Damien zdołał
swoimi resztkami sił powstrzymać Willa przed wtargnięciem i dzięki
temu Brandon dał radę uciec z sekretnego pokoju na poddaszu. Teraz
wiedział już wszystko. Wystarczyło znaleźć swoich przyjaciół i
w końcu z tym skończyć. Nie tracąc czasu, natychmiast pobiegł do
pokoju Maggie na pierwszym piętrze, gdzie spodziewał się ich
zastać. Pokój był szeroko otwarty, a na podłodze pełno krwi.
Stanął przez moment jak wryty, obawiając się najgorszego. Bał
się ujrzeć tego co go tutaj czeka, bo z pewnością nie było to
nic dobrego. W końcu, jednak przystąpił do przodu i rozejrzał się
dookoła. Była tutaj tylko jedna osoba, Carter. Leżał bez ruchu z
oczyma utkwionymi w suficie.
-Carter!- zawołał
ni to z przerażenia, ni z ulgą, po czym pobiegł do łóżka.
Potrząsał nim, wołał jego imię, jednak ten nawet nie mrugnął.
-Poczekaj tutaj,
zaraz będę.- powiedział, wierząc, że ten mimo wszystko go słyszy
i wybiegł z pokoju. Na korytarzu omal nie wpadł na Jacka i Annie.
Odczuł wtedy taką ulgę, że wziął w ramiona ich obydwu i
przytulił mocno. Nie był w tym sam, a to najważniejsze. Po za tym
cieszył się, że są cali i zdrowi.
-Musicie mi pomóc,
coś się dzieje z Carterem.- powiedział zanim oni zdążyli o
cokolwiek spytać. Carter nadal leżał w tej samej pozycji, gdy
wrócili do pokoju. Nawet nie drgnął. Podczas, gdy Annie do
doglądała, Brandon spytał Jacka:
-Gdzie jest Maggie i
Charlie? Byli przecież tutaj z tobą. I co tu się, do cholery
wydarzyło?
-Był tutaj ten
chłopiec i on zawładnął mną, a potem Annie go zniszczyła,
znaczy spaliła jego włosy. A Maggie i Charlie byli tutaj, gdy
wychodziłem.
-Chyba wiem co mu
jest.- powiedziała nagle, stojąc do nich przodem.- Wydaje mi się,
że Stan wprowadził go w swego rodzaju trans.
Widząc, że to nic
nie powiedziało chłopakom dodała ze zniecierpliwieniem:
-Jest w umysłowym
więzieniu. Dopóki nie znajdzie drogi ucieczki, nie obudzi się.
-Co w takim razie
zrobimy? Będziemy czekać z nadzieją, że kiedyś znajdzie wyjście?
Przecież on może nawet nie wie co ma robić…- odezwał się
podłamany Brandon, żałując, że Annie nie ma dla nich lepszych
wieści.
-Pomogę mu. Również
wejdę w stan transu i wydostanę go stamtąd.- odpowiedziała z
lekkim uśmiechem. Jack, jednakże nie był zbytnio zadowolony z tego
planu.
-Nie, Annie. To zbyt
niebezpieczne. Nie pozwolę ci tego zrobić.- zaoponował wampir
chwytając ją w ramiona. Wystarczająco czuł się winny, że przez
niego cierpiała, nie miał zamiaru raz jeszcze wystawiać ją na
niebezpieczeństwo.
-Muszę to zrobić,
nie mamy innego wyjścia. Jestem tutaj jedyną czarownicą, a Carter
to nasz przyjaciel. Nie zostawię go.
-Znajdziemy inne
wyjście.
-Nie ma innego
wyjścia!- krzyknęła, co skutecznie zamknęło mu usta. Przeczesała
włosy palcami, po czym chwyciła jego dłonie i dodała już
łagodniej- Będę na siebie uważać, obiecuję. Dam sobie radę i
sprowadzę Cartera. Kocham cię.
Gdy Jack
odpowiedział tym samym, pocałowała go czule. Brandon, chcąc dać
im minimum prywatności przysiadł w tym czasie na łóżku i
spojrzał z żalem na Cartera, po czym szepnął:
-Wydostaniemy cię
stąd, bracie.
***
Nie trzeba było
wiele przygotować do rytuały. Na dodatek wszystko czego akurat
potrzebowali znaleźli w tym pokoju. Będąc w tym domu już tak
długo, przekonali się, że Stan kontroluje dom, dlatego też było
to dla nich nieco podejrzane. Nie było jednak czasu na
konspirowanie. Annie narysowała duży okrąg kredą i przyozdobiła
go kilkoma wiążącymi znakami. Następnie zapaliła cztery świece
i ustawiła je w różnych odległościach. Ostatnim niezbędnym
składnikiem był moc. Jack i Brandon nacięli lekko swoje dłonie,
po czym cała trójka zasiadła w środku okręgu i chwyciła się za
dłonie.
-Co teraz?- spytał
Brandon, zerkając co chwilę nerwowo na Cartera, mając nadzieję,
że jednak obudzi się i cały rytuał będzie zbędny.
-Teraz bądźcie
cierpliwi.- odpowiedziała Annie zamykając oczy. Zrobiła kilka
wdechów i wydechów, wyobrażając sobie kojący odgłos metronomu.
Kilka sekund później już jej nie było w pokoju.
***
Carter znajdował
się w tym samym domu, ale był jakiś inny. Wszędzie panował mrok,
spowity gęstą mgłą. Widywał w niektórych pomieszczeniach
postacie, których nigdy wcześniej nie widział. Było to strasznie
dziwne, nie miał pojęcia jak ma się stąd wydostać. Każdy dźwięk
czy też słowo wypowiedziane przez tych ludzi roznosiło się echem.
W kącie salonu, po pewnym momencie pojawiła się mała, plastikowa
latarnia. Ignorując złe przeczucia, zabrał ją i zaczął
obchodzić każdy pokój w nadziei napotkania na jakąś wskazówkę,
która go stąd wyprowadzi. W salonie ujrzał cztery kobiety siedzące
sztywno na kanapie. Miały na sobie długie, bufiaste suknie i
wyglądały niemalże tak samo. Bardziej przypominały posągi niż
ludzi. Poświecił im przed oczami latarnią. Były naprawdę
przerażające i niemalże podskoczył, gdy jedna z nich spojrzała
prosto na niego. Wycofał się czym prędzej z pokoju, po czym
skierował się w stronę piwnicy. Spenetrował już piętro i jedyne
co zobaczył to dziwne postacie. Wszystko zaczęło się w piwnicy i
z pewnością to tam trzeba było rozpocząć poszukiwania. Ledwo
mógł cokolwiek zobaczyć przez tą mgłę, dlatego też aż
wzdrygnął się widząc w małym pokoju z okrągłym stołem
postacie trzymające się za dłonie ze schylonymi głowami. Sceneria
przedstawiała seans spirytystyczny. Jedną z postaci był Stan. On,
jednak również przypomniał bardziej figurę woskową niż
człowieka.
-Zamknijcie oczy i
skoncentrujcie się. Z kim chcecie porozmawiać?- odezwał się Stan,
a jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Jednakże ani
on, ani żadna osoba w pokoju nie poruszała ustami przy mówieniu.
Głos był jakby nagrany. Nagle ktoś złapał go za ramię. Carter
aż krzyknął i odskoczył, przewracając lampę naftową ze
stolika. Ku jego uldze, osobą która go dotknęła była Annie.
-Spokojnie, Carter.
Spokojnie. Już dobrze.- powiedziała dziewczyna, podchodząc
ostrożnie do niego. Jego głos brzmiał normalnie i to go
uświadczyło w przekonaniu, że osoba znajdująca się przed nim
jest na sto procent Annie.
-Annie.- powiedział
tylko i podszedł do niej, by wziąć ją w ramiona.- Nawet nie wiesz
jak się cieszę, że cię widzę.
-Ja też, ale Carter
musimy już stąd iść. Tu nie jest bezpiecznie.- wyszeptała,
patrząc na osoby przy stole. Ich spojrzenia skierowane były teraz
na nich.- Chodź.
Wzięła go za rękę
i pociągnęła w stronę wyjścia. Przechodzili przez piwnicę, gdy
Carter zauważył coś interesującego. Puścił jej dłoń i
przystanął.
-Carter, musimy
uciekać. Chodź.
-Poczekaj na
chwilę.- odpowiedział, podchodząc do dwóch, metalowych stołów
na których znajdowały się zwłoki przykryte prześcieradłami.
Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w „normalnej” wersji domu
z wyjątkiem jednego, małego lecz znaczącego szczegółu. Podłoga
pomiędzy stołami była rozkopana w idealny prostokąt. Na tyle
głęboko, że można by było zakopać tam chociażby ciało. Wtedy
Cartera olśniło.
-Już wiem gdzie są
zwłoki Stana.- powiedział z błyskiem w oczach. Annie, jednak nie
patrzyła na niego, ani na znalezisko tylko na podstawie z małego
pokoju obok, który teraz stali już w piwnicy.
-Świetnie, a teraz
już chodźmy.- powiedziała z paniką, chwytając go za rękę. Tym
razem Carter nie oponował tylko pobiegł za nią schodami do góry.
Ludzie z salonu oraz piętra stali teraz w holu wpatrzeni w nich z
przerażającymi uśmiechami.-Jak się stąd wydostać!- krzyknął w
panice.
-Musimy wyjść z
domu.
Odpowiedziała, po
czym przepychając się przez krzyczących ludzi skierowali się do
drzwi frontowych. Postacie szarpały ich, próbowali zatrzymać,
zagradzali im nawet drogę. Carter otworzył drzwi, po czym pociągnął
za sobą dziewczynę i wyciągnął ich z tego domu. Carter i Annie
otworzyli oczy.
***
50 lat wcześniej
-Ściągnąłeś
mnie tutaj aż z Kalifornii bym zobaczył… to?- spytał
niezadowolony Brandon machając dłonią w kierunku niewielkiego,
drewnianego domu. Carter również wpatrywał się w posiadłość,
jednakże na ich ustach widoczny był uśmiech oczarowania i
zadowolenia. Carter jako pierwszy skierował się w stronę drzwi.
-No i po co, w ogóle
to kupiłeś?- spytał, narzekając w dalszym ciągu, podczas gdy
pozostali byli już pod drzwiami.
-Chodź i nie
marudź.- odpowiedział tylko Carter wchodząc do środka. Dopiero,
gdy drzwi się za nim zamknęły ruszył nieco niechętnie przed
siebie. W środku pachniało świeżym drewnem. Dom urządzony był w
starym stylu. Wszędzie meble praz obrazy nadal tutaj stały po
poprzednich lokatorach, co oddawało mu specyficzny nastrój.
-Jack nie mógł
niestety przybyć. Wyjechał gdzieś z Annie.- wyjaśnił nieobecność
przyjaciela, kierując się do kuchni.
-Mówiłem ci już,
że nie podoba mi się ich związek?- odparł Brandon, podążając
wolnym krokiem w kierunku salonu. Wsadził dłonie do kieszeni i
przechadzał się po obszernym pomieszczeniu, w którym centrum
stanowił drewniany kominek. W końcu rozsiadł się na kanapie, a
jego wzrok utkwił na wielkim obrazie przedstawiającym wiatrak oraz
ciemną postać znajdującą się tuż obok. Po chwili wrócił
Carter z dwoma butelkami piwa. Bez trudu otworzył butelki jednym
ruchem, po czym stuknął obiema i podał przyjacielowi.
-Wiem, że jej nie
lubisz, bo jest czarownicą. Tylko nie mam pojęcia dlaczego. Masz
przecież przyjaciółkę tej rasy.- odpowiedział, rozglądając się
po pokoju.
-Nieprawda.-
zaperzył się.- Nie lubię jej, bo jest wredna.
-Jest wredna dla
ciebie, bo ty jesteś wredny dla niej.- sprostował ze śmiechem, po
czym upił łyk napoju. Przez chwilę nie odzywali się do siebie,
rozkoszując relaksującą chwilą.
-Podoba ci się?-
spytał w końcu Carter, mając na myśli zakupiony dom. Wampir
spojrzał kątem oka na Cartera. Widział wyraźnie w jego oczach, że
zależy mu na aprobacie kumpla.
-Jest spoko.-
odpowiedział z charakterystyczną dla siebie obojętnością.- Ale
po co ci on właściwie?
Carter odstawił
butelkę na stolik i usiadł prosto. Nagle spoważniał.
-Ostatnio coś sobie
uświadomiłem. Przyjaźnimy się już od tylu lat, zawsze
trzymaliśmy się razem, przez tyle razem przeszliśmy, ale coś się
zmieniło. Każdy ma teraz swoje sprawy. Jack ma Annie, a ty ten swój
cały plan zemsty.
Zamilkł na moment.
Odwrócił się do niego przodem i spojrzał prosto w oczy.
-Dlatego kupiłem
ten dom, by to było swego rodzaju spoiwo naszej przyjaźni. Coś co
trzymałoby nas zawsze razem. Nawet jeśli mielibyśmy spotykać się
raz na dziesięć lat. To będzie zawsze nasze miejsce. Jesteście
moją rodziną, Brandon. Kocham was.- wyznał to, co właściwie
leżało mu na sercu od dłuższego czasu. Nie zawsze pochwalał jego
zachowanie, ale popierał go nieważne co by się stało. Byłby
nawet w stanie zginąć za Brandona i Jacka.
-Stary… tylko nie
zacznij płakać.- odparł z parsknięciem, dając mu lekkiego
kuksańca. Mimo iż zgrywał takiego twardziela bez emocji, zrobiło
mu się bardzo miło, gdy usłyszał słowa Cartera.
-Ja ciebie też
kocham, stary.- dodał, już na poważnie po czym objęli się
bratersko. Ta chwila czułości nie trwała zbyt długo. W pewnym
momencie Brandon wskazał na niego palcem i dodał:
-A jeśli ktoś
dowie się o tej rozmowie, wystawię cię na słońce, zrozumiano?
Żartował
oczywiście, podświadomie nie chciał jednak tak do końca wyjść
na mięczaka. Carter uśmiechnął się i chwycił za swoje piwo, po
czym ponownie stuknął o butelkę przyjaciela.
-Za przyjaźń.-
wzniósł toast.
-Za przyjaźń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz