Stan co chwilę
opuszczał pomieszczenie, w którym odbywały się seanse
spirytystyczne i przechodził do piwnicy z której słychać było
przerażające krzyki Maggie. Michael stał cały czas przy ścianie
ze wzrokiem wbitym przed siebie. Momentami tylko rozglądał się
pobieżnie, jak gdyby czegoś szukał. Gabrielle za to patrzyła
prosto na niego z czystą nienawiścią.
-Jak mogłeś zrobić
coś takiego? Zdradzić nas, zdradzić swojego brata?!- warknęła,
pragnąć tylko wyswobodzić się i przyłożyć mu. Nie mogła do
końca uwierzyć w zdradę Michaela, jednakże gdy zobaczyła, że
pozwala na to wszystko, na cierpienie Maggie, nie miała już
wątpliwości.
-Jesteś zwykłym
tchórzem i niczym więcej.- dodała, a po jej policzkach poleciały
łzy. Nie mogła już na niego patrzeć. W tym momencie pojawił się
Stan, wyraźnie zadowolony z panującej wokół atmosfery. Wyszeptał
coś do swojej córki, po czym ponownie zniknął w drzwiach piwnicy.
Gabrielle przyglądała się mu z przerażeniem. Jego fartuch był
pokryty krwią. Krwią Maggie. Po za tym wyglądał o wiele
wyraźniej, więcej było w nim życia. Teraz Mary nie odwracała
wzroku od Gabrielle. Na to właśnie czekał Michael. Sięgnął po
stojący tuż przy nim pogrzebacz i uderzył nim w Mary. Duch na
moment rozmył się i zniknął. To wystarczyło by wyswobodzić
Gabrielle.
-Uciekaj! Teraz!-
wrzasnął Michael. Nagle tuż przed nim znalazła się dziewczynka.
Była prawdziwie rozwścieczona co kompletnie nie pasowało do tak
młodej, niewinnej twarzy. Wyciągnęła małą rączkę i machnęła
nią lekko. Mężczyzna uderzył o przeciwległą ścianę przy
której znajdowały się półki i upadł na podłogę, a wszystko
zwaliło się na niego.
-Biegnij do pokoju.
Znajdź misia i…- nie zdążył dokończyć, ponieważ dziewczynka
znowu zaatakowała. Gabrielle nie traciła już czasu. Wybiegła z
piwnicy i skierowała się po schodach do góry. Nie chciała go
zostawiać z nią, ale to była ich jedyna szansa. Dziewczyna od razu
skierowała się do najmniejszego pokoju na piętrze. Domyśliła
się, że jest to pokój Mary, gdyż tapeta była różowa, a na
półkach znajdowało się mnóstwo zabawek. Przerzuciła najpierw
wszystkie maskotki i lalki, które zobaczyła. To by było jednak za
proste. Zaczęła więc szukać w mniej oczywistych miejscach.
Tymczasem Michael próbował się jakoś bronić, dosięgnąć znowu
pogrzebacza, ale Mary nie dawała mu nawet szansy. Rzucała w nim
wszystkim co było w pokoju, aż w końcu całego zakrwawionego i
poobijanego przyszpiliła do podłogi. Chwyciła za długi, srebrny
nóż i zaczęła powoli się do niego zbliżać z uśmiechem na
ustach. Gabrielle szukała dosłownie wszędzie, przerzuciła nawet
materac. Nie wiedziała już gdzie szukać, była zrozpaczona. Nagle
oświeciło ją, Mary sama pokazała jej swoją kryjówkę. Rzuciła
się w kierunku szafy. Otworzyła ją i zaczęła szukać
jakiejkolwiek wnęki, miejsca, gdzie dziewczynka mogła schować
misia. Otworzyła ukryte drzwiczki, gdzie znajdowała się winda,
którą zjechała do piwnicy. Rzecz jasna, windy już tam nie było,
została pusta przestrzeń. Gabrielle rozpaczliwie wymacała ścianki
i nagle natrafiła na niewielkie wgłębienie. Z trudem wygrzebała
stamtąd małego, zakurzonego misia. Musiała go zniszczyć i to
szybko. Zaczęła szukać w popłochu jakichś zapałek, zapalniczki,
cokolwiek. Przypomniała sobie, że w salonie jest kominek. Z
trzęsącymi nogami ruszyła z powrotem schodami i omal nie
przewracając się wpadła do salonu. Na szczęście w kominku palił
się ogień. Bez zastanowienia wrzuciła pluszaka do płomieni, po
czym ruszyła schodami do piwnicy z wielką nadzieją, że Michael
wytrzymał. Gdy dotarła do ukrytego pokoju, zamarła. Przyłożyła
dłonie do ust by stłumić krzyk, po czym podbiegła do leżącego
bez ruchu chłopaka. Twarz miał zmasakrowaną, a ciało powyginane w
różnych kątach. Natomiast w jego piersi tkwił wielki nóż.
-Michael, Michael!
Proszę, obudź się. Błagam, dasz radę. Michael!- krzyczała,
potrząsając nim raz za razem. Nagle chłopak otworzył lekko oczy.
-Gabrielle…-
wyszeptał z wysiłkiem wydobywając z siebie głos. Dziewczyna
położyła jego głowę na swoich kolanach. Nie powstrzymywała już
płaczu.
-Nic nie mów,
kochany. Wytrzymaj jeszcze, proszę. Niedługo będzie po wszystkim.-
prosiła, łamiącym się głosem, chociaż w głębi duszy
wiedziała, że nic nie da się zrobić.
-Zrobiłaś to…
Zniszczyłaś ją. Jeszcze tylko jeden…- nie mógł skończyć, gdy
zaczął strasznie kaszleć. Życie nikło w jego oczach.- Posłuchaj
mnie, moja Gabrielle. To z Margarett to była pomyłka, to ty zawsze
byłaś miłością mojego życia. Zawsze to ciebie kochałem.
-Michael, ja ciebie
też kocham. Wybaczam ci wszystko.- odpowiedziała, łkając już bez
pohamowania.
-Powiedz mojemu
bratu…- zaczął, jednak nie było mu dane skończyć. Nie
powiedział już niczego. Jego nieruchomy wzrok utkwiony był w
Gabrielle, która w tym momencie wybuchnęła płaczem. Gdy już
nieco uspokoiła się zamknęła mu oczy, po czym niechętnie
pozostawiła tam. Mieli najpierw pokonać Stana. Lekko zataczając
się, wyszła z pokoju. Oparła się o ścianę korytarza i wzięła
kilka głębokich wdechów. Nagle usłyszała kroki po schodach.
Widząc Brandona i resztę rzuciła się w ich kierunku.
-Gabrielle, co…-
zaczął Brandon.
-Michael nie żyje.-
wyrzuciła z siebie, przyglądając się zrozpaczona na zmiany
zachodzące w wampirze. Z początku zmarszczył brwi z
niedowierzania, potem na jego twarz wkradł się głęboki smutek, a
już następnie ogromny gniew, wręcz furia. Nagle rozległ się
słaby, lecz przepełniony bólem krzyk Maggie. Brandon już chciał
biec w tamtym kierunku, chociażby miał zatłuc tego ducha gołymi
rękami. Carter, jednak w porę do zatrzymał i przycisnął do
ściany aż ten się nie uspokoi.
-Musimy mieć jakiś
plan. Nie możemy tam tak wparować.- powiedział Carter.
-Chyba nie sądzicie,
że Stan nie wie, że tutaj jesteśmy. On kontroluje ten dom. Wie o
każdym naszym kroku…- odparł Jack. W tym samym momencie w holu
pojawił się Charlie. W jednej dłoni trzymał sztylet Stana, w
drugiej terpentynę z zapałkami.
-Słuchajcie…-
zaczął, nieco zdyszany chłopak podchodząc do nich. Wtedy
Carterowi zapaliła się żółta lampka. Charlie podsunął mu wręcz
oczywisty plan.
-Spalimy ten dom.-
powiedział nagle, po czym bez słowa wyjaśnienia zabrał przedmioty
Charliemu i pobiegł na piętro. Gabrielle poszła w jego ślady.
-Skoro Stan wie co
chcemy zrobić, kontroluje ten dom, z pewnością wie również o
tym, że zniszczyliśmy jego rodzinę. Dlaczego nas nie powstrzyma?
Czy tylko ja czuję, że to pułapka?- spytał z powątpiewaniem,
patrząc na każdego z osobna. Brandon w ogóle się nie odzywał.
Stał przy drzwiach, gotów w każdej chwili ruszyć przed siebie.
-Sądzę, że Maggie
jest tym czego najbardziej potrzebuje. Nie obchodzi go już nawet
jego własna rodzina. On chce po prostu za pośrednictwem jej mocy
powrócić.- objaśniła Annie.
-Myślicie, że
spalenie domu jest rozwiązaniem?
-Musimy też
zniszczyć jego zwłoki, które są w piwnicy.- odparł Jack.
-Gdzie jest
Brandon?- spytała nagle, z niepokojem Annie. Wszyscy rozejrzeli się
wokół.
-chyba nie myślicie,
że…- spytał Jack kierując wzrok na drzwi prowadzące do piwnicy.
-Chodźmy.-
powiedział Charlie, po czym wszyscy skierowali się w kierunku
schodów.
Tymczasem Carter i
Gabrielle polewali zasłony oraz dywany terpentyną, wszystko co
łatwopalne, rozpoczynając od sekretnego pokoju na poddaszu. Bali
się, że to może nie poskutkować, ale poruszali się jak tylko
szybko mogli, wiedząc, że od tego zależy życie Maggie. Nie mając
już więcej terpentyny zaczęli po prostu podpalać zasłony w
poszczególnych pokojach z nadzieją, że to wystarcza.
Maggie leżała bez
ruchu, nie próbowała już nawet się wydostać. Jej dłonie były
całe ponacinane, straciła mnóstwo krwi. Czuła, że lada chwila
straci przytomność. Chciała tylko jednego, by to wszystko się już
skończyło.
-Już prawie,
kochana. Zaraz będzie po wszystkim.- powtarzał jej cały czas z
uśmiechem. Na stoliku leżało już pełno probówek z energią
życiową Maggie. Im więcej tego wdychał tym bardziej ożywał.
-Zostaw ją.-
warknął Brandon znajdując się nagle w drzwiach piwnicy.
-O, no proszę.
Zastanawiałem się gdzie byłeś przez ten cały czas. Dobrze, że
jesteś. Będziesz miał okazję pożegnać się z nią.-
odpowiedział wskazując na Maggie. To rozjuszyło Brandona, który z
obnażonymi kłami rzucił się w jego kierunku. Jednakże, nim do
niego dotarł Stan uniósł dłoń i jednym ruchem przyszpilił
wampira do ściany.
-Wszyscy jesteście
tacy niekulturalni. Wy…- nie zdążył jednak dokończyć, gdyż
wrzasnął i skulił się z bólu. Całe piętro zaczęło płonąć.
Dzięki tej chwili słabości Brandon wyswobodził się spod jego
sił. Korzystając z okazji ruszył w stronę Maggie. Była
nieprzytomna, a jej puls był ledwo wyczuwalny.
-Już za późno.-
wysyczał unosząc się lekko. Spojrzał na wampira i zacisnął
pięść. Tym razem Brandon wrzasnął i zaczął wyginać się w
konwulsjach bólu. Nowa fala pożaru ponownie zwaliła z nóg Stana.
Ten jednak nie poddawał się i zaczął czołgać się w kierunku
dziewczyny. Chwycił za skalpel i przyłożył go do szyi Maggie.
Zaczął wolno nacinać. Z rany zaczęła wyciekać krew z resztką
energii życiowej. Zanim jednak zdążył przeciągnąć skalpel do
końca, Stan wrzasnął, upuszczając narzędzie z dłoni. Spojrzał
na swoją pierś. Wystawał z niej sztylet. Brandon podniósł się z
ledwością i pochylił się nad Maggie. Rozwiązał ją, po czym
wziął na ręce, mocno przyciskając do siebie. Annie, Charlie i
Jack też tutaj byli. Czarownica wyrzuciła stół z probówkami na
podłogę, które rozbiły się w drobny mak. Stan ponownie krzyknął.
Z rany na jego piersi zaczęła tryskać jasna powłoka. Próbował
rozpaczliwie usunąć sztylet z piersi, jednakże nie dało się.
Magia zaczęła do nich wracać. Annie ruchem dłoni przyszpiliła
Stana do podłogi i przekręciła sztylet, by jeszcze bardziej wbił
się w jego serce. Jack i Charlie zaczęli rozkopywać podłogę
między stołami, tam gdzie według wizji Cartera znajdowało się
ciało Stana. Pożar błyskawicznie rozprzestrzeniał się, nawet w
piwnicy czuć było żar. Po chwili, w piwnicy pojawili się Carter i
Gabrielle.
-Chodźcie! Zaraz
dom się zawali!- wrzasnął przekrzykując hałas. Z sufitu zaczęły
walić się gruzy. Brandon musiał błyskawicznie odskoczyć by deski
nie zleciały mu na głowę. W momencie, gdy kolejne deski posypały
się na podłogę, Charlie i Jack znaleźli szkielet. Zawinęli go w
szmatkę, po czym ruszyli na górę. Annie przestała już
przetrzymywać Stana, który znowu był ledwo widoczny. Pożar
pokrywał już połowę holu. Wszyscy, po kolei skierowali się do
drzwi frontowych, po czym wyszli na zewnątrz. Wcześniej jeszcze
Charlie wrzucił szkielet w płomienie. Przed domem nie było już
mgły, zaczęły pojawiać się drzewa oraz teren dookoła. Carter
był jeszcze w środku. Pobiegł szybko do kuchni, po czym odkręcił
gaz. W ostatnim momencie błyskawicznie zbiegł do sekretnego pokoju
po ciało Michaela. Kątem oka dostrzegł również rozpadającego
się, dosłownie na kawałki Stana. Zanim dom wybuchnął, wybiegł z
domu jako ostatni. Cała ósemka obserwowała z bezpiecznej
odległości płonący dom.
-Maggie, Maggie,
proszę.- mówił do niej cały czas Brandon, próbując ją ocucić.
Nagle jasne, oślepiające światło objęło powierzchnię wokół
domu. Po dłuższej chwili zaczęła pojawiać się postać w jasnym
garniturze. To był Samuel. Podszedł do nich z wolna. Trzymał za
rękę małego Damiena. Brandon, widząc anioła, przytulił Maggie
mocno do siebie i warknął:
-Nie zbliżaj się
do niej!
Samuel zignorował
jego wygrażające słowa oraz przekleństwa. Damien wyglądał na
uradowanego. Puścił dłoń anioła, po czym przykucnął obok
Brandona i Maggie.
-Dzięki wam, w
końcu zaznam spokoju. Uwolniliście moją duszę.- powiedział
chłopiec, po czym spojrzał na anioła, który również ukucnął.
-Margarett miała
dzisiaj odejść. Takie było jej przeznaczenie.- na te słowa,
Brandon jeszcze mocniej uścisnął ukochaną.- Jednakże coś się
zmieniło. Wszystkie wasze zasługi, to co przed chwilą
osiągnęliście. Zasłużyliście na nagrodę. Mój szef oczywiście
wyraził zgodę.- na jego usta wkradł się mały uśmiech. Brandon
nie miał pojęcia jak zareagować na słowa anioła. Po tych słowach
Samuel przyłożył dwa palce do czoła dziewczyny. W tym momencie
wszystkie rany dziewczyny zasklepiły się, a ona sama otworzyła
oczy. Wszyscy zaniemówili, nie mogli uwierzyć w to co widzą.
Samuel nie czekał na podziękowania tylko wziął chłopca za rękę
i odeszli w stronę światła. Na horyzoncie pojawił się również
Michael. Obserwował swoich przyjaciół z cieniem uśmiechu na
ustach. Jego twarz nie pokrywały już szramy oraz okaleczenia w
wyniku których zginął. Samuel podszedł do niego i położył dłoń
na jego ramieniu.
-Już czas. Teraz
będziesz w lepszym miejscu. -powiedział do niego. Michael spojrzał
jeszcze na swojego brata, który w tym samym momencie skrzyżował z
nim spojrzenia. Obydwoje uśmiechnęli się do siebie
porozumiewawczo. Następnie cała trójka zniknęła.
END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz