wtorek, 12 czerwca 2018

Wróciłam!

Witajcie!

Minęły trzy lata od kiedy wstawiłam tutaj swój ostatni post z pożegnaniem. Trochę się przez ten czas wydarzyło. Poszłam na studia, które właściwie już kończę, ale przede wszystkim dojrzałam. Dlaczego postanowiłam tutaj zawitać? Od pewnego czasu myślałam nad tym by powrócić do blogowania, ale w nieco innej formie niż dotychczas. Przejdźmy, więc już do rzeczy.

Na początku lipca otwieram nowego bloga. Będzie on w głównej mierze składał się z recenzji książek, filmów, seriali itp., różnych relacji z wydarzeń w których będę brać udział oraz, tak zwanych „topek”. Chcę również włączyć czytelników w swoją twórczość, gdyż będzie możliwość zaproponowania mi materiałów, które miałabym zrecenzować. Tym samym nie chcę zamknąć się zupełnie na pisanie opowiadań. Przyznam, że intensywnie pracuję nad pewnym projektem, ale nie zdradzę jeszcze żadnych konkretnych szczegółów. Mogę jedynie powiedzieć, że jeśli podobał się wam mój styl pisania oraz prowadzenia akcji w przypadku tego opowiadania, to powinniście być zadowoleni ;)

Tak jak już wcześniej napisałam, zdążyłam nieco dojrzeć przez te trzy lata i uzmysłowiłam sobie, że sposób w jaki prowadziłam ten blog nie był najlepszy, gdyż, między innymi, dodawałam rozdziały bardzo nieregularnie. Tym razem chcę podejść poważnie do mojego nowego projektu. Mogę obiecać, przede wszystkim regularność, jak i lepszą jakość, zarówno jeśli chodzi o treść jak i styl pisania, publikowanych tekstów.

Jeśli chcecie przekonać się na własnej skórze czy dotrzymam zdania oraz jakie niespodzianki jeszcze dla was szykuję, zapraszam na otwarcie nowego bloga 25 czerwca. Link wstawię tutaj i na fanpage'u. Dajcie znać co o tym myślicie i czy wpadniecie na nowego bloga.

Pozdrawiam :)

wtorek, 28 lipca 2015

No i to już koniec...

Pragnę podziękować wszystkim czytelnikom, którzy wytrwali dzielnie ze mną przez te kilka lat, a także tym, którzy dopiero niedawno zaczęli swoją przygodę w Noir Seraphin Hill. Tak jak mówi tytuł, to już jest koniec.Mam wielką nadzieję, że końcówka wam się spodobała i śmiało piszcie w komentarzach co myślicie o takim rozwiązaniu fabuły. Dziękuję za te wszystkie miłe, a także krytyczne komentarze. To dzięki wam poprawiłam jakość pisania :)  Na razie nie będę niczego nowego pisać. Chcę odpocząć, tak jak wcześniej pisałam, zająć się czytaniem i nadrabianiem seriali :) Zaglądajcie jednak czasami tutaj, bo z pewnością nie opuszczam was na zawsze. W razie jakichś pytań piszcie na asku, facebooku bądź po prostu w komentarzach.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i miłych wakacji :D

Epilog

5 lat później

-Gdzie jedziemy?- spytała po raz kolejny Maggie. Siedziała właśnie w samochodzie z Brandonem. Od początku tygodnia mówił jej jak to w niedzielę pokaże jej wielką niespodziankę. Wampir uparł się, że nie piśnie nawet słowa, to jednak tylko powodowało, że dziewczyna zadawała coraz więcej pytań. Z zakrytymi oczami jechali samochodem już ponad godzinę.
-Jesteśmy na miejscu.- powiedział z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.- Jeszcze tylko chwilka.
Zatrzymał samochód na podjeździe, po czym błyskawicznie znalazł się tuż przy dziewczynie zanim ta zdążyła wysiąść. Objął ją w talii i zaczął prowadzić w kierunku skromnego, drewnianego domku znajdującego się w środku lasu. Brandon prowadził ją aż do drzwi. Otworzył je, po czym zdjął z jej oczu opaskę. Maggie rozejrzała się wniebowzięta tym co zobaczyła.
-Niespodzianka!- krzyknęli wszyscy zgromadzeni w holu. Byli tutaj Carter, Gabrielle, Jack, Annie i Charlie.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.- wyszeptał jej do ucha Brandon, po czym pocałował w policzek. Maggie rozpłakała się ze szczęścia. Wszyscy do niej podeszli i zaczęli po kolei ściskać. Od tamtych tragicznych zdarzeń minęło pięć lat. Cała siódemka rozproszyła się po świecie zajęta swoim życiem. Carter i Gabrielle zostali razem i wyjechali do Nowego Jorku, gdzie po prostu żyli szczęśliwie. Wampir zajął się odnajdywaniem zagubionych krwiopijców i zaczął pomagać im uporać się ze swoją naturą. Charlie, natomiast przeprowadził się do małego miasteczka w stanie Wisconsin. Złowrogie wizje przestały go już nawiedzać. Otworzył tam swój warsztat samochodowy i żył w szczęściu u boku poznanej tam dziewczyny. Jack i Annie jako jedyni pozostali w Noir Seraphin Hill. Dziewczyna przejęła Angel's Cafee, gdzie pracowała również jako kelnerka. Jack przestał przejawiać jakiekolwiek mordercze zachowania. Natomiast Brandon i Maggie podróżowali przez ostatnie pięć lat. Niemalże każdą noc spędzali gdzieś indziej. Cieszyli się życiem.
Gdy pierwszy wyskok adrenaliny minął wszyscy rozsiedli się w salonie i zaczęli rozmawiać. W pewnym momencie Brandon wyciągnął niepostrzeżenie Maggie na zwiedzanie domu. Każde pomieszczenie umeblowanie było gustowne z nutką elegancji, nie zabrakło również ciepła. Ostatnim przystankiem była sypialnia. Centrum stanowiło duże łóżko z baldachimem. Przestronne okno oświetlało oraz nadawało przytulności pomalowanemu na pomarańczowo- żółto pokojowi.
-Jak tutaj pięknie.- powiedziała z zachwytem, rozglądając się dookoła.
-Cieszę się, że ci się tutaj podoba. Pomyślałem, że może chciałabyś gdzieś osiąść. Tutaj wydawało się być idealne.- odpowiedział z lekkim uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy.
-Ja też mam coś dla ciebie.- odparła, po czym wyciągnęła z kieszeni małą, drewnianą figurkę wilka. Brandon zupełnie zdumiony wziął ją do ręki i obejrzał ze wszystkich stron. Była to figurka, którą niegdyś w dzieciństwie znaleźli z Michaelem.
-Znalazłam ją ostatnio wśród starych rzeczy.- wyjaśniła, obserwując jego reakcję.- Wiem, że za nim tęsknisz. Pomyślałam, że chciałbyś mieć coś jego.
-Ja… dziękuję.- wydukał z trudem, po czym wziął ją w objęcia.- Kocham cię.
-Ja ciebie też.- odpowiedziała z uśmiechem odwzajemniając uścisk.- I to się nigdy nie zmieni.
-No ja myślę. Skoro mamy ze sobą spędzić wieczność.- dodał, ujmując jej twarz. Następnie pochylił się i pocałował ją czule. Anioł podarował jej wtedy coś więcej niż życie. Pozostawił jej nieśmiertelność. Nie była już serafem, gdyż Stan zdołał jej to odebrać.
Gdy pocałunki zaczęły robić się coraz bardziej intensywne, Maggie odsunęła się lekko.
-Nie spiesz się. Mamy sporo czasu.- powiedziała z uśmiechem, po czym chwyciła go za rękę i oboje zeszli za dół do swoich przyjaciół.

Ending

Stan co chwilę opuszczał pomieszczenie, w którym odbywały się seanse spirytystyczne i przechodził do piwnicy z której słychać było przerażające krzyki Maggie. Michael stał cały czas przy ścianie ze wzrokiem wbitym przed siebie. Momentami tylko rozglądał się pobieżnie, jak gdyby czegoś szukał. Gabrielle za to patrzyła prosto na niego z czystą nienawiścią.
-Jak mogłeś zrobić coś takiego? Zdradzić nas, zdradzić swojego brata?!- warknęła, pragnąć tylko wyswobodzić się i przyłożyć mu. Nie mogła do końca uwierzyć w zdradę Michaela, jednakże gdy zobaczyła, że pozwala na to wszystko, na cierpienie Maggie, nie miała już wątpliwości.
-Jesteś zwykłym tchórzem i niczym więcej.- dodała, a po jej policzkach poleciały łzy. Nie mogła już na niego patrzeć. W tym momencie pojawił się Stan, wyraźnie zadowolony z panującej wokół atmosfery. Wyszeptał coś do swojej córki, po czym ponownie zniknął w drzwiach piwnicy. Gabrielle przyglądała się mu z przerażeniem. Jego fartuch był pokryty krwią. Krwią Maggie. Po za tym wyglądał o wiele wyraźniej, więcej było w nim życia. Teraz Mary nie odwracała wzroku od Gabrielle. Na to właśnie czekał Michael. Sięgnął po stojący tuż przy nim pogrzebacz i uderzył nim w Mary. Duch na moment rozmył się i zniknął. To wystarczyło by wyswobodzić Gabrielle.
-Uciekaj! Teraz!- wrzasnął Michael. Nagle tuż przed nim znalazła się dziewczynka. Była prawdziwie rozwścieczona co kompletnie nie pasowało do tak młodej, niewinnej twarzy. Wyciągnęła małą rączkę i machnęła nią lekko. Mężczyzna uderzył o przeciwległą ścianę przy której znajdowały się półki i upadł na podłogę, a wszystko zwaliło się na niego.
-Biegnij do pokoju. Znajdź misia i…- nie zdążył dokończyć, ponieważ dziewczynka znowu zaatakowała. Gabrielle nie traciła już czasu. Wybiegła z piwnicy i skierowała się po schodach do góry. Nie chciała go zostawiać z nią, ale to była ich jedyna szansa. Dziewczyna od razu skierowała się do najmniejszego pokoju na piętrze. Domyśliła się, że jest to pokój Mary, gdyż tapeta była różowa, a na półkach znajdowało się mnóstwo zabawek. Przerzuciła najpierw wszystkie maskotki i lalki, które zobaczyła. To by było jednak za proste. Zaczęła więc szukać w mniej oczywistych miejscach. Tymczasem Michael próbował się jakoś bronić, dosięgnąć znowu pogrzebacza, ale Mary nie dawała mu nawet szansy. Rzucała w nim wszystkim co było w pokoju, aż w końcu całego zakrwawionego i poobijanego przyszpiliła do podłogi. Chwyciła za długi, srebrny nóż i zaczęła powoli się do niego zbliżać z uśmiechem na ustach. Gabrielle szukała dosłownie wszędzie, przerzuciła nawet materac. Nie wiedziała już gdzie szukać, była zrozpaczona. Nagle oświeciło ją, Mary sama pokazała jej swoją kryjówkę. Rzuciła się w kierunku szafy. Otworzyła ją i zaczęła szukać jakiejkolwiek wnęki, miejsca, gdzie dziewczynka mogła schować misia. Otworzyła ukryte drzwiczki, gdzie znajdowała się winda, którą zjechała do piwnicy. Rzecz jasna, windy już tam nie było, została pusta przestrzeń. Gabrielle rozpaczliwie wymacała ścianki i nagle natrafiła na niewielkie wgłębienie. Z trudem wygrzebała stamtąd małego, zakurzonego misia. Musiała go zniszczyć i to szybko. Zaczęła szukać w popłochu jakichś zapałek, zapalniczki, cokolwiek. Przypomniała sobie, że w salonie jest kominek. Z trzęsącymi nogami ruszyła z powrotem schodami i omal nie przewracając się wpadła do salonu. Na szczęście w kominku palił się ogień. Bez zastanowienia wrzuciła pluszaka do płomieni, po czym ruszyła schodami do piwnicy z wielką nadzieją, że Michael wytrzymał. Gdy dotarła do ukrytego pokoju, zamarła. Przyłożyła dłonie do ust by stłumić krzyk, po czym podbiegła do leżącego bez ruchu chłopaka. Twarz miał zmasakrowaną, a ciało powyginane w różnych kątach. Natomiast w jego piersi tkwił wielki nóż.
-Michael, Michael! Proszę, obudź się. Błagam, dasz radę. Michael!- krzyczała, potrząsając nim raz za razem. Nagle chłopak otworzył lekko oczy.
-Gabrielle…- wyszeptał z wysiłkiem wydobywając z siebie głos. Dziewczyna położyła jego głowę na swoich kolanach. Nie powstrzymywała już płaczu.
-Nic nie mów, kochany. Wytrzymaj jeszcze, proszę. Niedługo będzie po wszystkim.- prosiła, łamiącym się głosem, chociaż w głębi duszy wiedziała, że nic nie da się zrobić.
-Zrobiłaś to… Zniszczyłaś ją. Jeszcze tylko jeden…- nie mógł skończyć, gdy zaczął strasznie kaszleć. Życie nikło w jego oczach.- Posłuchaj mnie, moja Gabrielle. To z Margarett to była pomyłka, to ty zawsze byłaś miłością mojego życia. Zawsze to ciebie kochałem.
-Michael, ja ciebie też kocham. Wybaczam ci wszystko.- odpowiedziała, łkając już bez pohamowania.
-Powiedz mojemu bratu…- zaczął, jednak nie było mu dane skończyć. Nie powiedział już niczego. Jego nieruchomy wzrok utkwiony był w Gabrielle, która w tym momencie wybuchnęła płaczem. Gdy już nieco uspokoiła się zamknęła mu oczy, po czym niechętnie pozostawiła tam. Mieli najpierw pokonać Stana. Lekko zataczając się, wyszła z pokoju. Oparła się o ścianę korytarza i wzięła kilka głębokich wdechów. Nagle usłyszała kroki po schodach. Widząc Brandona i resztę rzuciła się w ich kierunku.
-Gabrielle, co…- zaczął Brandon.
-Michael nie żyje.- wyrzuciła z siebie, przyglądając się zrozpaczona na zmiany zachodzące w wampirze. Z początku zmarszczył brwi z niedowierzania, potem na jego twarz wkradł się głęboki smutek, a już następnie ogromny gniew, wręcz furia. Nagle rozległ się słaby, lecz przepełniony bólem krzyk Maggie. Brandon już chciał biec w tamtym kierunku, chociażby miał zatłuc tego ducha gołymi rękami. Carter, jednak w porę do zatrzymał i przycisnął do ściany aż ten się nie uspokoi.
-Musimy mieć jakiś plan. Nie możemy tam tak wparować.- powiedział Carter.
-Chyba nie sądzicie, że Stan nie wie, że tutaj jesteśmy. On kontroluje ten dom. Wie o każdym naszym kroku…- odparł Jack. W tym samym momencie w holu pojawił się Charlie. W jednej dłoni trzymał sztylet Stana, w drugiej terpentynę z zapałkami.
-Słuchajcie…- zaczął, nieco zdyszany chłopak podchodząc do nich. Wtedy Carterowi zapaliła się żółta lampka. Charlie podsunął mu wręcz oczywisty plan.
-Spalimy ten dom.- powiedział nagle, po czym bez słowa wyjaśnienia zabrał przedmioty Charliemu i pobiegł na piętro. Gabrielle poszła w jego ślady.
-Skoro Stan wie co chcemy zrobić, kontroluje ten dom, z pewnością wie również o tym, że zniszczyliśmy jego rodzinę. Dlaczego nas nie powstrzyma? Czy tylko ja czuję, że to pułapka?- spytał z powątpiewaniem, patrząc na każdego z osobna. Brandon w ogóle się nie odzywał. Stał przy drzwiach, gotów w każdej chwili ruszyć przed siebie.
-Sądzę, że Maggie jest tym czego najbardziej potrzebuje. Nie obchodzi go już nawet jego własna rodzina. On chce po prostu za pośrednictwem jej mocy powrócić.- objaśniła Annie.
-Myślicie, że spalenie domu jest rozwiązaniem?
-Musimy też zniszczyć jego zwłoki, które są w piwnicy.- odparł Jack.
-Gdzie jest Brandon?- spytała nagle, z niepokojem Annie. Wszyscy rozejrzeli się wokół.
-chyba nie myślicie, że…- spytał Jack kierując wzrok na drzwi prowadzące do piwnicy.
-Chodźmy.- powiedział Charlie, po czym wszyscy skierowali się w kierunku schodów.
Tymczasem Carter i Gabrielle polewali zasłony oraz dywany terpentyną, wszystko co łatwopalne, rozpoczynając od sekretnego pokoju na poddaszu. Bali się, że to może nie poskutkować, ale poruszali się jak tylko szybko mogli, wiedząc, że od tego zależy życie Maggie. Nie mając już więcej terpentyny zaczęli po prostu podpalać zasłony w poszczególnych pokojach z nadzieją, że to wystarcza.
Maggie leżała bez ruchu, nie próbowała już nawet się wydostać. Jej dłonie były całe ponacinane, straciła mnóstwo krwi. Czuła, że lada chwila straci przytomność. Chciała tylko jednego, by to wszystko się już skończyło.
-Już prawie, kochana. Zaraz będzie po wszystkim.- powtarzał jej cały czas z uśmiechem. Na stoliku leżało już pełno probówek z energią życiową Maggie. Im więcej tego wdychał tym bardziej ożywał.
-Zostaw ją.- warknął Brandon znajdując się nagle w drzwiach piwnicy.
-O, no proszę. Zastanawiałem się gdzie byłeś przez ten cały czas. Dobrze, że jesteś. Będziesz miał okazję pożegnać się z nią.- odpowiedział wskazując na Maggie. To rozjuszyło Brandona, który z obnażonymi kłami rzucił się w jego kierunku. Jednakże, nim do niego dotarł Stan uniósł dłoń i jednym ruchem przyszpilił wampira do ściany.
-Wszyscy jesteście tacy niekulturalni. Wy…- nie zdążył jednak dokończyć, gdyż wrzasnął i skulił się z bólu. Całe piętro zaczęło płonąć. Dzięki tej chwili słabości Brandon wyswobodził się spod jego sił. Korzystając z okazji ruszył w stronę Maggie. Była nieprzytomna, a jej puls był ledwo wyczuwalny.
-Już za późno.- wysyczał unosząc się lekko. Spojrzał na wampira i zacisnął pięść. Tym razem Brandon wrzasnął i zaczął wyginać się w konwulsjach bólu. Nowa fala pożaru ponownie zwaliła z nóg Stana. Ten jednak nie poddawał się i zaczął czołgać się w kierunku dziewczyny. Chwycił za skalpel i przyłożył go do szyi Maggie. Zaczął wolno nacinać. Z rany zaczęła wyciekać krew z resztką energii życiowej. Zanim jednak zdążył przeciągnąć skalpel do końca, Stan wrzasnął, upuszczając narzędzie z dłoni. Spojrzał na swoją pierś. Wystawał z niej sztylet. Brandon podniósł się z ledwością i pochylił się nad Maggie. Rozwiązał ją, po czym wziął na ręce, mocno przyciskając do siebie. Annie, Charlie i Jack też tutaj byli. Czarownica wyrzuciła stół z probówkami na podłogę, które rozbiły się w drobny mak. Stan ponownie krzyknął. Z rany na jego piersi zaczęła tryskać jasna powłoka. Próbował rozpaczliwie usunąć sztylet z piersi, jednakże nie dało się. Magia zaczęła do nich wracać. Annie ruchem dłoni przyszpiliła Stana do podłogi i przekręciła sztylet, by jeszcze bardziej wbił się w jego serce. Jack i Charlie zaczęli rozkopywać podłogę między stołami, tam gdzie według wizji Cartera znajdowało się ciało Stana. Pożar błyskawicznie rozprzestrzeniał się, nawet w piwnicy czuć było żar. Po chwili, w piwnicy pojawili się Carter i Gabrielle.
-Chodźcie! Zaraz dom się zawali!- wrzasnął przekrzykując hałas. Z sufitu zaczęły walić się gruzy. Brandon musiał błyskawicznie odskoczyć by deski nie zleciały mu na głowę. W momencie, gdy kolejne deski posypały się na podłogę, Charlie i Jack znaleźli szkielet. Zawinęli go w szmatkę, po czym ruszyli na górę. Annie przestała już przetrzymywać Stana, który znowu był ledwo widoczny. Pożar pokrywał już połowę holu. Wszyscy, po kolei skierowali się do drzwi frontowych, po czym wyszli na zewnątrz. Wcześniej jeszcze Charlie wrzucił szkielet w płomienie. Przed domem nie było już mgły, zaczęły pojawiać się drzewa oraz teren dookoła. Carter był jeszcze w środku. Pobiegł szybko do kuchni, po czym odkręcił gaz. W ostatnim momencie błyskawicznie zbiegł do sekretnego pokoju po ciało Michaela. Kątem oka dostrzegł również rozpadającego się, dosłownie na kawałki Stana. Zanim dom wybuchnął, wybiegł z domu jako ostatni. Cała ósemka obserwowała z bezpiecznej odległości płonący dom.
-Maggie, Maggie, proszę.- mówił do niej cały czas Brandon, próbując ją ocucić. Nagle jasne, oślepiające światło objęło powierzchnię wokół domu. Po dłuższej chwili zaczęła pojawiać się postać w jasnym garniturze. To był Samuel. Podszedł do nich z wolna. Trzymał za rękę małego Damiena. Brandon, widząc anioła, przytulił Maggie mocno do siebie i warknął:
-Nie zbliżaj się do niej!
Samuel zignorował jego wygrażające słowa oraz przekleństwa. Damien wyglądał na uradowanego. Puścił dłoń anioła, po czym przykucnął obok Brandona i Maggie.
-Dzięki wam, w końcu zaznam spokoju. Uwolniliście moją duszę.- powiedział chłopiec, po czym spojrzał na anioła, który również ukucnął.
-Margarett miała dzisiaj odejść. Takie było jej przeznaczenie.- na te słowa, Brandon jeszcze mocniej uścisnął ukochaną.- Jednakże coś się zmieniło. Wszystkie wasze zasługi, to co przed chwilą osiągnęliście. Zasłużyliście na nagrodę. Mój szef oczywiście wyraził zgodę.- na jego usta wkradł się mały uśmiech. Brandon nie miał pojęcia jak zareagować na słowa anioła. Po tych słowach Samuel przyłożył dwa palce do czoła dziewczyny. W tym momencie wszystkie rany dziewczyny zasklepiły się, a ona sama otworzyła oczy. Wszyscy zaniemówili, nie mogli uwierzyć w to co widzą. Samuel nie czekał na podziękowania tylko wziął chłopca za rękę i odeszli w stronę światła. Na horyzoncie pojawił się również Michael. Obserwował swoich przyjaciół z cieniem uśmiechu na ustach. Jego twarz nie pokrywały już szramy oraz okaleczenia w wyniku których zginął. Samuel podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu.
-Już czas. Teraz będziesz w lepszym miejscu. -powiedział do niego. Michael spojrzał jeszcze na swojego brata, który w tym samym momencie skrzyżował z nim spojrzenia. Obydwoje uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Następnie cała trójka zniknęła.
                                                                                                       END

poniedziałek, 27 lipca 2015

Maggie

Po przebudzeniu przez dłuższy czas nie otwierała oczu. Cały czas słyszała krzątanie się oraz wesołe pomrukiwanie. Próbowała się ruszyć, jednakże jej nogi i ręce zostały skrępowane. Bała się chociażby poruszyć by nie dawać znaku, że jest już przytomna. Nagle poczuła ostry ból w ramieniu. Nie mogła się powstrzymać, krzyknęła na całe gardło, otwierając równocześnie oczy. Ujrzała nad sobą uśmiechniętego Stana. Miał na sobie biały fartuch a w dłoni skalpel, którym właśnie nacinał jej przedramię. W dalszym ciągu radośnie sobie podśpiewywał, jak gdyby wykonywał jakiś prosty zabieg.
-Bardzo miło, że w końcu obudziłaś się, kochana Maggie.- powiedział, odkładając skalpel. Krew ściekała z jej ręki na podłogę.- Nie martw się. Niedługo będzie po wszystkim.- dodał, mrugając do niej porozumiewawczo.
-Co ty wyprawiasz? Wypuść mnie! Pomocy!- zaczęła krzyczeć, szamocząc się. Wrzeszczała tak głośno, że była pewna, że ktoś ją usłyszy. Stan, jak gdyby czytał jej w myślach.
-Nikt cię nie usłyszy, moja droga, więc uważam, że możesz, że możesz sobie odpuścić wołanie o pomoc. To ja kontroluję ten dom. Umieściłem twoich przyjaciół w różnych wymiarach i z pewnością trochę czasu minie zanim cię znajdą, a wtedy będzie już po wszystkim.
Po tych słowach Stan tylko uśmiechnął się i podszedł do stołka z przyrządami. Maggie raz jeszcze usiłowała się uwolnić, jednak więzy były za mocne. Próbowała nawet użyć swojej mocy ognia, ale o dziwo nie podziałało. Stan, stojący obecnie plecami do niej, zachichotał pod nosem.
-Już ci mówiłem, Maggie, że to jest mój dom. Kontroluję go. Jestem tutaj panem i postanowiłem, że nie będziecie mieli swoich mocy, by było ciekawiej.- odparł kręcąc lekko głową ze zniecierpliwieniem. Po chwili Stan wrócił ze skalpelem i probówką. Z istniejącego już nacięcia wycisnął krew, którą spuścił do wąskiego naczynka. Następnie zacisnął mocno dłoń na jej nadgarstku. Z rany zaczęło sączyć się, oprócz krwi, światło. Stan pochylił się nad nią i zaczął wdychać świetlistą powłokę. Maggie ponownie zaczęła wrzeszczeć, tym razem z bólu, gdyż mężczyzna pochłaniał jej moc i energię życiową.
***
5 lat temu
Wycieczka szkolna miała być nagrodą, chwilą wytchnienia dla uczniów, czasem, gdy mogli trochę poszaleć. Jednakże, dla Maggie, wychowanki domu dziecka to był koszmar. Jeszcze do wytrzymania było codzienne dogryzanie ze strony rówieśniczek w szkole, między lekcjami. Na wycieczce prześladowcy mieli więcej czasu oraz większe pole do popisu, a Maggie zawsze była najlepszym celem dla wszelkiego rodzaju żartów. Miejscem wyjazdu było jezioro Creek. Uczniowie mieszkali w małych, drewnianych domkach niedaleko wody. Szczególnie wieczorami bardzo łatwo było zniknąć z radaru nauczyciela. Po za tym opiekunowie nie za bardzo interesowali się swoimi podopiecznymi. Woleli zając się sobą. Już pierwszego dnia Lisa Collins i Mary Brown połamały nóżki od łóżka Maggie i wystawiły je przed domek, próbując wmówić, że było już zepsute. Dziewczyna była zmuszona spać na twardym, cuchnącym materacu. W ogóle, nie miała zamiaru zasypiać, jednakże w końcu, późną nocą sen ją zmorzył. Słusznie się obawiała, gdyż przebudziła się na skraju molo z obrzydliwym, niezmywalnym makijażem. Maggie była zrozpaczona, pragnęła komuś o tym powiedzieć, ale najzwyczajniej w świecie bała się.
Tego wieczoru zaplanowane było ognisko. Maggie wywinęła się bólem brzucha i dzięki temu nie musiała pokazywać się z tym paskudztwem na twarzy. Zaczęła się za to za zmywanie tego. Lisa, czyli główna prowokatorka nawet nie spodziewała się, że cały wieczór była obserwowana przez pewnego mężczyznę. Opiekunowie zniknęli jakąś godzinę po rozpoczęciu ogniska by zająć się sobą. Wtedy do akcji wkroczył alkohol oraz narkotyki. Nikt nawet nie zwrócił uwagi, że na wycieczce pojawiła się dodatkowa osoba. Był to młody, ciemnowłosy mężczyzna z czarną skórzaną kurtką.
-Czy mi się wydaje, czy obserwujesz mnie cały wieczór?- spytała Lisa przysiadając się do nieznajomego. Była już nieźle wstawiona.
-Dobrze ci się wydaje. Masz ochotę stąd iść?- spytał, pragnąc załatwić sprawę jak najszybciej. Po tym pytaniu uśmiechnął się do niej uwodzicielsko i położył dłoń na jej kolanie. To momentalnie popchnęło dziewczynę w jego ramiona. Wziął ją za rękę i zaczął prowadzić w głąb lasu. Szli tak długo aż muzyka ucichła.
-Chcesz być tutaj? Wiesz, zawsze możemy pójść do mojego domku. Jest tam tylko ta wariatka, ale szybko bym ją przepędziła.- zaproponowała, zataczając się przy tym lekko. W tym momencie mężczyzna zatrzymał się i stanął do niej przodem.
-Tak właściwie, to dlaczego jej dokuczasz? Tylko to chcę wiedzieć.- spytał przybierając poważnego wyrazu twarzy. To nieco zbiło ją z tropu.
-Po co ci ta wiadomość? Znasz ją?- spytała, podchodząc coraz bliżej do niego. Gdy nie odpowiedział, dodała z głośnym westchnieniem.- Bo jest dziwna i jest wariatką. Wystarczy tylko na nią spojrzeć. Jak ona się ubiera. A, no i najważniejsze, jest z domu dziecka.
-Naprawdę? I to jest ten cały powód?- spytał z niedowierzaniem, kręcąc głową.- Co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą.
-Jak masz na imię, przystojniaku?- wyszeptała mu do ucha, rozpinając jego kurtkę. Nagle chłopak błyskawicznie skręcił jej kark. Ciało z cichym plaskiem upadło na ziemię.
-Brandon.- odpowiedział po dłuższej chwili, po czym ruszył w przeciwnym kierunku zapinając kurtkę.

niedziela, 26 lipca 2015

Brandon&Carter

Damien zdołał swoimi resztkami sił powstrzymać Willa przed wtargnięciem i dzięki temu Brandon dał radę uciec z sekretnego pokoju na poddaszu. Teraz wiedział już wszystko. Wystarczyło znaleźć swoich przyjaciół i w końcu z tym skończyć. Nie tracąc czasu, natychmiast pobiegł do pokoju Maggie na pierwszym piętrze, gdzie spodziewał się ich zastać. Pokój był szeroko otwarty, a na podłodze pełno krwi. Stanął przez moment jak wryty, obawiając się najgorszego. Bał się ujrzeć tego co go tutaj czeka, bo z pewnością nie było to nic dobrego. W końcu, jednak przystąpił do przodu i rozejrzał się dookoła. Była tutaj tylko jedna osoba, Carter. Leżał bez ruchu z oczyma utkwionymi w suficie.
-Carter!- zawołał ni to z przerażenia, ni z ulgą, po czym pobiegł do łóżka. Potrząsał nim, wołał jego imię, jednak ten nawet nie mrugnął.
-Poczekaj tutaj, zaraz będę.- powiedział, wierząc, że ten mimo wszystko go słyszy i wybiegł z pokoju. Na korytarzu omal nie wpadł na Jacka i Annie. Odczuł wtedy taką ulgę, że wziął w ramiona ich obydwu i przytulił mocno. Nie był w tym sam, a to najważniejsze. Po za tym cieszył się, że są cali i zdrowi.
-Musicie mi pomóc, coś się dzieje z Carterem.- powiedział zanim oni zdążyli o cokolwiek spytać. Carter nadal leżał w tej samej pozycji, gdy wrócili do pokoju. Nawet nie drgnął. Podczas, gdy Annie do doglądała, Brandon spytał Jacka:
-Gdzie jest Maggie i Charlie? Byli przecież tutaj z tobą. I co tu się, do cholery wydarzyło?
-Był tutaj ten chłopiec i on zawładnął mną, a potem Annie go zniszczyła, znaczy spaliła jego włosy. A Maggie i Charlie byli tutaj, gdy wychodziłem.
-Chyba wiem co mu jest.- powiedziała nagle, stojąc do nich przodem.- Wydaje mi się, że Stan wprowadził go w swego rodzaju trans.
Widząc, że to nic nie powiedziało chłopakom dodała ze zniecierpliwieniem:
-Jest w umysłowym więzieniu. Dopóki nie znajdzie drogi ucieczki, nie obudzi się.
-Co w takim razie zrobimy? Będziemy czekać z nadzieją, że kiedyś znajdzie wyjście? Przecież on może nawet nie wie co ma robić…- odezwał się podłamany Brandon, żałując, że Annie nie ma dla nich lepszych wieści.
-Pomogę mu. Również wejdę w stan transu i wydostanę go stamtąd.- odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Jack, jednakże nie był zbytnio zadowolony z tego planu.
-Nie, Annie. To zbyt niebezpieczne. Nie pozwolę ci tego zrobić.- zaoponował wampir chwytając ją w ramiona. Wystarczająco czuł się winny, że przez niego cierpiała, nie miał zamiaru raz jeszcze wystawiać ją na niebezpieczeństwo.
-Muszę to zrobić, nie mamy innego wyjścia. Jestem tutaj jedyną czarownicą, a Carter to nasz przyjaciel. Nie zostawię go.
-Znajdziemy inne wyjście.
-Nie ma innego wyjścia!- krzyknęła, co skutecznie zamknęło mu usta. Przeczesała włosy palcami, po czym chwyciła jego dłonie i dodała już łagodniej- Będę na siebie uważać, obiecuję. Dam sobie radę i sprowadzę Cartera. Kocham cię.
Gdy Jack odpowiedział tym samym, pocałowała go czule. Brandon, chcąc dać im minimum prywatności przysiadł w tym czasie na łóżku i spojrzał z żalem na Cartera, po czym szepnął:
-Wydostaniemy cię stąd, bracie.
***
Nie trzeba było wiele przygotować do rytuały. Na dodatek wszystko czego akurat potrzebowali znaleźli w tym pokoju. Będąc w tym domu już tak długo, przekonali się, że Stan kontroluje dom, dlatego też było to dla nich nieco podejrzane. Nie było jednak czasu na konspirowanie. Annie narysowała duży okrąg kredą i przyozdobiła go kilkoma wiążącymi znakami. Następnie zapaliła cztery świece i ustawiła je w różnych odległościach. Ostatnim niezbędnym składnikiem był moc. Jack i Brandon nacięli lekko swoje dłonie, po czym cała trójka zasiadła w środku okręgu i chwyciła się za dłonie.
-Co teraz?- spytał Brandon, zerkając co chwilę nerwowo na Cartera, mając nadzieję, że jednak obudzi się i cały rytuał będzie zbędny.
-Teraz bądźcie cierpliwi.- odpowiedziała Annie zamykając oczy. Zrobiła kilka wdechów i wydechów, wyobrażając sobie kojący odgłos metronomu. Kilka sekund później już jej nie było w pokoju.
***
Carter znajdował się w tym samym domu, ale był jakiś inny. Wszędzie panował mrok, spowity gęstą mgłą. Widywał w niektórych pomieszczeniach postacie, których nigdy wcześniej nie widział. Było to strasznie dziwne, nie miał pojęcia jak ma się stąd wydostać. Każdy dźwięk czy też słowo wypowiedziane przez tych ludzi roznosiło się echem. W kącie salonu, po pewnym momencie pojawiła się mała, plastikowa latarnia. Ignorując złe przeczucia, zabrał ją i zaczął obchodzić każdy pokój w nadziei napotkania na jakąś wskazówkę, która go stąd wyprowadzi. W salonie ujrzał cztery kobiety siedzące sztywno na kanapie. Miały na sobie długie, bufiaste suknie i wyglądały niemalże tak samo. Bardziej przypominały posągi niż ludzi. Poświecił im przed oczami latarnią. Były naprawdę przerażające i niemalże podskoczył, gdy jedna z nich spojrzała prosto na niego. Wycofał się czym prędzej z pokoju, po czym skierował się w stronę piwnicy. Spenetrował już piętro i jedyne co zobaczył to dziwne postacie. Wszystko zaczęło się w piwnicy i z pewnością to tam trzeba było rozpocząć poszukiwania. Ledwo mógł cokolwiek zobaczyć przez tą mgłę, dlatego też aż wzdrygnął się widząc w małym pokoju z okrągłym stołem postacie trzymające się za dłonie ze schylonymi głowami. Sceneria przedstawiała seans spirytystyczny. Jedną z postaci był Stan. On, jednak również przypomniał bardziej figurę woskową niż człowieka.
-Zamknijcie oczy i skoncentrujcie się. Z kim chcecie porozmawiać?- odezwał się Stan, a jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Jednakże ani on, ani żadna osoba w pokoju nie poruszała ustami przy mówieniu. Głos był jakby nagrany. Nagle ktoś złapał go za ramię. Carter aż krzyknął i odskoczył, przewracając lampę naftową ze stolika. Ku jego uldze, osobą która go dotknęła była Annie.
-Spokojnie, Carter. Spokojnie. Już dobrze.- powiedziała dziewczyna, podchodząc ostrożnie do niego. Jego głos brzmiał normalnie i to go uświadczyło w przekonaniu, że osoba znajdująca się przed nim jest na sto procent Annie.
-Annie.- powiedział tylko i podszedł do niej, by wziąć ją w ramiona.- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
-Ja też, ale Carter musimy już stąd iść. Tu nie jest bezpiecznie.- wyszeptała, patrząc na osoby przy stole. Ich spojrzenia skierowane były teraz na nich.- Chodź.
Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Przechodzili przez piwnicę, gdy Carter zauważył coś interesującego. Puścił jej dłoń i przystanął.
-Carter, musimy uciekać. Chodź.
-Poczekaj na chwilę.- odpowiedział, podchodząc do dwóch, metalowych stołów na których znajdowały się zwłoki przykryte prześcieradłami. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w „normalnej” wersji domu z wyjątkiem jednego, małego lecz znaczącego szczegółu. Podłoga pomiędzy stołami była rozkopana w idealny prostokąt. Na tyle głęboko, że można by było zakopać tam chociażby ciało. Wtedy Cartera olśniło.
-Już wiem gdzie są zwłoki Stana.- powiedział z błyskiem w oczach. Annie, jednak nie patrzyła na niego, ani na znalezisko tylko na podstawie z małego pokoju obok, który teraz stali już w piwnicy.
-Świetnie, a teraz już chodźmy.- powiedziała z paniką, chwytając go za rękę. Tym razem Carter nie oponował tylko pobiegł za nią schodami do góry. Ludzie z salonu oraz piętra stali teraz w holu wpatrzeni w nich z przerażającymi uśmiechami.-Jak się stąd wydostać!- krzyknął w panice.
-Musimy wyjść z domu.
Odpowiedziała, po czym przepychając się przez krzyczących ludzi skierowali się do drzwi frontowych. Postacie szarpały ich, próbowali zatrzymać, zagradzali im nawet drogę. Carter otworzył drzwi, po czym pociągnął za sobą dziewczynę i wyciągnął ich z tego domu. Carter i Annie otworzyli oczy.
***
50 lat wcześniej
-Ściągnąłeś mnie tutaj aż z Kalifornii bym zobaczył… to?- spytał niezadowolony Brandon machając dłonią w kierunku niewielkiego, drewnianego domu. Carter również wpatrywał się w posiadłość, jednakże na ich ustach widoczny był uśmiech oczarowania i zadowolenia. Carter jako pierwszy skierował się w stronę drzwi.
-No i po co, w ogóle to kupiłeś?- spytał, narzekając w dalszym ciągu, podczas gdy pozostali byli już pod drzwiami.
-Chodź i nie marudź.- odpowiedział tylko Carter wchodząc do środka. Dopiero, gdy drzwi się za nim zamknęły ruszył nieco niechętnie przed siebie. W środku pachniało świeżym drewnem. Dom urządzony był w starym stylu. Wszędzie meble praz obrazy nadal tutaj stały po poprzednich lokatorach, co oddawało mu specyficzny nastrój.
-Jack nie mógł niestety przybyć. Wyjechał gdzieś z Annie.- wyjaśnił nieobecność przyjaciela, kierując się do kuchni.
-Mówiłem ci już, że nie podoba mi się ich związek?- odparł Brandon, podążając wolnym krokiem w kierunku salonu. Wsadził dłonie do kieszeni i przechadzał się po obszernym pomieszczeniu, w którym centrum stanowił drewniany kominek. W końcu rozsiadł się na kanapie, a jego wzrok utkwił na wielkim obrazie przedstawiającym wiatrak oraz ciemną postać znajdującą się tuż obok. Po chwili wrócił Carter z dwoma butelkami piwa. Bez trudu otworzył butelki jednym ruchem, po czym stuknął obiema i podał przyjacielowi.
-Wiem, że jej nie lubisz, bo jest czarownicą. Tylko nie mam pojęcia dlaczego. Masz przecież przyjaciółkę tej rasy.- odpowiedział, rozglądając się po pokoju.
-Nieprawda.- zaperzył się.- Nie lubię jej, bo jest wredna.
-Jest wredna dla ciebie, bo ty jesteś wredny dla niej.- sprostował ze śmiechem, po czym upił łyk napoju. Przez chwilę nie odzywali się do siebie, rozkoszując relaksującą chwilą.
-Podoba ci się?- spytał w końcu Carter, mając na myśli zakupiony dom. Wampir spojrzał kątem oka na Cartera. Widział wyraźnie w jego oczach, że zależy mu na aprobacie kumpla.
-Jest spoko.- odpowiedział z charakterystyczną dla siebie obojętnością.- Ale po co ci on właściwie?
Carter odstawił butelkę na stolik i usiadł prosto. Nagle spoważniał.
-Ostatnio coś sobie uświadomiłem. Przyjaźnimy się już od tylu lat, zawsze trzymaliśmy się razem, przez tyle razem przeszliśmy, ale coś się zmieniło. Każdy ma teraz swoje sprawy. Jack ma Annie, a ty ten swój cały plan zemsty.
Zamilkł na moment. Odwrócił się do niego przodem i spojrzał prosto w oczy.
-Dlatego kupiłem ten dom, by to było swego rodzaju spoiwo naszej przyjaźni. Coś co trzymałoby nas zawsze razem. Nawet jeśli mielibyśmy spotykać się raz na dziesięć lat. To będzie zawsze nasze miejsce. Jesteście moją rodziną, Brandon. Kocham was.- wyznał to, co właściwie leżało mu na sercu od dłuższego czasu. Nie zawsze pochwalał jego zachowanie, ale popierał go nieważne co by się stało. Byłby nawet w stanie zginąć za Brandona i Jacka.
-Stary… tylko nie zacznij płakać.- odparł z parsknięciem, dając mu lekkiego kuksańca. Mimo iż zgrywał takiego twardziela bez emocji, zrobiło mu się bardzo miło, gdy usłyszał słowa Cartera.
-Ja ciebie też kocham, stary.- dodał, już na poważnie po czym objęli się bratersko. Ta chwila czułości nie trwała zbyt długo. W pewnym momencie Brandon wskazał na niego palcem i dodał:
-A jeśli ktoś dowie się o tej rozmowie, wystawię cię na słońce, zrozumiano?
Żartował oczywiście, podświadomie nie chciał jednak tak do końca wyjść na mięczaka. Carter uśmiechnął się i chwycił za swoje piwo, po czym ponownie stuknął o butelkę przyjaciela.
-Za przyjaźń.- wzniósł toast.
-Za przyjaźń.

sobota, 25 lipca 2015

Michael

Po przebudzeniu, przez dłuższy czas nie mógł zorientować się gdzie jest i jak się tutaj znalazł. Ostatnie co pamiętał to seans spirytystyczny oraz nagły chaos, który zapanował w pokoju. Co jakiś czas słyszał jakieś szepty i kroki. Wołał kilka razy poszczególne imiona przyjaciół, jednak nikt mu nie odpowiadał. Wszędzie było przeraźliwie ciemno. Nawet po pewnym czasie, jego oczy nie zdołały przyzwyczaić się do mroku. W końcu postanowił się ruszyć. Miał serdecznie dosyć tergo pomieszczenia, a już zwłaszcza tego domu. Doczołgał się, po omacku do ściany, po czym poruszał się dookoła w celu znalezienia drzwi. Miał wrażenie, że okrążył pokój już kilka razy, jednakże, gdy miał już zrezygnować jego dłoń natrafiła na coś drewnianego z metalową kulką. Drzwi. Bez wahania ścisnął za klamkę i przekręcił ją, modląc się w duchu by było otwarte. Tym razem poszczęściło mu się i już po chwili był na zewnątrz. Przed nim rozciągał się długi, wąski korytarz. Nie było widać końca, również nigdzie nie było innych drzwi. Na ścianach znajdowały się tylko ogromne lustra. Niewielkie światło dawały jedynie świeczki po obu stronach korytarza. Nie mając zbyt wiele do wyboru ruszył przed siebie. Nieustannie wyczuwał czyjąś obecność, jednakże za każdym razem, gdy się obracał, nikogo tam nie było.
-Michael.
Rozległo się ciche wołanie, jak gdyby ktoś szeptał mu do ucha.
-Kto tutaj jest?!- krzyknął, mając już tego serdecznie dosyć. Tym razem nie było szeptów, a cichy śmiech.
-Rozejrzyj się.
Michael przez cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Teraz już wiedział dlaczego. W każdym z luster widniało oczywiście jego odbicie, ale coś było w nich nie tak. Nie odzwierciedlały jednak zupełnie jego odbicia. Tamten Michael stał w pozycji wyprostowanej, skierowany do niego przodem, a na jego ustach widniał niecny uśmieszek. Widoczna była jeszcze jedna znacząca zmiana; połowa twarzy Michaela w odbiciu była oszpecona. Mężczyzna odskoczył błyskawicznie. Był w pułapce, po obu stronach rozchodziły się lustra.
-Czego się lękasz? Patrzysz przecież w swoje odbicie. Jestem twoją mroczną połówką.- odezwał się mężczyzna w lustrze. Michael automatycznie dotknął swojej twarzy i ku jego przerażeniu odkrył, że jego skóra stała się chropowata, a przy dotyku nieco zbyt miękka. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, więc patrzył tylko z przerażeniem w odbicie.
-Ta twarz odzwierciedla dokładnie twoją duszę. Byłeś, jesteś i zawsze będziesz potworem.- zaczął mówić Michael z odbicia z coraz większym jadem i nienawiścią. Chłopak zakrył dłońmi uszy, gdyż nie mógł już tego słuchać i w końcu rzucił się biegiem przed siebie. Widmo z lustra nie przestawało mówić tych wszystkich okropieństw. Michael biegł przez dobre kilkanaście minut, a korytarz w dalszym ciągu wydawał się nie mieć końca. Nagle zatrzymał się i wrzasnął tak głośno jak tylko był w stanie. Następnie ze złością rozbił kilka lustr pięścią. W końcu jednak stracił energię i osunął się wzdłuż lustra na podłogę. Jego dłoń była cała we krwi, jednak sam Michael nawet nie zwracał na to uwagi. Był na skraju załamania nerwowego. Czuł, jak gdyby spędził tutaj kilka lat. Jedno z jego odbić znajdujące się tuż za nim, ukucnęło i wyszeptało mu do ucha:
-Jest jednak sposób byś odpuścił swoje winy.
***
-Przestań! Proszę przestań już!- krzyczała cały czas Gabrielle, obserwując wszystkie poczynania Stana dzięki magicznej wizualizacji. Ujrzała właśnie jak Jack dusił Annie. Bała się zobaczyć co z innymi jej przyjaciółmi chce zrobić mężczyzna. Wiedziała jednak, że nie spocznie póki nie osiągnie swojego celu. Gabrielle próbowała chyba już wszystkiego by się wydostać, jednak nic nie skutkowało. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół nie posiadała żadnych wyjątkowych zdolności.
-Więc wybierz.- odpowiedział ostro Stan, nadal przybierając postać Cartera.- Jeśli nie wybierzesz, zabiję ich wszystkich. Wolałbym jednakże tego nie robić, gdyż nie byłoby wtedy zabawy.
Po tych słowach Mary podeszła do Stana i pociągnęła za jego koszulę by się nachylił. Gdy to uczynił wyszeptała mu coś do ucha. Musiało to głęboko uszczęśliwić Stana, gdyż uśmiechnął się złowrogo. Następnie zwrócił się do Gabrielle.
-No cóż, moja droga. Wybór, przynajmniej co do jednej kategorii został wybrany za ciebie.
Po tych słowach do pomieszczenia wszedł Michael. Gabrielle odczuła ulgę na widok byłego męża. Zniknęła jednak równie szybko, gdy ujrzała jego poczynania. Michael z powagą podszedł do Stana, a następnie przyklęknął na jedno kolano i odparł:
-Jestem do usług, panie.
***
1780
Pogoda taka jak dzisiaj, czyli słonecznie bez cienia wiatru była idealna by wybrać się na polowanie do lasu. Szesnastoletni Michael zabrał swojego trzynastoletniego brata, Brandona na pierwszą lekcję strzelania. Nie chodziło, jednak o takie zwykle strzelanie, a o naukę zabijania żywych stworzeń. Brandon zawsze był tym wrażliwym chłopcem, a przez to nie mógł spokojnie patrzeć na krzywdę innych stworzeń. Miał świadomość jaki los podzieli z bratem, gdy staną się pełnoletni, ale nadal tego nie rozumiał i nie potrafił się z tym pogodzić. Michael był tym posłusznym, gotów nawet natychmiast przejąć dziedzictwo rodziny. W czasie, gdy starszy brat tłumaczył Brandonowi techniki trafiania do celu, ten myślał zupełnie o czymś innym. Nie był gotowy na to, chciał się bawić, mieć takie dzieciństwo o jakim słyszał z opowieści starszych ludzi lub chociaż takie, które obserwuje każdego dnia, gdzie chłopcy w jego wieku bawią się w chowanego bądź berka w ogrodzie.
-Słuchasz mnie w ogóle?- wyrwał go z zamyśleń Michael, patrząc na niego z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.- Tłumaczę ci naprawdę ważne rzeczy, które ci się przydadzą.
-Wybacz, Michael. Będę już słuchać.- odpowiedział ze skruchą spuszczając wzrok. Chłopiec przyjrzał się uważnie chłopcu, po czym oparł obie strzelby o drzewo i usiadł na pobliskim kamieniu robiąc trochę miejsca bratu.
-Powiedz , Brandon co się dzieje. Widzę, że coś jest nie tak. Zachowujesz się dziwnie od kilku dni. Porozmawiaj ze mną. Jestem w końcu twoim bratem.- odrzekł już łagodniej, patrząc na niego z troską starszego brata.
-Obiecujesz, że nie powiesz tacie?- zapytał po dłuższej pauzie, nadal nie patrząc w oczy Michaelowi.
-No jasne, obiecuję.- odpowiedział bez zająknięcia. Dopiero wtedy Brandon spojrzał na niego ze wzrokiem pełnym udręczenia.
-Podsłuchałem rozmowę taty z panem Stevensonem. Ty już wiesz o tym, prawda? Staniemy się w… tymi stworzeniami, gdy skończymy dwudziesty pierwszy rok życia. Michael, ja tego nie chcę. Nie chcę stać się potworem.- wyrzucił z siebie wszystko na oddechu. Jego głos wyrażał desperację, jednakże gdy powiedział co mu leżało na sercu, od razu odczuł znaczącą ulgę.
-Brandon, posłuchaj, stanie się wampirem nie zawsze równa się z byciem potworem. Wampiryzm oznacza również nieśmiertelność, super siłę i szybkość. Nie wyobrażasz sobie ile ludzie na świecie pragnęłoby tego daru. My zostaliśmy wybrani. Zobaczysz, będziesz się z tego śmiać, gdy już będzie po wszystkim.- odparł z łagodnym uśmiechem, przytulając brata do siebie.
-Nie opuścisz mnie, gdy no wiesz… staniesz się wampirem?- zapytał, chowając się w silnym, bezpiecznym uścisku brata.
-No coś ty. Zawsze będę przy tobie. W końcu od czego są bracia.
Poklepał go po plecach, po czym wstał i złapał za strzelbę. Jedną wręczył Brandonowi. To właśnie ojciec wpadł na pomysł, że już czas na to, by jego młodszy syn nauczył się posługiwania bronią. Miał nie pokazywać się w domu bez zdobyczy. Ufał Michaelowi, że ten go przypilnuje i douczy. Przeszli kawałek lasem, by znaleźć odpowiednie miejsce na polowanie. Poruszali się najciszej jak tylko mogli, by nie spłoszyć zwierzyny. W pewnym momencie dostrzegli swoją ofiarę; średniej wielkości szaraka. Ustawili się za niewielką wysepką by mieć dobry punkt do strzału.
-Śmiało- szepnął Michael, trzymając w pogotowiu swoją broń.- Wyceluj, odbezpiecz i naciśnij na spust.
Brandon zrobił to co mu polecił brat, jednak nie mógł zmusić się by nacisnąć na spust. Dłonie zaczęły mu drżeć, pot spływać po twarzy. Szarak usłyszał jakiś szelest i zaczął się rozglądać. W pewnym momencie rozległ się wystrzał. Królik leżał martwy. Brandon rozejrzał się zdezorientowany. To był Michael. Założył broń na ramię i minął brata.
-Dobra robota, Don.- powiedział z uśmiechem i mrugnął do niego, po czym poszedł po swoją ofiarę.