niedziela, 26 lipca 2015

Brandon&Carter

Damien zdołał swoimi resztkami sił powstrzymać Willa przed wtargnięciem i dzięki temu Brandon dał radę uciec z sekretnego pokoju na poddaszu. Teraz wiedział już wszystko. Wystarczyło znaleźć swoich przyjaciół i w końcu z tym skończyć. Nie tracąc czasu, natychmiast pobiegł do pokoju Maggie na pierwszym piętrze, gdzie spodziewał się ich zastać. Pokój był szeroko otwarty, a na podłodze pełno krwi. Stanął przez moment jak wryty, obawiając się najgorszego. Bał się ujrzeć tego co go tutaj czeka, bo z pewnością nie było to nic dobrego. W końcu, jednak przystąpił do przodu i rozejrzał się dookoła. Była tutaj tylko jedna osoba, Carter. Leżał bez ruchu z oczyma utkwionymi w suficie.
-Carter!- zawołał ni to z przerażenia, ni z ulgą, po czym pobiegł do łóżka. Potrząsał nim, wołał jego imię, jednak ten nawet nie mrugnął.
-Poczekaj tutaj, zaraz będę.- powiedział, wierząc, że ten mimo wszystko go słyszy i wybiegł z pokoju. Na korytarzu omal nie wpadł na Jacka i Annie. Odczuł wtedy taką ulgę, że wziął w ramiona ich obydwu i przytulił mocno. Nie był w tym sam, a to najważniejsze. Po za tym cieszył się, że są cali i zdrowi.
-Musicie mi pomóc, coś się dzieje z Carterem.- powiedział zanim oni zdążyli o cokolwiek spytać. Carter nadal leżał w tej samej pozycji, gdy wrócili do pokoju. Nawet nie drgnął. Podczas, gdy Annie do doglądała, Brandon spytał Jacka:
-Gdzie jest Maggie i Charlie? Byli przecież tutaj z tobą. I co tu się, do cholery wydarzyło?
-Był tutaj ten chłopiec i on zawładnął mną, a potem Annie go zniszczyła, znaczy spaliła jego włosy. A Maggie i Charlie byli tutaj, gdy wychodziłem.
-Chyba wiem co mu jest.- powiedziała nagle, stojąc do nich przodem.- Wydaje mi się, że Stan wprowadził go w swego rodzaju trans.
Widząc, że to nic nie powiedziało chłopakom dodała ze zniecierpliwieniem:
-Jest w umysłowym więzieniu. Dopóki nie znajdzie drogi ucieczki, nie obudzi się.
-Co w takim razie zrobimy? Będziemy czekać z nadzieją, że kiedyś znajdzie wyjście? Przecież on może nawet nie wie co ma robić…- odezwał się podłamany Brandon, żałując, że Annie nie ma dla nich lepszych wieści.
-Pomogę mu. Również wejdę w stan transu i wydostanę go stamtąd.- odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Jack, jednakże nie był zbytnio zadowolony z tego planu.
-Nie, Annie. To zbyt niebezpieczne. Nie pozwolę ci tego zrobić.- zaoponował wampir chwytając ją w ramiona. Wystarczająco czuł się winny, że przez niego cierpiała, nie miał zamiaru raz jeszcze wystawiać ją na niebezpieczeństwo.
-Muszę to zrobić, nie mamy innego wyjścia. Jestem tutaj jedyną czarownicą, a Carter to nasz przyjaciel. Nie zostawię go.
-Znajdziemy inne wyjście.
-Nie ma innego wyjścia!- krzyknęła, co skutecznie zamknęło mu usta. Przeczesała włosy palcami, po czym chwyciła jego dłonie i dodała już łagodniej- Będę na siebie uważać, obiecuję. Dam sobie radę i sprowadzę Cartera. Kocham cię.
Gdy Jack odpowiedział tym samym, pocałowała go czule. Brandon, chcąc dać im minimum prywatności przysiadł w tym czasie na łóżku i spojrzał z żalem na Cartera, po czym szepnął:
-Wydostaniemy cię stąd, bracie.
***
Nie trzeba było wiele przygotować do rytuały. Na dodatek wszystko czego akurat potrzebowali znaleźli w tym pokoju. Będąc w tym domu już tak długo, przekonali się, że Stan kontroluje dom, dlatego też było to dla nich nieco podejrzane. Nie było jednak czasu na konspirowanie. Annie narysowała duży okrąg kredą i przyozdobiła go kilkoma wiążącymi znakami. Następnie zapaliła cztery świece i ustawiła je w różnych odległościach. Ostatnim niezbędnym składnikiem był moc. Jack i Brandon nacięli lekko swoje dłonie, po czym cała trójka zasiadła w środku okręgu i chwyciła się za dłonie.
-Co teraz?- spytał Brandon, zerkając co chwilę nerwowo na Cartera, mając nadzieję, że jednak obudzi się i cały rytuał będzie zbędny.
-Teraz bądźcie cierpliwi.- odpowiedziała Annie zamykając oczy. Zrobiła kilka wdechów i wydechów, wyobrażając sobie kojący odgłos metronomu. Kilka sekund później już jej nie było w pokoju.
***
Carter znajdował się w tym samym domu, ale był jakiś inny. Wszędzie panował mrok, spowity gęstą mgłą. Widywał w niektórych pomieszczeniach postacie, których nigdy wcześniej nie widział. Było to strasznie dziwne, nie miał pojęcia jak ma się stąd wydostać. Każdy dźwięk czy też słowo wypowiedziane przez tych ludzi roznosiło się echem. W kącie salonu, po pewnym momencie pojawiła się mała, plastikowa latarnia. Ignorując złe przeczucia, zabrał ją i zaczął obchodzić każdy pokój w nadziei napotkania na jakąś wskazówkę, która go stąd wyprowadzi. W salonie ujrzał cztery kobiety siedzące sztywno na kanapie. Miały na sobie długie, bufiaste suknie i wyglądały niemalże tak samo. Bardziej przypominały posągi niż ludzi. Poświecił im przed oczami latarnią. Były naprawdę przerażające i niemalże podskoczył, gdy jedna z nich spojrzała prosto na niego. Wycofał się czym prędzej z pokoju, po czym skierował się w stronę piwnicy. Spenetrował już piętro i jedyne co zobaczył to dziwne postacie. Wszystko zaczęło się w piwnicy i z pewnością to tam trzeba było rozpocząć poszukiwania. Ledwo mógł cokolwiek zobaczyć przez tą mgłę, dlatego też aż wzdrygnął się widząc w małym pokoju z okrągłym stołem postacie trzymające się za dłonie ze schylonymi głowami. Sceneria przedstawiała seans spirytystyczny. Jedną z postaci był Stan. On, jednak również przypomniał bardziej figurę woskową niż człowieka.
-Zamknijcie oczy i skoncentrujcie się. Z kim chcecie porozmawiać?- odezwał się Stan, a jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Jednakże ani on, ani żadna osoba w pokoju nie poruszała ustami przy mówieniu. Głos był jakby nagrany. Nagle ktoś złapał go za ramię. Carter aż krzyknął i odskoczył, przewracając lampę naftową ze stolika. Ku jego uldze, osobą która go dotknęła była Annie.
-Spokojnie, Carter. Spokojnie. Już dobrze.- powiedziała dziewczyna, podchodząc ostrożnie do niego. Jego głos brzmiał normalnie i to go uświadczyło w przekonaniu, że osoba znajdująca się przed nim jest na sto procent Annie.
-Annie.- powiedział tylko i podszedł do niej, by wziąć ją w ramiona.- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
-Ja też, ale Carter musimy już stąd iść. Tu nie jest bezpiecznie.- wyszeptała, patrząc na osoby przy stole. Ich spojrzenia skierowane były teraz na nich.- Chodź.
Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Przechodzili przez piwnicę, gdy Carter zauważył coś interesującego. Puścił jej dłoń i przystanął.
-Carter, musimy uciekać. Chodź.
-Poczekaj na chwilę.- odpowiedział, podchodząc do dwóch, metalowych stołów na których znajdowały się zwłoki przykryte prześcieradłami. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w „normalnej” wersji domu z wyjątkiem jednego, małego lecz znaczącego szczegółu. Podłoga pomiędzy stołami była rozkopana w idealny prostokąt. Na tyle głęboko, że można by było zakopać tam chociażby ciało. Wtedy Cartera olśniło.
-Już wiem gdzie są zwłoki Stana.- powiedział z błyskiem w oczach. Annie, jednak nie patrzyła na niego, ani na znalezisko tylko na podstawie z małego pokoju obok, który teraz stali już w piwnicy.
-Świetnie, a teraz już chodźmy.- powiedziała z paniką, chwytając go za rękę. Tym razem Carter nie oponował tylko pobiegł za nią schodami do góry. Ludzie z salonu oraz piętra stali teraz w holu wpatrzeni w nich z przerażającymi uśmiechami.-Jak się stąd wydostać!- krzyknął w panice.
-Musimy wyjść z domu.
Odpowiedziała, po czym przepychając się przez krzyczących ludzi skierowali się do drzwi frontowych. Postacie szarpały ich, próbowali zatrzymać, zagradzali im nawet drogę. Carter otworzył drzwi, po czym pociągnął za sobą dziewczynę i wyciągnął ich z tego domu. Carter i Annie otworzyli oczy.
***
50 lat wcześniej
-Ściągnąłeś mnie tutaj aż z Kalifornii bym zobaczył… to?- spytał niezadowolony Brandon machając dłonią w kierunku niewielkiego, drewnianego domu. Carter również wpatrywał się w posiadłość, jednakże na ich ustach widoczny był uśmiech oczarowania i zadowolenia. Carter jako pierwszy skierował się w stronę drzwi.
-No i po co, w ogóle to kupiłeś?- spytał, narzekając w dalszym ciągu, podczas gdy pozostali byli już pod drzwiami.
-Chodź i nie marudź.- odpowiedział tylko Carter wchodząc do środka. Dopiero, gdy drzwi się za nim zamknęły ruszył nieco niechętnie przed siebie. W środku pachniało świeżym drewnem. Dom urządzony był w starym stylu. Wszędzie meble praz obrazy nadal tutaj stały po poprzednich lokatorach, co oddawało mu specyficzny nastrój.
-Jack nie mógł niestety przybyć. Wyjechał gdzieś z Annie.- wyjaśnił nieobecność przyjaciela, kierując się do kuchni.
-Mówiłem ci już, że nie podoba mi się ich związek?- odparł Brandon, podążając wolnym krokiem w kierunku salonu. Wsadził dłonie do kieszeni i przechadzał się po obszernym pomieszczeniu, w którym centrum stanowił drewniany kominek. W końcu rozsiadł się na kanapie, a jego wzrok utkwił na wielkim obrazie przedstawiającym wiatrak oraz ciemną postać znajdującą się tuż obok. Po chwili wrócił Carter z dwoma butelkami piwa. Bez trudu otworzył butelki jednym ruchem, po czym stuknął obiema i podał przyjacielowi.
-Wiem, że jej nie lubisz, bo jest czarownicą. Tylko nie mam pojęcia dlaczego. Masz przecież przyjaciółkę tej rasy.- odpowiedział, rozglądając się po pokoju.
-Nieprawda.- zaperzył się.- Nie lubię jej, bo jest wredna.
-Jest wredna dla ciebie, bo ty jesteś wredny dla niej.- sprostował ze śmiechem, po czym upił łyk napoju. Przez chwilę nie odzywali się do siebie, rozkoszując relaksującą chwilą.
-Podoba ci się?- spytał w końcu Carter, mając na myśli zakupiony dom. Wampir spojrzał kątem oka na Cartera. Widział wyraźnie w jego oczach, że zależy mu na aprobacie kumpla.
-Jest spoko.- odpowiedział z charakterystyczną dla siebie obojętnością.- Ale po co ci on właściwie?
Carter odstawił butelkę na stolik i usiadł prosto. Nagle spoważniał.
-Ostatnio coś sobie uświadomiłem. Przyjaźnimy się już od tylu lat, zawsze trzymaliśmy się razem, przez tyle razem przeszliśmy, ale coś się zmieniło. Każdy ma teraz swoje sprawy. Jack ma Annie, a ty ten swój cały plan zemsty.
Zamilkł na moment. Odwrócił się do niego przodem i spojrzał prosto w oczy.
-Dlatego kupiłem ten dom, by to było swego rodzaju spoiwo naszej przyjaźni. Coś co trzymałoby nas zawsze razem. Nawet jeśli mielibyśmy spotykać się raz na dziesięć lat. To będzie zawsze nasze miejsce. Jesteście moją rodziną, Brandon. Kocham was.- wyznał to, co właściwie leżało mu na sercu od dłuższego czasu. Nie zawsze pochwalał jego zachowanie, ale popierał go nieważne co by się stało. Byłby nawet w stanie zginąć za Brandona i Jacka.
-Stary… tylko nie zacznij płakać.- odparł z parsknięciem, dając mu lekkiego kuksańca. Mimo iż zgrywał takiego twardziela bez emocji, zrobiło mu się bardzo miło, gdy usłyszał słowa Cartera.
-Ja ciebie też kocham, stary.- dodał, już na poważnie po czym objęli się bratersko. Ta chwila czułości nie trwała zbyt długo. W pewnym momencie Brandon wskazał na niego palcem i dodał:
-A jeśli ktoś dowie się o tej rozmowie, wystawię cię na słońce, zrozumiano?
Żartował oczywiście, podświadomie nie chciał jednak tak do końca wyjść na mięczaka. Carter uśmiechnął się i chwycił za swoje piwo, po czym ponownie stuknął o butelkę przyjaciela.
-Za przyjaźń.- wzniósł toast.
-Za przyjaźń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz