Pragnę podziękować wszystkim czytelnikom, którzy wytrwali dzielnie ze mną przez te kilka lat, a także tym, którzy dopiero niedawno zaczęli swoją przygodę w Noir Seraphin Hill. Tak jak mówi tytuł, to już jest koniec.Mam wielką nadzieję, że końcówka wam się spodobała i śmiało piszcie w komentarzach co myślicie o takim rozwiązaniu fabuły. Dziękuję za te wszystkie miłe, a także krytyczne komentarze. To dzięki wam poprawiłam jakość pisania :) Na razie nie będę niczego nowego pisać. Chcę odpocząć, tak jak wcześniej pisałam, zająć się czytaniem i nadrabianiem seriali :) Zaglądajcie jednak czasami tutaj, bo z pewnością nie opuszczam was na zawsze. W razie jakichś pytań piszcie na asku, facebooku bądź po prostu w komentarzach.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i miłych wakacji :D
wtorek, 28 lipca 2015
Epilog
5
lat później
-Gdzie
jedziemy?- spytała po raz kolejny Maggie. Siedziała właśnie w
samochodzie z Brandonem. Od początku tygodnia mówił jej jak to w
niedzielę pokaże jej wielką niespodziankę. Wampir uparł się, że
nie piśnie nawet słowa, to jednak tylko powodowało, że dziewczyna
zadawała coraz więcej pytań. Z zakrytymi oczami jechali samochodem
już ponad godzinę.
-Jesteśmy
na miejscu.- powiedział z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.-
Jeszcze tylko chwilka.
Zatrzymał
samochód na podjeździe, po czym błyskawicznie znalazł się tuż
przy dziewczynie zanim ta zdążyła wysiąść. Objął ją w talii
i zaczął prowadzić w kierunku skromnego, drewnianego domku
znajdującego się w środku lasu. Brandon prowadził ją aż do
drzwi. Otworzył je, po czym zdjął z jej oczu opaskę. Maggie
rozejrzała się wniebowzięta tym co zobaczyła.
-Niespodzianka!-
krzyknęli wszyscy zgromadzeni w holu. Byli tutaj Carter, Gabrielle,
Jack, Annie i Charlie.
-Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin.- wyszeptał jej do ucha Brandon, po
czym pocałował w policzek. Maggie rozpłakała się ze szczęścia.
Wszyscy do niej podeszli i zaczęli po kolei ściskać. Od tamtych
tragicznych zdarzeń minęło pięć lat. Cała siódemka rozproszyła
się po świecie zajęta swoim życiem. Carter i Gabrielle zostali
razem i wyjechali do Nowego Jorku, gdzie po prostu żyli szczęśliwie.
Wampir zajął się odnajdywaniem zagubionych krwiopijców i zaczął
pomagać im uporać się ze swoją naturą. Charlie, natomiast
przeprowadził się do małego miasteczka w stanie Wisconsin.
Złowrogie wizje przestały go już nawiedzać. Otworzył tam swój
warsztat samochodowy i żył w szczęściu u boku poznanej tam
dziewczyny. Jack i Annie jako jedyni pozostali w Noir Seraphin Hill.
Dziewczyna przejęła Angel's Cafee, gdzie pracowała również jako
kelnerka. Jack przestał przejawiać jakiekolwiek mordercze
zachowania. Natomiast Brandon i Maggie podróżowali przez ostatnie
pięć lat. Niemalże każdą noc spędzali gdzieś indziej. Cieszyli
się życiem.
Gdy
pierwszy wyskok adrenaliny minął wszyscy rozsiedli się w salonie i
zaczęli rozmawiać. W pewnym momencie Brandon wyciągnął
niepostrzeżenie Maggie na zwiedzanie domu. Każde pomieszczenie
umeblowanie było gustowne z nutką elegancji, nie zabrakło również
ciepła. Ostatnim przystankiem była sypialnia. Centrum stanowiło
duże łóżko z baldachimem. Przestronne okno oświetlało oraz
nadawało przytulności pomalowanemu na pomarańczowo- żółto
pokojowi.
-Jak
tutaj pięknie.- powiedziała z zachwytem, rozglądając się
dookoła.
-Cieszę
się, że ci się tutaj podoba. Pomyślałem, że może chciałabyś
gdzieś osiąść. Tutaj wydawało się być idealne.- odpowiedział
z lekkim uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy.
-Ja
też mam coś dla ciebie.- odparła, po czym wyciągnęła z kieszeni
małą, drewnianą figurkę wilka. Brandon zupełnie zdumiony wziął
ją do ręki i obejrzał ze wszystkich stron. Była to figurka, którą
niegdyś w dzieciństwie znaleźli z Michaelem.
-Znalazłam
ją ostatnio wśród starych rzeczy.- wyjaśniła, obserwując jego
reakcję.- Wiem, że za nim tęsknisz. Pomyślałam, że chciałbyś
mieć coś jego.
-Ja…
dziękuję.- wydukał z trudem, po czym wziął ją w objęcia.-
Kocham cię.
-Ja
ciebie też.- odpowiedziała z uśmiechem odwzajemniając uścisk.- I
to się nigdy nie zmieni.
-No
ja myślę. Skoro mamy ze sobą spędzić wieczność.- dodał,
ujmując jej twarz. Następnie pochylił się i pocałował ją
czule. Anioł podarował jej wtedy coś więcej niż życie.
Pozostawił jej nieśmiertelność. Nie była już serafem, gdyż
Stan zdołał jej to odebrać.
Gdy
pocałunki zaczęły robić się coraz bardziej intensywne, Maggie
odsunęła się lekko.
-Nie
spiesz się. Mamy sporo czasu.- powiedziała z uśmiechem, po czym
chwyciła go za rękę i oboje zeszli za dół do swoich przyjaciół.
Ending
Stan co chwilę
opuszczał pomieszczenie, w którym odbywały się seanse
spirytystyczne i przechodził do piwnicy z której słychać było
przerażające krzyki Maggie. Michael stał cały czas przy ścianie
ze wzrokiem wbitym przed siebie. Momentami tylko rozglądał się
pobieżnie, jak gdyby czegoś szukał. Gabrielle za to patrzyła
prosto na niego z czystą nienawiścią.
-Jak mogłeś zrobić
coś takiego? Zdradzić nas, zdradzić swojego brata?!- warknęła,
pragnąć tylko wyswobodzić się i przyłożyć mu. Nie mogła do
końca uwierzyć w zdradę Michaela, jednakże gdy zobaczyła, że
pozwala na to wszystko, na cierpienie Maggie, nie miała już
wątpliwości.
-Jesteś zwykłym
tchórzem i niczym więcej.- dodała, a po jej policzkach poleciały
łzy. Nie mogła już na niego patrzeć. W tym momencie pojawił się
Stan, wyraźnie zadowolony z panującej wokół atmosfery. Wyszeptał
coś do swojej córki, po czym ponownie zniknął w drzwiach piwnicy.
Gabrielle przyglądała się mu z przerażeniem. Jego fartuch był
pokryty krwią. Krwią Maggie. Po za tym wyglądał o wiele
wyraźniej, więcej było w nim życia. Teraz Mary nie odwracała
wzroku od Gabrielle. Na to właśnie czekał Michael. Sięgnął po
stojący tuż przy nim pogrzebacz i uderzył nim w Mary. Duch na
moment rozmył się i zniknął. To wystarczyło by wyswobodzić
Gabrielle.
-Uciekaj! Teraz!-
wrzasnął Michael. Nagle tuż przed nim znalazła się dziewczynka.
Była prawdziwie rozwścieczona co kompletnie nie pasowało do tak
młodej, niewinnej twarzy. Wyciągnęła małą rączkę i machnęła
nią lekko. Mężczyzna uderzył o przeciwległą ścianę przy
której znajdowały się półki i upadł na podłogę, a wszystko
zwaliło się na niego.
-Biegnij do pokoju.
Znajdź misia i…- nie zdążył dokończyć, ponieważ dziewczynka
znowu zaatakowała. Gabrielle nie traciła już czasu. Wybiegła z
piwnicy i skierowała się po schodach do góry. Nie chciała go
zostawiać z nią, ale to była ich jedyna szansa. Dziewczyna od razu
skierowała się do najmniejszego pokoju na piętrze. Domyśliła
się, że jest to pokój Mary, gdyż tapeta była różowa, a na
półkach znajdowało się mnóstwo zabawek. Przerzuciła najpierw
wszystkie maskotki i lalki, które zobaczyła. To by było jednak za
proste. Zaczęła więc szukać w mniej oczywistych miejscach.
Tymczasem Michael próbował się jakoś bronić, dosięgnąć znowu
pogrzebacza, ale Mary nie dawała mu nawet szansy. Rzucała w nim
wszystkim co było w pokoju, aż w końcu całego zakrwawionego i
poobijanego przyszpiliła do podłogi. Chwyciła za długi, srebrny
nóż i zaczęła powoli się do niego zbliżać z uśmiechem na
ustach. Gabrielle szukała dosłownie wszędzie, przerzuciła nawet
materac. Nie wiedziała już gdzie szukać, była zrozpaczona. Nagle
oświeciło ją, Mary sama pokazała jej swoją kryjówkę. Rzuciła
się w kierunku szafy. Otworzyła ją i zaczęła szukać
jakiejkolwiek wnęki, miejsca, gdzie dziewczynka mogła schować
misia. Otworzyła ukryte drzwiczki, gdzie znajdowała się winda,
którą zjechała do piwnicy. Rzecz jasna, windy już tam nie było,
została pusta przestrzeń. Gabrielle rozpaczliwie wymacała ścianki
i nagle natrafiła na niewielkie wgłębienie. Z trudem wygrzebała
stamtąd małego, zakurzonego misia. Musiała go zniszczyć i to
szybko. Zaczęła szukać w popłochu jakichś zapałek, zapalniczki,
cokolwiek. Przypomniała sobie, że w salonie jest kominek. Z
trzęsącymi nogami ruszyła z powrotem schodami i omal nie
przewracając się wpadła do salonu. Na szczęście w kominku palił
się ogień. Bez zastanowienia wrzuciła pluszaka do płomieni, po
czym ruszyła schodami do piwnicy z wielką nadzieją, że Michael
wytrzymał. Gdy dotarła do ukrytego pokoju, zamarła. Przyłożyła
dłonie do ust by stłumić krzyk, po czym podbiegła do leżącego
bez ruchu chłopaka. Twarz miał zmasakrowaną, a ciało powyginane w
różnych kątach. Natomiast w jego piersi tkwił wielki nóż.
-Michael, Michael!
Proszę, obudź się. Błagam, dasz radę. Michael!- krzyczała,
potrząsając nim raz za razem. Nagle chłopak otworzył lekko oczy.
-Gabrielle…-
wyszeptał z wysiłkiem wydobywając z siebie głos. Dziewczyna
położyła jego głowę na swoich kolanach. Nie powstrzymywała już
płaczu.
-Nic nie mów,
kochany. Wytrzymaj jeszcze, proszę. Niedługo będzie po wszystkim.-
prosiła, łamiącym się głosem, chociaż w głębi duszy
wiedziała, że nic nie da się zrobić.
-Zrobiłaś to…
Zniszczyłaś ją. Jeszcze tylko jeden…- nie mógł skończyć, gdy
zaczął strasznie kaszleć. Życie nikło w jego oczach.- Posłuchaj
mnie, moja Gabrielle. To z Margarett to była pomyłka, to ty zawsze
byłaś miłością mojego życia. Zawsze to ciebie kochałem.
-Michael, ja ciebie
też kocham. Wybaczam ci wszystko.- odpowiedziała, łkając już bez
pohamowania.
-Powiedz mojemu
bratu…- zaczął, jednak nie było mu dane skończyć. Nie
powiedział już niczego. Jego nieruchomy wzrok utkwiony był w
Gabrielle, która w tym momencie wybuchnęła płaczem. Gdy już
nieco uspokoiła się zamknęła mu oczy, po czym niechętnie
pozostawiła tam. Mieli najpierw pokonać Stana. Lekko zataczając
się, wyszła z pokoju. Oparła się o ścianę korytarza i wzięła
kilka głębokich wdechów. Nagle usłyszała kroki po schodach.
Widząc Brandona i resztę rzuciła się w ich kierunku.
-Gabrielle, co…-
zaczął Brandon.
-Michael nie żyje.-
wyrzuciła z siebie, przyglądając się zrozpaczona na zmiany
zachodzące w wampirze. Z początku zmarszczył brwi z
niedowierzania, potem na jego twarz wkradł się głęboki smutek, a
już następnie ogromny gniew, wręcz furia. Nagle rozległ się
słaby, lecz przepełniony bólem krzyk Maggie. Brandon już chciał
biec w tamtym kierunku, chociażby miał zatłuc tego ducha gołymi
rękami. Carter, jednak w porę do zatrzymał i przycisnął do
ściany aż ten się nie uspokoi.
-Musimy mieć jakiś
plan. Nie możemy tam tak wparować.- powiedział Carter.
-Chyba nie sądzicie,
że Stan nie wie, że tutaj jesteśmy. On kontroluje ten dom. Wie o
każdym naszym kroku…- odparł Jack. W tym samym momencie w holu
pojawił się Charlie. W jednej dłoni trzymał sztylet Stana, w
drugiej terpentynę z zapałkami.
-Słuchajcie…-
zaczął, nieco zdyszany chłopak podchodząc do nich. Wtedy
Carterowi zapaliła się żółta lampka. Charlie podsunął mu wręcz
oczywisty plan.
-Spalimy ten dom.-
powiedział nagle, po czym bez słowa wyjaśnienia zabrał przedmioty
Charliemu i pobiegł na piętro. Gabrielle poszła w jego ślady.
-Skoro Stan wie co
chcemy zrobić, kontroluje ten dom, z pewnością wie również o
tym, że zniszczyliśmy jego rodzinę. Dlaczego nas nie powstrzyma?
Czy tylko ja czuję, że to pułapka?- spytał z powątpiewaniem,
patrząc na każdego z osobna. Brandon w ogóle się nie odzywał.
Stał przy drzwiach, gotów w każdej chwili ruszyć przed siebie.
-Sądzę, że Maggie
jest tym czego najbardziej potrzebuje. Nie obchodzi go już nawet
jego własna rodzina. On chce po prostu za pośrednictwem jej mocy
powrócić.- objaśniła Annie.
-Myślicie, że
spalenie domu jest rozwiązaniem?
-Musimy też
zniszczyć jego zwłoki, które są w piwnicy.- odparł Jack.
-Gdzie jest
Brandon?- spytała nagle, z niepokojem Annie. Wszyscy rozejrzeli się
wokół.
-chyba nie myślicie,
że…- spytał Jack kierując wzrok na drzwi prowadzące do piwnicy.
-Chodźmy.-
powiedział Charlie, po czym wszyscy skierowali się w kierunku
schodów.
Tymczasem Carter i
Gabrielle polewali zasłony oraz dywany terpentyną, wszystko co
łatwopalne, rozpoczynając od sekretnego pokoju na poddaszu. Bali
się, że to może nie poskutkować, ale poruszali się jak tylko
szybko mogli, wiedząc, że od tego zależy życie Maggie. Nie mając
już więcej terpentyny zaczęli po prostu podpalać zasłony w
poszczególnych pokojach z nadzieją, że to wystarcza.
Maggie leżała bez
ruchu, nie próbowała już nawet się wydostać. Jej dłonie były
całe ponacinane, straciła mnóstwo krwi. Czuła, że lada chwila
straci przytomność. Chciała tylko jednego, by to wszystko się już
skończyło.
-Już prawie,
kochana. Zaraz będzie po wszystkim.- powtarzał jej cały czas z
uśmiechem. Na stoliku leżało już pełno probówek z energią
życiową Maggie. Im więcej tego wdychał tym bardziej ożywał.
-Zostaw ją.-
warknął Brandon znajdując się nagle w drzwiach piwnicy.
-O, no proszę.
Zastanawiałem się gdzie byłeś przez ten cały czas. Dobrze, że
jesteś. Będziesz miał okazję pożegnać się z nią.-
odpowiedział wskazując na Maggie. To rozjuszyło Brandona, który z
obnażonymi kłami rzucił się w jego kierunku. Jednakże, nim do
niego dotarł Stan uniósł dłoń i jednym ruchem przyszpilił
wampira do ściany.
-Wszyscy jesteście
tacy niekulturalni. Wy…- nie zdążył jednak dokończyć, gdyż
wrzasnął i skulił się z bólu. Całe piętro zaczęło płonąć.
Dzięki tej chwili słabości Brandon wyswobodził się spod jego
sił. Korzystając z okazji ruszył w stronę Maggie. Była
nieprzytomna, a jej puls był ledwo wyczuwalny.
-Już za późno.-
wysyczał unosząc się lekko. Spojrzał na wampira i zacisnął
pięść. Tym razem Brandon wrzasnął i zaczął wyginać się w
konwulsjach bólu. Nowa fala pożaru ponownie zwaliła z nóg Stana.
Ten jednak nie poddawał się i zaczął czołgać się w kierunku
dziewczyny. Chwycił za skalpel i przyłożył go do szyi Maggie.
Zaczął wolno nacinać. Z rany zaczęła wyciekać krew z resztką
energii życiowej. Zanim jednak zdążył przeciągnąć skalpel do
końca, Stan wrzasnął, upuszczając narzędzie z dłoni. Spojrzał
na swoją pierś. Wystawał z niej sztylet. Brandon podniósł się z
ledwością i pochylił się nad Maggie. Rozwiązał ją, po czym
wziął na ręce, mocno przyciskając do siebie. Annie, Charlie i
Jack też tutaj byli. Czarownica wyrzuciła stół z probówkami na
podłogę, które rozbiły się w drobny mak. Stan ponownie krzyknął.
Z rany na jego piersi zaczęła tryskać jasna powłoka. Próbował
rozpaczliwie usunąć sztylet z piersi, jednakże nie dało się.
Magia zaczęła do nich wracać. Annie ruchem dłoni przyszpiliła
Stana do podłogi i przekręciła sztylet, by jeszcze bardziej wbił
się w jego serce. Jack i Charlie zaczęli rozkopywać podłogę
między stołami, tam gdzie według wizji Cartera znajdowało się
ciało Stana. Pożar błyskawicznie rozprzestrzeniał się, nawet w
piwnicy czuć było żar. Po chwili, w piwnicy pojawili się Carter i
Gabrielle.
-Chodźcie! Zaraz
dom się zawali!- wrzasnął przekrzykując hałas. Z sufitu zaczęły
walić się gruzy. Brandon musiał błyskawicznie odskoczyć by deski
nie zleciały mu na głowę. W momencie, gdy kolejne deski posypały
się na podłogę, Charlie i Jack znaleźli szkielet. Zawinęli go w
szmatkę, po czym ruszyli na górę. Annie przestała już
przetrzymywać Stana, który znowu był ledwo widoczny. Pożar
pokrywał już połowę holu. Wszyscy, po kolei skierowali się do
drzwi frontowych, po czym wyszli na zewnątrz. Wcześniej jeszcze
Charlie wrzucił szkielet w płomienie. Przed domem nie było już
mgły, zaczęły pojawiać się drzewa oraz teren dookoła. Carter
był jeszcze w środku. Pobiegł szybko do kuchni, po czym odkręcił
gaz. W ostatnim momencie błyskawicznie zbiegł do sekretnego pokoju
po ciało Michaela. Kątem oka dostrzegł również rozpadającego
się, dosłownie na kawałki Stana. Zanim dom wybuchnął, wybiegł z
domu jako ostatni. Cała ósemka obserwowała z bezpiecznej
odległości płonący dom.
-Maggie, Maggie,
proszę.- mówił do niej cały czas Brandon, próbując ją ocucić.
Nagle jasne, oślepiające światło objęło powierzchnię wokół
domu. Po dłuższej chwili zaczęła pojawiać się postać w jasnym
garniturze. To był Samuel. Podszedł do nich z wolna. Trzymał za
rękę małego Damiena. Brandon, widząc anioła, przytulił Maggie
mocno do siebie i warknął:
-Nie zbliżaj się
do niej!
Samuel zignorował
jego wygrażające słowa oraz przekleństwa. Damien wyglądał na
uradowanego. Puścił dłoń anioła, po czym przykucnął obok
Brandona i Maggie.
-Dzięki wam, w
końcu zaznam spokoju. Uwolniliście moją duszę.- powiedział
chłopiec, po czym spojrzał na anioła, który również ukucnął.
-Margarett miała
dzisiaj odejść. Takie było jej przeznaczenie.- na te słowa,
Brandon jeszcze mocniej uścisnął ukochaną.- Jednakże coś się
zmieniło. Wszystkie wasze zasługi, to co przed chwilą
osiągnęliście. Zasłużyliście na nagrodę. Mój szef oczywiście
wyraził zgodę.- na jego usta wkradł się mały uśmiech. Brandon
nie miał pojęcia jak zareagować na słowa anioła. Po tych słowach
Samuel przyłożył dwa palce do czoła dziewczyny. W tym momencie
wszystkie rany dziewczyny zasklepiły się, a ona sama otworzyła
oczy. Wszyscy zaniemówili, nie mogli uwierzyć w to co widzą.
Samuel nie czekał na podziękowania tylko wziął chłopca za rękę
i odeszli w stronę światła. Na horyzoncie pojawił się również
Michael. Obserwował swoich przyjaciół z cieniem uśmiechu na
ustach. Jego twarz nie pokrywały już szramy oraz okaleczenia w
wyniku których zginął. Samuel podszedł do niego i położył dłoń
na jego ramieniu.
-Już czas. Teraz
będziesz w lepszym miejscu. -powiedział do niego. Michael spojrzał
jeszcze na swojego brata, który w tym samym momencie skrzyżował z
nim spojrzenia. Obydwoje uśmiechnęli się do siebie
porozumiewawczo. Następnie cała trójka zniknęła.
END
poniedziałek, 27 lipca 2015
Maggie
Po przebudzeniu
przez dłuższy czas nie otwierała oczu. Cały czas słyszała
krzątanie się oraz wesołe pomrukiwanie. Próbowała się ruszyć,
jednakże jej nogi i ręce zostały skrępowane. Bała się chociażby
poruszyć by nie dawać znaku, że jest już przytomna. Nagle poczuła
ostry ból w ramieniu. Nie mogła się powstrzymać, krzyknęła na
całe gardło, otwierając równocześnie oczy. Ujrzała nad sobą
uśmiechniętego Stana. Miał na sobie biały fartuch a w dłoni
skalpel, którym właśnie nacinał jej przedramię. W dalszym ciągu
radośnie sobie podśpiewywał, jak gdyby wykonywał jakiś prosty
zabieg.
-Bardzo miło, że w
końcu obudziłaś się, kochana Maggie.- powiedział, odkładając
skalpel. Krew ściekała z jej ręki na podłogę.- Nie martw się.
Niedługo będzie po wszystkim.- dodał, mrugając do niej
porozumiewawczo.
-Co ty wyprawiasz?
Wypuść mnie! Pomocy!- zaczęła krzyczeć, szamocząc się.
Wrzeszczała tak głośno, że była pewna, że ktoś ją usłyszy.
Stan, jak gdyby czytał jej w myślach.
-Nikt cię nie
usłyszy, moja droga, więc uważam, że możesz, że możesz sobie
odpuścić wołanie o pomoc. To ja kontroluję ten dom. Umieściłem
twoich przyjaciół w różnych wymiarach i z pewnością trochę
czasu minie zanim cię znajdą, a wtedy będzie już po wszystkim.
Po tych słowach
Stan tylko uśmiechnął się i podszedł do stołka z przyrządami.
Maggie raz jeszcze usiłowała się uwolnić, jednak więzy były za
mocne. Próbowała nawet użyć swojej mocy ognia, ale o dziwo nie
podziałało. Stan, stojący obecnie plecami do niej, zachichotał
pod nosem.
-Już ci mówiłem,
Maggie, że to jest mój dom. Kontroluję go. Jestem tutaj panem i
postanowiłem, że nie będziecie mieli swoich mocy, by było
ciekawiej.- odparł kręcąc lekko głową ze zniecierpliwieniem. Po
chwili Stan wrócił ze skalpelem i probówką. Z istniejącego już
nacięcia wycisnął krew, którą spuścił do wąskiego naczynka.
Następnie zacisnął mocno dłoń na jej nadgarstku. Z rany zaczęło
sączyć się, oprócz krwi, światło. Stan pochylił się nad nią
i zaczął wdychać świetlistą powłokę. Maggie ponownie zaczęła
wrzeszczeć, tym razem z bólu, gdyż mężczyzna pochłaniał jej
moc i energię życiową.
***
5 lat temu
Wycieczka szkolna
miała być nagrodą, chwilą wytchnienia dla uczniów, czasem, gdy
mogli trochę poszaleć. Jednakże, dla Maggie, wychowanki domu
dziecka to był koszmar. Jeszcze do wytrzymania było codzienne
dogryzanie ze strony rówieśniczek w szkole, między lekcjami. Na
wycieczce prześladowcy mieli więcej czasu oraz większe pole do
popisu, a Maggie zawsze była najlepszym celem dla wszelkiego rodzaju
żartów. Miejscem wyjazdu było jezioro Creek. Uczniowie mieszkali w
małych, drewnianych domkach niedaleko wody. Szczególnie wieczorami
bardzo łatwo było zniknąć z radaru nauczyciela. Po za tym
opiekunowie nie za bardzo interesowali się swoimi podopiecznymi.
Woleli zając się sobą. Już pierwszego dnia Lisa Collins i Mary
Brown połamały nóżki od łóżka Maggie i wystawiły je przed
domek, próbując wmówić, że było już zepsute. Dziewczyna była
zmuszona spać na twardym, cuchnącym materacu. W ogóle, nie miała
zamiaru zasypiać, jednakże w końcu, późną nocą sen ją
zmorzył. Słusznie się obawiała, gdyż przebudziła się na skraju
molo z obrzydliwym, niezmywalnym makijażem. Maggie była
zrozpaczona, pragnęła komuś o tym powiedzieć, ale najzwyczajniej
w świecie bała się.
Tego wieczoru
zaplanowane było ognisko. Maggie wywinęła się bólem brzucha i
dzięki temu nie musiała pokazywać się z tym paskudztwem na
twarzy. Zaczęła się za to za zmywanie tego. Lisa, czyli główna
prowokatorka nawet nie spodziewała się, że cały wieczór była
obserwowana przez pewnego mężczyznę. Opiekunowie zniknęli jakąś
godzinę po rozpoczęciu ogniska by zająć się sobą. Wtedy do
akcji wkroczył alkohol oraz narkotyki. Nikt nawet nie zwrócił
uwagi, że na wycieczce pojawiła się dodatkowa osoba. Był to
młody, ciemnowłosy mężczyzna z czarną skórzaną kurtką.
-Czy mi się wydaje,
czy obserwujesz mnie cały wieczór?- spytała Lisa przysiadając się
do nieznajomego. Była już nieźle wstawiona.
-Dobrze ci się
wydaje. Masz ochotę stąd iść?- spytał, pragnąc załatwić
sprawę jak najszybciej. Po tym pytaniu uśmiechnął się do niej
uwodzicielsko i położył dłoń na jej kolanie. To momentalnie
popchnęło dziewczynę w jego ramiona. Wziął ją za rękę i
zaczął prowadzić w głąb lasu. Szli tak długo aż muzyka
ucichła.
-Chcesz być tutaj?
Wiesz, zawsze możemy pójść do mojego domku. Jest tam tylko ta
wariatka, ale szybko bym ją przepędziła.- zaproponowała,
zataczając się przy tym lekko. W tym momencie mężczyzna zatrzymał
się i stanął do niej przodem.
-Tak właściwie, to
dlaczego jej dokuczasz? Tylko to chcę wiedzieć.- spytał
przybierając poważnego wyrazu twarzy. To nieco zbiło ją z tropu.
-Po co ci ta
wiadomość? Znasz ją?- spytała, podchodząc coraz bliżej do
niego. Gdy nie odpowiedział, dodała z głośnym westchnieniem.- Bo
jest dziwna i jest wariatką. Wystarczy tylko na nią spojrzeć. Jak
ona się ubiera. A, no i najważniejsze, jest z domu dziecka.
-Naprawdę? I to
jest ten cały powód?- spytał z niedowierzaniem, kręcąc głową.-
Co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą.
-Jak masz na imię,
przystojniaku?- wyszeptała mu do ucha, rozpinając jego kurtkę.
Nagle chłopak błyskawicznie skręcił jej kark. Ciało z cichym
plaskiem upadło na ziemię.
-Brandon.-
odpowiedział po dłuższej chwili, po czym ruszył w przeciwnym
kierunku zapinając kurtkę.
niedziela, 26 lipca 2015
Brandon&Carter
Damien zdołał
swoimi resztkami sił powstrzymać Willa przed wtargnięciem i dzięki
temu Brandon dał radę uciec z sekretnego pokoju na poddaszu. Teraz
wiedział już wszystko. Wystarczyło znaleźć swoich przyjaciół i
w końcu z tym skończyć. Nie tracąc czasu, natychmiast pobiegł do
pokoju Maggie na pierwszym piętrze, gdzie spodziewał się ich
zastać. Pokój był szeroko otwarty, a na podłodze pełno krwi.
Stanął przez moment jak wryty, obawiając się najgorszego. Bał
się ujrzeć tego co go tutaj czeka, bo z pewnością nie było to
nic dobrego. W końcu, jednak przystąpił do przodu i rozejrzał się
dookoła. Była tutaj tylko jedna osoba, Carter. Leżał bez ruchu z
oczyma utkwionymi w suficie.
-Carter!- zawołał
ni to z przerażenia, ni z ulgą, po czym pobiegł do łóżka.
Potrząsał nim, wołał jego imię, jednak ten nawet nie mrugnął.
-Poczekaj tutaj,
zaraz będę.- powiedział, wierząc, że ten mimo wszystko go słyszy
i wybiegł z pokoju. Na korytarzu omal nie wpadł na Jacka i Annie.
Odczuł wtedy taką ulgę, że wziął w ramiona ich obydwu i
przytulił mocno. Nie był w tym sam, a to najważniejsze. Po za tym
cieszył się, że są cali i zdrowi.
-Musicie mi pomóc,
coś się dzieje z Carterem.- powiedział zanim oni zdążyli o
cokolwiek spytać. Carter nadal leżał w tej samej pozycji, gdy
wrócili do pokoju. Nawet nie drgnął. Podczas, gdy Annie do
doglądała, Brandon spytał Jacka:
-Gdzie jest Maggie i
Charlie? Byli przecież tutaj z tobą. I co tu się, do cholery
wydarzyło?
-Był tutaj ten
chłopiec i on zawładnął mną, a potem Annie go zniszczyła,
znaczy spaliła jego włosy. A Maggie i Charlie byli tutaj, gdy
wychodziłem.
-Chyba wiem co mu
jest.- powiedziała nagle, stojąc do nich przodem.- Wydaje mi się,
że Stan wprowadził go w swego rodzaju trans.
Widząc, że to nic
nie powiedziało chłopakom dodała ze zniecierpliwieniem:
-Jest w umysłowym
więzieniu. Dopóki nie znajdzie drogi ucieczki, nie obudzi się.
-Co w takim razie
zrobimy? Będziemy czekać z nadzieją, że kiedyś znajdzie wyjście?
Przecież on może nawet nie wie co ma robić…- odezwał się
podłamany Brandon, żałując, że Annie nie ma dla nich lepszych
wieści.
-Pomogę mu. Również
wejdę w stan transu i wydostanę go stamtąd.- odpowiedziała z
lekkim uśmiechem. Jack, jednakże nie był zbytnio zadowolony z tego
planu.
-Nie, Annie. To zbyt
niebezpieczne. Nie pozwolę ci tego zrobić.- zaoponował wampir
chwytając ją w ramiona. Wystarczająco czuł się winny, że przez
niego cierpiała, nie miał zamiaru raz jeszcze wystawiać ją na
niebezpieczeństwo.
-Muszę to zrobić,
nie mamy innego wyjścia. Jestem tutaj jedyną czarownicą, a Carter
to nasz przyjaciel. Nie zostawię go.
-Znajdziemy inne
wyjście.
-Nie ma innego
wyjścia!- krzyknęła, co skutecznie zamknęło mu usta. Przeczesała
włosy palcami, po czym chwyciła jego dłonie i dodała już
łagodniej- Będę na siebie uważać, obiecuję. Dam sobie radę i
sprowadzę Cartera. Kocham cię.
Gdy Jack
odpowiedział tym samym, pocałowała go czule. Brandon, chcąc dać
im minimum prywatności przysiadł w tym czasie na łóżku i
spojrzał z żalem na Cartera, po czym szepnął:
-Wydostaniemy cię
stąd, bracie.
***
Nie trzeba było
wiele przygotować do rytuały. Na dodatek wszystko czego akurat
potrzebowali znaleźli w tym pokoju. Będąc w tym domu już tak
długo, przekonali się, że Stan kontroluje dom, dlatego też było
to dla nich nieco podejrzane. Nie było jednak czasu na
konspirowanie. Annie narysowała duży okrąg kredą i przyozdobiła
go kilkoma wiążącymi znakami. Następnie zapaliła cztery świece
i ustawiła je w różnych odległościach. Ostatnim niezbędnym
składnikiem był moc. Jack i Brandon nacięli lekko swoje dłonie,
po czym cała trójka zasiadła w środku okręgu i chwyciła się za
dłonie.
-Co teraz?- spytał
Brandon, zerkając co chwilę nerwowo na Cartera, mając nadzieję,
że jednak obudzi się i cały rytuał będzie zbędny.
-Teraz bądźcie
cierpliwi.- odpowiedziała Annie zamykając oczy. Zrobiła kilka
wdechów i wydechów, wyobrażając sobie kojący odgłos metronomu.
Kilka sekund później już jej nie było w pokoju.
***
Carter znajdował
się w tym samym domu, ale był jakiś inny. Wszędzie panował mrok,
spowity gęstą mgłą. Widywał w niektórych pomieszczeniach
postacie, których nigdy wcześniej nie widział. Było to strasznie
dziwne, nie miał pojęcia jak ma się stąd wydostać. Każdy dźwięk
czy też słowo wypowiedziane przez tych ludzi roznosiło się echem.
W kącie salonu, po pewnym momencie pojawiła się mała, plastikowa
latarnia. Ignorując złe przeczucia, zabrał ją i zaczął
obchodzić każdy pokój w nadziei napotkania na jakąś wskazówkę,
która go stąd wyprowadzi. W salonie ujrzał cztery kobiety siedzące
sztywno na kanapie. Miały na sobie długie, bufiaste suknie i
wyglądały niemalże tak samo. Bardziej przypominały posągi niż
ludzi. Poświecił im przed oczami latarnią. Były naprawdę
przerażające i niemalże podskoczył, gdy jedna z nich spojrzała
prosto na niego. Wycofał się czym prędzej z pokoju, po czym
skierował się w stronę piwnicy. Spenetrował już piętro i jedyne
co zobaczył to dziwne postacie. Wszystko zaczęło się w piwnicy i
z pewnością to tam trzeba było rozpocząć poszukiwania. Ledwo
mógł cokolwiek zobaczyć przez tą mgłę, dlatego też aż
wzdrygnął się widząc w małym pokoju z okrągłym stołem
postacie trzymające się za dłonie ze schylonymi głowami. Sceneria
przedstawiała seans spirytystyczny. Jedną z postaci był Stan. On,
jednak również przypomniał bardziej figurę woskową niż
człowieka.
-Zamknijcie oczy i
skoncentrujcie się. Z kim chcecie porozmawiać?- odezwał się Stan,
a jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Jednakże ani
on, ani żadna osoba w pokoju nie poruszała ustami przy mówieniu.
Głos był jakby nagrany. Nagle ktoś złapał go za ramię. Carter
aż krzyknął i odskoczył, przewracając lampę naftową ze
stolika. Ku jego uldze, osobą która go dotknęła była Annie.
-Spokojnie, Carter.
Spokojnie. Już dobrze.- powiedziała dziewczyna, podchodząc
ostrożnie do niego. Jego głos brzmiał normalnie i to go
uświadczyło w przekonaniu, że osoba znajdująca się przed nim
jest na sto procent Annie.
-Annie.- powiedział
tylko i podszedł do niej, by wziąć ją w ramiona.- Nawet nie wiesz
jak się cieszę, że cię widzę.
-Ja też, ale Carter
musimy już stąd iść. Tu nie jest bezpiecznie.- wyszeptała,
patrząc na osoby przy stole. Ich spojrzenia skierowane były teraz
na nich.- Chodź.
Wzięła go za rękę
i pociągnęła w stronę wyjścia. Przechodzili przez piwnicę, gdy
Carter zauważył coś interesującego. Puścił jej dłoń i
przystanął.
-Carter, musimy
uciekać. Chodź.
-Poczekaj na
chwilę.- odpowiedział, podchodząc do dwóch, metalowych stołów
na których znajdowały się zwłoki przykryte prześcieradłami.
Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w „normalnej” wersji domu
z wyjątkiem jednego, małego lecz znaczącego szczegółu. Podłoga
pomiędzy stołami była rozkopana w idealny prostokąt. Na tyle
głęboko, że można by było zakopać tam chociażby ciało. Wtedy
Cartera olśniło.
-Już wiem gdzie są
zwłoki Stana.- powiedział z błyskiem w oczach. Annie, jednak nie
patrzyła na niego, ani na znalezisko tylko na podstawie z małego
pokoju obok, który teraz stali już w piwnicy.
-Świetnie, a teraz
już chodźmy.- powiedziała z paniką, chwytając go za rękę. Tym
razem Carter nie oponował tylko pobiegł za nią schodami do góry.
Ludzie z salonu oraz piętra stali teraz w holu wpatrzeni w nich z
przerażającymi uśmiechami.-Jak się stąd wydostać!- krzyknął w
panice.
-Musimy wyjść z
domu.
Odpowiedziała, po
czym przepychając się przez krzyczących ludzi skierowali się do
drzwi frontowych. Postacie szarpały ich, próbowali zatrzymać,
zagradzali im nawet drogę. Carter otworzył drzwi, po czym pociągnął
za sobą dziewczynę i wyciągnął ich z tego domu. Carter i Annie
otworzyli oczy.
***
50 lat wcześniej
-Ściągnąłeś
mnie tutaj aż z Kalifornii bym zobaczył… to?- spytał
niezadowolony Brandon machając dłonią w kierunku niewielkiego,
drewnianego domu. Carter również wpatrywał się w posiadłość,
jednakże na ich ustach widoczny był uśmiech oczarowania i
zadowolenia. Carter jako pierwszy skierował się w stronę drzwi.
-No i po co, w ogóle
to kupiłeś?- spytał, narzekając w dalszym ciągu, podczas gdy
pozostali byli już pod drzwiami.
-Chodź i nie
marudź.- odpowiedział tylko Carter wchodząc do środka. Dopiero,
gdy drzwi się za nim zamknęły ruszył nieco niechętnie przed
siebie. W środku pachniało świeżym drewnem. Dom urządzony był w
starym stylu. Wszędzie meble praz obrazy nadal tutaj stały po
poprzednich lokatorach, co oddawało mu specyficzny nastrój.
-Jack nie mógł
niestety przybyć. Wyjechał gdzieś z Annie.- wyjaśnił nieobecność
przyjaciela, kierując się do kuchni.
-Mówiłem ci już,
że nie podoba mi się ich związek?- odparł Brandon, podążając
wolnym krokiem w kierunku salonu. Wsadził dłonie do kieszeni i
przechadzał się po obszernym pomieszczeniu, w którym centrum
stanowił drewniany kominek. W końcu rozsiadł się na kanapie, a
jego wzrok utkwił na wielkim obrazie przedstawiającym wiatrak oraz
ciemną postać znajdującą się tuż obok. Po chwili wrócił
Carter z dwoma butelkami piwa. Bez trudu otworzył butelki jednym
ruchem, po czym stuknął obiema i podał przyjacielowi.
-Wiem, że jej nie
lubisz, bo jest czarownicą. Tylko nie mam pojęcia dlaczego. Masz
przecież przyjaciółkę tej rasy.- odpowiedział, rozglądając się
po pokoju.
-Nieprawda.-
zaperzył się.- Nie lubię jej, bo jest wredna.
-Jest wredna dla
ciebie, bo ty jesteś wredny dla niej.- sprostował ze śmiechem, po
czym upił łyk napoju. Przez chwilę nie odzywali się do siebie,
rozkoszując relaksującą chwilą.
-Podoba ci się?-
spytał w końcu Carter, mając na myśli zakupiony dom. Wampir
spojrzał kątem oka na Cartera. Widział wyraźnie w jego oczach, że
zależy mu na aprobacie kumpla.
-Jest spoko.-
odpowiedział z charakterystyczną dla siebie obojętnością.- Ale
po co ci on właściwie?
Carter odstawił
butelkę na stolik i usiadł prosto. Nagle spoważniał.
-Ostatnio coś sobie
uświadomiłem. Przyjaźnimy się już od tylu lat, zawsze
trzymaliśmy się razem, przez tyle razem przeszliśmy, ale coś się
zmieniło. Każdy ma teraz swoje sprawy. Jack ma Annie, a ty ten swój
cały plan zemsty.
Zamilkł na moment.
Odwrócił się do niego przodem i spojrzał prosto w oczy.
-Dlatego kupiłem
ten dom, by to było swego rodzaju spoiwo naszej przyjaźni. Coś co
trzymałoby nas zawsze razem. Nawet jeśli mielibyśmy spotykać się
raz na dziesięć lat. To będzie zawsze nasze miejsce. Jesteście
moją rodziną, Brandon. Kocham was.- wyznał to, co właściwie
leżało mu na sercu od dłuższego czasu. Nie zawsze pochwalał jego
zachowanie, ale popierał go nieważne co by się stało. Byłby
nawet w stanie zginąć za Brandona i Jacka.
-Stary… tylko nie
zacznij płakać.- odparł z parsknięciem, dając mu lekkiego
kuksańca. Mimo iż zgrywał takiego twardziela bez emocji, zrobiło
mu się bardzo miło, gdy usłyszał słowa Cartera.
-Ja ciebie też
kocham, stary.- dodał, już na poważnie po czym objęli się
bratersko. Ta chwila czułości nie trwała zbyt długo. W pewnym
momencie Brandon wskazał na niego palcem i dodał:
-A jeśli ktoś
dowie się o tej rozmowie, wystawię cię na słońce, zrozumiano?
Żartował
oczywiście, podświadomie nie chciał jednak tak do końca wyjść
na mięczaka. Carter uśmiechnął się i chwycił za swoje piwo, po
czym ponownie stuknął o butelkę przyjaciela.
-Za przyjaźń.-
wzniósł toast.
-Za przyjaźń.
sobota, 25 lipca 2015
Michael
Po przebudzeniu,
przez dłuższy czas nie mógł zorientować się gdzie jest i jak
się tutaj znalazł. Ostatnie co pamiętał to seans spirytystyczny
oraz nagły chaos, który zapanował w pokoju. Co jakiś czas słyszał
jakieś szepty i kroki. Wołał kilka razy poszczególne imiona
przyjaciół, jednak nikt mu nie odpowiadał. Wszędzie było
przeraźliwie ciemno. Nawet po pewnym czasie, jego oczy nie zdołały
przyzwyczaić się do mroku. W końcu postanowił się ruszyć. Miał
serdecznie dosyć tergo pomieszczenia, a już zwłaszcza tego domu.
Doczołgał się, po omacku do ściany, po czym poruszał się
dookoła w celu znalezienia drzwi. Miał wrażenie, że okrążył
pokój już kilka razy, jednakże, gdy miał już zrezygnować jego
dłoń natrafiła na coś drewnianego z metalową kulką. Drzwi. Bez
wahania ścisnął za klamkę i przekręcił ją, modląc się w
duchu by było otwarte. Tym razem poszczęściło mu się i już po
chwili był na zewnątrz. Przed nim rozciągał się długi, wąski
korytarz. Nie było widać końca, również nigdzie nie było innych
drzwi. Na ścianach znajdowały się tylko ogromne lustra. Niewielkie
światło dawały jedynie świeczki po obu stronach korytarza. Nie
mając zbyt wiele do wyboru ruszył przed siebie. Nieustannie
wyczuwał czyjąś obecność, jednakże za każdym razem, gdy się
obracał, nikogo tam nie było.
-Michael.
Rozległo się ciche
wołanie, jak gdyby ktoś szeptał mu do ucha.
-Kto tutaj jest?!-
krzyknął, mając już tego serdecznie dosyć. Tym razem nie było
szeptów, a cichy śmiech.
-Rozejrzyj się.
Michael przez cały
czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Teraz już wiedział
dlaczego. W każdym z luster widniało oczywiście jego odbicie, ale
coś było w nich nie tak. Nie odzwierciedlały jednak zupełnie jego
odbicia. Tamten Michael stał w pozycji wyprostowanej, skierowany do
niego przodem, a na jego ustach widniał niecny uśmieszek. Widoczna
była jeszcze jedna znacząca zmiana; połowa twarzy Michaela w
odbiciu była oszpecona. Mężczyzna odskoczył błyskawicznie. Był
w pułapce, po obu stronach rozchodziły się lustra.
-Czego się lękasz?
Patrzysz przecież w swoje odbicie. Jestem twoją mroczną połówką.-
odezwał się mężczyzna w lustrze. Michael automatycznie dotknął
swojej twarzy i ku jego przerażeniu odkrył, że jego skóra stała
się chropowata, a przy dotyku nieco zbyt miękka. Nie był w stanie
wydusić z siebie słowa, więc patrzył tylko z przerażeniem w
odbicie.
-Ta twarz
odzwierciedla dokładnie twoją duszę. Byłeś, jesteś i zawsze
będziesz potworem.- zaczął mówić Michael z odbicia z coraz
większym jadem i nienawiścią. Chłopak zakrył dłońmi uszy, gdyż
nie mógł już tego słuchać i w końcu rzucił się biegiem przed
siebie. Widmo z lustra nie przestawało mówić tych wszystkich
okropieństw. Michael biegł przez dobre kilkanaście minut, a
korytarz w dalszym ciągu wydawał się nie mieć końca. Nagle
zatrzymał się i wrzasnął tak głośno jak tylko był w stanie.
Następnie ze złością rozbił kilka lustr pięścią. W końcu
jednak stracił energię i osunął się wzdłuż lustra na podłogę.
Jego dłoń była cała we krwi, jednak sam Michael nawet nie zwracał
na to uwagi. Był na skraju załamania nerwowego. Czuł, jak gdyby
spędził tutaj kilka lat. Jedno z jego odbić znajdujące się tuż
za nim, ukucnęło i wyszeptało mu do ucha:
-Jest jednak sposób
byś odpuścił swoje winy.
***
-Przestań! Proszę
przestań już!- krzyczała cały czas Gabrielle, obserwując
wszystkie poczynania Stana dzięki magicznej wizualizacji. Ujrzała
właśnie jak Jack dusił Annie. Bała się zobaczyć co z innymi
jej przyjaciółmi chce zrobić mężczyzna. Wiedziała jednak, że
nie spocznie póki nie osiągnie swojego celu. Gabrielle próbowała
chyba już wszystkiego by się wydostać, jednak nic nie skutkowało.
W przeciwieństwie do swoich przyjaciół nie posiadała żadnych
wyjątkowych zdolności.
-Więc wybierz.-
odpowiedział ostro Stan, nadal przybierając postać Cartera.- Jeśli
nie wybierzesz, zabiję ich wszystkich. Wolałbym jednakże tego nie
robić, gdyż nie byłoby wtedy zabawy.
Po tych słowach
Mary podeszła do Stana i pociągnęła za jego koszulę by się
nachylił. Gdy to uczynił wyszeptała mu coś do ucha. Musiało to
głęboko uszczęśliwić Stana, gdyż uśmiechnął się złowrogo.
Następnie zwrócił się do Gabrielle.
-No cóż, moja
droga. Wybór, przynajmniej co do jednej kategorii został wybrany za
ciebie.
Po tych słowach do
pomieszczenia wszedł Michael. Gabrielle odczuła ulgę na widok
byłego męża. Zniknęła jednak równie szybko, gdy ujrzała jego
poczynania. Michael z powagą podszedł do Stana, a następnie
przyklęknął na jedno kolano i odparł:
-Jestem do usług,
panie.
***
1780
Pogoda taka jak
dzisiaj, czyli słonecznie bez cienia wiatru była idealna by wybrać
się na polowanie do lasu. Szesnastoletni Michael zabrał swojego
trzynastoletniego brata, Brandona na pierwszą lekcję strzelania.
Nie chodziło, jednak o takie zwykle strzelanie, a o naukę zabijania
żywych stworzeń. Brandon zawsze był tym wrażliwym chłopcem, a
przez to nie mógł spokojnie patrzeć na krzywdę innych stworzeń.
Miał świadomość jaki los podzieli z bratem, gdy staną się
pełnoletni, ale nadal tego nie rozumiał i nie potrafił się z tym
pogodzić. Michael był tym posłusznym, gotów nawet natychmiast
przejąć dziedzictwo rodziny. W czasie, gdy starszy brat tłumaczył
Brandonowi techniki trafiania do celu, ten myślał zupełnie o czymś
innym. Nie był gotowy na to, chciał się bawić, mieć takie
dzieciństwo o jakim słyszał z opowieści starszych ludzi lub
chociaż takie, które obserwuje każdego dnia, gdzie chłopcy w jego
wieku bawią się w chowanego bądź berka w ogrodzie.
-Słuchasz mnie w
ogóle?- wyrwał go z zamyśleń Michael, patrząc na niego z
niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.- Tłumaczę ci naprawdę ważne
rzeczy, które ci się przydadzą.
-Wybacz, Michael.
Będę już słuchać.- odpowiedział ze skruchą spuszczając wzrok.
Chłopiec przyjrzał się uważnie chłopcu, po czym oparł obie
strzelby o drzewo i usiadł na pobliskim kamieniu robiąc trochę
miejsca bratu.
-Powiedz , Brandon
co się dzieje. Widzę, że coś jest nie tak. Zachowujesz się
dziwnie od kilku dni. Porozmawiaj ze mną. Jestem w końcu twoim
bratem.- odrzekł już łagodniej, patrząc na niego z troską
starszego brata.
-Obiecujesz, że nie
powiesz tacie?- zapytał po dłuższej pauzie, nadal nie patrząc w
oczy Michaelowi.
-No jasne,
obiecuję.- odpowiedział bez zająknięcia. Dopiero wtedy Brandon
spojrzał na niego ze wzrokiem pełnym udręczenia.
-Podsłuchałem
rozmowę taty z panem Stevensonem. Ty już wiesz o tym, prawda?
Staniemy się w… tymi stworzeniami, gdy skończymy dwudziesty
pierwszy rok życia. Michael, ja tego nie chcę. Nie chcę stać się
potworem.- wyrzucił z siebie wszystko na oddechu. Jego głos wyrażał
desperację, jednakże gdy powiedział co mu leżało na sercu, od
razu odczuł znaczącą ulgę.
-Brandon, posłuchaj,
stanie się wampirem nie zawsze równa się z byciem potworem.
Wampiryzm oznacza również nieśmiertelność, super siłę i
szybkość. Nie wyobrażasz sobie ile ludzie na świecie pragnęłoby
tego daru. My zostaliśmy wybrani. Zobaczysz, będziesz się z tego
śmiać, gdy już będzie po wszystkim.- odparł z łagodnym
uśmiechem, przytulając brata do siebie.
-Nie opuścisz mnie,
gdy no wiesz… staniesz się wampirem?- zapytał, chowając się w
silnym, bezpiecznym uścisku brata.
-No coś ty. Zawsze
będę przy tobie. W końcu od czego są bracia.
Poklepał go po
plecach, po czym wstał i złapał za strzelbę. Jedną wręczył
Brandonowi. To właśnie ojciec wpadł na pomysł, że już czas na
to, by jego młodszy syn nauczył się posługiwania bronią. Miał
nie pokazywać się w domu bez zdobyczy. Ufał Michaelowi, że ten go
przypilnuje i douczy. Przeszli kawałek lasem, by znaleźć
odpowiednie miejsce na polowanie. Poruszali się najciszej jak tylko
mogli, by nie spłoszyć zwierzyny. W pewnym momencie dostrzegli
swoją ofiarę; średniej wielkości szaraka. Ustawili się za
niewielką wysepką by mieć dobry punkt do strzału.
-Śmiało- szepnął
Michael, trzymając w pogotowiu swoją broń.- Wyceluj, odbezpiecz i
naciśnij na spust.
Brandon zrobił to
co mu polecił brat, jednak nie mógł zmusić się by nacisnąć na
spust. Dłonie zaczęły mu drżeć, pot spływać po twarzy. Szarak
usłyszał jakiś szelest i zaczął się rozglądać. W pewnym
momencie rozległ się wystrzał. Królik leżał martwy. Brandon
rozejrzał się zdezorientowany. To był Michael. Założył broń na
ramię i minął brata.
-Dobra robota, Don.-
powiedział z uśmiechem i mrugnął do niego, po czym poszedł po
swoją ofiarę.
czwartek, 23 lipca 2015
Charlie
Nie wiedzieli nawet
jak zareagować na zachowanie Jacka. Wydawało im się to nieco
podejrzane.
-Nie powinniśmy iść
za nim?- odezwała się jako pierwsza i nie czekając na jego
odpowiedź otworzyła drzwi którymi wyszedł Jack.
Nie było po nim
śladu, a dosłownie przed sekundą opuścił pokój. Charlie, w tym
czasie wszedł do toalety. Wyglądała dosłownie, jak gdyby dokonano
w niej jakiejś zbrodni. Pomijając kałuże krwi dotarł do
umywalki, po czym odkręcił kurek od kranu. Tym razem nic z niego
nie wyleciało.
-Myślę, że tutaj
ją zamordował. Stan swoją żonę.- odparł patrząc w lustro.
-Chodźmy stąd.-
powiedziała Maggie, która nagle znalazła się tuż za nim kładąc
dłoń na jego ramieniu.- Myślę, że powinniśmy zobaczyć jeszcze
raz piwnicę. To w końcu tam robił te wszystkie makabryczne rzeczy.
-W porządku.-
odpowiedział nieco zbity z tropu jej nagłą zmianą zdania. Jeszcze
przed chwilą chciała iść za Jackiem. Jej dłonie ostatnimi czasy
były bardzo zimne, ale to ze względu na jej stan zdrowia. Teraz,
jednak jej dotyk spowodował, że włoski zjeżyły mu się na
rękach.
-Jak się czujesz,
Maggie?- spytał ujmując jej dłoń. Nie wyglądała zbyt dobrze.
Lekki grymas wkradł się na jej usta.
-Chcę po prostu by
to się już skończyło.- odpowiedziała ze szklistymi oczami.
-Wydostaniemy się
stąd, obiecuję.- powiedział kładąc dłonie na jej ramionach.
Miał ochotę ją przytulić, nawet pocałować. Zamiast tego dodał-
Uratowałaś mnie pozwól mi się odwdzięczyć.
Zanim zdążył
zrobić coś głupiego podążył w kierunku drzwi. Maggie uczyniła
to samo. Zgodnie z jej słowami zeszli schodami na dół kierując
się do piwnicy. Po drodze szukali oczywiście pozostałych, ale
niestety bez skutku. Nie chciał ponownie znaleźć się w tym
przyprawiającym o ciarki miejscu i to jeszcze bez niczego do obrony.
Ciszę przerywało jedynie skrzypienie schodków, gdy kierowali się
na dół. Nawet nie zauważył kiedy Maggie chwyciła go za rękę.
Znowu to poczuł. Zimno przeszywające aż do szpiku kości.
-Czego właściwie
szukamy?- zapytał w końcu, spoglądając na Maggie. Ku jego
zaskoczeniu nie wyglądała na ani trochę wystraszoną. Puściła w
końcu jego dłoń i zaczęła obchodzić półki z najrozmaitszymi
przyrządami. Charlie przez dłuższą chwilę tylko się jej
przyglądał, próbując dostrzec co jest z nią nie tak. Miał po
prostu takie dziwne przeczucie, które szybko zbył zmęczeniem i
ogólnym przerażeniem. Poszedł w ślady dziewczyny i również
zaczął przeglądać tajemnicze przedmioty na stolikach.
-Nie mam pojęcia,
może w jakiejś księdze znaleźlibyśmy odpowiedź na nasze
pytania.- odparła nie unosząc nawet głowy zza przyrządów
służących do obróbki zmarłych.
-Chyba coś
znalazłem.- powiedział nagle dźwigając opasłą książkę o
tytule: „Nekromancja”. Maggie od razu podeszła do niego ze
zainteresowaniem. Zanim jednak znalazła się przy nim, książka
wysmyknęła się z rąk Charlie'ego i upadła na zakurzoną podłogę
powodując straszny hałas. Oboje na moment zamarli w oczekiwaniu czy
ktoś lub co gorsza coś usłyszał ten hałas. Maggie ocknęła się
jako pierwsza i pochyliła by podnieść książkę. Charlie dopiero
teraz zauważył, że w środek coś było wetknięte. Również
ukucnął i otworzył tom na odpowiedniej stronie zanim Maggie
zdążyła chociażby jej dotknąć. Między stronami znajdował się
niewielki, srebrny sztylet. Ten sam, którego używał Stan w swoich
rytuałach. Nie to jednak tak go zszokowało. W sztylecie ukazało
się odbicie Maggie, a raczej istoty, która przed nim znajdowała
się. Ujrzał trupio bladą kobietę w średnim wieku o czarnych,
gęstych włosach i ciemnych oczach. Ubranie, które miała na sobie
było całe we krwi. Charlie walczył ze sobą by nie odskoczyć od
niej. Musiał jednak odegrać to właściwie, nie panikować.
Uzmysłowił sobie, że było już za późno, gdy napotkał jej
spojrzenie. Ona wiedziała, że Charlie to widział. Instynktownie
chwycił za sztylet i wstał wyciągając go przed siebie.
-Co zrobiłaś z
Maggie?- warknął, nie spuszczając z niej wzroku. Dziewczyna
przybrała nagle niewinnego wyrazu twarzy. Znowu udawała.
-Charlie, co cię
nagle napadło? Chcesz mnie skrzywdzić?- spytała z łamiącym się
głosem.- Boję się. Powiedziałeś, że mnie uratujesz. Charlie…
-Zamknij się. Nie
jesteś Maggie.- przerwał jej brutalnie, cofając się lekko. To był
błąd, gdyż zachęciło dziewczynę by posunęła się nieco dalej.
Podeszła nieśmiało do niego tak, że sztylet niemalże dźgał ją
w brzuch.
-Wiem co widziałeś
w tym odbiciu. Uwierz mi, ja też to widziałam. Oni tobą
manipulują, Stan włada tym domem. Chce cię obrócić przeciwko
mnie.- zarzekała się, patrząc mu cały czas w oczy. Charlie
przestał już być taki pewny. W sumie, to wydawało się być
całkiem prawdopodobne. Już nie po raz pierwszy, w tym domu ukazują
się takie czy inne halucynacje. Opuścił nieco sztylet , jednak
cały czas trzymał go w ręce.
-Gdzie pocałowaliśmy
się po raz pierwszy?- spytał nagle, mierząc ją gorączkowo
wzrokiem. Nie miał już pojęcia w co wierzyć.
-Naprawdę mnie
sprawdzasz? Och, Charlie.- odparł kręcąc lekko głową. Dodała
jednak bez wahania- Na naszej pierwszej randce.
Charlie w odpowiedzi
uśmiechnął się do niej lekko, po czym podszedł do niej i
przytulił ją mocno do siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się i
odwzajemniła uścisk. Już chciała coś powiedzieć, gdy nagle
krzyknęła z ból. Charlie wbił sztylet w jej plecy, po stronie
serca, aż po rękojeść. Następnie odepchnął ją. To już nie
była Maggie, tylko ciemnowłosa kobieta w zakrwawionym ubraniu.
Kilka sekund później zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu.
Pozostała po niej tylko sukienka.
-To było w moim
domu.- wyszeptał, wpatrując się w leżący łach. Następnie wziął
do ręki sukienkę i wsadził ją do metalowego kosza. Następnie
oblał leżącą nieopodal terpentynę i podpalił. Nie miał w sumie
pojęcia skąd wie, że należy to zrobić, ale wydawało się być
odpowiednie.
***
6 lat temu
Ostatnimi czasy
zakład mechanika samochodowego cieszył się naprawdę dużą
popularnością. Z pewnością, między innymi dlatego, że jest to
jedyne takie miejsce w Noir Seraphin Hill. Charlie był jedynym
pracownikiem Marka. Już jako dziecko uczył się majstrowania w
samochodzie. Mark był dla niego jak wujek, mimo iż nie łączyły
ich więzy krwi.
-Mógłbyś zająć
się dzisiaj autem pana Martina?- spytał Mark, wycierając dłonie w
szmatkę. Zbliżała się godzina czternasta, a o tej godzinie zwykle
wychodził na obiad do małej knajpki na rogu.
-Jasne. Mogę nawet
dzisiaj zostać do zamknięcia. Nie mam żadnych planów.-
odpowiedział Charlie, pochylony nad maską samochodu. Uwielbiał tą
robotę. Jedyne miejsce do którego mógł uciec od problemów.
-Daj spokój,
Charlie. Dzisiaj jest piątek, wyjdź gdzieś, rozerwij się. Może
znajdziesz sobie jakąś dziewczynę?- spytał z uśmiechem,
szturchając go nieco za mocno. Mark, jak to Mark nigdy nie
zastanawiał się zbytnio nad tym co mówi. W mieście znany był ze
swojego szaleństwa i obsesji na punkcie stworzeń nadnaturalnych.
-Jasne, Mark. Co
tylko powiesz.- odparł ze śmiechem, wyciągając dłoń po kluczyk
od zakładu. Widząc nietęgą minę mężczyzny dodał- Następnym
razem pójdę gdzieś, obiecuję.
-Jesteś dobrym
chłopakiem, Charlie. Zasługujesz na szczęście. Musisz tylko je
znaleźć.- odrzekł Mark, wręczając mu w końcu klucze, po czym
zostawił go samego. Charlie, mimo iż skończył już osiemnaście
lat nie miał na swoim koncie zbyt wielu dziewczyn. Miastowe
nastolatki nie były dla niego, jak sądził. Chociaż bardziej
możliwe jest to, że to właśnie on jest inny. Nigdy jeszcze nie
był zakochany.
Pracował nad
samochodem jeszcze przez kilka godzin. Stracił rachubę czasu, nawet
nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno. Charlie jednak nie miał
ochoty wracać do domu, gdzie czekał na niego tylko pijany ojciec. W
pewnym momencie usłyszał zbliżające się podniesione głosy.
Ludzie raczej nie włóczyli się o tej porze po mieście. Musiały
to, więc być wampiry. Charlie był oczywiście przygotowany na taką
ewentualność. Zamknął maskę samochodu i wyciągnął ze szafki
drewniany kołek. Tak jak przeczuwał, trójka wampirów zmierzała
tutaj.
-No proszę, kogo my
tu mamy.- odezwał się jeden z nich, gdy już znalazł się w
środku. Charlie nie znał ich, z pewnością były to więc jacyś
nowo narodzeni.
-W czym mogę
pomóc?- spytał mając jeszcze nadzieję, że załatwi tą sprawę
bez wszczynania awantury.
-To ja poproszę
pieniążki z kasy, jedną z tych bryk i… a tak, i twoją krew. Ile
to będzie kosztować?- spytał drwiąco, po czym cała trójka
wybuchła śmiechem.
-Nie chcę kłopotów.
Lepiej już stąd pójdźcie.- powiedział nieco ostrzej, pokazując
zza pleców kołek. To jednak wywołało kolejną falę śmiechu. W
pewnym momencie jeden z nich błyskawicznie znalazł się tuż przy
nim i wybił kołek z dłoni Charlie'ego. Następnie chwycił go za
bluzkę i uderzył o bok samochodu.
-Jak nie będziesz
się opierać, to może pozwolimy ci żyć.- wysyczał ukazując kły.
Chłopak próbował się wyrwać, ale nie miał żadnych szans w
porównaniu z siłą wampira. Nachylał się już by ugryźć go w
szyję, pozostali wolno podchodzili. Charlie zamknął oczy i
odchylił głowię, by nie musieć na to patrzeć. Oczekiwał bólu,
jednak on nie nadszedł. Usłyszał za to nagłe poruszenie i krótkie
okrzyki. Również, po chwili wampir go puścił. Otworzył w końcu
oczy i ujrzał młodego, wysokiego chłopaka. Zgadywał, że on
również jest wampirem. Pozostali za to leżeli nieprzytomni na
podłodze.
-W porządku?-
spytał, spoglądając na niego.
-Tak… Dzięki,
ale…- zaczął Charlie trochę zbity z tropu. Jeszcze nigdy żaden
wampir nie zaatakował swego w obronie człowieka. Chłopak zaczął
kierować się do wyjścia.
-Dlaczego to
zrobiłeś?- zdążył jeszcze spytać podchodząc o krok,. Przez
chwilę zastanawiał się czy wampir w ogóle zareaguje na jego
pytanie. W ostatniej chwili, jednak odwrócił się i odpowiedział
jak gdyby to było oczywiste.
-Bo tak należało
zrobić.
-Kim jesteś?-
spytał jeszcze, właściwie nie wiedząc dlaczego.
-Carter.
Jack&Annie
Jack
nie przysłuchiwał się zbytnio kłótni między Charlie'em a
Maggie. Jego umysł zajęty był bardziej troską o Annie i innych.
Dlaczego ten seans trwa tak długo? Przecież, gdyby skończyli
przyszliby tutaj by ich zawiadomić. Jedynym sensownym wytłumaczeniem
jest, że coś się stało. Przewidywał same, czarne scenariusze. W
pewnym momencie, po prostu wstał i zaczął przechadzać się po
pokoju, nie mogąc już opanować emocji. Na dodatek zaczął go
męczyć pulsujący ból głowy. Momentami musiał, wręcz zmuszać
się, by nie pobiec prosto do salonu by zobaczyć na własne oczy
czy wszystko w porządku.
-Jack,
czy wszystko okej? Jack!
Z
zamyśleń wyrwało go pytanie Maggie. Zareagował jednak dopiero po
paru sekundach. Spojrzał na nich. Przestali się już kłócić, a
swoje spojrzenia utkwili w nim.
-Co?
Ach tak, wszystko w porządku. Tylko… boli mnie głowa. Za moment
wrócę.- odpowiedział szybko, po czym zniknął w toalecie
zamykając za sobą drzwi.
-To
wampiry miewają migreny?- zdążyła jeszcze spytać, na co Charlie
tylko wzruszył ramionami.
To
wszystko robiło się nie do wytrzymania. Obie dłonie przycisnął
do skroni i zacisnął zęby. Coś było stanowczo nie tak. Wampir
dosłownie czuł, że zaraz jego głowa eksploduje. Miał ochotę
krzyczeć. Lekko zataczając się, podszedł do umywalki. Napuścił
trochę lodowatej wody, po czym przemył twarz kilkakrotnie.
-Weź
się w garść.- powtarzał szeptem do siebie kilkakrotnie, próbując
trzymać się zdrowych zmysłów. W tym domu, w takich
okolicznościach przychodziło mu to z coraz większą trudnością.
Nagle z kranu wystrzelił strumień szkarłatnego płynu. Od razu
wyczuł, że to krew. Próbował zakręcić kurek, jednak krew w
dalszym ciągu wypełniała umywalkę. Już chciał wołać Maggie i
Charlie'ego, gdy kątek oka zauważył w lusterku, naprzeciwko, że
ktoś za nim stoi. Odruchowo odwrócił się błyskawicznie. Metr
dalej stał jedenastoletni chłopiec o czarnych włosach i oczach.
Był nienaturalnie blady, a na jego ustach widniał pełen
okrucieństwa uśmiech. Był to syn Stana, Will. Ciągle napływająca
krew przepełniła już umywalkę i zaczęła lać się na podłogę.
Jack jednak, jakby tego nie zauważał. Cofnął się tak, że
plecami dotykał teraz ściany. Nie mógł wydobyć z siebie głosu
by kogoś zawołać, nie mógł nawet się ruszyć. Przez twarz
chłopca przepłynęło kilka czarnych żył.
-Pobawimy
się?- spytał przyjacielsko, jednakże jego twarz wyrażała
kompletnie coś innego. Zaczął zbliżać się wolno w kierunku
wampira napawając się jego lękiem. Jack naprawdę chciał coś
zrobić, cokolwiek, ale jakaś siła nadprzyrodzona blokowała go.
Gdy chłopiec był już zaledwie kilka centymetrów od niego, nagle,
ku jego głębokiemu zaskoczeniu przytulił go mocno do siebie. Był
zdecydowanie za silny jak na dziecko, niemalże łamał łamał mu
żebra. W pewnym momencie chłopiec zniknął, a Jack poczuł jak
gdyby coś rozsadzało mu wnętrzności. Upadł na kolana i aż
skulił się z bólu. Krew zaczęła przenikać już do drugiego
pokoju, chociaż kran już był suchy. Gdy już myślał, że
zemdleje z bólu, poczuł niewiarygodną odmianę. W jednej chwili
nic już nie go nie bolało, nie czuł już żadnego niepokoju. Wstał
z podłogi i otrzepał spodnie z krwi tak, że płyn znajdował się
teraz na jego dłoniach. Na jego usta wkradł się identyczny uśmiech
jak u Willa. Przyjrzał się swojej dłoni z ciekawością, po czym
włożył palec do ust. Przymknął oczy, rozkoszując się eksplozją
smaku w ustach. Rozległo się donośne pukanie.
-Jack,
wszystko w porządku?- odezwała się zatroskana Maggie. Gdy przez
dłuższą chwilę nie odpowiadał, dziewczyna zaczęła z całej
siły walić pięściami krzycząc jego imię, aż w końcu Charlie
wyważył drzwi.
-Jack!
Co się stało? To twoja krew?
Maggie
jako pierwsza znalazła się przy Jacku oglądając go ze wszystkich
stron z paniką. Mężczyzna natomiast był niezwykle opanowany.
-Wszystko
w porządku. Pójdę odszukać Annie. Zostańcie tutaj.- powiedział
z powagą i nie zważając na protesty Maggie i Charlie'ego wyszedł
z pokoju.
***
Annie
szukała ich chyba we wszystkich pokojach, ale nigdzie nie było po
nich śladu. W końcu, zrezygnowana wróciła do salonu na dole,
gdzie wszystko się zaczęło. Miała małą nadzieję, że może
jednak któryś z nich tutaj wrócił. Widząc pusty pokój
kompletnie się załamała. Niemalże przeoczyła jeden mały
szczegół, który uległ zmianie. Mianowicie, w kominku palił się
ogień. Po tych wszystkich niesamowitych zdarzeniach takie coś
przestało na niej robić wrażenie. Usiadła na kanapie i podkuliła
nogi do siebie.
-Annie,
skup się, skup się.- powtarzała szeptem do siebie, rozglądając
się bacznie po ciemnych kątach salonu.- To są duchy. Nie po raz
pierwszy masz z nimi do czynienia.
Nagle
ją olśniło. Poczuła się jak kompletna idiotka. Była tak
przerażona i przytłoczona ostatnimi wydarzeniami, że cała jej
wiedza odnośnie duchów gdzieś uleciała. Aby wypędzić ducha, a
jednocześnie uwolnić jego duszę należy zniszczyć prochy bądź
przedmiot z którym związany był za życia. Nie zastanawiając się
ani chwili dłużej wstała, zaczęła przetrząsać każdy kąt
salonu. Co jakiś czas przerywała, przestraszona jakimiś dziwnymi
odgłosami, które okazywały się jedynie trzaskaniem ognia w
kominku. Nie wiedziała ile czasu upłynęło, ale miała wrażenie,
że sprawdziła już wszystko w tym pokoju. A jednak, wyczuwała, że
coś tutaj jest. Była o tym przekonana. Pokój wyglądał jakby
przeszło przez niego tornado. Zrezygnowana, podeszła do kominka by
trochę się rozgrzać. Dopiero teraz, gdy stała tak blisko
dostrzegła powyżej cegłę od kominka, która nie pasowała do
reszty. Była powycierana ze wszystkich stron, jak gdyby była
wielokrotnie wyciągana. Bez zastanowienia chwyciła za nią i
pociągnęła do siebie. Jej oczom ukazała się mała, drewniana
szkatułka. Była cała zakurzona oraz oplątana pajęczynami. Wyjęła
ją ostrożnie i zdmuchnęła kurz z wierzchu. Następnie otworzyła
ją ostrożnie w obawie by się nie rozpadła. W środku znalazła
kilka rodzinnych zdjęć państwa Montrose, jakieś rysunki oraz
ampułka z kilkoma czarnymi włosami. Znalazła to czego szukała.
-Annie.
Odezwał
się głos z końca pokoju. Czarownica tak się wystraszyła, że
upuściła szkatułkę na podłogę. Ampułka potoczyła się po
podłodze i pod kanapą. To był Jack. W pierwszym momencie Annie
chciał pobiec do niego i rzucić się mu w ramiona. Jednakże, wraz
z jego przybyciem wyczuła coś jeszcze, coś mrocznego co z nim
tutaj przyszło. Po za tym ta cała krew, którą był przesiąknięty.
Coś złego się wydarzyło. To już nie był Jack. Jeśli nie
przeczucie to niepokojący uśmiech oraz spojrzenie jej to
zasygnalizowały.
-Szukałem
cię wszędzie. Co kombinujesz?- spytał, podchodząc do niej wolno.
Annie automatycznie zaczęła się wycofywać. Ukradkiem szukała
wzrokiem czegoś czym mogłaby się obronić. Chwyciła za pogrzebacz
i wyciągnęła go przed siebie, przybierając pozycję obronną.
-Nie
zbliżaj się do mnie. Nie wiem czyj jesteś, ale z pewnością nie
Jackiem!- wrzasnęła.- Dlaczego nie pokażesz swojej prawdziwej
twarzy?!
Mężczyzna
nie zareagował w żaden sposób, po prostu podążał do przodu.
-Myślisz,
że możesz zrobić mi tym krzywdę? Jesteś śmieszna.- odparł z
pogardą w głosie. Nagle, w jednym momencie znalazł się tuż obok
niej. Chwycił za pogrzebacz, po czym złamał go w pół. Następnie
odepchnął ją z taką siłą, że uderzyła w przeciwległą ścianę
i upadła na podłogę. Uniosła dłoń, by użyć mocy, jednak nic
się nie wydarzyło. Magia tutaj nie działała. Próbowała wstać,
jednak nadal była lekko ogłuszona i nie była w stanie odeprzeć
kolejnego ataku. Zanim zdążyła się zorientować Jack był już
obok niej. Przewrócił ją z powrotem na plecy, po czym zacisnął
dłonie na jej szyi. Annie szybko zaczęła brakować powietrza.
Szamotała się, rzucała, próbowała się jakoś bronić, ale nie
miała szans w porównaniu z opętanym przez złowrogie siły
wampirem. Miała małą nadzieję, że może Jack w ostatnim momencie
opamięta się, dostrzeże Annie, zacznie walczyć z tym co go
zaatakowało. Niestety na nic takiego się nie zapowiadało. Jack
miał prawdziwy, nieokiełznany szał w oczach. Patrzył na nią z
czystą nienawiścią. Annie czuła, że za moment utraci
przytomność. Rozłożyła dłonie i zaczęła po omacku szukać
czegokolwiek do obrony. Chciała dosięgnąć złamaną końcówkę
pogrzebacza. Natrafiła jednak na coś innego. Mały, śliski,
podłużny przedmiot. Resztkami sił zacisnęła dłoń na ampułce i
rzuciła w kierunku kominka. W tym samym momencie Jack wydał z
siebie przerażający okrzyk. Puścił jej szyję i przetoczył się
na bok. Ciemny dym uleciał z jego naprężonego ciała i po kilku
sekundach rozpłynął się. Annie kaszlała przez dłuższy moment
nie mogąc się ruszyć. Jack jako pierwszy odzyskał zdolność
poruszania się. Uklęknął nad dziewczyną i spojrzał na nią z
bólem i skruchą.
-Kochanie,
Annie. Tak bardzo mi przykro. Ja… widziałem to, przyglądałem się
temu, ale nie mogłem nic zrobić. Ja…- zaczął się tłumaczyć.
Annie jednak uciszyła go jednym gestem z łzami w oczach przytuliła
się mocno do niego.
-Wiesz,
wszystko wiem.- odpowiedziała, po czym dotknęła jego policzka.-
Już wiem co musimy zrobić. Znajdźmy resztę.
Jack
pokiwał głową, po czym ponownie wziął ją w ramiona. Trwali w
tej pozycji przez dłuższą chwilę by uspokoić się, zebrać siły.
Annie, przyglądając się pozostałości z płonącej ampułki
obmyślała plan działania.
***
1992
Zbliżała
się pięćsetna rocznica Jacka i Annie. Brzmiało to trochę
komicznie, ale tyle właśnie byli ze sobą jako para. Nic nie
wydawało się być odpowiednim prezentem by uczcić tak szczęśliwy
i owocny związek. Jack radził się już wszystkich swoich
przyjaciół, nawet Brandona, który zresztą zaproponował mu kupno
nowego wydania Kamasutry. Dzień, w którym się poznali, dwunastego
grudnia i w którym się zakochali w sobie bez pamięci nadciągał.
-Wiesz,
że nie musisz mi nic dawać, kochanie.- powtarzała mu już po raz
kolejny, wiedząc nad czym się głowi, nawet, gdy nie wspomniał o
tym słowem.
-Wiem,
ale ja chcę.- odpowiedział, biorąc ją w ramiona. Jesteś dla mnie
najważniejsza.- Chce dać ci wszystko czego pragniesz.
-Mam
już wszystko. No może poza jakimś konkretnym zajęciem. Strasznie
mi się nudzi.- stwierdziła ze skwaszoną miną, po czym dała mu
krótkiego całusa i odsunęła się.- Sabat mamy raz w miesiącu.
Wtedy jest dużo roboty, ale to jest tylko jeden dzień.
To
był impuls dla Jacka, który wykorzystał maksymalnie te dwadzieścia
cztery godziny, które mu pozostały. Nie spał w nocy, nie pożywiał
się i cały dzień był poza domem. Annie usiłowała dowiedzieć
się czegoś od Brandona lub Cartera, ale oni milczeli jak zaklęci.
Nazajutrz o szóstej rano Jack obudził dziewczynę z wielkim
bukietem czerwonych róż, jej ulubionych. Następnie bez słowa
wstępu zaprowadził do samochodu i odjechali. Annie nawet nie
próbowała dowiedzieć się gdzie jadą. Po jego minie wiedziała,
że i tak by jej nie powiedział. Podróż nie trwała długo, bo
jakieś dziesięć minut.
-Gdzie
jesteśmy?- spytała rozglądając się dookoła. Nie rozpoznawała
jednak tych rejonów, gdyż nie często przyjeżdżała do miasta.
Byli w centrum Noir Seraphin Hill, przed niewielkim budynkiem w
remoncie.
-Wejdźmy
do środka. Za moment wszystkiego się dowiesz.- wyjaśnił
podekscytowany biorąc ją za rękę. May dzwoneczek poruszył się
lekko, gdy wchodzili do budynku. W środku stał mężczyzna w
średnim wieku i rozmawiał z robotnikiem. Widząc ich uśmiechnął
się i podszedł do nich.
-Witajcie,
jestem Joe, właściciel tego gniazdka.- przedstawił się pokazując
przestrzeń wokół siebie z dumą.
-A,
przepraszam bardzo, co to za gniazdko?- spytała nieco
zdezorientowana, nie wiedząc już o co tutaj chodzi.
-To,
droga Annie jest twoje nowe miejsce pracy. Kawiarnia Angel's Cafee.
Jest jeszcze w remoncie, ale niedługo będzie gotowa. Przepraszam na
moment.- uśmiechnął się raz jeszcze i poszedł na zaplecze.
-I
jak?- spytał w końcu Jack. Widząc minę Annie, zaczął
pospiesznie wyjaśniać.- Bo, kochanie, mówiłaś zawsze, że
pragniesz jakiejś pracy. Znam Joe'ego od dłuższego czasu.
Zaproponował ci pracę kelnerki. Jeśli ci się nie podoba…
-Och,
Jack.- przerwała mu Annie kręcąc głową, po czym rzuciła mu się
w objęcia.- Jesteś najlepszym chłopakiem na świecie.
poniedziałek, 20 lipca 2015
Gabrielle
Nagle kolory zaczęły blaknąć.
Postacie kobiety i dziewczynki w końcu również zniknęły.
-Carter, co się…- zaczęła patrząc
w… przestrzeń. Wampir zniknął. Gabrielle ogarnął strach.
Spojrzała z przerażeniem co się wokół niej dzieje. Tapety
zaczęły się odrywać, ukazując pokój, nie tylko pokój, ale też
dom, jak się później okazało za czasów życia Stana. Po chwili
dziewczyna usłyszała cichy płacz dobiegający z drugiego pokoju.
Domyśliła się, że nie jest to ani Maggie ani Annie, ponieważ
wyraźnie słychać było dziecko. Najchętniej zostałaby w tym
pokoju i przeczekała to wszystko. Obawiała się, jednak, że dom
rządzi się teraz swoimi prawami i najwyraźniej chce by to
zobaczyła. Raz po raz wołała Cartera, w nadziei, że on również
tutaj jest. Niestety, albo jej nie usłyszał, albo go tu nie było.
Wzięła głęboki oddech, po czym ruszyła w kierunku słyszanego
płaczu. Nawet powietrze się zmieniło, panował tutaj teraz zaduch.
Ponadto, roznosił się zapach starych przedmiotów. Nie musiała
czekać długo, by odkryć źródło hałasu. Na korytarzu, w kącie
siedziała mała dziewczynka. Miała podkulone nogi, w który chowała
twarz, a w dłoni ściskała misia. Właśnie dzięki tej zabawce
rozpoznała w tej małej postaci dziewczynkę z obrazu. Dopiero
teraz, gdy stała tak blisko zauważyła, że głos dziecka brzmi
nienaturalnie, szloch roznosił się echem po korytarzu. Ukucnęłam
wolno, po czym wyciągnęłam dłoń, by ująć dłoń dziewczynki.
Jednakże zanim zdążyła ją dotknąć, usłyszała donośne kroki
po schodach.
-Mary? Mary, chodź tutaj natychmiast!-
krzyczał Stan przyspieszając nieco kroku. W jego głosie słychać
było gniew. Gabrielle naprawdę się teraz bała. Nie wiedziała,
bowiem czy to tylko wizja przeszłości, czy naprawdę może się coś
jej stać. Odwróciła wzrok od klatki schodowej by znowu spojrzeć
na Mary. Byłam tak przerażona, że nawet nie zauważyła kiedy
dziewczynka przestała płakać. Wpatrywała się teraz w Gabrielle.
Jej twarz nie była poznaczona czarnymi żyłami, nie była także
tak przeraźliwie blada. Wyglądała jak normalne dziecko. Słysząc
zbliżające się kroki ojca, wstała i chwyciła ją za rękę.
-Chodź, musimy się ukryć.-
powiedziała z przejęciem, ciągnąc ją dziewczynę w kierunku
swojego pokoju.
-Dlaczego nie jesteś tak grzeczna jak
twój brat?!- wydarł się w momencie, gdy Mary zamknęła za sobą
drzwi.
-Chodźmy do mojej kryjówki.- dodała,
biegnąc przez pokój do swojej szafy. Stan był już pod drzwiami.
Nacisnął na klamkę. Gabrielle wzięła głęboki oddech i
przygotowała się na możliwy atak. Jednakże drzwi zatrzasnęły
się. To tylko rozgniewało mężczyznę. Zaczął kopać i walić
pięściami w drzwi, wygrażając się przy tym i wołając swoją
córkę. Widząc, że nie ma większego wyboru, podążyła za
dziewczynką. Mary, w pośpiechu otworzyła szafę, rozsunęła
ubrania i wciągnęła Gabrielle do środka. Zamknęła za nimi drzwi
szafy i wyjrzała przez szparki. Lada chwila Stan mógł tutaj wpaść,
a skoro dziewczynka była w stanie ją zobaczyć i, o dziwo dotknąć
to mężczyzna mógł to zrobić równie dobrze. Usłyszała, że
Mary coś kombinuje za jej plecami, więc odwróciła się, jednakże
jej już tam nie było. Zauważyła jednak małe, kwadratowe
pomieszczenie w głębi. Gdy podeszła bliżej, dostrzegła, że jest
to winda do przenoszenia posiłków, często spotykana w starych
domach. Usłyszawszy odgłos wyłamanego zamka, podjęła decyzję.
Wczołgała się do małego pomieszczenia i zatrzasnęła za sobą
drzwiczki. Następnie zaczęła szybko kręcić pokrętłem. Winda
ruszyła, choć z oporem i zaczęła powoli poruszać się w dół.
Serce dudniło w jej piersi. Była naprawdę przerażona. Mimo iż
żyła już tyle lat, widziała sporo, nigdy jednak nie zetknęła
się z czymś takim. A najgorsze chyba w tym wszystkim był fakt, iż
była tutaj całkiem sama. Przestała kręcić kołowrotkiem, gdy
zobaczyła przez szparkę światło. Wywnioskowała z tego, że jest
już w kuchni. Chciała otworzyć drzwiczki, ale ku mojemu
przerażeniu zacięły się. Szarpała, nawet drapała, ale nie
chciały puścić.
-Pomocy! Carter!- wołała, nie
zważając już na to czy Stan ją usłyszy. Po kilku minutach
poddała się. Miała zdarte od krzyków gardło oraz połamane
paznokcie. Czuła się taka bezsilna. Gdy już miała się rozpłakać
winda ruszyła. Zaczęła jechać jeszcze niżej. Chwyciła za
pokrętło, chcąc za wszelką cenę ją zatrzymać. Wiedziała, że
nie jest to czysty przypadek, tylko siły nadprzyrodzone, gdy złamała
pokrętło, a winda w dalszym ciągu jechała. Pozostało jej tylko
czekać na rozwój wypadków. Miała wrażenie, że minęły wieki
zanim winda w końcu zatrzymała się. Pomieszczenie było tak małe,
że nie była nawet w stanie przygotować się na to, co ją czeka za
drzwiczkami windy. Poczuła chłód oraz lekki zapach stęchlizny.
Wszystko wskazywało na to, że znalazła się jakimś cudem w
piwnicy. Wzdrygnęła się, gdy drzwiczki nagle otworzyły się ze
skrzypnięciem. Kiedy ujrzała kto stoi po drugiej stornie, odczuła
tak silną ulgę, że aż zabolało. To był Carter. Czym prędzej
wyczołgała się z ciasnego pomieszczenia i rzuciła się w jego
objęcia.
-Carter, tak się bałam. Co się tutaj
dzieje? Gdzie są pozostali?- spytała jednym tchem, nadal nie
wypuszczając go z uścisku. Wampir nie odpowiadał, co ją nieco
zdziwiło a i trochę przestraszyło.
-Carter?
Odezwała się ponownie ze ściśniętym
gardłem. Po chwili Carter, a raczej to coś co wyglądało jak on
zaczął śmiać się pod nosem.
-Taka naiwna.- powiedział, zaciskając
uścisk. Poczuła równocześnie strach, jak i obrzydzenie.
Odepchnęła go czym prędzej, cofając się by być jak najdalej od
tego potwora. Nagle na kogoś wpadła. Okazało się, że za nią
stała mała Mary z przerażającym uśmiechem na ustach, ściskając
w rączkach misia. Carter zagradzał jej drzwi, więc bez
zastanowienia rzuciła się w kierunku windy, z głupią nadzieją,
że być może uda jej się tamtędy uciec. Gdy była już jakiś
metr od jej jedynej drogi ucieczki, nagle metalowe drzwiczki windy
zatrzasnęły się.
-Nie wygłupiaj się, Gabrielle.-
odparł z lekkim rozdrażnieniem.- Usiądź, proszę. Porozmawiamy.
Jeszcze przez chwilę usiłowała wręcz
wydrapać metalowe drzwi. W pewnym momencie poczułam jak jakaś siła
ciągnie ją do tyłu i sadza brutalnie na drewnianym krześle.
Natychmiast próbowała wstać, jednakże nie mogła ruszyć nawet
głową. Wzrok miała skierowany prosto na mężczyznę.
-Czego chcesz, Stan?- spytał z agresją
w głosie, patrząc na niego ze złością. Uczucie przerażenia z
niej kompletnie uleciało. Mężczyzna rozsiadł się wygodnie w
fotelu naprzeciwko. Tuż obok stanęła Mary. Nie znajdowaliśmy się
w zwykłej piwnicy. Był to swego rodzaju pokój z czerwonymi
ścianami. W centrum pomieszczenia znajdował się okrągły stolik z
wygrawerowanymi na nim symbolami oraz opasłymi książkami.
-Już mówiłem. Chcę porozmawiać.
-Dlaczego nie pokażesz swojej
prawdziwej twarzy?- odparła z jadowitym uśmiechem. Stan również
się uśmiechnął.
-Uznałem, że z Carterem chętniej
będziesz rozmawiać. Myślałem jeszcze nad Michaelem, ale przecież
zdradzał cię z dawną Maggie. Mogłyby ustąpić problemy z
komunikacją. Wiesz jak to jest.
-Skąd ty..?- zaczęła, jednak
mężczyzna wszedł mi w słowo. Tak jakby tylko czekał na to
pytanie. Zrobił się wręcz podekscytowany.
-Moja droga Gabrielle. Obserwujemy was
od kiedy tylko Carter kupił ten dom. Muszę przyznać, że brakowało
nam waszego towarzystwa. Jednak zrekompensowaliście się za dwóch.0
klasnął zadowolony, a widząc moje pytające spojrzenie
kontynuował.- Zabiliście trzech serafów. Myślicie, że przelana
krew tak potężnych stworzeń mogłaby przejść bez echa? Oliwy do
ognia dodała jeszcze kochana Maggie wskrzeszając tego młodzieńca,
którego nigdy wcześniej nie widziałem. - zrobił krótką pauzę,
by Gabrielle przetrawiła jego słowa.- Dzięki temu zyskaliśmy siłę
i możemy powrócić jako rodzina.
Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć.
Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale teraz, gdy połączyła
ze sobą wszystkie wydarzenia było to całkiem możliwe, a nawet
oczywiste. Chyba nie mogli uwierzyć, że nie będzie żadnych
konsekwencji po tym co zrobili.
-Nie uda ci się to. Przecież nie
żyjecie, jesteście tylko duchami, wspomnieniami.
-Moja droga. Już nam się to udało,
jeszcze tego nie widzisz?- zapytał przybierający na ustach
przebiegły uśmiech. Wstał, po czym podszedł do krzesła na którym
siedziała Gabrielle i ukucnął przed nią. Jej serce przyspieszyło.
-By ci to zademonstrować zagramy w
małą grę. Nazywa się ona…- przez krótką chwilę zastanawiał
się nad odpowiednim tytułem.- Kto opuści ten dom bezpiecznie, kto
zginie, oczywiście śmiercią tragiczną, a kto dołączy do mojej
rodziny. Uczestników gry jest siedmiu. Możesz uratować jedną
osobę, jedną przeznaczyć dla mnie, a pozostali zginą. Pasuje?-
spytał w taki sposób, jakby robił jej łaskę.
-Jesteś potworem. Nigdy tego nie
zrobię. Wolę zginąć.- odwarknęła, po czym splunęła na niego.
Stan ponownie wybuchnął śmiechem i przetarł niedbale twarz.
-Biedna, zapomniana Gabrielle. Na twoje
szczęście, nie na twojej śmierci mi zależy. Jesteś tylko
drugoplanową postacią w tej historii. Pomijana, zawsze z tyłu.
-Zamknij się!- krzyknęła, szamocząc
się, chcąc za wszelką cenę wyswobodzić się. Stan, jednak
kontynuował. Wyglądał kropla w kroplę jak Carter, oprócz oczu.
Stan miał bardzo ciemne, wręcz czarne.
-Zastanów się, kim jesteś? Co
osiągnęłaś w tym czasie? Byłaś zdradzoną żoną Michaela,
potem zostałaś sukubem, czyli innymi słowy damą do towarzystwa, a
od niedawna zakręciłaś się wokół, chyba najbardziej świętego
wampira na świecie. Nuda- zawołał, wznosząc oczy ku górze.- Nie
rozumiesz? Oddaję ci przysługę. Nadaję ci właśnie znaczącą
rolę w tej historii. Teraz wszystko leży w twoich rękach.
Mężczyzna zaczął przechadzać się
po pokoju, zakładając dłonie za siebie. Mary nadal stała
nieruchomo. Tylko oczy śledziły każdy ruch ojca.
-Nie zmusisz mnie bym wydała wyrok
śmierci na moich przyjaciołach . Możesz mnie nawet torturować.
Nic nie wskórasz.- odpowiedziała bez wahania, a nawet z lekkim
uśmiechem na ustach. Stan pokręcił wolno głową, po czym stanął
za nią.
-Ależ kochana. Nie mam zamiaru
torturować ciebie, tylko twoich rzekomych przyjaciół.-
odpowiedział, po czym pstryknął palcami. Przed nimi pojawiła się
mgła. Dopiero po chwili dostrzegła tam Jacka. Było to coś w
rodzaju magicznego odbiornika. Oglądaliśmy to wszystko, jakbyśmy
oglądali program telewizyjny.
-Zacznijmy od kolejnej drugoplanowej
postaci.
***
1796
Co ja tutaj robię?
To pytanie zadawała sobie w kółko
Gabrielle, stojąc na wzgórzu, nieco za miasteczkiem, nieopodal
lasu. Dostała wiadomość w godzinach popołudniowych, że panicz
Michael chce się tutaj z nią spotkać. Podobno chciał z nią o
czymś porozmawiać, o czymś niezwykle ważnym. Była naprawdę
zdenerwowana. Owszem, wielokrotnie spotykali się na po obiadowych
spacerach oraz rozmawiali wieczorami o książkach, jednakże nigdy o
tej porze. Nie zaprzeczała, od dłuższego czasy zaczęła już
czuć coś więcej do niego. Był taki szarmancki, inteligentny oraz
przystojny. Nigdy nie poznała wcześniej mężczyzny takiego jak on.
Gabrielle nie pasowała jednak do jego świata. Była córką
bogatego posiadacza kilku ziem na wschodzie oraz czarnoskórej
służącej. Wszyscy opowiadali, że dziewczyna była skutkiem
krótkotrwałego romansu, jednakże w rzeczywistości to było coś
więcej. Byli w sobie do szaleństwa zakochani. Niestety, krótko po
porodzie matka Gabrielle zmarła, a Henry, ojciec postanowił
zaopiekować się nią. W tym czasach osoby o tym kolorze skóry
najczęściej zostawali niewolnikami, dlatego też Gabrielle była
postrzegana nieprzychylnie.
Po dłuższej chwili oczekiwania
zaczęła zastanawiać się czy aby Michael jej nie oszukał, Czy aby
z niej nie zadrwił. Im dłużej tak stała, tym bardziej była o tym
przekonana. Nagle, ktoś zakrył jej oczy. Krzyknęła krótko i
szybko odsunęła się.
-Spokojnie, Gabrielle, to tylko ja. Nie
bój się.
To był Michael. Wyglądał jak gdyby
urwał się z jakiegoś przyjęcia. Miał na sobie czarny, elegancki
frak z białą koszulą. Wyciągnął obie dłonie przed siebie w
pozie świadczącej o tym, że nie chce jej nic zrobić.
-Wybacz mi, nie w mojej intencji było
wprowadzenie panienki w stan zakłopotania. -dodał, kłaniając się
jej nisko.- Chyba tak powinno wyglądać nasze powitanie.
-Michael, już myślałam, że nie
przyjdziesz.- powiedziała uradowana, po chwilowym szoku, po czym
rzuciła się mu w objęcia. Nie zważała już na etykietę dobrego
wychowania, naprawdę pragnęła go przytulić, pocałować, poczuć
jego zapach.
-Wybacz, nie mogłem się wcześniej
urwać. Ojciec wyjątkowo uważnie mnie dzisiaj obserwował.
Tęskniłem za tobą, kochanie.- odpowiedział, ujmując jej twarz w
dłonie. Uśmiechnął się, po czym pocałował ją czule w usta.
Pocałunek nie trwał zbyt długo, ale był przepełniony miłością
oraz tęsknotą. Gabrielle jako pierwsza przerwała pocałunek,
jednak nie odsunęła się od niego. Nadal nie zapomniała, że miała
się z nim spotkać w jakiejś ważnej sprawie.
-Michael, o czym chciałeś ze mną
porozmawiać? Proszę, nie trzymaj mnie już w niepewności.-
poprosiła patrząc mu w oczy z niecierpliwością. Była
przygotowana na najgorsze. Obawiała się, że Michael będzie musiał
gdzieś wyjechać, bądź coś w tym rodzaju.
-Byłem dzisiaj u twojego ojca. Długo
rozmawialiśmy i w rezultacie uzyskałem to czego chciałem.-
powiedział z uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów, który
zaszedł jej na oczy. Gabrielle nadal nie wiedziała o co mu chodzi.
W pewnym momencie, Michael odsunął się od niej o krok i uklęknął
na jedno kolano.
-Gabrielle Montoya DiLaurentis,
zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, gdy tylko ujrzałem
cię wtedy wczesnym rankiem, gdy zbierałaś kwiaty na łące. Jesteś
najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem i pragnę
spędzić z tobą resztę życia.
-Michael, co ty..?- zaczęła
zszokowana tym czego była świadkiem. Chłopak jednak kontynuował
swoją przemowę, ujął jej dłoń, a z kieszeni wyciągnął mały,
zgrabny, srebrny pierścionek.
-Gabrielle, czy uczynisz mi ten
zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Michael był naprawdę zdenerwowany.
Dużo czasu spędził nad tym by wymyślić tą krótką przemowę, a
i tak nie wyszło dokładnie jak chciał. Dziewczyna z początku
oniemiała. To była ostatnia rzecz jaką się spodziewała usłyszeć.
Po chwili jednak przepełniło ją uczucie radości. Wsadziła
delikatnie pierścionek na palec.
-Tak, oczywiście. Michael, kocham
cię!- krzyknęła uradowana, po czym pocałowała go mocno. Chłopak
chwycił ją w ramiona i uniósł lekko nad ziemią.
-Ja ciebie też, najbardziej na
świecie.- odpowiedział, a po tych słowach ich usta ponownie
połączyły się.
czwartek, 16 lipca 2015
News
Rozdział już jest niemalże skończony. Piszę w zeszycie, więc jeszcze czeka mnie przepisywanie na kompa. Podrozdziałów będzie jednak mniej, ponieważ połączyłam niektórych w pary. Najprawdopodobniej, pierwsza część będzie już w poniedziałek :) Zdradziłam, że pierwszym podrozdziałem będzie Gabrielle. Drugiego nie zdradzę. Mogę jedynie napisać, że będzie to para :) Jest również jeszcze ekstra niespodzianka dla was o której też nie powiem, bo wtedy nie byłaby to już niespodzianka :) Mam w planach również napisać jeszcze epilog. No to na tyle, następną notką będzie już rozdział. Pozdrawiam :)
sobota, 11 lipca 2015
Nowe informacje odnośnie rozdziałów.
A więc, dużo myślałam jakby tutaj uczynić ostatni rozdział jeszcze bardziej wyjątkowym, by uhonorować jakoś tyle lat tej historii. W końcu, może niewielu o tym wie, ale zaczęłam to pisać w gimnazjum. Postanowiłam podzielić ostatni rozdział na osiem części. Każdy bohater będzie miał swój podrozdział. Nie zamierzam, jednakże was tak dręczyć i udostępnię je w krótkich odstępach czasu. Musicie jednak dać mi troszkę czasu, by zdążyć napisać kilka pod rząd. Miałam ogólnie wielki plan, by do każdego podrozdziału zrobić krótkie zwiastuny, ale niestety nie mam już tego programu :(
Mały spoiler: pierwszy podrozdział będzie dotyczyć Gabrielle. Wkrótce więcej wiadomości dotyczących ostatniego już rozdziału, a ja idę pisać :D
Mały spoiler: pierwszy podrozdział będzie dotyczyć Gabrielle. Wkrótce więcej wiadomości dotyczących ostatniego już rozdziału, a ja idę pisać :D
środa, 8 lipca 2015
Minął już rok...
Tak jak powyżej, minął już rok. Tak naprawdę, nigdy nie planowałam po prostu was porzucić. Wiem, że jestem niesłowna. Stali czytelnicy bardzo dobrze o tym wiedzą. Jednakże, nie zostawiłabym was :) WRACAM. Tak powinnam, chyba rozpocząć ten post. Oficjalnie rozpoczynam pisanie ostatniego rozdziału. Z waszych komentarzy wynika, że ta część podoba wam się już mniej. Chyba przeważnie tak bywa. Chciałabym jednak wam wynagrodzić to oraz to roczne czekanie w pełnym emocji ostatnim rozdziale i obiecuję, że nie będziecie musieli długo czekać, gdyż już mam wszystko rozplanowane. Mam nadzieję, że ta garstka, która was tutaj została, poczeka jeszcze chwilę :) Pozdrawiam ^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)