czwartek, 4 lipca 2013

Epilog

Podążał ulicą pełną ludzi, całkowicie anonimowy. Całkowicie zwyczajny. Jednakże to były tylko pozory. Nikt tak naprawdę nie wiedział kim jest. Ba, nawet on sam o tym nie wiedział.Długi czarny płaszcz sięgający ziemi, zamiatał bezwiednie ulice. Był to przystojny chłopak. Nie można mu tego odjąć. Dziewczyny oglądały się widząc ten zawadiacki uśmieszek oraz urocze dołeczki. Na dodatek te czekoladowe, hipnotyzujące oczy. On jednak nie zatrzymał się ani razu. Miał swój cel, swoje plany. Miał także swoje tajemnice. Wyglądał całkowicie zwyczajnie, po za jednym szczególikiem. Pozostał mały ślad, otóż jego lewa dłoń, a raczej żyły lewej dłoni pokryte były srebrnym osadem. Ślad sięgał aż po za nadgarstek. Nie chcąc rzucać się w oczy, przybierał rękawiczkę. Po powrocie zostały mu stare nawyki, takie jak palenie papierosów. Wyciągnął jednego z kieszeni i zapalił. O tak, cholernie mu tego brakowało.
Świat nie dowiedział się o tym co wydarzyło się w Noir Seraphin Hill. Nawet pobliskie miasteczko nie miało o tym pojęcia. Nie wliczając oczywiście nadnaturalnych stworzeń u których włączył się ten ostrzegawczy alarm. Zaraz po zniszczeniu serafów powrócił porządek i spokój. Wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. A przynajmniej na razie.
Owy osobnik przemierzający miasto znajdował się właśnie w takim miasteczku. Skierował się niemalże natychmiast do dosyć ekskluzywnego hotelu. Musiał przyznać, że wiele zmieniło się. Nawet samochody były dla niego nowością. Był zaskoczony takim rozwojem cywilizacji, jednak z drugiej strony cieszył się. Życie stało się łatwiejsze. Podszedł do recepcji, wsadzając papierosa między palec wskazujący a środkowy i zwrócił się do drugiego mężczyzny.
-Chciałbym zamówić pokój. Najlepiej apartamentowiec. Full service czy jak to się mówi.- odparł nieco lekceważąco. Recepcjonista zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. Po odzieniu owego gentemana można było spokojnie stwierdzić, że chyba nie jest z tej epoki. I, co na pewno, nie ma tyle pieniędzy.
-Przepraszam, ale nie to chyba są za wysokie progi dla pana. Bez obrazy, rzecz jasna.- odpowiedział, po czym ponownie zajął się pracą przy komputerze. Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie nie odwracając wzroku od pracownika. Następnie oparł się o ladę i zbliżył twarz do niego. Recepcjonista był nieco zaskoczony.
-Co pan...
-To zdecydowanie nie są dla mnie za wysokie progi, lalusiu. Nie znasz mnie, nie wiesz ile w życiu miałem.- po tych słowach spojrzał mu prosto w oczy i dodał- Masz mi zarezerwować pokój i to najlepszy jaki macie w tym nędznym hotelu. I to za darmo. Taka rekompensata w zamian za zniesławienie.
-Wie pan co, dostanie pan pokój gratisowo.- odparł uradowany recepcjonista po dłuższej chwili.- Nazwisko?
-Michael Howard.
-Na jak długo zarezerwować?- zapytał zapisując dane na komputerze.
-Na jakis czas. Trochę się tutaj pokręcę.- odpowiedział ze swoim zawadiackim uśmieszkiem, gasząc niedopałek na ladzie.

[I oto epilog:) Mam nadzieję, że się spodoba, taki trochę inny wydaje mi się :D Dziękuję wszystkim za takie życzliwe komentarze. Mam świadomość, że mniej osób czyta mój blog ze względu na to, że czasami dodaję późno rozdziały za co przepraszam. Przy trzeciej części poprawię się:D Planuję, że trzecia część będzie ostatnia raczej, nie chcę przeciągać bo tak też jest nie dobrze. Będzie jednak ona rozbudowana i przemyślana. I nie martwcie się po trzeciej części na pewno nie skończę pisać, to jest moja pasja. Na pewno wymyślę coś innego, gdyż zawsze mam głowę pełną pomysłów. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną :) I pierwszy rozdział trzeciej części planuję dodać najpóźniej pierwszego sierpnia. No chyba, że dostanę jakiegoś nawału weny i napiszę parę rozdziałów na zapas. Tak czy inaczej będę was informować o tym na facebooku więc wpadajcie na fanpage raz po raz:D To chyba na tyle. Trzymajcie się:D]

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 22

                                                                                  Rozdział 22
Po krótkim oświadczeniu Maggie udała się już do swojej kwatery. Odprowadził ją Brandon, jednak nie rozmawiali ze sobą prawie wcale. Wampir próbował zażartować z całej tej sytuacji, jednakże teraz żadne słowa nie były odpowiednie. Obydwoje mieli świadomość, że być może rozmawiają teraz po raz ostatni. Szanse na wygranie walki nie były zbyt duże. Gdy dotarli do bram miasta Maggie znienacka uwiesiła się mu na szyi zaciskając mocno zęby, by się nie rozpłakać.
-Obiecaj..., że przeżyjemy to. Wszyscy. Carter, Jack, Gigi, Annie , Joe.- dodała to ostatnie imię bez zastanowienia. Śmierć wampira była świeża. Umarł zaledwie kilka godzin temu. Miała przeczucie, że ogrom tej całej sytuacji dojdzie do niej dopiero po walce. Brandon przytulił ją mocniej zgniatając nieco rzebra. Przez chwilę nic nie mówił, nie wiedząc za bardzo jak ma zareagować. Przecież nawet on nie mógł jej tego zagwarantować. Sam miał wątpliwości względem przyszłej nocy. Pogłaskał ją kojąco po plecach, po czym przyłożył usta do skronii i wyszeptał:
-Nie mogę ci tego obiecać, kochana... Mogę ci jednak obiecać, że damy z siebie wszystko i zrobię co w mojej mocy byśmy przeżyli. Byśmy zwyciężyli.
Maggie nie mogła prosić go o więcej. Wiedziała o tym. Nie mogła się jednak z tym pogodzić. Czuła się taka bezsilna. Zaczęła tracić chęć walki. Teraz była jednakże z Brandonem. On nadawał temu sens. Czuła to. Otarła pojedyncze  łzy z policzków po czym pokiwała głową. Nie chciała przedłużać tego pożegnania w nieskończoność, chociaż wiedziała, że ona i zarówno on mogliby spędzić tutaj całą noc. Stanęła na palcach i musnęła delikatnie jego usta. Następnie uśmiechnęła się smutno i odeszła w kierunku niewidzialnej bramy. Brandon drgnął lekko jak gdyby nie mogąc się powstrzymać by nie pobiec za nią. Wpatrywał się w nią z zaciśniętymi lekko dłońmi.
-Kocham cię...- powiedział cicho, jednak na tyle głośno, że Maggie go usłyszała. Wykrzywiła lekko usta ku górze, jednak nie zatrzymała się, a nawet przyspieszyła. Tak trudno było odejść. Gdyby teraz odwróciła się, zapewne pobiegłaby do niego i rzuciła się mu w ramiona. Dlatego też pewnie siebie, bez zatrzymywania ruszyła wzdłuż drogi. Brandon natomiast stał tam, póki nie zniknęła mu z oczu.
                                                                                  ***
-Nie możesz tego zrobić. Na pewno jest jakieś inne...- w kółko powtarzał Gigi Charlie. Nie mógł pogodzić się z decyzją jaką podjęli. Nie wiedział dlaczego tak łatwo się na to zgodziła.
-Przestań, proszę.- przerwała mu dziewczyna, przeglądając każdy rodzaj broni jaki mieli dostepny. Unikała patrzenia mu w oczy. Tylko udawała, że jest taka twarda, tak naprawdę umierała ze strachu. Czuła, że każda rozmowa o tym wywoła w niej atak histerii i płaczu. Dlatego tak irytował ją upór Charlie'ego.- Decyzja już zapadła.
-Może da się jeszcze coś zrobić. Nie ma rzeczy niemożliwych.- nadal upierał się. Gigi uśmiechnęła się lekko. Przypominało to nawet jej dawny, drwiący uśmiech. Teraz jednak dziewczyna wcale nie przyminała siebie. Jej skóra przybrała odcień szarości. Zrobiła się jeszcze szczuplejsza i przypominała bardziej człowieka. Zmęczonego człowieka.
-Powinieneś się cieszyć, że niedługo kopnę w kalendarz. Pamiętasz, obiecałam ci śmierć. Teraz przeżyjesz. Jej!- odpowiedziała, dając mu lekkiego kuksańca w ramię. Słysząc, że ponownie chce zaprzeczyć jej zapewnieniom, dodała bardziej zdecydowanie- Charlie, proszę cię, przestań. Poddaj się. Ja to zaakceptowałam. Przeżyłam swoje. Naprawdę dużo lat. Pięknych, krwawych, pełnych seksu lat. Jestem gotowa by odejść. Cieszę się, że będę mogła chociaż skopać kilka anielskich tyłków.
Chłopak zacisnął usta w wąską linię i patrzył jeszcze chwilę na nią. Następnie ku jej zdziwieniu, przytulił ją mocno do siebie. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie wzruszony z powodu Gigi. Chciał powiedzieć, że mu przykro, cokolwiek. Jednak nie powiedział nic. Wampirzyca odwzajemniła delikatnie uścisk. W tym samym momencie do środka wszedł Brandon. Wyglądał na nieco rozbitego. Od razu udał się do sypialni. Charlie także, po chwili, poszedł w ślad za nim. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niego zdecydowanie.
-Mam do ciebie sprawę.- odezwał się bez owijania w bawełnę. Miał poważną minę. Brandon założył ręce na piersi i odwrócił się do niego przodem. Spojrzał na chłopaka pytająco. Nie miał teraz ochoty na jakieś żarty czy riposty.
-Słuchaj, Brandon, wiem, że między nami było różnie i nieukrywając nie lubimy się za bardzo. Mam świadomość, że zrobiłbyś wszystko dla Maggie..
-Do czego zmierzasz?- spytał, nieco zbity z tropu.
-Wiem, że mogę nie przeżyć tej walki. Coraz bardziej dokucza mi ból nóg. Często także dzieje się tak, że tracę na kilka minut władzę w jednej z nich. Tak czy inaczej...chociażby nie wiem jak bardzo Maggie cię błagała, nie zmieniaj mnie w wampira...Jak nadejdzie taka chwila, nie ratuj mnie... Wolę umrzeć niż stać się wampirem. Chcę odejść jako człowiek- przez ten cały czas patrzył mu poważnie w oczy. Nie chciał przyjmować odmowy, taką też przyjął postawę ciała. Brandon przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ostatecznie jednak zrozumiał go i pokiwał głową. Charlie także skinął głową, po czym wyciagnął ku niemu dłoń. Wampir ją uścisnął ze zdecydowanie, po czym, po chwili wahania uściskał niczym brata.
                                                                                                      ***
Chyba nikt nie zasnął tej nocy. Każdy wyczekiwał tylko momentu aż pierwsze promienie słońca pokażą się na choryzoncie. Carter przez ostatnie dwie godziny stał przy oknie i wpatrywał się w nieokreślonym kierunku. Cały czas obmyślał w głowie plan działania. Im dłużej jednak myślał tym bardziej się bał. Mieli tylko dwa wyjścia. Albo wygrają i uratują świat, albo zginą i przegrają, a jednocześnie nastąpi koniec świata. Carter nie był jedyną osobą, która tej nocy nie zmrużyła oka. Także Annie całymi godzinami wpatrywała się w sufit. W przeciwieństwie do wampira nie obmyślała planów działania, a myślała o Joe.  Jak to się stało, że zginął, do teraz nie mogła do tego dojść. Przecież był najstarszy z nich, najsilnieszy... To wzbudziło w niej jeszcze większy strach. Nikt nie był bezpieczny.
Cały dzień właściwie każdy krzątał się bez sensu, nie odzywając się do siebie zbytnio. Nie myśleli nawet o głodzie i pragnieniu. Około osiemnastej, każdy wstał z miejsca jak w zegarku, wzięli broń, miecze i wyszli z domku. Maggie powiedziała im wcześniej, że walka odbędzie się na owym wzgórzu, na którym odbyła się inicjacja, jednakże od razu po wyjściu z domu, przekonali się, że to była taka podpucha. Ujrzeli bowiem całą czwórkę serafów jakieś pięć metrów przed nimi. Zamurowało ich wręcz. Maggie posłała im tylko przepraszające spojrzenie. Nie wiedziała o zmianie planów do tego momentu. Było to na ich niekorzyść, gdyż teren był o wiele mniejszy. Nie dało się także gdzie schować, chyba, że do domu. To było jednak niemożliwe. Carter, jako przywódca wyszedł nieco przed szereg.
-Jeśli poddacie się i oddacie w nasze ręce, załatwimy to szybko. Bezboleśnie. - odezwał się Seth, także podchodząc bliżej. Każde z nich ubrane było w białe stroje; mężczyźni w garnitury, a dziewczyny w sukienki. Wyglądali idealnie. W dłoniach trzymali anielskie Ostrza.
-Nic z tego.- odpowiedział od razu, ściskając mocno w dłoni rękojeść miecza. Seth tylko wzruszył ramionami, jak gdyby naprawdę żałował, że nie udało się dojść do porozumienia. Następnie skinął na nich i wszyscy równo zaczęli się zbliżać ku nim. Maggie nie odrywała wzroku od Brandona. Tak strasznie się bała, że go straci. W pewnym momencie ten lekko skinął głową, na co dziewczyna zamachnęła się, po czym wbiła Ostrze w serce Setha. Jego ciało okazało się strasznie twarde, jednak udało się jej przebić mu klatkę piersiową do serca. Wiedziała o tym, gdyż po otrzymania ciosu, anioł upadł na podłogę, po czym dosłownie wybuchnął oślepiającym światłem. Nie zostało po nim nic. Tylko Ostrze. Nikt nie czekał na kolejny znak. Wszyscy ruszyli na siebie. Serafy były rzecz jasna silniejsze, jednak wampiry i Annie odpierali dzielnie ataki. Walczyli zaciekle, w większości ze strachu niż odwagi. W pewnym momencie Lucian wytrącił Charlie'emu miecz z dłoni i uderzył nim o ścianę. Z uwagi na jego stan, chłopak był już na skraju wyczerpania, nie miał siły się podnieść. Podobnie jak Gigi, która widząc ową scenę wycelowała w  jego kierunku pistoletem i strzeliła. Wiedziała, że i tak zbytnio go tym nie skrzywdzi, jednak chciała odwrócić jego uwagę od chłopaka, by dać mu trochę czasu. Po za tym czuła się potwornie zmęczona i zmarnowała, tak więc widząc podchodzącego ku niej wściekłego Luciana, stała jak kołek czekając na śmierć. Ten podszedł do niej po czym wcisnął pięść w jej klatkę piersiową i wyrwał jej serce. Następnie rozgniótł je w dłoni. Gigi prawie natychmiast upadła na podłogę martwa. Lucian jednak nie wrócił by dobić Charliego a zabrał się za Maggie, która właśnie przebiegła obok niego.
Chyba nie tylko Jack zauważył, że przegrywają. Carter również miał tą dziwną minę, jak gdyby już mu nie zależało. w pewnym momencie wampir wpadł na pewien pomysł. Było to strasznie ryzykowne, jednak właściwie nie mieli już nic do stracenia. Jack jako jedyny był akurat wolny na obecną chwilę. Rzucił się biegiem w kierunku domu. Gdy wpadł do środka zabarakadował drzwi. Chłopiec siedział sobie na krzesełku, patrząc prosto na niego.
-Damien... musisz mi pomóc.- odezwał się, klękając przed dzieckiem.
-Przegrywacie. Już niedługo wszystko się skończy. Krzyki ucichną, a ziemię zaleją hektolitry krwi. Zarówno wampirzej jak i ludzkiej.- odpowiedział z uśmiechem.
-Damien, wiem, że wiesz o mnie. Do czego jestem zdolny, bo kontakcie z wampirzą krwią. Staję się wtedy potworem, mordercą. Chcę...chcę byś mnie teraz takim uczynił. To jedyne wyjście. Proszę.
-Każdy czyn nosi za sobą konsewkencje. Na pewno tego chcesz? Potem będziesz musiał za to zapłacić.- rzekł i gdy Jack skinął nieco niepewnie głową, chłopiec zamknął oczy i przyłożył dłoń do jego policzka. W momencie zetknięcia się, oczy wampira przybrały koloru intensywnej czerwieni. Nie był już sobą. Zaczął oddychać głośno przez usta, po czym podniósł się na proste nogi i wybiegł z pomieszczenia. Teraz był w pełni sił, nabuzowany, gotowy do walki. Serafy natomiast przeszli już do poważniejszego ataku. W okół walczących wampirów rozpościerał się ogień, który zbliżał się stopniowo w ich stronę. Czas uciekał, a żyło jeszcze dwóch serafów, oczywiście z wyjątkiem Maggie. W pewnym momencie Lucian złapał dziewczynę w swoje silne ramiona i ścisnął jej szyję.
-Wiedziałem, że nie jestem z nami, ty mała dziwko.- wyszeptał jej do ucha. Maggie nie mogła złapać tchu. Próbowała ze wszystkich sił uwolnić się, jednakże mimo dodatkowych sił, nie miała szans. Po chwili Lucian sięgnął po ostrze i zamachnął się. W tej samej chwili seraf wybuchnął jaskrawym światłem, podobnie jak Seth wcześniej. Maggie upadła na podłogę, w pierwszej chwili nie wiedząc co się stało. To Charlie uratował ją. Wbił sztylet pozostawiony przez Setha w plecy Luciana przebijając jego sercę. Siła tego uderzenia sprawiła, że chłopak powędrował kilka metrów do tyłu. Tym razem już nie dał rady podnieść się tak szybko. Obraz zamazywał się przed nim przez kilka sekund. Gdy w końcu wróciła mu ostrość ujrzał nad sobą Lea z pistoletem w dłoni. Miała mściwy wyraz twarzy. Zanim zdążył coś powiedzieć, zrobić, wycelowała w jego brzuch, po czym strzeliła dwa razy. Nie strzeliła specjalnie w głowę czy w serce, by nieco pocierpiał. Maggie widziała całą tą sytuację. W momencie wystrzału, krzyknęła z przerażeniem. Ogarnęła ją równocześnie rozpacz jak i gniew. Silny gniew. Podniosła się z ziemi, po czym ruszyła w kierunku serafa. Lea także zaczęła iść ku niej. W tym momencie rozpoczęła sie prawdziwa bitwa. Nie używały do tego żadnej broni, tłukły się własnymi rękoma. Szarpały się za włosy, rwały z siebie ubrania. Polało się mnóstwo krwi, z obu stron. Walka nie skończyłaby się tak szybko, gdyby Brandon nie doszedł po chwili. Gdy Maggie przytrzymała jej ramiona, wampir zciął jej głowę nożem. Następnie dziewczyna wbiła jeszcze Ostrze w jej serce, by to zakończyć na dobre.
Wszystko ucichło. To był już koniec. Serafy zginęły. Udało się. W pewnym momencie chcieli już nawet krzyczeć ze szczęścia, jednakże cichy jęk Charlie'ego przywołał ich do pionu. Również Jack gdzieś zniknął po zabójstwie Lea. Maggie ruszyła biegiem do chłopaka i uklękła przy nim. Rozdarła mu koszulę na piersi by ocenić rany. Charlie drżał lekko a temperatura jego ciała diametralnie spadła. Zrobił się także niesamowicie blady. Stracił już mnóstwo krwi. Maggie przyłożyła do jego ran dłoń by to jakoś zatamować. Wampiry i Annie stała nad nimi, jednakże nic nie mówili. Z trudem powstrzymywali chęć rzucenia się na krwawiącego chłopaka.
-Charlie...przeżyjesz. Rozumiesz? Wszystko będzie w porządku. Nie jest tak źle..- mówiła rozgorączkowana, trzymając go za rękę, a łzy płynęły jej strumieniami po policzkach. Chłopak z trudem mógł mówić. Każde słowo sprawiało mu  ból. Pokręcił lekko głową.
-Już dobrze... Wygraliśmy?- wyszeptał, tak cicho, że trzeba było czytać z ruchu warg by coś usłyszę. Maggie w odpowiedzi kiwnęła głową.
-Uratowałeś mi życie. Ja teraz uratuję twoje, rozumiesz?- odwróciła się do Brandona i krzyknęła błagalnie- Zrób coś! Proszę, zmień go. Błagam. Nie stój tak, zrób coś!
Wampir jednak stał z grobową miną. Nie ruszył się, nawet się nie odezwał. Obietnica to obietnica.
-Zrób tylko coś dla mnie.- wyszeptał i gdy Maggie ponownie skupiła na nim uwagę, dodał- Pocałuj mnie.
Dziewczyna, bez wahania, pochyliła się nad nim, po czym musnęła delikatnie jego usta. Gdy odsunęła się od niego, Charlie już się nie ruszał. Już nie drżał, nie cierpiał. Miał otwarte oczy i lekki uśmiech na ustach. To było za dużo dla niej. Ogarnęły ją gwałtowne spazmy, nie mogła się opanować.
-Nie!!!- krzyknęła, zdzierając sobie gardło, na przemian łkając i płacząc. Cały czas kurczowo trzymała jego dłoń. W końcu Brandon podniósł ją delikatnie i chciał przytulić do siebie, jednak ta go silnie odepchnęła.
-To wszystko twoja wina! Mogłeś mu pomóc, ale ty nie zrobiłeś niczego. Stałeś jak kołek. Patrzyłeś na jego śmierć!- wrzesczała, patrząc na niego z nienawiścią i gdy wampir ponownie chciał ją uspokoić, uderzyła go z całej siły w twarz. Następnie z płaczem uciekła do domu. Carter położył dłoń na jego ramieniu i odparł:
-To ją wykończyło. Przejdzie jej w końcu, wybaczy ci.
Annie wzięła miecz z ziemi, po czym położyła obok Charlie'ego. Następnie pochyliła się i zamknęła mu powieki.
-Był prawdziwym bohaterem.- powiedziała Annie, wycierając łzy z policzków.
-Najdzielnieszy człowiek jakiego znałem.- dodał Carter. Po kilku minutach spadły pierwsze krople deszczu, natomiast niebo przykryły ciemne, burzliwe chmury. Nie trwało to długo, gdy rozpadało się na dobre. Wspólnie Carter i Brandon zabrali ciało Charlie'ego i położyli go na stole w stodole. Nie zakopali go od razu, gdyż wiedzieli, że Maggie będzie chciała zapewne się jeszcze z nim pożegnać. Dziewczyna natomiast ruszyła prosto do swojego pokoju. Nadal nie mogła się uspokoić. Nie wiedziała dokładnie co robi. Wyciągnęła kredę z szafy, po czym narysowała dookoła siebie okrąg z licznymi znakami. Następnie wypowiedziała kilka słów po łacinie i chwilę później przed nią ukazał się Sam, jak zwykle w nieskazitelnie białym garniturze.
-Sam...musisz go przywrócić. Przywrócić do życia.. On nie może być martwy...- mówiła błagalnie nadal klęcząc na podłodze. Anioł nie wyrażał żadnych emocji. Podszedł do niej, po czym z łatwością podniósł z podłogi.
-Nie mogę. Nikt nie może ingerować w takie sprawy. Margarett... Charlie odszedł do domu Boga. Teraz nie cierpi...
-Nie. On nie powinien umrzeć. Musisz coś zrobić. Błagam...zrobię wszystko...
-Nie mogę tego zrobić.- przerwał jej zdecydowanym tonem. Maggie krzyknęła ze złością i odepchnęła go. Jej oczy nabrały koloru czerwieni i zacisnęła dłonie w pięści, jednak na Samie nie zrobiło to żadnego wrażenia. W pewnym momencie dziewczyna wpadła na pewien pomysł. Pomacała wisiorek, który otrzymała od Setha, po czym podbiegła do szafki i wyciągnęła księgę. Sam przeczuwając co tamta zamierza, zagrodził jej drogę.
-Nie możesz tego zrobić. Nie możesz ingerować w śmierć. To są mroczne miejsca, których nie chcesz odkrywać. Nie rób tego.
Maggie jednak odepchnęła go zdecydowanym ruchem i ruszyła na zewnątrz. Tam od razu natrafiła na Brandona, lecz ona zignorowała go.
-Gdzie on jest? Gdzie Charlie?- spytała rozgorączkowana.
-W stodole, ale Maggie..- odpowiedział spokojnie Carter.
-Zostaw mnie w spokoju. Wszyscy mnie zostawcie!- powiedziała podniesionym głosem przekrzykując burzę, następnie pobiegła w tamtym kierunku. Wpadła do stodoły, po czym zaryglowała za sobą drzwi. Podszedła do Charliego z wolna, czując, że ponownie zbiera się jej na płacz. Wcześniej zabrała ze sobą jeszcze kredę i świeczki, które porozstawiła dookoła niego. Narysowała także wokół nich okrąg i przerysowała wszystko jak było w książce. Następnie zdjęła naszynik od Setha i położyła na piersi Charlie'ego. Pokropiła jeszcze wcześniej jego wodą święconą. Usiadła i ujęła jego dłoń.  Gdy zaczęła wypowiadać pierwsze słowa zaklęcia, uderzył pierwszy grzmot. To jednak jej nie przestraszyło. Mówiła dalej. Żadnego z tych słów nie rozumiała. Była jednak tak zdesperowana, że nie obchodziły ją konsekwencje. Na koniec wyjęła sztylet, który podebrała Brandonowi i przecięła delikatnie wnętrze swojej dłoni. Następnie przyłożyła ją do jego piersi. W tym samym momencie świeczki zgasły i piorun uderzył z jakby zdwojoną siłą, gdzieś w pobliżu. Maggie wpatrywała się błagalnie w Charlie'ego. Dalej nie traciła nadziei. Nie zapalając już świeczek zaczęła mu robić masaż serca i usta-usta. Gdy po dziesięciu minutach jego stan się nie zmienił, ze złości wyrzuciła książkę i łańcuszek na podłogę, wyrzucając przy tym świeczki.
-Przepraszam Charlie...tak bardzo mi przykro...- powiedziała cicho, po czym położyła się obok niego kładąc głowę na jego torsie, a łzy spływały po jego klatce piersiowej mieszając się z jej krwią i ranami. Spędziła tam całą noc, dopiero rano zasnęła wykończona zdarzeniami ostatnich godzin. Pozostali zostawili ją w spokoju, chcąc by pogodziła się z tym na własny sposób. Także Brandon przeżywał teraz cięzkie chwile. Jak miał jej wytłumaczyc, że właśnie tego chciał Charlie. Jednakże suma sumarum wygrali, uratowali świat.
W pewnym momencie jedna świeczka, stojąca nadal obok Charliego zapaliła się samoistnie. Chłopak poruszył się lekko. Jego powieki otworzyły się gwałtownie, jednak to już nie były te same zielone, ciepłe oczy. Całe pokryte były czernią.
                                                                                   KONIEC
                                                                                                                                               C.D. nastąpi

[A więc kochani to już koniec drugiej części, dodam jeszcze epilog nibawem. Przepraszam was strasznie, że dodawałam tak nieregularnie te rozdziały, obiecuję wam, że już trzeciea część będzie pisana regularnie. Mam nadzieję, że nie straciłam przez to czytelników. Byłoby fajnie gdybyście skomentowali jak wam się podobał ostatni rozdział:) Niebawem także pojawi się nowa sonda:) Pozdrawiam:*]