niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 20 part I

[Uwaga, wiem, że może wam się to nie spodobać, ale rozbudowałam rozdział na dwie części:) Nie będziecie za to musieli czekać na drugą część do soboty:) I wiem, ten rozdział nie wyszedł mi za dobrze, jednak poprawię się:)]
     Rozdział 20
Zza drzwi było słychać, że Lucian i Seth rozmawiali o czymś zawzięcie. Maggie usilnie próbowała wychwycić chociaż kilka słów, lecz okazało się to niemożliwe. Lea non stop mówiła o inicjacji. Uspakajała ją zapewniając, że to nic takiego i nie jest to w żaden sposób bolesne. Wręcz przeciwnie, miało ją to wyzwolić wewnętrznie, ukazać swoje prawdziwe ja. Przez ten czas, nie patrzyła jednak na nią, a przeszukiwała szafę w której znajdowała się chyba setka sukienek. Maggie tylko potakiwała w odpowiednim momencie, nie odzywając się słowem. Nieco obawiała się tego co ją czekało. A co jeśli to wszystko okaże się jakimś głupim żartem? Co jeśli ona tak naprawde nie jest potomkim Nefila, a ten cały ogień to tylko głupie sztuczki, jakie pokazuje jej Lucian, tylko po to by ją ośmieszyć. Takie wątpliwości cały czas kłębiły jej się po głowie, mimo iż starała się myśleć o tym pozytywnie. Ciesząc się na to. A co jeśli znowu będzie taką suką jak całkiem niedawno?
-Prawda?- przerwała jej rozmyślenia Lea, przyłapując tym samym dziewczynę na niesłuchaniu. Uśmiechnęła się niewinnie, a na jej policzkach zagościły rumieńce.
-Wybacz, zamyśliłam się. Ciągle myślę o inicjacji. Jestem ciekawa jakie to uczucie stać się...nowym sobą.- odpowiedziała, próbując brzmieć najbardziej entuzjastycznie jak potrafiła. Tamta tylko pokręciła głową z uśmiechem pełnym politowania. Wygrzebała z szafy sukienkę, po czym pokazała ją w całej okazałości. Była naprawdę przepiękna. Długa do podłogi, koloru czerwieni, przeplatana z czarnym. Przyozdobiona była oczywiście gorsetem, który doskonale prezentował dekold oraz talię. Od pasa w dół rozszerzała się, tworząc wokół niej bombkę. Nie zdziwił ją wcale fakt iż suknia pochodziła prawdopodobnie z osiemnastego wieku, czyli z lat w którym żyło  jej poprzednie wcielenie. Widząc to bóstwo okryte materiałem nie mogła się nie uśmiechnąć. Mimo tego całego strachu i wstrętu do swoich współtowarzyszy, nagle zapragnęła przymierzyć ową sukienkę. Lea zauważyła oczywiście ten błysk w oczach, dlatego bez zbędnych pytań rozpieła suwak i podała wieszak Maggie. Bez skrępowania rozebrała się do bielizny, po czym zaczęła wkładać suknię. Lea jej pomogła w zapięciu gorsetu. Sukienka nieco zwisała z niej. Była widocznie za duża co zdziwiło serafa. Uniosła leko brew i zamaszyście sznurując gorset spytała:
-Straciłaś chyba nieco wagi, czyż nie? Wszystko w porządku?
-Tak. To wszystko przez ten stres... Nie mam czasu jeść ani spać.- odpowiedziała, próbując złapać oddech, gdyż sztywny materiał coraz bardziej uciskał jej klatkę piersiową.
-Już niedługo będzie lepiej. Obiecuję.- szepnęła jej do ucha.- Takie potrzeby jak sen czy pożywienie spadną na drugi plan. Wszystkie dotychczasowe czynności, sprawy, które wydawały ci się ważne teraz, przestaną być ważne po inicjacji.
W odpowiedzi zacisnęła tylko mocniej usta i przełknęła głośno ślinę. Czy aż tak bardzo miała się zmienić? Nikt nie pofatygował się by ją o tym poinformować. Z zamyśleń wyrwało ją zdecydowane szarpnięcie sznurka od gorsetu, który pozbawił ją oddechu.
                                                                                     ***
Od czasu wyjścia Maggie wszystko jakoś krzywo patrzyli na chłopca. Później udało się z niego wyciągnąć, że zwie się Damien, nie chciał jednak wyznać kim, a raczej czym jest i jakim cudem potrafi takie rzeczy. Brandon nadal leżał nieprzytomny. Zaczęło to być niepokojące, gdyż wampiry z reguły szybko wracały do swojego poprzedniego stanu. Jednakże niesprzyjające było to, że wampir dawno się nie pożywiał. Każdy, po kolei pełnił wartę i siedział przy nim, czekając aż sie obudzi. Pozostali, w tym czasie wybierali się na polowanie. Co jakiś czas donosili mu krew, którą najpierw umieszczali w strzykawce by potem pożywić go chociażby dożylnie. Niestety, minęło już kilka godzin a nie widać było żadnej poprawy. Pocieszające było to, że chociaż Maggie nie miała o tym pojęcia i pewnie myślała, że już wszystko dobrze. Nieco grobową atmosferę przerwało donośne pukanie do drzwi. Nie mogła to być Maggie, gdyż przygotowywała się do swojej ceremonii. Nikt nie poruszył się, więc pierwszy na dół zszedł Jack. Carter natmiast zamknął Brandona, dla bezpieczeństwa i dołączył do niego. Okazało się, że zawitały do nich wilkołaki, a dokładniej Ryan, Caleb i jeszcze dwóch z tego samego gatunku. Bez pytania wpuścili ich do środka. Ich wizyta na pewno była związana z serafami. Nie mylili się. Bez zaproszenia weszli do salonu i zajęli miejsca na kanapie.
-Gdzie jest ta mała?- spytał prosto z mostu, przybierając, podobnie jak zwykle przybierając pozycję gotową do ataku.
-No właśnie. Gdzie jest moja córka?- dodał, nawet nie siadając. Zaczął zaglądać do każdego pomieszczenia. Carter kompletnie zapomniał podzielić się tą ważną informacją z pozostałymi. Mogli nie znieść to tak dobrze jak przypuszczał. Mówiąc więcej, mogli wycofać się od razu z walki. Nie ufali Maggie kompletnie, no może po za Ryanem. W końcu był jej ojcem.
-Wyszła na zwiady.- odpowiedziała za wampira Annie, stając na schodach.- Po co przyszliście, tak właściwie?
-Przychodzimy by przekazać wam pewną znaczącą informację. Dzięki niej możemy mieć większą szansę by wygrać wojnę. Chociaż wygrać to za duże określenie. Będziemy mieli przewagę.
-Co to za informacja?- zapytał bardziej zainteresowany Carter. Chciał obok nich usiąść, jednak to był chyba zbyt śmiały ruch, gdyż Caleb natychmiast zmienił swoje położenie i stanął obok drzwi.
-Ten tam- powiedział wskazując na Jacka- Ma stąd wyjść. Nie ufamy mu.
Wampir oczywiście chciał wkroczyć do akcji i powiedział kilka niemiłych słów, włączając w nie, że wilkołaki nie są u siebie. Jednakże Joe natychmiast przyprowadził go do porządku, zaledwie jednym spojrzeniem, po którym tamten opuścił pomieszczenie, głośno trzaskając drzwiami.
-Co to za informacja?- powtórzył się już coraz bardziej zdenerwowany Carter.
-Poszukaliśmy trochę w książkach, tak my też mamy dostęp do tej cudownej biblioteki. I znaleźliśmy coś interesującego. Właściwie nie musieliśmy długo czytać, gdyż znajdowało się to obok półki z Biblią. - po tych słowach wyciągnął z torby grubą książkę i przekartkował do odpowiedniej strony.- Serafy były aniołami najwyższej rangi, jednakże podobnie jak Lucyfer i inne demony, Serafy chciały być niezależne i zbuntowały się. Ku zdziwieniu Bóg nie wygnał ich z nieba tylko dał kolejną szansę. Dobra, to pomińmy, gdyż nie będę was zanudzał historyjkami dla dzieci. Faktem jednak jest, że w każdym kościele, tuż obok zakrystii znajduje się małe pomieszczenie, w którym księża umiejscawiają tak zwane Berło.
-Chyba sobie żartujecie- wręcz zakpił Joe.
-Takie berło nie zabija Serafa, jednak pozwala na trochę go osłabić, pod tym względem, że można dzięki niemu wejść do umysłu anioła. Pomoże nam to odwrócić na trochę ich uwagę. Wtedy zaatakujemy.
-A więc wybieramy się do kościoła?- spytał niepewnie Charlie.
                                                                                                    C.D nastąpi

1 komentarz:

  1. świetny rozdział ;)
    aż tak źle Ci nie wyszedł :)
    piszesz bardzo lekkim stylem przez co fajnie się czyta .
    kiedy dodasz 2 część ? mam nadzieję, że szybko i już nie będziesz nas tak zaniedbywała ;D
    i błagam dodaj w końcu bohaterów . chociaż tych głównych.
    Pozdrawiam i życzę weny !

    OdpowiedzUsuń