niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 4

Na dworze robiło się coraz chłodniej, pogoda była coraz gorsza. Nastała jesień. Teraz, gdy po południu robiło się już ciemno, nikt nie był bezpieczny. Wampiry ruszały na łowy, lecz krwiożercze potwory nie były jedynymi stworami, jakie polowały nocą...
Nastała godzina 18:00. Carter właśnie wszedł do swojego domu, cały rozgorączkowany. O tej godzinie, w domu przebywało zaledwie kilku wampirów, w tym Jack.
-Co się stało?- spytał, widząc zdenerwowanie przyjaciela. Carter bez słowa wyjął butelkę krwi z lodówki i usiadł na kanapie.- Stary, zaczynasz mnie przerażać. Gadaj o co chodzi.
-Oni wrócili.- powiedział, wpatrując się w butelkę.
-Oni, jacy oni?- zapytał Jack.
-1789 rok.- odparł dosadnie. Na te słowa, Jack wypuścił butelkę z rąk, która roztrzaskała się na drobne kawałeczki.
-To, to niemożliwe.- wyszeptał.- Przecież ich już nie ma. Zostali unicestwieni.
-Wiem co widziałem.
-Mówisz, że widziałeś c a ł ą trójkę?- spytał, kłądząc nacisk na "całą". Carter wolno pokiwał głową.
-O czym wy, do cholery mówicie?- spytał Brandon, który właśnie wyszedł zza rogu i dosiadł się. Carter odruchowo, odsunął się. Żaden z nich nie powiedział słowa.- Zamierzacie coś powiedzieć, czy będziemy tak patrzeć się na siebie?
Carter nagle poderwał się i wyszedł z pokoju.
-Obraził się na amen. Uparty jest, nie chce pierwszy przeprosić.- odparł, rozsiadając się na kanapie i kładąc nogi na stół. Jack nadal wpatrywał się nieruchomo przed siebie.
-Hej!- krzyknął Brandon, na co Jack wzdrygnął się.- Ty też się obraziłeś?
-Nie.- odpowiedział sucho.
-No to powiedz, o czym gadaliście.
-Nieważne.- odparł, po czym wstał , lecz Brandon chwycił go za ramię i zmusił by usiadł. Wampir był dzisiaj silniejszy, gdyż dopiero co był na polowaniu. Jack miał dopiero iść.
-Co ty wyprawiasz?- spytał zdziwiony i rozzłoszczony.
-Ja po prostu chcę wiedzieć. - odpowiedział, po czym mocniej zdusił jego ramię, na co wampir jęknął z bólu.- Gadaj.
-W porządku.- wystękał. Brandon, od razu poluźnił uchwyt.
-No dalej, zaczynaj.- ponaglał go.
-To było w 1789 roku. Nie było cię jeszcze  na świecie. To były ciężkie czasy. Wampiry i czarownice byli zamykani w więzieniach, a następnie łowcy wykonywali na nas egzekucje.
-Ciebie i Cartera też zamknęli?
-Tak. Gdy nasz gatunek zaczął już powoli wyginać, na ziemię zstąpiło czworo aniołów, a dokładniej serafów. To stąd wzięła się nazwa naszego miasta, Noir Seraphin Hill.
-Taa, słyszałem o tym. Kontynuuj, robi się ciekawie.- popędzał go.
-No więc, czworo aniołów uwolniło nas i zabiło wszystkich łowców. Byliśmy im dozgonnie wdzięczni i postanowiliśmy ich na troche ugościć, lecz oni mieli względem nas i ludzi inne plany.- gdy Jack na chwilę przestał mówić, Brandon zaczął machać dłonią, by mówił dalej.
-Dnia 13- ego w piątek, podczas zaćmienia słońca, zamierzali odprawić rytuał, który miał zabić całą ludzkość na świecie. Natomiast nas, wampirów, czarownice, wilkołaki wziąść jako niewolników i służbę. Chcieli wybudować na ziemi nowe imperium.
-Składające się tylko z aniołów.
-Tak. Uważali się za najczystrze i najpotężniejsze istoty.
-Najczystrze? Przecież chcieli wymordować wszystkich ludzi.- odparł zdziwiony.- A serafy to widnieją chyba prawie na szczycie listy aniołów.
-Tak, niestety Bóg im zaufał, a oni wymknęli się spod kontroli.
-Zakończenie tej historii jest takie, że interwencja Boga ratuje świat?- spytał prześmiewczo.
-Nie, niestety nie. Byli wśród nas śmiałkowie, po jednym z każdego rodzaju.
-Każdego rodzaju czyli wampir, wilkołak i czarownica?
-Tak.
-Oni zdołali zabić anioła?- spytał ze zdziwieniem.
-Tak.- powtórzył.
-No to wystarczy zebrać ekipę i znowu możemy ich zabić.- powiedział zadowolony.
-To nie jest takie proste. Oni byli niezwykle potężni. Nie sądze, że w tych czasach znajdzie się ktoś o takiej mocy jak ci co wtedy.
-Przecież ty masz jakieś ponad 200 lat. Ty i Carter. Nie dalibyście rady?- spytał z nadzieją.
-Tutaj nie chodzi o to kto jest starszy. Nawet najmłodszy z nas może okazać się najpotężniejszy.
-A wiesz chociaż jak to zrobić. Jak ich zabić? Masz na to jakiś przepis?
-Wiem jak to zrobić, ale jest jedno "ale".
Gdy Jack nie odpowiadał, Brandon powiedział:
-Dobra, poddaję się. Jakie "ale"?
-Tamci, co sie tego podjęli, zginęli. Poświęcili się by zabić chociaż jedno z nich. Oni byli moimi przyjaciółmi.- odparł cicho, po czym nastała grobowa cisza. Brandon przerwał to milczenie.
-Jeśli zabili tylko jedno z nich, to dlaczego pozostała trójka nie dokończyła dzieła?
-Do tego rytuału potrzebne jest czworo aniołów.
-A ty mówiłeś, że widziałeś troje. Nic nie mogą zrobić. Jestemy bezpieczni.
-Nie do końca. Jest jeszcze Maggie. Ona jest potomkiem nefila.
-Który kiedyś był serafem.- dokończył.- Maggie przecież nie zgodzi się w tym uczestniczyć.
-Nie sądzę, żeby wybór należał do niej. Maggie została wybrana w chwili, gdy zwróciła pierścień.
-Zaczekaj, zgubiłem się już.- przerwał mu Brandon.- Myślałem, że cała czwórka musi być serafinami. A ona przecież jest potomkiem nefila.
-Tego nie wiem. Może są zdesperowani i biorą kogo znajdą, a może Maggie jest jeszcze bardziej wyjątkowa niż myśleliśmy. - po tych słowach nastała cisza. Brandon musiał przemyśleć to wszystko co usłyszał.
-Trzeba jej o tym wszystkim powiedzieć.- przerwał milczenie.
-W porządku. Pójdę do niej teraz.
-Idę z tobą.- powiedział szybko.- powiedział szybko wampir. Zaledwie kilka minut później byli już przed domem Maggie. Brandon niepewnie zapukał do drzwi. Dziewczyna otworzyła po chwili.
-Co wy tutaj robicie?- spytała zdziwiona.
-Nie jesteśmy tutaj dla przyjemności. Musimy cię ostrzec.
-W porządku. Wejdźcie.-powiedziała niechętnie, po czym zaprowadziła ich do pokoju.- O co chodzi?
Następnie Jack opowiedział jej o wszystkim co przedtem powiedział Brandonowi. Dziewczyna przez kilka minut nic nie odpowiadała. Była zbyt zszokowana tym co usłyszała.
-Ale jak to możliwe? Dlaczego wszystko co złe zawsze musi mi się przydarzyć.
-Spokojnie. Jakoś to przetrwamy.- mówił sam zbytnio w to nie wierząc.- Narazie musimy cię gdzieś ukryć.
-Przecież to tylko kwestia czasu zanim...- odparł Brandon.
-Wiem. Ale co innego możemy zrobić?
-Mogę udawać, że z nimi współpracuję.- zaproponowała Maggie.
-Wiesz co ty mówisz? To są anioły i nie byle jakie, tylko serafy. One wiedzą kiedy kłamiesz i boisz się. A gdy spróbujesz ich okantować to zabiją, nieważne czy cię potrzebują czy nie.- wyjaśnił Brandon.
-Mogę spróbować, przecież...- zaczęła, lecz Brandon jej ostro i stanowczo przerwał.
-Nie. Nie możemy aż tak ryzykować.
-Pomyśl, Brandon. To może być nasze jedyne wyjście. Jest szansa, że się uda.- zachęcał Jack.- Przynajmniej do czasu aż znajdziemy wilkołaka, wampira i czarownicę.
-Zaraz. Maggie, pamiętasz jak dwa lata temu, anioł zstąpił na ziemię i cię zabrał ze sobą?
-Tak.- powiedziała niepewnie, po czym dodała już nieco pewniej.- Tak, pamiętam. Nazywa się Samuel.
-Pamiętasz jak się nazywa?-spytał zdziwiony Jack.
-Tak, ale nic poza tym. Poprostu to imię mamw głowie od czasu powrotu.
-Dobrze, skoro pamiętasz to zapewne będziesz mogła go wezwać.- odparł Brandon.
-Wezwać?
-Chyba czas odwiedzić twojego ojca.- stwierdził Jack. Po tych słowach, cała trójka wsiadła do samochodu i pojechała prosto do domu Josha. Mężczyzna ogromnie zdziwił się widząc ich.
-Co wy tutaj robicie? Czego chcecie?- spytał. Brandon jako pierwszy zabrał głos.
-Musimy pogadać, ojczulku.
-O co chodzi, Maggie?- zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Jack wtrącił.
-Niegrzecznie jest przyjmować gości w progu.
Josh z niezwykłą niechęcią ich wpuścił i zaprowadził do salonu. Tam, na kanapie siedziała młoda dziewczyna, zaledwie kilka lat starsza od Maggie.
-Kochanie, muszę coś załatwić. Poczekasz na mnie w sypialni?- spytał pospiesznie Josh.
-Jasne.- odpowiedziała, po czym z gracją poszła na górę. Maggie nie znała Josha przez całe życie, lecz nadal był jej ojcem, więc gdy zobaczyła go z tą młodą dziewczyną poczuła mieszaninę złości, jak i obrzydzenia. Brandon widząc minę Maggie, powiedział:
-To twoja żona? Dobrze się trzyma.
-Nie twoja sprawa, krwiopijco. Przejdźmy do rzeczy.
-Zapewne słyszałeś o serafach w mieście. Wiesz co zamierzają zrobić?- spytał Jack.
-Serafy? To chyba nie...- Josh nie dokończył, bowiem Brandon pokiwał głową w odpowiedzi. Gdy mężczyzna  zdążył otrząsnąć się z szoku, powiedział.- Jeśli chodzi o to, co w 1789 roku, to nie mogę wam pomóc.
-Nie liczyliśmy na twoją pomoc w tym. -dparł szyderczo Brandon.
-Musisz pomóc nam skontaktować się z aniołem.- dodał Jack.- A dokładniej z Samuelem.
-Nie, nie, nie. Już się tym nie zajmuję. Poza tym nie mam mocy.- tłumaczył się.
-Do tego nie jest potrzebna moc. Musisz tylko...
-Nie zrobię tego. Nie chcę się w to mieszać.
-Tu chodzi o Maggie, na litość boską.- krzyknął Brandon, zrywając się na nogi.- Oni chcą ją do swojego rytuału. Teraz, w tej chwili szykają jej. Naprawdę nic cię ona nie obchodzi?
Josh spoglądał to na wampira, to na Maggie. Widocznie był rozdarty.
-W porządku.- odparł zrezygnowany, po czym sięgnął do półki i wyjął jedną książkę. Następnie otworzył na 77 stronie i podał ją Jackowi.
-Po pierwsze, anioł będzie rozmawiał tylko z jedną osobą. Zgaduję, że to będziesz ty, Maggie.- odparł patrząc na dziewczynę, po czym ciągnął dalej.- Będziesz musiała narysować wokół siebie okrąg, a w środku takie symbole, jakie widnieją w tej książce. Następnie wypowiesz imię owego anioła i to wezwanie. To wszystko co mogę dla was zrobić. Teraz wyjdźcie.
-Dzięki.- odpowiedział Jack, po czym cała trójka wyszła. Josh zdążył tylko powiedzieć im " powodzenia". Zaledwie minutę temu byli już w drodze do domu wampirów.
-Nie umiem łaciny. A jeżeli coś źle wypowiem?- martwiła się Maggie.
-Będzie dobrze. Musimy być optymistami.- uspokajał ją Jack.- Dzwoniłem już do Cartera. Będzie na nas czekał za domem. Tam to zrobiłem.
-Po co do niego dzwoniłeś? Sami sobie poradzimy.- narzekał Brandon.- Poza tym nie chcę współpracować z kimś, kto krzywo na mnie patrzy.
-Będziesz musiał. Carter jest naszym przyjacielem. Na pewno pogodzicie się wkrótce.
-Mam nadzieję.
Kilka minut później byli na miejscu. Carter już na nich czekał. Widocznie ignorował Brandona.
-Macie wszystko?- spytał.
-Tak.- odpowiedział Jack.- Maggie, możesz zaczynać.
Dziewczyna niepewnie zaczeła rysować wokół siebie okrąg, a następnie dziwne symbole.
-Samuelu!- krzyknęła, po czym wypowiedziała tekst. Przez pierwsze pięć minut nic się nie wydarzyło.- Może coś przekręciłam.
-Nie wydaje mi się. Musimy poprostu...- Carter nie dokończył zdania, gdyż z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w kogoś za Maggie. Dziewczyna wolno odwróciła się. Za nią stał owy, piękny anioł. Był ubrany, podobnie jak poprzednio, w biały garnitur. Z początku nikt nic nie powiedził, wszyscy  poprostu wpatrywali się w anioła, lecz ten wpatrywał się tylko w Maggie. Dziewczyna, w końcu zdobyła się na odwagę i wyjąkała.
-Witaj.- Samuel nic nie odpowiedział.- Wezwałam cię, ponieważ potrzebujemy twojej pomocy. Trzy serafy chcą ponownie zniszczyć ludzkość. Ale ty już pewnie o tym wiesz.
-Owszem.- odpowiedział poważnie.
-Powiedz nam, proszę, co mamy robić?
Anioł przechadzał się wolno wokół okręgu, myśląc.
-Cóż, twoi towarzysze wiedzą co trzeba zrobić. Należy bowiem zniszczyć któregoś z serafów.
-A co będzie ze mną?- spytała nieśmiało.
-Co będzie z tobą.- powtórzył.
-Oni chcą wykorzystać mnie do tego rytuału.
-A ty tego nie chcesz, Margarett?
-Oczywiście, że nie.- oburzyła się.
-Zastanów się, kochanie. Gdybyś do nich dołączyła, byłabyś kimś wielkim, potężnym. Gdyby cię wytrenowali, byłabyś nawet lepsza od nich.
-Ty to popierasz? Niszczenie ludzkości?- zapytała zdziwiona.
-Bóg już dawno chciał oczyścił świat od grzeszników. Czemużby nie teraz.- odparł.
-Nie zrobię tego.- powiedział stanowczo.
-Cóż, zawsze możesz zmienić zdanie.- Gdy anioł odwrócił się i miał już odchodzić, Maggie zapytała:
-Nie pomożesz nam?
-Mogę jedynie ich na trochę powstrzymać, ale jeżeli już są w mieście, to  tylko kwestia czasu.  Poza tym, mogę się za was pomodlić.- po tych słowach, zniknął.
-Co za idiota.- odezwał się Brandon.
-A więc nadal jesteśmy w punkcie wyjścia.- orzekł Jack.- Co robimy teraz?
-Zostaniesz tutaj póki czegoś nie wymyślimy.
-Mogę zatrzymać się u Charlie'ego- zaproponowała Maggie.
-No co ty. I jak on by cię niby obronił, gdyby oni się pojawili?- odparł Brandon. Gdy Maggie chciała się sprzeciwić, Jack powiedział:
-On ma rację. U nas będziesz bezpieczniejsza. Poza tym nie chcesz chyba narażać niepotrzebnie Charlie'ego.
-W porządku. Pojadę tylko do siebie po moje rzeczy.
-Troje wampirów spoglądało nerwowo po sobie. Maggie jak gdyby czytała im w myślach, dodała:
-Nie możemy ryzykować. Brandon z tobą pojedzie.- zaproponował Carter, patrząc wyzywająco na wampira. Brandon bez słowa wziął od niego kluczyki i wraz z Maggie wsiedli do samochodu. Całą drogę nie odzywali się do siebie, lecz czuć było między nimi silne napięcie. Gdy zatrzymał się przed domem, Maggie nie ruszyła się.
-Słuchaj, wybacz, że cię postrzeliłam.- powiedziała prosto z mostu.- Nie powinnam była cię oceniać. Miałeś rację, sama nie jestem lepsza.- po tych słowach, otworzyła drzwi i już chciała wysiąść, gdy wampir chwycił ją za ramię.
-Nie chciałem tak po tobie jechać. Poprostu wkurzyłaś mnie. Prawda jest taka, że nikt nie jest gorszy ode mnie.- odparł. Gdy Maggie chciała zaprzeczyć, Brandon powiedział- Dobrze mi z tym. Taki już jestem.
-Hej, przecież mnie uratowałeś.
-I jednocześnie chiałem zabić.- dodał.
-Więc jest wyrównane.
-Pamiętasz, ty też nas uratowałaś.
-A więc jesteśmy kwita.- powiedziała.
-Tak, chyba tak. W końcu teraz gramy w tej samej drużynie.
Zanim Maggie zdążyła coś powiedzieć, Brandon dodał szybko:
-Lepiej idź już już się spakować. Nie mamy czasu.
-Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Dlaczego tak ci zależy, by uratować świat? Myślałam, że cię to nie obchodzi.
-Wiesz, gdyby ludzie wyginęli, to skąd byśmy wzięli krew.- odparł, jak gdyby to było oczywiste. Maggie w odpowiedzi pokręciła głową i wysiadła ze samochodu. Następnie weszła do domu i szybko wyjęła spod swojego łózka obszerną torbę na ramię. Szybko zaczęła pakować tylko niezbędne ubrania. Następnie weszła do sekretnego pokoju i wyjęła stamtąd srebrny sztylet i pistolet. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Maggie pewna, że to Brandon, od razu otworzyła. W drzwiach nie stał jednak Brandon, lecz czworo uzbrojonych wampirów. Maggie chciała uciec, lecz jeden z nich błyskawicznie skuł ją w kajdanki i wyprowadził z domu. Za podjeździe stała duża, niebieska furgonetka.
-Co się stało? Ja nic nie zrobiłam.- mówiła, wyrywając się.
-Margarett Steward jesteś aresztowana za morderstwo pierwszego stopnia. Wszytsko co powiesz może być wykorzystane przeciwko tobie.- wyrecytował jeden z wampirów. Następnie otworzyli tył furgonetki i wrzucili ją tam. W środku leżał nieprzytomny Brandon, oraz dwoje przerażonych ludzi.
                                                                                      C.D. nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz