niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 17

Wczoraj wieczorem, Maggie nastawiła budzik w komórce na 7:15. Zamierzała już następnego dnia pójść do szkoły i zacząć normalnie żyć. Gdy dzwonek zadzwonił, dziewczyna była już całkowicie wypoczęta. Wzięła szybki prysznic i ubrała się we wczorajsze ubrania. Z dołu, słychać już było, że Charlie nie spał. Zeszła cicho po schodach. Zastała chłopaka, całkowicie ubranego, przygotowującego śniadanie.
-Dzień dobry.- powiedziała, podchodząc do niego.
-Hej. Wyspałaś się?- spytał, nalewając kawy do dwóch kubków.
-Tak. Masz bardzo wygodne łóżko.- odparła śmiejąc się. Chłopak odpowiedział jej uśmiechem.
-Na co masz ochotę?
-Kawa wystarczy. Dzięki.
Chwyciła swój kubek i usiadła przy stole, po czym pociągnęła łyk. Kawa była pyszna i słodka, nawet bez dodania cukru. Charlie włożył na talerz dwa tosty z serem, chwycił swoją kawę i przysiadł się.
-Podwieźć cię do szkoły?- spytał, zapychając sobie usta tostem. Wyglądało to, z jednaj strony trochę obrzydliwie, a z drugiej rozkosznie.
-Nie, nie trzeba. Przejdę się.
-Na pewno? Do szkoły jest dość daleko.- powiedział zdziwiony, słodząc kawę.
-W pobliżu twojego domu widziałam przystanek. Pojadę autobusem.
-Po co będziesz wydawać pieniądze, skoro mam samochód?
-Nie będe żyła na twój koszt wiecznie. Poradzę sobie. - odpowiedziała, po czym dodała.- Ale dzięki.
Przez chwilę, zajęli się jedzeniem i piciem.
-Idziesz dzisiaj do Brandona?- spytała zmieniając temat.
-Tak. Od razu po śniadaniu.
-Charlie...- Maggie chciała spytać się, o to co zobaczyła wczoraj na jego ciele. Nie mogła jednak zmusić się do tego.
-Tak?
-Bądź ostrożny.
-Zawsze jestem.- odparł, po czym włożył naczynia do zlewu.
-Ja to zrobię. Mam jeszcze trochę czasu.- powiedziała, biorąc mokrą ścierkę.
-Dobrze. Przyjdziesz tutaj po szkole?- spytał z nadzieją. Bardzo chciał utrzymać ich kontakt jak najdłużej.
-Po szkole pójdę odwiedzić Marka, ale potem tutaj przyjdę. Jeśli jeszcze chcesz, żebym tu była.
-Jasne.- po tych słowach włożył brązową kurtkę, wyjął zza kanapy strzelbę z drewnianymi pociskami i wyszedł. Maggie zmyła talerz i dwa kubki, po czym wytarła naczynia i schowała je do szafki. Następnie poszła na górę, po plecak i także wyszła. Ulice jak zwykle były puste. Słońce świeciło, jednak niebo była bardzo zachmurzone. Maggie bała się trochę o Charliego, bo jeśli słońce całkiem zajdzie, chłopakowi będzie groziło niebezpieczeństwo. Dziewczyna nie mogła mu jednak pomóc. Po pięciu minutach doszła na przystanek. Stało tam dwoje młodych ludzi. Dziewczyna miała czarne oczy i mocny makijaż. Ubrana była w długą, do ziemi, czarną suknię. Chłopak miał jasne włosy i także miał pomalowane rzęsy. Miał na sobie czarne, wytarte dżinsy i granatową bluzkę podciągniętą do łokci. Powierzchnię całego przedramienia pokrywały tatuaże. W brwi miał kolczyk, a na nadgarstkach liczne rzemyki. Maggie spojrzała na rozkład jazdy. Autobus miał nadjechać za pięć minut. Tajemniczy ludzie wpatrywali się dziwnie w dziewczynę. Maggie stanęła jak najdalej od nich. Jednak, po chwili, chłopak podszedł do niej.
-Hej, dokąd jedziesz?-spytał. Miał niski, zachrypnięty głos. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Udawała, że nie usłyszała pytania.
-Ej, mała! Głucha jesteś?!- krzyknął, podchodząc jeszcze bliżej.
-Nie.- odparła cicho.
-W takim razie, dokąd jedziesz?- zapytał, wkładając ręce do kieszeni.
-Co cię to obchodzi.- powiedziała bezczelnie.
-Łoł, ostra jest.- odparł, oglądając się do dziewczyny.
-Odczep się.
-Nie bądź taka.Chcę się tylko zaprzyjaźnić.- powiedział kładąc dłonie na jej ramionach. Maggie brutalnie go spoliczkowała. Chłopak aż się zatoczył. Gdy z powrotem stanął na nogi, nie był już przyjacielski.
-Jesteś jakąś wariatką, czy co?!- krzyknął, trzymając się za obolały policzek.
-Zaczekaj, Jared kojarzę ją skądś.- powiedziała ciemnowłosa dziewczyna podchodząc do chłopaka. Po chwili pstryknęła palcami, na znak, że sobie przypomniała.- To jest ta dziewczyna z tych zdjęć.
-O czym ty mówisz?-spytała.
-Oo, już wiem.- zawołał nagle.-Cała szkoła jest pełna twoich fotek.
-Jakich fotek?
-Ze szpitala psychiatrycznego.- powiedział śmiejąc się.- Poczekaj, mam jedno przy sobie.
Jared wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki dużą kartkę. Przedstawiała ona zdjęcie Maggie, w koszuli szpitalnej. Miała podkążone oczy i była strasznie chuda. Pod spodem widniały jej imię i nazwisko, oraz nazwa szpitala w którym była. Dziewczyna była przerażona tym co zobaczyła. Pomyślała sobie, że to Brandon musiał zrobić kopie zdjęć i rozdać je w szkole. Maggie podeszła do Jareda chcąc mu wyrwać zdjęcia. On jednak trzymał fotki z dala od niej. Po chwili, dał jej jednak kartki. Dziewczyna od razu je podarła i wyrzuciła. W tej samej chwili nadjechał autobus.
-Jest tego więcej.- wyszeptał Jared wchodząc wraz z dziewczyną do autobusu. Maggie w ostatniej chwili, także weszła. W środku panował tłok. Dziewczyna stanęła z tyłu, opierając się o oparcie fotela. Bała się myśleć jaki koszmar musi ją czekać w szkole. Wszyscy musieli widzieć już te zdjęcia. Co oni sobie myśleli o niej. Po krótkim czasie, autobus stanął obok szkoły. Nikogo nie było już na boisko. Było już po dzwonku. Maggie pobiegła szybko do budynku, po czym wbiegła po schodach i weszła do sali nr 23. Wszyscy automatycznie spojrzeli na nią.
-Przepraszam za spóźnienie.- wyrecytowała dysząc.
-Usiądź proszę.- powiedział nauczyciel. Trwała właśnie lekcja historii. Dziewczyna usiadła przed Maddie, po czym posłała jej przyjazne spojrzenie. Dziewczyna jednak zerknęła na nią dziwnie. Maggie domyśliła się, że Maddie widziała już zdjęcie. Przez całą lekcję, czuła spojrzenia wszystkich dookoła oraz słyszała szmery rozmów. Gdy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę, Maggie podeszła do koleżanki. Ona jednak całkowicie ją zignorowała. Przez kolejne trzy lekcje wszyscy nadal ignorowali dziewczynę. Maggie postanowiła podejść do Maddie na lunchu. Gdy zadzwonił dzwonek ogłaszający obiad, dziewczyna wyszła z klasy i poszła do stołówki. Wzięła tacę i włożyła na nią jabłko, kanapkę z szynką oraz sok pomarańczowy, po czym podeszła do stoliku, przy którym siedziała Maddie ze znajomymi. Dziewczyna spojrzała na nią, jak gdyby była intruzem.
-Hej, co tam?- spytała przyjaźnie siadając obok. Maddie zignorowała ją, po czym odsunęła się nieco od niej.- Okej. Wiem, że widziałaś to zdjęcie, lecz to przeszłość.Ja...
-Nie obchodzi mnie to. Lepiej sobie idź.- powiedziała twardo. Chłód w jej głosie, przestraszył Maggie. Dziewczyna była świadoma, że oszukała wszystkich, w związku z jej przeszłością, lecz chciała zacząć wszystko od nowa.
-Słuchaj..- zaczęła się tłumaczyć.
-Nie słyszałaś? Wynocha! Nie chcemy tutaj jakichś wariatek z psychiatryka.
Te słowa bardzo ją zabolały. Jak gdyby ktoś mocno uderzył ją w brzuch. Powrócił koszmar z przeszłości, gdy była prześladowana i wyśmiewana przez rówieśników ze szkoły. Maggie ze łzami w oczach wybiegła ze stołówki. Za sobą usłyszała śmiech. Zapomniała nawet odłożyć tacy. Łazienka była pierwszym miejscem, które przyszło jej do głowy jako kryjówka. Szybko zamknęła się w kabinie i wybuchneła płaczem. Nie chciała już więcej wracać do tych ludzi. Jak Brandon mógł jej to zrobić. Czyżby był aż takim potworem? Nagle do toalety weszła gromadka dziewczyn. Maggie natychmiast przestała płakać. Nie chciała, żeby ją usłyszały.
-Co teraz mamy?- spytała jedna z nich.
-Matmę, ale chyba zrywamy się dzisiaj.- powiedziała Sandra, kuzynka Maddie.
-Czemu?
-Jak to czemu? Brandy robi dzisiaj imprezę. Trzeba się przygotować.
Po tych słowach nastąpiła cisza, podczas której dziewczyny poprawiały makijaż.
-Tak w ogóle, to kto wywiesił te zdjęcia?- spytała Maddie.
-Ja.- zapiszczała zadowolona z siebie Sandra.- Brandy dał mi zadanie, a ja je wykonałam.
-Słyszałam, że siedziała w szpitalu za zabicie starych.
-Podobno, zabiła więcej niż tylko swoich rodziców. Nawet jej starzy bali się jej.
Nagle Maggie nie wytrzymała. Planowała poczekać, aż dziewczyny wyjdą, lecz nie mogła już ich słuchać. Z wielkim hukiem otworzyła na oścież drzwi i spojrzała na nie z pogardą. Dziewczyny były zszokowane, lecz Sandra szybko się opanowała.
-O wilku mowa.
-Za kogo ty się masz?- spytała podchodząc do dziewczyny.
-Wybacz, ale nie będę rozmawiać z psycholem.- powiedziała odwracając się lekceważąco. Maggie była jednak pełna furii. Mocno popchnęła Sandrę tak, żeby patrzyły na siebie.
-Z Brandonem jakoś rozmawiasz.
-Jak śmiesz mówić, że mój Brandy jest psycholem.
-Ładny szal.- po tych słowach silnym ruchem zerwała jedwabny szal z szyi. Były tam ślady kłów. Sandra, jak jej koleżanki były zszokowane.
-Co, nie pochwaliłaś się koleżaneczkom, co ci Brandy zrobił?- spytała przześmiewnie. Sandra, zaczerwieniła się, po czym zgarnęła szalik z ziemi i szybko się nim obwiązała.
-Mam uczulenie. Przez to cała się drapię. -powiedziała oglądając się do koleżanek. Następnie odwróciła się do Maggie..- Jesteś jakaś powalona, myśląc, że to on. Brandon mnie kocha.
Po tych słowach, Maggie zrobiła drwiącą minę,a Sandra, wraz z koleżankami wyszły. Maddie zdążyła tylko powiedzieć:
-Oddaj mi moją sukienkę.
Potem także wyszła. Maggie wróciła do kabiny po plecak, włożyła do niego śniadanie z tacy i wyszła. W drzwiach napotkała Brandona. Uśmiechał się przyjaźnie.
-Witaj. Jak ci mija dzień?
Dziewczyna miała zamiara wyminąć go i odejść, lecz on delikatnie pchnął ją na ścianę.
-Nie bądź taka niemiła.
-Ja jestem niemiła?!- Maggie już się go nie bała. Teraz była na niego strasznie wściekła. Zdarła kilka kartek z jej zdjęciami, zmięła je w kulkę i rzuciła w chłopaka.
-Wal się!- krzyknęła. Brandon spokojnie wpatrywał się w nią i wolno kręcił głową.
-Chyba rzeczywiście masz jakieś problemy ze złością.-odparł, po czym wyjął z kieszeni kartkę. Była to karta pacjenta ze szpitala. Brandon lustrował wzrokiem tekst.
-Tutaj jest." Pacjent może okazywać agresję w stosunku do siebie jak i innych"- przeczytał, akcentując każde słowo.
-Oddawaj to!- krzyknęła, po czym odebrała mu kartkę i podarła ją na małe kawałki.
-Mam więcej.- wyszeptał zadowolny. Chciał już pójść, gdy Maggie go zatrzymała.
-Odchodzę ze szkoły. I co zamierzasz z tym zrobić? Porozwieszasz zdjęcia w mieście?
-Nie. To było tak na rozpoczęcie. Chciałem zacząć łagodnie.-podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku.Ona od razu się cofnęła.-Na najlepsze przyjdzie jeszcze pora.
Po tych słowach, Brandon podszedł do stojącej nieopodal Sandry, namiętnie się z nią witając. Maggie nie czekała juz ani minuty dłużej, tylko wyszła z budynku, przed dzwonkiem. Zamierzała z miejsca pójść do Marka. Brandon, natomiast nadal stał obok Sandry, słuchając ich rozmowy.
-O której ta impreza?- spytała słodko, wieszając się mu na ramionach.
-Impreza?- spytał szczerze zdziwiony. Sandra odciągnęła go dyskretnie na bok.
-Musisz zrobić tą imprezę. Tam gdzie mieszkasz, jest wspaniale. Wielka chata i to bez rodziców. Zgódź się proszę.
-Jestem dzisiaj zajęty.- powiedział, nie zważając na jej błagania.
-Okej, postawię ci ultimatum.- odpowiedziała poważnie.- Jeśłi nie zrobisz tej imprezy, to koniec z nami.
-I dobrze. Robiłaś się już uciążliwa.-odparł, odchodząc od niej. Koleżanki Sandry wpatrywali się w to zimne zerwanie z domieszką zdziwienia i żałości.
-Nie, poczekaj. Brandy!-chłopak, nawet się nie odwrócił. Zmierzał prosto do domu. Na dworze, słońce wyszło właśnie zza chmur. Brandon z szybkością światła znalazł się w swoim domu. Odniósł jednak lekkie poparzenia.
-Jesteś w końcu.- powitał go w progu Carter. Był ubrany w czerwony T-shirt i czarne spodnie. Czyli jak zwykły nastolatek. W ręku trzymał butelkę krwi.-Było blisko. Nie powinieneś wychodzić w taką pogodę.
-Musiałem. Jest coś jeszcze w lodówce?
-Tak. Wczoraj zrobiłem zapasy.- odparł dumny z siebie. Brandon, trzymając się za ramię, które było poparzone, podszedł do lodówki i wyjął butelkę. Szybko zrobił kilka łyków, po czym odetchnął z ulgą. Rana zagoiła się. Razem z Carterem usiedli na kanapie, w salonie. O tej porze, wampiry spały. Odsypiały całonocny wypad na miasto.
-Gdzie Jack?- spytał Brandon włączając telewizor.
-Zaraz powinien być. Sprząta ich bałagan.- Wampir westchnął z oburzeniem.
-Przez nich będziemy mieli kłopoty.
-Dzisiaj z nimi porozmawiam.- powiedział poważnie. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć.- odparł Brandon, po czym poszedł do drzwi. Ku jego zdziwieniu, w progu stał Charlie. Miał poważny wyraz twarzy.
-Cześć.- powiedział twardo.
-Witaj, co cię tu sprowadza kolego?- odpowiedział przyjaźnie.
-Przyszedłem porozmawiać o Maggie.
-Może chcesz wejść?- rzekł, otwierając drzwi szerzej.
-Zostanę tutaj. Słuchaj, masz zostawić Maggie w spokoju.
Brandon roześmiał się kpiąco, po czym spoważniał.
-Bo co?- spytał. Charlie podszedł bliżej do wampira.
-Nie myśl sobie, że nie mogę cię zabić.
-Grozisz mi?!
Chłopak wyjął strzelbę i mierzył w niego.
-Nie masz jaj, żeby to zrobić.
-To ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz ją tkniesz, to pożałujesz.- wycedził.- Nie jestem jedyną osobą, która chce ciebie zniszczyć.- po tych słowach, założył strzelbę na ramiona i odszedł. Brandon przez chwilę rozmyślał nad tym co mu powiedział Charlie. Wampir jednak czuł się wszechmocny. Nie przejmował się groźbami. Zatrzasnął drzwi, po czym wrócił do Cartera. W tym samym czasie Maggie stała właśnie przed salą Marka. Wachała się czy wejść. Żałowała tych gorzkich słów, która wykrzyczała mu kilka dni wcześniej. Po chwili jednak zapukała do drzwi. Mark, gdy tylko ją zobaczył, rozpromienił się.
-Witaj.- powiedział, uśmiechając się. Maggie nieśmiało podeszła do niego.
-Cześć. Jak się czujesz?- spytała.
-Doskonale. A ty? Wszystko słyszałem od Charliego.
-Dobrze. Wszystko jest dobrze.- powiedziała łamiącym się głosem siadając.
-Opowiedz mi wszystko.- odparł cicho. Maggie zaczęła od samego początku; poczynając od dniu po wypadku, aż do dzisiejszego dnia. W tym samym czasie, dziewczyna płakała i przepraszała. Mark oczywiście wybaczył jej.
-Teraz za wszelką cenę musisz go unikać.- mówił jej cały czas.
-Ale on chodzi za mną cały czas.
-Musisz się koniecznie uzbroić. Jeśli wyjmiesz trzecią książkę po lewej, to otworzą się drzwi. Tam znajdziesz moje zapasy.
-Tak na prawdę, już je znalazłam. Przez przypadek.- powiedziała ze wstydem. Mark tylko się roześmiał. - Wujku, czy to co mówiłeś o tacie, to prawda?
Po tym pytaniu, nastąpiła krótka cisza. Mark nie chciał sprawiać jej jeszcze większego bólu. Ona jednak patrzyła na niego błagalnie.
-Tak, to prawda.
-Muszę to przetrawić. Mój tata jest wilkołakiem, nadal żyje i jeszcze zabił mamę?- spytała.
-Tak. Niestety tak.
-Widziałeś go niedawno?
-Nie. Widziałem go tylko raz, po śmierci twojej mamy. Prosił mnie bym nikomu nie mówił, że to on. Wiem, że zrobiłem źle, ale musisz mnie zrozumieć. Wilkołak czy nie, to nadal mój brat.
-Rozumiem.-powiedziała, po czym wstała.- Muszę już iść. Zrobiło się późno.
-Tak, lepiej idź, zanim zrobi się całkiem późno.
Maggie przed wyjściem podeszła do Marka i uściskała go przyjaźnie. Sprawiło mu to wielką przyjemność. Następnie wyszła, po czym wyciągnęła komórkę. Dzwoniła do Charliego, lecz ten nie odbierał. Nagrała się na jego pocztę, by powiedzieć mu, że przyjdzie do niego później. Chciała posprzątać w domu Marka. Jutro miał on wyjść ze szpitala. Dla bezpieczeństwa, drogę do domu, pokonała biegiem. Gdy dotarła do domu, to wstawiła wodę na herbatę i zaczęła sprzątać. Nagle, ktoś zapukał do drzwi. Maggie serce podskoczyło do gardła.
-Kto tam?- spytała.
-Niespodzianka.- powiedział znajomy głos. Przez monitor, dziewczyna ujrzała Brandona. Był bardzo zadowolony. Dziewczyna była przerażona, lecz nie chciała tracić zimnej krwi.
-Wynoś się. Nie wpuszczę cię!- krzyknęła. Nagle, ku jej przerażeniu, Brandon odepchnął drzwi, które natychmiast wyszły z zawiasów. Na szczęście, Maggie w porę odsunęła się.
-Nie lubię, gdy ktoś mnie lekceważy.- powiedział, opierając się o ścianę. Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem. Zupełnie się tego nie spodziewała.
-Jak już mówiłem, mam dla ciebie niespodziankę. Mam dla ciebie wskazówkę. Tą niespodzianką jest osoba.- odparł, zadowolony z siebie.-Wejdź.
Po chwili do domu wszedł męźczyzna. Był ubrany tylko w czarne spodnie. Twarz, oraz tors miał brudne od piachu i błota. Miał czarne włosy, a jego oczy wpatrywały się w nią dziko, lecz z domieszką tęsknoty. Maggie od razu go rozpoznała. To był jej ojciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz