sobota, 25 lipca 2015

Michael

Po przebudzeniu, przez dłuższy czas nie mógł zorientować się gdzie jest i jak się tutaj znalazł. Ostatnie co pamiętał to seans spirytystyczny oraz nagły chaos, który zapanował w pokoju. Co jakiś czas słyszał jakieś szepty i kroki. Wołał kilka razy poszczególne imiona przyjaciół, jednak nikt mu nie odpowiadał. Wszędzie było przeraźliwie ciemno. Nawet po pewnym czasie, jego oczy nie zdołały przyzwyczaić się do mroku. W końcu postanowił się ruszyć. Miał serdecznie dosyć tergo pomieszczenia, a już zwłaszcza tego domu. Doczołgał się, po omacku do ściany, po czym poruszał się dookoła w celu znalezienia drzwi. Miał wrażenie, że okrążył pokój już kilka razy, jednakże, gdy miał już zrezygnować jego dłoń natrafiła na coś drewnianego z metalową kulką. Drzwi. Bez wahania ścisnął za klamkę i przekręcił ją, modląc się w duchu by było otwarte. Tym razem poszczęściło mu się i już po chwili był na zewnątrz. Przed nim rozciągał się długi, wąski korytarz. Nie było widać końca, również nigdzie nie było innych drzwi. Na ścianach znajdowały się tylko ogromne lustra. Niewielkie światło dawały jedynie świeczki po obu stronach korytarza. Nie mając zbyt wiele do wyboru ruszył przed siebie. Nieustannie wyczuwał czyjąś obecność, jednakże za każdym razem, gdy się obracał, nikogo tam nie było.
-Michael.
Rozległo się ciche wołanie, jak gdyby ktoś szeptał mu do ucha.
-Kto tutaj jest?!- krzyknął, mając już tego serdecznie dosyć. Tym razem nie było szeptów, a cichy śmiech.
-Rozejrzyj się.
Michael przez cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Teraz już wiedział dlaczego. W każdym z luster widniało oczywiście jego odbicie, ale coś było w nich nie tak. Nie odzwierciedlały jednak zupełnie jego odbicia. Tamten Michael stał w pozycji wyprostowanej, skierowany do niego przodem, a na jego ustach widniał niecny uśmieszek. Widoczna była jeszcze jedna znacząca zmiana; połowa twarzy Michaela w odbiciu była oszpecona. Mężczyzna odskoczył błyskawicznie. Był w pułapce, po obu stronach rozchodziły się lustra.
-Czego się lękasz? Patrzysz przecież w swoje odbicie. Jestem twoją mroczną połówką.- odezwał się mężczyzna w lustrze. Michael automatycznie dotknął swojej twarzy i ku jego przerażeniu odkrył, że jego skóra stała się chropowata, a przy dotyku nieco zbyt miękka. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, więc patrzył tylko z przerażeniem w odbicie.
-Ta twarz odzwierciedla dokładnie twoją duszę. Byłeś, jesteś i zawsze będziesz potworem.- zaczął mówić Michael z odbicia z coraz większym jadem i nienawiścią. Chłopak zakrył dłońmi uszy, gdyż nie mógł już tego słuchać i w końcu rzucił się biegiem przed siebie. Widmo z lustra nie przestawało mówić tych wszystkich okropieństw. Michael biegł przez dobre kilkanaście minut, a korytarz w dalszym ciągu wydawał się nie mieć końca. Nagle zatrzymał się i wrzasnął tak głośno jak tylko był w stanie. Następnie ze złością rozbił kilka lustr pięścią. W końcu jednak stracił energię i osunął się wzdłuż lustra na podłogę. Jego dłoń była cała we krwi, jednak sam Michael nawet nie zwracał na to uwagi. Był na skraju załamania nerwowego. Czuł, jak gdyby spędził tutaj kilka lat. Jedno z jego odbić znajdujące się tuż za nim, ukucnęło i wyszeptało mu do ucha:
-Jest jednak sposób byś odpuścił swoje winy.
***
-Przestań! Proszę przestań już!- krzyczała cały czas Gabrielle, obserwując wszystkie poczynania Stana dzięki magicznej wizualizacji. Ujrzała właśnie jak Jack dusił Annie. Bała się zobaczyć co z innymi jej przyjaciółmi chce zrobić mężczyzna. Wiedziała jednak, że nie spocznie póki nie osiągnie swojego celu. Gabrielle próbowała chyba już wszystkiego by się wydostać, jednak nic nie skutkowało. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół nie posiadała żadnych wyjątkowych zdolności.
-Więc wybierz.- odpowiedział ostro Stan, nadal przybierając postać Cartera.- Jeśli nie wybierzesz, zabiję ich wszystkich. Wolałbym jednakże tego nie robić, gdyż nie byłoby wtedy zabawy.
Po tych słowach Mary podeszła do Stana i pociągnęła za jego koszulę by się nachylił. Gdy to uczynił wyszeptała mu coś do ucha. Musiało to głęboko uszczęśliwić Stana, gdyż uśmiechnął się złowrogo. Następnie zwrócił się do Gabrielle.
-No cóż, moja droga. Wybór, przynajmniej co do jednej kategorii został wybrany za ciebie.
Po tych słowach do pomieszczenia wszedł Michael. Gabrielle odczuła ulgę na widok byłego męża. Zniknęła jednak równie szybko, gdy ujrzała jego poczynania. Michael z powagą podszedł do Stana, a następnie przyklęknął na jedno kolano i odparł:
-Jestem do usług, panie.
***
1780
Pogoda taka jak dzisiaj, czyli słonecznie bez cienia wiatru była idealna by wybrać się na polowanie do lasu. Szesnastoletni Michael zabrał swojego trzynastoletniego brata, Brandona na pierwszą lekcję strzelania. Nie chodziło, jednak o takie zwykle strzelanie, a o naukę zabijania żywych stworzeń. Brandon zawsze był tym wrażliwym chłopcem, a przez to nie mógł spokojnie patrzeć na krzywdę innych stworzeń. Miał świadomość jaki los podzieli z bratem, gdy staną się pełnoletni, ale nadal tego nie rozumiał i nie potrafił się z tym pogodzić. Michael był tym posłusznym, gotów nawet natychmiast przejąć dziedzictwo rodziny. W czasie, gdy starszy brat tłumaczył Brandonowi techniki trafiania do celu, ten myślał zupełnie o czymś innym. Nie był gotowy na to, chciał się bawić, mieć takie dzieciństwo o jakim słyszał z opowieści starszych ludzi lub chociaż takie, które obserwuje każdego dnia, gdzie chłopcy w jego wieku bawią się w chowanego bądź berka w ogrodzie.
-Słuchasz mnie w ogóle?- wyrwał go z zamyśleń Michael, patrząc na niego z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.- Tłumaczę ci naprawdę ważne rzeczy, które ci się przydadzą.
-Wybacz, Michael. Będę już słuchać.- odpowiedział ze skruchą spuszczając wzrok. Chłopiec przyjrzał się uważnie chłopcu, po czym oparł obie strzelby o drzewo i usiadł na pobliskim kamieniu robiąc trochę miejsca bratu.
-Powiedz , Brandon co się dzieje. Widzę, że coś jest nie tak. Zachowujesz się dziwnie od kilku dni. Porozmawiaj ze mną. Jestem w końcu twoim bratem.- odrzekł już łagodniej, patrząc na niego z troską starszego brata.
-Obiecujesz, że nie powiesz tacie?- zapytał po dłuższej pauzie, nadal nie patrząc w oczy Michaelowi.
-No jasne, obiecuję.- odpowiedział bez zająknięcia. Dopiero wtedy Brandon spojrzał na niego ze wzrokiem pełnym udręczenia.
-Podsłuchałem rozmowę taty z panem Stevensonem. Ty już wiesz o tym, prawda? Staniemy się w… tymi stworzeniami, gdy skończymy dwudziesty pierwszy rok życia. Michael, ja tego nie chcę. Nie chcę stać się potworem.- wyrzucił z siebie wszystko na oddechu. Jego głos wyrażał desperację, jednakże gdy powiedział co mu leżało na sercu, od razu odczuł znaczącą ulgę.
-Brandon, posłuchaj, stanie się wampirem nie zawsze równa się z byciem potworem. Wampiryzm oznacza również nieśmiertelność, super siłę i szybkość. Nie wyobrażasz sobie ile ludzie na świecie pragnęłoby tego daru. My zostaliśmy wybrani. Zobaczysz, będziesz się z tego śmiać, gdy już będzie po wszystkim.- odparł z łagodnym uśmiechem, przytulając brata do siebie.
-Nie opuścisz mnie, gdy no wiesz… staniesz się wampirem?- zapytał, chowając się w silnym, bezpiecznym uścisku brata.
-No coś ty. Zawsze będę przy tobie. W końcu od czego są bracia.
Poklepał go po plecach, po czym wstał i złapał za strzelbę. Jedną wręczył Brandonowi. To właśnie ojciec wpadł na pomysł, że już czas na to, by jego młodszy syn nauczył się posługiwania bronią. Miał nie pokazywać się w domu bez zdobyczy. Ufał Michaelowi, że ten go przypilnuje i douczy. Przeszli kawałek lasem, by znaleźć odpowiednie miejsce na polowanie. Poruszali się najciszej jak tylko mogli, by nie spłoszyć zwierzyny. W pewnym momencie dostrzegli swoją ofiarę; średniej wielkości szaraka. Ustawili się za niewielką wysepką by mieć dobry punkt do strzału.
-Śmiało- szepnął Michael, trzymając w pogotowiu swoją broń.- Wyceluj, odbezpiecz i naciśnij na spust.
Brandon zrobił to co mu polecił brat, jednak nie mógł zmusić się by nacisnąć na spust. Dłonie zaczęły mu drżeć, pot spływać po twarzy. Szarak usłyszał jakiś szelest i zaczął się rozglądać. W pewnym momencie rozległ się wystrzał. Królik leżał martwy. Brandon rozejrzał się zdezorientowany. To był Michael. Założył broń na ramię i minął brata.
-Dobra robota, Don.- powiedział z uśmiechem i mrugnął do niego, po czym poszedł po swoją ofiarę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz