wtorek, 28 lipca 2015

Ending

Stan co chwilę opuszczał pomieszczenie, w którym odbywały się seanse spirytystyczne i przechodził do piwnicy z której słychać było przerażające krzyki Maggie. Michael stał cały czas przy ścianie ze wzrokiem wbitym przed siebie. Momentami tylko rozglądał się pobieżnie, jak gdyby czegoś szukał. Gabrielle za to patrzyła prosto na niego z czystą nienawiścią.
-Jak mogłeś zrobić coś takiego? Zdradzić nas, zdradzić swojego brata?!- warknęła, pragnąć tylko wyswobodzić się i przyłożyć mu. Nie mogła do końca uwierzyć w zdradę Michaela, jednakże gdy zobaczyła, że pozwala na to wszystko, na cierpienie Maggie, nie miała już wątpliwości.
-Jesteś zwykłym tchórzem i niczym więcej.- dodała, a po jej policzkach poleciały łzy. Nie mogła już na niego patrzeć. W tym momencie pojawił się Stan, wyraźnie zadowolony z panującej wokół atmosfery. Wyszeptał coś do swojej córki, po czym ponownie zniknął w drzwiach piwnicy. Gabrielle przyglądała się mu z przerażeniem. Jego fartuch był pokryty krwią. Krwią Maggie. Po za tym wyglądał o wiele wyraźniej, więcej było w nim życia. Teraz Mary nie odwracała wzroku od Gabrielle. Na to właśnie czekał Michael. Sięgnął po stojący tuż przy nim pogrzebacz i uderzył nim w Mary. Duch na moment rozmył się i zniknął. To wystarczyło by wyswobodzić Gabrielle.
-Uciekaj! Teraz!- wrzasnął Michael. Nagle tuż przed nim znalazła się dziewczynka. Była prawdziwie rozwścieczona co kompletnie nie pasowało do tak młodej, niewinnej twarzy. Wyciągnęła małą rączkę i machnęła nią lekko. Mężczyzna uderzył o przeciwległą ścianę przy której znajdowały się półki i upadł na podłogę, a wszystko zwaliło się na niego.
-Biegnij do pokoju. Znajdź misia i…- nie zdążył dokończyć, ponieważ dziewczynka znowu zaatakowała. Gabrielle nie traciła już czasu. Wybiegła z piwnicy i skierowała się po schodach do góry. Nie chciała go zostawiać z nią, ale to była ich jedyna szansa. Dziewczyna od razu skierowała się do najmniejszego pokoju na piętrze. Domyśliła się, że jest to pokój Mary, gdyż tapeta była różowa, a na półkach znajdowało się mnóstwo zabawek. Przerzuciła najpierw wszystkie maskotki i lalki, które zobaczyła. To by było jednak za proste. Zaczęła więc szukać w mniej oczywistych miejscach. Tymczasem Michael próbował się jakoś bronić, dosięgnąć znowu pogrzebacza, ale Mary nie dawała mu nawet szansy. Rzucała w nim wszystkim co było w pokoju, aż w końcu całego zakrwawionego i poobijanego przyszpiliła do podłogi. Chwyciła za długi, srebrny nóż i zaczęła powoli się do niego zbliżać z uśmiechem na ustach. Gabrielle szukała dosłownie wszędzie, przerzuciła nawet materac. Nie wiedziała już gdzie szukać, była zrozpaczona. Nagle oświeciło ją, Mary sama pokazała jej swoją kryjówkę. Rzuciła się w kierunku szafy. Otworzyła ją i zaczęła szukać jakiejkolwiek wnęki, miejsca, gdzie dziewczynka mogła schować misia. Otworzyła ukryte drzwiczki, gdzie znajdowała się winda, którą zjechała do piwnicy. Rzecz jasna, windy już tam nie było, została pusta przestrzeń. Gabrielle rozpaczliwie wymacała ścianki i nagle natrafiła na niewielkie wgłębienie. Z trudem wygrzebała stamtąd małego, zakurzonego misia. Musiała go zniszczyć i to szybko. Zaczęła szukać w popłochu jakichś zapałek, zapalniczki, cokolwiek. Przypomniała sobie, że w salonie jest kominek. Z trzęsącymi nogami ruszyła z powrotem schodami i omal nie przewracając się wpadła do salonu. Na szczęście w kominku palił się ogień. Bez zastanowienia wrzuciła pluszaka do płomieni, po czym ruszyła schodami do piwnicy z wielką nadzieją, że Michael wytrzymał. Gdy dotarła do ukrytego pokoju, zamarła. Przyłożyła dłonie do ust by stłumić krzyk, po czym podbiegła do leżącego bez ruchu chłopaka. Twarz miał zmasakrowaną, a ciało powyginane w różnych kątach. Natomiast w jego piersi tkwił wielki nóż.
-Michael, Michael! Proszę, obudź się. Błagam, dasz radę. Michael!- krzyczała, potrząsając nim raz za razem. Nagle chłopak otworzył lekko oczy.
-Gabrielle…- wyszeptał z wysiłkiem wydobywając z siebie głos. Dziewczyna położyła jego głowę na swoich kolanach. Nie powstrzymywała już płaczu.
-Nic nie mów, kochany. Wytrzymaj jeszcze, proszę. Niedługo będzie po wszystkim.- prosiła, łamiącym się głosem, chociaż w głębi duszy wiedziała, że nic nie da się zrobić.
-Zrobiłaś to… Zniszczyłaś ją. Jeszcze tylko jeden…- nie mógł skończyć, gdy zaczął strasznie kaszleć. Życie nikło w jego oczach.- Posłuchaj mnie, moja Gabrielle. To z Margarett to była pomyłka, to ty zawsze byłaś miłością mojego życia. Zawsze to ciebie kochałem.
-Michael, ja ciebie też kocham. Wybaczam ci wszystko.- odpowiedziała, łkając już bez pohamowania.
-Powiedz mojemu bratu…- zaczął, jednak nie było mu dane skończyć. Nie powiedział już niczego. Jego nieruchomy wzrok utkwiony był w Gabrielle, która w tym momencie wybuchnęła płaczem. Gdy już nieco uspokoiła się zamknęła mu oczy, po czym niechętnie pozostawiła tam. Mieli najpierw pokonać Stana. Lekko zataczając się, wyszła z pokoju. Oparła się o ścianę korytarza i wzięła kilka głębokich wdechów. Nagle usłyszała kroki po schodach. Widząc Brandona i resztę rzuciła się w ich kierunku.
-Gabrielle, co…- zaczął Brandon.
-Michael nie żyje.- wyrzuciła z siebie, przyglądając się zrozpaczona na zmiany zachodzące w wampirze. Z początku zmarszczył brwi z niedowierzania, potem na jego twarz wkradł się głęboki smutek, a już następnie ogromny gniew, wręcz furia. Nagle rozległ się słaby, lecz przepełniony bólem krzyk Maggie. Brandon już chciał biec w tamtym kierunku, chociażby miał zatłuc tego ducha gołymi rękami. Carter, jednak w porę do zatrzymał i przycisnął do ściany aż ten się nie uspokoi.
-Musimy mieć jakiś plan. Nie możemy tam tak wparować.- powiedział Carter.
-Chyba nie sądzicie, że Stan nie wie, że tutaj jesteśmy. On kontroluje ten dom. Wie o każdym naszym kroku…- odparł Jack. W tym samym momencie w holu pojawił się Charlie. W jednej dłoni trzymał sztylet Stana, w drugiej terpentynę z zapałkami.
-Słuchajcie…- zaczął, nieco zdyszany chłopak podchodząc do nich. Wtedy Carterowi zapaliła się żółta lampka. Charlie podsunął mu wręcz oczywisty plan.
-Spalimy ten dom.- powiedział nagle, po czym bez słowa wyjaśnienia zabrał przedmioty Charliemu i pobiegł na piętro. Gabrielle poszła w jego ślady.
-Skoro Stan wie co chcemy zrobić, kontroluje ten dom, z pewnością wie również o tym, że zniszczyliśmy jego rodzinę. Dlaczego nas nie powstrzyma? Czy tylko ja czuję, że to pułapka?- spytał z powątpiewaniem, patrząc na każdego z osobna. Brandon w ogóle się nie odzywał. Stał przy drzwiach, gotów w każdej chwili ruszyć przed siebie.
-Sądzę, że Maggie jest tym czego najbardziej potrzebuje. Nie obchodzi go już nawet jego własna rodzina. On chce po prostu za pośrednictwem jej mocy powrócić.- objaśniła Annie.
-Myślicie, że spalenie domu jest rozwiązaniem?
-Musimy też zniszczyć jego zwłoki, które są w piwnicy.- odparł Jack.
-Gdzie jest Brandon?- spytała nagle, z niepokojem Annie. Wszyscy rozejrzeli się wokół.
-chyba nie myślicie, że…- spytał Jack kierując wzrok na drzwi prowadzące do piwnicy.
-Chodźmy.- powiedział Charlie, po czym wszyscy skierowali się w kierunku schodów.
Tymczasem Carter i Gabrielle polewali zasłony oraz dywany terpentyną, wszystko co łatwopalne, rozpoczynając od sekretnego pokoju na poddaszu. Bali się, że to może nie poskutkować, ale poruszali się jak tylko szybko mogli, wiedząc, że od tego zależy życie Maggie. Nie mając już więcej terpentyny zaczęli po prostu podpalać zasłony w poszczególnych pokojach z nadzieją, że to wystarcza.
Maggie leżała bez ruchu, nie próbowała już nawet się wydostać. Jej dłonie były całe ponacinane, straciła mnóstwo krwi. Czuła, że lada chwila straci przytomność. Chciała tylko jednego, by to wszystko się już skończyło.
-Już prawie, kochana. Zaraz będzie po wszystkim.- powtarzał jej cały czas z uśmiechem. Na stoliku leżało już pełno probówek z energią życiową Maggie. Im więcej tego wdychał tym bardziej ożywał.
-Zostaw ją.- warknął Brandon znajdując się nagle w drzwiach piwnicy.
-O, no proszę. Zastanawiałem się gdzie byłeś przez ten cały czas. Dobrze, że jesteś. Będziesz miał okazję pożegnać się z nią.- odpowiedział wskazując na Maggie. To rozjuszyło Brandona, który z obnażonymi kłami rzucił się w jego kierunku. Jednakże, nim do niego dotarł Stan uniósł dłoń i jednym ruchem przyszpilił wampira do ściany.
-Wszyscy jesteście tacy niekulturalni. Wy…- nie zdążył jednak dokończyć, gdyż wrzasnął i skulił się z bólu. Całe piętro zaczęło płonąć. Dzięki tej chwili słabości Brandon wyswobodził się spod jego sił. Korzystając z okazji ruszył w stronę Maggie. Była nieprzytomna, a jej puls był ledwo wyczuwalny.
-Już za późno.- wysyczał unosząc się lekko. Spojrzał na wampira i zacisnął pięść. Tym razem Brandon wrzasnął i zaczął wyginać się w konwulsjach bólu. Nowa fala pożaru ponownie zwaliła z nóg Stana. Ten jednak nie poddawał się i zaczął czołgać się w kierunku dziewczyny. Chwycił za skalpel i przyłożył go do szyi Maggie. Zaczął wolno nacinać. Z rany zaczęła wyciekać krew z resztką energii życiowej. Zanim jednak zdążył przeciągnąć skalpel do końca, Stan wrzasnął, upuszczając narzędzie z dłoni. Spojrzał na swoją pierś. Wystawał z niej sztylet. Brandon podniósł się z ledwością i pochylił się nad Maggie. Rozwiązał ją, po czym wziął na ręce, mocno przyciskając do siebie. Annie, Charlie i Jack też tutaj byli. Czarownica wyrzuciła stół z probówkami na podłogę, które rozbiły się w drobny mak. Stan ponownie krzyknął. Z rany na jego piersi zaczęła tryskać jasna powłoka. Próbował rozpaczliwie usunąć sztylet z piersi, jednakże nie dało się. Magia zaczęła do nich wracać. Annie ruchem dłoni przyszpiliła Stana do podłogi i przekręciła sztylet, by jeszcze bardziej wbił się w jego serce. Jack i Charlie zaczęli rozkopywać podłogę między stołami, tam gdzie według wizji Cartera znajdowało się ciało Stana. Pożar błyskawicznie rozprzestrzeniał się, nawet w piwnicy czuć było żar. Po chwili, w piwnicy pojawili się Carter i Gabrielle.
-Chodźcie! Zaraz dom się zawali!- wrzasnął przekrzykując hałas. Z sufitu zaczęły walić się gruzy. Brandon musiał błyskawicznie odskoczyć by deski nie zleciały mu na głowę. W momencie, gdy kolejne deski posypały się na podłogę, Charlie i Jack znaleźli szkielet. Zawinęli go w szmatkę, po czym ruszyli na górę. Annie przestała już przetrzymywać Stana, który znowu był ledwo widoczny. Pożar pokrywał już połowę holu. Wszyscy, po kolei skierowali się do drzwi frontowych, po czym wyszli na zewnątrz. Wcześniej jeszcze Charlie wrzucił szkielet w płomienie. Przed domem nie było już mgły, zaczęły pojawiać się drzewa oraz teren dookoła. Carter był jeszcze w środku. Pobiegł szybko do kuchni, po czym odkręcił gaz. W ostatnim momencie błyskawicznie zbiegł do sekretnego pokoju po ciało Michaela. Kątem oka dostrzegł również rozpadającego się, dosłownie na kawałki Stana. Zanim dom wybuchnął, wybiegł z domu jako ostatni. Cała ósemka obserwowała z bezpiecznej odległości płonący dom.
-Maggie, Maggie, proszę.- mówił do niej cały czas Brandon, próbując ją ocucić. Nagle jasne, oślepiające światło objęło powierzchnię wokół domu. Po dłuższej chwili zaczęła pojawiać się postać w jasnym garniturze. To był Samuel. Podszedł do nich z wolna. Trzymał za rękę małego Damiena. Brandon, widząc anioła, przytulił Maggie mocno do siebie i warknął:
-Nie zbliżaj się do niej!
Samuel zignorował jego wygrażające słowa oraz przekleństwa. Damien wyglądał na uradowanego. Puścił dłoń anioła, po czym przykucnął obok Brandona i Maggie.
-Dzięki wam, w końcu zaznam spokoju. Uwolniliście moją duszę.- powiedział chłopiec, po czym spojrzał na anioła, który również ukucnął.
-Margarett miała dzisiaj odejść. Takie było jej przeznaczenie.- na te słowa, Brandon jeszcze mocniej uścisnął ukochaną.- Jednakże coś się zmieniło. Wszystkie wasze zasługi, to co przed chwilą osiągnęliście. Zasłużyliście na nagrodę. Mój szef oczywiście wyraził zgodę.- na jego usta wkradł się mały uśmiech. Brandon nie miał pojęcia jak zareagować na słowa anioła. Po tych słowach Samuel przyłożył dwa palce do czoła dziewczyny. W tym momencie wszystkie rany dziewczyny zasklepiły się, a ona sama otworzyła oczy. Wszyscy zaniemówili, nie mogli uwierzyć w to co widzą. Samuel nie czekał na podziękowania tylko wziął chłopca za rękę i odeszli w stronę światła. Na horyzoncie pojawił się również Michael. Obserwował swoich przyjaciół z cieniem uśmiechu na ustach. Jego twarz nie pokrywały już szramy oraz okaleczenia w wyniku których zginął. Samuel podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu.
-Już czas. Teraz będziesz w lepszym miejscu. -powiedział do niego. Michael spojrzał jeszcze na swojego brata, który w tym samym momencie skrzyżował z nim spojrzenia. Obydwoje uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Następnie cała trójka zniknęła.
                                                                                                       END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz