poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 3 part II

                                       [Witam, chciałam tylko napisać przedtem, że jest tam pewna niezgodność z historią, ale to sami uzgodnicie. Pomyślałam jednak, ze to jest opowiadanie fantastyczne a tam wszystko się może zdarzyć, prawda?:) To tak po pierwsze, a po drugie, możecie zauważyć tam pewne podobieństwa do niedawnych odcinków Pamiętników Wampirów, jednak zapewniam was, że wymyśliłam to już dużo wcześniej, więc nic nie zostało zerżnięte :) Co potwierdza chociażby fakt, że już wcześniej Jack "wariował" od wampirzej krwi:) Miłego czytania]                                    

Wszystko działo się w tym momencie jak w zwolnionym tempie. Widziałem jak lufa z Laurenca przesunęła się w moją stronę. Załadował pistolet i już miał nacisnąć na spust. Już dołączyłbym do moich kolegów. Odezwał się jednak we mnie instynkt przetrwania. Błyskawicznie chwyciłem Annie w pasie i obnażyłem kły. Dziewczyna wrzasnęła i zaczęła się wyrywać. Trzymałem ją mocno i przyłożyłem ostre niczym igły do jej bladej skóry cały czas patrząc na mężczyznę.
-Puść ją- wrzasnął, nie będąc już wcale taki pewny swego. Dłoń w której trzymał broń zaczęła mu drżeć. Naprawdę bał się o córkę, widziałem to w jej oczach. Po chwili dodał ciszej- Proszę.
-Gdzie jest Jack?!- spytałem groźnie. Czułem się nieco winny, że akurat ją wykorzystałem jako kartę przetargową. Była dobra, chciała nas zrozumieć. Prawdopodobnie po tym zdarzeniu już nigdy nam nie zaufa.
-Nie wiem o kim mówisz. Nie wiedziałem, że takim jak wam nadaje się imiona.- odparł pogardliwie. Mimo iż czuł strach o córkę, nie potrafił sobie odmówić takich uwag skierowanych do najbardziej przez siebie nienawidzonej istoty. Carter jednak nie patyczkował się. Przybliżył usta jeszcze bliżej, po czym lekko drasnął jej nieskazitelną szyję tak, że naczynko krwionośne pękło a po jej skórze wolno zaczęła toczyć się ciepła krew.
-Nie prowokuj mnie.- wycedził przez zęby, po czym zacisnął uścisk.- Chcesz, żebym zaczął jej łamać palce?! Każdy po kolei na twoich oczach? Wierz mi, mam jeszcze nieco siły. To jak będzie?
Mężczyzna widocznie walczył ze sobą w środku. Z jednej strony bał się o życie córki, ale z drugiej, dając mu to czego chce, strona ciemności wygra. Jednakże widząc krwiopijcę zlizującego krew z jej szyi, już się nie zastanawiał.
-Dobrze, dobrze. Tylko nie rób jej krzywdy.- odpowiedział z desperacją w głosie, po czym nie odwracając się za siebie ruszył w kierunku drzwi. Bez zastanowienia udałem się za nim, nie puszczając czarownicy, jednak nieco rozluźniając uścisk.
-Wybacz.- szepnąłem jej do ucha, nie będąc pewny czy nawet usłyszała. Jedna myśl mi chodziła po głowie. Skoro rzeczywiście była czarownicą, dlaczego nie próbowała się bronić? Nadzwyczajnego strachu również w niej nie dostrzegłem. Może nie była aż tak bardzo po stronie ojca jakby się mogło wydawać? Przez dłuższą chwilę podążaliśmy wzdłuż korytarza. Nic się tutaj nie zmieniło. Tylko wszystkie obrazy, które przyozdobiały wnętrze zniknęły. Widząc to wszystko czułem obrzydzenie i wzgardę względem rasy ludzkiej. Chyba po raz pierwszy miałem ochotę im wszystkim odrąbać głowy. W końcu, gdy już zaczynałem tracić cierpliwość mężczyzna otworzył kolejne drzwi i stanął obok. Nie wszedł pierwszy, co powinno wzbudzić we mnie podejrzenia, jednak kompletnie straciłem czujność, gdy wewnątrz ujrzałem Jacka. Leżał na jednym spośród trzech żelaznych, szpitalnych łóżek,a jego nadgarstki i kostki przywiązane były skórzanymi pasami. To nie wszystko. W okół łóżka pozostawiane były rozmaite urządzenia których nawet nie potrafiłbym nazwać, a do jego głowy przyczepione były małe druciki. Mimo iż Jack był nieprzytomny, jego twarz wyrażała ból. Poluźniłem uścisk na tyle, że Annie zdołała mi się wymknąć, jednak obeszło mnie to. Odnalazłem przyjaciela. Gdy tylko dziewczyna znalazła się w ramionach ojca, mógł on w końcu podjąć jakieś kroki. Zdążyłem zrobić zaledwie kilka kroków w kierunku Jacka, gdy nagle poczułem przeszywający ból rozchodzący się po kręgosłupie i mięśniach. W kilka sekund cały zesztywniałem, nie mogłem ruszyć nawet palcem. Było to niemożliwe, ale czułem jakby powoli każda cząstka mojego ciała obumierała. Próbowałem z tym walczyć. Mimo to, kilka sekund później już nic nie widziałem ani nie słyszałem i znalazłem się na podłodze. Nie miałem pojęcia co się przez te kilka godzin ze mną działo. Nie śniłem o niczym, nie widziałem tunelu oraz światła jak to miewają ludzie w czasie tak zwanej śmierci klinicznej. Ja po prostu tkwiłem w ciemności i mroku. "A więc to jest piekło", myślałem wtedy. Nie uważałem, że nie zasługuję na to miejsce. Żałowałem tylko, że nie zdołałem w porę uratować Jacka. Nie wiedziałem ile godzin czy dni minęło, ale w końcu obudziłem się. Chciałem od razu podnieść się, zorientować w sytuacji, jednak okazało się, że również jestem przywiązany i leżę na żelaznym łóżku obok Jacka i podobnie jak u niego przyczepione miałem o głowy małe druciki.
-Jack? Jack?!- zawołałem w nadziei, że  wampir się przebudzi. Na nieszczęście nie wypiłem wystarczającej ilości krwi by być w stanie oswobodzić się. Nie miałem pojęcia co to wszystko jest. Jakieś nieznane, skomplikowane urządzenia. A sądziłem, że to wampiry są bardziej do przodu. Cały czas próbowałem zbudzić Jacka, on jednak co jakiś czas wzdrygiwał się. Nagle usłyszałem kroki i po chwili do tajnego "laboratorium" wkroczył owy mężczyzna. Tym razem odziany był w biały fartuch. Widząc mnie przytomnego uśmiechnął się.
-No proszę. W końcu, już się bałem, że po tobie. A szkoda by było stracić tak cenny obiekt badawczy.- odezwał się, podchodząc do Jacka.
-O czym ty mówisz? Co to jest?- spytałem kompletnie wstrząśnięty. To pomieszczenie wyglądało jakby było z innej epoki. Pomijając fakt, że byliśmy związani i prawdopodobnie w niebezpieczeństwie czułem się tymi wszystkimi nowinkami przytłoczony. Doktorek sięgnął po ostry przyrząd, naciął mi lekko skórę, po czym pobrał kilka kropel mojej krwi do małego naczynka. Następnie wlał to do gardła Jacka.
-To, mój drogi, jest przyszłość. Nawet nie masz pojęcia co się tutaj dzieje. Wynaleźliśmy coś dzięki czemu nie będzie potrzebny ogień by coś oświetlić. Skończy się era ciemnych dni. A na dodatek prąd, bo tak to nazwaliśmy, może okazać się cenną bronią. Twój...towarzysz robi coś ważnego dla ludzkości. Poświęca swoją egzystencję by zniszczyć swój gatunek.
-To kompletnie nie ma sensu. Po za tym zmusiliście, uprowadziliście go- warknąłem, wyrywając się. Mężczyzna tylko roześmiał się co nieco pozbawiło mnie pewności siebie. Że niby Jack przyszedł tutaj dobrowolnie...? Nie, to było niemożliwe. Zbyt dobrze do znałem. Przez kolejne kilka godzin przeżywałem katusze, Musiałem patrzeć na to jak ten chory psychopata torturował tym nowym wynalazkiem mojego przyjaciela. Okazało się, że te druciki przewodziły prąd i prowadziły one bezpośrednio do mózgu. Za każdym razem, gdy mężczyzna pociągał za wajchę ciało Jacka wpadało w drgawki a on sam krzyczał w niebo głosy. Z czasem nie mógł już z siebie nic wydusić. Jedynie jego twarz wykrzywiała się pod wpływem bólu. To był jeden z najgorszych momentów mojego życia. W końcu, po kilku godzinach doktorek wyszedł bez słowa. Jack ponownie stracił przytomność, a nad jego głową unosił się dym. Z pewnością, gdyby był człowiekiem już dawno by nie żył.
-Jack, obudź się.- wołałem półgłosem, wykręcając się w jego stronę. Usiłowałem dosięgnąć jego dłoni i gdy już prawie mi się to udało znowu usłyszałem kroki. Nie był to jednak owy mężczyzna a Annie. Przez chwilę stała w przejściu i  wpatrywała się w nas z przerażeniem.
-Proszę, pomóż nam...- zaryzykowałem.- Przepraszam, że wykorzystałem cię, ale...- umilkłem, gdy ujrzałem, że dziewczyna już po pierwszym zdaniu, nie usłyszawszy przeprosin zaczęła rozwiązywać Jacka.
-Wiem, wiem.- wyszeptała tylko i gdy już skończyła z Jackiem zaczęła rozwiązywać mnie.- Nie miałam pojęcia co tu się tak naprawdę dzieje. Przepraszam.
-Nie masz za co przepraszać.- odpowiedziałem, ściskając na moment jej dłonie. Następnie skierowałem się w kierunku wampira i zacząłem nim potrząsać. Na szczęście, prawie natychmiast Jack odzyskał przytomność.
-Carter..? Carter?- spytał, nieco ochrypłym głosem, po czym podniósł się i przytulił mnie bratersko.
-Już dobrze, stary. Teraz musimy się stąd wydostać. Zaraz to się skończy.- powiedziałem, chcąc jakoś wzbudzić w nim ducha walki. Odwróciłem się w kierunku Annie i spytałem- Pomożesz nam?
Dziewczyna niestety nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż Jack zrobił coś całkowicie nieoczekiwanego. Rana na mojej ręce jeszcze nie do końca się zagoiła, pozostała tam zakrzepnięta krew. Nagle wampir pochylił się i ugryzł mnie w tamto miejsce powodując jeszcze większy krwotok.
-Jack...? Co ty..?- spytałem zszokowany wyrywając mu swoją dłoń, jednakże to już nie był on. Twarz wykrzywiła mu się w okropnie, obnażył również kły. Patrzył teraz na mnie jakbym był jego przekąską. Upadłem na podłogę i wycofałem się czym prędzej. Jack skoczył na równe nogi i zaczął zbliżać się ku mnie wlepiając swoje czerwone oczy we mnie. Nie zauważyłem stojącej za mną lampy. Ukradkiem przewróciłem ją, powodując wypłynięcie z niej nafty czego skutkiem był wybuch pożaru.
-Jack, przestań- krzyknąłem, chcąc go jakoś ominąć. Ogień rozprzestrzeniał się w przerażającym tempie i lada moment mieliśmy być odcięci od drogi ucieczki. Wszystko zaczęło się palić, wszystkie papiery, notatki oraz niezwykłe prototypy urządzeń. Wszystkie badania na nic.- Jack! To ja, twój przyjaciel. Carter!
Na nic były moje krzyki, zapewnienia. Jack zachowywał się jakby coś przejęło kontrolę nad jego ciałem. Nic w nim nie rozpoznawałem. Ku mojemu zdziwieniu, w momencie gdy już wampir miał na mnie skoczyć, Annie zagrodziła mu drogę. Podeszła do niego bez cienia strachu, co nieco wyprowadziło go z równowagi. Nadal jednak wyglądał potwornie.
-Już dobrze, Jack. Wszystko będzie dobrze.- powiedziała łagodnie, po czym podeszła jeszcze bliżej i położyła dłoń na jego policzku. Z jej dotykiem jego twarz powróciła do normalności. Ponownie był zdezorientowany.
-Co tu się, do cholery dzieje?!- wrzasnął ojciec Annie, który pojawił się własnie w laboratorium.- Moje badania! Wy, wy potwory.- dodał  i z furią rzucił się na nas. Mężczyzna jednak był bezbronny. Poślizgnął się i wpadł prosto w ogień. Dziewczyna wrzasnęła i już chciała pobiec do niego, zrobić cokolwiek, jednak Jack ją powstrzymał. Wszystko zaczęło się walić, powietrze robiło się coraz bardziej gęste. Odwróciłem się w kierunku drzwi jednak ta droga ucieczki była już odcięta. Zostało tylko okno. Annie nie była już w stanie ustać na własnych nogach, więc Jack wziął ją w ramiona i wyprowadził na zewnątrz. Nie zwlekaliśmy dłużej, tylko uciekliśmy najdalej jak potrafiliśmy.
Tutaj wypadałoby dopisać, że żyliśmy w trójkę długo i szczęśliwie. To niestety nie prawda. W naszych  życiach wszystko jeszcze nie raz komplikowało się, jednakże ta historia połączyła nas szczególnym więzią. Wszystkie notatki o prądzie zginęły w płomieniach, tak jak ich ówczesny wynalazca. Nie poszliśmy do przodu z nauką. Nastąpiło to dopiero w 1799 roku. Od tamtych czasów, 1492, Jack już nigdy nie był taki sam. Tylko nasza trójka znała tą mroczną tajemnicę, jego drugą twarz, która już niedługo potem miała ponownie zostać odkryta.
                                                                                                                            C.D. nastąpi
[Z tego faktu iż właściwie dzisiaj jest Wigilia, chcę wam życzyć spokojnych, zdrowych, wesołych świąt i bogatego Gwiazdora oraz udanego Sylwestra. Trzymajcie kciuki by udało mi się na dzisiaj, czyli na 24 skończyć dla was rozdział, jednakże pamiętajcie, jestem tylko człowiekiem :) Pozdrawiam :)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz