsku, najwidoczniej uspokajało ją to. Po chwili Maggie spytała:
-Kim jesteście?- przez kilka minut nie odpowiadali.- Mówicie po angielsku?
-Tylko ja.- odezwał się w końcu.- Przepraszam. Jestem Ricardo. To jest Nina.
Maggie wyciągnęła dłoń i powiedziała:
-Jestem Maggie.
W tej samej chwili dziewczyna usłyszała cichy, ledwo słyszalny jęk, ze strony Brandona. Maggie doczołagała się do niego i odwróciła na plecy. Wampir miał zamknięte oczy i  nie ruszał się, lecz jego usta były minimalnie rozchylone. Najwidoczniej coś szeptał. Maggie pochyliła się nad nim.
-Brandon? Co ci jest?- spytała wystraszona.
-Pomóż mi.- wyszeptał.- Ten ból.
-Co mu jest?- zapytał Ricardo.
-Nie wiem.
Po chwili Brandon podniósł ręce i pomacał się po brzuchu. Widać było, że kosztowało go to dużo wysiłku. Maggie podniosła jego koszulę, a tam na jego brzuchu widoczny był fioletowy siniak. Dziewczyna lekko przydusiła w to miejsce, na co Brandon skrzywił się z bólu.
-Wybacz, przepraszam.- mówiła załamana.- Powiedz, proszę co mam zrobić. Jak ci pomóc?
Brandon nie odpowiadał, tylko chwilami pojękiwał. Nagle wampir otworzył oczy i spojrzał prosto na Ninę. Dziewczyna spłoszona, przytuliła się jeszcze bardziej do Ricarda. Brandon cicho powiedział parę słów po starogrecku, po czym okropnie jęknął. Nina wahała się przez kilka sekund, lecz w końcu wydostała się spod objęć Ricarda, wyjęła swój mały sztylet i podeszła do Brandona. Maggie wpatrywała się w nią z przerażeniem. Już miała spytać się wampira, co do niej powiedział, gdy ta zamachnęła się i wbiła mu sztylet prosto w siniak. Brandon zawył niemiłosiernie. Maggie odepchnęła Ninę i przytuliła wampira.
-Co ty wyprawiasz?- spytała przerażona. Nina pochyliła się nad Brandonem i włożyła dłoń w miejsce rany. Rozszerzyła ją, po czym zaczęła tam szukać czegoś. Maggie była jeszcze bardziej przerażona i krzyczała, by ta przestała. Do tego jeszcze Brandon wrzeszczał z bólu. Nagle jeden z wampirów, siedzących z przodu wrzasnął:
-Co tam się, do cholery dzieje?!- na te słowa, Ricardo doczołgał się do Brandona i zaczął go uspokajać. W końcu Nina wyjęła mały przedmiot, wyglądem podobnym do pocisku, z jego rany. Brandon podniósł się lekko i zaczął jęczęć. Ricardo pociągnął Ninę w kąt i zaczął ją wyzywać. Miał do niej pretensje, że pomogła wampirowi.
-Brandon?- spytała niepewnie. Nina odezwała się po hiszpańsku do Maggie. Dziewczyna spojrzała pytająco na Ricarda. Ten ciężko westchnął i z niechęcią powiedział:
-Teraz potrzebna jest mu krew, gdyż z powodu trucizny jest bardzo osłabiony. Jednakże nie licz na nas. Musicie sobie radzić sami.- odparł, mocno trzymając w objęciach Ninę. Maggie wahała się, lecz nie miała czasu na długo zastanawianie się, gdyż jeden z wampirów powiedział:
-Ten wampir strasznie jęczy. Oni pewnie mu coś zrobili.
-No i co z tego?- spytał, kompletnie tym nie zainteresowany.
-Musimy ich przywieźdź w jednym kawałku. Zatrzymaj się. Sprawdzę co tam się stało.
-Za chwilę. Nie mogę tutaj stanąć.- odpowiedział kierowca. Maggie musiała teraz podjąć decyzję. Wampiry zorientują się, że któryś z nich zranił Brandona i wtedy to nie skończy się dla nich dobrze. Dziewczyna podniosła z podłogi sztylet Niny i bez zastanowienia mocno nacięła sobie nim nadgarstek. Następnie podłożyła go pod usta Brandona. Ten na początku opierał się, lecz kilka sekund później pił krew łapczywie, nie zważając na Maggie. Siedzące z przodu wampiry wyczuły krew dziewczyny.
-Zatrzymaj się natychmiast. Czas na przekąskę.- odparł jeden z nich uradowany.  Gdy kierujący furgonetką zjechał na pobocze, Brandon z ledwością zdołał się oderwać się od picia. Teraz wyglądał naprawdę na wściekłego. Jego oczy były zaczerwienione, a z ust kapała mu krew. Przez chwilę rozglądał się po wnętrzu, gdy nagle spostrzegł Maggie, która była bardzo osłabiona. W tym samym momencie jeden z wampirów otworzył tył furgonetki i powiedział zdziwiony:
-Ej, Harry, uzdrowili tego wampira.- po chwili pojawił się wywołany. Był to wysoki i postawny wampir. Z głodu, kły miał na wierzchu. Jedno było wiadomo, Brandon nie miał z nim szans.
                                                                                           ***
Charlie zaparkował na podjeźcie przed domem wampirów. Przez chwilę siedział w samochodzie, myśląc co dalej. Ból obu nóg bardzo mu doskwierał, szczególnie teraz, gdy przestał chodzić o lasce. Wyciągnął z kieszeni tabletki przeciwbólowe i włożył dwie do ust. To powinno wystarczyć na dłuższy czas, pomyślał. Następnie wyciągnął z tylnego siedzenia szczelbę i wysiadł z samochodu. Z zamiarem odbicia Maggie, pokuśtykał do Brandona. Głośno zapukał wierzchem broni i czekał cieprliwie. Niedługo później, otworzył mu Jack. Charlie, gdy tylko go zobaczył wymierzył w niego broń i powiedział:
-Gdzie jest Maggie?
Jack był tak zaskoczony, że nie odpowiedział na postawione mu pytanie. Chłopak odblokował broń. Na co wampir wzdrygnął się, gdyż wiedział, że są tam pociski śmiertelne dla niego.
-Gdzie jest Maggie?- powtórzył tak samo spokojnie jak wcześniej.
-Nie mam pojęcia. Dlaczego szukasz jej tutaj?- spytał, podnosząc dłonie w geście obronnym. Nagle Carter z szybkością światła, podbiegł do Charliego i odebrał mu broń, po czym wyciągnął wszystkie naboje. Charlie chciał się rzucić na wampira, lecz Jack popchnął go na ścianę, tak, że ten stracił na chwilę przytomność. Annie podeszła do Charlie'ego i go ocuciła.
-Spokojnie, spokojnie.- mówiła do niego, po czym dodała- Nie ma jej tutaj.
-No to gdzie jest? Byłem u niej w domu i tam...
-Byłeś u niej w domu?- zapytał zdziwiony.
-Nie przerywaj mu. Mów dalej.- zachęcał go Carter.
-Drzwi były wywarzone, a na podłodze leżała jej spakowana torba i komórka. To wszystko. Myślałem, że Brandon znowu chciał jej coś zrobić i może ją tu przyprowadził. Najwyraźniej nie.- powiedział smętnie.- Co dalej? Gdzie ona może być?
Carter i Jack zaczęli cicho rozmawiać tak, by tylko oni to słyszeli. Wyglądali przy tym na zdołowanych i załamanych.
-Co jest Jack?- spytała Annie chwytając go za rękę. Wampir ukrył twarz w dłoniach, po czym odpowiedział:
-Chyba wiemy czyja to sprawka, ale musimy się upewnić. Jedziemy. - powiedział do Cartera. Zarzucił na siebie kurtkę i wraz z przyjacielem wyszedł z domu.
-Hej! Czekajcie!- krzyknął Charlie, wychodząc za nimi.- Idę z wami.
Carter i Jack wymienili znaczące spojrzenia, po czym zgodnie pokiwali głową.
-Ja też idę z wami.- dodała zdecydowanie biegnąc za nimi.
-Nie ma mowy.- powiedział ostro Jack, zatrzymując ją.- To zbyt niebezpieczne. Nie możesz iść.  Musisz zostać tutaj, w razie gdyby o n i wrócili i jej szukali.- po tych słowach, Annie nie chętnie pokiwała głową i wróciła do domu. Nagle Charlie zawołał "zaczekajcie" i pobiegł po swoją broń i naboje. Już zaledwie kilka minut później jechali samochodem Cartera w kierunku domu Maggie.
-Co jej się mogło stać?- spytał Charlie, po długim milczeniu. Nikt nie odpowiadał. Jack robił się coraz bardziej spięty. Zacisnął palce na kierownicy, lecz nie odezwał się słowem.- Zasługuję na prawdę.
-Myślimy...- zaczął Carter, lecz przerwał, zastanawiając się co dalej powiedzieć.- Myślimy, że Maggie i Brandona porwali służący Króla Wilhelma.
-Co?- zapytał zdziwiony Charlie. Carter zaczął mu wszystko tłumaczyć. Powiedział mu także o trzech aniołach.- O rety.- powiedział załamany. W tym momencie zaparkowali na podjeźcie domu Maggie. Przez kilkanaście sekund nikt się nie ruszył. W końcu Jack wysiadł ze samochodu, za nim Carter i Charlie. Wampiry zaczęły obchodzić dom dookoła, następnie weszły do środka. Wyglądalio na niezwykle skupinych. Charlie nie odzywał się, nie wszedł nawet do środka. Bał się o Maggie. Z tego co słyszał od wampirów,  dziewczyna była w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
-To oni.- odezwał się w końcu Jack.- Wyczuwam ich.
-Skąd znasz ich zapach?
-Po prostu wiem. Nie ma teraz na  to czasu.- odpowiedział wymijająco. Tylko Carter i Brandon wiedzieli, że Jack na początku lat 30 został sprowadzony do Króla Wilhelma. W tamtych czasach dużo mordował, z tego też związku został skazany na lincz. Do teraz pozostały mu blizny na całym ciele. Annie powiedział, że to po walkach z wampirami. Nie chiał by wiedziała jakim kiedyś był potworem. W tamtych czasach właśnie poznał Brandona.
-W porządku.- przerwał milczenie Charlie- Jedziemy tam.
-Ty chyba oszalałeś.- stwierdził Carter.- Nie słyszałeś co ci mówiliśmy o nich? To jest Król. Nasz Król. Powinniśmy być mu wierni. Nie możemy się mu sprzeciwiać.
-No to co zamierzacie zrobić!- wrzasnął nagle, kopiąc w samochód ze wściekłością.- Siedzić tutaj i czekać aż sprawa sama się rowiąże?
-Nie, my tam jedziemy. Ty zostajesz.- odpowiedział stanowczo, wsiadając do samochodu. Jack postąpił tak samo. Charlie usiadł na tylnym siedzeniu.
-Nie zabronicie mi. - Carter westchnął głośno.
-Co ty sobie wyobrażać. Nie dałeś nawet rady pokonać mnie i Jacka, a chcesz walczyć z najpotężniejszymi wampirami świata. Zginiesz.
-Jestem gotowy zginąć, by tylko uratować Maggie.- powiedział stanowczo.- Jadę z wami. Bez dyskusji.
                                                                                    ***
Harry i ten drugi wampir wolno zbliżali się w kierunku Maggie. Zaczęli śmiać się i oblizywać. Z głodu kły wydłużyły się im. Były takie ostre i długie, że aż błyszczały się. Gdy już mieli skoczyć na dziewczynę. Brandon stanął im na drodze. Wszczerzył ze złoscią zęby i zacisnął pięści, na co wampiry zaśmiały się szyderczo.
-Ty chcesz nam przeszkodzić?- spytał kpiąco.
-I tak będzie niedługo martwy.- dodał Harry. Brandon zrobił kilka kroków w ich stronę, zasłaniając sobą Maggie.- Zejdź nam z drogi! Wyciągaj broń Chris.
-Mam lepszy pomysł.- zaproponował, wyciągając strzykawkę.- To powinno go uspokoić.
Brandon rzucił się na Harry'ego wgryzając się w jego tętnicę. Chris zareagował błyskawicznie; wbił mu igłę w szyję, na co wampir puścił Harry'ego i upadł na ziemię. Maggie zdołała odzyskać przytomność i wycofała się w głąb furgonetki widząc zbliżających się wampirów. Nagle nieopodal pojazdu zatrzymała się długa, czarna limuzyna. Z niej wyszedł elegancki mężczyzna w średnum wieku, ubrany w czarny garnitur. Zapewne był wampirem. Na jego widok, Chris i Harry zatrzymali się i z przestrachem spojrzeli na niego.
-Louis.- odezwał się jeden z nich. Owy wampir wolno podszedł, wpatrując się w nich surowo.
-Dlaczego oni nie są już na miejscu?- miał spokojny głos, który wprawiał w strach.
-Nastąpiły pewne trudności.- zaczął tłumaczyć Harry, trzymając się za zakrwawioną szyję. Louis, nie zważając na ich tłumaczenia, krzyknął:
-Idioci. Nic nie umiecie zrobić porządnie.- po tych słowach, jedną ręką chwycił Brandona za kurtkę i wrzucił z powrotem do furgonetki. -Teraz ja przejmuję zadanie.
Lousi dał gest dłonią, by limuzyna odjechała, po czym zamknął tył furgonetki i wsiadł za kierownicę.
-Zaczekaj, a co z nami?- zapytał Chris, podchodząc do okna.
-Radźcie sobie sami.- odpowiedział, po czym ruszył. W tym czasie Brandon przebudził się, lecz nie był w stanie nic sensownego powiedzieć. Maggie nadal leżała półprzytomna w kącie, a Nina i Ricardo przylgnęli do siebie drżąc ze strachu. Dwadzieścia minut później byli już na miejscu. Było już późne popołudnie, a więc słońce całkowicie zaszło. Zaczął padać śnieg. Dzisiaj był 24 grudnia, jednakże nikt nie zawracał sobie głowy takim szczegółem, że dziś Wigilia. Louis przyprowadził czworo strażników i kazał im zakuć w kajdany więźniów. Brandon nadal próbował się wyrywać, lecz kajdany były ze srebra i sprawiały mu wiele bólu. Całą czwórkę wprowadzili do olbrzymiego budynku. Znajdował się on na całkowitym pustkowiu. Składał się z dwóch połączonych budynków oraz czterech wież, wysokich na 25 metrów. Po obu stronach wielkiej bramach, na straży stały dwa wampiry uzbrojone w dwa kołki i pistolety. Pierwsze pomieszczenie w którym się znaleźli przypominało  salę balową. Na podłodze ułożony był czerwony dywan, a na suficie wisiał żyrandol. W środku rozmawiały i śmiały się wampiry, jak gdyby nigdy nic. Louis szedł przodem, prowadząc ich w coraz bardziej kręte korytarze i przejścia. Gdy w końcu doszli do wielkich, mosiężnych drzwi, zatrzymał się i odwrócił się do nich:
-Wchodzi tylko wampir i ta dziewczyna.- powiedział, wskazując na Maggie.- Tych dwóch zaprowadzić do lochów.
Louis otworzył wielkie wrota i wprowadził ich do wielkiej sali, w której centralne miejsce zajmował tron. Na nim siedział staruszek ubrany w czerwony płaszcz, na głowie miał koronę. Był to król Wilhelm. Nie wyglądał na zadowolonego. Louis podszedł do niego, ukłonił się mu i pocałował go w rękę.
-Mój królu. Przyprowadziłem ich.- powiedział cicho. Wilhelm skinął głową i poprosił ręką by podeszli bliżej. Mimo iż kajdany krępowały ich ruchy, szczególnie Brandona, z trudem podeszli. Louis zmusił ich by uklękli.
-Przeczytać akt oskarżenia.- odezwał się po raz pierwszy. Obok króla wystąpiła szczupła, blondynka ubrana w czerwoną, przyległą sukienkę. W dłoni trzymała zwój pergaminu.
-Oskarżam Margarett Steward, o to, że dnia 23 marca zamordowała Alex Strauss.
-Ale..- zaczęła, lecz Louis mocniej przydusił jej ramię zmuszając by się uciszyła.
-Margarett Steward.- zwrócił się do niej Wilhelm z łagodnością w głosiw.- Pamiętam cię dziecko. Pomogłaś nam z Josephem, nie myśl, że zapomniałem. Dlatego też wymierzam ci łagodniejszą karę, poprzez zlinczowanie. Teraz przeczytaj drugi akt.
-Oskarżam Brandona Howarda, o to, że w przeciągu dwóch ostatnich lat zabił 250 ludzi, nie mając do tego żadnych powodów. Robiąc to dla zabawy.- powiedziała patrząc na niego surowo.
-Brandon, Brandon ty naprawdę chcesz umrzeć. Dobrze. Wymierzam ci karę śmierci, poprzez wystawienie na promienie słoneczne, jutro, gdy tylko nastanie świt. Czy ktoś się nie zgadza z werdyktem?- zapytał, spoglądając na resztę sali. W kącie ustawiona była obszerna ławka, w której zasiadała wampirza ława przysięgłych.- Nie słyszę sprzeciwów. Uznaję sprawę za zakończoną. Proszę odprowadzić oskarżonych do lochów.
                                                                                                                             C.D. nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz