niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 6

                                                                                    Dzień 1
Brandonowi wydawało się, że minęło co najmniej kilka godzin zanim przestał krzyczeć o pomoc i przywracać do przytomności Maggie. Za każdym razem odpowiadała mu głucha cisza. To otoczenie wywoływało wręcz klaustrofobię. Wszędzie, z wszystkich stron tylko mgła. Jedyne co mógł zrobić to oczyścić ją pobieżnie z krwi, wziąć na ręce i kierować się z powrotem w kierunku domu. Nie mógł kontynuować tej bezsensownej wędrówki w nieznane, ponieważ nie wiedział jak długo będzie w stanie utrzymać Maggie przy życiu. I co wywołało ten atak? Zdawało mu się, że jedyną osobą, która będzie znała odpowiedź na to pytanie jest Carter. Przyciskał drobne, bezwładne ciało do siebie i brnął przed siebie, nie rozglądając się na boki. Jednakże z czasem zaczął opadać z sił, ledwo stawiając jedną stopę za drugą. Nie posilił się, a właśnie o tym cały czas myślał. O krwi. Mógłby zostawić na krótką chwilę tutaj Maggie i wrócić na miejsce ataku. Tam pozostało całe mnóstwo gęstej, czerwonej substancji. Może jeszcze całkiem nie wsiąkła w ziemię. Albo... Albo mógłby po prostu wgryźć się w tą delikatną, miękką szyję Maggie... Zanim zdążył się zorientować już pochylał się z obnażonymi kłami nad nieprzytomną dziewczyną.
-Brandon?- spytała słabo, nie otwierając oczu.- Co się stało?
Jej słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Błyskawicznie odskoczył od niej, wpatrując się w nią z przerażeniem. Była taka bezbronna, niczego nieświadoma. Gdyby teraz ją wykorzystał nigdy by sobie tego nie wybaczył. Wolno zbliżył się do niej, a gdy znajdowała się już na wyciągnięcie ręki, zdecydowanym ruchem wziął ją w objęcia, mocno przyciskając do siebie.
-Przepraszam...- wymamrotał z takim żalem, jak gdyby już dopuścił się niewyobrażalnej zbrodni.- Zabiorę cię stąd, obiecuję.
Zacisnął zęby i ponownie wziął ją w ramiona, z tym wyjątkiem, że tym razem zdawało mu się, że jej waga wzrosła o dwadzieścia kilogramów. Maggie zaczęła odzyskiwać przytomność oraz pojęcie o tym co się wokół nich dzieje, jednak nadal była bardzo słaba. Objęła dłonią jego kark i spojrzała w jego ciemne oczy.
-Brandon...- powiedziała pytająco, a gdy zwrócił na nią uwagę, spytała.- Czy ja umrę?
-Nie. Nie pozwolę na to, rozumiesz? Nawet nie zadawaj mi takich pytań.- odpowiedział nieco zbyt ostro niż zamierzał. Próbował odpierać od siebie tą ewentualność, nawet nie myśleć o tym, że jej atak może nie być jednorazowy i może zakończyć się skutkiem śmiertelnym. A wypowiedziane przez nią samą te słowa na głos sprawiły, że nagle przestał odczuwać głód.
-Nie zginiesz.- dodał już łagodniej wpatrując się uporczywie przed siebie.
                                                                                          Dzień 3
Nie zginiesz, nie zginiesz- te słowa Brandon powtarzał sobie przez ostatnie dwa dni. Obydwoje byli w opłakanym stanie. Cały czas zdawało mu się, że już widzi zarys domu, czarną dachówkę spowitą mgłami. Jednak po kolejnych trzech godzinach marszu okazało się, że mu się tylko zdawało. Miał tego dosyć. Chciał już tylko po prostu usiąść na ziemi i czekać na śmierć. Ale nie mógł. Wiedział, że musi walczyć dla Maggie. Żartował i cały czas mówił o jakichś głupotach byleby tylko zachęcić ją tym do dalszego marszu. Może i wędrówka nie miała najmniejszego sensu, ale lepsze to niż bezczynne siedzenie i czekanie na śmierć. Brandon wolał nie myśleć o tym, że Maggie od naprawdę dawna niczego nie jadła, a co tu dopiero mówić o piciu. Nie poruszał jednak w ogóle tego tematu. Jak gdyby nie wspominanie o tym miało sprawić, że problem zniknie. Również zwiększyła się znacznie odległość między nimi. Zaledwie wczoraj trzymali się za ręce, a już dzisiaj starał się nawet nie patrzeć w jej kierunku. Wampir właśnie rozwodził się nad bezsensem produkowania prequeli, gdy nagle Maggie padła na ziemię. Brandon błyskawicznie do niej doskoczył nie pozwalając by uderzyła głową o ziemię.
-Maggie! Maggie, co jest?- zaczął powtarzać jej imię starając się zachować spokój. Odwrócił jej głowę tak by widzieć jej oczy. Na szczęście nie straciła przytomności.
-Brandon, wybacz, ale nie dam już rady. Nie mam sił. Tak bardzo chce mi się pić...- powiedziała błagalnie, jakby z nadzieją, że może gdzieś pod kurtką ukrywa butelkę z wodą czy kanapkę. Mimo jej dalszych protestów wziął ją na ręce i zaczął iść dalej.
-To nie ma sensu. Po co mamy dalej iść. Przecież tam nic nie ma. Idziemy donikąd. Sam to wiesz.- dodała, wkurzając się za sam upór wampira, który z resztą nie skomentował ani słowem jej uwag.- Co tam jest?
Maggie wskazała na dwa, małe przedmioty leżące jakieś osiemdziesiąt metrów przed nimi. To zwróciło uwagę Brandona na tyle, że znacznie przyspieszył. Ostatnie dwadzieścia metrów pokonał biegiem. W końcu coś innego, coś innego niż mgła. Nadzieja na ratunek. Gdy już dwa, dosyć duże pudełeczka znajdowały się na wyciągnięcie ręki postawił Maggie na ziemi i ukucnął. Były wykonane z solidnego drewna i opisane ich imionami. Pudełka zdawały mu się znajome. Maggie otworzyła swoje i wręcz pisnęła z radości. W środku znajdowała się mała buteleczka wody i kilka kanapek. Dziewczyna wyrzuciła ręce do nieba i krzyknęła "dziękuję". Następnie, nie zastanawiając się czy to jakiś podstęp, czy to trucizna, zabrała się za jedzenie i picie. Brandon nie miał serca jej powstrzymywać. Właściwie to odetchnął z ulgą, że zyska trochę siły. Gdy już upewnił się, że Maggie nie dostanie kolejnego ataku wskutek zatrucia otworzył swoje pudełko. Tam znajdowała się tylko mała fiolka zabarwiona na czerwono. Bez zastanowienia chwycił za nią, otworzył i wychylił przystawiając sobie do ust. Niestety nie wyleciała ani jedna malutka kropla. Zawiedziony Brandon przyjrzał się jeszcze raz z bliska fiolce. W środku był jedynie czerwony papier dający złudne wrażenie, jednakże znajdowało się tam coś jeszcze. Po kilku chwilach żmudnej przerwy wygrzebał stamtąd małą karteczkę. Widniało na niej tylko jedno słowo. Maggie.
                                                                              Dzień 10
Na swojej drodze spotkali jeszcze kilka takich "podarunków" o podobnej zawartości. A właściwie Maggie otrzymywała porcje jedzenia, a Brandon nie dostał już niczego. Zapewne tajemniczy prześladowca chciał mu w delikatny sposób uświadomić, że swoją "porcję jedzenia" ma tuż przed nosem, cały czas. Maggie i Brandon mogli tylko zgadywać ile już minęło dni. Pogoda w żaden sposób się nie zmieniała, a słońce nie wyjrzało zza mgły ani na moment. Po mozolnych próbach znalezienia jakiegoś sposobu na odgadnięcie pór dnia, dali sobie z tym spokój. Odpoczywali wtedy gdy już dosłownie padali na twarz.
-Kiedy ostatnio się pożywiałeś?
To pytanie zadawała mu co kilka godzin widząc, że nie jest z nim najlepiej. Początkowo, za wymówkę służyła mu wcześniej otrzymana pusta fiolka, ale oczywiście to nie mogło trwać wiecznie. W pewnym momencie, rzecz jasna chciał ją poprosić o chociaż kilka kropel krwi, ale gdy krwawienie zaczęło ponownie się pojawiać wyrzucił tą myśl z głowy.
Zwykle, gdy przystawali na odpoczynek by się trochę przespać, jedno z nich czuwało. Mieli robić to na zmianę, ale za każdym razem wartę brał Brandon. Mimo iż czuł, że głód wyżera go od wewnątrz pozwalał jej przytulić się do niego w czasie snu. Gdy jej dotykał, czuł delikatny, ale słodki zapach róż, cierpiał fizycznie. Kochał ją jednak tak bardzo, że nie był w stanie jej odtrącić. To by bolało jeszcze bardziej.
-Brandon...- zawołał cicho kobiecy głos. Brandon otworzył oczy i rozejrzał się badawczo. OD razu przyszło mu do głowy, że to może Gabrielle lub Annie, szukając ich. Jednakże, gdy usłyszał swoje imię po raz kolejny, wiedział, że to nie mogła być żadna z nich. Głos brzmiał miękko, jak aksamit. Nie był też ludzki.
-Podejdź tutaj...- po tych słowach jego oczom ukazała się drobna postać. Była to młoda kobieta o długich blond włosach. Miała na sobie białą sukienkę sięgającą ziemi z wieloma wycięciami. Była niezwykle szczupła, jednak również posiadała pokaźne atuty. Dziewczyna patrzyła na niego zalotnie spod długich, jasnych rzęs i pokazywała palcem by podszedł do niej. Brandon nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostrożnie odsunął od siebie pogrążoną w śnie Maggie i zaczął wolno kroczyć ku nieznajomej.
-Kim jesteś?- spytał, zatrzymując się dwa metry od niej.
-Nie mów, że mnie nie pamiętasz, Brandy.- odparła chichocząc. Wampir pokonał pozostały dystans, który ich dzielił. Przechylił lekko głowę i spojrzał jej w oczy. To był nie kto inny a Sandra. Dziewczyna, którą wykorzystywał by być bliżej Maggie. Nie poznałby jej, gdyby nie sposób w jaki go nazwała. Sandra była zupełnie odmieniona, jakby nie z tego świata. Położyła mu dłoń na policzek, po czym zjechała w dół ku jego klatce piersiowej, torsie...
-Sandra, dziewczyna, której skręciłem kark, Która NIE ŻYJE.- odpowiedział dosadnie, łapiąc za jej lodowatą dłoń.
-Tęskniłam tam za tobą, wiesz?- spytała, przybliżając się jeszcze bardziej.- A teraz przybyłam tu by ci pomóc.
-Pomóc?- wampir uniósł brew pytająco. Sandra stanęła na palcach przy okazji sunąc ciałem po jego, po czym wyszeptała mu na ucho.
-Przecież wiem jaki jesteś głodny.
O dziwo, Brandon nie miał oporów. Nie tym razem. Nie obchodziło go czym jest ta istota, czy zginie od kontaktu z jej krwią. Wiedział, że musi się posilić. Chwycił ją za włosy i szarpnął odchylając szyję. Następnie wgryzł się w jej szyję. Krew, która lała mu się do gardła miała dziwny smak i była lodowata. Mimo to łapczywie spijał "napój".
-Brandon, Brandon...- zaczęła powtarzać Sandra, jednakże po pewnym czasie jej głos zaczął się zmieniać i zanim się zorientował mówiła do niego Maggie i to nie z rozkoszą a z przerażeniem. W tym samym momencie wampir otworzył szeroko oczy. Obok niego kucała oniemiała i wystraszona Maggie. Brandon spojrzał na swoje nadgarstki. Były całe we krwi. Podobnie jak jego twarz.
                                                                                          Dzień 17
Od tamtego, niefortunnego incydentu Brandon już nie ważył się nawet przymknąć powieki. Jako wampir nie było to niemożliwe, ale pochłaniało resztę energii jaką jeszcze w sobie miał. Gdyby Maggie nie była serafem zapewne już dawno by umarła, a tak, ten "dodatek" trzymał ją przy życiu. Od kilku dni nie mieli już nawet siły na rozmowy. Po prostu brnęli przed siebie już bez nadziei na ratunek. Krwawienie zdarzały się coraz częściej i zarówno Maggie jak i Brandon coraz gorzej to przeżywali. W  pewnym momencie ich mozolnej wędrówki dziewczyna chwyciła go za rękę by się zatrzymał, po czym jak gdyby nigdy nic położyła się na ziemi.
-Maggie, dopiero co...
-Proszę, chociaż na chwilę.- powiedziała błagalnie. Nie chcąc się wykłócać położył się obok niej, a wtedy ona chwyciła go za rękę.
-Przemyślałam sobie wszystko. Wierz mi lub nie, miałam mnóstwo czasu. Ja umieram i nie ma sensu dalej trzymać mnie przy życiu, to bezsensowne. Chcę więc byś pożywił się mną pijąc do ostatniej kropli krwi. W ten sposób przynajmniej ty przetrwasz.
-Oszalałaś.- tylko tyle miał jej do powiedzenia po tym długim monologu.
-Brandon...
-Nie. Chyba masz już problem z głową, albo jesteś zwyczajnie zacofana, jesli jeszcze nie zauważyłeś, że jesteś cholerną, jedyną miłością mojego życia i kocham cię moim zimnym, niebijącym sercem. Więc, Maggie przestań z tymi frazesami. Będę walczyć o ciebie do końca, chociażbym już pod koniec miał się jeść.
Ścisnął mocniej jej dłoń, po czym obrócił twarz w jej stronę. Dopiero teraz zauważył, że Maggie płacze. Przejechał dłonią po jej policzku wycierając jej łzy, po czym pochylił się nad nią.
-Słyszałaś? Kocham cię, wariatko. Nawet jeśli zaczniesz zwracać czymś mniej apetycznym od krwi.- dodał, patrząc na nią zupełnie poważnie. Następnie delikatnie musnął wargami jej spękane, suche usta. Maggie objęła jego kark przyciskając go bardziej i odwzajemniła pocałunek. W tym momencie zapomniał o wszystkim, teraz liczyła się tylko ona. Dopiero, gdy poczuł, wysuwające się kły, odsunął się od niej. Chciał spojrzeć w jej duże, zielone oczy, jednak Maggie wpatrywała się nieodgadnionym wyrazem twarzy w zupełnie innym kierunku. Brandon podążył za nią wzrokiem. Ujrzał dom, dom Cartera. Bliżej niż kiedykolwiek. Bez zastanowienia, podniósł ją i razem zaczęli biec w kierunku drzwi. Wampir w pewnym momencie zatrzymał się, równocześnie krzycząc by dziewczyna sama biegła. Gdy już dobiegła, zaczęła walić z całej siły w drzwi i zaledwie kilka sekund później otworzył jej Carter.
-Maggie.- wypowiedział jej imię z nieukrywanym zdziwieniem. Był również zszokowany jej stanem. W samą porę zdążył ją ocalić przed upadkiem.
-Szliśmy tak długo, nie mogliśmy znaleźć...niczego. Carter tam nic nie ma.- powiedziała słabo, opierając się o niego całym ciałem.
-Ależ Maggie, nie było was zaledwie dwadzieścia minut.- odpowiedział, wampir, wnosząc ją do środka. Zaraz potem pojawiła się Annie, przynosząc trochę wody.- Już dobrze, zaraz wszystko nam opowiesz. Gdzie Brandon?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, zza drzwi wyszedł wampir. Oczy zaszły mu czernią a kły nienaturalnie się wydłużyły. Wpatrywał się w każdego z nich jak na przekąskę. Zanim ktokolwiek zdążył wypowiedzieć jego imię, rzucił się prosto na Annie.
                                                                                                                                  C.D. nastąpi...

[Witajcie znowu :) Mam dla was rozdział troszkę w innej konwencji, ale mam nadzieję, że spodoba wam się tak jak mi. Bardzo dziękuję za miłe słowa i po raz setny przepraszam, że was zaniedbuję. Mam nadzieję, że przynajmniej rewanżuję się w miarę dobrymi rozdziałami. Niczego nie obiecuję, ale zaczynam już pisać kolejny rozdział ^^ Jutro również pojawi się nowa sonda. Pozdrawiam :)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz