Po tych dwóch przerażających słowach nikt już nie dbał o wcześniejszą przestrogę Annie, że mają się nie ruszać. Było tak ciemno, że czarownica nie była w stanie dostrzec nawet własnych dłoni. Gdy chciała wstać, o mało się nie przewróciła. Zapanował totalny chaos. Kilka razy ktoś krzyknął, ktoś wypowiedział czyjeś imię. Usłyszała jak świece przewracają się na dywan. Chwilę później gorący wosk oblał jej dłonie. Równie szybko jak rozległ się gwar, równie szybko wszystko ucichło. Annie rozejrzała się przerażona z nadzieją, że dostrzeże chociaż jakiś ruch.
-Carter? Gabrielle?- spytała z lękiem, jednak odpowiedziała jej jedynie cisza.- Ludzie? To nie jest śmieszne.
Nie chcąc już dłużej tkwić w ciemnym pomieszczeniu, prawdopodobnie z mściwym duchem, zaczęła kierować się na czworakach w kierunku ściany z włącznikiem. Nie musiała długo czekać, zdążyła już zaznajomić się z tym domem i wiedziała mniej więcej co i gdzie się znajduje. Jeszcze kilka sekund błądziła panicznie dłonią po ścianie. Natrafiając na plastik poczuła taką ulgę, że niemal ją zabolało. Na szczęście prąd nie został odłączony, jak to często bywa po kontakcie z siłami nadnaturalnymi i gdy nadusiła włącznik, pokój rozlała fala, niemalże oślepiającego światła. Zmrużyła oczy i rozejrzała się bacznie po pokoju. Był pusty.
***
Brandon ocknął się na miękkim, lecz wąskim łóżku. Było sporo za krótkie dla niego, dziecięce. Nie miał pojęcia co się stało, ani jak się tutaj znalazł. Rozejrzał się w okół. Z tego co wcześniej opowiadali Michael i Jack musiał to być pokój tej dziewczynki z portretu. Panował półmrok, dało się jednak ujrzeć zarysy mebli oraz ścian. Po chwili podniósł się do pozycji siedzącej. Uderzył go nagły ból w ramieniu, a gdy dotknął delikatnie tamto miejsce, w dalszym ciągu czuł przejmujący chłód. Chciał zobaczyć czy pozostał mu jakiś ślad, więc wstał i podszedł do małego lustra widzącego na ścianie. Następnie obrócił się bokiem i odchylił brzeg bluzki. Ku jego zdziwieniu i przerażeniu, na ramieniu widział ciemno- fioletowy odcisk dłoni. Co jeszcze bardziej go przeraziło, odcisk widocznie był dziecięcy. Musiała minąć dłuższa chwila zanim zauważył w odbiciu jeszcze kogoś, po za sobą. Był to wcześniej uratowany chłopiec, Damien. Brandon błyskawicznie odwrócił się automatycznie przyciskając plecy do ściany.
-Nie bój się mnie. Nie mnie bowiem musisz się obawiać.- odezwał się, patrząc uważnie na wampira, któremu wyraźnie odjęło mowę.
-Ty mi to zrobiłeś?- spytał w końcu, pokazując siniak na ramieniu.
-Musiałem cię zabrać stamtąd. Inaczej utkwiłbyś w przestrzeni wspomnień, tak jak twoi przyjaciele i brat.
-O czym ty, do cholery mówisz? Przestrzeń wspomnień?- spytał, nabierając już więcej odwagi. Odsunął się od ściany i podszedł wolno w kierunku chłopca. Dopiero, gdy się do niego zbliżył mógł dostrzec jaki Damien jest blady. Jedynie kruczoczarne włosy i sińce pod oczami jakoś się odznaczały. Gdy Brandon ukucnął przed nim zauważył, że jego niebieskie oczy straciły zupełnie blask, intensywność koloru. Dosłownie jak u umarłych.
-Damien, ty...- zaczął, jednak dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
-Tak, jestem duchem. Od ponad stu dwudziestu lat.- odpowiedział całkowicie poważnie, wpatrując się w niego mądrymi oczami. Zupełnie tak, jakby był dorosłym uwięzionym w ciele dziecka i tak prawdopodobnie było.
-To niemożliwe. Przecież Maggie znalazła cię przy starych magazynach przed miastem. Ty... jesteś całkowicie materialny, a może raczej byłeś...
-Tak, to prawda, ale już wyczerpałem swoją moc. A jak znalazłem się przy magazynach? Cóż, mój dom został, przynajmniej częściowo spalony, co spowodowało przetarcie granicy po której mogliśmy się poruszać.- wyjaśnił, jak gdyby tłumaczył coś bardzo niekumatemu dziecku. Wampir nagle wstał i zaczął przemierzać pokój, trzymając się za głowę.
-Zupełnie nic z tego nie rozumiem. Czekaj!- stanął nagle w miejscu i spojrzał na niego, jak gdyby właśnie go oświeciło.- Powiedziałeś, że mieszkałeś w tym domu? Nie rozumiem...
-Jestem synem Stana Montrose'a.- oznajmił beznamiętnie, niemalże uśmiechając się z dumą. Nastała cisza pełna napięcia. Po chwili chłopiec, po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia ich rozmowy uśmiechnął się promiennie. Podszedł do Brandona i chwycił jego dłoń, jak gdyby był tylko bezbronnym, zagubionym dzieckiem.
-Nie mamy czasu. Muszę ci wszystko opowiedzieć.
***
Wszędzie było ciemno i wilgotno. Dzięki temu drugiemu czynnikowi zorientował się, że nie znajduje się już w salonie, a najprawdopodobniej w piwnicy. Wymacał dłonią podłogę, na której znalazł coś metalowego. Chciał podeprzeć się na tym, by wstać, ale nie miał pojęcia, że, jak się okazało łóżko, jest na kółkach. Gdy miał zamiar podnieść się, łóżko poleciało aż pod ścianę, a coś ciężkiego z plaskiem wylądowało na podłodze obok niego. Wystraszony wycofał się szybko, byleby być tylko jak najdalej tego czegoś. Gdy przez kilkanaście sekund nie usłyszał żadnego odgłosu, świadczącym, że ktoś tutaj jeszcze jest, poruszył się wolno w stronę martwego obiektu. Wytężał wzrok, jak tylko mógł, ale jedyne co widział to ciemność. Zaczął więc polegać na swoim zmyśle dotyku. Na początku wyczuł włosy, nie za długie, następnie trochę skóry, w końcu oczy, usta, nos. To był człowiek. Na dodatek martwy. Gdy tylko to do niego dotarło, doczołgał się aż do ściany.
-Michaelu...
Rozległ się, przenikający do szpiku kości głos. Chłopak, podpierając się ściany wstał i rozejrzał się z lękiem.
-Kto tu jest?- odezwał się zdecydowanie. Nie chciał nawet dopuścić do siebie świadomości, że może to być ten mężczyzna z podłogi. Gdy już myślał, że nie usłyszy odpowiedzi, w kącie piwnicy błysnął mały płomyk światła. Ktoś zapalił świecę. Nikły promyk oświetlił nieco twarz właściciela świeczki. Był to łysy mężczyzną o ziemistej skórze i czarnych oczach. Co jeszcze rzucało się w oczy to to, iż pół jego twarzy była oszpecona.
-Stan Montrose.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, jednakże nie było w tym nic radosnego. Wręcz przeciwnie. Michael miał ochotę cofnąć się i zapewne by to zrobił, jednak za plecami miał już ścianę. Jeszcze większe przerażenie ogarnęło go, gdy zobaczył, że oszpecony mężczyzna zbliża się do niego posuwistym ruchem, sunąc wręcz po podłodze.
-Chciałbyś już wiecznie tak wyglądać?- spytał przystając tuż przed nim.- Jeśli czegoś nie zrobisz, niedługo już całkowicie się rozłożysz. Najpierw twarz, później ramiona, aż w końcu całe ciało. Wylecą ci włosy, oczy przybiorą czarną barwę...
-Przestań!- wrzasnął, po raz pierwszy patrząc na niego ze złością, już bez cienia strachu.
-Boisz się prawdy, ale tak naprawdę wiesz co należy zrobić, prawda?- spytał, przenikając go wzrokiem. Jego oddech cuchnął śmiercią i zgnilizną. Nie miał prawie w ogóle zębów. Trzy, które pozostały, również były czarne. Po chwili z kieszeni długiego, czarnego płaszcza wyciągnął dosyć duży, nieco oślizgły przedmiot. Było to serce, na dodatek nadal biło. Następnie uniósł je do ust i, ku przerażeniu Michaela, wgryzł się w nie.
***
-Daruj sobie, Casper. Znamy już całą historię. Odrobiliśmy pracę domową.- odpowiedział, wymijająco Brandon. Damien wpatrywał się w niego twardym, nieustępliwym wzrokiem. Pociągnął jego dłoń zdecydowanym ruchem tak, żeby usiadł obok niego na niebieskim, puchowym dywaniku.
-Wiesz tylko to co napisali w gazecie. Warto byś poznał historię z mojego punktu widzenia.- oznajmił, a gdy dostrzegł w końcu cień zainteresowania u wampira, kontynuował.- Zawsze uważałem, że wszystko było dobrze dopóki nie przeprowadziliśmy się do tego domu. Kiedyś należał do ojca mojego taty, dziadka Grega. Z początku nie mieliśmy pojęcia czym się kiedyś zajmował. Jednakże podczas jednej z zabaw odkryliśmy tajemniczy pokój, a raczej piwnicę, w której znajdowały się trumny. Mama chciała oczywiście opuścić ten dom jak najszybciej. Wierzyła, że przebywanie w domu pogrzebowym przynosi pecha. Tata, jednak widział okazję, więcej pieniędzy, które przyjdą mu z prowadzenia tej działalności. Więc zostaliśmy. Z początku naprawdę byliśmy bardzo szczęśliwi. Sielanka nie trwała niestety długo. Z czasem tata coraz więcej czasu spędzał w piwnicy, kupował coraz więcej książek o okultyzmie. Zacząłem również zauważać, że tatuś wygląda coraz gorzej, jak gdyby coś pochłaniało jego energię życiową. Mama tłumaczyła nam, że zachorował, ale niedługo mu przejdzie. I tak było, ale na krótko.
-Tak się działo, ponieważ Stan Montrose zaczął maczać palce w czarnej magii, prawda?- spytał, nie mogąc już usiedzieć w ciszy. Widząc jednak jakim wzrokiem obrzucił go chłopiec, umilkł.
-Dokładnie. Chciał być potężny. Mało powiedziane, chciał być najpotężniejszą, żyjącą istotą na świecie. Nie chciał dopuszczać do siebie, że go to niszczy. W końcu, jednak zaczął szukać pomocy, oczywiście przy pomocy czarnej magii. Potrzebował też pomocników, niezwykle lojalnych pomocników. Zabił więc Mary i Thomasa, moje starsze rodzeństwo i zrobił z nich swoich sługusów.
-Co?!- spytał zszokowany tym czego się właśnie dowiedział.- Nie mówisz poważnie...
-Nie mogę opowiadać kłamstw.- odpowiedział surowo Damien, zdenerwowany, że właśnie zarzucono mu kłamstwo.
-W takim razie, dlaczego ciebie też nie zmienił?
-Nie mam pojęcia. Może dlatego, że miałem dopiero osiem lat? Tak czy inaczej, mama o niczym nie wiedziała, albo udawała, że nie widzi... Thomas i Mary dostarczyli ojcu coraz to nowe ciała, czasami przyprowadzali nawet żywych, bezdomnych, by nikt ich nie szukał. Następnie zjadał ich serca. Dzięki temu opóźniał działanie klątwy, ale i robił się przez to coraz mniej ludzki. Przerażał mnie i matkę. Nie lepsze było moje rodzeństwo.
-I jak to się skończyło?- chciał koniecznie wiedzieć Brandon.
-Policja w końcu wpadła na trop prowadzący do naszej rodziny. Ojciec wiedział co nadchodzi, ale za żadne skarby nie chciał być schwytany. Wolał zginąć.- chłopiec urwał na moment, jak gdyby wspomnienie tej tragicznej nocy nadal bolały.- To się wydarzyło w nocy. Tata najpierw rozlał benzynę po całym domu i pozamykał wszystkich w sypialni, po czym rozpalił ogień. Nie było nawet szansy na ratunek.
-Poczekaj, coś mi tutaj nie pasuje. W gazecie był wydruk o tym tragicznym wypadku i znaleźli ciała czterech osób. Na kasecie również ciebie nie było...- zauważył, marszcząc lekko brwi.
-Rodzice całe życie mnie ukrywali, nie pozwalali wychodzić nawet na zewnątrz. Wstydzili się mnie, ponieważ uważali, że coś jest ze mną nie tak. Nigdy nie nadążałem w nauce, a specjaliści uznali, że żyję w swoim świecie. W tych czasach, zapewne nazwaliby to autyzmem. A co do czterech ciał... Nigdy nie znaleźli ciała mojego ojca, ponieważ on wybrał nieco inny rodzaj śmierci. Zaraz, gdy rozpalił ogień poszedł do piwnicy. Już wcześniej uszykował sobie kryjówkę w podłodze, wielkości trumny. Thomas pomógł go zamurować, po czym sam zginął w płomieniach. I tak to się skończyło.
Zapanowała cisza. Brandon usiłował przetrawić wszystkie informacje. Tego było za dużo. Damien tylko spokojnie wpatrywał się w wampira.
-Jak mamy wydostać się z tego domu?- spytał i w tym samym momencie coś nad nimi trzasnęło.
-W tym momencie, nad tym domem panuje Stan. Jego prochy znajdują się w piwnicy, pod podłogą, ale to nie wszystko.- mówił pospiesznie chłopiec, rozglądając się w popłochu dookoła.- Mój ojciec za wszelką cenę pragnął pozostawić w domu Thomasa i Mary. Rzucił więc urok na ich ulubione przedmioty i ukrył gdzieś w domu.
-Gdzie?! Co to za przedmioty?- spytał rozpaczliwie, pragnąc wręcz potrząsnąć chłopcem.
-Tego nie wiem...
-Jak to nie wiesz?!
-Nie masz dużo czasu. Musisz znaleźć te przedmioty oraz kości ojca, po czym je zniszczyć, spalić. Tylko w taki sposób przeżyjecie i uwolnicie się z tego domu.
Niepokojące głosy zaczęły przybierać na sile. Ktoś najwyraźniej zbliżał się. Brandon wstał przybierając pozycję gotową do ataku. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał młody, niezwykle szczupły i blady chłopak. Zbyt blady jak na człowieka. Jego twarz przecinały czarne żyły. Miał czarne włosy i oczy. Uśmiechnął się niepokojąco i odrzekł:
-Byłeś bardzo niegrzeczny, braciszku.
***
Carter i Gabrielle przebudzili się na podwójnym, miękkim łóżku w danej sypialni Stana i Helen. Pierwszy ocknął się Carter, gdy usłyszał muzykę dobiegającą z pianina stojącego w kącie pokoju. Czym prędzej obudził dziewczynę i wolno wstał. W pomieszczeniu panował półmrok, dodający straszniejszego wyglądu nawet meblom. Za instrumentem siedziała żona Stana. W pewnym momencie przerwała grę i przekręcił głowę w bok, jak gdyby wyczuła ich obecność.
-Dzieci!- zawołała dźwięcznym głosem. Usłyszeli kroki po schodach i chwilę później do pokoju wpadła dziesięcioletnia dziewczynka. Mary. Czarne żyły oplatały jej drobne ramiona i okrągłą twarz.
-Gdzie Thomas?- spytała surowym tonem, patrząc na córkę.
-Bawi się z Damienem i jego nowym przyjacielem.- odpowiedziała uśmiechając się tajemniczo, jak gdyby wiedziała coś o czym nikt inny nie miał pojęcia. Następnie skierowała wzrok na Cartera i Gabrielle i podeszła do nich skocznym krokiem.
-Pobawimy się?- spytała z szerokim uśmiechem, wpatrując się w nich swymi czarnymi, pustymi oczami. Helen ponownie zaczęła grać.
C.D. nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz