niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 11

To co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Cofnął się powoli przewracając przy tym lustro. Co prawda, widział już brata, myślał jednak, że to omamy. Michael wsadził dłonie do kieszeni, poszarpanych, brudnych od sadzy spodni i zrobił dwa kroki do przodu. Miał na sobie dokładnie to samo co wcześniej. Brandon chciał coś powiedzieć, nic jednak nie oddawało jego uczuć teraz.
- Jesteś duchem?- spytał, po dłuższej, krępującej ciszy.
-Nie sądzę.- odpowiedział, wahając się .- Nie mógłbym cię wtedy dotknąć.
Po tych słowach, wyciągnął ku niemu dłoń, by pomóc mu wstać. Wampir wpatrywał się, to w jego twarz, to jego rękę. Nie mając nic do stracenia, ostatecznie chwycił mocno wyciągniętą dłoń i wstał. "Niesamowite"- pomyślał sobie. Cofnął się jednak aż do okna. Nadal mu nie ufał. Na głos powiedział:
-Po co tu jesteś? Nie powinieneś raczej, no nie wiem, smażyć się w piekle?- pomimo zagrożenia i strachu, nadal zachować pozory luzu. Na jego słowa Micheal roześmiał się dźwięcznie.
-Oh mój braciszku. Ciebie chyba nigdy nie opuszcza poczucie humoru.
Wampir w odpowiedzi wzruszył ramionami, nie odrywając od niego wzroku. Nadal czekał na odpowiedź. Michael chyba to wyczuł, dlatego też dodał:
-Jestem tutaj po to by ci pomóc. Coś w stylu anioła stróża.
-Ty? Ty masz mi pomóc?!-spytał wręcz pogardliwie. Michael przekręcił lekko głowę i zrobił myślącą minę.
-Może nie tyle co pomóc, a naprowadzić na właściwią drogę.
-Jakiś duch, a nie , przepraszam, nie jesteś duchem. Jakieś dziwadło, które podaje się za mojego brata, ma mnie- tutaj zrobił cudzysłów z palcy- naprowadzić na właściwą drogę?
-Nadal nie wierzysz, że jestem twoim bratem.- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-Nie wierzę.-odpowiedział Brandon natychmiast. Strach już zdążył go całkowicie opuścić. Czuł teraz złość, złość, że ktoś chce go oszukać, wykiwać. Podszedł do niego bardzo blisko. Wręcz stykali się nosami.
-Ponieważ mój prawdziwy brat smaży się w piekle.- wycedził przez zęby, powtarzając swoje wcześniejsze słowa. Michael tylko parsknął śmiechem. Klepnął  go lekko po policzku i powiedział:
-Cóż to za dramatyczna sytuacja. Tyle w tych słowach agresji, a postawa ciała wskazuje na  gotowość do ataku.- cofnął się odrobinę i zaklaskał ze śmiechem.- Oh nawet nie wiesz jak za tobą tękniłem, braciszku. Czy ci się to podoba, czy nie, jesteśmy rodzeństwem.
Przez kilkanaście długich sekund, Brandon wpatrywał się w niego, nie ważąć nawet mrugnąć. Jego ciało było napięte. Gotowe do ewentualnego ataku.
-Udowodnij.- odparł twardo, mierząc go wzrokiem. Michael, przez chwilę, jakby zastanawiał się czy zrobić to o co go prosi, czy zignorować. Dużo mógł stracić robiąc kolejny krok. Bez słowa, wyciągnął z kieszeni małą, drewnianą zabawkę. Był to niewielki wilk wystrugany z drewna. Stał on na podeście. Łeb miał wychylony do góry, jak gdyby wył. Brandon wręcz zdębiał.
-Czy.. czy to..-wyjąkał. W odpowiedzi Michael odwrócił zabawkę w poprzek. Na podeście z drugiej strony wyryte były małe literki:
                                                                           B&M
                                                                             BBF
Natomiast obok znajdował sie symbol w kształcie krzyża z ramionami w górze i na dole.
-Pamiętasz?- zapytał cicho Michael, po czym wcisnął mu w dłoń figurkę.- Znaleźliśmy go w lesie. .się sobą opiekować. Zawsze będziemy razem.
-Żadna kobieta nie stanie między nami- wyszeptał Brandon, nie odrywając wzroku od figurki.
-A potem wyryliśmy nożem...
-Brandon i Michael najlepsi bracia na zawsze.- mówiąc to, uśmiechnął się, jednakże dolna warga drżała mu, jakby  miał sie zaraz rozpłakać.Michael uśmiechnał się do niego po czym, nieoczekiwanie podszedł bliżej i przytulił go. Wampir nie opierał się, tylko od razu odwzajemnił uścisk. Nagle Michael odsunął się od niego.
-Muszę już iść, braciszku.
-Ale..ale jak to? Powiedziałeś, że zostaniesz tutaj. Że mi pomożesz.- zaprotestował błyskawicznie, ściskając kurczowo w dłoni figurkę wilka.
-Bo pomogę. Ale muszę na razie lecieć. Wrócę.- wyjaśnij, po czym klepnął go przyjacielsko w ramię i podszedł do okna.
-Czym jesteś, jeśli nie duchem?-odezwał się patrząc przez siebie. Michael tylko usmiechnął się, nic nie mówiąc.
-Dowiesz się w swoim czasie.- wyszeptał, niemalże niesłyszalnie. Brandon odwrócił się i już chciał coś powiedzieć, lecz spostrzegł że jest już sam. Michael rozpłynął się jakby w powietrzu. Wampir wyciągnał dłoń, chcąc jeszcze raz spojrzeć na zabawkę, lecz jej także już nie było.
                                                                                       ***
-Dosyć tego.- powiedział w końcu Charlie, przerywając wyczerpujący monolog Gigi, na temat mody.
-Że co proszę?-spytała zdziwiona, odwracając się w jego stronę, zakrywając jednak przy tym piersi kołdrą. Spojrzał jej w oczy, po czym usiadł na łózku i zaczął się ubierać.
-Nie możemy tak tutaj sterczeć i nic nie robić.- odpowiedział, wciągając spodnie na nogi.- Przecież...przecież zbliża się wojna i...
-I co z tego- przerwała mu od razu, podnosząc się na łokciu.- Przecież sam powiedziałeś, że nic cię to nie obchodzi. Wygarnąłeś tej małej i odszedłeś. Zrobiłbyś z siebie totalnego nieudacznika, wracając. Po za tym i tak by cię nie wzięli z powrotem do swojej spółki.
Charlie zatrzymał się na chwilę. Spojrzał niepewnie na wampirzycę, która przybliżyła się do niego i położyła mu dłoń na jego ramieniu.
-Co powiesz byśmy zamiast ratowania świata, porobili cos znacznie przyjemniejszego?- spytała uwodzicielskim głosem, po czym zbliżyła się jeszcze bardziej i zaczęła całować delikatnie jego szyję, zmierzając konkretnie do tętnicy. Chłopak przymknął oczy, odchylając lekko głowę. Miał już zamiar poddać się rozkoszy, lecz zaczęły dopadać go wyrzuty sumienia. Wstał błyskawicznie i spojrzał na nią oskarżycielskim wzrokiem. Gigi przewróciła oczami, po czym wstała i także zaczęła się ubierać.
-Zrobiłeś się strasznie nudny i taki...taki strasznie frajerski? Nie wiem, czy tak to się teraz mówi?- przekrzywiła lekko głowę, po czym zaśmiała się.
-Nadal ją kocham.- odparł cicho, zapinając koszulę.
-Proszę cię. Niewinna dziewczynka bzyknęła się z seksownym aczkolwiek wkurzającym psychopatą, a ty nadal ją kochasz? Charlie, oni zrobili to w celi. To takie...seksowne.-dodała po chwili namysłu, uśmiechając się do siebie. Po chwili jednak wróciła do sedna.- Sęk w tym, iż powinieneś o niej zapomnieć. To nie jest dziewczyna dla ciebie. Ty potrzebujesz kogoś z temperamentem. Kogoś...
-Takiego jak ty?- spytał unosząc kpiąco brew. Gigi podeszła do niego, po czym założyła mu dłonie na szyi i odpowiedziała:
-Może. Chociaż ja uważam, że jestem dla ciebie za dobra.- po tych słowach wpiła się namiętnie w jego usta. Charlie nie opierał się. Może i Gigi była wampirzycą, na dodatek wredną, zdzirowatą wampirzycą, ale nawet dobrze się z nią bawił. Pomimo tego jaką umowę zawarli, teraz poczuł się się w końcu, że żyje. Gdy Gigi zakończyła w końcu pocałunek, odsunęła się od niego i podniosła jego kurtkę z podłogi.
-Było miło, ale ja muszę się zmywać.
-Zaraz zaraz. Gdzie ty idziesz?- zapytał z niepokojem.
-Muszę wracać do naszej grupki pod tytułem " Ratujmy świat, bo złe anioły chcą go zniszczyć", czy coś w ten deseń. Ale nie, to nie nasza grupka, w końcu cię z niej wykopali. Mniejsza z tym. Ja nadal tam jestem. A nuż mi się coś skapnie za dobry uczynek.- mrugnęła mu po czym założyła jego kurtkę. - I wiesz co, powinieneś zacząć kupować skórzane kurtki. Twoja wygląda jakby nosił ją twój dziadek.- po tych słowach uśmiechnęła się jeszcze i wyszła, zostawiając Charlie'ego samego.
                                                                              ***
Idąc w kierunku domu Josha, Carter zauważył coś bardzo dziwnego. Otóż ulice były całkowicie puste. W jednej sekundzie wszystko zaszło mgłą i nieoczekiwanie zaczął padać śnieg. Zrobiło się tak pusto, głucho. Wampir zastanawiał się gdzie się podziali ludzie. Czy to sprawka serafów? Czy sprawy zaszły aż tak daleko? Wcześniej chciał przywłaszczyć sobie jakiś porzucony samochód, by szybciej dotrzec do Josha, lecz mimo iż kluczyki były w stacyjce, samochód nie chciał odpalić. Jak gdyby akumulator był rozładowany. To wszystko było bardzo dziwne. Po paru minutach dotarł do domu. Zapukał wolno do drzwi, modląc się w duchu by Josh tam był. Przez kilka dłuższych chwil nikt nie otwierał. Carter obszedł dom dookoła, chcąc znaleźć jakieś znaki.
-Josh?!- zawołał pukając w okno i próbując coś tam dojrzeć.- To ja, Carter. To ważne!
Odpowiedziała mu głucha cisza. Podszedł z powrotem do domu i zapukał raz jeszcze mocniej. Gdy zaczął już tracić wszelkie nadzieje, usłyszał cichy dźwięk dochodzący z wewnątrz domu. Kilka sekund później drzwi lekko się uchyliły. Był to Josh, lecz Carter z początku nie mógł go rozpoznać. Ubrany był w podarte ubrania, brudne od krwi. Na jego twarzy malowało się przerażenie, ale też potworne zmęczenie. Miał pełno ran otwartych i siniaków. Na twarzy wyrosła mu broda. Rozejrzał się rozgorączkowany, po czym chwycił Cartera za kurtkę i wciągnął do domu. Zatrzasnął za sobą drzwi i spojrzał na niego.
-Po co tu jesteś?- spytał ze złoscią.- Nie za dużo już zrobiliście? Przez was miałem niespodziewanych gości, którym nie spodobało się, że wam pomogłem, dlatego też nie chcę was tu już więcej widzieć.- dodał, jeszcze bardziej rozgniewany. Carter rzucił okiem na walizki leżące obok drzwi, po czym także się zdenerwował.
-A więc uciekasz? Podkulasz ogon i dajesz nogę? Ty tchórzu- warknął, po czym pchnął mężczyznę na ścianę.- Twoja córka potrzebuje pomocy. Wiem, że masz wiedzę na temat aniołów. Wiem, że możesz pomóc.
-Ja..ja nie mogę..-wyjąkał nieco zlękniony. -Oni mnie dorwą.- gdy Carter obnażył kły i zbliżył się do niego, dodał rozgorączkowany- Spokojnie, spokojnie...ja..ja może znajdę coś. Spokojnie.- oddalił się błyskawicznie od wampira i doczołgał się do salonu. Podparł się o półkę na ksiązki i zaczął przegladać nerwowo opasłe tomy. Dłonie całe mu drżały dlatego też, większość ksiązek wypadało mu z rąk. Carter podszedł wolno do niego i rozejrzał się po zdemolowanym pokoju.
-Co tu się stało? Gdzie są wszyscy ludzie?
-A jak myślisz.- odparł tylko cicho, nadal skupiony na książkach. Carter spodziewał się co się z nimi stało. Albo nie żyją, albo zostali zakładnikami. Josh odwrócił się do niego przodem i w końcu wstał.
-Czy wszystko w porządku z Maggie?- zapytał zlękniony.
-Niezupełnie..- odpowiedział od razu.- Strasznie się zmieniła. Myślę, że to przez jej nowe moce. Jedno jednak wiem na pewno. Nie może ubrać tego pierścienia.
-Jakiego pierścienia?-zmarszczył brwi. Wampir zaczął mu opowiadać o wszystkim co do tej pory się stało. Nie zauważył nawet jak dwoje ludzi, ubranych w jeszvze większe łachy niż Josh, zakradli się do pokoju. JEden z nich trzymał w dłoni długi kij, zakończony ostro. W chwili gdy już miał go zaatakować, Carter wyczuł niebezpieczeństwo. Nie zdążył się jednak nawet odwrócić, gdyż tamten przebił na wylot jego brzuch. Wampir wydał z siebie straszliwy krzyk i padł na podłogę. Josh uśmiechnął się z satysfakcją i podszedł bliżej.
-Brawo chłopcy. Upolowaliście obiad.- powiedział, klepiąc jednego w ramię.
                                                                                       ****
Joe błyskawicznie odsunął na bok Annie, zasłaniając ją swoim ciałem. Obserwował Jacka z niepokojem. Jego oczy nadal miały odcień głębokiej czerwieni. Rozglądał się z niepokojem dookoła. Tylko Maggie siedziała na swoim miejscu i patrzyła się na niego ze spokojem.
-Jack...-wyszeptała Annie, wpatrując się w niego ze łzami w oczach. Wampir spojrzał na nią, obnażając kły. Joe cofnął się o kilka kroków zmuszając także ją do tego. Maggie, ku zaskoczeniu, wywróciła oczami ze zniecierpliwieniem i pstryknęła palcami tuż przy jego twarzy. W tym samym momencie Jack zamrugał kilkakrotnie i schował kły. Jego oczy powróciły do dawnego odcieniu. Teraz wydawał się taki przestraszony, aż ogłupiony.
-Annie?- szepnął, zachrypniętym głosem, na co dziewczyna ominęła Joe'ego i wpadła w jego objęcia. Wtedy rozpłakała się już na poważnie. Także Jack nie potrafił powtrzymać emocji.
-Tak bardzo się o ciebie bałam.- powiedziała, patrząc mu w oczy.- Tak bardzo...
Jack przerwał jej, składając pocałunek na jej ustach. Joe zrobił głupią minę świadczącą o tym, że czuje się nie na miejscu będąc uczestnikiem takiej sytuacji. Chwycił Maggie za łokieć i wyprowadził ją do drugiego pokoju. Zamknęła za sobą drzzwi i zwrócił się do niej:
-Co to miało do cholery być?
-O co ci chodzi?
-Nie zgrywaj idiotki- odparł, patrząc na nią ze złością.
-No dobrze, wiem o co ci chodzi, ale nie wiem jak to zrobiłam. Pstryknęłam palcami i się stało. Ale to chyba dobrze, tak? Jack powrócił. Tylko to się liczy.
-Zachowujesz się jak gdyby nic cię nie obchodziło.- zaczął dobitnie, lecz w miarę cicho. Chciał by ta rozmowa została między nimi.- Masz za nic wszystkie zagrożenia, wszystko co cię otacza. Przez ciebie przegramy tą wojnę.
-Co ty wygadujesz?-spytała obojętnym tonem, na dodatek interesując się bardziej swoimi paznokciami niż nim.
-Może od razu przejdziesz na przeciwną stronę, co?! Wtedy osiągniesz już pełnię mocy!- krzyknął coraz bardziej rozdrażniony. Maggie w końcu skupiła na nim wzrok. Jej oczy były zimne i puste, pozbawione krzty ciepła.
-Nie zrobię tego. Nie będę walczyć przeciwko Brandonowi.
-Przeciwko Brandonowi?! A więc tylko dlatego tu jesteś! Co, do cholery, ci się stało? OD kiedy to jesteś w nim tak zakochana?!- gdy Maggie nie odpowiadała, kontynuował, korzystając z jej uwagi.- Jesteś aż tak naiwna sądząc, że on będzie naszym bohaterem? Ucieknie z pola bitwy przy pierwszej okazji, by ratować swoją skórę. Znam go! Chyba nie myślisz, że miłość go zmieni.- dodał pogardliwie, kładąc nacisk na "miłość".
-Zamknij się!- wycedziła przez zęby, patrząc na niego ze złością. Zacisnęła mocno dłonie w pięści. W jej oczach zaczął pojawiać się mały płomyk, który przeradzał się w ogień. Joe cofnął się o kilka kroków.- Po prostu zamilcz!-wrzasnęła.
-Co się tutaj dzieje?- w tym samym momencie do pokoju weszli Annie wraz z Jackiem. Maggie spojrzała na nich i uśmiechnęła się łagodnie. Jej oczy wróciły do normy. Joe nadal nie odrywał od niej wzroku. Naprawdę był przestraszony.
-Jak się cieszę, że już wróciłeś.- powiedziała radośnie, po czym podeszła i przytuliła go lekko. Jack spojrzał jej uważnie w oczy.
-Masz strasznie gorące dłonie.- stwierdził, po czym przyłożył dłoń do jej czoła.- Masz gorączkę.
-Co ty opowiadasz.- odpowiedziała z rozbawieniem.- Wszystko okej.
W tym samym momencie ktoś wszedł do domu. MAggie patrząc cały czas na Jacka, dodała- To na pewno Brandon. Oczywiście nie myliła się. Wampir po całym zdarzeniu był nieco skołowany. Chciał z kimś o tym pogadać. Bał się jednak że pomyślą iż zwariował. Nie zdążył nic powiedzieć, Maggie już go dorwała. Od razu podeszła do niego i pocałowała go mocno w usta.
-Cześć kochanie. Gdzie byłeś?
Brandon zmarszczył brwi i spojrzał jej w oczy.
-Co ci się, do cholery stało?- wyszeptał, nachylając się do niej bardziej.
-Co masz na myśli?-spytała już ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Brandon nie wiedział jak się wysłowić. Nie wiedział jak jej powiedzieć o tej drastycznej zmianie. Ona tego nie widziała, lecz każdy był tego samego zdania, że Maggie zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wampir głośno westchnął i chwycił ją za rękę, po czym wprowadził do jej pokoju. Następnie zamknął za nimi drzwi i spojrzał na nią poważnie. Dziewczyna chyba źle to zinterpretowała, gdyż uśmiechnęła się zalotnie i zdjęła bluzę pozostając w podkoszulce.
-Musimy być cichutko. Annie, Jack i Joe są obok.- po tych słowach podeszła do niego i wychyliła się by go pocałować. Brandon jednak odepchnął ją delikatnie i odpowiedział:
-Przestań...Kim ty jesteś?- podniósł nieco głos.- Gdzie podziała się ta krucha lecz waleczna dziewczyna, która chciała wszystkich uratować? Która mnie nienawidziła?
-O czym ty mówisz. Kocham cię.- podjęła kolejną próbę pocałowania go, lecz ten ponownie ją odepchnął.
-Ale nie w taki sposób. Czuję się jakbym chodził z Gigi. Albo przynajmniej z twoją dawną wersją, która spowodowała, że mój brat zginął.
-Nie jestem jak...-zaczęła, lecz ten jej przerwał od razu. Wyjął mały pamiętnik z kieszeni i odrzekł już delikatniej- To w tej dziewczynie zakochałem się... Nie w tej wersji, którą się stałaś.
Maggie nie wiedziała co odpowiedzieć na jego słowa. Uchyliła jedynie lekko usta. Teraz nie była zła, tylko rozbita. Przełknęła głośno ślinę i powiedziała ze ściśniętym gardłem.
-A więc już nie chcesz być ze mną...?
-Czy my w ogóle coś zaczęliśmy coś...?- wyszeptał niemalże niesłyszalnie, po czym wręczył jej pamiętnik.- Przejrzyj to sobie. Przypomnij sobie jaka kiedyś byłaś. Potem możemy porozmawiać o przyszłości.
Maggie ścisnęła kurczowo w ręku dziennik, tak, że kłykcie jej zbielają. Brandon patrzył na nią z niepokojem i już chciał spytać czy wszystko okej, lecz ta nagle wybiegła z pokoju, następnie z domu. Dziewczyna cała się trzęsła. Nie wiedziała sama czy z gniewu czy ze smutku. Pobiegła nieco dalej za dom, gdzie znajdowało się już pole. Upadła na ziemię, po czym spojrzała na rognieżdżone niebo. Cały czas trzymała mocno pamiętnik w dłoniach, jak gdyby miał się zaraz rozpaść, po czym wrzasnęła na całe gardło. Musiała jakoś pozbyć się tych negatywnych emocji, które się w niej gotowały. Teraz, po jego słowach dotarło do niej jak bardzo się zmieniła. Krzyczała tak jeszcze przez chwilę, po czym rozpłakała się. Kochała Brandona całym sercem, a teraz zostawił ją i to przez nią samą. Dotarło też do niej jak zachowała się w stosunku do Charlie'ego. Zawsze był dla niej taki kochany, a ona ot tak po prostu powiedziała, że kocha innego. Nagle wzmógł się wiatr. Nie był to jakiś zwykły wiatr. Zimno przeszyło ją do szpiku kości.
-Nie płacz.- odezwał się czyiś męski głos. Tak aksamitnego i pięknego głosu jeszcze w życiu nie słyszała. Odwróciła się lekko. Przed nią stał młody jasnowłosy mężczyzna. Był to jeden z serafów. Maggie od razu cofnęła się gwałtownie tak, że znalazła się na ziemi. Zaczęła czołgać się, by znaleźć się jak najdalej od niego. Seth jednak stał i patrzył na nią z błogim spokojem.
-Nie bój się mnie, proszę.- dodał, podchodząc do niej wolno. Maggie popełniła poważny błąd, gdyż spojrzała mu w oczy. W tej chwili, strach ją opuścił. Poczuła, że może mu zaufać. Gdy wyciągnął ku niej dłoń, od razu ją chwyciła i wstała. Nie odrywała od niego wzroku.
-Jesteś serafem?- spytała bardzo cicho, na co mężczyzna skinął głową. Maggie myślała, że może ma coś do powiedzenia, lecz on już się nie odezwał, nawet nie drgnął.
-Po co przyszedłeś?- przerwała krępującą ciszę. Seth stał bardzo blisko. Nie czuła się przy tym komfortowo, nie mogła się jednak ruszyć. Seraf uśmiechnął się lekko, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki, co dodało mu bardziej ludzkiego wyglądu. Wyciągnął z kieszeni pierścień. Ten sam, który miał na palcu i który jeszcze do niedawna spoczywał w jej żołądku. Maggie od razu po niego sięgnęła, nie wsadziła go sobie jednak na palec. Gdy trzymała go, czuła tą całą moc, który w sobie gromadził.
-Należy do ciebie.- wyciągnął dłoń, po czym nieoczekiwanie pogłaskał ją po policzku. Czując jego dotyk, wręcz wstrzymała oddech.- Możesz teraz do nas dołączyć. Rządzić z nami światem.
-Ale ja...ja nie wiem...- wyjąkała, patrząc z przerażeniem na pierścień. Do teraz nawet nie myślała by przejść na stronę serafów, nie rozważała w ogóle tego wyjścia. Jednak gdy stanęła twarzą w twarz z Sethem, zaczęła myśleć, że to nie jest aż taki zły pomysł.
-Zastanów się nad tym jeszcze.- odpowiedział mężczyzna, po czym pochylił się i pocałował ją w czoło. Zaraz po tym zniknął.
-Maggie?!- z domu wyszedł Joe. Gdy w końcu dostrzegł ją, odetchnął z ulgą i od razu podbiegł do niej. Dziewczyna błyskawicznie schowała pierścień do kieszeni.
-Wszystko w porządku?- zapytał patrząc na nią z niepokojem. W odpowiedzi skinęła głową.- Musimy już iść.
-Gdzie?
-Mamy stawić się przed radą wilkołaków.
                                                                                             ***
Dokładnie o północy Maggie, Brandon, Jack, Annie, Gigi i Joe czekali w lesie. Wszyscy rozstawieni byli w pozycji ataku. W końcu wilkołaki i wampiry nie byli najlepszymi przyjaciółmi. Na dodatek Brandon zabił kilkoro z nich. Maggie patrzyła na niego momentami tęsknie. Nadal nie wierzyła, że to wszystko się wydarzyło. Nie wierzyła, że mogła się tak zachowywać. Wampir jednak rozglądał się po lesie. Było całkiem ciemno, lecz wampiry widziały, rzecz jasna, lepiej.
-Gdzie podziewa się Carter?- przerwał ciszę Joe.
-Może dał nogę.- zaproponował lekko Brandon, na co Jack odpowiedział ostro:
-Nie zrobiłby tego.
Nagle coś zaszelesciło w krzakach. Wszyscy wstrzymali oddech.
-Widzicie coś?- wyszeptała Annie.
-To wilkołaki. Najpierw chcąc nas sprawdzić. Nie ufają nam.- odpowiedział szeptem Jack.
-Na litość boską.- powiedział głośno Brandon patrząc na zegarek.- Niech się lepiej pospieszą.
-A co, spieszysz się na serial?- zadrwiła Gigi. Po paru minutach zza drzew wyszedł młody chłopak. Miał ciemne, rozwichrzone włosy i muskularną postawę ciała. Jego ciemne oczy patrzyły nieufnie na każdego po kolei.
-Gdzie jest Carter?- odezwał się w końcu. Joe wyszedł mu na przeciw jako przywódca grupy.
-Nie stawił się.- odpowiedział po czym podszedł do niego bliżej. Rozległo się wściekłe ujadanie wilków. Młody mężczyzna wyciagnął dłoń i w tym samym momencie zrobiło się znowu cicho.
-Jestem Caleb, syn Samhaida i reprezentuję dzisiaj radę. Proszę, załatwmy to szybko. Chłopaki wam nie ufają, a nie ręczę za nich, gdy się zdenerwują.
-Czy jest tu Ryan?- spytała Maggie podchodząc bliżej. Było to błąd. Walki zbliżyły się znacznie i zaczęły ujadać nawet bardziej niż poprzednio. Caleb także warknął, przyjmując pozycję do ataku. Brandon błyskawicznie zakrył ją swoim ciałem, obnażając kły.
-Spokojnie.- powiedział Joe, rozglądając się dookoła z niepokojem. Caleb w końcu uspokoił się, lecz nadal był wściekły.
-Gdyby to zależało ode mnie za nim bym wam nie pomógł. Mój głos jest niestety najmniej ważny. Rada uzgodniła, że pomoże wam. Staniemy ramię w ramię i stoczymy wojnę. Jest jednak jeden warunek. Gdy dojdzie do ostatecznego starcia nie będziemy bronić tej dwójki.- Caleb wskazał na Maggie i Jacka.- to krwiożercze potwory, którymi ja osobiście się brzydzę. Nie ufamy im i nie mamy zamiaru za nich ginąć.- po tych słowach wyciągnął ku Joe'emu dłoń.- Umowa stoi?
-Umowa stoi.- odpowiedział, po czym uścisnął lekko jego dłoń.
                                                                                                                                                                         c.d nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz