niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 13

Brandona, wówczas nie było już w pokoju od dłuższego czasu. Wymknął się przez okno i przechadzał się po okolicy. Nagle dostrzegł Maggie wychodzącą z domu. Schował się za drzewem i obserwował co robi. Szczęka mu opadła, gdy zobaczył do kogo podeszła. Nie wyglądała jakby była pod przymusem. Ba, nawet się nie bała. Gdy zaczęli rozmawiać, próbował usłyszeć chociażby strzępy rozmów, lecz nic z tego. Seraf musiał wytwarzać jakąś energię hamującą umiejętności zwykłego wampira. Gdy dotknął jej policzka i odgarnął włosy z jej twarzy, zagotowało się w nim. Wyszedł z ukrycia i zaczął odważnie iść w ich kierunku.
-Hej!- krzyknął, by zwrócił ich uwagę.
-Brandon...Co ty tu robisz?- zapytała cicho patrząc na niego. Seth nie odezwał się, ani nie poruszył.
-Mógłbym zapytać cię o to samo.- odparł ostro, nie zatrzymując się.- Co to, do cholery, ma być? Spotykasz się po kryjomu z wrogami?
-On nie jest wrogiem.- przerwała mu, zanim zdążyła ugruźć się w język. Wampir zmarszczył brwi. Nie mógł wierzyć, że wygaduje takie rzeczy.
-Chodź, Maggie. Wracajmy.- powiedział łagodnie, zerkając nieufnie na Setha. Wyciągnął ku niej dłoń.- Porozmawiajmy w spokoju. Sama wiesz, że musimy wyjaśnić sobie parę spraw.
Maggie nie wiedziała co zrobić. Patrzyła to na Brandona, to na serafa, jak gdyby chciała w ich twarzach znaleźć rozwiązanie. Jeszcze kilka dni wcześniej, bez zastanowienia poszłaby za wampirem, ale teraz propozycja Setha bardziej kusiła.
-Nie mogę teraz- zwróciła się do Brandona.- Porozmawiamy później.
-Co..?- spytał z niedowierzaniem.- wolisz iść z tym...z tym elementem, maszyną do zabijania zamiast ze mną?
-I kto to mówi- mruknął Seth, bardzo cicho, tak, że tylko Maggie to usłyszała. Po chwili dodał- Nigdy w życiu nie zabiłem ani jednej osoby lub innego stworzenia. W odróżnieniu od niego.
To ostatnie Brandon usłyszał.
-Ah tak? To może łaskawie podzielisz się co planujecie? Zniszczyć ludzkość, tak ? Słyszałem takie plotki.- odparł kpiąco, podchodząc jeszcze kilka kroków.
-A ty może podzielisz się co musiałeś zrobić by przywrócić ją z powrotem?
Po tych słowach zapadła krepująca cisza. Dziewczyna odwróciła się do wampira i spojrzała na niego pytająco.
-Nie wiem o czym...
-Doskonale wiesz o czym mówię.- przerwał mu Seth.
-O co w tym chodzi, Brandon?- spytała cicho Maggie.
-To był wypadek, potem wszystko wymknęło się spod kontroli.- burknął pod nosem, ignorując wcześniejsze pytanie.
-Dlaczego nie dałeś jej po prostu odejść?- Seth także podszedł kilka kroków, po czym chwycił ją za rękę.
-Nie dotykaj jej.- warknął ze złością.
-Brandon, o co chodzi? Masz mi to w tej chwili wyjaśnić.- powiedziała zdecydowanie, patrząc na niego.
-Wyjaśnię ci, jeżeli pójdziesz ze mną.- odpowiedział, nie odrywajac od niej wzroku. Maggie, nieoczekiwanie, tym razem odpowiedziała od razu:
-Nie. Idę z Sethem.- uścisnęła mocniej jego dłoń i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Wampir zacisnął dłonie w pięści i podszedł do serafa.
-Ty..-zanim zdążył powiedzieć co o nim myśli, Seth spojrzał tylko mu w oczy. Brandon przewrócił się na ziemię, jak gdyby jakaś niewidzialna siła go uderzyła. Nie krzyknął, nawet nie wydał z siebie dźwięku. Po prostu, od razu, stracił przytomność. Pierwszym odruchem Maggie było podejść do niego, sprawdzić co z nim, lecz tego nie zrobiła. Tylko patrzyła na niego bez żadnego wyrazu. W środku miała dylemat co zrobić. Jednakże Seth przejął inicjatywę i spytał:
-Idziemy?
-A co z...
-Wszystko z nim w porządku.- przerwał jej od razu, wręcz ze zniecierpliwieniem. Chwycił mocniej jej dłoń i pociągnął lekko naprzód. Pozwoliła się poprowadzić, co jakiś czas jednak zerkała za siebie. Przez większość czasu nie odzywali się do siebie. Nie wiedziała gdzie ją prowadzi, lecz bała się zapytać. Gdy szli już tak piętnaście minut, w końcu przerwała ciszę.
-Co chcesz mi pokazać? Gdzie idziemy?
-Jesteśmy na miejscu- odparł z zadowoleniem. Znajdowali się za miastem, na wysokim wzgórzu. Wokół nie było nic. Tylko otwarte niebo. Na dodatek, dookoła rozpościerała się piękna panorama.
-Jak pięknie.- powiedziała nie mogąc opanować zachwytu. Nie wiedziała na co pierwsze patrzeć.- Co my tutaj robimy?
-Chciałem ci pokazać twoje możliwości- odpowiedział, stając za nią.- Tutaj jest idealnie.
Chwycił delikatnie jej dłoń i uniósł do góry. stał teraz tak blisko niej, że niemalże stykali się ciałami. Czuła jego oddech na swojej szyi.
-Skup się na jednym punkcie.- wyszeptał jej do ucha. Tak też zrobiła. Wpatrywała się tak intensywnie, że oczy zaczęły jej łzawić. Gdy Seth także odwrócił głowę w tamtym kierunku, trawa w tamtym miejscu zaczęła płonąć. Skup się, powtarzał jej co jakiś czas. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zacisnęła obie dłonie. Płomień powoli rosnął i rosnął. Płonął jendak tylko w tamtym jednym punkcie. Po chwili zrobiła kilka kroków do przodu i wyciągnęła otwarte dłonie przed siebie.  Przesunęła dłonią w prawo i tam zaczął rozpościerać się ogień. Drugą dłonią zrobiła podobnie, tlyko w przeciwnym kierunku. Dzięki temu, ogień utworzyć wielkie płonące koło.
-Widzisz to?!- krzyknęła radośnie, nie odwracając jednak wzroku od swojego dzieła. Seth niepostrzeżenie stanął obok niej i obdarzył ją promiennym uśmiechem.
-To zaledwie cząstka tego co potrafisz. Co jeszcze możesz osiągnąć. Z naszą pomocą- po ostatnich słowach, nagle z nikąd pojawili się pozostali towarzysze, Lea i   . Oboje byli tak samo uradowani i przyjacielscy. Maggie jednak zaczęła już trochę panikować, gdyż ogień zaczął wymykać się spod kontroli.
-Jak mam to ugasić?! Nie mogę przestać!-krzyknęła spanikowana. Wtem, popełniła błąd, oderwała wzrok od płomieni i spojrzała na Setha. Teraz zaczęło już płonąć wszystko, koło się całkowicie wypełniło.
-Co mam zrobić?!-powtórzyła.
-Po pierwsze uspokój się.- odparł, a w jego oczach nie było ani grama paniki, tylko spokój.
-Co?
-Zamknij oczy. Pomogę ci.- dodał kojącym głosem, po czym ponownie stanął za nią i przymknął powieki. Maggie zrobiła jak kazał. Ogień zbliżał się w porażającym tempie do nich. Nikt jednak nawet nie drgnął.
-Znajdź wewnętrzny spokój. Nie myśl o tym. Pomyśl o czymś przyjemnym.- wyszeptał. Dziewczyna zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów. Nie wiedziała o czym ma myśleć. Przez ostatnie kilka miesięcy nie zdarzyło się nic przyjemnego. Wręcz przeciwnie, same dramaty. Przypomniała sobie jednak wspólne chwile z Brandonem. Ich pierwszy pocałunek lub wtedy w celi... Mimo iż potem miała iść na skatowanie i zabiła jakiś tuzin wampirów, było warto. Nagle poczuła jak ktoś ją lekko szturcha. Był tu Seth. Rozejrzała się dookoła nieco skołowana. Wszystko wyglądało jak wcześniej. Tak jakby to wszystko było snem. Nie było ani śladu spalonej trawy. Odwróciła się i spojrzała zdezorientowana na serafa.
-Co...co się stało?
Zrobiłaś to całkiem sama. Zanim zdążyłem ci pomóc, ognia już nie było.- odparł, patrząc na nią z uśmiechem.
-Ale...jak..?- obejrzała się po pozostałych, którzy byli tak bardzo zdziwieni jak i zadowoleni.
-Mówiłem ci. Masz wielki dar. Gdy już opanujesz to wystarczająco będziesz mogła podpalić cokolwiek, mrugnięciem oka. Mogłabyś jednym machnięciem ręki spalić całe miasto. Po chwili Lea podeszła bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu.
- O czym pomyślałaś?
-Nieważne.- odpowiedziała cicho, nieco speszona. On i jednakże patrzyli na nią takim wzrokiem jakby doskonale wiedzieli o czym, a raczej o kim myślała.
-Musisz do nas dołączyć.- powiedział Lucian, także podchodząc bliżej.- Możemy nauczyć cię o wiele więcej. Z nami będziesz nie do pokonania. Będziemy rządzić światem.
-Nie mogę...- wyszeptała, spuszczając wzrok.- Nie mogę stanąć przeciwko moim przyjaciołom.
-Przyjaciołom, którzy nawet nie zauważyli kiedy wyszłaś.- skomentował Seth.- Mogę się założyć, że nadal się nie zorientowali.
-Ale wy... wy chcecie wszystko zniszczyć. Zabić ludzi... wampiry- powiedziała ze łzami w oczach. Lea odgarnęła włosy z jej twarzy i odpowiedziała łagodnie:
-Twoi "przyjaciele" zabijają ludzi codziennie. I to nie zawsze z konieczności, ale z przyjemności. My nie zabijamy nikogo.
-Jeszcze...- wyrwało się jej zanim zdążtła ugryźć się w język. Spojrzała w oczy Sethowi, po czym dodała odważnie.- Wiem co macie w planach. Chciecie wszystkich pozabijać. To ma niby być dobre?!
-To nie jest tylko nasz wola. Bóg już dawno chciał zakończyć świat. Teraz nadeszła własciwa pora.
-Świat nie może się skończyć. Ci wszyscy niewinni ludzie mieliby zginąć? Nie, nie..- powtarzała tak, co chwilę.
-Hej, spokojnie. Oni wszyscy zostaną osądzeni przed sądem Bożym.- wyjaśnił Lucian.
-Nie mogę zdradzić przyjaciół...Oni są dla mnie jak rodzina.- powtórzyła zdecydowanie, po czym odeszła parę kroków dalej. Cała trójka wymieniła spojrzenia. Naradzili się bez słów. Chwilę później Seth podszedł do niej.
-Mówiłem ci. Oni nie są twoimi przyjaciółmi. Zapomniałaś już do czego Joe cię zmusił? Złamał ci rękę byś podpisała pakt i groził, że jeśli się nie zgodzisz, zabije Marka. Mylę się?
-Skąd ty..?- spytała cicho, nieco zlękniona.
-A Carter i Jack? Myślisz, że oddaliby za ciebie życię? Zapomniałas już jak to było na początku? Zrobiliby wszystko dla Brandona. Nie pojechali przecież do więzienia by uwolnić ciebie. Pojechali tam po ich prawdziwego przyjaciela- wyjaśnił, kłądąc nacisk na "prawdziwgo".
-Annie zawsze traktowała cię jak intruza. Była zazdrosna, że Jack bardziej interesuje się tobą niż nią.- podjęła temat Lea podchodząc bliżej. Maggie zastanawiała się nad tymi wszystkimi oskarżeniami. Nigdy nie patrzyła na to w taki sposób. Może oni w końcu otworzyli jej oczy? Odwróciła się do nich przodem i powiedziała zdecydowanie:
-Chcę porozmawiać z moim aniołem. Z Samuelem.
-Oczywiście.- odpowiedział Seth z uśmiechem, po czym obejrzał się za siebie. W tym samm momencie, w miejscu którym wpatrywał się seraf, pojawił się Sam. Podobnie jak poprzedniu, patrzył tylko na Maggie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur.
-Zostawicie nas samych?- spytała, patrząc po kolei każdemu w oczy.
-Jasne.- odparł Lucian, po czym cała trójka przeszła obok dziewczyny. Gdy odwróciła się by zobaczyć gdzie poszli już ich nie było. Spojrzała ponownie na anioła, który nie poruszył się ani na krok. Przerażało ją, że zachowywał się rzeźba. Była niemalże pewna, że nawet nie mrugał. Podeszła do niego bardzo wolno i gdy już stała wystarczająco blisko, odezwała się:
-Potrzebuję twojej pomocy.
-O co chodzi?- zapytał, prawie nie poruszając ustami.
-Nie wiem co zrobić. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę chociażby rozważać by przejść na tą złą stronę.- powiedziała, wręcz rozpaczliwie, podchodząc bliżej.
-Czym jest zło, czym jest dobro.- odrzekł filozoficznie, wpatrując się w niebo.- Nic nie jest albo białe albo czarne. wszystko ma swoją dobrą i złą stronę.- przeniósł wzrok ponownie na Maggie.
-Na litość boską, nie mógłbyć mi chociaż raz powiedzieć wprost co mam zrobić?!- podniosła nieco głos. Denerwowało ją już takie zachowanie Samuela. Był przecież jej aniołem stróżem.
-Nie mogę ci mówić co mam robić.  Wszystkie skutki twojej decyzji będziesz przyjmować ty, nie ja.- odpowiedział spokojnie.
-To jest niby takie oczywiste, że powinnam wybrać przyjaciół. Dlaczego więc sie waham?- powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
-Bo twoim przeznaczeniem jest bycie serafem. Nigdy nie osiągniesz pełni szczęścia, gdy wyrzekniesz się prawdziwej siebie.
-Czy...czy mółbyś mi pokazać co się wydarzy jeśli wybiorę... przeznaczenie?- zapytała niepewnie. Z jednej strony chciała to zobaczyć, pomogłoby to jej w podjęciu decyzji. Czuła jednak strach. Samuel zastanawiał się przez chwilę, w końcu podszedł jeszcze bliżej i spytał:
-Na pewno chcesz to zobaczysz? Jak już mówiłem, każda decyzja niesie za sobą pewne konsekwencje.
-Tak, jestem pewna.- odpowiedziała, drżącym głosem, po czym zamknęła oczy. Anioł wyciągnął dłoń i przyłożył ją do jej czoła. W momencie gdy ją dotknął, poczuła ogromne mdłości. Gdy już myślała, że zwymiotuje zobaczyła, jakby urywek z filmu. Widziała siebie, tylko że wyglądała zupełnie inaczej. Miała na sobie piękną, złotą suknię, która iskrzyła się przy każdym ruchu. Włosy nabrały wyrazistego koloru. Były tak idealne, że wyglądały jak peruka. Twarz Maggie nie wyrażała żadnych emocji. Kolejną rzeczą, która rzucała się w oczy był pierścień widoczny na jej serdecznym palcu. Z tyłu, nieco w tle, podążali za nią Seth, Lea i Lucian. Wszędzie w około leżało pełno zwłok. Wśród nich znajdował się Carter, Jack i Joe. teraz dopiero dotarło do niej, że umrli składali się głównie z wampirów i wilkołaków. Wszyscy inni, którzy przeżyli byli ludźmi. Klęczeli wokół nich, składając im pokłony. Gdzieś w oddali leżał młody mężczyzna. Był poważnie ranny. Cała trójka podeszła do niego. Okazało się, że był to nie kto onny tylko Brandon. Z jego ust i brzucha wylewała się krew. Patrzył tylko na Maggie, powtarzając wciąż jej imię. Ona jednak spoglądała na niego bez większego zainteresowania. Po chwili skinęła na Setha, który podszedł do Brandona, po czym wyciągnął srebrne ostrze i bez zastanowienia wbił mu je w serce. Wampir wydał z siebie ostatnie tchnienie i umarł. Jego ciało zaczęło rozpadać się w proch. W tym samym momencie Samuel zabrał dłoń z czoła Maggie. Dziewczyna przez dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie. Cała drżała, a łzy płynęły jej po policzkach. Przypomniała sobie jak wcześniej Sam pokazał jej przyszłość. Dotarł do niej cały tragizm tej sytuacji.
-A więc...próbujesz mi powiedzieć, że jeśli wybiorę przyjaciół, Charlie zginie, a jeżeli wybiorę serafów zginie Brandon?- spytała cicho, patrząc na anioła,  a serce podeszło jej do gardła.
-Tak.- odpowiedział beznamiętnie. Dziewczyna była zrozpaczona. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Nie ważne co by wybrała, ktoś zginie, a obydwaj, Brandon i Charlie byli dla niej ważni. Jak mogła wybrać?
-Chciałaś wiedzieć, więc ci pokazałem-powiedział po chwili, po czym dodał- Przykro mi.
Po tych słowach zniknął. Maggie została sama.
                                                                              ***
Charlie i Carter nie wrócili do domu Marka, chłopak tego nie chciał. Poszli więc do byłego domu wampiró. Tam, Charlie wziął jakieś leki nprzeciwbólowe i zrobił sobie kawę. Carter natomiast wziął księgę i usiadł na kanapie. Nie zdziwił go zbyt fakt, że nie była w języku ojczystym, ani nawet po łacinie. Z trudem odczytywał zdanie po zdaniu. W jednym miejscu rozpoznał fragment z Pisma Świętego. Potrafił to rozczytać, gdyż był napisany w języku hebrajskim.
                    "Ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a
                    tren Jego szat wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim;
                    każdy z nich miał po sześć skrzydeł. I wołał jeden do drugiego:
                    Święty, święty, święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest
                    Jego chwały"  (Iz 6, 1-2)
Pod spodem wypisana była klasyfikacja aniołów. Serafy postawione były na pierwszym miejscu jako najważniejsze i najpotężniejsze stworzenia anielskie.Przewinął kilka kartek naprzód, gdzie umieszczone były tylko obrazki.
-Znalazłeś coś ciekawego?- spytał Charlie, siadając obok.
-Nic czego bym wcześniej nie wiedział.- odpowiedział, nie odrywając wzroku od książki.- Serafy to istoty anielskie związane z proroczą wizją Izajasza. Są bezwzględnie posłuszne Bogu i skupione na oddawaniu Mu chwały- przeczytał kawałek.
-Chyba nie są to świeże informacje.- odparł chłopak, śledząc tekst.
-Czekaj, coś tutaj jest.- powiedział nagle, po czym przez parę minut czytał w milczeniu. Z każdym przeczytanym słowem jego uśmiech malał, aż zupełnie zniknął.
-O co chodzi? Co tam jest napisane?- zapytał cicho Charlie. Wampir wypuścił głośno powietrze z ust, po czym spojrzał na niego.
-Jest sposób by zabić serafy, a właściwie są dwa. Jeden już Jack nam powiedział. Jednakże w jego wyniku czarownica, wampir i wikołak giną.- oznajmił ponuro.
-A drugi sposób?
-Serafa można zabić, tak zwanym, srebrnym ostrzem.
-No to na co czekamy- poderał się na nogi- Jak go można zdobyć?
-To nie takie proste. Każdy seraf posiada srebrne ostrze z którym się nie rozstaje. Nie tak łatwo je wykraść...-odpowiedział, patrząc na niego.
-Chyba mam pomysł.- powiedział Charlie, z błyskiem w oku.
                                                                                        ***
Brandon, po jakimś czasie przebudził się, jednakże nie wstał. Leżał tak na środku ulicy i wpatrywał się w gwieździste niebo. Nie było sensu iść za nią i tak by z nim nie wróciła. Po za tym jak mógł się równać z serafem.
-Nad czym tak rozmyślasz, braciszku?- odezwał się Michael, który nagle zjawił się tuż obok niego. Brandon zignorował go, nadal był zły na to co usłyszał od Gigi.- Co, teraz się do mnie nie odzywasz?
-Wiem już wszystko. Nie udawaj teraz najlepszego brata na świecie.- wycedził przez zęby, patrząc w gwiazdy.
-Okej, nie wiem o czym ty mówisz- odpowiedział unosząc dłonie w geście obronnym. Brandon podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał po raz pierwszy na niego.
-Gigi opowiedziała jak to śmieliście się ze mnie. Jak to, podobno każda dziewczyna z która byłem, spała wczesniej z tobą. I wiesz co, nie było mi trudno w to uwierzyć. Zawsze mi wszystko zabierałeś. Uważałeś się za lepszego ode mnie. Robiłeś ze mnie idiotę!
-Jestem twoim starszym bratem, ja...
-Zamknij się! A pamiętasz jak zwierzałem ci się o Margarett?Jak bardzo mi na niej zależało? Wiem, że pamiętasz. Obiecywałeś mi wtedy, że zrobisz wszystko bym był szczęśliwy. Wiedziałeś, wiedziałeś jak bardzo ją kochałem!
-I dlatego chciałeś ją potem zabić?- spytał niemalże z drwiną.
-Myślałem, że to jej wina. Obwiniałem ją o twoją śmierć. I w pewnym sensie to prawda. Byliście siebie warci.- po tych słowach wstał i ruszył w stronę domu.
-Nie kochała ciebie.- powiedział Michael.
-Co?- przystanął, po czym odwrócił się przodem do niego.- Michael podszedł bliżej o kilka kroków.
-Nigdy cię nie kochała.- powtórzył.- Była z tobą ze względu na rodziców. Byłeś dla niej odpowiedni, ale to mnie pragnęła.
Wsadził dłonie do kieszeni i podszedł tak blisko, że Brandon był na wyciągnięcie ręki. wampir cały czas wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem.
-Słuchaj, nie chcę się z tobą kłócić. Zamknijmy tamte stare sprawy. Nie jest to teraz ważne. Prawda jest taka, że przybyłem tutaj nie bez powodu. Nie bez powodu mnie widzisz.
-Czego chcesz?- spytał, zakładając ręce na piersi.
-Musisz pomóc mi wrócić.
-Że co?- spytał po dłuższej chwili, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
-Sprowadzić mnie z powrotem.-odpowiedział całkowicie poważnie.
-O czym  ty do cholery mówisz. Michael, ty nie żyjesz. Nie można ożywić kogoś kto nie żyje.
-Ale przecież już raz tak zrobiłeś, prawda?- zapytał, uśmiechając się wrednie.- Teraz możesz zrobić to ponownie.
-Musiałem na nią czekać ponad dwieście lat...
-Da się chyba ten proces jakoś przyspieszyć. Od czego on zależy?- zrobił zamyśloną minę.- Ach no tak. Od liczby złożonych ofiar. Brandon- położył mu dłoń na ramieniu.- Chcę wrócić by zwnou być twoim bratem. By naprawić te wszystkie błędy...
-Za wysoką cenę trzeba zapłacić...- wymamrotał pod nosem.
-Wierzę, że dasz radę.-dodał Michael, po czym go przytulił. Chwilę później już go nie było. Zanim Brandon zdążył się zastanowić ujrzał zbliżającą się z oddali Maggie. Błyskawicznie znalazł się obok niej.
-Wszystko w porządku? Jesteś ranna?- spytał zaniepokojony.
-Przepraszam.- wyszeptała, po czym mocno się do niego przytuliła i wybuchnęła płaczem. Zdziwiony wampir, w końcu odwzajemnił uścisk.
-Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Z drugiej strony zaczęli się do nich zbliżać Charlie z Carterem. Wampir taszczył pod pachą księgę.
-Nie, to wcale nie jest dobry pomysł. Zróbmy to po mojemu- powiedział, po raz setny Carter.
-Ale dlaczego nie? Mój pomysł jest o wiele lepszy.
-I jest o wiele niebezpieczniejszy.- podkreślił. Widząc Brandona i Maggie skierował się w ich stronę. Charlie, widząc ich przytulających się, umilkł.
-Jedziemy do Las Vegas.- oznajmił rozentuzjazmowany Carter.
                                                                                                                        C.D. następi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz