Carter obudził się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Próbował się poruszyć, lecz dłonie miał ciasno związane liną. Z każdym ruchem nadgarstki bolały go coraz bardziej. Po chwili zorientował się, że lina musiała być wcześniej zzmoczona w wodzie święconej. Nie mógł także wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czuł na twarzy metalowe urządzenie, które zakrywały szczelnie jego usta. W buzi miał włożone metalowe śruby. Carter przewrócił się na brzuch, po czym zaczął z całej siły szarpać rękoma. Trwało to chyba wieki, lecz w końcu uwolnił się. Lekko chwiejąc się, wstał z podłogi i rozejrzał się po pokoju. Nie dochodziły tutaj żadne dźwięki, lecz z tego co mógł dostrzec, znajdował się w piwnicy. Chwycił obiema rękoma dziwne urządzenie i zaczął ciągnąc z całej siły. Niestety im większą siłę wkładał w zdjęcie tej "maski" tym bardziej śruby wrzynały się mu w podniebienie. Gdy zaczął krwawić, poddał się. Nie rozumiał na jakiej podstawie to działa. Zbadał to dokładnie dłońmi. Z tyłu znajdował się licznik. Zanim zdążył zastanowić się ktoś otworzył drzwi. Słup światła wdarł się do środka, co spowodowało ból u wampira. Błyskawicznie przemieścił się do ciemnego kąta, zasłaniając się rękoma. W progu stał Josh z dwoma mężczyznami uzbrojonymi w włócznie.
-No proszę. Już się obudził.- powiedział uradowany, klaszcząc w dłonie, po czymzrobił gest ręką by przymknęli drzwi. Carter, w końcu, spojrzał na nich i wydał z siebie dźwięk zbliżony do "Josh?". Krew zaczęła mu cieknąć ciurkiem z ust, co wzbudziło śmiech u mężczyzn.
-Oh, nie wysilaj się, proszę. Nie chcemy by ciało się zbyt pobrudziło. Nie wiem czy słyszałeś, ale będziesz naszą kolacją.
Wampir spojrzał na nich z przerażeniem, po czym ruszył ze złością w stronę Josha. Ten jednak był sprytniejszy. W ostatniej chwili wyciągnął zza pleców srebrny krzyż i przyłożył do jego skóry. Carter wrzasnął przeraźliwie, co spowodowało jeszcze większy ból i krwotok z jamy ustnej. Carter przewrócił się na plecy jęcząc cicho.
-Dobrze, chłopcy. Nie prowokujmy go bardziej. Nie chcemy chyba, by skóra była spalona tak jak we wcześniejszych, czyż nie?- spytał zadowolony z siebie mężczyzna, po czym kazał tamtym wyjść. Sam ukucnął obok wampira i podniósł go za "maskę". Carter nie stawiał się, ból go chwilowo zamroczył. Josh ustawił go twarzą do siebie.
-Wiesz co, cieszę się, że serafy powróciły. W końcu możecie poczuć się tak jak wszyscy ludzie, których atakujecie, mordujecie. Pożywiacie się nami jak byśmy byli darmowymi przekąskami. Najpierw ty, potem twoi koledzy Jack i ten morderca, Brandon. Jego zostawiam ojcu Sandry.- oznajmił ze złością. Po tych słowach odwrócił go tyłem do siebie i wpisał kod przy liczniku. Na koniec popchnął go i wstał.
-W skrócie, za pięćdziesiąt minut twoja głowa eksploduje. Sam rozumiesz, wolimy ciało bez górnej części.- roześmiał się, po czym wyszedł z pomieszczenia, zakluczając za sobą drzwi.
***
Po przyjeździe do domu Marka, czyli obecnie ich głównej kwatery, praktycznie wszyscy rozdzielili się opracowywując plan. Joe i Jack siedzieli w kuchni`z rozłożoną mapą na stole, obmyślali miejsca ataku, ich mocne i słabe strony. Starali się zachowywać, a przynajmniej Joe, jakby nic się nie wydarzyło w siedzibie króla. Jack natomiast odczuwał ogromny wstyd. Nie wiedział jak to wszystko mogło się wymknąć z pod kontroli. Miał także świadomość, że będzie musiał odbyć tą trudną konwersację z Annie. Powiedzieć jej całą prawdę. Odwlekał to jednak w nieskończoność. W tajemnej biblioteczce Annie zajmowała się studiowaniem notatek oraz książek Marka. Chciała znaleźć chociaż ślad mówiący o serafach. Coś czym możnaby ich zniszczyć. Nie wierzyła jednak zbytnio w to. Szukała wszędzie, między opasłymi tomami, jego pamiętnika, lecz ten zaginął. W salonie zaś, na obszernej kanapie siedzieli Gigi, Brandon i Maggie. Wampir siedział po środku dziewczyn. Nikt się nie odzywał, a napięcie jakie panowało, było niemalże namacalne. Wszyscy wpatrywali się w wyłączony telewizor. Brandon co jakiś czas próbował dodzwonić się do Cartera, jednkaże natychmiast włączała się poczta głosowa. Naprawdę zaczął się o niego martwić. Jak zwykle, gdy robiło się nieco nerwowo, ratował się dogryzaniem innym. Odwrócił się w kierunku Gigi i spytał nieco drwiąco:
-Tak właściwie to czego tutaj szukasz? Dlaczego nie siedzisz teraz ze swoim namiętnym kochankiem?
-Nie siedzę z Charlie'em, bo go wywaliliście- odpowiedziała, akcentując każde słowo. Maggie nawet nie patrzyła na nich.
-Sam odszedł.- poprawił ją.
-Odszedł, bo nie mógł na ciebie patrzeć.
Brandon w odpowiedzi parsknął śmiechem, po czym sięgnął po pilot i włączył TV.
-A ty, dlaczego nie wymieniasz, w obecnej chwili, śliny z Księżniczką Ognia, Maggie?
Dziewczyna, słysząc swoje imię drgnęła, lecz nadal nie patrzyła na nich.
-Czemu pytasz? Zazdrościsz?- zapytał, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Gigi także uśmiechnęła się, nieco wrednie. Przysunęła się bliżej niego i odpowiedziała:
-Nie jesteś w moim typie. Wolałam twojego brata.- na te słowa, mina Brandona nieco zrzędła.
-Co ty możesz wiedzieć. Nie znałaś go.
-Naprawdę? Taki jesteś pewien?- odparła, mrużąc przy tym oczy. Wampir robił się jeszcze bardziej zdenerwowany. Gigi doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że Michael jest jego słabym punktem, jak łatwo traci przez to panowanie.
-Gdy przyjechałaś na pogrzeb swojego ojca, a był to 1797, spędziłaś w mieście dwa dni. - zaczął przez zaciśnięte zęby.- Jeden dzień na pogrzebie, drugi ze mną w łóżku.
Blondynka zaśmiała się dźwięcznie. Maggie, po raz pierwszy, zerknęła na nich kątem oka.Czuła, że Brandon za moment straci panowanie.
-Nie sądziłam, że jesteś aż taki naiwny.- powiedziała, gdy w końcu przestała się śmiać. Przysunęła się jeszcze bliżej, po czym wyszeptała.- Tak naprawdę, to każda dziewczyna z którą byłeś, spała najpierw z Michaelem. Sam mi powiedział.
Brandon błyskawicznie stanął na równe nogi, patrząc na nią ze złością. Dłonie mocno zacisnął w pięści. Nie mógł się dać wyprowadzić z równowagi. Wampirzyca również wstała i zakładając ręce na piersi dodała:
-Byłeś jak taki kosz na śmieci. Często śmialiśmy się z twoim bratem, z twojej naiwności. Naprawdę myślałeś, że te wszystkie dziewczyny były z tobą, bo się zakochały, bo je pociągałeś?- parsknęła śmiechem, na co Brandon zaczął nieco drżeć.- Otóż powiem ci prawdę, a raczej powiem ci co mi Michael powiedział. Owe panie kręciły się koło ciebie z jednego powodu; byłeś bratek Mike'ego. W tobie mogły mieć chociaz cząstkę niego. Ja też się przyznam, że byłam z tobą, gdyż chciałam zobaczyć czy jesteś taki jak on. Niestety, ty, Brandonie, nie masz tego czegoś co miał Michael.
Brunet naprawdę bardzo mocno musiał się hamować w tym momencie. Dłoń wręcz go świerzbiła, by nie uderzyć jej. Ostatecznie jednak minął ją bez słowa i poszedł do pokoju Maggie trzaskając mocno drzwiami. Gdy już był sam, uderzył pięścią tak mocno w szafę, że jednym ciosem rozwalił ją na kawałki. Zaczął kopać w ścianę, warcząc przy tym nieco. W końcu zmęczył się i usiadł na podłodze, opierając się o drzwi. Po chwili, Maggie także wstała i podeszła do Gigi, patrząc na nią mieszaniną złości i zimna w oczach.
-Zawsze musisz być taką suką?- Gigi spojrzała na nią ze wzgardą.
-Byłam szczera. Ktoś musiał mu w końcu powiedzieć prawdę. Za bardzo się puszy.
Maggie tylko pokręciła głową i minęła ją, szturchając dosyć mocno w ramię.
-A tak w ogóle, to dlaczego nie obroniłaś swojego chłopaka?- odwróciła się do niej przodem, po czym dodała, jak gdyby własnie się jej przypomniało.- A no tak, zapomniałam. Zerwaliście. Jakie to tragiczne.
Dziewczyna w ogóle nie zwróciła uwagi na te słowa. Podeszła pod drzwi i już miała je otworzyć, gdy nagle zawahała się. Gigi miała rację, Brandon z nią skończył. nie była pewna czy on chce jej towarzystwa. Czy to go jeszcze bardziej nie zdenerwuje. Ostatecznie usiadła na podłodze opierając się o drzwi. Brandon, po drugiej stronie siedział dokładnie w takiej samej pozie. Poczuł jej obecność i z jednej strony był wdzięczny, że nie weszła, nie zaczęła się pytać "czy wszystko w porządku", bo nie było. Naprawdę nie chciał się na niej wyżywać. Sam musiał rozwiązać swój problem. Prawda była taka, że Gigi trafiła w sedno. Chyba jako jedyna wiedziała, że zawsze to Michael górował nad wszystkim. Brandon był tym frajerem, który go naśladował. A teraz, gdy jeszcze dowiedział się, że Gigi i on byli ze sobą, śmiali się z niego, poczuł ogarniającą go furię do brata, do samego siebie, że nigdy mu się nie postawił. Doszedł także do wniosku, że jedyna dziewczyna w której był naprawdę zakochany, Margarett, kochała Michaela. Nie potrzebował odpowiedzi, teraz już to wiedział. Z tą świadomością czuł się do niczego. Właściwie, z jednej strony nawet cieszył się z śmierci brata, co jest potworne. A teraz jeszcze to silne uczucie do Maggie. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Oparł głowę o drzwi i dokładnie w tym samym momencie, Maggie zrobiła to samo. Nagle poczuł wszechogarniającą potrzebę przytulenia jej, pocałowania. Chciał rzucić się na kolana i błagać o wybaczenie, by mogli być razem. Wiedział, że nie może jednak tego zrobić.
***
Charlie nie wiedział co ma ze soba zrobić. Chodził z kąta w kąt, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Chciał zadzwonić do Gigi, lecz ta zostawiła telefon. W końcu usiadł na kanapie w salonie i włączył telewizor. Cały czas myślał o Maggie. Jednak gdy przypomniało mu się co zrobiła, czuł złość. Z jednej strony chciał z nią pogadać, z drugiej nie chciał widzieć jej na oczy. Nie mógł tak bezczynnie siedzieć i nic nie robić. Zarzucił więc na siebie kurtkę i wziął broń, po czym wyszedł z domu. Na zewnątrz nadal padał śnieg. Zaczął pospiesznym krokiem iść wzdłuż ulicy. Wokół było cicho, głucho. Ani jednej żywej duszy. Wolał nie wyobrażać sobie co się stało z tymi ludźmi. Jakieś pięć minut później stał przed drzwiami domu Josha. Charlie wiedział, że ojciec Maggie ma ogromną wiedzę na ten temat. Widział też te wszystkie książki u niego w salonie. Wcześniej zapewne nie chciał się dzielić wiedzą ze względu na Brandona, ale teraz był sam. Zapukał donośnie do drzwi, po czym nieco się cofnął. Kilka sekund później otworzył mu sam gospodarz mierząc w niego strzelbą. Chłopak uniósł dłonie do góry, cofając się jeszcze trochę.
-Josh, to ja, Charlie.- powiedział nieco przestraszony. Mężczyzna opuścił broń, lecz nadal patrzył na niego nieufnie i nieco wrogo.
-Jesteś sam czy przyprowadziłeś ze sobą kumpli?- zapytał wychylając głowę by rozejrzeć się dookoła.
-Jestem sam.- odpowiedział opuszczając dłonie.- Przyszedłem prosić o pomoc.
Josh przyjrzał mu się od stóp do głów, po czym chwycił go za ramię i wciągnął do środka. Zakluczył za sobą drzwi, następnie zwrócił się ku Charlie'emu.
-O co chodzi? Chcesz się do nas przyłączyć?- spytał zmierzając szybkim krokiem do salonu. W domu panował, łagodnie powiedziane, bałagan. Na podłodze natomiast widniały ślady krwi. Chłopak poszedł za nim, rozglądając się dosyć niepewnie.
-Przyłączyć się do was? Nie, przyszedłem po jakiekolwiek informacje dotyczące serafów.- wyjaśnił próbując za nim nadążyć. Josh w końcu zatrzymał się i usiadł na kanapie. Pokazał mu gestem dłoni, by przysiadł się do niego, więc chłopak tak zrobił.
-Na co ci te informacje? By potem od razu przekazać je swoim koleżkom?- spojrzał na niego nieco kpiąco, z obrzydzeniem w oczach.
-Nie...- odpowiedział dosyć niepewnie. Sam nie wiedział co chce zrobić z tymi informacjami. Chciał po prostu się do czegoś przydać, co też mu powiedział.
-Jeśli naprawdę chcesz się do czegoś przydać to przyłącz się do nas.- ponowił swoją propozycję, patrząc na niego już łagodniej. Zanim Charlie zdążył zadać pytanie, dodał- Zbieram ludzi by w końcu razem stoczyć z nimi wojnę.
-Z serafami?
-Z wampirami i innymi podobnymi kreaturami.- dodał, jak gdyby to było oczywiste. Tego Charlie się nie spodziewał. Nie wiedział co na to odpowiedzieć, więc nie skomentował tego.
-Bądź mężczyzną, Charlie. Stań po stronie swojej rasy i przystąp do walki.
-Ale...ale przecież pan jest nefilem.- odparł przyciszonym głosem. Josh spojrzał nieco spanikowany w kierunku korytarza, po czym znowu przeniósł wzrok na chłopaka.
-I myślisz, że mi z tym dobrze? Brzydzę się sobą, czasem mam ochotę się zabić. Jedyne co mogę zrobićto walczyć z tym- wyszeptał przybliżając się nieco do niego. Uwagę Charlie'ego skupiła wielka biblioteczka wypełniona stosami opasłych tomów. A więc nadal tutaj była.
-Zrób to, Charlie. Gdy przystąpisz do nas zyskasz ochronę.- kontynuował monolog. To zwróciło jego uwagę, więc odpowiedział:
-O, naprawdę? Przed serafami, którzy chcą wszystkich pozabijać też?
-Nie rozumiesz? Oni nas nie tkną- oznajmił z przekonaniem- Gdy dostrzegną, że pomagamy, że chcemy zwalczyć to robactwo, to oszczędzą nas. Jesteśmy im przydatni.
-Czy mogę...zastanowić się nad tym?
-Dobrze- odpowiedział wyraźniej bardziej ucieszony Josh.- Razem z chłopakami idziemy poszukać innych ludzi. Na pewno chowają się w swoich domach. Muszą być przerażeni. Może potrzebna im jakaś pomoc.- dodał z przejęciem, wstając na równe nogi. Zabrał broń ze stołu, po czym jeszcze raz odwrócił się do Charlie'ego.-Przemyśl to sobie dokładnie.
Po tych słowach wraz z dwoma mężczyznami opuścili dom. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, chłopak wstał i podszedł do biblioteczki. Otworzył ją, po czym zabrał pierwszą książkę z brzegu. Ku jemu rozczarowaniu była to najnormalniejsza książka na świecie. Zaczął przeglądać też inne, lecz pozostałe także okazały się po prostu jakimiś fabularnymi powieściami. Odstawił książki na swoje miejsce, po czym zamknął ostrożnie biblioteczkę. Nie wiedział ile czasu stracił i kiedy Josh wróci, lecz musiał szukać dalej. Był niemalże pewny tego, że coś musi tutaj być. Chociaż jakaś wzmianka o serafach. Dopiero teraz, gdy odłożył książki z powrotem, dostrzegł coś. Pierwsze litery z tytułów ułożone były w hasło: N O I R S E R A P H I N H I L L 1 7 8 9. To nie mógł być przypadek, że książki były ułożone własnie w takiej kombinacji. Gdzieś tutaj musiała być jakaś skrytka, cokolwiek. Nie chcąc tracić więcej czasu, wyszedł na palcach z salonu i już chciał zmierzać na górę, lecz natknął się na potężnie zbudowanego mężczyznę w średnim wieku. Poznał, że jest to ojciec Sandry.
-Czego tutaj szukasz?- spytał patrząc na niego wrogo.
-Ja tylko... Josh powiedział, że mogę się rozgościć. Muszę iść do toalety.- odpowiedział najspokojniej jak potrafił, patrząc mu w oczy. Mężczyzna zlustrował go wzrokiem, po czym widocznie niezadowolony, pozwolił mu iść. Sam zszedł na dół do piwnicy. Gdy tylko zniknął mu z zasięgu wzroku, pobiegł na górę. Miał coraz mniej czasu. Otworzyłpierwsze drzwi z brzegu i wszedł tam. Okazało się, że była to sypialnia Josha. Kompletnie nie pasowała do reszty domu, gdyż tylko ttuaj panował nieskazitelny porządek. Nie zastanawiając się dłużej zamknął za sobą drzwi i zaczął przeszukiwać uważnie każdy zakamarek. Sypialnia wydawała mu się doskonałą kryjówką. Rozpoczął od szafy, kończąc pod łóżkiem, po drodze myszkując jeszcze pod dywanem, szukając jakichś wolnych przestrzeni w podłodze czy w ścianach. Nic jednak nie znalazł. Usiadł , zrezygnowany na łóżko rozmyślając co w takim razie mógł znaczyć ten kod. Przecież Josh nie ułożył tych książek akurat w takiej kolejności. Jego rozmyślenia przerwał dziwny hałas dobiegający z przewodów wentylacyjnych. Ukucnął obok łóżka i przyłożył ucho do tego otworu. Ktoś najwidoczniej cicho jęczał i szybko poruszał się po pomieszczeniu. Kogoś tutaj więzili, pomyślał sobie. Wiedział, że nie mógł na to pozwolić, chociażby tym kimś okazał się wampir, czy inny stwór. Musiał jednak najpierw załatwić tego faceta, lecz tak by go nie zabijać. Wyjął broń zza paska, po czym bardzo cicho zszedł na dół. Rozejrzał się dookoła czy aby nie ma innych ludzi, lecz był tylko tamten mężczyzna. Zaczął więc od razu iść do piwnicy, po stromych schodach. Gdy tylko ukazał mu się ojciec Sandry, wymierzył w niego spluwą i powiedział:
-Rzuć broń i kopnij ją w moją stronę.
Facet z początku ogromnie się zdziwił, lecz po chwili zaczął sięgać po pistolet. Charlie załadował magazynek i podszedł bliżej do niego.
-Nie radzę- wycedził przez zęby, celując w jego serce. Męzczyzna uniósł jedną dłoń do góry, po czym trzęsącą się dłonią wyjął broń i położył ją na podłodze. Kopnął ją lekko w kierunku Charlie'ego i cofnął się lekko. Chłopak zabrał ją z podłogi, nie spuszczając go z muszki. Następnie wycelował w jego kolano i strzelił. Mężczyzna wrzasnął przeraźliwie, padając na podłogę. Charlie podbiegł do niego, po czym przyłożył mu pistoletem w tył głowy, uciszając go tym samym. Następnie wyjął z jego kieszeni pęk kluczy. Teraz to już naprawdę musał się streszczać. Wystrzał z pistoletu mógł zaalarmować kogoś, szczególnie gdy na zewnątrz było tak przeraźliwie cicho. Z początku każdy klucz który wkładał do zamka okazywał się niewłaściwy. Ktoś z drugiej strony zaczął walić w drzwi i krzyczeć coś niezrozumiałego.
-Spokojnie. Już idę.- powiedział, przewracając klucze w dłoniach. W końcu ostatni klucz jaki był zadziałał. Przekręcił go i otworzył drzwi. Carter błyskawicznie cofnął się do cienia, zakrywając twarz rękoma. Wszędzie widniała krew. Sam wampir także nie wyglądał najlepiej.
-Carter?- wyszeptał, podchodząc bliżej. Nie mógł go rozpoznać w tej dziwnej masce na twarzy. Słysząc głos Charlie'ego Carter spojrzał na niego z wyraźną ulgą, po czym zaczął wymachiwać rękoma, by tamten przymknął drzwi. Tak więc zrobił. Następnie podszedł do niego i pochylił się nad nim.
-Co to jest?- spytał, próbując jednocześnie zdjąć mu to z twarzy. Carter jednak widocznie przez to cierpiał. Zaczął krzyczeć jeszcze bardziej i wyrywać się, więc Charlie przestał.
-Co mam zrobić, Carter? - powiedział błagalnie. Wampir próbował coś powiedzieć, lecz wyszedł z tego tylko jakiś niezrozumiały bełkot. Wiedział, że ma coraz mniej czasu zanim odliczanie dobiegnie końca i ta "maska" po prostu eksploduje. Zaczął macać się z tyłu głowy i zagle natrafił palcami na mały otwór, przypominający zamek. Napisał na podłodze krwią słowo "klucz", mając nadzieję, że ten zrozumie. Chłopak nie zastanawiając się dłużej pobiegł z powrotem na zewnątrz. Podniósł upuszczony wcześniej pęk kluczy i wrócił do Cartera, nie zamykając już drzwi za sobą. Tylko to co trzymał w dłoniach mogło go teraz uratować. Wolał nie rozważać takiej opcji, że owego klucza mogłoby tu nie być. Zaczął trzęsącymi się dłońmi przetrząsać każdy klucz po kolei. Według licznika pozostało jeszcze jakieś pół minuty. Carter zaczął już panikować, wyrywać się.
-Uspokój się. Jeszcze chwila.- mówił co jakiś czas, chociaż sam w środku denerwował się jeszcze bardziej od niego. W końcu przestałsprawdzać każdy klucz po kolei. Spojrzał na nie wszystkie i wywnioskował, że praktycznie tylko jeden się wyróżniał; był najmniejszy ze wszystkich. Zostało pięć sekund, a więc teraz albo nigdy. Charlie włożył kluzyk do zamka i przekręcił, wstrzymując oddech. Na szczęście zamek ustąpił, wszystko się poluzowało. Wyjął to z niego po czym rzucił najdalej jak potrafił. Już w powietrzu maska zatrzasnęła się. Carter przez dłuższy czas nie ruszał się. Siedział tyłem do Charlie'ego mając cały czas zamknięte oczy.
-Już po wszystkim Carter. Już dobrze.- wyszeptał po chwili ciszy. Dopiero po tych słowach wampir otworzył oczy i odwrócił się. Uśmiechnął się blado, po czym szepnął "dziękuję". Następnie wstał i chwiejąc się lekko zaczął iść w stronę drzwi. Gdy już miał się przewrócić, u jego boku pojawił się Charlie, który przytrzymując go pomógł mu wyjść z pomieszczenia.
-Co się dokładnie stało?- zapytał, wpatrujac się swoimi zielonymi oczyma w niego.
-PRzyszedłem tutaj po jakieś informacje dotyczące serafów, jednakże te dzikusy po prostu na mnie napadły.- odrzekł ze złością. Gdy zauważył leżącego nieopodal drzwi, ojca Sandry, Carter odepchnął lekko Charlie'ego i zaczął iść w jego kierunku, wręcz oblizując się. Chłopak nie mógł na to pozwolić.
-Co ty do cholery robisz?!-spyał oburzony, popychając go na ścianę. Wampir obnażył kły, po czym zwrócił się do niego.
-Jestem za słaby. Muszę się pożywić.
-Nie możesz.- zaprotestował ostro.
-Muszę i to zrobię. Nie powstrzymasz mnie- odparł już łagodniej.- Słuchaj, Charlie. Oni chcieli mnie zabić, potem zjeść. Dlaczego mam go żałować?
Szatyn nie odpowiedział na jego pytanie, tylko zastąpił mu drogę i podwinął rękaw aż do łokcia. Carter zmarszczył brwi.
-Co ty wyprawiasz? Nie wykorzystam cię. Zejdź mi z drogi.- powiedział, nieco zaskoczony chcąc go odepchnąć. Charlie był jednak zdecydowany. Podszedł jeszcze bliżej wyciągając nadgarstek w jego stronę.
-Albo ja, albo nikt.- oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wampir był już zbyt głodny by negocjować, więc chcąc nie chcąc chwycił jego dłoń, po czym wgryzł się w nadgarstek i zaczął pić zachłannie krew. Z każdym łykiem zrobił się coraz silniejszy a rany na twarzy i brzuchu zaczęły się goić. Skońcył dopiero wtedy, gdy Charlie upadł na kolana. Carter pomógł mu wstać, następnie oderwał kawałek koszuli i przewiązał nią ranę na nadgarstku.
-Wszystko w porządku.- uprzedzł jego pytanie.- Mam tylko lekkie zawroty głowy. Zaraz wszytsko się ustabilizuje.- po tych słowach podpierając się go wstał i otworzył szerzej drzwi do piwnicy. Nic nie zaszkodziło sprawdzić czy aby tutaj nie ma jakiejś skrytki.
-Wynośmy się stąd.- powiedział Carter patrząc niepewnie na ogłuszonego mężczyznę.
-Czekaj, chcę tylko coś sprawdzić. -odpowiedział wchodząc głębiej. Jego nogi nadal nie były całkiem sprawne a fakt, że stracił przed chwilą jakiś litr krwi nie polepszał sytuacji, więc po chwili przewrócił się, wywracając przy tym stojącą przy ścianie meblościankę. Carter na szczęście w porę odsunął Charlie'ego, po czym podniósł go z podłogi.
-Nie lepiej by było gdybyś usiadł-zaproponował mądrze, patrząc na niego. Charlie jednak wpatrywał się w malutki sejf, z zafascynowaniem. Wyrwał się z jego objęć, po czym nie zastanawiając się wpisał kod. Tak jak się domyślał zamek natychmiast ustąpił, a drzwiczki otworzyły się. W środku znajdowała się jedynie gruba, stara książka. Wyjął ją ostrożnie, po czym otarł kurz z okładki. Carter patrząc na niego z wytrzeszczonymi oczyma.
-Skąd..?
-Nie pytaj.-przerwał mu od razu.- Musimy się stąd wynosić, zanim Josh wróci.
Po tych słowach zatrzasnął srzwiczki od sejfu i podpierając się Cartera wyszli z piwnicy, następnie z domu. Gdy znajdowali się już w bezpiecznej odległosci, wampir spytał go z nadzieją:
-To oznacza, że wracasz do nas prawda?
-Nie..nie wiem..-odpowiedział cicho, patrząc przed siebie.
***
Maggie i reszta przez ten cały czas nie robili nic niezwykłego. Brandon do tej pory nie wyszedł z pokoju, natomast Jack i Joe co chwilę telefonowali. Dziewczyna nie ruszyła się z pod drzwi. Wpatrywała się tylko w puty punkt za oknem. Nagle dotrzegła tam kogoś. Od razy go poznała. Był to owy seraf. Wszyscy byli zajęci, więc nikt nie zauważył ,jak wyszła z domu. sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Mężczyzna ogormnie ją zafascynował. Podeszła do niego nieśmiało. Seth wyglądał tak jak zawsze, czyli idealnie. Tym razem nawet uśmiechał się co dawało mu więcej człowieczeństwa.
-Pójdź ze mną. Pokaże ci coś fantastycznego.- powiedział od rauz gdy ją zobaczł. Maggie bez zastanowienia zgodziła się.
C.D. nastąpi..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz