poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 4

Od momentu znalezienia Jacka wszyscy stali się jeszcze bardziej niespokojni. Najpierw powrót z zaświatów Michaela (nie wspominając o jego dodatkowych "mocach"), potem kolejny powrót z zaświatów, tym razem Charlie'ego, a teraz jakieś tajemnicze przejście. Mogłoby wydawać się, że ich problemy zakończyły się wraz z momentem zgładzenia serafów. Jednakże wszyscy czuli, że coś nadal wisi w powietrzu.
- Po co w ogóle to sprawdzasz? Co nas to obchodzi?- spytał po raz kolejny, zniecierpliwiony i znużony Brandon. Siedzieli tutaj już kilka dobrych godzin, w trakcie których Carter przetrząsnał powoli każdą książkę, która mu się przewinęła. Nie potrafił przestać myśleć o ów tajemniczym zdarzeniu z Jackiem i Charlie'em w roli głównej. Dużo dał mu do myślenia wielki obraz za którym znajdowało się tajemne miejsce.
-Nie interesuje cię to nawet trochę?- odpowiedział mu pytaniem Carter, nie przerywając lektury jakiejś opasłej książki ze skóry.- Skoro tak się nudzisz to rusz tyłek i pomóż mi z tym.- dodał, pokazując dłonią rosnący stosik książek. Brandon huśtał się na krześle wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sufit.
-Nie ma mowy. Nie wrobisz mnie w jakąś akcję poszukiwawczą. Mam dosyć przygód jak na razie.- odparł obojętnym tonem nie racząc obdarzyć przyjaciela ani jednym spojrzeniem. Carter na moment przerwał czytanie i przyjrzał mu się badawczo. Wyglądał przez chwilę jakby chciał o coś spytać, jednak bał się reakcji. Wziął głęboki oddech i wyrzucił to z siebie.
-No to może porozmawiałbyś z Maggie?
Po tym pytaniu nastała cisza, jakby makiem zasiało. Brandon przestał huśtać się na krześle i spojrzał na Cartera marszcząc brwi.
-A o czym niby miałbym z nią porozmawiać? Wszystko już zostało powiedziane.- widząc wzrok przyjaciela, wstał na równe nogi i naprężył nieco mięśnie.- Uważasz, że to moja wina? Zachowujesz się jakby nie było cię w ogóle przy tej konwersacji, "przyjacielu".- dodał, podkreślając nieco kpiąco ostatnie słowo.
-Hej, spokojnie. Nic takiego nie powiedziałem.- powiedział, również wstając. Na jego twarzy widoczny był, jak zwykle spokój i opanowanie. Złączył razem palce u dłoni, spuszczając wzrok i jednocześnie zbliżając się do niego o kilka kroków. Myślał, jakby tu "ładnie" sprecyzować o co mu chodzi.
-Sądzę, iż wina leży tutaj po stronie obojga, okej? Maggie chciała dobrze. Charlie jest...jest dla niej kimś ważnym. Potrafię zrozumieć dlaczego posunęła się do takiego czynu. A ten chłopiec? Jasne, jej plany względem tego dziecka były straszne, ale pomyśl, że chciał tym samym znaleźć Jacka. Nic nie jest całkiem czarne, ani całkiem białe.- wygłosił swój monolog w taki sposób by mu nie przerwano. Po przemowie, Brandon założył ręce na piersi, w dalszym ciągu mierząc go dziwnym spojrzeniem.
-Więc usprawiedliwiasz jej zachowanie aktem miłosierdzia?
-Jakbyś nie robił gorszych rzeczy. Nie udawaj niewiniątka, Brandon.- rzekł nieco ciszej, nie zmieniając swojej pozycji.
-Przepraszam bardzo, rozmowa nie dotyczy mnie, a jej. Ja...- odpowiedział wampir podnosząc głos, jednak nie dane mu było dokończyć, gdyż Carter przerwał mu mówiąc jeszcze głośniej.
-Przestań już zgrywać ostoją moralności! Jeszcze niedawno byłeś wręcz dumny ze swoich podbojów. Wiesz co, nie wierzę ci, że poszło o Charlie'ego i tego chłopca. Przyznaj! Charlie nigdy cię nie obchodził, a i przez te wszystkie lata nie dostrzegłem u ciebie jakieś specjalnej sympatii do dzieci. Tutaj chodzi o Michaela. Wkurzyłeś się, że w ogóle ze sobą rozmawiali. Przyznaj!
-Dobrze! Przyznaję!!! Zadowolony?- wrzasnął, a ze złości pociemniały mu oczy, a kły wydłużyły się. Podszedł do Cartera potrącając niechcący jedną z książek, tak, że otworzyła się na środku. Wampir odruchowo spojrzał w tamtą stronę. Na stronie widniał dokładnie taki sam obraz, który wisi na górze.
-A więc muszę cię tak sprowokować, byś mi trochę pomógł?- zapytał z cieniem uśmiechu schylając się po książkę.-Chyba mamy trop.
                                                                                      ***
-Wyjaśnisz mi jeszcze raz dlaczego ukrywamy się w stodole? Przecież już wiedzą o mnie.
Po całej tej awanturze Maggie i Charlie wrócili do poprzedniej kryjówki. Dziewczyna przyniosła mu jakieś nowe ubrania i coś do jedzenia. Szczerze powiedziawszy, bardziej od dziwnego pokoju na strychu przejęła się kłótnią z Brandonem. Chciała, przynajmniej na jakiś czas zniknąć mu z oczu i zając się czymś innym, w tym przypadku kimś. Wiedziała, że to wszystko jej wina. Miała również świadomosć, że zwykłe przeprosiny na nic się zdają.
-Wszyscy są zajęci tym głupim pokojem. Chyba do końca nie pogodzili się z twoim powrotem. Posiedzimy tutaj do czasu aż wszystko się uspokoi.- odpowiedziała spokojnie, odgryzając kawałek suchej bułki. Po całej tej wojnie z serafami jej wygląd, a tym bardziej samopoczucie nie wróciło do normy. Wręcz przeciwnie, wyglądała jeszcze bardziej krucho i delikatniej niż zwykle. Siedziała teraz z nim "po turecku" na posłaniu, unikając jego spojrzenia. Charlie jednak wiedział, że coś jest nie tak. Spojrzał na nią z troską, po czym wsunął swoją dłoń pod jej.
-Charlie... czy ty cieszysz się, że powróciłeś? Chcę wiedzieć czy uszczęśliwiłam tym chociaż jedną osobę...- wyszeptała, wyraźnie łamiącym się głosem. Przełknęła głośno ślinę i spojrzała na niego swoimi podpuchniętymi i podkrążonymi oczami.
-Maggie...- chłopak wyraźnie nie wiedział jak zacząć, widząc jednak jej pełne nadziei spojrzenie, wiedział, że musi powiedzieć jej coś co ją podbuduje. Nie chciał również jej okłamywać.- Byłem wtedy gotowy na śmierć, wiesz? Właściwie, byłem pewny, że ta bitwa jest moim wyrokiem śmierci. Cóż, wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy na drugi dzień obudziłem się całkiem zdrowy.- odrzekł z lekkim uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy.- Zmierzam do tego, że... nie potrafię się na ciebie gniewać po tym co dla mnie zrobiłaś. Przywróciłaś zwykłego człowieka do życia. To jest dopiero osiągnięcie.
Jego słowa rozluźniły nieco atmosferę, na dodatek wywołały lekki uśmiech na ustach Maggie. Puściła jego dłoń, po czym objęła go delikatnie.
-Dziękuję za to, że tutaj jesteś.- powiedziała, przymykając na moment oczy.
-Zawsze będę przy tobie.- odpowiedział, obejmując ją nieco mocniej. To było takie miłe uczucie przytulając w końcu kogoś ciepłego. Brandon zawsze był chłodniejszy od większości ludzi. No właśnie. Brandon. Poczuła silne ukłucie na wspomnienie jego silnych ramion przy których zawsze czuła się tak bezpieczna. Nie ważne co Charlie by powiedział, zrobił. Nigdy nie będzie Brandonem. Teraz to do niej dotarło. To zawsze był i będzie tylko Brandon. Odsunęła się od niego lekko i ugryzła potężny kęs bułki, by tylko nie musieć już odpowiadać na żadne pytania.
                                                                                      ***
Od kilku godzin Annie nie odstępowała swojego ukochanego ani na krok. Jakieś trzydzieści razy pytała się już go czy aby na pewno wszystko okej. Jednakże wydawałoby się, że żadna odpowiedź nie usatysfakcjonowała ją wystarczająco. Bała się, że jego, tak zwana, druga natura ponownie objawi się i to w najmniej oczekiwanym momencie. W końcu, już dwa razy tak się zdarzyło, w jej obecności. Po pewnym czasie, wykończona psychicznie, zasnęła na kanapie. Na to właśnie czekał Jack. Jego, jak nikogo innego, najbardziej interesowała ta cała sprawa z pokojem na strychu. Odczekał kilka minut, by upewnić się, ze nie obudzi się pod wpływem jego ruchu. Wstał, po czym skierował się w stronę drzwi, najciszej jak mógł. Na moment przystanął, ponieważ usłyszał jakby jakiś jęk. Okazało się jednak, że Annie tylko powiedziała coś przez sen. Nie odwracając się więcej, zamknął cicho drzwi, po czym rzucił się biegiem na schody prowadzące na strych. Tuż przed samym wejściem jednak zatrzymał się. A jeśli ktoś tam był? Lub coś? Wyrzucił jednak te wątpliwości szybko z głowy. Przecież był wampirem, do cholery. Wyprostował się, po czym zdecydowanie nacisnął na klamkę i lekko popchnął drzwi, które z potwornym skrzypnięciem otworzyły się na oścież. Wszedł do środka, a każdy jego krok rozchodził się echem po, niemalże pustym pomieszczeniu. Rozejrzał się dookoła, szukając czyjejkolwiek obecności. Było tutaj niesamowicie zimno, oddech zamieniał sie w parę. Każdy wiedział co oznaczał nagły skok temperatury. Jack odwrócił się wolno za siebie. Wejście do tajemnego pokoju ponownie zostało zakryte przez wielki portret. Kobieta siedząca na wysokim krześle spoglądała, jakby złowrogo na wampira. Wobec takiej atmosfery zdawało mu się jakby wszyscy z porteru wpatrywali się w niego, czekając na jego kolejny krok. Wyciągnął wolno dłoń by dotknąć płótna. Już był blisko, coraz bliżej.
-W życiu nie widziałem brzydszego obrazu.
Te słowa spowodowały, że wzdrygnął się i odwrócił błyskawicznie. Swoim oczom ujrzał Michaela, który uśmiechał się delikatnie. Jego twarz, a raczej ta zniszczona połówka, nadal robiła "wrażenie". Zdawałoby się nawet, że w ciągu tych kilkunastu godzin, jego skóra wyglądała jeszcze gorzej. Jednak prawdziwą zagadką stanowił dla Jacka fakt, iż nie wyczuł wcześniej jego obecności.
-Co...co ty tutaj robisz? Myślałem, że opuściłeś już to miejsce.- powiedział Jack, odwracając się ponownie w kierunku portretu. Temperatura, jak gdyby ponownie zrobiła się pokojowa.
-Nie, postanowiłem tu jeszcze trochę zabawić. Muszę jakoś rozwiązać swój problem.- odpowiedział, postępując krok do przodu, tak, że teraz stali ramię w ramię. Przez chwilę panowała krępująca cisza. W końcu o czym mieli rozmawiać po tych wszystkich latach. Michael, jakby nie był znów tą samą osobą. Charakter wydawał się być taki sam, ale sama jego obecność budziła dystans i wyobcowanie.
-Więc...wiesz co to może znaczyć? Ten cały obraz i ten pokój?- spytał Jack, by przerwać krępującą ciszę. Wsadził dłonie do kieszeni, nie odrywając wzroku od mężczyzny na portrecie. Jako jedyny wydawał się być rozkojarzony. Jego wzrok nie był nawet utkwiony w osobie wykonująca obraz. Patrzył w stronę córki, stojącej po lewej stronie. Dziewczyna miała co najwyżej dziesięć lat. Miała na sobie różową sukienkę, a w rączkach trzymała puchowego misia. Jej radosne, rozpromienione spojrzenie nadawało, jakby barw całemu obrazowi. Jednakże coś było nie tak. Spoglądając po raz pierwszy na ten portret miało się już takie wrażenie. To mężczyzna stojący z tyłu. Nie patrzył na córkę zwykłym, ojcowskim, pełnym miłości spojrzeniem. Był to raczej strach i obawa.
-Nie mam pojęcia. To dom Cartera podobno. Powinienem wiedzieć jacy byli poprzedni lokatorzy. Co do pokoju... Cóż, Annie ostatnio zrobiła tylko taki ruch,o.- odparł, przykładając lekko dłoń do płótna i podobnie jak ostatnio drzwi puściły, a portret odchylił się, ukazując tajemne przejście. Obydwaj nie odzywali się w tym momencie i jak gdyby bardziej spieli, chcąc przygotować się na to co ich czeka.  Pokoik, o dziwo, ku ich zaskoczeniu, wyglądał całkowicie inaczej niż poprzednio.
-Co do...- zaczął Michael, jednak nie skończył, ponieważ nie znalazł odpowiedniego słowa by opisać swoje uczucia. Po wydostania stąd Jacka, nikt tutaj nie wrócił. A już na pewno nie po to by udekorować go w dziewczęcy, przytulny pokoik. Pierwszy krok uczynił Jack. Rozejrzał się dookoła. Stała tutaj ta sama szafa, jednak tym razem na różowym dywanie. Po prawej stronie znajdowało się małe łóżko i pełno zabawek dookoła. Tylko szafa wydawała się tutaj nie na miejscu. Koloru brunatnego, z solidnego drewna, pokryta kurzem.
-Jak to się stało? Nigdy czegoś podobnego nie widziałem...- wyszeptał Jack, rozglądając się ze zdziwieniem.
-Myślisz, że tak wyglądał pokój tych dzieci?- spytał Michael, bardziej tym zainteresowany. Nagle szafa uchyliła się o kilka centymetrów. Zaskrzypiała jednak na tyle głośno, że zwróciła tym uwagę obu mężczyzn. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. W końcu Michael lekko kiwnął głową i zrobił kilka kroków w kierunku szafy. Chwycił za jej drewniane drzwiczki i bez cienia wahania otworzył szeroko. Była głębsza niż mogła było się wydawać na pierwszy rzut oka. W środku wisiały same kolorowe, lecz nieco wyblakłe sukienki. Co pierwsze rzucało się w oczy to pluszowy miś leżący na dnie szafy. Był to ten z portretu. W tym samym momencie temperatura ponownie, diametralnie spadła. Coś się zbliżało, coś było nie tak. Michael pochylił się i wziął do ręki zabawkę. Jednakże, gdy już go miał w dłoni, zauważył jeszcze nieco głębiej czyjeś chude, przeraźliwie białe nogi. Góra ciała ginęła między ubraniami.
-Jack...- wyszeptał, ledwo dosłyszalnie mężczyzna, nie mogąc odwrócić od tego wzroku. Zanim wampir zdążył chociażby podejść, posiadaczka nóg odgarnęła ubrania na bok i zaśmiała się. Następnie wzięła misia od Michaela i wybiegła z pokoju. Mężczyźni wymienili przerażone spojrzenia. To była dziewczynka z portretu...
                                                                                ***
Przyjaciele szybko zapomnieli o kłótni. Za bardzo wdrożyli się  w temat rodziny Montrose. Czytali na głos ciekawsze zagadnienia, prześcigajac się wzajemnie. Całkowicie porzucili temat Maggie, który, w rzeczy samej, nadal nie pozostawał zamknięty. Poprzednimi lokatorami była właśnie rodzina z portretu, niesamowicie zamożna. Mężczyzna, Stan Montrose był adwokatem, wziętej kancelarii, natomiast Helen pisarką i pianistką. Na pozór, zwykła, normalna rodzina. Jednakże, od momentu przejęcia przez Stana domu pogrzebowego, który wcześniej należał do jego ojca, nowym zainteresowaniem mężczyzny stała się czarna magia, oraz życie pozagrobowe. Znalazł wiele dzienników należących do jego dziadów i pradziadów, opisujące wszystkie doświadczenia z tym związane. Na tym trop się urywa. Ostatnią wzmianką o rodzinie Monrose był wycinek z lokalnej gazety, na temat śmierci całej czwórki.
-Hmm, a więc tatuś zwariował od przypływu informacji i postanowił rozprawić się z nieznośną rodzinką? Dosłownie jak z kiczowatego horroru.- skomentował Brandon, odrzucając książkę na bok. Przechylił lekko głowę i spojrzał na Cartera, pytającym spojrzeniem- Naprawdę tego szukaliśmy?
-Nie.- odpowiedział, po dłuższej chwili.- Musimy się dowiedzieć więcej. Na przykład gdzie znajdował się ten dom pogrzebowy, notatki ojca. Brandon, to dopiero początek.
                                                                                                                  C.D. nastąpi...
[Witam, po dłuższej przerwie. Nie będę was zanudzać głupimi usprawiedliwieniami. Mam właściwie jedno. W tym roku piszę maturę i naprawdę mam teraz mało czasu, dużo nauki itd. W miarę możliwości, jak będzie mi pozwalać czas, będę dodawać rozdziały. A teraz, życzę miłego czytania. Pozdrawiam :)]

1 komentarz: