Po przebudzeniu,
przez dłuższy czas nie mógł zorientować się gdzie jest i jak
się tutaj znalazł. Ostatnie co pamiętał to seans spirytystyczny
oraz nagły chaos, który zapanował w pokoju. Co jakiś czas słyszał
jakieś szepty i kroki. Wołał kilka razy poszczególne imiona
przyjaciół, jednak nikt mu nie odpowiadał. Wszędzie było
przeraźliwie ciemno. Nawet po pewnym czasie, jego oczy nie zdołały
przyzwyczaić się do mroku. W końcu postanowił się ruszyć. Miał
serdecznie dosyć tergo pomieszczenia, a już zwłaszcza tego domu.
Doczołgał się, po omacku do ściany, po czym poruszał się
dookoła w celu znalezienia drzwi. Miał wrażenie, że okrążył
pokój już kilka razy, jednakże, gdy miał już zrezygnować jego
dłoń natrafiła na coś drewnianego z metalową kulką. Drzwi. Bez
wahania ścisnął za klamkę i przekręcił ją, modląc się w
duchu by było otwarte. Tym razem poszczęściło mu się i już po
chwili był na zewnątrz. Przed nim rozciągał się długi, wąski
korytarz. Nie było widać końca, również nigdzie nie było innych
drzwi. Na ścianach znajdowały się tylko ogromne lustra. Niewielkie
światło dawały jedynie świeczki po obu stronach korytarza. Nie
mając zbyt wiele do wyboru ruszył przed siebie. Nieustannie
wyczuwał czyjąś obecność, jednakże za każdym razem, gdy się
obracał, nikogo tam nie było.
-Michael.
Rozległo się ciche
wołanie, jak gdyby ktoś szeptał mu do ucha.
-Kto tutaj jest?!-
krzyknął, mając już tego serdecznie dosyć. Tym razem nie było
szeptów, a cichy śmiech.
-Rozejrzyj się.
Michael przez cały
czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Teraz już wiedział
dlaczego. W każdym z luster widniało oczywiście jego odbicie, ale
coś było w nich nie tak. Nie odzwierciedlały jednak zupełnie jego
odbicia. Tamten Michael stał w pozycji wyprostowanej, skierowany do
niego przodem, a na jego ustach widniał niecny uśmieszek. Widoczna
była jeszcze jedna znacząca zmiana; połowa twarzy Michaela w
odbiciu była oszpecona. Mężczyzna odskoczył błyskawicznie. Był
w pułapce, po obu stronach rozchodziły się lustra.
-Czego się lękasz?
Patrzysz przecież w swoje odbicie. Jestem twoją mroczną połówką.-
odezwał się mężczyzna w lustrze. Michael automatycznie dotknął
swojej twarzy i ku jego przerażeniu odkrył, że jego skóra stała
się chropowata, a przy dotyku nieco zbyt miękka. Nie był w stanie
wydusić z siebie słowa, więc patrzył tylko z przerażeniem w
odbicie.
-Ta twarz
odzwierciedla dokładnie twoją duszę. Byłeś, jesteś i zawsze
będziesz potworem.- zaczął mówić Michael z odbicia z coraz
większym jadem i nienawiścią. Chłopak zakrył dłońmi uszy, gdyż
nie mógł już tego słuchać i w końcu rzucił się biegiem przed
siebie. Widmo z lustra nie przestawało mówić tych wszystkich
okropieństw. Michael biegł przez dobre kilkanaście minut, a
korytarz w dalszym ciągu wydawał się nie mieć końca. Nagle
zatrzymał się i wrzasnął tak głośno jak tylko był w stanie.
Następnie ze złością rozbił kilka lustr pięścią. W końcu
jednak stracił energię i osunął się wzdłuż lustra na podłogę.
Jego dłoń była cała we krwi, jednak sam Michael nawet nie zwracał
na to uwagi. Był na skraju załamania nerwowego. Czuł, jak gdyby
spędził tutaj kilka lat. Jedno z jego odbić znajdujące się tuż
za nim, ukucnęło i wyszeptało mu do ucha:
-Jest jednak sposób
byś odpuścił swoje winy.
***
-Przestań! Proszę
przestań już!- krzyczała cały czas Gabrielle, obserwując
wszystkie poczynania Stana dzięki magicznej wizualizacji. Ujrzała
właśnie jak Jack dusił Annie. Bała się zobaczyć co z innymi
jej przyjaciółmi chce zrobić mężczyzna. Wiedziała jednak, że
nie spocznie póki nie osiągnie swojego celu. Gabrielle próbowała
chyba już wszystkiego by się wydostać, jednak nic nie skutkowało.
W przeciwieństwie do swoich przyjaciół nie posiadała żadnych
wyjątkowych zdolności.
-Więc wybierz.-
odpowiedział ostro Stan, nadal przybierając postać Cartera.- Jeśli
nie wybierzesz, zabiję ich wszystkich. Wolałbym jednakże tego nie
robić, gdyż nie byłoby wtedy zabawy.
Po tych słowach
Mary podeszła do Stana i pociągnęła za jego koszulę by się
nachylił. Gdy to uczynił wyszeptała mu coś do ucha. Musiało to
głęboko uszczęśliwić Stana, gdyż uśmiechnął się złowrogo.
Następnie zwrócił się do Gabrielle.
-No cóż, moja
droga. Wybór, przynajmniej co do jednej kategorii został wybrany za
ciebie.
Po tych słowach do
pomieszczenia wszedł Michael. Gabrielle odczuła ulgę na widok
byłego męża. Zniknęła jednak równie szybko, gdy ujrzała jego
poczynania. Michael z powagą podszedł do Stana, a następnie
przyklęknął na jedno kolano i odparł:
-Jestem do usług,
panie.
***
1780
Pogoda taka jak
dzisiaj, czyli słonecznie bez cienia wiatru była idealna by wybrać
się na polowanie do lasu. Szesnastoletni Michael zabrał swojego
trzynastoletniego brata, Brandona na pierwszą lekcję strzelania.
Nie chodziło, jednak o takie zwykle strzelanie, a o naukę zabijania
żywych stworzeń. Brandon zawsze był tym wrażliwym chłopcem, a
przez to nie mógł spokojnie patrzeć na krzywdę innych stworzeń.
Miał świadomość jaki los podzieli z bratem, gdy staną się
pełnoletni, ale nadal tego nie rozumiał i nie potrafił się z tym
pogodzić. Michael był tym posłusznym, gotów nawet natychmiast
przejąć dziedzictwo rodziny. W czasie, gdy starszy brat tłumaczył
Brandonowi techniki trafiania do celu, ten myślał zupełnie o czymś
innym. Nie był gotowy na to, chciał się bawić, mieć takie
dzieciństwo o jakim słyszał z opowieści starszych ludzi lub
chociaż takie, które obserwuje każdego dnia, gdzie chłopcy w jego
wieku bawią się w chowanego bądź berka w ogrodzie.
-Słuchasz mnie w
ogóle?- wyrwał go z zamyśleń Michael, patrząc na niego z
niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.- Tłumaczę ci naprawdę ważne
rzeczy, które ci się przydadzą.
-Wybacz, Michael.
Będę już słuchać.- odpowiedział ze skruchą spuszczając wzrok.
Chłopiec przyjrzał się uważnie chłopcu, po czym oparł obie
strzelby o drzewo i usiadł na pobliskim kamieniu robiąc trochę
miejsca bratu.
-Powiedz , Brandon
co się dzieje. Widzę, że coś jest nie tak. Zachowujesz się
dziwnie od kilku dni. Porozmawiaj ze mną. Jestem w końcu twoim
bratem.- odrzekł już łagodniej, patrząc na niego z troską
starszego brata.
-Obiecujesz, że nie
powiesz tacie?- zapytał po dłuższej pauzie, nadal nie patrząc w
oczy Michaelowi.
-No jasne,
obiecuję.- odpowiedział bez zająknięcia. Dopiero wtedy Brandon
spojrzał na niego ze wzrokiem pełnym udręczenia.
-Podsłuchałem
rozmowę taty z panem Stevensonem. Ty już wiesz o tym, prawda?
Staniemy się w… tymi stworzeniami, gdy skończymy dwudziesty
pierwszy rok życia. Michael, ja tego nie chcę. Nie chcę stać się
potworem.- wyrzucił z siebie wszystko na oddechu. Jego głos wyrażał
desperację, jednakże gdy powiedział co mu leżało na sercu, od
razu odczuł znaczącą ulgę.
-Brandon, posłuchaj,
stanie się wampirem nie zawsze równa się z byciem potworem.
Wampiryzm oznacza również nieśmiertelność, super siłę i
szybkość. Nie wyobrażasz sobie ile ludzie na świecie pragnęłoby
tego daru. My zostaliśmy wybrani. Zobaczysz, będziesz się z tego
śmiać, gdy już będzie po wszystkim.- odparł z łagodnym
uśmiechem, przytulając brata do siebie.
-Nie opuścisz mnie,
gdy no wiesz… staniesz się wampirem?- zapytał, chowając się w
silnym, bezpiecznym uścisku brata.
-No coś ty. Zawsze
będę przy tobie. W końcu od czego są bracia.
Poklepał go po
plecach, po czym wstał i złapał za strzelbę. Jedną wręczył
Brandonowi. To właśnie ojciec wpadł na pomysł, że już czas na
to, by jego młodszy syn nauczył się posługiwania bronią. Miał
nie pokazywać się w domu bez zdobyczy. Ufał Michaelowi, że ten go
przypilnuje i douczy. Przeszli kawałek lasem, by znaleźć
odpowiednie miejsce na polowanie. Poruszali się najciszej jak tylko
mogli, by nie spłoszyć zwierzyny. W pewnym momencie dostrzegli
swoją ofiarę; średniej wielkości szaraka. Ustawili się za
niewielką wysepką by mieć dobry punkt do strzału.
-Śmiało- szepnął
Michael, trzymając w pogotowiu swoją broń.- Wyceluj, odbezpiecz i
naciśnij na spust.
Brandon zrobił to
co mu polecił brat, jednak nie mógł zmusić się by nacisnąć na
spust. Dłonie zaczęły mu drżeć, pot spływać po twarzy. Szarak
usłyszał jakiś szelest i zaczął się rozglądać. W pewnym
momencie rozległ się wystrzał. Królik leżał martwy. Brandon
rozejrzał się zdezorientowany. To był Michael. Założył broń na
ramię i minął brata.
-Dobra robota, Don.-
powiedział z uśmiechem i mrugnął do niego, po czym poszedł po
swoją ofiarę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz